Ameryka wygląda tak jak na filmach. To nie hollywoodzki wymysł – Ameryka naprawdę taka jest – wielka, szeroka, bogata, ruchliwa, gwarna, różnorodna, chora, niebezpieczna, przestrzenna, głośna. Dla Europejczyka sztuczna, kiczowata i wyzbyta kultury... Pop jest ich kultura! Podporządkowana produkcji i konsumpcji nakierowana na przemysł i technologie..., co umożliwia amerykanom kupowanie na kilometry płócien Picassa czy Matisssa, Mondriana, Kleego czy Miro – Pop jest widoczny na pierwszy rzut oka a pod spodem, pod ta różową, słodziutką, plastykowa powłoczką, dzięki której masz Amerykę kupić kryje się olbrzymia różnorodność, – jeśli ktoś wytrzyma to frustrujące napięcie bycia systematycznie otępianym klientem myślę ze może liczyć na nagrodę I znaleźć naprawdę wyjątkowe przejawy kultury – ten kraj jest po prostu za duży żeby był takich wyzbyty. Ale to nie ziemia obiecana – za dużo tam ludzi żeby tak było... |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
W Ameryce kupią wszystko i sprzedać da się wszystko – przekonać o tym mogą jarmarczne ulice Nowego Jorku, które przypominają wiejski targ, wielkie sklepy z tysiącem rodzajów butów, koszulek, komiksów... w zasadzie każdy produkt ma tam tak wielu potencjalnych kupców, ze sprzeda się nawet, jeśli przybierze najbardziej kuriozalny kształt, wiec wszystko ma po tysiąc i jeden kształt... Biżuteria na każdą kobieca rączkę, na każdą zgrabna szyjkę, czapeczki na główki pełne popapranych klienckich fanaberii, torby w każdym kształcie nawet, jeśli nie da się do nich nic włożyć, portfele duże i małe nie jak na dolary, złoto, srebro, posrebrzane, pozłacane i targować się można, czym byłem szczerze zaskoczony... Żółtego, białej, czarnego, latynoski, żyda, grubej jak balon czy anorektycznego jak szpilka – kogokolwiek nie zapragniesz wszystko tam znajdziesz wymieszane w dusznym brooklińskim koktajlu po wypiciu którego, jednym haustem stajesz się mokry od potu i nasycony aż ci się ulewa, lepisz się od Coli i szyldów informujących cię o tych wszystkich widowiskowych musicalach, neony dezorientują przyjemnie i nie dają zasnąć nawet w przydługiej kolejce. Nie dziwne że Piotr Janas czy Wilhelm Sasnal tam skanalizowali swoje wizje i tamtych łechczą klientów – to tylko tam może się zrealizować wielkomalarski, amerykański lekki sen o wielkich, przestrzennych pracowniach i malowaniu od świtu do nocy, z kulturalnym managerem i uczciwymi pieniędzmi... Może to tylko głupie pierwsze wrażanie – jednak to tam zamierzam teraz szukać klientów na moje nienormalne wytworki – artworki. |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Pomijając ta szczyptę emocjonalnego patosiku opisującego stany – byłem tam żeby przywieźć stamtąd macintosha a zarabiałem na niego pracując przy drobnych remontach. Czarna to była robota – zasadniczo ćwicząca jedynie mięśnie mojego wątłego korpusika z pominięciem mózgu. Pobudka 5.30 powrót na Port Richmond (Philadelphia) godz. 19.00... w kolejce, która dojeżdżałem do pracy miałem zwykle parę chwil żeby poszkicować, porysować, pomyśleć, poczytać... ale po jakimś czasie gospodarując dzień coraz bardziej ekonomicznie kalkulowało mi się bardziej spać w kolejce niż robić cokolwiek innego... W piątki i weekendy próbowaliśmy z Agata sprzedać na ulicy coś z tych rzeczy, które rysowałem w kolejce. W handlu pomagali nam Jordan i Janne, którzy handlowali na Chestnut własnoręcznie zdobiona biżuterią. Jordan krzyczał nieustannie do przechodniów: „Ręcznie robiona biżuteria Janne!!! Unikatowe rysunki artysty z Polski!!! Przejechał pół świata, żebyś mógł to zobaczyć!!!” Efektem tych zabiegów było rzeczywiste zainteresowanie przechodniów, którzy często kupowali biżuterię – a, co mnie szczególnie nie szokowało, nie kupowali moich prac. Wyjątkiem był Glen, który któregoś jak zwykle koszmarnie upalnego dnia, nachylił się nad czarna tablica, na której prezentowałem rysunki i zaczął konfabulować: „O ten rysunek oddaje stan mojego umysłu o poranku zanim wypije pierwsza kawę! Ciekawy jestem, co robiłeś zaraz przed narysowaniem tych rysunków?! (Śmiech) O to jest zupełnie jak ze star treka! ” Patrzył długo i uważnie. W końcu padło bardzo ważne pytanie: „Za ile?” Krotka odpowiedz:„40”. I Glen przyszedł godzinę później z 40stoma dolarami i kilkoma gramami marihuany w czarnej reklamówce, którą dołączył do zapłaty... On naprawdę był przekonany, ze ja do rysowania potrzebuje się konkretnie upalić... To zabawne, ale ja nigdy nie rysowałem po marihuanie, bo jest do dla mnie zupełnie niewykonalne... To był mój jedyny klient, zabrał jeden mały szkic A4 I zniknął– reszta brała wizytówki i jak stwierdzić można na podstawie statystyk mojej strony, odwiedzali ja potem ... Tyle dobrego... To handlowanie moim świętym towarem w tamtych okolicznościach, na Chestnut uświadomiło mi, ze tam mógłbym z tego żyć... A to, dlatego, ze zobaczyłem jak zarabiają Jordan i Janne na tej swojej biżuterii, stojąc na ulicy!... Dobrze... Jeśli nie bardzo dobrze – jakby się uparli – mogliby żyć tylko z tego... Jasne biżuteria to nie popaprane rysuneczki, ale myślę że to kwestia marketingu... I być może jak bym poszedł za radą Jordana – zrobił xero tych rysunków i sprzedawał je po 10 dolarów za sztukę to wtedy czekałby mnie spektakularny sukces! Strasznie się uśmiałem jak mi to powiedział. Handel sztuczka niekoniecznie wypalił, ale siedzenie na ulicy w dobrym towarzystwie i oswajanie się z miastem od mniej turystycznej strony jest miłym doświadczeniem. |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Philadelphia jest nudna, choć nie do przesady
– oczywiście za duża jest na to żeby cala była nudna...
Zapamiętam ja jako spalone słońcem miasto, pełne grubasów, z
szokującą dla Europejczyka ilością czarnych, ze strzelistymi budynkami
i z szokująco małą ilością atrakcji turystycznych jak na takie duże
miasto. Z wielkimi hipermarketami i fastfoodami... I z polska
dzielnica, która podobnie jak czarna dzielnica zaraz obok
nie jest przyjemnym miejscem. Świadomość, ze wychodząc po zmroku możesz
zostać odstrzelony z legalnie zakupionej broni nie jest przyjemna. |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
W Philadelphi spędziliśmy niewiele ponad miesiąc,
w Nowym Jorku zaledwie dwa dni. Kulturalnie Nowy Jork przyjemnie nas
oszołomił, choć I tak wiele zaległych miejsc zostało jeszcze do
zobaczenia. Zaliczyliśmy MoME i Guggenheim
Museum – oooolbrzymia ilość prac najcudowniejszych,
znakomitości masa! Wszystko to pokazane w wielkich przestronnych
pomieszczeniach, co znacznie ułatwia przyswajanie takiej ilości
obrazów... Więcej powietrza niż w europejskich galeriach,
lepiej się myśli... Dodatkowo trafiliśmy tez na wystawę Bodies,
– która to wystawa jest czystym amerykańskim
plagiatem wybryków Niemca Guntera Von Hagensa,
który w specyficzny sposób konserwuje ludzkie
zwłoki i pokazuje publiczności... Pocięte, popatroszone we wszelkich
możliwych przekrojach ciała, ludzie w plastrach jak świniaki. Bardzo
ciekawe doświadczenie – w moim przekonaniu każdy powinien
taką wystawę zobaczyć – jesteśmy kupą mięsa, jesteśmy
biologicznymi maszynami i trzeba zrobić wszystko, żeby odczarować
człowieka, odmetafizycznić, bo to nie aura tajemniczości czyni
człowieka głębszym tylko jego odkrywanie i demaskowanie
mitów. Ideologiczne gadki w innym miejscu... Nowy Jork
przytłacza, nieustannie zaskakuje z każdym krokiem dawkowana jest nowa
informacja w dużym skondensowaniu... Niesamowite – choć
potrzebowałbym wiele czasu albo jest to zupełnie niemożliwe, żebym
przyzwyczaił się do takiej intensywności... Zmysły autentycznie
fiksują... |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
|