GAZ
Nieziemski ból jakiego jedynie
mógł doświadczyć bóg, rozdziera mą osobę w
załamaniu. Migrena koszmarów owocuje - owocuje horrorem.
Moja czaszka otwiera się jak pąki przyszłych okazałych
kwiatów setek barw dojrzałych. Opadam z sił w walce z
przeznaczeniem, jedynie przeze mnie zaprojektowanym, oswobodzonym
wyobraźnią. Małe trzaski mojej czaszki. Uderza mnie nieokreślona woń,
nie do opisania zapach uczuć, zwyczajnego ludzkiego żywota. Pęka
– czuję, rozrywany, strzaskany otoczony pluralizmem przekonań
ludzi którzy nie doznają. Płaty pojedyncze wyrywane wybuchem
intelektu pragnącego konstruktywizmu jedynego niewypowiedzianego
ezoterycznego sensu efemerycznej egzystencji. Rozkwitłem w cierpieniu,
pofałdowany mózg objawił się brakiem nerwów.
Czuję ten zapach który roznosi się po
trójwymiarowej przestrzeni pomieszczenia. Nie ma strachu
jest zwyczajność snu. To zapach myśli. Objawił ci się kiedyś panteizm?
Teraz odczułem mocniej ból objawienia. Szare komory na
wierzchu bez przerażenia i zobaczyłeś czytelniku mnie w jedności.
Przyświeca jasność wschodu słońca. Witaj synu urodziłeś się by
konsumować. Okno połamane witrażem i złote smugi planety życia,
opływają moją osobę - jakbym pochłaniał całe ciepło tej wiosny.
Mózg na wierzchu odbija światło jak obrzydliwy smark żula.
Pryzmat kolorowych szkiełek metafizycznego obrazka. Ten zapach jak GAZ,
ale nie pali, nic nie dławi, jedynie przypływy spontanicznych
wybuchów radości, szerokich uśmiechów pacjenta
sfatygowanego brutalną trepanacją czaszki. To nie radość to szczęście w
nagłym przypływie. Euforia. Unoszę się powoli w nieważkości chwili,
powoli ulatuję. Stopy zawisły wysoko nad ziemią. To błogostan. Otacza
go zieleń. Lekko bez żadnych oporów w pełnej swobodzie
konsoliduję z całym światem delikatnie poruszając rękoma. Kilka
flegmatycznych obrotów. Radość. Dotykam opuszkami
palców seledynowego sufitu obitego materacykiem specjalnie
ku radości lewitujących. Odpycham się by znaleźć się przy oknie na
wszechświat. Powoli otwieram je... Szczęście. Wylatuję na zewnątrz
trafiam bul, bul w wielkiej powodzi toń. Tonę, tonę spadając. Tam w
dole rwą potoki i deszcze zintegrowane w wielkiej tragedii. Jedynie
dachy domów czerwone witają ten przedziwny poranek. Ulatuję
swoją lekkością i gubię rozum. Tak, tak ten zakręcony mózg
spierdolił się w falę, słychać było tylko - plusk! Zdeklarowany idiota.
Powolutku unoszę się dalej w gazie otchłani nieograniczonych. Wybuchy
śmiechów towarzyszą tej transcendentalnej wyprawie. Kraty
witrażu katedry zakładu pozostały tam w dole jak ciupinki bazgroł
dziecka. Lot wśród gęstniejących chmur jak dym otacza
nadchodzący huragan. Ssanie- bez powietrza ku mojemu wielkiemu
szczęściu. Dzisiaj zderzają się żywioły - w Olimpie dionizje. I widzę w
dole jak film kręcony VHS- em, tornado i wirującą trąbę, wirującą jak
młynek do kawy mojej szalonej babci. Na dole wrzawa, szumy. Widzę to
wszystko jednolicie szarym, bez innych walorów, odcieni.
Malkontenci umierają pierwsi, potem w mojej dialektyce reszta. Lecz
tego nie widzę. Niezachwiana równowaga siły spokoju moja
radość oddycha gazem spalonych oddanych fatum myśli. Ten gaz niczym
hel. O moja wyrocznio coraz wyżej spiekam się wypełniony słońcem.
Dramaty przyziemne pozostają niżej, zlane w jedną całość. Trzasnęło
mnie widzene. Objawił ci się kiedyś panteizm? Niczym hel pompuje mnie,
pompuje i ulatuję ku słońcu, nieustannie lekko poczuwam się pustą
istotą. Buch! Balon mego brzucha pęka, wychodzę w ekstazie poza granice
wyobrażeń. Pękam rozrywany na strzępki. Pękam ze śmiechu w euforii
pękam, pękam w euforii bo oto cóż zobaczyłem!? Miłość w
jedności ze Siafkou - porzucony wszelki dualizm, po katastrofach tam w
dole. Tak, tak to wszystko doskonale amorficzne. Jakże samotnie musi
czuć się pustelnik wybierając drogę pół poznania. Spadamy w
toń, toń. Szczęśliwi radośnie szczęśliwi. Daleko nad ziemią zapalam
papierosa i robimy diabełka ze Siafkou. Przyciąga nas wielka siła
przyziemności. Lecimy spadamy w otuleniu ciepła poczęcia. Potem topimy
się w radości powodzi przeszłości. Nie uznając końców końca
nie doświadczając.
Skończcie dyskursy, bądźcie nihilistami a implikacje będą wielce
radosne w metafizycznym zatraceniu. Ku waszemu orgazmowi dosłownie i
metaforycznie cały ten melanż gaz.
5.1999
|