ŚWIERSZCZE (improwizacja)
wyszedłem na spacer. duszno. czułem, że coś tu nie
gra. nagle z trawy
wyskakuje armia krwiożerczych świerszczy, która rozszarpuje
mnie w oka mgnieniu wesolutko ćwierkając. całe szczęście są
alternatywne wszechświaty, w których nie słychać jak
mlaszczą trzeszcząc mięsne zagryzki. oblizując pyski. są nawet takie, w
których to ja na nie poluję i prażę na grillu okazjonalnie
kupując zacier z prochu małpiatek na stacji olanzapinowej. kiedy
ostatni dobiegł do mnie. zdziwił się. byłem większy od niego i
posturniejszy. nie wyciągnął brzytwy ni sitwy. udawał, że to nie do mię
w las a w szosę. dlatego zaprzestańmy wąskotorowo marzyć zasysając
nocny gąszcz. nikt nie przejmuje się tym co mamy za uszami, kleszczami
w zagajjniku w za-staniku. chrup trzeszczące gumą pin up girls na
maskaradzie kiedy unoszą Cię wypełnione helem. dziatwa z wrześni
krzyczy - porno i instrukcji samobójczych boimy się! czemu.
bo jesteśmy zjebani na amen przez narodziny w kostnicy! słaby wiater
nie wywiał z komór odpowiednich zakąsek. zbierało się na te
świerszcze i gdybym wiedział, że je spotkam nie jadłbym, nie jadłyby.
najładniej było jak ona podeszła i mówi jesteś brzydki ale
ciekawy a potem, że nudny jestem i że ma nadzieję, że jej nie zakąszę.
taki pączek pyłu. to ja się pytam grzecznie - świerszcza? bo Ci u nas
ich dostatek? - nie lubię zieleniny, zieleniny. na to. ona. ale to było
gdzie indziej i przedtem zanim przyszł ten czas.
klaszcz spermą na zapas kiedy wyjdziesz na szosę samopas.
tocząc swe kutaśne zatwardziałe cielsko pysznił się urbanistyczną
chmurą zrazu. toż to wszystko jest projekt wspaniały bez autora. nawet
moja świadomość tego nie wytwarza w krwistej bezbarwności głębin
naocznych. możemy krzątać się obrazoburczo po poręczach czereśni
myślac, że to wcale a wcale nie jest, nie było bądź, że to mysli samo.
a to nie tak. tam są przyczyny i schematyczne elementarne,
nieredukcyjne niestety sączki z otwora. to oddycha. to wszystko pulsi w
mizdrążu. to zakali i pomiątka zamuścilenku. Bębni to jak drganie
pulsara, z częstotliwością beta hertzoga. miał zagęszczenie osobliwe i
zupełnie nie wiedział skąd jakś gnida robaczywa mogła domniemywać
patologicznie takie zniekształcenia. to nie było nawet toksyczne kiedy
siorpało się te fale elektromagnetyczne zgięte w pólmrok
złotej, kryształowej kształtki. france o wielu barwach, pola o wielu
ograniczeniach wielokrotnie przepowiadały swoją przyszłość zawsze
odwołując się do tego co poza i temu nie było końca nawet jeśli to było
całkowiecie puste. nie dlatego, xe ktoś na to liczył. nie nie, to się
zupełnie pomięło szkliście bez rozpęknięć w szałasie z chrustu
pszczelego. to był wszystko język magiczny bo beztroski bo łudzący się
swim saomodniesień, ustawicznym zapętleniem choć wszystko było
oddzielnie. tylko kastraci wycinając coraz to ostatnie wirusy
chromosomowe, allele kosmiczne, ustrojowe bity miąższu rozczapierzenia
wiedzieli coś im mniej ich było. im mniej mogli w sobie zawrzeć bo
wtedy właśnie stawali się tym niepowtarzalnym bełkotem wieszczki z
pałki radośnie. mieli słowa. tylko to mieli. jakby france miały
zaczepki. jakby france miały kagańce. to się zmilcza kołysząc. to się
zapizdrza sromotnie w myślowym ksztuścu. w markotnym rynnowym ślizgu.
flanele martwią ale mają ten pyk. pegaz, zaratustra czy inny
gerministyczny wichrzyciel zawsze pędzą na zbity ryj by się w bić w
czasownik. płaszczą w teraz w tu nabierając nadzieji a pęd jest
obskurnie niepowstrzymany. każde słowo chciałoby być samo dla siebie
ale tak nie ma ten ciąg jest nie.
marnotrawiwszy słowa autonomiczne rozbijające się o siebie a nie
wydzielające energetycznych brzdąców sumował wierzyciel
pląsów łechtaczki panien bezpłciowych. dziwił się bo to nie
było nawet dziwcznie błynne kiedy przybierało to kształ
którego nie założył. np taki słożjszcze milakuflaszki
sowidrzalskie lubaszki. taki to był mus. u podnóża
syjonistycznego zakusu furkotał arabeskowy mesjasz z katafalku czarnych
wskrzeszeń. nie ma po co pytać o ładunek. nie ma po co pytać o plankton
fosforyzujący w głuszy kaktusowych mielin. bariera krew mózg
zawsze go śmieszyła. jaka koteria i jakie kuluary zdradzają takie
chmary klaisty. to be szlopeku, to bez zdrasztjstwa. człejke planetoidą
był w jądrze szumu i takie wygibańce frysd, klafg niesięń pląc. spajki
wyładowań piorunów kulistych odzwierciedlały się segmentach.
jakby dodekochedron, jakby dwunastościan, jakby ściany pisały się samo
podciągając panalony i zdobione, bursztynowe koszule. papilotki,
prostowniki, grzejniki w ksztłcią prąć i żołądź w formie wielu. można
było nie czytać ale to by się wtedy smuciło, że się nie bawi.relacje
były różne i od nich wszystko zależało. Hale doczesne mogły
być większe jak sie odpowiednio nastawić do problematyki. Przepuścić
trzeba było przez mechanizm bezmyślności bo wtedy nie wytrącały sie
zasady, petardy i inne kolce męki.
Miałbyś Ty wszechwybór w ciele na zakrzywionej masarni. Nie
frazesuj głazów. Zimno poniżej zera nie musisz się nawet
wywijać na tamtą stronę. Stron bez liku w rezerwie. zawsze możesz sobie
zostawić na potem, odgrzać i w kość wydmuchać szpik.
Gdyby on miał wsad strzelisty w dupie i lepsze oceny z logiki
rozpatrywałabym go wszechstronnie obejmując jego psychozę
terapeutycznie. A tak bez różnicy czy on jest meduzą czy
karaluchem. Ma przecież bezkształt bo on tylko widzi te wizyje i miesza
zbłotem niebiosa. Tak fajnie jest. Chciałabym mieć wszystkich
chłopców oprócz niego. Wtedy musiałby się poczuć
wyjątkowo. Działki miałam tylko dla siebie zawsze jak bralam herę ale
to nie dlatego że nie kochałam. Kochałam go i chciałam go widzieć jako
bożka z krotochwilnych zaćpań dlatego nic mu nie dawałam. Nie lubiłam
przy tym psychodeli a on był samczą zgryzotą oleistej plamy w kałuży.
Chmury się odbijały i deszcz skapywał. Był. Najważniejsze że był. a
potem znowu zaczynał ten monolog o sobie o nas. Jakby niec nie wiedział
o świecie. On o tym świecie opowiadał jak ja o nim. nigdy na trzeźwo
zobaczyć nic nie mógł. Zawsze była jakaś chemia. Nawet jak
wszystko siadło w nas to zaraz coś Barbiturianie przylecieli i nam
podawali w czopkach. Nie lubiłam tego byli dziwni - trochę węgiel plus
czydziści dziewięć wymiarów odmętów
równoległych rzeczywistości. Ja to tylko tak opowiadam a to
chodziło o to że on siadał obok mnie na balkonie i potrafił wszystko
zmilczeć a ja to sobie dopowiadałam.
Potem przyszedł staś i powiedział że moxemy się zmienić. Że akwaforta
wyżartej masakry chrząta sie grafomańsko po nizinie. On to wszystko
ogarniał bo do każdego neuronu miał miliard nanochipów i
strasnznie mnie denerwowal bo bawiło go wszystko co ludzkie. Idiota. Po
co do nas ćpunów miłosno psychotyczno heroinistycznych
heroicznych przychodził jak mógł sobie siedzieć i się
integrować. Musiał nas instruować telepatycznie jak asocjacje
przeprowadzać żeby śniadanie dobrze zjeść. Mógł sobie
wyczarować w głowie kikla wszechświatów symulując je
czarowni, orgie sobie urządzać, sekcje swoich orgazmów
nieskończonych robić a naszą dopaminą serotoniną się przejmował jakby
naszych kilkadziesiąt neurotransmiterów miało przy nim coś
znaczyć. Czasami zakładał nam google na oczy żebyśmy zobaczyli to co on
widzi. To było chore. Za dużo tego było, męczące. Wolałam ćpać i
patrzeć na swojego wymyślonego milczącego chłopca jak obgryza paznokcie
u stup i się modli do trawy. Staś był pojebem nawet jeśli coś wiedział
to i tak przyssany był do lędźwi. Nigdy się nie rozłożył a tylko
przetransformował w cieczopodobny roztwór samoświadomy we
wszystkich wymiarach. Czyste nieludzkie szaleństwo. Z nami było
prościej. Czasami przeczytałem gazetę. Czasami obejrzałam wiadomości.
Ale wszyschświat się nie zmienia wszędzie istoty i itnienia. Nigdzie
nic innego. Te same problemy ciągle wszyscy bardziej chcą istnieć
jeszcze. O taki robak tam chodził widzisz? No powiedz widzisz czy znowu
delirka?
Nagle stuk nagle buch para w ruch weź mnie buh buh. Łojezu znowu
przypaliłeś wątrobę. Siedzisz tylko i się patrzysz. Ty słoiku Ty.
dziesięciokrątny podbródkowy flaku. Jakbyś se kaftan
poluzował to być i może patelnie polubił dzierżyć. a nic tylko tą
strzykawkę. Patrzcie na niego ślini sie jak dziecko. Zęby mył ostatnio
chyba z dziewięćdziesiąt lat temu, oko mu czasme wypłynie. Ale trzyma
się zombi alfons. Przynajmniej trypra nie złapie. Mózg
uszami wypłynął trzyma się na polu morfogenetycznym i przenika no
cudzych światomości za pomocą teksu Łukasz Ratza. Jezu dlazzego to
powiedziąlam?
29.07.13
|