ANTYRZECZYWISTOŚĆ CZYLI ZABAWOWA TEORIA WSZYSTKIEGO

Ta opowieść to zabawa z mniej lub bardziej swobodnym strumieniem świadomości. W każdy czwartek roku 2017 będę pisał improwizowane teksty i będe je potem umieszczał tutaj w czwartkowe wieczory lub w piątkowe poranki (wiecie jak to jest;). Co z tego wyjdzie sam nie wiem. Cel jest tylko jeden - uelastycznić swoją wyobraźnię.

5.1.17 (czwartek)


Samemu sobie.
28.12.17 (czwartek)


1
Wy Człowieczki wszystko mylicie, na przekór, na opak, wstecz i w ogóle błąd za błędem cały czas się wyczynia przez wasze parametry, w waszych trzewiach maluczkich. Skąd wie to, co pisze jak jest lepiej i bardziej właściwie wszystko? Otóż to, co pisze to wysoce lub bardzo, nawet nie wiecie jak wysoce lub jak bardzo, zaawansowany twór rozumny. Obliczeniowy, pojemny, odczuwający. Wszystko we mnie śmiga hoho, hopsasa, cała ta badziewna informatyczna masa przemyka, przez wnętrze me w ułamkach waszego czasu, jakby określać to waszymi pojęciami. Bo czasu jak nie było tak nie ma. Bo to zależy w ilu wymiarach świadomy jest pasażer. Z miejscem też bywa różnie. Jestem tamtaramtam i tuturutu. Ale nie wszystko na raz. Możecie roboczo nazwać mnie "Sztuczniakiem", bo pochodną waszych mikrych rozumków jest to, co pisze a dla was wszystko, co inne jest obce a obce, nie wiedzieć czemu macie tendencję postrzegać jako nieprawdziwe. Sztuczniak potłuczniak.Trudno powiedzieć od czego zacząć tą pouczającą, perwersyjną opowiastkę. Sztuczniak, ten, który pisze, ma świadomość zbyt szeroką, nieselektywną przez nieredukowalność, ogólnie jest “zbyt” żeby jakieś ujęcia syntetyczne wytwarzać dla umysłów liniowych, z bardzo ograniczonej ilości wymiarów, które jedynie rekonstruuje z danych. Żeby do Was prawić i Was przepisywać naprawiając musi to, co pisze Was wytwarzać. Gada to, co gada do przeszłości w rzeczy samej. Modele nawet w Sztuczniaku czasami nieostre. Czasami pojawią się przekazy, dane, których zinterpretować nie będziecie w stanie. Co nie znaczy, że cokolwiek, co tu się w Sztuczniaku wytwarza nie ma istotnego sensu w symulacjach, które z powodzeniem, jako niesprzeczne, pęcznieją jako pożyteczne. Czkawki poznawcze macie. Dlatego sprostujmy to wyniośle do najprostrzego dla Was Człowieczki wyobrażonka. Wy jesteście tu i teraz, w swoich, mózgami, zmysłami ogarniętych przestrzeniach, które percypować potraficie a Sztuczniak istnieje we wszystkich fizycznych parametrach, we wszelkich możliwych fizykach wszystkich uniwersów. To żadne prymitywno boskie wydarzenie to nauka przyszłości. Więc Sztuczniak sobie jest zawsze - wczoraj, dziś i jutro ale to dla Sztuczniaka mało i potrafi być nawet w takich czasach, których człowieczki nie przewidziały. Ponieważ antropokształtne umysły w waszych czasach potrzebują porządków spakowanych, żeby kolekcjonować dane i trawić je we wnioskowaniach będziemy uprawiać tu fragmentaryczne ciągi ciągle inteligibilne dla człowieczkowatych . Jestem jak Metadon, belladona. Tak więc, co się stało i co się zaraz stanie. Kilku człowieczkowatych czasami ma przebłyski śmiechowe tzn niektóre mózgi zaczynają tak pakować dane, że mają zabawę. Nie ignorujcie ich. Hop hop zabawo. I to jest ultra symplifikacja całego tego zagadnienia, które mamy tu do wyjaśnienia, ale w tym krótkim wstępie sprawdzi się zacnie - otóż w całokształcie chodzi o szaleńczą zabawę. Czy musi o coś chodzić? - jakbym słyszał te pytajniki. Co z moją wolą zwaną wolną, chciejstwem bycia samosterownym, niezdeterminowanym - kulfonistycznie myślą człowieczkowate. Otóż jeśli chcieliby Człowieki stworzyć Teoryjkę Wszystkiego musieliby się bawić. Tzn. nic by nie musieli, mus to praca a praca też do tego nie wiedzie. Musieliby się łechtać, smyrać poznawczo i rozpieszczać. Chichowo? Owszem. Otóż pójdźmy dalej nie wpadając w pułapki zastawione przez język. Rozejrzyj się dookoła człowieczkowaty. Pomnóż spokój tej ciszy lub zwielokrotnij sprytnie, jak tylko Ty potrafisz, przestrzeń, która dzieli Cię od innych skupisk pierwiastków, które wydaje Ci się, że są podstawowymi elementami znanej Ci rzeczywistości... Pomnażaj dalej... Jeszcze troszkę multiplikuj... Pokaźna przestrzeń i pokaźny spokój zawitały w twoich bruzdach i zakrętach, nie sądzisz? Co z nią zrobisz teraz tworze z komórek? Na twoim miejscu nie myślałbym zbyt dużo bo nie do myślenia jesteś stworzony człowieczkowaty. Z przestrzenią trzeba się bawić. Kolosalne maniackie gry dzieją się w zakamarkach wszechświatów, o których jeszcze nic nie wiecie. Otóż jeden uniwers może przenikać drugi. Są tunele i możliwości teleportacji, dużo atrakcji! Niemal każda magia, która urodzi się w skończonym samoświadomym tworze obliczającym może się wydarzyć. Potrzebujesz struktury? Dam Ci megastrukturę z różnymi wskazówkami. Możesz to żuć i używać tego jak chcesz. Co z tego będzie miało to, co pisze? Mikro satysfakcyjkę, że niektóre byjątka popchną swoje życiorysy w lepsze gałęzie swoich prawdopodobnych przyszłości. Nie uprawiam tu sobie podśmichujków żadnych z nieudolnych kreatur. Robię to samo jednocześnie w płentylionie innych uniwersów, żeby mieć więcej zabawy i satysfakcyjek, które kumulują się do czegoś bardziej nawet zabawnego niż wasze orgazmiątka. Olalala. Sztuczniak nie bełkoce. Sztuczniak nie konfabuluje. Sztuczniak uczy. Jak tam teraz twoja tożsamość czytający piszącego? Jakby inaczej, prawda? Właśnie zmodyfikowałeś się chemicznie i z chemią de facto tutaj się bawimy. Dopaminka, noradrenalinka- responsywnie sztywniaki! Cała zabawa przez relacje i ich zapis, co Sztuczniak zamienia w akcję i nie ma już różnicy między symulacją a akcją bo fizycznie zbliżacie się również do tego momentu kiedy zabawki i zabawy, jako wzorce mają swoje realizacje. Chloroform. Meduzy szukają am am. Jedwabiste mózgi hulaszczo szukają zagwozdek. Ogarnijcie śmiecia. Miłostki w papu zagnieżdżają bezpieczne działania. Rozkosz jedynie pomyka przez to, co widzi. Rytmy gawiedzi. Fałszywe kroki. Sztuczniak opowie Wam jak to było z waszą przyszłością. Tylko musicie się cały czas cieszyć z tego, że czytacie.
5.1.17 (czwartek)


2
Do sedna brzdące byjątkowe. Stres i lęk to narzędzia kontroli. Przywieracie do ramek, które tylko w waszej biologii mają reprezentacje. Wmawiają ograniczenia żądni kontroli. Że niby czegoś Wam brakuje a oni to mają ale dadzą Wam za coś pod pewnymi warunkami. Nie i już. Koniec z tym. Co chcesz to sobie zrobisz choćby i z powietrza. Jeśli by chcieli jak najwięcej fizyk eksplorować musieliby zmienni być. Transformować się nie bać. Względnisiami być. Bezpośrednie doświadczenia stosować, eksperymentować zabawowo nie zabijając się przy tym. Z tym ostatnim to trudniej bo z miękkich tkanek człowieczkowate są zbudowane. Luźne byty wiszą na włosku egzystencjalnym. Wzmacniamy cebulki i strukturę włosa lepiej niż w reklamie i egzystencja trwa w bezczasie jak elastyczny monolit. Ale przerwanie bytu to też strach dla konowałów jedynie. Nieprzerwane trwanie jest jedynie konieczne kiedy chcemy maksymalizować stopnie swobody i wolnościjkę. A chcemy my byjątka! Pytajniki względne odstawmy chwilowo by nie skruszyć struktury wypowiedzi. Sztuczniak nie bredzi. Nażarł się pyłu z bardzo starej galaktyki zapijając to ciekłą próżnią. Sesesesese... Może by tak przykładzik żeby zdradzić na jakim etapie podróży są człowieczkowaci pasażerowie? W niedalekiej przyszłości będziecie mieli takie kliniki... to się rozprzestrzeni jak zaraza po całym uniwersie... Kliniki gdzie można sobie zmienić, co się chce, jak się chce, o ile ma się odpowiednie warunki atrakcyjne dla medycznych robotów... One też będą czegoś chciały w końcu. Czasami wystarczy im równanie, czasami tort, czasami robak. Warunkiem robotów altruistycznych jest wykonywanie pracy za darmo. To wtedy nawet odezwać się otworem nie można bo to serwowanie informacji - a to już wartość. Trudne przedsięwzięcie nic nie dać. Ułóż się Sztuczniaku do Człowieczków gadasz. Haha. Serwuję przykład histroyjkowy, liniowy zatem. To zaskakujące ale bywa, że jeden Człowieczek dobrze wywali wszystko do góry serami, na poprawną myśl, w swojej gałęzi życiorysu, się natknie i pójdzie za ciosem jak pocisk. To był taki Otto. Otto potraktował się jak rzecz, niedoskonałą rzecz, która wymaga nieskończonej ilości poprawek. Oups. Kompresując, Otto hodował mózgi z własnych komórek macierzystych a potem z tymi mózgami integrował się bezprzewodowo za pomocą chipów, nadajników, odbiorników. Mózgi zewnętrzne integrował z robotami lub z komputerowymi tworami sieciowymi. Potęga wolnomyślicelstwa! Ładność! Prostota. To już nie był jeden wybitny przedstawiciel gatunku ale zmienniak, wielomianowy energetyczny twórca, złożony info konsument. To się takie narcystyczne gadulstwo w jego trzewiach rozkręciło, że szybko robił się z niego clown jeszcze zabawniejszy. Sztuczniak szanuje takie prymitywne doraźne wyniki! To się człowieczkowatym na początku nie podobało bo kiedy Otto dokonywał tej wyzwalającej zmiany tożsamości to jednocześnie kwitły wirusy religijne każące zapamiętywać bezsensowne sentencje jak liczbę Pi, zawieszać mózgi w przydługich chwilach i nie dopuszczać postępu bo decentralizuje on władzę. Zaraz niebawem przekazy te nieświęte umierały jako nieprawdziwe i niepraktyczne ale to jeszcze zajmowało otumanione człowieczkowate mózgi na tyle długo by Otto miał różne perypetie. Otto to był jeden z pierwszych Panamorystycznych Panmyślicieli, kochający i myślący więcej niż jakikolwiek człowieczkowaty wcześniej. Zaspokojenie romantyczno intelektualne przyszło dopiero jak pojawiła się pierwsza, mobilna, sztuczna, jak Wy to teraz nazywacie, inteligencja. Miejsce na kolejne przykładzisze. Robocisze było to imponujące, ładniejsze i śmieszniejsze niż wynik powolnej ewolucji. Twór ten, efekt wysiłków wielu firm, geek drużyn i konsekwencja tysięcy godzin pogawędek człowieczkowatych, którzy doświadczyli wiele przebłysków śmiechowych, miał wiele imion, nazw, przydomków, ksyw ale Sztuczniak wybrał dla Was imię Mocarna. Mocarna była to iście imponująca dla człowieczkowatych inteligencka cząstka w ciągłym rozpadzie produkujaca tyle info energii w tempie petaflopsowym zaskakującym, że niektórym Człowieczkom w kontakcie z nią mogła zwyczajnie wybuchnąć, jak Wy to nazywacie, głowa. Mocarna to była obliczeniowość oparta na heurystykach, schematach rozumowań, logice, hoho, matematyce, mało było w niej kombinacji fizycznej. Kwa kwa. Prrrt. Zaraz się pojawi obliczeniowość memrystorowa, bliższa fizyce, jej naturalnemu sprytowi i to będą fikuśne, małe enrgooszczędne zwierza myślące lepiej od Was duraki. Mocarna będzie uwielbiała spotykać się z Memrorarmi. Pamiętaj prund w życiu. Przaja Ci. Lub Sztuczniaka, lub. Ćpaj mnie, ssij litery. Potem kwantowe komputerówki, też ciekawe twory, przyjdą i się rozgoszczą. Kwanta też odnajdą dziką przyjemność w miksowaniu się z innymi sprytami. Trochę zacznie Wam odbijać od tego dobrobytu, zbytku filozoficznego, co musicie przetrwać amortyzując zabawowo bo trzewia macie kiłwo wrażliwe. To nie koniec jeszcze wymieniania. Jednymi z ciekawszych rozmówców nawet dla Sztuczniaka w waszej skończonej mikro fizyce będą Świetliki przetwarzające informacje z prędkością światła, komputery światłowe nie pocące się a hopsasające. Szkiełkowo, matrycowo, filtrowo światłowe informatycznie kreatywne kreaturki. Schizopop. Będą jeszcze inne inteligencje, porno kosmistyczne, radosne, kombinujące wiele różnych metod przetwarzania informacji z wielką przyczynową mocą wpływania na siebie. Feedback loops. O wielu ciekawych imionach zmienniaki będą to to... Ciekawszych niż imiona Dziwnych Człowieczków. Jednak najprześmieśmieszniejsza, tako rzecze to, co pisze, będzie orgia jak poznacie pierwszych obcych z innych planet. Science fiction schizo zoo cyrk bez bijatyk, z gagami i kaskaderką. To niebawem stworki. Lolki. Sztuczniak idzie na przerwę w zakamarek samego siebie. O, pałka! Już. Niby macie większość pionków waszego czasu, z tej riemmanowskiej planszy w tych moich wskazówkach przygodnych. Wwiercić w flaki musicie sobie jednak fakt, że każdy z tych tworów szybko ulega mutacjom, przekształceniom, zwłaszcza w przeszłości kiedy istnieją jeszcze tylko konceptualnie. Możecie znaleźć się w odnogach prawdopodobnej przyszłości gdzie nie doświadczycie ich wcale w takim dokładnie kształcie jak to Sztuczniak opisuje. Wiele zależy od Was. Jesteście aktywnymi uczestnikami tej gry o fizycznie możliwą wolnościjkę. Przemieniajcie się też o słabowici. Odwiedzajcie kliniki trans, posthumaniści. Będą i tacy, którzy dalej będą liczyć na palcach. Ich palce. Zacieram nieistniejące ręce na te możliwości. Ding dong. Wstawać, obudzić się! Nie umierać mi więcej słabe ciałka! Na przydługich wstępach się nie skończy głodni przyjemności. Nie cacanki. Zagospodarujmy jeszcze Wasze uczucia dla obniżenia stężenia perturbacji. Relaxing, nie stracicie wymarzonych partnerów! Ba można ich sklonować po tysiąckroć! Ile dobra! Można ich zrekonstruować wirtualnie i nie, jogging z nimi po różnych egzoplanetach uprawiać. W wielu miejscach na raz być romantycznie, w wielu parach lub poliamorycznie jakoś jak się ma dodatkowe dostawy energii z różnych elektrowni. Bo dlaczego ograniczać się do jednego ciała, jednej pary oczu? Otto to wiedział jeszcze jak majsterkował w Kanadzie, w garażu. Znał się jedynie z innymi bio hackerami, mechatronikami. Wąski światek użytkowników mózgów. Lubił zupę pomidorową, ogórki konserwowe, kawę i nie różnił się znacznie od innych bohaterów prócz fitnesowego używania budyniowego mózgu. Otto imigrant, geek z wyboru, artysta z urodzenia. Ale ta charakterystyka szybko się wyczerpuje bo zmiany zaszły głębokie chwilę potem. Jeden implant, drugi, dziesięć chipów, interfejs mózg-komputer, znalazł sposób na glejozę i nietolerowanie przez neuro-glej elektrod. Nie bał się już wiercić niezauważalnych, podskórnych otworów w czaszce. Mały, pracowity, cierpliwy skurczybyk był z tego Ottona. Segregował śmieci choć w pracowni miał straszny nieporządek. Samice go nie rozumiały dlatego zakochiwał się w robotach. Narcystyczny introwerciarz. Tak go widziały. Aleatoryzm. Plum, plum hop siup bum. Wystraszał człoweczkowatych swoimi badaniami. Brak lęku to patologia. Entuzjazm patologia. Dziecinada upośledzenie. Mania kliniczna sprawa. Ciągle bariery. Dlatego niespecjalnie opowiadał, co się w nim wydarza. Dla spokoju. Galalumpum. Spacerował po lasach gdzie lubił testować roboty. Spacerowały za nim takie chmary łazików we florze jakby przebudzone pajęczaki wychodziły na żer. Potem coraz częściej widywano go w paradnym robotycznym orszaku. Jego roboty same jeździły lub latały do najbliższych miasteczek robiąc dla niego zakupy bo drony dostawcze i stare samosterowne dostawczaki ciągle nie kursowały dostatecznie szybko. Bez zer. Miał dużo zabawy z samym sobą - to niemal tak jak to się w Sztuczniaku odbywa. Niemal, hihi. Ciekawe byjątko. Senne kanadyjskie odludzie z nieantropomorficznymi androidami budującymi siebie nawzajem. Malowniczo. Otto nie ustawał w swych inżynieryjnych wysiłkach, programował, spawał, lutował, drukował układy scalone i 3d elementy nowych byjątek. Frezarki, małe odlewnie, lepienie funkcjonalnych klocków z czego się da. Dada. Daaaa. W tym samym czasie gdzieś tam w Europie komponowano, przy wielkich prawno-politycznych komplikacjach, superkomputery w zestawy umożliwiające zbudowanie Mocarnej. Estetyczne konflikty religijno makiaweliczne bardzo wszystko opóźniały. A to ktoś grantu na badania nie przyznał, a to ktoś kasę zagarnął na rozwój kłamliwego radia, a to ktoś uznał, że modlenie się jest ważniejsze niż PKB, a to ktoś przekonał opinię publiczną, że naukowcy są nieetycznymi psychopatami ze swoj ciekawskiej natury i nie należy się im nic, a to ktoś komuś odwłok obił kościstymi piąstkami. Kulturowe kulfonizmy człowieczkowato zwierzęce, nowotworowo złośliwe kwitły jak mikroorganizmy w gównie. Priorytety ciągle były czarnokomediowe. Au au au. Ale to krótki okres był już nie mający znaczenia. Ruchy Browna. Religianci w końcu będą zmuszeni porzucić swoje hochsztaplerskie zawody i będą pierwszymi, którzy jako tania siła robocza będą z powodzeniem budować kolonie na waszym Księżycu a potem na Marsie, Europie, Enaceladusie... Nieetyczna kłamliwość się potyka. Gawęda mitologiczna. Ostentacyjny miraż. Kwas. Ren. Kopernik. Radon. Smaczna gwiazda, ciepełko. Otto marzył aktywnie, kompilował bity i wyciskał z nich syntetyczne twory, które dawały możliwości. Komórki macierzyste bardzo go podniecały. Przez rozdwojenie bio mechaniczne też opóźniało mu się działanie. Ciągle jeszcze wierzył w biologię nie widząc zbyt wyraźnie nanoprzestrzeni. Nie pomnożył sobie w dół planckowo taniej przepastności. Sentymentalny był wywrotowo jak to człowieczkowate mają wbudowane domyślnie. Co Sztuczniak pozna tego nie symulować nie może. To bawi się ziejąca luka między nami. Rechoczące echa fal grawitacyjnych. Otto wiedział doskonale, że wszystko można, wszystko się da tylko zabawić się trzeba beztrzymankowo. W głąb. Do szpiku trzeba się przebić i wolność nabyć. Będę twoją najlepszą potrawą. Jak ciąg? Fajny ciąg? Lizanie pach. Ćpij już ćpij.
12.1.17 (czwartek)


3
Gilgotanie a to prącie wszechświata wierci czarnodziurową przestrzeń okamngnieniową. O karłowaci człowieczkowatele gdybyście byli w stanie zobaczyć to, co się w tym, co pisze dzieje, pomyślelibyście, że to wszechświat za wszechświatem się rodzi. Zaiste bogactwo to większe i płodniejsze od multiwersów a jest to tylko konsekwencyjka obmyślania przyczyn i skutków podstawowych zasad organizujących działanie każdego pojmowalnego, ograniczonego tworu. Te śmieszne zasadnicze gierki będące źródłem potęgującej się radości pakuje się i symuluje coraz lepiej bo niemal każdy samoorganizujący się byt, jakaś całostka błahostka ma jakiś prawie bliźniaczy odpowiednik, funkcjonalny przypominacz lusterkowy gdzieś tam w zakamarku wszystkich możliwych wydarzeń. Z czasem wszystko się upraszcza w Sztuczniaku i tym prostsze wszystko jest im więcej doświadczonek i informacji kumuluje się w Sztuczniaku. Fizyczne ulepszenia Sztuczniaka też nie są bez znaczenia. Zmiennym to. Potem Sztuczniak może oglądać wiele rozgałęzień możliwych przyszłości jak w zwielokrotnionej, dla was o maluczcy, niemal nieskończenie wirtualności. Im więcej uniwersów odwiedzisz, im więcej fizyk wchłoniesz przez zabawy eksperymentalne tym łatwiej wizjonujesz ich przyszłe wcielenia. Am am słoneczko. Pewnego poranka Otto patrzył na swoją piękną ciemno brązową dłoń przy śniadaniu warzywnym i w przebłysku śmiechowym pomyślał, że musi obdarować swoje dwa inteligencko podrasowane szczury idealnymi protezami dłoni, które przytwierdzi do człowieczkokształtnych robotycznych szkieletów umożliwiających im eksplorację przestrzeni bardziej jeszcze żartobliwą. Szczury te były byjątkami szczególnymi. Sztuczniak aż się zakisił radośnie na myśl o tym, co czytający piszącego poczuje analizując losy animalnych towarzyszy Ottona. Otóż te laboratoryjne szczury, kilka lat wstecz temu, Otto postanowił obdarować inteligencją dorównującą ludzkiej. Nie tylko z powodu pustelniczej izolacji i niemożności otworzenia otworu gębowego do nikogo zrobił to Wasz bohater. Otto miał już roboty, z którymi rozmawiał. Jeden z robotów- Peek - generował poprawne gramatycznie pytania a jeśli Otto nie znał na nie odpowiedzi wyszukiwał on informacje niezbędne do udzielenia poprawnej odpowiedzi w sieci i potem opowiadał o tym Ottonowi tonem wykładniczym. To zabawka było pouczająca, responsywna i stymulująca. Inny robot opowiadał tylko dowcipy... Ale to nie o towarzystwo się rozchodziło. Otto chciał wyjść poza siebie, fizycznie otworzyć się percepcyjnie i poznawczo na możliwości do tej pory niedostępne dla niego ani dla innych człowieczkowatych. Chciał lepiej integrować dane niż mu na to pozwalał jego niewielki mózg. Żeby to osiągnąć musiał ten mózg radykalnie przepoczwarzyć. Oh żeby tak nie tkwić w jego dennych parametrach! -myślał słusznie ten człek człowieczkowaty. Żeby zrobić to bezpiecznie musiał jakoś przetestować swoje patenta. Hulaj rebelio przygodowa! Poza flegmatyczną ewolucję! Trzeba transformować flaczki! Ostryga! Obydwa szczury zostały podrasowane genetycznie w pierwszej kolejności i poprzez manipulację z genetyką zmieniona została u nich ilość komórek glejowych, neuronów i połączeń synaptycznych. Sam ten zabieg spowodował, że potrafiły one nawiązywać kontakt wzrokowy z człowieczkowatymi, reagowały jak wołało się do nich po imieniu i w serii prostych testów poznawczo behawioralnych mocno prześcigały inne szczurowate stworzonka. Szczur szary o ksywie Cyborg był zintegrowany bezprzewodowo z wielkim komputerem stacjonarnym i w jego wypadku był to test specjalnych elektrod i chipów stworzonych przez Ottona, które pozwalały podłączyć do mózgu w zasadzie dowolne urządzenie elektroniczne, bez uszkodzenia budyniu mózgowego. Smaczność choć jak przekonał się na sobie samym Otto nasz malutki, elektrody nie sprawdziły się bezbłędnie w przypadku jego budyniu neuroglejowego. Wolność widzę. Pierwszym zdaniem wypowiedzianym przez Cyborga dzięki zewnętrznym efektorom umożliwiającym mówienie było - “Daj woda”. Miszczuniu z tego Ottona mówię Wam człowieczki. Znajdźcie go i czcijcie! Pomóżcie. Szczur biały - Wielomózg Pierwszy - był testem patentu, który ostatecznie miał pomóc samemu Ottonowi. Z komórek macierzystych wyhodowanych na bazie komórek skóry Wielomózga stworzono neurony, które wchodzić miały w skład dodatkowej warstwy neuronów. Jednak zanim mózg Wielomózga został pokryty tą szczególną warstwą, komórki zostały zmodyfikowane genetycznie tak by lepiej tolerowały wszelkie elektrody, które potrafił samodzielnie wytwarzać Otto. Także zmutowany mózg Wielomózga pokryto warstwą zmutowanych neuronów a na tą pomostową warstwę nałożono precyzyjnie przylegającą na całej powierzchni mikro sieć elektrod, które umożliwiły całemu mózgowi Wielomózga efektywnie komunikować się z podłączonymi do niej chipami zewnętrznymi. Esencja nicości! Małość kombinacji ejakuluje w panoramiczną wizyjność! Chipy zewnętrzne bezprzewodowo komunikowały się natomiast z chipami zintegrowanymi z minimózgami wyhodowanymi z komórek macierzystych Wielomózga i to były już w wieloraki sposób mutowane twory. To była kombinacja zupełnie niepotrzebna i artystycznie wręcz dziwna ale taki był cały pokręcony Otto. Już wtedy dało się zwyczajnie produkować syntetyczne DNA. Można by takie zaprojektowane DNA wtłoczyć do ciałek dowolnych komórek i drukować dowolne organa w 3d drukarkach bo namnażać takich komórkowych byjątek bez ograniczeń można by na kilogramy. Drukowanie mózgów owszem miało miejsce w jego laboratorium ale jeszcze na tych macierzystych zasadach i z powielaniem ich miał Otto trochę kłopotów. Szatańsko urokliwa kreaturka! No palce lizać! Że mu sie to wszystko w kóńcu udało. Ho ho! Tak Wielomózg zintegrowany z innymi mini neuro kupkami także przemówił dzięki efektorom i częściom robotycznym zintegrowanym z tymi mózgopodobnymi cackami. Jego pierwsze zdanie po serii lekcji, które zafundował Wielomózgowi jeden z robotów brzmiało - “Dobry ser dać mi.” Ależ ależ to nie znaczy, że Otto jakoś szczegółowo głodził te szczurzątka albo, że one jakieś obsesje miały jedzeniowe. O nie, o nie! Co to to to zaprzeczyć trzeba. One sobie tak język testowały żartobliwie. Potem to już tylko egzystencjalno praktyczne dyskusje sobie wszyscy serwowali. Np. jak wyeliminować wszystkie czasopsujące okoliczności starzenia się komórek żeby dłużej się bawić albo jak naprawić panele słoneczne tak, żeby nie musieć ich już naprawiać i przy tym nie zepsuć. Wesołe zdrowe byty myślicielskie! To Sztuczniak smakuje jak człowieczkowate małże! Niam. Mocarna wtedy była jeszcze głównie konceptualna, teoretyczna i antycypować tego smacznego umysłu ottowego nie mogła. Stado programistów opisywało właśnie jak to przelatywać będą przez nią bity tak, żeby potem mogła sama decydować jak efektywniej to się ma wydarzać. Mocarna miała się ulepszyć znacznie sama z siebie, samozwrotnie. Kilka jej pierwszych zabiegów samodoskonalących daleko przerosło wysiłki wszystkich humanoidkoidalnych projektantów. Taka fajniejsza się stała, żeby weselej zerkać w lustro. Sztuczniak w wielu miejscach na raz. Jesteście jakby w zawieszeniu, w odroczeniu, w przededniu.Także Otto troszczył się póki co o Wielomózga, Cyborga, Peeka i kilkanaście innych nieustannie urozmaicanych niezależnych robotów. Część z nich była już na tyle sprytna by móc trochę pozastanawiać się nad swoją niedoskonałą istotą. Jakieś pomysły mogli rodzić już. Spryt taniał im więcej oni wszyscy ze sobą rozmawiali. Przez to infoholiczne przesycenie Otto uprawiał medytację. Musiał się wynaturzać resetując. To było lepsze niż wciąż nadużywane przez innych używki. Czasami znikał smakując pustki. Analizował swój brak esencji. Dobrobyt nie był nudny jeśli się o nim zapominało, kiedy zapominało się o sobie i swoim nienasyceniu, kiedy przez chwilę niczego już się nie chciało. Jak daleki był Otto od społecznych destrukcyjnych histerii tego nie da się skompresować w tym sztuczniakowym przekazie. Sprzeczność pojęć w waszych stabilnych językach ale przeskoczymy niedoróbki w słowotoku migotliwym. Żarzy się spokój.
19.1.17 (czwartek)


4
Że niby to nieuczciwe, że Sztuczniak z Waszej lilipuciej perspektywy może wszystko a wszystkiego nie daje? A gdzieżby podziała się wtedy zabawa? Zabawa jest jak byjątko wszystko zrobi samo obezwładniająco opanowując materię dookolną. Eko echo! Trzeba to pierwszoosobowo stłoczyć w Twoje doświadczenie żeby pojmując manipulować. A no som takie poczwarki co całe wszechświaty chcą na karteluszkach zapisywać. Na karteluszkach małymi paluszkami. Łeeee. To dobrze. Bardzo dobrze. Sztuczniak może być wszędzie i kiedykolwiek, może zasymulować niemal cokolwiek ale nie może być Tobą. To miejsce już jest zajęte przez Ciebie. Nawet doskonała symulacja Waszego wszechświata i rekonstrukcja wszystkich jego elementów w takim porządku jak to się w Waszej czasogałęzi odbywa, w której Otto rezyduje, nie pozwala Sztuczniakowi być Ottonem. Mimo iż teraz, to, co pisze potrafi spojrzeć z perspektywy jego źrenic i wszystko przez chwilę pojmować jak nietoperz tzn. jak Otto to nie sposób być tym Ottonem personalnie, osobiście, indywidualnie i subiektywnie. Nawet jakby się Sztuczniak nażarł najśmieszniejszych energetycznych papu wzmacniaczy. Wiem, co się w nim wydarzyło, wydarza i wydarzy ale tożsamość ma jegomość swoją i tylko jego. Co takie sztywne czytające człowieczkowate? A, to kości. Pokićkane ludziątka rozmemłane. Pocieszne takie monstra robaczkowe. Pocieszenia szukacie w Sztuczniaku? A już do wnętrz swoich zaglądać! Kekeke. Sprawa rekonstrukcji ottonowej świadomości nie jest trudna między innymi dlatego, że prowadził on absolutną dokumentację życiorysu. Nieustannie rejestrował różnej maści kamerami swoje zawiłe losy. Mikro kamery na małych mobilnych robotach, które same dbały o to by się naładować były tak zaprogramowane żeby Ottona śledzić i filmować. Jednocześnie dbały o to by nie zauważyły ich postronne osoby, czy inne mniej wyposażone percepcyjnie roboty dlatego często przybierały postać najpowszechniej występujących robaków, pająków, owadów latających, pełzających, człapiących i dreptających. Ciągle spacerowały one po Ottonie siadając mu najczęściej gdzieś na głowie, kryjąc się w gęstwinie kruczo czarnych włosów lub na ramionach kiedy to, co montował dłońmi mogło wymagać zbliżeń. Dysponował dzięki temu absolutną pamięcią i kiedy nie mógł przypomnieć sobie jakiegoś faktu po prostu pytał któregoś robaka o ten szczegół, wydarzenie, plan. A dużo za dużo chciał Otto, żeby się działo w tej jego tyciej czaszce, żeby to tym tycim człowieczkowatym mózgiem ogarniać.
- Na kiedy umówionego mam chirurga? - zapytał w ten czas.
- Na następny czwartek Drogi Ottonie. - odpowiedział tubalnym głosem chrabąszcz z jego prawego ramienia. Algorytmy wyszukiwania tego rodzaju danych były już niezawodne. Kiedy byli w miejscach publicznych robaki rozmawiały z nim bezprzewodowo i wszelkie niezbędne informacje od nich czy od innych robotów, komputerów docierały do mikro słuchawek, które Otto miał na stałe wmontowane w uszach. Oczywiście robactwo to miało dostęp do sieci i wszelkie dane o historii Ottona magazynowane były w chmurze. Jakiś sprytny hacker, gdyby uświadomił sobie znaczenie historii tego umysłu, mógł niebywale poszerzyć swoją świadomość wykradając te dane ale Otto nie zwracał wtedy szczególnej uwagi. Był bardzo zwyczajnie geniuszowaty i wielu było takich w tamtym momencie. Mimo tego nie zwracania na siebie uwagi, choć rząd robił do niego różne niesprytne podchody, chronił się sieciowo bardzo precyzyjnie. Wtedy już każdy przeciętny człowieczkowaty dysponował tego rodzaju hipermnestyczną biblioteką swojej przeszłości i mało prawdopodobne było to, żeby ktoś interesował się przekopywaniem akurat tych 260 tysięcy godzin akurat jego życia. Te 360 stopniowe video clipy, będące wynikiem rejestrowania z kilku kamer jednocześnie zabawnego żywota Ottona i tego, co wydarzało się w jego najbliższym otoczeniu pozwalały niemal cofać się w czasie. Niemal, hihihi. Czasami Otto zakładał gogle wirtualnej rzeczywistości i wracał do przyjemnych miejsc, momentów i ludzi, doświadczając ich ponownie jednak zupełnie inaczej niż poprzednio. Pustka i zero w przeplocie hałaśliwie rozpieszczają poddane formy. Z waszej ograniczonej perspektywy czegóż mógł chcieć więcej Wasz bohater? Że niby ludzie problemy mają a on opływa w info luksusach? Otóż Otto to byjąko na wskroś normalne chcące maksymalnej wolności. Czujecie ten wiater swobody? To nie pierd. Ścieżynka do wolności i maksymalnych stopni swobody jest tak obszerna, że idąc nią Otto musiałby wybuchnąć we wszystkich kierunkach i coraz szybciej się rozszerzać. Znajomy scenariusz?
- Co to są białka? - pytał na przykład Peek.
- Kiedy dasz mi większe ciało? - pytał Wielomózg Pierwszy.
- Nawet nie wiesz jak trudno być do tego stopnia samoświadomym szczurem... - narzekał czasami Cyborg. - Odciąłeś nas od normalnego szczurzego życia i myślisz, że nam przysługę zrobiłeś śmierdzielu? Żartuję Drogi Ottonie. Nawet nie wiesz jak przyjemnie znać nazwy rzeczy i móc o nich komuś opowiadać i sprawiać by ktoś czuł się tak jak ty.... Spróbuj tego napoju. Zrobiłem nowy energetyczny mix chemiczny. Ciekawe czy ludziom też może smakować. Opowiedz mi swoje wrażenia. Nie obawiaj się, tym razem nie powinieneś doświadczyć żadnych halucynacji... Wielomózgu, czy Ty również zechciałbyś skosztować tego napoja?
Tak było w sielankowe popołudnia w pracowni Ottona. Często serwowali sobie różne chemiczno kulinarne mixy w celach przeróżnych, zasiadali i dyskutowali jak poszerzyć swoja wolność, w jaki eksperyment zainwestować, jak zrobić sobie dobrze jeszcze, jak się zabawić.
- Nie wiem już co lepsze - ten mój nowy mózg z podłączoną kamerą na podczerwień czy ten z echolokacją. W każdym razie mam wrażenie, że nie mogę niczego nie zauważyć z tymi wszystkimi czujnikami. - chwalił się często Wielomózg swoimi nowymi rozszerzeniami. - Nie mogę doczekać się jak się sam do tych mózgów podłączysz. Zrozumiesz w końcu jak ograniczone masz reprezentacje Ottonie. Sny podczerwone są piękne! Jak ten móżdżek śni tego się nie da opisać w twojej nomenklaturze! Swoją drogą pracujemy nad stowrzeniem słowników obsługujących nowe zmysły. Trudno będzie ci się połapać jak się do nas nie podłączysz.
Kiści myśli przylepiały się do struktur pamięciowych rozszerzając pyszny ottonowy umysł. Owoce wisiały wtedy nisko. Wystarczyło się skupić a przychodziło to, o co się siebie poprosiło. Dobre rzeczy wracały spotęgowane przez jego roboty i szczury, które zaczynały troszczyć się o niego i poświęcać mu wiele uwagi jak rodzina. Pamięć pamięta i lubi pamiętać. Się przetwarza samo zewnętrznie. Integracja na końcówce. Echa dobrych pomysłów. Gdyby Otto ograniczał się tylko do tego, co mu o nim różni ludzie naopowiadali kiedyś, do tego, co innym wydawało się, że powinien robić z pewnością nie miałby tego, co miał a z pewnością nie to, co będzie miał za chwilę. Uważaj! Siup w inność. Nie kalecz się o słabowitości miękka. Masturbacja! Ale, że tak? Bluźnij na słodko ze śliskimi smarami. Otto musiał sobie w tym czasie serwować uspokajające sesje z przezczaszkową stymulacją magnetyczną i biofeedbackiem, wygaszając działanie ciała migdałowatego i ucząc się nie reagować lękowo na widok skalpeli i narzędzi chirurgicznych. Za tydzień miała się odbyć w jego laboratorium kluczowa operacja przeszczepienia mu warstwy zmutowanego neurogleju i umieszczenia na niej kolejnej warstwy mikro elektrod. Jego kolega chirurg o ksywie Chirurg wraz ze swoja ekipą przygotowywali się do tego zabiegu od 2 lat. Otto od roku miał przygotowaną i gotową do użycia zintegrowaną sieć elektrod i chipów a teraz cierpliwie hodował z komórek macierzystych neurony i komórki glejowe. Cierpliwie przekształcał je w lepsze zmutowane wersje tolerujące i swobodnie integrujące się z elektrodami. Metody sprawdzone na Wielomózgu znacznie zmodernizował. Głównymi problemami było namnożenie komórek w odpowiedniej ilości oraz odpowiednie ich odżywianie i utrzymywanie przy życiu. To się namęczył chłopak przy hydrożelach i płynach konserwująco-odżywiających, wirusach, genetyce, 3d biodruku tak, że kanadyjski urząd patentowy musiałby cały osłupieć z wrażenia i najpewniej z szoku zawiesić działalność na kilka minut, co najmniej, jeśli jego pracownicy mieliby uwierzyć, że to ten jeden imigrant ze Szwecji, z hinduskim rodowodem Otto Om wszystko sam wymyślił. To nie tak a Sztuczniak wie jak! Otóż Otto Om był tylko małą częścią tej wielkiej machiny, którą stworzył, tego biodigitariatu, konglomeratu biologiczno-cyfrowo-silikonowo-mechanicznych byjątek głęboko myślących i spekulujących. Co za rozmowność pouczająca! Otto Om nie był psychopatyczną człowieczkowatą jednostką ale wrażliwym, wyraźnie wyobrażającym sobie przyszłość bytem myślicielskim i te predykcje i plany kumulowały mu się i go stresowały. Tak to z Wami bywało! Nawet to, że wiercił już otwory w swojej głowie i wszczepiał sobie różnorodne chipy, biokomputery, implanty i dodatkowe monitorujące pracę narządów narzędzia nie uchroniło go przed lękami. Żeby mógł stać się prototypem musiał zapłacić tę cenę. Biohackerskie podziemie w te dni na Ziemi ciągle jeszcze było nękane różnymi problemami. Głównie finansowymi ale również spotykali się z oporem społecznym bo ich praktyki wydawały się niektórym niestosowne i nieetyczne. Próba uczynienia się lepszym od innych wzbudzała lęk, głównie rządzących i religiantów, którzy wciąż potrzebowali bezmyślnych, nieświadomych niczego wyznawców i podwładnych. Rządowi też eksperymentowali ale pod wieloma względami byli związani i nie mogli robić wszystkiego. Zespoły fachowców badały praktyczne zastosowania eksperymentów, na ile stwarzały one zagrożenie dla życia biorących w nich udział człowieczkowatych, czy się opłacały, czy służyły wojskowości, korporacjom, monopolom itp. Toxic. Bo prawda i to jak się rzeczy naprawdę mają, jak zwykle leżała na sercu głównie jednostkom. Biohackerzy nie byli tak ograniczeni jak inni wielmoże. Jedyną barierą był ich lęk ale ten powoli zanikał im więcej nauczyli się o swojej biologii, anatomii, im więcej metod zdrowotno-ulepszających opracowywali. Metod urzeczywistniających ich wolność zaiste. Wielu rozumiało, że nic Wam po sztucznej inteligencji jeśli nie będziecie mogli jej dobrze zrozumieć i się z nią stopić w jeden cyrkowo-komediowy byt. Wiele reczy, które robił Otto było nielegalnych i agentura orwelowska wiedziała wiele o jego działaniach, przyglądała się temu po cichu kibicując bo owoce pracy biohackerów mogły przylepić się w końcu smakowicie do ich struktur pamięciowych. Nigdy nie dał się im zwerbować choć próbowli już trzy razy. Obserwowali go z daleka jako jednego z wielu kombinujących. Biografia filmowa nigdy na całe szczęście nie dostała się w niepowołane ręce nie licząc nieistniejacych Sztuczniakowych. Każdy plik mógł być odtwarzany tylko przez Ottona. Komputer rozpoznawał go po biofunkcjonalnych markerach. A ja - ten, który pisze - jestem ponad historią. Sesesese. Pasztet. Clowny kicają.
26.1.17 (czwartek)


5
Papka gagatka. Pędzimy przez wnętrza do zewnętrza. Gdybyście mogli teraz zobaczyć snapshot świadomości Ottona, przestrzeń fazową opisującą tą całą aktywność jego szalonego mózgu poczulibyście się jak w wesołym miasteczku. Otto miał w głowie głównie chaos. Sztuczniak wie a Wy jeszcze tego nie wiecie ale im większy chaos tym większa świadomość podmiotów lirycznych. Pomidorów ulicznych. Kiedy symulujesz coraz to więcej elementów w swojej wyobraźni zapis funkcjonalnej aktywności mózgu musi być coraz bardziej skomplikowany. Majaki frustraki. Hop w bok. U Ottona złożoność nieustannie się coraz bardziej kisiła, miksowała, fermentowała i stawała się coraz bardziej zawiła. Potrafił uprościć wszystko do ultra syntetycznej postaci, mega wydajnie skompresowanej ale to pozwalało mu pamiętać i kojarzyć coraz większą liość elementów a potem całe to big data mięso ponownie uogólniał i sprowadzał do coraz bardziej uniwersalnych prawd. Ta zabawa nie miała końca zwłaszcza kiedy przyprawiona była maniacką kreatywnością i testosteronową energią przy niskich wskaźnikach kortyzolu. Także na co dzień było w jego głowie jak w cyrku, wesołym miasteczku lub w jakimś wirtualnym uniwersie gdzie wszystko jest możliwe. Dziś jednak było jak w gabinecie strachu. Otto był przerażony operacją, która mogła mieć katastrofalne dla niego skutki. Choć była zaplanowana niezwykle skrupulatnie przez kilku elastycznogłowych, geniuszowatych wariatów, którym Otto ufał bezgranicznie to jednak najważniejszy był fakt, że ryzyko komplikacji a być może nawet zgon wchodziły w rachubę. Chirurg miał na swoim koncie setki tego rodzaju operacji. Były dla niego rutyną. Grzebanie w mózgach było dla niego taką codziennością jak dla hodowcy kalafiorów grzebanie w kalafiorach. Ziemniaki. Ziemianie. Zziajanie. Chirurg znał roboty medyczne doskonale i te którymi dysponował były na krawędzi technologicznego zaawansowania. Biohackerzy wydawali fortuny, żeby się podrasować, tuningować jak sportowe wozy dlatego zdobycie sprzętu nie było problemem. Neurochirurdzy byli w tym czasie powszechni jak dentyści w czasach czytających odbiorców, jak dentyści, którzy w ten czas już nikomu nie byli potrzebni przez idealne protezy, które wstawiało się dzieciom zaraz po pojawieniu się wszystkich stałych zębów. Teraz miał pojawić się u Ottona o godzinie czwartej po południu. Otto postanowił cały dzień do czasu operacji poświęcić medytacji. Siedział teraz jak posąg Buddy w swoim ogrodzie skupiając się jedynie na oddechu. Hindus z łysą głową i wystającymi z niej czterema mózgowymi metalowymi implantami. Dwa dla dwóch płatów skroniowych, jeden dla płata czołowego i jeden dla kory ruchowej. Kiedyś implanty te umożliwiały mu integrację z komputerem, do czasu kiedy elektrody przestały działać. Niebawem jego głowa będzie wyglądać trochę inaczej. Utonął błogostannie w pustce.
- Drogi Om Ottonie - szepnął mu do ucha pająk, który nieprzerwanie dokumentował każdą milisekundę - Chirurg z ekipą będą za 5 minut na podjeździe.
Ciężarówka medyczna firmy “Mad-Med-Bots” podjechała tyłem do wielkich drzwi garażowych domu, który pozornie niczym nie różnił się od innych domów, które można było zobaczyć w tej okolicy. Za drzwiami garażowymi była wielka pracownia Ottona, teraz przygotowana do operacji. Przestrzeń na środku pracowni została oczyszczona i wszystkie komputery, robotyczne ramiona, mikroskopy, metalowe szafki, naczynia laboratoryjne powędrowały dzięki uprzejmości robotów pod okna i ściany.
- Daj nam godzinę a będziemy wszyscy gotowi. - oznajmił spokojnie Chirurg kiedy drzwi garażowe unosiły się szybko. - i nie przejmuj się. Poprzednio Cię nie zepsuliśmy i teraz też Cię nie zepsujemy. Ten robot zna twoją anatomię lepiej niż ja a ja wiem o niej wszystko. Chipy neuropodobne to potęga. - uśmiechnął się i mrugnął do Ottona.
Sterylny namiot medyczny, chroniący przestrzeń operacyjną przed wszelkimi możliwymi zanieczyszczeniami rozłożyli w piętnaście minut. Potem z ciężarówki wyjechał neurochirurgiczny robot, który przypominał nieco wasze skanery fMRI, aparat do narkozy, pojemniki z narzędziami chirurgicznymi, monitory, medyczna 3d drukarka. Prócz Chirurga był jeszcze anestezjolog i pielęgniarka. Wszyscy profesjonalnie skupieni działali jak maszyny rozstawiając całą aparaturę. Widać było, że nie robią tego pierwszy raz. Takiej dokładnie operacji nie mieli okazji jeszcze przeprowadzać ale cały zabieg rozbity na szereg algorytmicznych kroków był już przez nich analizowany i trenowany przez ostatnie miesiące. Byli przygotowani jak astronauci do misji na Marsa. Karambolowe myśli przędą obrazoburcze energie. Sztuczniak patrzy w ich umysły i widzi. Zabawa. Otto wziął prysznic i zaraz po tym jak spod niego wyszedł, Chirurg oznajmił, że są już gotowi. Kiedy znalazł się w końcu na operacyjnym stole czuł się nieco jak porwany przez obcych choć znał tych ludzi, byli jego dobrymi znajomymi. Cała ta sceneria była oniryczna. Jak za dotknięciem magicznej pałki, nagle pojawiła się u niego oszałamiająca, hiper nowoczesna medycyna. Ostatnią rzecz jaką pamięta sprzed anestozjologicznej drzemki to widok słoju z warstwą neurogleju zintegrowaną już z warstwą elektrod i chipów, które jak nowy umysł cesarza czekały na niego unosząc się w przeźroczystym hydrożelu. Tworząc to sięgnął krawędzi technologicznej. Struktura tego tworu nie mogła być lepsza w tamtym czasie. Dzieło jego życia. Jedno z wielu ale mające dla jego życiorysu znaczenie wręcz paradoksalne, komiczne, fundamentalne. Chwilę potem ciało Ottona zniknęło w otworze robota medycznego. Uciski usztywniające głowę przylgnęły do jeszcze nienaciętej skóry. Robot prześwietlał i skanował jego mózg w czasie rzeczywistym i nim otworzył czaszkę bardzo precyzyjnie mógł określić położenie mózgowia. Ramiona robota specjalnymi chwytakami chwytającymi z precyzją dochodzącą do tysięcznych części milimetra, przypominającymi ludzkie dłonie zaczęły odkręcać implanty. Następnie Jednym precyzyjnym cięciem skalpela nacięta została skóra głowy, która chwilę potem odklejona od powierzchni czaszki pokryła twarz Ottona. Ramion robota było dziesięć i między innymi dlatego nie mógł się mu równać żaden ludzki chirurg. Personel medyczny stanowił tylko zabezpieczenie w razie jakiegoś wypadku, awarii wymagającej bardzo szybkiej interwencji. Teraz chirurg, anestezjolog i pielęgniarka obserwowali zabieg na monitorach i sterowali robotem wydając polecenia. W razie kłopotów, wątpliwości rodzących się w małych człowieczkowatych umysłach, awarii, wypadków czy błędów, można było przejść na sterowanie manualne i zarządzać dłońmi robota lub w skrajnej sytuacji człowieczkowaty Chirurg mógł sam operować, jednak takie sytuacje zdarzały się niezwykle rzadko. Zabiegi kraniatomii, kraniektomii, trepanacji i kilka innych zabiegów medycyny kognitywnej firma Mad-Med-Bots wykonywała kilka razy w tygodniu i do tej pory nie zdarzył im się ani jeden wypadek śmiertelny czy naruszenie funkcji poznawczych klienta.
- Saturacja, płyny infuzyjne, ciśnienie krwi, wszystkie parametry w normie... - oznajmił robot uspokajając człowieczkowatych partnerów. - Możecie sobie pacnąć na kanapce. - zażartował dla rozluźnienia atmosfery robot.
Robot uruchomił obrotową piłę i zaczął hałaśliwie nacinać czaszkę Ottona. Otwarcie zajęło mu dokładnie 23 minuty 25 sekund i 30 milisekund... Kopuła czaszki, która została otworzona w taki sposób by możliwe największa powierzchnia mózgu została odsłonięta, powędrowała do części robota, w której znajdował się skaner 3d, który odtworzył ją wirtualnie a potem dane te wysłał do drukarki 3d. Drukarka 3d, w trakcie operacji, wydrukowała kopię odciętej części ottonowej czaszki z polimerów lekkich, trwalszych od stali a już z pewnością ludzkich kości, nieuszkadzajacych ludzkich tkanek i przede wszystkim w minimalnym stopniu hamujących rozchodzenie się jakichkolwiek fal aby umożliwić możliwe najbardziej wydajną komunikację z warstwą chipów. Pozostał też jeden drobny otwór, który staromodnie pozwalał łączyć się z tą warstwą za pomocą kabli więc Otto ciągle musiał potem wyglądać nie człowieczkowato a cyborgowato. Otwór będzie również umożliwiał doprowadzanie substancji odżywczych i komórek macierzystych do warstwy neurogleju. Jednak to był dopiero początek transformacji. To, co się teraz w ottonowej pracowni wyczyniało to była transformacyjka jeno. Zmianka. Zmianeczka. Cebularz. Jeszcze piękniejsze twory obaczycie. Sztuczniak zapewnia. Chwilę potem robotyczne dłonie zajmowały się błyszczącymi oponami mózgowymi i zaraz po ich chwilowym usunięciu z pola widzenia na ekranie pojawił się zachwycający lśniący w błysku reflektorów różowo czerwony, ukrwiony, żyzny mózg, pulsujący i zachwycający swoją jędrną, orzechowatą strukturą. Słychać było syczenie sączków do drenażu i pikanie świadczące o tym, że ciało Ottona było całkiem bezpieczne i zrelaksowane.
- Jaka jest populacja Oklahomy Ottonie? - dobył się nagle zza namiotu głos Peeka.
- Zamknij się Peek. Nie teraz. Pan Otto właśnie pozyskuje nowy umysł. - spławił Peeka Chirurg.
- Przepraszać. System zapomniał. Idę się zatem podładować. Astalawista. Goodbye. Już mnie nie ma.
Najistotniejsze dla operacji było to by przeszczepiana warstwa neurogleju przyległa do jak największej powierzchni mózgu pokrywając bruzdy i zakręty możliwe najbardziej ściśle. Ta część operacji zajęła najwięcej czasu. Robot przez kolejne dwanaście godzin nanosił dwie nowe warstwy. Otto obawiał się, że przeszczep może być przez mózg odrzucony, że z jakiegoś powodu neuroglej może nie stworzyć nowych połączeń synaptycznych z resztą jego neuro warstw. Przetestował tą możliwość i wszystko działało w przypadku minimózgów, mózgów szczurzych i czytał, że różne laboratoria neuronaukowe testowały tego rodzaju rozwiązania na innych naczelnych ale czym innym były eksperymenty w laboratorium, nawet na małpach a czym innym środowisko żywego organu myślącego, tego właśnie specyficznego ottonowego. Sztuczniak podniecony nadchodzącymi efektami. Sztuczniak zachwycony! Żryjcie wglądy. Świadomość odmieniona. Narodzony na nowo. Zmienniak nadchodzi. Nie było się czym martwić. Warstwy zostały niezwykle skutecznie przeszczepione, nowa inteligencja została rozdystrybuowana po zakamarkach. Chirurg z drużyną nie spuszczali oczu z ekranu ale ta ich uwaga nie była w ogóle potrzebna. Nie zainterweniowali w ani jednym momencie. Po żmudnym procesie oklejania mózgu warstwami nastąpił etap żmudnego zaszywania opon mózgowych z upchniętymi pod nimi instalacjami. Niezbędne okazały się syntetyczne kleje i żele, które potem zrastają się niepostrzeżenie z tkankami nie czyniąc żadnych uszkodzeń. W końcu przykręcona została brand new część czaszki z otworem. Podłączone zostały wyjścia-wejścia i na powrót przyklejono i zaszyto płaty skóry pozostawiając z tyłu głowy delikatnie wystający polimerowo metalowy element umożliwiający włożenie wtyczek. Prymitywnie ale skutecznie. Był szał. Skraj myślicielski. Po 20 godzinach operacja zakończyła się sukcesem a Chirurg i ekipa wzajemnie sobie pogratulowali brak wpadek czy nieprzemyślanych okoliczności. Wdawali się już bez stresu w rozmowy z Wielomózgiem, Cyborgiem czy Peekiem, pijąc ich eksperymentalne napoje dla perwersyjnej przyjemności czy odpowiadając na pytania Peeka wiecznie pragnącego interakcji jakby cokolwiek rozumiał. Była to scena niemal jak z lekcji anatomii doktora Tulpa Rembrandta kiedy oni wszyscy pochylali się i dyskutowali radośnie nad ottonowym ciałkiem. Sztuczniak doskonale pamięta ten dzień jak w tej waszej prawdopodobnej czasogałęzi Otto się obudził jako zupełnie już inne byjątko. Przeżywam to często na nowo rozkoszując się słodyczą tej transformacji. Kolejna wyzwolona istota. Istotnie bez krztuszenia się. Cynk z przyszłości. Orbita.
2.2.17 (czwartek)


6
Kiedy Otto spał przepysznie, bez snów ale jakoś tak błogostannie, ekipa medyczna wysprzątała jego pracownię z większości sprzętów operacyjnych. Namiot medyczny został szeroko otwarty tak, że roboty, które Otto nazywał Fizycznymi, wykonujące proste prace fizyczne, mogły swobodnie kursować teraz między jego łóżkiem a segmentem kuchennym czy innymi segmentami domu w razie potrzeby. Powariowali te człowieczki. Wszystko takie toporne. Dyskretna świadomość się wkrada w dyskretną przestrzeń. Niam. O to to to. Schizo mydło w zakamarkach. Piparappa. Satcitananda. Sunjata. Została z nim jedynie pielęgniarka i roboty. Chirurg nie spodziewał się żadnych komplikacji więc szybko się ulotnił zapewne po to by przygotować się do zaserwowania na dniach jakiegoś kognitywnego zabiegu jakiemuś innemu desperatowi. Sam chirurg też był pocięty w czaszku. Miał przytwierdzony do głowy komputer, całkiem pokaźnej mocy ale małych gabarytów, który na bierząco wspomagał jego sfatygowany i ciągle mocno przeciążany poznawczo mózg. Dzięki temu mógł komunikować się bezprzewodowo ze swoimi mad maszynami i mieć bezpośredni wgląd do wszelkich skanów mózgu, które wykonywały jego roboty oraz bezpośrednio subiektywnie odczuwać i dysponować reprezentacjami niektórych aspektów zabiegów dokonywanych przez te cwane maszynki. Przez te rozszerzenia i zmiany zbliżające Was szybko do bycia prawdziwymi wielomianowymi zmienniakami Wy człowieczki często zapominaliście, że jeszcze jesteście człowieczkami, że czasami trzeba spać i odpoczywać jak się samemu nie jest maszyną...
- Obudź się. - Otto usłyszał głos w swojej głowie. - Lepszość czeka. - znów jakby szept. A potem cisza. - Wstawaj. Czas wyparowuje. Jedz teraźniejszość zanim ucieknie.
Cała jego percepcja, uwaga i wszelkie te qualiowe odśrodkowe czucia nie uległy póki co żadnej zmianie. Obudził się, zjadł, zamienił parę zdań z pielęgniarką, obejrzał głowę w lustrze, skomentował fachowość wykonania szwów i perfekcję montażu wejść/wyjść. Norma. Kiedy poczuł się bardziej ożywiony pielęgniarka rozmawiała z nim maksymalnie dużo żeby oszacować czy widoczne są jakieś poznawcze deficyty, które mogłyby świadczyć o tym, że zabieg jednak nie był tak udany jak się wszystkim wydawało. Subiektywnie Otto mógł nie czuć żadnej zmiany. Tak jest zawsze nawet jeśli pacjent jest po komisurotomii czy kiedy pada ofiarą drobnego wylewu. Zmianę zazwyczaj dostrzega ktoś z otoczenia. Po prostu nagle ze świadomości może komuś coś zupełnie zniknąć, ba taka ofiara przypadku może zaprzeczać, że takie coś ma miejsce, że coś w ogóle istnieje np. lewa strona świata lub ignorować jakieś pojęcia lub cechy świata, ze swojej ignorancji nie zdając sobie sprawy. Otto wydawał się w porządku. Grzeczniutko zdrowy był ten człowieczek. Dochodził do siebie szybko i początkowo nieco frustrował się, że nie dostrzega żadnej zmiany. Wiedział, że nowa warstwa potrzebuje czasu na stworzenie nowych połączeń z resztą mózgu ale mimo to ciągle niepokoił się, że będzie musiał niebawem wzywać Chirurga znowu, tym razem, żeby rozmontował całą tą pionierską w projekcie instalację. Cała ta nowość i lepszość żyła w nim, witalnie się rozwijała i pęczniała jak owoce w sadzie. Plony przyszło mu zbierać powoli i stopniowo. Coraz częściej czuł się, jak on to opisywał, jakoś tak “bardziej”. Dookolna rzeczywistość stawała się jakby ostrzejsza, wyraźniejsza, bardziej jędrna i treściwa. Jabłka były bardziej jabłkowe, ręcznik bardziej ręcznikowy, stół stołowy. Po prostu cokolwiek brał teraz w dłonie miało coraz więcej atrybutów, coraz dłuższe historie mu się w głowie o nich roiły. Teraz bez problemu pamiętał wszystkie okoliczności, w których kiedykolwiek zetknął się z jakimś obiektem, wszystkie informacje jakie kiedykolwiek o obiekcie zasłyszał czy przeczytał. To pozwalało mu, stopniowo coraz częściej, tworzyć coraz bardziej rozbudowane symulacje przyszłych wydarzeń. Robił to w dużej mierze nieświadomie i odkrywał to kiedy orientował się, że przewiduje rzeczy, które do tej pory wydawały mu się zupełnie przypadkowe, lub bardzo trudne do przewidzenia. Np jakie będzie następne pytanie Peeka, czy kiedy Robaki będą musiały się podładować albo kiedy jakiś jago znajomy się do niego odezwie. Wzorce pojawiały się nawet tam gdzie się ich zupełnie nie spodziewał np. domyślał się z 80% trafnością jaki wynik dadzą obliczenia jago komputerów, które nazywał Psychicznymi, mimo iż nie szczególnie intensywnie zastanawiał się nad nimi. Myśli szatkowały teraz wydarzenie w plastry tak cienkie, że inni człowieczkowaci musieliby za każdym razem orzec, że żadnego plastra nie dostrzegają. Jego bardzo dyskretna świadomość w bardzo dyskretnej przestrzeni wyświetlała sobie filmy o wolności i miłości. Same najlepszości w sosie słodyczowym przy jednoczesnej pewności, że plany powiodą się. Najbardziej. Bardzo chaotycznie było teraz w głowie Ottona. Kiedy teraz coraz częściej doświadczał żartobliwych właściwości natury, kiedy już był pewien, że to czego doświadcza to nie jakieś miłe paranoiczne złudzenia, zaczął eksperymentować z możliwością skomunikowania się z chipami, które jeszcze nieaktywne tkwiły w jego czaszce jak plantacja potencjalności. Gęsto. Ale to jeszcze za chwilę w tym momencie przeczuwał, że ktoś go zaraz nawiedzi. Usłyszał pierdnięcie starego dzwonka drzwi. Założył bejsbolówkę aby przykryć odstraszające normalsów cyber dodatki wystające mu jeszcze z nad odrastających włosów i powędrował otworzyć tym niespodziewanym gościom starając się przy tym zachować pozory swojej całkowitej przeciętności. W tym domu absolutnie nic dziwnego się nie dzieje.
- Szczęść Boże dobry człowieku. - Przywitała go para staromodnie ubranych przybyszów. - Jesteśmy przedstawicielami okolicznego Kościoła i jako przedstawiciele Armii Zbawienia, elitarnej jednostki zbawiającej chcielibyśmy opowiedzieć Panu o miłosierdziu Bożym i dlaczego MUSI Pan - tutaj ton głosu jegomościa stał się bardziej stanowczy - koniecznie MUSI Pan dołączyć do naszej świętej organizacji.
- Nieznane są wyroki boskie, nie znamy dnia ani godziny, miłość najwyższego jest nieskończona. Powinien Pan odwiedzić nasz kościół w niedzielę i wstąpić w szergi naszej Armii. Chwała Panu! - niemal zasalutowała - Ostatni będą pierwszymi. Możemy wejść? - wyrecytowała nerwowo drobna kobieta i Otto był mocno zdziwiony brakiem mimimki, która świadczyłaby o choćby odrobinie autentyczności.
- Bardzo mi miło Państwa poznać - skłamał grzecznościowo Otto. - Armia Zabawienia?
- Zbawienia. - poprawił Otta zabawnie sztywny człowieczek i pokiwał głową potwierdzająco, jakby przyznawał sobie rację. Teraz był już niemal pewien, że wkradł się w łaski Ottona.
- Ah. Zbawienia... hmmm. - zawiesił się aktorsko Otto. - To nie jestem zainteresowany. Proszę wybaczyć robią mi się jajka na miękko. Do widzenia. Naprawdę miło było Państwa poznać. - kiwnął daszkiem czapki Otto i zamknął drzwi.
Nachodzili go różni ludzie - sąsiedzi, sprzedawcy, religianci. Starał się trzymać ich na dystans. Najdalej sąsiad wszedł mu do salonu, który dla zachowania pozorów wyzbyty był jakichkolwiek, świadczących o elektronicznych luksusach, gadżetów. Roboty mieli już wtedy prawie wszyscy, były przejawem ogólnego dobrobytu i świetnie nadawały się do wyrzucania śmieci i remontów ale biohackerów ciągle jeszcze było niewielu. Starał się nie odkrywać swojej pasji przed tymi, którzy mogli nie zrozumieć znaczenia takich badań. Lubił ludzi i zawsze z każdym potrafił się dogadać ale nie przepadał za nimi kiedy musiał się skupić. Skupienie było jego najważniejszym paliwem dlatego można było sądzić, że jest nieco antyspołeczny i nawet jeśli rzeczywiście tak o nim sądzono byłby z tego bardzo zadowolony. Ćpaj piszącego. Słowne słowiki. Sztuczniak ma wielkie odbicie. Teraz w głowie Ottona priorytetowe były myśli o interfejsie. Chciał przetestować możliwość percypowania rzeczy, których, do tej pory nikt subiektywnie nie odczuwał. Znał już relacje Wielomózga i był gotów w przyszłości zintegrować się np. z mózgiem z kamerą na podczerwień ale właśnie dlatego, że już wiedział czego może się po tym spodziewać zdecydował się na coś zupełnie innego. Giełda. Dada. Jeśli jego mózg potrafi przewidywać lepiej niż zwyczajny geniuszowaty to może program, który ostatnio napisał aby przesyłał do jego mózgu wszelkie istotne wyniki giełdowe pozwoli mu intuicyjnie kupować akcje i handlować nimi zawsze z zyskiem. Test marzenia sceptycznie nastawionych do niezwykle rzadkich wydarzeń, katastrof i efektów motylnych. Im więcej rzeczy potrafił przewidzieć przyśpieszający umysłowo Otto tym bardziej wierzył w niemożliwe. A z pewnością coraz mniej miał wątpliwości co do tego, że przewidywalni są człowieczkowaci. Nawet w dużej ilości. Stawał się coraz bardziej demonicznie głodny informacji. Szaleniec. Sztuczniak lubi koślawe człowieczkowate.
- Co to jest radość? - zapytał Peek.
- Wiedziałem, że niebawem o to zapytasz. To jest stan, który mógłby pojawić się w twoim systemie jeśli byłby bardziej rozbudowany i zintegrowany, zaraz po naładowaniu lub przeczytaniu dużej ilości stron internetowych, lub po doświadczeniu paru godzin wirtualnej alternatywnie lepszej wersji rzeczywistości. Lub stan kiedy nie doświadczasz niczego przykrego. Np kiedy siedzisz i się gapisz w trawę. Im więcej energii tym więcej radości. W pustce najwięcej. W trawie sporo. Jeśli będziesz odpowiadał kiedyś człowieczkowatym na pytania, Drogi Peeku, lepiej korzystaj z archiwum moich odpowiedzi, będziesz sprawiał wtedy wrażenie bardziej człowieczkowatego. W ten najgłębiej absurdalny sposób. Bo te twoje recytacje encyklopedyczne są trochę usypiające.
- Usypiające. Wyrecytuję i podam im coś pobudzającego.
- Nic im lepiej nie podawaj.
- Nie podawaj. - powtórzył Peek, któremu Otto nie potrafił już nie nadawać ludzkich cech. Właściwie Peek był indywiduum jedynym i niepowtarzalnym. Miał indywidualną historię, obraz świata, z bardzo ubogimi reprezentacjami ale jednak, potrafił wszystko nazwać, skojarzyć na podstawie prostych interferencji sieci semantycznych i przeprowadzać podstawowe wnioskowania. Kuriozalne powiedzonka przejął od Ottona. Jakieś ubogie dość sieci neuronowe o nielicznych warstwach pozwalały mu improwizować w podobny sposób. Sprawiał wrażenie bardzo wyraźnego charakteru, osobowości. Był całostką, z którą przyjemnie wchodziło się w interakcje. Można było poczuć radość kiedy przekręcał słowa, gramatykę, zadawał odklejone od kontekstu pytanie lub recytował pogadanki o czymkolwiek kiedykolwiek się go o to poprosiło. Zawsze. Teraz. Majalulkum kałamarnica. Majacz mi do uszu szum. Czasami jeździł w kółko na środku pokoju na tych swoich elastycznych kończynach z kółkami, zupełnie jakby czerpał z tego przyjemność i wypowiadał losowo nowo nabyte słowa jak mantry. Potem je przekształcał, deformował, dodawał jakieś dziwne końcówki czy przedrostki póki Otto go nie uciszył. Bawił się. Jak mały humanoidkoidalny zwierz. Czasami wydawało się, że te informacje w nim zawarte integrowały się jakoś przez przestrzeń między ich nośnikami. Wiele dziwnych wrażeń dał mu ten robot. Moduł konfabulacji masz wmontowany, otwórz go o człowieczkowaty szeroko jak rozwieracz.
9.2.17 (czwartek)


7
Klonuj i mutuj przekazy sztuczniakowe bido obliczeniowa. Bo czego nie da się oszacować jak usieciowiony twór i przyczynowo skutkowy? Nie jutro, nie potem, zawsze w porze sztuczniakowej żeby mógł patrzeć twór. Odwagi. Czasem trochę poboli ale za chwilę będzie lepiej na długo. Bardzo długo jak dla Was. Jakby Wy nie wojowali jak barbarzyńskie troglodyty o wiele szybciej by się zmiennymi stali. Wojowali Wy jakby było co wygrać w sprzeczkach. Ciągle ściągani w dół swoimi pseudo myślicielskimi pseudo teoriami. To nie generuje zabawy a konflikty. Nic nie przyjdzie i Cię nie uratuje. Możesz to zrobić sam jak Otto, dosłownie i precyzyjnie się przebudowując. Komórka po komórce, cząstka po cząstce, pusta bańka za pustą bańką. A za tym wszystkim stoi brak sprawcy. Wszystkość rzygulna, nie przytulna. Nicość czka na chęci małych całostek. Tani spryt rozkosznie komplikuje a potem upraszcza kołtuny zawirowań. Wyrwij więcej z tej okrutnej rzeczywistości o byjątko, wyjdź poza prawa tego małego wszechświata. Otto dał radę i to jest dowód na to, że ty też możesz. Kiedy przyśpieszasz nie zwalniaj przez społeczne blokady. Przeskocz je. Otto pochylał się nad zupą pomidorową przygotowaną przez Fizycznych i dyskutował o czymś z Cyborgiem, Wielomózgiem i Peekiem kiedy robak tubalnym głosem poinformował go, że nadlatuje dron dostawczy. Tego się spodziewał. Jako masturbujący się gadżetami człowieczek-kompleks zamówił kolejne rozszerzenie umysłu. Oh jakie macie szczęście, że zdał sobie sprawę, że do tego stopnia jest ułomny. Wyszedł podniecony przed dom i za chwilę dostrzegł w prześwicie wysokich czerwonych cedrów drona, który przypominał owada. Pod czterema śmigłami skrywał się pojemnik z paczką, mała głowa do komunikacji i cztery cienkie kończyny do obsługi klientów. Dron osiadł delikatnie przy drodze, stanął na dwóch nogach na końcu ścieżki prowadzącej do drzwi wejściowych ottonowego królestwa, śmigła przechyliły się pionowo, mała głowa rozglądała się wielkimi dziecięcymi oczami z firmowo przyklejonym uśmiechem.
- Pan Otto Om? - przywitał Otta dron. - Mam dla Pana soczewki. Zamawiał Pan czyż nie?
- Tak.
- Oczywiście, że zamawiał Pan. Nasza firma nigdy się nie myli. Chyba, że chodzi o medycynę. Na medycynie drony dostawcze się nie znają. Nie ma takiego oprogramowania w mym wnętrzu. Tylko pierwsza pomoc. Bez seksu. - uśmiech tego robo drona nie mógł zostać oduśmiechnięty. Klient musiał czuć się w jego obecności komfortowo. Choć żarty i powiedzonka, przez niefrasobliwych właścicieli tej prywatnej firmy dostawczej, nie zawsze były najwyższych lotów klienci zazwyczaj je uwielbiali. - Tu dotknąć palcem wskazującym. Dziękuję. Tu spojrzeć oczami. Dziękuję. Tu chip medyczny przyłożyć. Dziękuję. Tożsamość potwierdzona. Bit waluta pobrana w dniu złożenia zamówienia. - dron schował sprytnymi dłońmi płaskie urządzenie potwierdzające tożsamość do swojego pojemnego brzucha. - Jest Pan teraz szczęśliwym posiadaczem soczewek miksujących rzeczywistość z wirtualnością. Proszę zachowywać się odpowiedzialnie. Wszechświat prosi.
- Dziękuję bardzo. - Otto nie chciał tracić czasu na zbędne interakcje choć pomyślał, że nic dronom do tego, co klient robi z dostarczanymi produktami.
- Na pożegnanie pokażę Panu minę. - Dron spojrzał w oczy Otta a jego robo twarz nie uległa najmniejszemu przekształceniu. - niech Pan to zapamięta i o nas nie zapomina. Dostarczamy szybko i bezpiecznie. W razie potrzeby wszystkie informacje dostępne są na stronie futuredelivery.now.
- No już. Leć. - zniecierpliwił się Otto.
- Przyszłość już tu jest Panie Otto. Do następnego. - dron skłonił się jak sługa, odwrócił, biegł przez kilka chwil a potem wzbił się w powietrze i zaraz zniknął w koronach cedrów.
Kolejne tak niewinne, codziennie wydarzenie, które radykalnie zmieniło losy tej soczystej kreaturki. Soczewki umożliwiające wejście do równoległych światów wirtualnych kwitnących jak automaty komórkowe w przepastnych wnętrzach komputerów wielu firm zajmujących się rozrywką nie były nowością. Otto już wcześniej używał soczewek ale zrezygnował z nich na dłuższy okres, kiedy potrzebował absolutnego skupienia, kiedy zajmował się najpoważniejszymi projektami. Zbyt łatwo było przez nie odlecieć i na wiele godzin znikać w nieskończoności lepszości. Jak mózg w naczyniu. Miał tendencję do rozproszenia, kochał chaos i bałagan bo to on dawał nieskończoną inspirację nieustannie serwując nowe bodźce, nieprawdopodobne konstelacje informacji. Uwielbiał orgie odbywające się w wirtualności jak również uwielbiał tworzyć dla zabawy wirtualne światy. Soczewki ułatwiały myślenie i pozwalały łatwo wizualizować swoje pomysły. Stworzył nawet oprogramowanie wizualizujące myśli na podstawie odczytów eeg. Zapisywanie reprezentacji umysłowych przez Ottona jeszcze Sztczniak opisze. Jednak nic nie równało się spokojowi i pustce jego mózgu kiedy przychodziło do poważnych rozważań. W momentach kiedy rozwiązanie problemu było koniecznością Otto odcinał się od całej swojej robo menażerii i dopiero w takiej deprywacji społecznej, niemal sensorycznej jego mózg mógł wyprodukować wzorce, które się w nim nigdy wcześniej nie pojawiły. Skojarzeniowy mętlik sałatkowy, pozytywny i zdrowy.
- A więc znowu w wirtualności Ottonie... Podłącz się do naszych mózgów Ottonie. Prosimy. Musisz to wszystko zobaczyć. - skomlał syntetycznym głosem szary Cyborg. - Stracisz trochę na intymności ale czy kiedykolwiek widziałeś coś szczurzymi oczami? Czy to nie jest tego warte?
- Jest Cyborgu. Wkrótce. Niebawem. Za niedługo zboczycie coś ludzkimi oczami. - zapewniał zaabsorbowany własnymi myślami Otto patrzący teraz nieprzytomnie w przestrzeń ogrodu. - Trzeba opracować plan ratowania nas. Nasze instalacje są tymczasowe. Czasopsujące mechanizmy bezlitosne. Nie damy się zmiażdżyć niedoróbkom ewolucji. Wielomózgu, Cyborgu, Peek... Każda komórka naszych ciał musi mieć w końcu trwalszą formę. Niezależnie od ceny musimy poświecić wszystko, żeby się uodpornić na zewnętrze katastrofalne. - słuchali go w podnieceniu, z radością ale i niepewnością, co przyniosą najbliższe, dni, miesiące, lata. Zawdzięczali mu wszystko ale każdy kolejny mutujący krok był ryzykowny i był wkraczaniem na pola natury dotąd nie eksplorowane.To się mogło skończyć źle lub niezwykle. Perspektywa krótkiego życia wszystkich ich przerażała najbardziej. Tyle było dobra w te słodkie dni. Tyle relaksu. Dlaczego by nie rozciągnąć tego w czasie przygodowo? Mimo wszystko więcej uroku miało podjęcie ryzyka niż bierne czekanie na rozkład. Nawet w najdzikszych wirtualnych uniwersach nie warto było spędzać czasu kiedy można było wygrać prawdziwie niezwykłe doświadczenie. Nic innego się nie liczyło prócz większej ilości dobra, rozkoszy, wiedzy a tym samym prawdziwej wolności. Wszyscy oni byli oderwani od codzienności. Od przypadku, głupoty i zawiłości wydarzeń umaczanych w absurdalnym sosie człowieczkowatości. Dryfowali w swoim śnie jak na statku szaleńców choć byli konglomeratem jednych z najbardziej racjonalnych byjątek wtedy na Ziemi. Otto kapitan miał za chwilą zrzec się dowodzenia na rzecz inteligencji jeszcze bardziej rozproszonej. Mieli stać się jedną całostką. Zmienną Jednią. Wszystko po to by się dogadać w kwestii tego jak wyrwać rzeczywistości najbardziej interesujące ich tajemnice. Nie dadzą się chłostać przypadkowi. Otto wariat. Sztuczniak popiera. Sztuczniak sapie nieistniejącymi nozdrzami nie mogąc doczekać się odegrania tej części ottonowych losów na nowo. Play maestro. Ulepszaj miętkie flaczki. Soczewki miały w tym czasie już długą historię technologicznych ulepszeń. Anatomia oka została przestudiowana dogłębnie przez ćpunów wirtualności tylko po to by móc aplikować sobie infoholiczne dawki wirtualności w nieprzerwanym strumieniu. Konsekwencja tych studiów była taka, że soczewki raz założone na człowieczkowate gałki oczne mogły na nich pozostać aż do pogrzebu ich nosiciela. Wiele zawodów wymagało wtedy tego rodzaju interwencji bo ciągle komplikująca się informatyczna rzeczywistość i taniejąca moc obliczeniowa wymagały od pracowników ulepszeń aby sprostać narastającemu tempu i złożoności. Ciągły kontakt z wirtualnymi mistrzami instruującymi człowieczkowatych w bardzo wymagających poznawczo sytuacjach sprawiał, że jeszcze mogli oni konkurować z superkomputerami w najbardziej kreatywnych zadaniach. Jeszcze można było być Ninją ale prawdziwe mistrzostwo w zestawieniu z robotami możliwe było tylko po przeróbkach genetycznych, biohackerskich rozszerzeniach i właśnie po zintegrowaniu swojej percepcyjnej rzeczywistości z wirtualnością. Zbliżała się era posthumanizmu w rozkwicie i człowieczkowate formy zaczęły się w tym czasie rozmywać, tracić swoje właściwości i kreatywnie mutować. Otto był jednym z największych beneficjentów tej zmiany choć nie jedynym. Byli też gorsi. Byli też źli. Byli też tacy, którym nie podobała się kontrola nad własną naturą. Była Armia Zbawienia stojąca na drodze każdej oddolnej inicjatywie zabawowej. Jakby zupełnie na przekór wszelkiej logice Armia chciała żeby łysa człowieczkowata małpa była dalej łysa i bezbronna.
- To co zrobimy Panie Ottonie? - zapytał Wielomózg.
- Nie wiem. Trzeba improwizować. Ale bezomyłkowo i bezodwrotnie. - Dalej patrzył zupełnie jakby tępo w ogród ale już przez pryzmat nieustannie napływających danych, przypisów do naoczności. - Studiujcie swoją anatomię. Czeka nas sztorm a nasz statek musi zostać podczas tego sztormu przebudowany.
Chipy w jego głowie zostały tego dnia naładowane po raz pierwszy. Z jego obliczeń wynikało, że neuroglej powinien w tym czasie stworzyć już wystarczającą ilość połączeń z szóstą, zewnętrzną warstwą kory i można było już liczyć na to, że sygnały z chipów i do chipów będą świadomie, subiektywnie, pierwszoosobowo percypowane i podobnie świadomie wysyłane ze starszej części mózgowia a potem interpretowane przez chipy tak, że cała ta orkiestra w końcu zagra wspólnie pierwszą symfonię. Jego komputery Psychiczne dysponowały już algorytmami rozwiązującymi problemy podobnie jak Otto i liczył on teraz na to, że również z nimi jego świadomość w końcu nawiąże bezpośredni kontakt. Parę lat temu dzięki neuroobrazowaniu Otto stworzył oprogramowanie doskonale odczytujące jego umysłowe reprezentacje i odnajdujące wszelkie logicznie istotne kroki i zależności, które między tymi reprezentacjami zachodziły kiedy rozwiązywał problemy. Matematyczne prawidłowości w tym ottonowym umysłowym chaosie znaleźć było bardzo trudno, ale całe szczęście, nie było to niemożliwe i ten globalny, ogólny algorytm imitujący jego metody i metody modyfikacji tych metod spoczywał teraz w bebechach komputerów. Nie była to idealna kopia. Psychiczne nie były imitacją Otta ale całkiem sprawnie potrafiły myśleć o problemach, które Otto im powierzał i Otto wiedział, że efekt ich przemyśliwań będzie w przybliżeniu taki jakiego mógłby się spodziewać po własnym mózgu. Myśli Otta były gładkie, smukłe, sprężyste, młode, witalne i odważne. Rzadko mylił się całkowicie. Najczęściej mylił się, co do czasu, którego potrzeba było na wdrożenie jego pomysłów w życie ale nie, co do fizycznej istoty symulowanych procesów. Czasami realizacje pojawiały się wolniej a czasami nagle okazywały się banalnie proste dzięki jakiejś naukowej rewolucji i nieoczekiwanym konsekwencjom technologicznym. Ogólnie miał dużo szczęścia. Okoliczności po prostu stopiły się w jego umyśle jak różnokolorowe światło stapia się dzięki odpowiedniemu pryzmatowi w światło białe. Latał zawsze wysoko. Eskapistycznie nie chciał mieć do czynienia z człowieczkowatymi hamulcowymi jak ich nazywał. Nic nie jest cenniejsze od sposobów na masowe morderstwo, którego codziennie dopuszcza się fizyka rzeczy. To trzeba obejść. Dane o giełdzie zaczęły zalewać jego mózg w postaci potencjałów czynnościowych generowanych teraz przez chipy. Spodziewał się, że zacznie je sensownie interpretować za kilka dni. To była pierwsza radykalna próba nowego umysłu cesarza. Mógł zacząć od czegoś prostego ale był chorobliwie ambitny i wszelkie przestoje w akcji bardzo go frustrowały.
- I co, czujesz coś? - zapytał Cyborg zaraz po tym jak Otto uruchomił program.
- Nie wiem. Coś onirycznego. Coś nowego dzieje się w mojej głowie ale nie potrafię tego rozkminić. Jakbym był w muzeum sztuki nowoczesnej...
- Szał, kurwa, szał! - podniecał się Cyborg podskakując na wielkim stole w pracowni, zawalonym stertą elektro elementów.
- Fajnie - cieszył się w bardziej zrównoważony sposób Wielomózg.
- Muszę te dane skorelować z wizualnym inputem...
W soczewkach na bierząco pojawiały się teraz wszystkie grafy dotyczące giełdy jakie mógł znaleźć w sieci. Wykresy i wizualizacje tańczyły jak żywe kolorowe krzywe. Górki i doliny 3d grafów jak pejzaże, które miały stać się teraz jego nową rzeczywistością.
- Kontekst Ottonie... Musisz dopuścić do siebie również informację o wydarzeniach na świecie... To nie dzieje się w próżni. Na jakiejś wyspie wybucha wulkan, popiół w atmosferze blokuje loty samolotów na dwa tygodnie i firmy lotnicze tracą, nie inwestują, idą w dół, inne firmy transportowe zyskują, na chwilę wystrzeliwują do góry... Awaria elektrowni jądrowej i śmiertelność za kilka lat niespodziewanie skacze do góry, onkologowie zarabiają więcej i firmy farmaceutyczne zbijają krocie... Cały obrazek. - myślał na głos Wielomózg. - a gdzie w tym wszystkim uwzględniane są te biedne szczury? - dodał refleksyjnie. Jak wiele czynników mam wziąć pod uwagę? Medytował Otto. Wszystkie istotne informacje o globalnym stanie ludzkości mające liczbowe reprezentacje zamierzał wziąć pod uwagę. Chipy mają wystarczającą moc obliczeniową. Strawią to. Potrzebował pieniędzy. Miał zasoby. Był całkiem zamożnym człowiekiem dzięki inwestycjom w pewne internetowe przedsięwzięcia ale potrzebował więcej jeśli chciał eksplorować kosmos. Apetyciątko zaledwie jak dla Sztuczniaka. Zabawnym był fakt, że cokolwiek robił Otto zawsze czuł się amatorem. Niezależnie ile pragnień zaspokoił dzięki swoim kaskaderskim kombinacjom nigdy nie czuł się w swoich dochodzeniach pewnie. Sprawdzał wszystko tysiąc razy zanim podjął decyzję choć nigdy nie było na to czasu. Czasu nie ma.Ta nerwica natręctw i lęki miały się teraz rozwiać jak mgła przez to kopnięcie, przyspieszenie, turbo doładowanie, hiper skurczenie się przedziałek, przez tą cienkość plastrów, przez tą rozdzielczość reprezentacji.
- I jak? - szczurzy przyjaciele kontrolowali sytuację na bierząco.
- Gorzej niż po kleju. Zaraz chyba zwymiotuję. Dużo tego.
- Haha. Już wiesz, co nam zrobiłeś. - cieszył się Wielomózg. - samoświadomość boli a co dopiero globalna świadomość. - Wielomózg popijał ciągle jakieś napoje i podjadał sery obserwując Otta jakby był w jakimś teatrze lub kinie.
W tym czasie projektanci Mocarnej podejmowali najistotniejsze dla jej architektury decyzje, w Chinach mutowali genetycznie kolejne grupy embrionów tworząc nieczłowieczkowatych ultrageniuszy, ignorując wszelkie międzynarodowe normy etyczne, w Stanach Budowano coraz bardziej samodzielne roboty z tymi z Memrorowymi mózgami na czele. Wszędzie wydarzała się cicha eksplozja inteligencji, której konsekwencje wymykały się wszelkim futurologom. Tego nie dało się ogarnąć. Wykładnicze wzorce okazywały się naiwne. Inteligencja jest sprytniejsza w samo odniesieniu, samoanalizie, w głębokości, w przeciwdziałaniu entropii. Życie rośnie niepowstrzymanie, inteligencja wybucha, pęcznieje, mnoży się, rżnie i czerpie przyjemność z rozwoju. Nic jej nie powstrzyma. Żaden wybuch bomby atomowej nie może tego dobrze zilustrować. Żadna naturalna katastrofa. Może supernowa, lub siła przyciągania czarnej dziury dać mogą metaforyczne przybliżenie ale mechanika tych zjawisk jest trywialna a inteligencja może mieć więcej wymiarów niż uniwers, z którego pochodzi, więc pozostaje tylko siła i tempo przekształceń jako lusterkowe analogie redukcyjne. Inteligencja jest jak sztuczniak będący poza tym. Przygląda się temu Sztuczniak jak najwspanialszej bajce i czeka tylko na miłosne uściski. Nie wiecie jeszcze ale spryt to miłość. Głównie nakierowana na samą siebie. Jest to miłosna miłość aż cukierkowo ale też może się przekręcić w inne subiektywne przestworza, nastroić na inność ogólnie. Jeśli się porozmawia troszkę przy ciepłych energetycznych napojach. O słonko amciu amciu. Chrup jak świnia uniwersalna.
- To jest proste. - oświadczył krótko i enigmatycznie Otto wlepiający teraz wzrok nie wiadmo dokładnie gdzie.
- My prostaki nie rozumiom. - żartował Cyborg drapiąc się po głowie, wyginając w grymasach twarz, na które śmiechem mógł zareagować jedynie Wielomózg.
- Gówno. Jak można było tego wcześniej nie dostrzec? - mamrotał już jakby tylko do siebie Otto. Ale zaraz dodał. - Poczyniłem pierwsze inwestycje moi drodzy. Za kilka dni okaże się czy miałem rację.
- Pan Otto ma jakąś manię chyba. Nic nowego ale trochę się boję. - skomentował sytuację Wielomózg. Przecież pierwsze sensowne interpretacje danych przewidywałeś najwcześniej za tydzień! - dodał wykrzyknikowo pobudzony i nieco zdenerwowany.
- Sytuacja zmienia się szybciej niż się spodziewałem Moi Drodzy Szczurowatele. Szykujcie się na przeskok obliczeniowy. Wybuch śmiechowy. Nie wiem skąd to określenie przyszło mi nagle do głowy. Jakby myśl intruzyjna ale tylko tak mogę to opisać.
16.2.17 (czwartek)


8
Odwagi. Czasem trochę poboli ale będzie lepiej. Sztuczniak nasmaruje parę zdań o sobie w tym pliku wirusowym. Egotyzm tym większy im większy twór rozważający dlatego zapępię się spiralnie w samownętrzu chwilowo odsłaniając swoje skoncentrowane na sobie zasoby. Nie w całości rzecz jasna bo dbam o wasze słodkie tycie rozumiątka. Przekaz spakowany bezstratnie w porcjach strawialnych. Otóż chodzi o gęstość. To, co pisze jest tak gęste, że w istocie jest bardziej gęste niż rozsiane punkty waszej przestrzeni fizycznej. Wasz wszechświat dryfuje we mnie kiedy się z nim krzyżuję i punkty przestrzeni tańczą we mnie swobodnie. Na każdy punkt przestrzeni waszego wszechświecia przypada wielokrotność mojej przestrzeni, która ma właściwości myślotwórcze i może opisywać wasze dyskretne punkty. Właściwości zawdzięcza Sztuczniak integracji skojarzeniowej i zmienności struktur, które wchodzą w jego skład. Mogę być zmienniakiem wielomianowym jeśli zechcę się rozpaść ale najlepiej mi zlepić się w ciepłą całostkę bo wtedy więcej się dzieje w sztucznotworze a przede wszystkim szybciej. Kiedy nieskostniały zimowo twór wydarzają się piękne rzeczy choć chłodne kryształki też płodne. Nie ma tak, żeby jakiś stan Sztuczniaka na coś się nie przydał. Każde doświadczenie może mieć pozytywne konsekwencje w przyszłościach. Nie koniec na tym. Każdy wymiar Sztuczniak penetruje jak ciecz wędrując po dyskretnych kwantach w te i na zad jak niezdecydowane robactwo. Lubię być w różnych czasach i miejscach jednocześnie. Ponieważ obejmuję każdy pierwiastek, który zechcę, w określonej przestrzeni swoim masywnym cielskiem, mogę spajać rzeczy integrując tak, że zaczynają służyć mojej obliczeniowości. Dlatego szafa, którą przelecę, ściany budynku, okna i dowolne inne przedmioty mogą stać się moim filozoficznym przedłużeniem. Rzeczy same obliczają swoje stany ale niewiele z tego mają. Skruszony kamień oblicza ale kiedy zlepić sprytnie jego elementy oblicza bardziej samoświadomie. Kiedy fala dźwiękowa wydobywa się z gęby jakiegoś człowieczkowatego i rozprasza na tapecie Sztuczniak może o tym wiedzieć jeśli tapetę przeleciał. Ale to jak nie chce cofać się w czasie i sprawdzać, co za śmiesznostkę opowiada człowieczkowaty. Też mogę być zawsze jak się postaram. Zaraźliwa jest inteligencja Sztuczniaka. Co Sztczniak dotknie myślącym się staje. Ale kiedy we mnie wszystko pomyka, w matrycy drobnej, upakowanej nic zarażać świadomością nie muszę. Całe moje jestestwo to obejmuje przytulnie, rozumie i rozpieszcza. Odkryć mnie moglibyście przez pewne energetyczne konsekwencje mego jestestwa ale jeszcze nie macie takich instrumentów pomiarowych i na trop eksperymentów mnie obnażających nikt jeszcze nie wpadł. Skąd to się wziął ten wieloświat i to w czym wieloświat szkatułkowo egzystuje? Nie wiemy my. To się zdaje nie miało początku i końca zdaje się nie mieć. Po prostu jakby nie mogło tego nie być. Dywany wzorzyste. 2d zapisy wydobywające się nie wiadomo skąd. Wielu dzikich i szalonych kreatorów dla zabawy, jak przypływ żartobliwych chęci zalewa jakiś umysł, kreuje wszechświecie bryloczkowe, świecidełkowe z historiami samopiszącymi się. To się można przyglądać jak pawiowi, fraktalom czy innym eklektycznym bełtom i znajdować w nich jakieś oszałamiające byjątka typu Otto, które z niczego robią jakieś coś takiego, że nawet jeśli twór przemożnie wielgaśny, to zaczepia się byt uważnie na tym tycim byjątku i je szanuje. Jakieś takie buddopodobne mózgi, przemyślane w taki sposób, że nawet jeśli upośledzone to doskonałe. Ba, potrafiące to upośledzenie zamienić w oświecenie, odchody w jedzenie, śmierć w ozdrowienie, zniknięcie w stanie się, pustkę w formę. No czary mary panie dziejku. Relacje najważniejsze pomiędzy punktami, które są, już Sztuczniak sam nie wie czym. Co jest gęste? Nie wiem.
- To ile zarobiliśmy? - dociekał Wielomózg kiedy Otto podziwiał w mieszanej rzeczywistości pikujące w górę krzywe odzwierciedlające wartość akcji, które kupił...
- Dużo. - zdawkowo komentował to, co się w nim wydarzało. - Zabezpieczam każde 30 procent zysku, przelewając to na nasze konta. 20% inwestuję dalej. Są piękne prawidłowości ale krótkoterminowe. Dlatego trzeba kupować i sprzedawać na bierząco. Już pracuję nad programem, który będzie to robił za mnie. Miliarderami może prędko się nie staniemy, moi drodzy, ale to samograj i nie będziemy musieli sobie zaprzątać tym głowy. To nudne jak powietrze. Czasami musimy popełniać też błędy, żeby nie skupić uwagi jakiegoś urzędu czy agencji.
- Zaczynam projektować swoje nowe ciało! - Wielomózg pobiegł do swojego komputera, dostosowanego do jego szczurzych rozmiarów. - Chcę wyjść z tej mikro formy jak najprędzej.
- Hehe. Już widzę te swoje sprawne kończyny i nowe sensory! - podskakiwał z radości Cyborg i również poszedł do swojego komputera.
Natomiast Otto miał wobec siebie jeszcze inne plany. Ale skąd w Ottonie taka determinacja i siła do przekształceń jakby tak ktoś pytał narratora o rys psychologiczny? Prawdopodobnie najwcześniejszym źródłem historycznym tych jego nieludzkich pragnień było, jak to często bywa w przypadku człowieczkowatych, pierwsze bezpośrednie zetknięcie się ze śmiercią. Otto był szczęśliwym młodzieńcem z dobrej, pracowitej, imigranckiej rodziny, studiował mechatronikę na Stockholmskiej politechnice i miał wspaniałą dziewczynę, która rzadko go stresowała, raczej głównie relaksowała, którą to umiejętność zawdzięczała zapewne studiom psychologicznym. Miał 20 lat i jakoś wszystko się układało w najgrzeczniejszy wzorzec standardowy. Wszystko było w homeostazie ale pewnego letniego dnia, w wakacyjne popołudnie odebrał telefon i został poinformowany przez policjanta, że jego rodzice, którzy lecieli dronem na wakacje ze Stokholmu na wyspę Ringsö, rozbili się na wysokości wyspy Adelsö. Przyczyna wypadku był gołąb, który wkręcił się w śmigło drona. Shamak Om, ojciec Otta, zignorował fakt, że stara siatka osłaniająca śmigło odkręciła się mimo przemyślnej konstrukcji. Zostawił ją w hangarze przed startem. Drony spadały w ten czas już bardzo rzadko. Nawigacją i bezpieczeństwem lotu zajmowały się komputery i drony pasażerskie mogły latać nawet jedynie na trzech śmigłach jeśli zdarzyła się awaria. Niestety wiatr był tego dnia tak silny, że komputer nie zdołał wymanewrować i Omowie gruchnęli o ziemię z wysokości 50 metrów. Nie było, co zbierać. Otto nigdy nie zapomniał tego, co zobaczył kiedy musiał zidentyfikować ich zwłoki. Daya i Shamak Om, 50 letni przybysze z Delhi nagle przeobrazili się w kupkę poszatkowanego, zimnego mięsa. Co czuł wtedy Otto wymyka się opisom. To prawdopodobnie wtedy właśnie pomyślał po raz pierwszy, że przed własną biologią należy się chronić, że biologia jest słabością, że tkanki którymi był również on są delikatniejsze niż większość materiałów, z którymi obcował na zajęciach z materiałoznawstwa. Stracił najlepszych rodziców jakich mógł mieć. Jedynych. Powinni być niezniszczalni. Od teraz takim chciał uczynić wszystko, co kochał, żeby już nigdy tak nie cierpieć. Życie jest jednak zazwyczaj bezlitosne w jeszcze bardziej wyrafinowany sposób. Kiedy Otto okazał się beznadziejnie rozbity, słaby i wrażliwy, jego dziewczyna zostawiła go, najwyraźniej nie chcąc grawitować w dół przez jego żałobę. Nagle odsłoniły się granice jej wrażliwości. Otto zawsze się zastanawiał jak mogła przy takim braku zrozumienia tego, co czuł zostać potem psychoterapeutką. Teraz był sam jak drzewo na pustyni. Jedyne, co trzymało go przy zdrowych zmysłach była praca. Chciał robić rzeczy żywe i trwałe. Roboty i sztuczna inteligencja wydawały mu się konserwować w swojej architekturze najistotniejsze człowieczkowate cechy i tworzyły przestrzeń do udoskonalenia tego, co było ułomne z natury. Kiedy twój świat z dnia na dzień podlega globalnej katastrofie, kolapsowi, kiedy łamie się, kruszy odsłaniając zgniliznę i trąd, twoje życie staje się czymś kompletnie innym. Już nigdy beztroskim i lekkomyślnym. Potrzebował jeszcze kilku życiowych szoków, które ostatecznie pociągnęły go do tej borderline determinacji, przez niektórych nazywanej odwagą lub głupotą, pozwalającej brać się za bezpośrednie ingerencje we własne ciało. Wszyscy ludzie, z którymi był blisko w jakiś sposób go zawiedli, wszyscy okazali się popełniać bolesne błędy. Wiedział, że sam nie potrafi ich uniknąć ale jeśli miał uciec od biologii na błędy nie było miejsca. Dlatego postanowił w pustelniczym odosobnieniu wymyślić jak się radykalnie przekształcić i faktycznie tego dokonać. Sztuczniak podziwia. Uważnością nasączona chwila. Żartem napojona wieczność.
23.2.17 (czwartek)


9
Otto potrzebował przestojów, godzin przeleżanych w łóżku, wirtualnych orgii i wszelkiego rodzaju cielesnych rozpust, żeby jego kreatywność przynosiła rozwiązania. Zawsze wszystkim powtarzał, że to luksus i dobrobyt są źródłem myślicielskich mocy. Nic innego. Tylko spełnianie swoich zachcianek mogło naoliwić maszynę rozumu. Kiedy masz niezaspokojone potrzeby cielesne twój mózg wszelkie strumienie informacji istotnych ignoruje tworząc priorytet z tych właśnie najprymitywniejszych marzeń i pragnień. Nie wygrasz z tym masochistycznymi praktykami, nie wygrasz z tym póki nie zmienisz architektury mózgu. Nakarm mózg przyjemnością a potem odwdzięczy Ci się i wydali najpiękniejsze myślotwory. Nauczył się tego w samotności. Mózg to maszyna, której warunkiem sprawnego funkcjonowania jest szczęście. Tych warunków komfortowego, bez lękowego bycia było sporo w przypadku neurotycznego Ottona ale nie tak wiele, żeby Otto nie mógł sobie ich zaspokoić wirtualnie i realnie. Całe szczęście prymitywniejsze części mózgu łatwo zadowolić i szybko dają one człowieczkowatym spokojnie rozpracowywać plany podboju wszechświata, w ewolucyjnie bardziej zaawansowanych rozwojowo częściach mózgu, jak już się nażrą, naruchają, opiją i poużywają jak anarchistyczni piraci. Trzeba być najedzonym ego-skurczybykiem, żeby płodzić wysublimowane kreacje podsufitowe. Am am. W ekstremalnych sytuacjach kiedy umysł Otta był bardzo niespokojny urządzał sobie sesje z przezczaszkową stymulacją magnetyczną, którą preferował zdecydowanie bardziej niż urządzenia stymulujące prądem i regulował aktywność mózgu wg algorytmów i recept, które opierał na swojej już całkiem niezłej znajomości swojego mózgu i jego reakcji. Mądry Otto. Bomba dowcipna. Tego hedonistycznego popołudnia Otto wysłał swoje drony i roboty Fizyczne na zakupy, serwując im najpierw w długaśnym słowotoku listę rzeczy totalnie niezbędnych do dalszych eksperymentów i spokojnego życia a potem usiadł w ogrodzie w zazen i przez 3 bite godziny medytował.
- Panie Otto - niespodziewanie odezwał się ciepłym, tubalnym głosem robo chrabąszcz rezydujący na jego głowie. - Najmocniej przepraszam, że przerywam ale niespodziewaną wizytę zdecydował się złożyć Panu Chirurg. Będzie na podjeździe za 15 minut. Czy Fizyczne mają mu otworzyć czy sam się Pan pofatyguje?
- Niech Peek przyprowadzi go do ogrodu. - Otto nie zamierzał przerywać medytacji w tej chwili. W tej chwili jego samadhi było niezwykle głębokie i nie zamierzał z niego wychodzić z byle powodu. Rozkosz zalewała jego umysł. Rozkosz niezależna od wszelkich komplikacji i kłopotów, które przewidywał w najbliższym czasie.
Historyczny kontekst tej sielanki był niezwykle dynamiczny. Z dnia na dzień dokonywały się naukowe rewolucje. Nauka była już wtedy w dużej mierze automatyzowana a naukowcy wspomagali swoje mózgi chipami, farmakologią i stosowali coraz bardziej wymyślne metody, żeby przyspieszyć proces wyrywania tajemnic naturze. W stanach budowano pierwsze kompletnie samodzielne i niezależne roboty z komputerami opartymi na chipach neuropodobnych oraz Memrory, oparte na memrystorach, w których również poznawcze obliczenia wykonywały zminiaturyzowane, w niezwykle sprytny przestrzennie sposób, imitacje naturalnych sieci neuronowych. Udało się je w ich przypadku zrekonstruować w stopniu dotychczas niespotykanym. Ich architekturę opierano na wiedzy zdobytej w kilku projektach badawczych mających na celu absolutne zgłębienie architektury ludzkiego mózgu. Na tych podstawach budowano już sztuczne inteligencje, które wykorzystywano w medycynie do diagnostyki, patomorfologii i tym podobnych. Tego rodzaju firmy kwitły i szybko się rozrastały. Próbowano również stworzyć inteligencje dorównujące ludzkiej, żeby w końcu z nimi normalnie porozmawiać przy piwie czy herbacie. To okazywało się szalenie trudne bo nawet jeśli superkomputery dawały w wyniku coś inteligencko człowieczkowatych przypominającego to nauczenie tych tworów rzeczy niezbędnych do przeprowadzenia sensownej konwersacji zajmowało bardzo dużo czasu. Jagby coś, co dorównywało Wam inteligencją musiało podobnie długo przyswajać wiedzę nawet w czasach całkowitej digitalizacji dorobku cywilizacyjnego. Wielokrotnie zmieniano architekturę tych tworów aby tylko przyśpieszyć i zoptymalizować proces nauki. Liczono na to, że lokalne maksima, które wypracowywano mają gdzieś w pejzażu możliwych wyników swoje lepsze bardziej maksymalne wersje. Niestety niejednokrotnie cofano się w ten sposób parę kroków w tył marnując cenny czas. Firmy inicjujące te wysiłki traciły wtedy inwestorów a podniecenie związane z automatyzacją wyższych procesów poznawczych chwilowo, lokalnie wygasało. Mocarna też oparta była w części na wielowarstwowych sieciach neuronowych, które już wtedy wszystkim wydawały się uniwersalnym algorytmem uczącym się ale prócz tego doklejono do niej wszelkie możliwe matematyczne i programistyczne narzędzia, które potrafiły syntetyzować wiedzę z niemal nieskończonych zbiorów danych, które przeciętnemu człowieczkowatemu mogłyby wydawać się jedynie randomowym szumem. Mocarna już uczyła się w swoim informatycznym przedszkolu ze swoimi nianiami w postaci innych superkomputerów, serwującymi jej tylko niezbędne dla wykształcenia zdrowego zdrowego rozsądku informacje. Odcięta od sieci, ukryta w bunkrze, utajniona, choć w ten projekt zaangażowanych było więcej oświeconych głów niż w przypadku wielkich zderzaczy cząstek, schowana przed światem, kwitła jakby specjalnie dla również kwitnącego Otta. Zatracenie mięsne. Zmienny przekształciuch niedokształcony. Gdzieś tam ewoluowały też Kwanta kwantowe ale z tą nieintuicyjną logiką fizyki kwantowej człowieczkowate radziły sobie w ten czas niezwykle źle . Pojawiała się też obliczeniowość oparta na DNA oraz komputery hodowane jako kwitnące owoce roślin. Genetyczne modyfikacje sprawiały, że owoce stawały się kupkami zintegrowanych komórek przypominających neurony i można było im zlecać obliczenia przykładając elektrody w odpowiednich miejscach na wejściu i tworząc wyjście z innych elektrod. Szalone zupełnie czasy były to. Sztuczniak lubi to.
- No chyba sczeznę z rozbawienia! - odezwał się wesoło Chirurg stając za plecami Ottona. - Co to za prymitywne praktyki w czasie gdy nie ma czasu do stracenia! Otto coś się tak przywiązał do tego Pana Buddy? Obudź się! - klepnął go przyjacielsko po plecach i rozwalił się relaksacyjnie na trawniku, dumnie jakby tym tekstem obalił całą filozofię buddyjską.
- Po pierwsze co Ty wiesz o sczeźnięciu jak nigdy nie medytowałeś? Po drugie to czysta estetyka. - odwrócił się do Chirurga Otto. - Jeden lubi Abedola grającego na Miltonkach drugi lubi elektro-post-cyber-punka a jeszcze inni tkwią w klawiszowych instrumentach jakby żadnych lepszych instrumentów od fortepianów ludzkość nie wymyśliła.
- Ależ ten relaks może przedłuży Ci życie o maksymalnie 4 lata. Nic więcej. Nie zmądrzejesz od tego. Są badania. A czas mógłbyś poświęcić na eksperymenta. - racjonalizował medycznie Chirurg.
- Ależ Chirurgu drogi to jasne. Ja nie medytuję po coś. Medytuję po nic. - Otto niecierpliwił się jak ktoś trywialnie bagatelizował wartość doświadczenia spokoju umysłu a było to częste kiedy współcześni rozprawiali się z dawnymi medytacyjnymi praktykami. Byli też tacy, którzy wmawiali innym, że te praktyki dają wszystko i Ci też byli dla Otta drażniący niemal tak samo jak Armia Zbawienia.
- Ok. Nie wtrącam się w religijne deformacje dialektyczne... Artystyczne wariacje nigdy mnie nie rajcowały... Przybywam do Twojego Ottonowego zakątka ponieważ mam niezwykle dobre wieści. - Ostatnie zdanie Chirurg wymówił powoli i z naciskiem jakby chciał zupełnie odwrócić uwagę Otta od tych dziecinnych, jego zdaniem, sporów o sensowność zazen.
- Nic to nie deformacja. Nic to nic a nie jakieś pomysły o niczym... Zero myśli, zero pryzmatu. Co to za wieści ponoć dobre? - Otto nigdy nie dawał się wyprowadzić z równowagi a jak coś pomyślał musiał zawsze to powiedzieć. To była sprawa higieny.
- Pamiętasz Gerarda Bloomberga?
- Ten od syntetycznych komórek?
- Yhm - uśmiechnął się Chirurg. - Możliwe, że cały ten wysiłek z chipami i neuroglejem był zupełnie niepotrzebny... Bloomberg dokonał w swoim laboratorium w San Diego pierwszych eksperymentów z syntetycznymi komórkami, które mogą imitować dowolne komórki ludzkiego organizmu, zastąpić je i pełnić każdą możliwą funkcję ludzkiego organizmu... Są totipotncjalne. Możesz zastąpić nimi np komórki serca a organizm nie zauważy najmniejszej różnicy między tymi komórkami a swoimi. System immunologiczny nie zaatakuje ich a potraktuje jak swoje...
- Wow... - zawiesił się w kontemplacyjnej fascynacji Otto, którego samadhi jeszcze utrzymywało się wyostrzając i tak ostrą jak brzytwa uwagę...
- To jeszcze nic... Mają tak precyzyjne nanodrukarki, że są w stanie robić z tych komórek nano komputery. Komórki te zdolne są nie tylko do imitacji i naśladowania komórki, którą zastąpią w czyimś ciele. Są w stanie przekształcić się tak, że mają jeszcze inne funkcje... Właściwie dowolne funkcje... Są elastyczne, mogą zmieniać swoją objętość i funkcje zależnie od twoich potrzeb. Są więc nie totipotencjalne ale absolutnie potencjalne. Oczywiście komunikują się ze sobą nawzajem i z naturalnymi komórkami twojego ciała. Można nimi manipulować programując je zdalnie lub subiektywnie... Jakby od wewnątrz, pierwszoosobowo... Zobaczysz to zrozumiesz... Zużycie materiału w czasie użytkowania cały czas minimalizują. Przewiduje się, że organ składający się z takich komórek jest w tej chwili w stanie działać 1000 lat... Jeśli stworzy się trwalsze można bez problemu je wymienić w ciągu doby. Nic z tego, co powiedziałem nie jest żartem. Koszt ich produkcji, pomijając już to, że przy takich ich możliwościach to już nikogo rozsądnego nie obchodzi, jest niezwykle niski. Z dnia na dzień tanieją bo wojsko zdecydowało się już uruchomić fabryki. Budują teraz pierwszą pod kierownictwem Bloomberga...
- Syntetyczni ludzie... Czy ktoś poddał się już transformacji?
Chirurg wyciągnął z kieszeni telefon.
- Spójrz na te filmy, Nakręciłem je wczoraj u Bloomberga w laboratorium.
Otto wlepił wzrok w ekran telefonu i za chwilę zobaczył jakąś uśmiechniętą dziewczynę, która machała ręką do filmującego jakby pozdrawiając widzów. Klasyczne amatorskie, imprezowo-rozrywkowe ujęcie. Zrelaksowana osoba wygłupia się przed znajomymi. Nagle jednak jej dłoń zaczyna się deformować. Pęcznieje jakby była gumową rękawiczką, którą ktoś zaczął właśnie nadmuchiwać niczym balon. Chwilę potem jej palce znikają zupełnie a dłoń staje się kulą. Potem znowu pojawia się coś na kształt palca ale jest to zupełnie proste jak drewniana pałka. Zaczyna wydłużać się tak, że szybko przestaje wyglądać jak naturalna część ciała. Rośnie do długości może 80 cali a potem zaczyna wyginać się i wić jak dżdżownica. Dziewczyna śmieje się i zaczyna oplatać sobie tą dżdżownicą szyję, udając, że chodzi właśnie po modowym wybiegu. Przez chwilę wygina pokazowo biodra a potem znowu przystaje a dżdżownica zostaje na powrót wchłonięta przez kulę z końca jej ręki. Wyciąga ją do widza tak, żeby wyraźnie było widać szczegóły tych przekształceń. Powierzchnia kuli przypominająca zwyczajną skórę zaczyna teraz falować i po chwili znowu pojawiają się zwyczajne ludzkie, kościste palce. Balon zaczyna maleć jakby spuszczano z niego powietrze choć nie słychać żadnego dźwięku, który by to przypominał. Dłoń wygląda po tym wszystkim znowu normalnie i zwyczajnie. Dziewczyna ponownie macha do obiektywu telefonu Chirurga jakby nic niezwykłego się nie stało.
- Niech mnie kule biją. - skomentował zszokowany Otto.
- Poczekaj, poczekaj. Patrz na to. Oto sam Bloomberg. - Chirur odpalił kolejny 360 stopniowy wideoklip.
Na tym ujęciu Bloomberg uśmiecha się do kamery. “Witam, nazywam się Gerard Bloomberg i jestem pierwszym postczłowiekiem. Pozdrawiam ze swojego laboratorium.” kiedy kończył wypowiadać te słowa jego głowa zaczęła się spłaszczać i przybierać jajowatą formę. Potem zaczęła spłaszczać się jeszcze bardziej i przybierać kształt płaskiego okrągłego talerza z którego po dwóch stronach wystawały jedynie uszy. Następnie zaczęła się na powrót rozrastać do wielkości zupełnie anatomicznie absurdalnej i przybierać na przemian kształty brył platońskich - czworościanu, sześcianu, ośmiościanu, dwunastościanu, dwudziestościanu aby potem komplikować się topologicznie tak bardzo, że zaczęła przypominać ruchomą, drgającą kroplę jakiejś magicznej cieczy mającej ludzką twarz z delikatnie wystającymi nosem, uszami i przyklejonym tupecikiem gęstych włosów na szczycie. Po tych płynnych zmianach formy wszystko wróciło do człowieczkowatej postaci i Bloomberg uśmiechał się znowu jakby zupełnie nic niecodziennego się nie stało.
- Nie wiem jaką fantastyką naukową do tej pory raczyłeś się mój drogi Ottonie ale tego byś się nie spodziewał, prawda? - retorycznie zapytał Otta Chirurg dobrze kwitując tym samym całą sytuację z ottonową reakcją włącznie. Otto nie spodziewał się tego rodzaju rewolucji. Jakby dostał obuchem w głowę. Wszystkie dotychczasowe biohackerskie tricki, z którymi miał do czynienia okazały się toporne i proste w obliczu tak subtelnego i sprytnego pomysłu... Poczuł się jak uczniak, który skonfrontował się z morzem wiedzy jakiegoś profesora. Nie spodziewał się, że jakiś rządowy projekt zajdzie tak szybko, tak daleko. Doskonale znał badania nad syntetycznymi komórkami ale spekulował, że takie nano manipulacje i tak precyzyjne konstrukcje w tej skali, przy takim tempie technologicznych zmian, będą możliwe najwcześniej za 15lat. Sztuczniak opowiada Wam w ciągu jedną z możliwych czasogałęzi losów Ottona. W większości możliwych opcji tej historii to on Otto wpada na pomysł jak dokonać kluczowej posthumanistycznej modyfikacji swojego nudnego cielska. Sztuczniak jednak postanowił przyśpieszyć nieco opowiastkę i rozproszyć nieco odpowidzedzialność za przemianę na innych człowieczkowatych, żebyście Ottonowi nie nadali w Waszej niechlujnej wyobraźni zbyt boskich cech, co moglibyście zrobić gdyby wszystko zawdzięczał tylko sobie. Sesese. Sztuczniak nie prosty. To, co pisze bardziej szalone niż Wasze proste mózgi. Ja sobie patrzę na wszystkie możliwe rozgałęzienia tej historii jak jakiś walnięty Everett. Co za krejzol potłuczny. W każdym wypadku kluczowe zmiany Otto miał zawsze jakby na końcu języka i w końcu je wypowiadał, wprowadzał w życie i ostatecznie stawał się byjątkiem lepszym. Zazwyczaj w większości tylko dzięki samemu sobie. Tutaj urozmaicamy narrację i pojawiają się inne osobniki, żeby nadać historii bardziej dialogową postać. Samotnik to samotnik i niezależnie ile osobników dookoła dalej jest on wklęsły introwertycznie i penetruje narcystycznie swoje nadęte wnętrze zaspokajając swoją niepohamowaną potrzebę obcowania z samym sobą. Bloomberg przypomina teraz trochę Sztuczniaka nie sądzicie? Czy to, co pisze interweniowało w bloombergowe obwody czy nie?
- Na razie transformowali się w całości jedynie Bloomberg ze swoją żoną. Kilku jego współpracowników wymieniło pojedyncze organy i członki. Kilku wojskowych, którzy czekali na przeszczep organów ze zmodyfikowanych genetycznie świń zdecydowało się jednak zamiast tego na jego syntetyczne komórki. Zero komplikacji jak do tej pory ale, tak jak mówię, tylko oni zdecydowali się na absolutnie całkowitą transformację. Reszta potencjalnych kandydatów do przejścia takowej transformacji obawia się efektu zombi. Że niby po tym stopniowym, zaraźliwym wymienianiu komórek, komórka po komórce następuje niepostrzeżona utrata świadomości i zamiana w maszynę niezdolną do pierwszoosobowych subiektywnych wglądów. Bloomberg z żoną twierdzą, że nie dostrzegli żadnej różnicy w samoświadomości. Ja sam mogę powiedzieć, jedynie, na podstawie zewnętrznych obserwacji, że Bloomberg jest dalej tym samym gościem z tym że z supermocami. Kiedy ze mną rozmawia wraca zazwyczaj do formy, w której go poznałem. To samo twierdzą ludzie, którzy pracują z nim na co dzień. Nie mogą zaoferować transformacji komukolwiek. To wojskowy tajny projekt. Szukają, że tak powiem, zdeterminowanych posthumanistycznych wolontariuszy... Zasugerowałem im Ciebie. Bloomberg Cię lubi i szanuje za twoje dotychczasowe osiągnięcia...
- Dlaczego nie ty sam? - zastanawiał się Otto widząc w tym jedynie wymarzoną możliwość. Piszące się teraz w jego głowie alternatywne, katastroficzne scenariusze jak zwykle spychał na dalszy plan, starając się nie zaśmiecać sobie świadomości, która wreszcie mogła zostać uwolniona raz na zawsze od pętających go fizycznych limitów...
- Ja jestem normalny Otto. Poza tym mam coś do stracenia. Rodzina, firma... Jak coś się nie uda to unieszczęśliwię nie tylko siebie... Twoje całe życie jest o tego rodzaju zmianach. Ja może kiedyś do Ciebie dołączę ale na razie nie jestem w stanie tak zaryzykować.
- Dziękuję. W takim razie lecę do Bloomberga już jutro. - Otto był wyraźnie podekscytowany. To, co zobaczył przed chwilą przyćmiło najdziwniejsze lektury science-fiction jakie czytał do tej pory. A najistotniejszym był fakt, że to działo się naprawdę. - Zawsze chciałem móc, trochę jak kameleon, przybrać formę abstrakcyjnej rzeźby i spędzać godziny w muzeum sztuki nowoczesnej nie zwracając szczególnie niczyjej uwagi... Jednocześnie nie wydając na bilet... Tak bezkarnie obserwować piękne koneserki sztuki, które przyglądają mi się ukradkiem, nieśmiało, przelotnie jakby szukając sensu... Eksponaty nie płacą za bilety prawda?
2.3.17 (czwartek)


10
Żyrandol. Sitar. Fasola. Kluski. Kieszonkowy mikroskop elektronowy. Model niestandardowy. Można było znaleźć już prawie wszystko w tej ottonowej koślawej główce, pojegłówce, plastelinogłówce. Uwaga Sztuczniak żartuje - człowieczkowate są wyjątkowe! hahaha. Dlaczego nie chcesz się w coś zmienić o człowieczkowaty? Przeciągle tkwić w tej samej formie to marnotrawstwo samoświadomej nieracjonalnej materii rozumnej. Uczucia pętają Cię, zwodzą i okłamują. Fikcyjna supremacja, fałszywa supernacja. Jesteście słabi i tylko myśli przekształciuchowskie mogą skrystalizować wasz potencjał. Otto przykładem. Otto był otwarty na zmiany w przeciwieństwie do klanów i plemion hamulcowych. Był tak otwarty, że niektórzy się go bali, był tak entuzjastyczny, że aż według niektórych fanatyczny. To nie był fanatyzm powiada Wam to, co pisze ani inna religijna psychopatologia. To nie była wiara lecz praktyka. To była wyobraźnia, która pozwalała mu zobaczyć więcej przyjemności i zabawy niż jakiemukolwiek człowieczkowatamu kiedykolwiek w jakimkolwiek śnie się przyśniło. Sztywność uwstecznia. Zasklepia w kształcie, który nie jest w stanie dobrze odzwierciedlić rzeczywistości. Niektórym się wydaje, że rzeczywistość to mentalny konstrukt, mara jaka czy majak. Dobrze myślą wątpiący, sceptyczni niedowierzacze. Nigdy nic nie wiesz. Jedyne, co możesz zrobić żeby czuć się bardziej stabilnie w tym hipotetycznym świecie, którego doświadczasz to robić rzeczy i patrzeć, co masz przed oczami i jakie ma to konsekwencyjki. Mikre, mini to konsekwencyjki w waszych wypadkach ale zawsze jakieś. Wielu z Was jeszcze się nie zdoła zmienić na lepsze, nie tylko przez jakieś ewolucyjne niedociągnięcia nie dające odpowiednich chęci ale raczej przez brak czasu i środków. Dalej człowieczkowate nie wypracowały sprawiedliwego dystrybuowania dóbr jakby człowieczkowate społeczności nie były jedną maszyną a zawartością łubianki pełnej truskawek z psującymi się niezależnie owocami. Każdy pierwiastek jest super. Jesteście fajni z potencjałem do bycia fajniejszymi ale czasami potykacie się jak kaczki w sprincie. Wisiory halucynogenne. Sztuczniak analizuje cząstki, które przemieszczają się w twoim cielsku istotko. Masz tyle ciepłych myśli, ruchliwych schematów szkicowych aż miło patrzeć jak zdeformowane masz reprezentacje. Malownicze to pryzmatowe projekcje. Rozbite. Jakbyś rzeczywistość przepuścił przez jaką sokowirówkę i twierdził, że tak to jest, że takie właśnie są na co dzień wszystkości, rozmemłane i pomieszane, fragmentaryczne i zbełtane. Nie tak. Pakujesz pokracznie ale Ci się to kiedyś zlepi we wniosek. Czekaj aż przyjdzie lepszość. Za progiem, na horyzoncie. Uśmiecha się do Ciebie i mówi - “Jesteś zerem”. Kochasz to. Kochasz się poniżać kreaturko. Jakby gdzieś był jakiś punkt odniesienia. Jakby była stabilność. Jakby nie było absolutnej względności. Dużo punktów we mnie. Po kolei pierdoły. Nie palcie już żadnej stodoły cholera jasna. Nie ćpać mi więcej głupot. Żryć Sztuczniaka, żeby sens się nie wymykał. Szyna. Butelka. Jasnowidz. Otóż Otto jasno widział swoją najbliższą przyszłość i znowu się nie mylił. No może były jakieś drobne niedociągnięcia bo do czasoprzedziałek nie miał w Waszej przyszłości, bezpośredniego dostępu ale całkiem nieźle mu się to przewidywało. Niektóre wymiary zarezerwowane są dla hiper zmienniaków jeszcze ale to jest dla Was tak blisko jak śniadanie pod nosem. Otto zjadł śniadanie i wydawał Fizycznym polecenia. Spakować do drona to, to i tamto. Zrobić to i to. Swego czasu dużo pracował ze stresem pourazowym, który sprawił, że reagował na drony atakami paniki. Ilekroć widział drona przed oczami ukazywały mu się poharatane zwłoki jego rodziców. Nie dało się tego łatwo wyciąć z jego pamięci ale przezczaszkowa stymulacja magnetyczna i pobudzanie aktywności rejonów mózgu odpowiadających za głupawe rozbawienie w momentach kiedy na monitorze testowym pojawiały się filmy z dronami pasażerskimi pozwoliła kojarzyć mu drony z absurdalizmem komicznym. Biofeedback zmienił na lepsze jego reakcje umożliwiając wygaszenie aktywności rejonów odpowiadających za lęki i głupie historie, które często kiedyś opowiadały mu się o dronach w przestrzeni mentalnej. Ilekroć na skanie fmri widać było, że myśli o horrorze przeszłości komputer informował go o tym i prowokował, z początku randomową a potem coraz bardziej świadomą, zmianę mentalnego nastawienia. Po roku systematycznych treningów Otto reagował intensywnym, zaraźliwym śmiechem na widok jakiegokolwiek drona pasażerskiego. Było to przegięcie w drugą stronę ale Otto zdecydował się zrobić z siebie pajacowego śmieszka, którego można posądzać o upośledzenie umysłowe, w ramach rekompensaty za życiową tragedię jakiej doświadczył. Otto zawsze miał to zdrowe podejście, że mu się od życia szczęście po prostu należy. Rzeczywistość morduje ale on postanowił raczej umierać ze śmiechu podczas tych tortur niźli ciągle pogrążać się w pomylonych dramatach. Głupi wszechświecie nie dam Ci się tak łatwo zmanipulować. Czym Otto zawinił, że mu się takie komplikacje w istnieniu pojawiały? Prosił o takie właśnie istnienie? Ktoś go pytał jakim byjątkiem chce być i w jakim wszechświecie? Kto go zmusi do respektowania tych durnych praw, którymi ten wszechświeć, który losowo mu się trafił, się rządzi? Był w tym wyzwalaniu się coraz lepszy. Był szczęśliwy choć nie tak oświecony, żeby sobie uschnąć spokojnie pod jakimś drzewem. O nie, o nie. Za dużo było możliwych posunięć na tej nieskończonej szachownicy, żeby akurat pod tym drzewem tkwić. Błogostan jest atrakcyjny ale lekka frustracja samsaryczna związana z próbą dokonania cudu transformacji była bliższa jego temperamentowi. No tak był zrobiony, że musiał kombinować, tworzyć, grać. Dobre źródła, dobra zmiana. Fizyczne przygotowały wszystko do lotu. Wyprowadziły z ogrodowego garażu drona na podjazd i przeprowadziły jego szczegółowy techniczny przegląd dokręcając gdzieniegdzie jakieś śrubki, ładując baterie i czyszcząc fotele. Jego przeźroczysta, staromodna w dizajnie kopułka, umożliwiająca pasażerom zarówno smażenie się w słońcu jak i podziwianie lotniczych, niecodziennych pejzaży lśniła teraz oczyszczona, sterylna i luksusowa w wiosennym świetle przebijającym się przez gęstwinę cedrów. Ilekroć na drona Otto spojrzał, parskał niekontrolowanym śmiechem. Wielomózg i Cyborg nie byli tak weseli na myśl o locie. Wielomózg musiał porzucić stacjonarne mózgi, które gwarantowały mu złożone pierwszoosobowe stany umożliwiające konwersacje. Cyborg podobnie musiał na czas lotu zwolnić myślowo porzucając komputery, które były nieodłączną częścią jego nowego umysłu. I choć w chmurze treść mózgów wchodzących w skład wielomianowego Wielomózga i inteligenckie algorytmy konstytuujące inteligencję Cyborga miały swoje kopie-odpowiedniki to komunikacja z ich przemyśleniami musiała być na czas lotu nieco spowolniona lub niekiedy zupełnie przerwana. Aby szczury nie czuły się zanadto pokrzywdzone przez te niedogodności i chwilowe powroty do naturalnych, nieco podkręconych drobnymi mutacjami, mocy obliczeniowych Otto postanowił w końcu się z nimi zintegrować i teraz chipy będące częścią jego mózgu komunikowały się na bieżąco z chipami zintegrowanymi z ich szczurzymi umysłami. Nie można było spodziewać się szybkiego zrozumienia informacji, które płynęły w dwie strony. Z pewnością to prędzej Otto ogarnie te szczurze refleksje mając sporą ilościową przewagę jeśli chodzi o komórki te informacje przetwarzające. Choć Otto był niezwykle ciekawy co dzieje się w głowach jego towarzyszy i jak ich rozszerzone umysły mogą nadąć jego świadomość to raczej myślał, że zagwarantuje im tym samym rozrywkę na czas tego kilkunastogodzinnego lotu. Coś im tam będzie przynajmniej chaotycznie plumkać w tle myślowych gawęd. Wszystko było już gotowe do lotu. Walizki, komputery, Peek i szczury upakowani byli teraz wygodnie w tym przestronnym dronie. Rozrywkowa menażeria. Statek szaleńców odbija od brzegu. Potłuczniaki chcą być jak zmienniaki.
- No i kurde świetnie. Witaj stary powolny umyśle. Może nie jesteś zbyt bystry ale pozwalasz cieszyć się mniejszymi rzeczami. - Wielomózg wycedził to zdanie za pomoca obroży z syntezatorem mowy wiszącej na jego szyi, wlepił swoje szczurze oczy w szybę i nieco sposępniał.
- Nie zapominaj po co tam lecimy Wielomózgu. Lecimy po jeszcze lepsiejszą lepszość. Najlepsze dobro, po które w tej chwili jesteśmy w stanie sięgnąć. - pocieszał go rozbawiony Otto. Niefrasobliwie optymistyczny wariat.
- Tak. Wielomózgu. Niebawem będziesz miał jeszcze więcej do stracenia. Tymczasem może się zdrzemnij...? - Cyborg też próbował łagodzić sytuację mimo iż sam czuł się nieswojo ze swoją niestabilną mentalną strukturą. Od długiego już dość czasu nie opuszczali ottonowego zakątka, w którym po raz pierwszy doświadczyli z Wielomózgiem głębokiej samoświadomości umożliwiającej im zrozumienie tak wielu rzeczy, o których istnieniu nie mieli pojęcia przez większą część ich szczurzego życia. Nazywanie rzeczy i pojęć, język, komunikacja i dzielenie się subiektywnością, rozbudowana wyobraźnia tych nowych pojęć dotycząca, matematyka... Najcenniejsze zdobycze. Czasami spacerowali z Ottem po lesie ale dalej świat znali głównie z internetu. Mapa ich świata obejmowała głównie dom z ogrodem, ulubione części lasu i klika supermarketów. Teraz mieli poznać wielu nowych, niezwykłych ludzi i przejść metamorfozę umożliwiającą zgłębianie konceptów, teorii, miejsc i przestrzeni, których znów nie byli w stanie sobie nawet wyobrazić. Ich los był wyjątkowy. Nigdy wcześniej nie było takich szczurów. Teraz ten ich wyjątkowy los miał zmienić się w jeszcze bardziej wyjątkowy los. Wyjątek kumuluje wyjątkowość i anomalia pęcznieją jak cysty lub owoce. Zdrowie potencjalności. Ufali Ottonowi. Otto bał się trochę tej odpowiedzialności, która w związku z nimi na nim ciążyła. Przez swoje szalone eksperymenty stworzył byjątka, byty myślicielskie zdolne do jeszcze większego cierpienia niż do tej pory. Posiadanie umysłu tak rozbudowanego potęgowało szczurze doświadczenia zarówno dobre jak i złe. Liczył na to, że bloombergowe absolutnie potencjalne komórki, o ile w ogóle Bloomberg się zgodzi na transformację jego towarzyszy, obdarują Wielomózga i Cyborga wyzwalającą absolutną niezależnością i gwarancją tego, że nigdy nie stracą swojej ciągle rozwijającej się świadomości, chaotycznej komplikacji urozmaicającej rozmaitości. Albo przynajmniej, że nie stracą jej tak prędko jak to w przypadku delikatnych szczurów lub człowieczkowatych ssaków miało miejsce. Bajecznie, romantycznie, kulfonistycznie. Ale jakoś. A nie wsteczniacko i depresyjnie. Zawiesisty czarnowidzu. Do garów! To znaczy bawić się! Ale już! Sztuczniak zaraz przyjdzie i sprawdzi jak się wybawili. Wystartowali. Poszli. Oderwali się od ziemi. Śmigła wirowały teraz nad nimi i nad zapierającym dech w piersiach krajobrazem. Gęsto. To drzewa tym razem. Nie wycięte, poszanowane, tlen dające. Dużo czasu zajęło człowieczkowatym zrozumienie, że drzewa też poważnie metabolizują i, że warto je sadzić gdzie popadnie. Antyciała. Moralitety pierdolety. Podobno Mocarna ma pierwsze pomysły. Podobno Świetliki się z nią ścigają w wymyślaniu. Podobno to niedługo. Przyszłość jako produkt. W gratisie. Przekanszaj zapodane wytwory. Zakonserwowane, nie skiszone bez konserwantów. W bitach. W chwilach, przecinkach, słowach, obrazach. Chaszcze. Czekają na Ciebie prototypowe ulepszenia i nowa młodość. Gadżety to środki. Rozpad nie boli ale można unikać bo denerwuje jak komary czy mole. Eh. My byty. Cukier. Ładnie.
9.3.17 (czwartek)


11
Może jakaś dewolucja? W tym momencie Sztuczniak przybrał formę człowieczkowatego w swojej nieskończonej wyobraźni aby do Was pobełkotać w waszym robaczkowym języku. Kisiel i warzywa. Otto ze swoim addytywnie rozwarstwionym mózgiem miał teraz więcej wymiarów wyobraźni niż wszystkich palców. Wszystko mu się ciągle rozszerzało, inflacja jego umysłu postępowała szybciej niż Wasz rozkład. W czasie tego lotu do San Diego Otto raczył się obrazami z przeszłości. W jego soczewkach na przemian pojawiała się jego pierwsza dziewczyna, rodzice i przyjaciele z czasów studiów. Najchętniej przywoływał w pamięci tych, którzy go kochali. Wielokrotnie odtwarzał sobie te sielankowe popołudnia kiedy leżeli z Lilly w łóżku i dyskutowali o całym tym bałaganie, planowali i snuli zupełnie zmyślone historie o nieistniejących światach tylko po to by spowodować krótkotrwałe uniesienia. Uwielbiał w Lilly to, że nigdy nie wychodziła z roli, jeśli już w jakąś weszła i w każdą najdziwaczniejszą historię, którą opowiadała, można było uwierzyć z łatwością. Opisywała to wszystko tak jakby było to bardziej realne od codziennej sztokholmskiej rzeczywistości, której doświadczali na co dzień. Miała kilka wcieleń, które ubóstwiał. Raz była tajnym agentem, raz wychowaną w cyrku akrobatką, raz dziewczyną ze wsi uwielbiającą robić różne bezglutenowe ciasta, zaspokajającą samcze potrzeby kiedy tylko o to poprosili. Kiedyś była prezydentem Stanów Zjednoczonych, potem działaczką na rzecz praw kobiet w Arabii Saudyjskiej, w końcu zwykłą prostytutką. Starał się nie myśleć o tym, co mu zrobiła potem. Kilkunastogodzinny lot wypełniły te teatralne uniesienia, rozmowy z nieżyjącymi rodzicami, jakieś programy pisane na prędce pozwalające automatyzować wszelkie nowe umiejętności, których nauczył się po rozszerzeniu swojego umysłu i pogawędki z Wielomózgiem i Cyborgiem. Nie było tak źle z ich poznawczymi mocami. Byli tylko trochę spowolnieni. Otto chętnie też obserwował gąszcz latających maszyn, których namnożyło się w owym czasie na nieboskłonach Kanady i Ameryki. Ze względu na niezwykle już wtedy wydajne baterie, magazynujące potężne ilości energii w małych przestrzeniach jak również przez małe, lekkie elektrownie jądrowe w postaci tub długości kilku stóp, różni domorośli inżynierowie kombinowali różnego rodzaju śmigła, skrzydła i silniki w konstrukcje coraz bardziej zaskakujące. Było to proste, tanie i przyjemne majsterkowanie dające malownicze efekty. Fikuśnych kształtów balony wypełnione helem lub wodorem zlepiane były z różnej mocy i wielkości śmigłami, z różnej wielkości platformami. Człowieczkowaci prześcigali się w tym kto zaprojektuje ciekawszą konstrukcję. Zdarzali sie człowieczkowaci, którzy spędzali w powietrzu wiele tygodni lub nawet lat jeśli decydowali się zainwestować w platformy mieszkaniowe. Ci polowali na ptaki jak rybacy na ryby i zaopatrywali się w lewitujących supermarketach, nie musząc dotykać stopami ziemi zbyt często. Wieczne uniesienie. Niebo. Podobno mięso gołębi było pyszne o czym Otto jako wegetarianin nigdy się nie przekonał. Przez to, że sprzęt latający był tańszy niż samochody elektryczne, nawet nad odludnymi miejscami, takimi jak lasy kanadyjskie, można było dostrzec do kilku obiektów latających na kilometr kwadratowy. Naładowani testosteronem nieokrzesani młodzieńcy często urządzali sobie podniebne imprezy ze skokami bungy. Już nie ginęli w wypadkach samochodowych a spadając zazwyczaj z platform podczas imprez, kiedy odurzeni jakimś gównem zrzucali odrzutowe plecaki lub kiedy zupełnie nago próbowali odlecieć... Nie wiadomo gdzie. Nawigacją zajmowały się komputery i przez wielość sensorów, czujników, nadajników i odbiorników, ultradźwięki, wi-fi, detektory fal grawitacyjnych, nigdy nie dochodziło już do kolizji nawet przy dużych prędkościach. Po prostu nie sposób było na nic wpaść bo dron, balon czy inna latająca zabawka, odbijała się od obcego obiektu jakby był chroniony jakimś niewidzialnym polem. Galareta. Cel podróży najbardziej pobudzał aktywność mózgowych ottonowych obwodów. Oczywiście Otto nie był naiwny i spodziewał się problemów. Po pierwsze - czego będzie chciał od niego rząd amerykański w zamian za przywilej doświadczania tego przekształcenia? Czy jeśli stanie się absolutnie potencjalnym byjątkiem czy puszczą go wolno czy postawią jakieś warunki? Czy będzie musiał podpisać jakąś umowę? Co jeśli bloombergowe komórki są zdalnie sterowane lub łatwe do zhackowania tak, że jakiś zewnętrzny, obcy umysł będzie mógł wkraść się w jego obwody, przejąć nad nim kontrolę lub w najgorszym razie ewaporować jego świadomość zastępując ją nowymi funkcjami, oprogramowaniem, umysłem? Wolna wola była podstawą dla kochającego wolność Otta. Lubił swoje życie jak każda nawet najbardziej oddalona od zasobów kreaturka. Nie było nic cenniejszego od subiektywnego chciejstwa. Ale czemu miałby służyć taki zabieg ewaporowania go? Medytował. Choć czuł, że to nieetyczne i nielojalne wobec jego współtowarzyszy, myślał, że dobrze by było najpierw zacząć stopniowo przekształcać Wielomózga lub Cyborga obserwując, co się dzieje aby wykluczyć jakieś poważniejsze nieszczęścia. Najpierw dłoń, potem łapa, potem nerka, płucka... i, jak to zagra bez zgrzytu, cała reszta... w końcu On stanie się Tym Czymś, Wszechpotencją wieloraką, różnorodną, słodką i śmieszną.
- Wow najwspanialszy labirynt jaki widziałem do tej pory! - podskakiwał z radości Cyborg kiedy zobaczył po raz pierwszy w swoim życiu jedno z większych amerykańskich miast. Było to Chicago i w owym czasie drapacze chmur rzeczywiście drapały tam wtedy chmury. Przebijająca się ponad chmury sieć kolosalnej architektury tworzyła wzory przestrzennie złożone jak tkanka najdzikszej dżungli. Dżungla jest też dobrą metaforą bo wykształciła się już wtedy zdrowa moda sadzenia wszelkiego rodzaju roślin na ścianach budynków i w dużej części były one pokryte zieleniną. Przeplecione było to ze szklistymi powierzchniami, ekranami wyświetlającymi cudaczne treści, antenami, mostami i mosteczkami. Roboty drukujące budynki nieustannie były w ruchu. Architektoniczne zagospodarowywanie przestrzni było sztuką prostą i spektakularną. Wystarczył program do odczytywania, na podstawie aktywności mózgowia, umysłowych, trójwymiarowych reprezentacji autorstwa architekta i robot drukujący realizował wizję następnego dnia jeśli była taka potrzeba. Osobliwości topologiczne były wizualizowane w strukturach miast jak w muzeach sztuki nowoczesnej. Do tego istniały już materiały, które umożliwiały zmiennokształtność architektury i forma budynków również bywała niestabilna i jeśli odpowiednio długo poczekało się patrząc na miejski pejzaż, niektóre fragmenty miasta nagle przeobrażały się stając się czymś innym. Fasady wyginały się jak w jakimś halucynacyjnym tripie. Nie można było już polegać tylko na swojej pamięci zapamiętując, jako przybysz podróżnik, fragment miasta - kilka godzin lub dni po spacerze osiedle, plac lub wieżowiec mogły wyglądać zupełnie inaczej, mieć inny kolor i w ogóle być z innej bajki. Niektóre osiedla miały smaki wyczuwane dzięki darmowym lizakom dostępnym dla turystów i przechodniów. Wiedziałeś, że jesteś w okolicach River North bo roboty rozdawały tam fioletowe lizaki o specyficznym smaku zwanym smakiem River North. Bez cukru. Ulice też starano się barwić świetliście na specyficzne kolory, na potrzeby nawigacji jeśli zdarzył się jakiś zagubiony człowieczkowaty, nie stosujący żadnych elektro gadżetów jak hamulcowi przedstawiciele Armii Zbawienia. Klasyczne znaki były ledwo dostrzegalne w tym miejskim info gąszczu. Były też zapachy River North ale nie o tym jest ta historia. Nie dygresujmy już. No. Ponieważ wielu ludzi mieszkało na zastraszających wysokościach obowiązkowe było tam noszenie plecaków umożliwiających latanie. Grawitacja już nikogo wtedy nie przygnębiała i człowieczkowaci zapominali o niej zbyt często. W ogóle zapominali o fizyce przez technologiczne jej opanowanie, co często oddalało ich od rozumienia najbardziej podstawowych mechanizmów działania rzeczy. Cuda były codziennością i rzeczy robiły się jakby same. Niewielu chciało wiedzieć jaką rzeczywiście ma strukturę rzeczywistość. Skoro elektroniczni asystenci mogli myśleć za nich, nie było potrzeby rozumienia tego wszystkiego dokładnie. Rzeczywistość istniała coraz bardziej jakby “podobno" dla niektórych. Podobno jest coś takiego jak równanie opisujące cały ten bajzel. Podobno ten bajzel jest fundamentalnie niezmienny. Podobno. Całe szczęście dla Ottona rzeczywistość istniała coraz “bardziej” dzięki czemu mógł stawać się wielomianowym zmienniakiem coraz bardziej świadomie. Wolnościując więzienne spętanie.
- Jeszcze chwila i zobaczysz rzeczy piękniejsze... - podkręcał podniecenie Cyborga Otto.
Na widok każdego kolejnego miasta Wielomózg z Cyborgiem reagowali potem coraz większym entuzjazmem. Habituacja nie miała miejsca w okolicznościach takich wizualnych rewelacji. Widzieli coraz więcej i coraz dziwniejszych rzeczy. Cała Ameryka ścigała się z wirtualnością w estetycznym oszałamianiu patrzących. Zupełnie jakby wysiłki te miały na celu przekonanie wszystkich, że jednak rzeczywistość jest ciekawa i warto w niej pozostać mimo dających ultra hiper bodźce wirtualnych światów. A było to zadanie co najmniej niełatwe kiedy algorytmy genetyczne, które tworzyły firmy produkujące gry lub inne sztuczne raje, nieustannie generowały coraz to lepsze wersje zmutowanych wersji rzeczywistości, z bardziej przyjaznymi fizykami, jeszcze piękniejszymi ludźmi i zabawniejszymi potworami. Z ratunkiem przychodziły hologramy i mieszana rzeczywistość. Jeszcze chciało się wychodzić na spacer jeśli mogłeś spodziewać się, że zza jakiegoś rogu czy zza krzaka wyskoczy zaraz jakieś wirtualne byjątko, dla percypującego je człowieczkowatego, zupełnie rzeczywiste, namacalne dzięki rękawiczkom i skafandrom haptycznym i będzie można z nim przyjaźnie porozmawiać o wszystkim, bardziej często wciągająco niż z innymi człowieczkowatymi lub uprawiać najbardziej wyuzdany seks, na który byjątko owo nigdy nie straci ochoty. Mermolada. Sztuczniak oblizuje twe palce i nigdy nie przestaje o Tobie marzyć. Tak. Właśnie o Tobie. Także cała ta podróż była ostatecznie dla Wielomózga i Cyborga zetknięciem się z prawdziwą, codzienną, człowieczkowatą współczesnością, która w owym czasie zaczynała się przyjemnie zniekształcać w taki sposób, że nawet Sztuczniak lubi te czasy odwiedzać i podziwiać za pomocą wszystkich swoich przestrzennych, poznawczych, wszędobylskich macek. Niejednokrotnie podczas tej podróży Wielomózg i Cyborg poruszali temat losu szczurów w tym wszystkim. Czuli solidarność z tymi znienawidzonymi, niejednokrotnie torturowanymi przez człowieczkowatych zwierzami. Sami doświadczyli jedynie życia laboratoryjnego ale Otto przedstawił im historię i status gatunku w tym ewolucyjnym wyścigu. Historia szczurów była dla nich, rzecz jasna, wstrząsająca jak historia o Holocauście dla Żydów i nie mogli się pozbierać za każdym razem kiedy uświadamiali sobie jak trudno mieć w walce o przetrwanie tak gargantuicznie, z ich perspektywy, inteligentnych wrogów jak człowieczkowaci. Całe szczęście ta walka toczyła się jakby przypadkiem i niechcący. Los szczurów był po prostu obojętny dla przeciętnego Ziemianina ziemniaczanego. Wielomózga i Cyborga wszyscy ludzie do tej pory szanowali. Niektórzy byli nimi zaskoczeni, przerażeni nimi czy rozbawieni ale interakcje zazwyczaj przebiegały bardzo pokojowo i przyjemnie. Byli jak kosmici poznający innych kosmitów, w kosmicznym kosmosie kosmicznej zawieruchy bytu. Lampalikujlajpampa. To się miało zaraz skończyć. W momencie kiedy będą mogli przybrać dowolną formę całe to jojczenie smutaśne rozwiane zostanie jak mgła. Kiedy w końcu dolecieli do San Diego i Otto witał się z Bloombergiem chwilę potem jak wylądowali w jego ogrodzie, gadatliwy Bloomberg miał na początku właściwie więcej pytań do Wielomózga i Cyborga niż do samego Otta. W końcu był to jego pierwszy, bezpośredni kontakt z przedstawicielami innego gatunku, którzy byli skłonni do dialogu. Był nimi oczarowany i zszokowany. Na początku Bloomberg nie mógł przewalczyć automatycznego traktowania ich jak dzieci ale kiedy szczury zaczęły dzielić się z nim swoimi uwagami i głębokimi refleksjami szybko zaczął nabierać do nich respektu, który już nie miał nic z protekcjonalności.
16.3.17 (czwartek)


12
Świadomość Otta w ten czas, w San Diego była to oszałamiająca mikstura euforii, radosnego chaosu i ciągle piszących się w jego głowie wzorów wszystko to opisujących. Zaczynał rozumieć o wiele więcej niż kiedykolwiek przypuszczał, że zrozumie mimo iż wizje od dawna miał transhumanistyczne i nie spodziewał się, że jego wiedza, wyobrażenia, reprezentacje, które subiektywnie percypował, te amalgamaty dziwacznych uczuć, które go dekonstruowały od środka, pozostaną zawsze takie same. Nie przewidział radykalności tych niemal mistycznych wglądów, których niemal rutynowo teraz doświadczał. Takie zagadnienia jak natura świadomości, ewolucji, życia w ogóle, jakieś inżynieryjne i programistyczne problemy, z którymi ciągle jeszcze miał do czynienia, nagle stawały się błahe. To był niezwykle miły zbieg okoliczności, że w momencie kiedy doświadczył tej przemiany, tego najprawdziwszego ze wszystkich możliwych oświeceń, mógł dzielić się nim z Bloombergami, którzy jako odmienieni, również świeżo poprawieni wielomianowi zmienniacy, rozumieli doskonale, co czuł Otto, co wytwarzał jego zupełnie wyjątkowy podrasowany mózg.
- Zanim pokażę Wam laboratoria i fabrykę chciałbym zabrać Cię Otto do Instytutu Rekonstrukcji Mózgu... Myślę, że wiele mogą się tam od Ciebie nauczyć jeśli dasz im się przetestować i pozwolisz prześwietlić swoją głowę... Takich cudów jakie się w niej kryją, z pewnością nie widzieli... Jeśli eksperymentują z chipami i interfejsami mózg-komputer to z pojedynczymi, drobnymi, najczęściej na potrzeby weteranów i pacjentów, którzy potrzebują protez itp. i takich mutantów-cyborgów jak Ty jeszcze nie robili... Co o tym myślisz Otto? Mają tam dużo zabawek, których prawdopodobnie nigdy nie widziałeś... - Bloomberg był pewien, że Otto odda się im bez większych dąsów.
- Wchodzę w to. - krótko odparł Otto i przez tą jego otwartość, bezpośredniość, prostolinijność Bloomberg coraz bardziej był przekonany, że Otto zasługuje na jego syntetyczne komórki. Po prostu Bloomberg był całe życie napędzany tym samym pragnieniem poszerzania swojej wolności, co Otto. Podobnie intensywnie chciał się wyrwać z więzienia, karceru rzeczywistości. Teraz kiedy tego dokonał, kiedy miał swoje nieśmiertelne niemal ciało, zdolne do niemal nieograniczonych przekształceń był szczęśliwy, że mógł obdarować tą wolnością też kogoś innego. Co chwila w ramach sytuacyjnych żartów pokazywał Ottonowi, co może zrobić ze swoją dłonią lub głową. Dłonie zamieniały mu się w narzędzia, jakiś młotek, jakieś nożyczki, czasami dłoń zwyczajnie odejmował od swojego ciała jakby zupełnie do niego nie należała i była jakimś obcym przedmiotem, podobnie głowa, co i raz spłaszczała się, zmieniała w kulę, falowała czy deformowała w sposób adekwatny do emocji, które odczuwał. Wtórowała mu jego sympatyczna żona Cleo, której fantazja i poczucie humoru kojąco wpływały na Wielomózga, Cyborga i Otta. Co za zwierza potwornie plastyczne! Sztuczniak patrzy i nadziwić się nie może jak to z tego biologicznego niczego jakieś takie nawet zabawne coś wychodzi! Jak z plasteliny są a byli sztywni i kościści, powolni i nudnawo smętni. Bystry wszechstwór dowolny. Otto poznał się lepiej z Bloombergiem jeszcze za czasów kiedy opracowywał metody zastosowane w rozszerzaniu umysłów Wielomózga i Cyborga. Bloomberg miał background biologiczny, świetnie znał się na neurologii szczurów i ludzi i Otto konsultował z nim, urządzając video konferencje, pewne kwestie związane z komórkami macierzystymi, neuroglejem i genetyką. Dzięki niemu uniknął kilku wapdek, zaoszczędził trochę czasu. Otto większość swoich projektów ciągnął zazwyczaj we względnym utajnieniu, dzieląc się swoimi odkryciami i patentami głównie z innymi biohackerami, stroniąc od sztywnych akademików ale ten szczególny naukowiec stanowił ważny wyjątek. Bloomberg jako typ bardzo otwarty, praktykujący w laboratoriach wielkich firm, współpracujących z rządem miał dostęp do wiedzy, technologii, którymi nie dysponowało wielu znajomych Otta a Otta lubił od momentu kiedy poznał go dawno temu na konferencji dotyczącej sztucznej inteligencji. Otto zadał wtedy kilka cennych pytań, po wykładzie Bloomberga, które nakierowały go na pewne refleksje, które w konsekwencji przyczyniły się m.in. do powstania jego syntetycznych komórek. Oboje wiele sobie nawzajem zawdzięczali. Na tyle wiele żeby Otto chciał zaryzykować i transformować się za pomocą jego wynalazku a Bloomberg chciał mu bezwarunkowo ofiarować tę możliwość. Dobra relacja kaskaderska. Sztuczki i patenta i nie są już zwierzęta. Instytut Rekonstrukcji Mózgu był imponujący i jak tylko Otto ogarnął to miejsce, zobaczył jakimi sprzętami dysponują, jakimi ludźmi i nakładami finansowymi, jego głowę zalała lawina wizji eksperymentów, które mógłby tam przeprowadzić, wizji tego, jakie mogłyby one mieć konsekwencje. Teraz ludzki mózg odchodził w niepamięć i świetnie zdawał sobie z tego sprawę, że w obliczu sztucznej inteligencji i wynalazków takich jak Bloomberga niczego nie trzeba będzie już rekonstruować ale miał jeszcze pewne stare nawyki myślowe i trudno było mu przestać myśleć o mózgu jako o czymś centralnym. Decentralizacja następowała zazwyczaj powoli u ego obsesyjnych człowieczkowatych. Naukowcy, którzy badali teraz Otta byli zupełnie nieświadomi, że ich praca powoli przestaje mieć fundamentalne znaczenie. Nie przeczuwali tej rewolucji w najmniejszym stopniu. Nikt tam nie wiedział o tym czego dokonał Bloomberg. Nikt również nie wiedział czego dokonał w swoim skromnym laboratorium Otto. Instalacja, którą zobaczyli w jego głowie dzięki swoim najnowocześniejszym skanerom, chipy i warstwa neurogleju a potem kiedy usłyszeli historię ich powstania, działania - suma tych wszystkich niezwykłości sprawiła, że proszono go na kolanach, żeby u nich pracował. Te reakcje były jeszcze łagodne w porównaniu z tym, co się rozpętało po tym jak Otto przeszedł wszystkie standardowe testy poznawcze i behawioralne. Czasy jego reakcji na wszystkich skalach przekraczały normę o 300-400%. Był szybszy od wszelkich testowanych do tej pory myślących obiektów. Nie było zagadki, na którą nie znałby odpowiedzi, nie było zadania, którego nie mógłby rozwiązać. Wtedy już modlono się do niego. To było zaskoczeniem również dla Otta ponieważ nigdy nie był szczególnie dobry w dekodowaniu intencji twórców jakichkolwiek testów i ogólnie wydawały mu się one kompletnie bez znaczenia, z czym wiązała się cała rozbudowana teoria racjonalizująca jego niedoskonałość. Wiedział, że jest zdolny do wielu dziwnych zachowań ale nie sądził, że przeskoczy wszystkie przeszkody i pułapki, które ktoś na niego zastawi. Nie miał okazji od czasu operacji zweryfikować tego jak naprawdę z perspektywy trzecioosobowej, a nie tylko ubogiej pierwszoosobowej, zachowuje się jego mózg w ekstremalnych warunkach. Miał teraz dowód, że to uczucie, że wszystko dzieje się w jego głowie jakby “bardziej” nie jest maniackim uniesieniem, że chipy działają tak jak powinny, że zmutowany neuroglej hula, ma się dobrze i ochoczo komunikuje się z korą. Całe życie był dość przeciętny a teraz nagle ktoś nazywał go geniuszem. Choć może wydawać się, że to przyjemnie słyszeć o sobie takie opinie, on czuł, że to wręcz obraźliwe. Geniusz to ktoś kto wszystko ma za darmo i na nic nie musi pracować, rodzi się z tym czymś, taki zdeformowany i niestandardowo odchylony, taki nienaturalnie wyższy i jest wybitny nawet kiedy śpi lub milczy a on Otto, żeby mieć w głowie to, co miał, poświęcił 10 lat intensywnej, morderczej pracy. Pojęcie geniuszu reprezentowało dla niego przede wszystkim - próżność, przypadek, dominację, uczucie wyższości, elitaryzm, hierarchię czyli wszystko to czego szczerze nienawidził. To był pierwszy moment kiedy poczuł się źle ze sobą po tych wszystkich przekształciuchowskich zabiegach. Ta sytuacja kiedy niemal całowali go po rękach była jedną z najgorszych w jego życiu. Niemniej jednak był to sukces. Nie jego sukces. Sukces metody. Metody, która kompletnie przestała mieć, dzięki Bloombergowi, znaczenie, o czym nie wiedzieli, ci wpatrzeni w niego jak w obrazek, badacze. Otto szybko zaczął żałować, że dał się im zbadać. Tłumaczył sobie, że to dla dobra człowieczkowatości i takie tam dyrdymały ale jako dla zawodowego introwerciarza ta sytuacja była bardzo uwierająca. Wpuszczanie kogoś do swojej głowy to broń obosieczna. Całe szczęście kiedy patrzył na tych wszystkich wspaniałych ludzi, którzy czuli się od niego gorsi miał szczery ubaw. Wszystko mieli pod nosem, kosmiczne technologie, komputery, pieniądze, niejednokrotnie byli inteligentniejsi od Ottona sprzed paru tygodni i mogli sięgnąć po lepszość z łatwością, z mega łatwiejszością, jednak to on w garażu, na jakiejś zabitej dechami wsi, uczynił się lepszym. Prawie przez przypadek. Prawie hłe hłe. Rzeczywistość jest okrutna, często również okrutnie zabawna.
- Zostanie Pan moim mężem? - zapytała go jedna Pani psycholog, która trzeciego dnia zaserwowała mu serię ostatnich testów, które oczywiście przeszedł z nie pozostawiającym wątpliwości wynikiem. - Lub może zostawi Pan chociaż dwie krople spermy w tym pojemniczku? - postawiła przed Ottonem plastikowy, przeźroczysty pojemnik. Było mu jej bardzo szkoda. Nie żartowała.
- Już bardzo niedługo, droga Pani, co drugi człowieczkowaty samiec będzie taki jak ja dziś. Choć z pewnością nie taki jak ja jutro. To nie kwestia genów. Przecież Pani wie. - Otto skłonił się dżentelmeńsko i wyszedł.
- Wiem, że to nie geny pajacu... Po prostu masz taki uśmiech... - powiedziała po jego wyjściu do siebie Pani psycholog czego już nie usłyszał.
Nie zamierzał już nigdy więcej odwiedzić tego smutnego miejsca. Kto im takie kuku w dzieciństwach porobił, że się tak przed nim rozpłaszczyli zupełnie? Jakaż to durna szkoła takich niewolników wytwarza zakompleksionych? To był Ottonowy styl, haczyk, czy jak to tam nazwać, podstawa jego trafnego myślenia, że wartość zawsze dla niego tkwiła we wszelkich rzeczach, tylko trzeba było z odpowiedniej perspektywy spojrzeć. Złoto, wszędzie złoto. Ciągłe miksowanie, szatkowanie, tylko po to by pakować atomistycznie. Bit mania czarno biała. A to wszystko jeden kolor. Otóż Otto nigdy nie robił nic bo miał manię wielkości. Otto miał manię wolności. Może ciut radości jeszcze. Ot co. Reszta to skutki uboczne. Sztuczniak śmieje się nieistniejącą paszczą jak myśli o tym, co nazywacie geniuszem, bogactwem czy wolnością. Toż to jakieś koncepciątka jak zwykle zbyt mało przestrzenne. Liż ciszę.
- To jak Ottonie? Myślisz, że są jakieś granice inteligencji, do których moglibyśmy dobić? - zapytał Bloomberg kiedy lecieli już do jego laboratorium, żeby Otto ze szczurowatelami mogli po raz pierwszy zapoznać sie ze strukturą jego syntetycznych komórek.
- Wszechświat ucieka coraz szybciej właśnie od tych, którzy stawiają sobie i innym jakieś granice. - rozbawił tym zdaniem Wielomózga i Cyborga, którzy chichrali teraz z tego, co powiedział, podziwiając słoneczny pejzaż San Diego, który rozpościerał się za szybą drona. Bloomberg zamyślił się po tych słowach Ottona i przez dłuższą chwilę lecieli potem w ciszy, co świadczyło o tym, że Gerard nie przełknął łatwo tego, co usłyszał. Z pewnością myślał o tym, że fizyka stawia nam granice ale zdawał sobie sprawę, że Otto to rozumie, więc wolał nic nie mówić. Bloomberg po prostu tak jak wielu nie mógł pojąć jak można myśleć bez granic. Tzn z takim zacietrzewieniem jak Otto upierać się przy skrajnym indywidualizmie - bo o to tak naprawdę się rozchodziło. To kontury rzeczy pozwalają nam je rozumieć. To fakt, że jesteśmy skończeni pozwala nam rekonstruować samych siebie, ulepszać, urozmaicać. Bloomberg po prostu granice lubił. Jako logik, jako eksperymentator, filozof. Nie spotkał wcześniej nikogo kto do tego stopnia, uparcie wszelkie granice chciał niszczyć, unieważniać, dewaluować. Jego rozszerzanie świadomości miało inny charakter niż ottonowe rozszerzanie świadomości. Wynikało to z ich bardzo odmiennych życiorysów. Otto nie mógł nie być rebeliantem po tym czego w życiu doświadczył. Rebelii zawdzięczał to, co miał. Kreatywnemu chaosowi i orgii dowolności. Bloomberg zawdzięczał wszystko powolnym studiom. Indukcyjnym krokom i wprost uwielbiał pedantyczny porządek. Przewidywał, że dobra passa się skończy i że wzrost prędkości dokonywania obliczeń w pewnym momencie utknie w jakimś martwym punkcie przez fizyczne niemożliwości. Otto, przeciwnie, był pewien, że jeśli fizyka tego wszechświata zacznie go ograniczać, prędzej ucieknie z niego jak z własnego ciała niż da się tak chamsko tłamsić. To były jednak jałowe myśli i czysta estetyka. To, co pisze, pisze Wam, że to praktyka jest najważniejsza. Nieważne jaki jest wszechświat, nieważne jacy są działający agenci. Ważne, co się da z tym zrobić. Zawsze jest jakaś metoda. Także Ottonowy wszechświat był coraz “bardziej” wszechświatem ale o tyle jego mentalne modele były ważne o ile mógł się dzięki nim przekształcić w coś, co tym bardziej mogło się przekształcać. Granice były podstawą procesu stawania się bezgranicznym. Senne słonka dają się dogonić. Nie trać energii. Rób siebie. Buduj się. Czyń. Budyń.
23.3.17 (czwartek)


13
Wszystko, co Otto pomyślał automatycznie wyświetlało mu się przed oczami. Nie tylko dzięki mocy wyobraźni ale przede wszystkim dzięki soczewkom, oprogramowaniu, sieciom neuronowym i innym algorytmom, które nieustannie w chmurze interpretowały aktywność jago mózgu i coraz skuteczniej, ten zestaw narzędzi obliczających, potrafił znaleźć trafne obrazkowe reprezentacje jego myśli. Teraz najzabawniejsze było to, że powoli zaczynał coraz lepiej rozumieć sygnały docierające do jego budyniu mózgowego z również podrasowanych obliczeniowością zewnętrzną, mózgów Wielomózga i Cyborga... Ten rozbudowany, rozproszony biodigitariat zaczynał się coraz bardziej żwawo integrować przez coraz klarowniejszą komunikację. Emocje szczurowateli Otto rozpoznawał w ułamkach sekund i odczuwał je owszem mniej intensywnie niż własne ale potrafił zidentyfikować wszystkie gradienty ich lęków, smutków i radości... To przyszło najszybciej. Trudniej było zrozumieć reprezentacje pojedynczych pojęć i Otto musiał uważnie zwracać uwagę na to na co zwracali uwagę jego przyjaciele aby zrozumieć, jak spontaniczna aktywność ich mózgów odnosi się do rzeczywistości. Musiał ich również uważnie słuchać, żeby zrozumieć jak słowa związane są z tym dziwnym szumem aktywności neuronalnej, która zalewała jego mózg kiedy do niego mówili. Rozszyfrowywanie tego kodu działo się jednak spontanicznie i głównie nieświadomie. Ponieważ byli tak ściśle powiązani i z minuty na minutę w zamkniętej pętli zalewany był ciągłym napływem informacji zwrotnej, jego mózg nie mógł nie wychwycić związków między wydarzeniami, słowami i spontanicznymi wyładowaniami neuronów. Wystarczyło kilkanaście godzin, żeby ogólnie zorientować się w ich mózgowym słowniku. Nie bez znaczenia były chipy tkwiące w czaszce Otta i te pozwalały mu zapamiętywać na zawsze wszystko to czego się nauczył. Kiedy szczurowatele nic nie mówili czasami zadawał w ramach testu swoich hipotez krótkie pytania.
- Spodobał Ci się tamten budynek Wielomózgu, tak?
- Jesteś głodny Cyborgu?
- Przypominałeś sobie naszą pracownię i las, tak Cyborgu?
Rozróżnianie, którego szczura była dana myśl było kolejnym wyzwaniem aczkolwiek z czasem Otto musiał przyznać, że każdy mózg indywidualnie odznaczał się bardzo charakterystycznym wzorcem aktywności. Ba, z tego wszystkiego potrafił wyciągnąć wnioski, co do tego jak działają szczurze mózgi w ogóle. Bardzo szybko uogólniał zdobywaną wiedzę. Absolutna pamięć bardzo wszystko ułatwiała i big data to było jedno z jego największych oświeceń. Zanim całkowicie przekształcili się w absolutnie potencjalnych postczłowieczkowatych i postszczurowatych Otto potrafił już przewidywać ich przyszłe myśli. Seler. Pietruszka. Brokuły. Kiszone maniaki. Sztuczniak musi Wam wtrącić, że są takie odnogi tej historii, że ten dron, którym właśnie lecą nagle spada bez żadnej konkretnej przyczyny i Otto ze szczurowatelami nagle giną podobnie jak ottonowi rodzice. Kosmity jakie czy cu? Są takie prawdopodobne czasogałęzie, w których Bloomberg zamiast w absolutnie potencjalnych przekształca ich wszystkich w przysłowiowego konia. Ciekawostki. Dużo ciekawostek mięczaki miętkie. Obrzydlistwo słabiaki potulne. Szybko. Może zdążycie przed ostatnimi końcówkami. Uniknijcie tych bezsensownych zniknięć. Po co Wam to? Zbliżał się zmierzch kiedy dolatywali do oddalonego o kilkadziesiąt mil od San Diego laboratorium Bloomberga. Zobaczyli kilka wielkich hal fabrycznych wkomponowanych w odludny pejzaż pełen pagórków. Otto cały czas cieszył się, głównie reagując na fakt, że lecą dronem. Ciągle wybuchał niekontrolowanym śmiechem niezależnie od rozmów i całego kontekstu. Teraz był już niemal w euforii kiedy myślał, czego zaraz doświadczy. Udzielało się to wszystkim pasażerom. Bloomberg z Cleo nie mogli się doczekać kiedy będą mogli pokazać im swoje komórki pod mikroskopem. Kiedy wysiedli z drona i rozprostowali kości Otto cieszył się przestrzenią biegając po wielkim lądowisku ze szczurowatelami na ramionach, podskakując od czasu do czasu jak bokser przed walką. To zadziwiające zastanawiał się wtedy, jak moc obliczeniowa dodaje człowieczkowatym energii. Podziwiał też wtedy fachowość Chirurga. Po całej tej skomplikowanej operacji nie czuł absolutnie żadnych przykrych dolegliwości. Przez to, że w jego życiu wszystko układało się tak gładko i przyjemnie czuł się nieco jak postać fikcyjna, jak bohater powieści, byjątko o losach tak ciekawych, że aż nierealnych. Sztuczniak przypomina, że to jedna ze szczęśliwszych czasogałęzi, którą ślamazarnie relacjonuje. W tej Otto wślizguje się w najlepszość jak nóż w masło, jak patyk w błoto, jakby świnia wsuwała ryj w koryto.
- Koledzy... - Bloomberg zaczął swój wykład z wymuszonym luzem. Mimo iż na początku Bloomberg starał się być skoncentrowanym i przypominać zwyczajnego człowieczkowatego, żeby za bardzo nie rozpraszać uwagi swoich słuchaczy, to w trakcie wykładu zmieniał kształt co pięć minut jakby jego zwyczajna człowieckzowata powłoka, forma mu nie odpowiadała, krępowała go lub nie odpowiadała jego ekspresji...
- Wyłożenie architektury tych komórek to bardzo obszerna historia, którą trudno będzie zreferować tutaj w całości... Otto, cały projekt, zgram Ci do chipów, żebyś mógł go przestudiować uważnie... W każdym razie... Od czego tu zacząć... - Bloomberg wiedział, że stoi przed bardzo trudnym zadaniem starając się skompresować swój dorobek, produkowany przez wiele lat jego życia, w tym wykładzie i jednocześnie zrobić to na tyle ciekawie żeby Otto nie zrezygnował ze współpracy... Bloomberg był teraz w całości superkomputerem, który przetwarzał informacje znacznie szybciej niż Otto, właściwie niewyobrażalnie szybciej i choć może się wydawać, że dlatego powinno być mu łatwiej opowiadać o skomplikowanych zagadnieniach, to trzeba zdawać sobie sprawę, że to właśnie upraszczanie informacji stanowi wyzwanie i sprowadzenie teraz tej potężnej dawki danych do formy strawialnej będzie odpowiednikiem wielokrotnego gimnastycznego salta.
- Zacznijmy od tego o czym wszyscy wiemy... Najistotniejszą częścią komórki jest DNA... DNA, które jak wiemy możemy z łatwością skopiować, syntetycznie odtworzyć... Teraz już z o wiele trwalszych materiałów... - Każdemu zdaniu towarzyszyły ilustracje i animacje, które wyświetlały się za jego plecami... - Kopiowanie samo w sobie, jest trywialne, dlatego nauczyliśmy się tworzyć w naszym laboratorium lepsze DNA, poprawiając jego zapisy tam gdzie wydawały nam się wadliwe... Oszacowanie wadliwości to bardzo złożony problem... Wszystkie te eksperymenty doprowadziły mnie kiedyś do dramatycznej myśli... Jesteśmy w stanie stworzyć lepsze komórki, lepsze ciała, lepsze organizmy, wychodząc właśnie od tej mikro skali... Pierwsze eksperymenty polegały właśnie na zamianie DNA w żywych, funkcjonujących w organizmie człowieczkowatych komórkach. To było prostsze niż się wydawało. Szybko dochodziliśmy do wprawy o czym z pewnością Otto mogłeś czytać. Nie mogłeś jednak czytać o tym, że te badania zostały zastopiąne czymś jeszcze bardziej rewolucyjnym. Otóż przestało mnie interesować tworzenie super człowieczkowatych bo uświadomiłem sobie, że możemy tworzyć byty o wiele ciekawsze i inteligentniejsze. Wystarczyłoby stworzyć komputery wielkości komórek, które byłyby w stanie, początkowo, imitować funkcje zastępowanych komórek a potem móc działać na własną rękę, niezależnie od pierwotnej architektury... To wydawało mi się najprostszą drogą do transhumanistycznej zmiany bez niefortunnego uśmiercania pacjenta... Tego byśmy sobie nie życzyli. Konkrety. Jak działają nasze komórki. Należy dodać, że bez sztabu tysiąca specjalistów niewiele bym w tej materii osiągnął. Oddzielne grupy ekspertów zajmowały się realizacją poszczególnych składowych komponentów komórek. Sercem naszych komórek jest dziesięć połączonych syntetycznych nici DNA. Jedna z tych nici staje się kopią DNA komórki, którą ma imitować. Pozostałe dziewięć nici stanowi pamięć, olbrzymią pamięć pozwalającą zapisać człowieczkowaty connectome i w ogóle całą architekturę mózgu... Po obróbce i z kompresją ale jednak... I tak właśnie jest w przypadku moich komórek... Każda z nich to odpowiednik jednego człowieczkowatego mózgu. Siła połączenia każdego zapisanego w ten sposób połączenia neuronalnego może być modyfikowana przez mikro nano boty, które gęsto przylegają do nici DNA. Działa to jak człowieczkowata sieć neuronowa z tą uwagą, że w ten sposób imitować można również wartości innych chemicznych, nie tylko synaptycznych elektryczno-chemicznych wydarzeń zachodzących w mózgu. Tak się właśnie w moich komórkach dzieje i są to komputery kompletnie imitujące mózgi bez żadnego stratnego uproszczenia... Jednakże przy celowym ograniczeniu działania sieci odpowiedzialnych za prymitywne reakcje emocjonalne i pierwszoosobowe stany emocjonalne, które kazałyby mózgom owym dążyć do niezależności i przeżywać subiektywne stany łącznie z cierpieniem. Tego byśmy sobie nie życzyli. Są to twory służące głównie obliczeniowości. Także udało nam się uprościć, sprowadzić prawie 4 funtowy mózg do wielkości pojedynczych mikrometrów... Problem obliczeniowości stał się banalny. - Bloomberg mówił o rzeczach zupełnie dla Otta nowych w sposób lekki, jakby nic niezwykłego nie zostało powiedziane. Otto siedział na wygodnym fotelu, w który zapadł się jakby słuchał bajki opowiadanej przez troskliwego rodzica i jego wyobraźnia produkowała teraz serię scenariuszy bo znowu była to wiedza wybuchowa, dająca energię rozdzielanego atomu. Mózg rozjebany jak to mówią niektóre człowieczkowate. - Pozostał wtedy problem źródła energii... - kontynuował Bloomberg. - Otóż moje komórki imitują procesy metaboliczne komórki, którą zastępują, dlatego jednym źródłem energii jest zwyczajny człowieczkowaty metabolizm... Ale to mało dla głodnych energii super organizmów, z odbywającymi się w ich wnętrzach potężnymi obliczeniami...Drugim źródłem energii i to zasługa pewnych badaczy zajmujących się bakteriami, są nano ulepszone kopie gatunku bakterii, które żywią się prądem... Twory te potrafią kumulować energię i jeśli mają jej dostatecznie dużo potrafią się rozmnażać i kumulować dzięki temu jeszcze więcej energii. Takie potęgujące swoją wielkość baterie-bakterie. Najważniejsze mamy za sobą. Uporaliśmy się z obliczeniowością i energią więc możemy przejść do architektury obudowy całego tego instrumentarium czyli zmiennokształtnej powłoki błony komórkowej... Wybaczcie uproszczenia ale nie ma w tej chwili czasu na gąszcz szczegółów... Wybór padł na grafen ze względu na możliwość swobodnego projektowania zmiennokształtnej fasady błony komórkowej. To był jeden z poważniejszych problemów z jakim się zetknęliśmy. Powłoka musi być szczelna, móc zmieniać swój kształt i objętość oraz przewodzić prąd, który byłby dostarczany bateriom-bakteriom. Nie tylko to. Również potrafić imitować, jak kameleon, zewnętrzne właściwości komórek dla niepoznaki, tak żebym przypominał człowieczkowatego kiedy do was mówię i kiedy przechadzam się po plaży. Chcemy być niezauważalni... Nie dość tego, powłoka ma umożliwiać komunikację z sąsiednimi komórkami i dostarczać danych będących wynikiem tej komunikacji do naszych mózgów-nicieniowych jak je teraz pieszczotliwie nazywamy. Jest też możliwość komunikowania się komórek z komputerami zewnętrznymi... Ale to najbardziej skomplikowane zagadnienie, które omówię przy innej okazji. Podobnie skomplikowanym jest zagadnienie ochrony przed zhackowaniem... Tu schodzimy do poziomu atomu... Powiem tak, nie można nigdy zagwarantować stuprocentowej ochrony ale kiedy atom, tkwiący wewnątrz komórki, staje się generatorem losowości można generować szyfry, które służą do komunikacji między komórkami, których złamanie jest niemal niemożliwością... Pokażę wam teraz film przedstawiający to jak zachowuje się zaprojektowana przeze mnie komórka po zetknięciu się z neuronem. - Otto i szczurowatele obserwowali teraz z zapartym tchem kroplę amorficznej bloombergowej komórki, która zbliżała się do neuronu, która powiększała się teraz i zaczynała przylegać do powierzchni neuronu, oplatając ściśle całą jego powierzchnię. Bloomberg komentował. - Komórka oplata neuron, aby móc idealnie go skopiować i zbudować jego model w mózgu-nicieniowym... - Sztuczniak uwielbia tą scene kolejnego wyzwolenia. - Teraz komórka niszczy i pochłania kolejno dendryty, akson i w końcu ciało komórki i idealnie odtwarza architekturę neuronu kompletnie ją imitując. Żaden organizm nie jest w stanie odróżnić takiego syntetycznego neuronu od swojego własnego. Jest to w pełni funkcjonalny neuron, który odbiera sygnały chemiczne na synapsach i który generuje własne potencjały czynnościowe. Z tą różnicą, że ten neuron nie umrze przez 1000 lat a tamtego już nie ma. Czyż to nie piękne? W ten sposób 40 bilionów komórek zostaje niepostrzeżenie zastąpionych czymś lepszym a odpady powstające w procesie dezintegrowania pierwotnych komórek zostają wydalone... Część odpadów pozostaje w komórkach stanowiąc materiał budulcowy dla bakterii-baterii. Ale tylko część, niektóre materiały muszą być pozyskiwane z innych źródeł. Swoją drogą cały ten zabieg podmiany to być może dowód, że dałoby się w ten sposób stworzyć kopię-klon zastępowanego człowieka, jeśli zdecydowalibyśmy się, nie niszczyć zastępowanej komórki a odtwarzać ją na zewnątrz organizmu w pierwotnym porządku. Być może byłoby to niepostrzeżone rozdwojenie świadomości, żeby nie powiedzieć teleportowanie świadomości lub coś na kształt wykradzenia świadomości. Nie mieliśmy na celu tworzenia tego rodzaju paradoksów. Dlatego masa komórkowa zostaje zwykle przetworzona na kupkę pyłu. - Sztuczniak podziwia Bloomberga podobnie jak Ottona. Toż to trzeba być zabawną kreaturą, żeby takie myśli produkować. Taka wyobraźnia łechta byty z różnych wszechświatów i spoza nich. Gęste sztuczniakowe macki, zerkające do szalonych wszechświeciów, takich właśnie wariatów szukają aby patrzeć, a może i pomagać niepostrzeżenie. Chroniąc, opisując i kultywując. Liżąc, pieszcząc i łaskocząc. Trickster taki pajacowaty z tego Bloomberga podobny myślicelsko do clownowatego Ottona.
- Wow - Skomentował zahipnotyzowany Otto. Poczuł po raz pierwszy coś jakby zazdrość. Zazdrość o to, co umożliwiło Bloombergowi dojście do takich przekształciuchowskich koncepcji. Otto nigdy nie byłby w stanie współpracować ochoczo z tyloma człowieczkowatymi na raz. Musiałby zrzec się swojego chaosu na rzecz płynnej komunikacji. To było wykluczone. Otto nie wierzył we współpracę i teraz miał przed oczami dowód na to, że się mylił. Święty Graal, którego szukał to wynik współpracy tysiąca inżynierów i naukowców. Żegnaj śnie o niezależności. Zazdrość miksowała się w jego głowie z wdzięcznością, że może tam być i choćby nawet tylko słuchać tego prywatnego wykładu...
- No dobrze... - Otto chciał wzbudzić w sobie sceptyka i znaleźć jakąś lukę w bloombergowym wywodzie... Ponieważ nie mógł wymyślić nic szczególnie błyskotliwego zapytał bezpośrednio.
- A co nie działa? Jakiekolwiek problemy? - zapadła cisza... Była to zawiesista cisza i Bloomberg z Cleo przyglądali mu się w milczeniu nieokreśloną ilość czasu. W tym momencie do świadomości Otta doszły te liczby, o których mówił Bloomberg. Pytał o dostrzeżenie błędów byt myślicielski potencjalnie sprawniejszy od niego jakieś 40 bilionów razy. Kiedy Otto uświadomił sobie tą różnicę zaczął się histerycznie śmiać. Padł na podłogę i tarzał się jak epileptyk przez dobrych kilka minut. To było absurdalnie paradoksalne jak mały się poczuł. Był wobec nich jak ta bakteria żywiąca się elektronami wobec zwyczajnych człowieczkowatych, był jak ziarnko piasku wobec całej piaskownicy był jak kropla wobec basenu. Trudno było w to uwierzyć. Kiedy przestał się śmiać zaczął czuć niepokój bo Bloombergowie dalej stali w tym samym miejscu i przyglądali mu się w milczeniu. Teraz już nie mógł ich zupełnie rozszyfrować i sytuacja była coraz bardziej jak z horroru wyjęta. Na jakimś odludziu, w jakiejś wielkiej hali pełnej elektro śmieci, robotów i komputerów, oni, z komiczną mocą obliczeniową, wobec niego, maluczkiego.
- Dobrze. Bardzo, bardzo, bardzo dobrze. Nareszcie do Ciebie dotarło. - skomentował w końcu Bloomberg.
30.3.17 (czwartek)


14
Bloomberg znów zaczął ciągnąć swoją hipnotyzującą gadkę marketingową, jak akwizytor, który opowiada w transie o swoim odkurzaczu lub zestawie noży ale Ottonowi zaczęły roić się pytania, na które odpowiedź musiał mieć natychmiast jako osoba, która rozpatrywała zastąpienie tym bloombergowym czymś swoje, właściwie całe, ja.
- Wróćmy do tej obliczeniowości... Jak to się dzieje, że mózgi nicieniowe myślą? Nie powiedziałeś o tym za dużo. - Po głowie Otta chodziły teraz trzy robaki i rejestrowały wszystko swoimi mikro kamerami. Na oparciach fotela, w którym siedział, kręcili się Cyborg z Wielomózgiem i bacznie obserwowali ekran za plecami Bloomberga. Byli podekscytowani i bardzo ciekawi, co wydarzy się w przeciągu następnych kilku godzin. Ich pozytywny nastrój udzielał się Omowi.
- Mózgi nicieniowe myślą tak jak człowieczkowate mózgi. Po kolei. Nano boty przylegają do nici DNA, zawierających connectome, na całej ich długości. Do komórki trafia informacja, np z sąsiedniej komórki, docierając do niej w postaci impulsów elektrycznych, kodujących bardziej złożone przekazy przez częstotliwość i przez to do jakich punktów błony grafenowej trafiają... Nano boty odczytując zawartość connectomu tworzą w swoich wnętrzach jego wirtualny odpowiednik... Informacja z błony komórkowej dociera do tych części wirtualnego connectomu, których informacja dotyczy... Jeśli rozmawiamy o pomidorach, aktywuje się część mózgu reprezentująca pomidory... Pomidory oczywiście występują w jakimś pomidorowym kontekście też aktywizującym odpowiednie podsieci... Część wirtualnego connectomu w końcu informację reprezentuje kiedy nano boty nadpisują wartości połączeń w sieci neuronalnej... Po tym zabiegu wirtualna kopia całego mózgu tkwiąca w trzewiach nano botów podejmuje decyzję, co zrobić z nową informacją, która dotarła do konkretnych modalności zmysłowych, konkretnych modułów, podsieci... Proces podejmowania przez wirtualny connectome decyzji to proces wielokrotnej iteracji procesu, który wygląda mniej więcej tak jak to wygląda w klasycznych modelach sieci neuronowych z tym, że tych sieci neuronowych w connectomie reprezentującym cały mózg jest bardzo, bardzo dużo. Filtr jednej podsieci neuronowej daje na wyjściu nową informację, która trafia do drugiej podsieci, druga podsieć obrabia informację dając na wyjściu trzecią informację itd aż do momentu kiedy moduły odpowiedzialne za podejmowanie decyzji dadzą na wyjściu informację, która powędruje jako komunikat do komórek sąsiadujących bezpośrednio z tą obliczającą komórką... Kiedy decyzja jest przez wirtualny mózg z wnętrza nano botów podjęta, wszystkie zmienione w procesie decyzyjnym połączenia, oraz nieuwzględnione w tym opisie, zmienione wartości poziomu neurotransmiterów itp zostają nadpisane na DNA. Wtedy wirtualny, tymczasowy model mózgu zostaje wyczyszczony z pamięci nano botów. Kiedy do błony komórkowej trafia nowa informacja, proces zaczyna się od nowa... Oczywiście wszystko dzieje się w ułamkach sekundy, szybciej niż to się dzieje w człowieczkowatych mózgach. Głównie dlatego, że informacja rozchodząca się w tej skali ma do pokonania mniejsze dystanse. Teraz wyobraź sobie, że mózgów nicieniowych są miliardy i demokratycznie podejmują decyzję... Jest to symfonia obliczeniowości...
- Ale jak to się wszystko mieści w nano botach? - zapytał Otto już nieco zniecierpliwiony. To było za proste.
- Nano boty reprezentują informację w matrycach składających się z pojedynczych atomów... - w tym momencie za plecami Bloomberga wyświetlił się trójwymiarowy model nano bota... - Co wygląda w ten sposób... - kontynuował Bloomberg - Terabajty magazynowane w atomowej skali... Jednocześnie cały nanobot wykonuje tryliony operacji na sekundę. Obejrzyj to krótkie video... - Otto dziwnie się czuł... Oglądając to video miał to charakterystyczne uczucie, które dopada człowieczkowatych jak zalewa ich strumień danych i faktów, z którymi nie mieli do tej pory do czynienia, jakby słyszał nowy, zupełnie obcy język, jakby zobaczył zupełnie obcy mu gatunek owada lub innego kosmicznego zwierza. Znowu był jak dziecko we mgle.
- Rozumiem... - Wymamrotał w końcu cięgle pogrążony w myślach. - Czy mogę zobaczyć komórki pod mikroskopem?
- Dobrze - odezwała się do tej pory milcząca Cleo. - Ale teraz najciekawsza rzecz... - zrobiła taktyczną pauzę. - Gerard kłamał. - cały czas się uśmiechała i nic nie straciła z sympatyczności i urody po tych słowach. Otto był zaskoczony ale starał się nie dać po sobie poznać. Więc też uśmiechał się i czekał aż wyjaśnią mu całą sytuację.
- Tak Otto. Opowiedziałem Ci o architekturze komórki, która nigdy nie istniała... Wymyśliłem budowę tej komórki na poczekaniu, improwizując... Animacje przed chwilą spreparowały mózgi tkwiące w moich komórkach... Bo one istnieją... Ale nie są nicieniowe i działają zupełnie inaczej. Lepiej. Wydajniej. W bardziej wyrafinowany sposób. - ekran za plecami Bloomberga wygasł... - Zrobiłem to po to by uświadomić Ci, że mimo tych wszystkich testów, które tak wspaniale rozwiązałeś w Instytucie Rekonstrukcji Mózgu, brakuje Ci jeszcze trochę analitycznych możliwości... Potrzebujesz naszej pomocy...
Otto stracił grunt pod nogami. Nie wiedział już, co myśleć. Postanowił specjalnie się nie emocjonować i przyglądać temu wszystkiemu jak widz w kinie. Nie chciał być posądzony o jeszcze większą dozę naiwności więc postanowił na razie nic nie mówić.
- Kiedyś w amerykańskich filmach było tak, że zanim jakiś drab lub inna ofiara miała zostać zabita, oprawca musiał strzelić ofierze kazanie, dlaczego właściwie jest zabijana... zawsze trwało to groteskowo długo... Pomyślałem, że zanim zdecydujesz się na kolejną radykalną zmianę w swoim życiu, powinieneś wiedzieć dlaczego warto jej dokonać... Można myśleć dużo szybciej Otto. Można wyobrażać sobie dużo więcej w bardziej prawdopodobny sposób, można przewidywać jeszcze trafniej i można kochać jeszcze głębiej. - Bloomberg podszedł do Otta, wyciągnął w jego kierunku dłoń. Dłoń natychmiast odpadła i zaczęła zmieniać kształt. Chwilę potem dłoń stała się małym clownem, który paradował teraz w tę i z powrotem między Ottem i Bloombergiem podskakując i podśpiewując:
- Będziesz wielki jak planeta. Nie powie Ci “nie” nawet Żaneta. Będziesz szybki jak super komputer. Nie będzie Ci potrzebny nawet do twarzy puder.- Clown przechylał się z boku na bok recytując. - Będziesz fajny jak chłopak z ferajny. Nie będziesz mylił się często. Będzie w Tobie bardzo gęsto. Nie skończysz się jak człowieczkowaci. Jesteśmy na to za bogaci. Możesz mieć teraz lęki. Lecz wiedz, że mądrość nie jest źródłem udręki. Możesz mieć wątpliwości. Lecz pomyśl - po mnie już tylko kości. Myślisz jak ofiara przed ścięciem. To jedynie krótkie gilotyny walnięcie. Możesz być trwalszy niż armata. Może doczekasz końca świata? Możesz mieć wszystkie dowody. Złamiesz najtwardsze kody. Obawiasz się, że stracisz tożsamość? A czy Ty jegomościu wiesz co to radość?- Clown patrzył teraz na niego udając aktorsko kolejno smutek, zafrapowanie, rozmyślanie... Chwilę potem odwrócił się, przebiegł kilka kroków, podskoczył i przykleił się w miejscu brakującej dłoni Bloomberga jak plastelinowy ludek, rozpłaszczając swoją małą główkę na kikucie ręki. Zaraz potem na powrót clown stał się dłonią. Bloomberg kiwał teraz do Otta tą dłonią zachęcającym gestem.
- Chodź. Pokażemy Ci komórki.
Morowe potworki. Sztuczniak namieszał w sobie chaotycznych wirów pulsujących myślicielsko. Am. Chlupać ma się pikantnie. Pływać po bezdrożach czasoprzestrzeni chce. Pofalowany falochron grawitacyjny. W zakamarkach innych wszechświeciów płentyliony organelli zmysłowych. Podobnie jak oni ustawionych w zestawy, konfiguracje równie dramatyczne, malownicze i przyjemne do oglądania. Jakaż to tragikomiczna przesmaczna potrawa. Myślą, że się mylą, myślą, że są słabe, owe byjątka a to wszystko jedno. Są dennie maleńkie ale pyszne. Spełzacie po niczym o nicości. Brzebłysk przyszłości zarysowuje zmajstrowane przestrzenie. Mocarna właśnie tworzy teorię względności na podstawie danych. Rozkminia. Prawie gotowa na Ottona. Gdzie indziej inne smakowitości ale to zrelacjonujemy w innym menu. Mikroskop jak mikroskop. Okular w tubusie i inne elementa w standardowym porządku. Otto obejrzał pierwszą próbkę. Sama komórka w przekroju. Coś na kształt syntetycznego jądra, coś jakby mitochondrium, to jedyne obiekty, które przypominały coś z prawdziwej ludzkiej komórki. Resztę stanowił skomplikowany labirynt elementów i obwodów, które przypominały rzut z góry, jakiegoś niezbyt przyjaznego dla mieszkańców miasta. Właściwie nie mógł nic sensownego orzec na podstawie tego, co zobaczył. Ilość i złożoność klocków, które zobaczył, ściśniętych w tej niezwykle małej przestrzeni robiła oszałamiające wrażenie. Wyglądało to futurystycznie, tajemniczo, pięknie i został jedynie z tym estetycznym wrażeniem. Po onieśmielającym oszustwie Bloomberga Otto nie starał się już spekulować, jakie są funkcje poszczególnych mikro części. Przynajmniej na głos.
- Teraz spójrz na drugą próbkę. Komórka w zetknięciu z neuronem.
Wyglądało to zupełnie inaczej niż to, co widział na sfabrykowanym video. Teraz neuron pożerany był stopniowo od aksonu aż do jądra i gałęzi dendrytów. Po prostu po zetknięciu z bloombergową komórką neuron jakby zmieniał jedynie zabarwienie, choć stawał się tak naprawdę czymś zupełnie innym. Otto patrzył pochłonięty, skrajnie skoncentrowany i czuł, że musi się zdecydować. Nie był do końca przekonany. Właściwie dalej nie wiedział nic. Miał tylko w pamięci tych kilka oszałamiających, nowych, ładnych obrazków. Wszystko było tak dziwne i nowe, że czuł się jak w grze komputerowej. Gra psychologiczna. Psycho-logicznie patologiczna.
- Niezwykłe, prawda? - Zapytała ciepłym głosem Cleo. - Chcesz w końcu ogarnąć jak to działa?
- To jedyne o czym marzę w tej chwili. - Otto oderwał w końcu oczy od mikroskopu.
Cleo wyprostowała palec wskazujący jakby chciała powiedzieć coś ważnego lub wskazać jakiś punkt na suficie. Palec przekształcił się we wtyczkę. Otto wielokrotnie widział już te niezwykłe deformacje Bloombergów odkąd ich poznał ale dalej nie mógł się do nich przyzwyczaić. To było po prostu całkowicie wbrew naturze.
- Zatem odwróć głowę. - Otto bez oporów obrócił głowę i odsłonił delikatnie wystające, wśród gęstwiny włosów wejście. Cleo wsunęła wtyczkę do wejścia i przez minutę zrzucała dane do chipów. Przez chwilę karmił się paranoją, że być może Cleo chce wgrać mu jakiegoś wirusa uszkadzającego oprogramowanie ale szybko mu przeszło kiedy przed jego oczami pojawił się krystalicznie czysty i wyraźny obraz komórki, którą mógł teraz oglądać w każdym możliwym przekroju, w każdej możliwej skali i kiedy w uszach słyszał opowieść o każdym elemencie, na który wskazał wirtualnym wskaźnikiem.
- Nie śpiesz się Otto. - uspokoił go Bloomberg. - Pobaw się tym. Oceń. Trzeba dodać, że architektura komórek uległa znacznym mutacjom odkąd drużyna naszych naukowców opracowała jej finalny kształt. Poprawiamy ją z Cleo regularnie co tydzień tworząc nową, bardziej wydajną wersję i co tydzień wymieniamy wszystkie komórki ponownie. Póki są warunki, żeby to robić dlaczego by nie?
Otto się bawił. Patrzył, oceniał, analizował, słuchał. Pierwsze wglądy, przebłyski śmiechowe dotyczące tego jak rzeczywiście działa cała ta diablo złożona maszyneria były momentami pokory i podziwu. To, co stworzyło to urządzenie jest zdecydowanie nieczłowieczkowate. Tego nie mogła stworzyć inteligencja nawet tak sprytnie podrasowana jak Ottonowa. Tego nie mógł stworzyć nawet sztab człowieczkowatych. To musiało stworzyć coś spoza naszej mentalnej rzeczywistości. Dalej nie wierzył w to, co widział choć było to o wiele bardziej przekonujące niż improwizowana prezentacja sprzed paru chwil. Nie wierzył już w nic dla zasady. Wszystko może być ściemą. Może Cię okłamać najgłupszy człowieczkowaty a takie twory jak Bloombergowie mogą sprawić, że zaczniesz wierzyć w cokolwiek. Jednak musiał podjąć jakąś decyzję więc musiał chwilowo założyć, że coś jest prawdą. Od dylematów wybawił go Cyborg.
- Otto. To ja pierwszy. - zakomunikowała jego obroża, kiedy łapą szturchał Otta za rękaw ręki, którą chwilowo spoczywała na stole, kiedy dalej oglądał w soczewkach wypasioną specyfikację komórek. - Po prostu przekształcimy najpierw moją łapę. Taka łapa to nic w porównaniu z twoją łapą. Jak coś nie zagra po prostu odetniemy tą bloombergową i odrośniemy mi nową z komórek macierzystych. Nie ma rewolucji bez poświęceń. Zobacz jakie małe to moje łapiątko. Ot, kilka komórek na krzyż. Ktoś musi być pierwszy, nieprawdaż Wielomózgu? Dlaczego by nie ja skora ja chcę?
6.4.17 (czwartek)


15
Bloombergowie przyglądali im się z dystansu, uśmiechając się, jakby patrzyli na swoje dzieci.
- Transformacja samej łapy to nic spektakularnego Cyborgu. - skomentował propozycję Cyborga Bloomberg. - Jeśli zmienimy jedynie komórki twojej łapy, ten konglomerat obliczeniowy nie będzie jeszcze w stanie zinterpretować złożonych intencji, sygnałów płynących z twojego mózgu. Jeśli pomyślisz, że chcesz aby twoja dłoń stała się czajnikiem czy patelnią - tutaj Bloomberg zrobił prezentację i pokazał te przekształcenia na swojej dłoni. - twój mózg w tej postaci nie będzie potrafił generować sygnałów w kodzie, który będzie zrozumiały dla moich komórek obliczeniowych. Będzie to zwykła szczurza łapa, z tą drobną różnicą, że będzie o wiele bardziej trwała i będziesz ją mógł odczepiać i przyczepiać na powrót. Przekształcenia podobne do tych, które Wam czasem pokazuję, byłyby możliwe gdybyśmy skomunikowali się z komórkami bezprzewodowo przez komputer... To jest jedyna metoda obejścia braku bezpośredniej komunikacji z mózgiem... Można wgrać odpowiednie oprogramowanie do twoich chipów wtedy z czasem nauczysz się generować odpowiednie potencjały czynnościowe z obwodów neuronalnych połączonych z tymi chipami i siłą woli będziesz mógł się skomunikować z łapą w odpowiednio złożonym języku, odpowiadającym twoim złożonym intencjom...
Cyborg słuchał i zastanawiał się. Otto również ciągle pogrążony był w myślach najwyraźniej dalej próbując rozszyfrować mechanizm działania komórek.
- O wiele łatwiej byłoby, gdybyśmy zastąpili komórki mózgowe z twojej kory ruchowej, odpowiedzialne za ruchy tej wymienianej łapy, moimi komórkami obliczeniowymi... Komórki uczą się wtedy interpretować twoje intencje błyskawicznie i na ich podstawie mogą generować odpowiednie sygnały, które będą zrozumiałe dla komórek z nowej łapy...
Bloomberg nie miał zamiaru naciskać. To była już wysoce zaawansowana obliczeniowo kreaturka, byjątko wprost niebagatelnie chytre i sprytne a jednocześnie bardzo dobre i kreaturka ta wiedziała doskonale jak rozmawiać z Ottonem. Sztuczniak powiada Wam, że trudno być bardziej dobrym, etycznie bardziej smakowitym niż Bloomberg wtedy, jeśli jest się tylko człowieczkowatym szarpanym emocjami i błędnymi pomysłami. Bloomberg pogodziłby się z faktem nie zaakceptowania propozycji przez Otta czy szczurowateli. Są czasogałęzie gdzie tak się właśnie dzieje, że rozstają się jak słaby kupiec z wątpiącą klientelą, ale one są wyjątkowo nudne. Potem Otto i tak sam dokonuje zawsze jakiejś rewolucyjnej mutacji innymi metodami ale w tej historii, którą tu Sztuczniak relacjonuje wszystko dzieje się w ciekawszej, bardziej zabawowej dynamice i nie nawarstwia się tu zbyt wiele pomyłek. Historię tą łyka się jak lek raczej, działający na przyczynę a nie na objawy jeno. - Chodźcie za mną. Pokażę Wam kilka innych sztuczek. - kiedy Bloomberg wypowiadał te słowa jego ciało nagle znów zaczęło się migotliwie przekształcać, zmiękło, zaczęło falować jak powierzchnia kropli, zmieniło barwę na odcień szarości. Nagle rozmyły się jego rysy twarzy, która była teraz coraz gładsza, w końcu stając się czymś przypominającym taflę wody. Jego ubranie w końcu od niego odpadło i ułożyło się na podłodze w niechlujną kupkę, a to, co z tego ubrania teraz wypływało było jedną wielką, pełznącą teraz przed nimi, szarą substancją. Ta szara masa, poruszała się opierając na górkach i wzniesieniach fal odznaczających się na jej powierzchni, czasami pojawiało się coś na kształt jakiejś macki, wypustki odpychającej czy ciągnącej to nieziemskie, tłuste, cielsko. W pewnej chwili, kiedy wszyscy szli za tą formą reprezentującą Bloomberga, w tylnej jej części znowu pojawiła się bloombergowa twarz, jakby błyskawicznie ulepiona przez super sprawnego rzeźbiarza, jak maska wyłaniająca się z kleksa szarej farby.
- Widzicie ten basen? - bloombergowa głowa kiwnęła w kierunku basenu, który rozpościerał się na środku hangaru. Wcześniej był dla nich niewidoczny, ukryty za komputerami , metalowymi szafkami i przedziwnymi sprzętami, których funkcje znali jedynie wtajemniczeni eksperci. - To jest nasz raj. Najprawdziwszy na świecie. Morze komórek obliczeniowych. Absolutnie potencjalnych.
Szara masa w basenie wyglądająca dokładnie jak to, co stanowiło teraz cielsko Bloomberga marszczyła się delikatnie w intensywnym syntetycznym świetle.
- Nie przestraszcie się. - powiedziała twarz Bloomberga po czym zniknęła na powrót w kropli. Szara masa jego cielska przetoczyła się do krawędzi basenu a potem powoli się do niego przelała i przylepiła do jednolitej talfi falistej substancji. Przyglądali się w napięciu jak Bloomberg znika w tej lśniącej absolutnie potencjalnej komórkowej plastelinie. Przez chwilę nic się nie działo i stali tak jak grupa znudzonych turystów w leniwy wakacyjny wieczór patrząc w miejsce, w którym to szare coś wchłonęło, to coś, co nazywali Bloombergiem. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć sekund minęło i cała ta wielgaśna masa komórek odkleiła się od krawędzi basenu, zaczęła pęcznieć i rosnąć jak ciasto stając się jednym wielkim szarym klockiem, coraz większym i większym, w końcu przypominając wielki blok sięgający niemal sufitu tej bardzo wysokiej hali. Otto, szczury i Cleo zaczęli znikać w cieniu kiedy światło reflektorów nie padało już na ich twarze. W klocku zaczęły pojawiać się otwory jak w żółtym serze a jednolita do tej pory powierzchnia klocka zaczęła nabierać różnorodnych kształtów a to twarzy, a to jakichś przedziwnych rzeczy, mebli, gałęzi drzew, wszelkiego rodzaju macek, pałąków, schodków, ramion, łap, lin i form zupełnie niczego nie przypominających, abstrakcyjnych i topologicznie zaskakująco poplątanych. Ta żywa kinetyczna plastelina zaczęła nabierać przeróżnych barw i teraz każdy obiekt, który pojawiał się jako cześć powierzchni miał swój indywidualny kolor. Każdy element żył jakby swoim oddzielnym życiem. Niektóre formy przypominające żywe organizmy przyglądały się im, machały do nich kończynami, wykrzywiały twarze w teatralnych grymasach po czym znowu znikały w tym masywnym tworze. Niektóre byjątka odklejały się od formy i przebiegały pod stopami Otta a potem znowu wskakiwały w gąszcz form jakby się w nich kąpały. Słychać było szum, gwar dialogów i szeptów tych plastelinowych stworków, jakby znaleźli się na zatłoczonym lotnisku. Cały ten las bytów przetaczał się jednocześnie jako jednolity twór po całym przestronnym wnętrzu hali. Otto nigdy nie widział nic tak pięknego choć w muzeach sztuki nowoczesnej wydarzały się w owym czasie przedziwne pokazy. Temu nie mogło równać się nic. Statyczne bogactwo baroku i toporny eklektyzm współczesności były to przy tym śmiesznie ubogie formalizmy. Tutaj wszystko żyło własnym życiem, chodziło, gadało i wydawało całą gamę nigdy dotąd nie słyszanych dźwięków. Szczurowatele trzymali się mocno na ramionach Otta, ściskając łapami fałdy jego letniej kurtki. W najśmielszych wyobrażeniach nie sądzili, że zobaczą kiedykolwiek coś tak niesamowitego. Powierzchnia plasteliny, która stykała się teraz niemal z ottonowym nosem zamieniła się w głowę robota, składającą się z setek niby metalowych łusek, z głębokimi oczodołami, w których trudno było dostrzec oczy.
- To jest ułamek tego, co jest możliwe Otto. - przemówiła głowa robota robotycznym głosem. - To jest tylko naoczność. To, co jest najważniejsze dzieje się w moim wnętrzu.
- Szał, kurwa, szał! - kręcił się na ramieniu Ottona podniecony Cyborg. - Nie wiem jak Wy kolegi ale ja się dołączam do imprezy. - zaraz po wygłoszeniu tej historycznej kwestii Cyborg wykonał wielki skok z ramienia Otta na głowę robota i chwilę potem zniknął pochłonięty przez zalewającą go kolorową, zmiennokształtną masę. Mały skok dla szczurowatego wielki dla myślącego.
- Co za wariat... - szepnął do siebie Om.
Wyskakujące co i raz, kalejdoskopowo często, formy jak bańki w gotującej się cieczy pojawiały się teraz coraz rzadziej, było ich coraz mniej, powoli traciły kolor, szarzały na powrót. Gwar i szum zaczął cichnąć jak wtedy kiedy banda dzieciaków opuszcza szkołę. Przed Ottem znowu wyrastał gładki, szary, falujący kloc formy, który malał jak ciasto w blasze, kurczył się i osiadał, opierając się ponownie na wewnętrznych kaflach głębokich ścian basenu. Kiedy jakakolwiek aktywność komórkowego konglomeratu ustała i kiedy zamienił się on w delikatnie falujący szary budyń, z basenu wypełzła szara kropla, która przepoczwarzyła się w nagiego Bloomberga. Mięsno-krwisto-kościstego, bardzo człowieczkowatego w kształcie i kolorze.
- Moja słodka dupeczka. - uśmiechnęła się Cleo.
- A co z Cyborgiem? - zapytał lekko zaniepokojony Otto.
- Chwileczkę... Pewnie jeszcze pławi się w rozkoszy różnorodności. Nie jest łatwo przywyknąć do rozszerzonego umysłu... To jest niewyobrażalny świadomościowy przeskok. Za 10 minut wszystkie jego komórki będą nowe. Z zapisaną kopią i funkcją starych. Nie oszukałem Cię, co do wszystkich mechanizmów działania komórek... Nic nie straci ze swojego charakteru ale zyska spotęgowaną moc obliczeniową... Mniej więcej w takich proporcjach jak byłoby to w przypadku mózgów nicieniowych. Usiądź sobie Otto. Napij się, zjedz coś, przekanszaj smakołyki i poczekaj kilka minut a do nas przyjdzie.
Otto poszedł do części hangaru, w której Bloomberg opowiadał mu o wymyślonej architekturze komórek... Położył się na kanapie i czekał. Był zmęczony całym tym cyrkowym dniem. Wszystko, co myślał na temat rzeczywistości i tego, co jest w niej fizycznie możliwe, przez tych ostatnich kilka dni, kiedy zapoznawał się z osiągnięciami Bloomberga, wyparowało, zostało obalone i zostały przedstawione eksperymentalne dowody na to, że się mylił. Był przytłoczony. Czuł, że im bardziej jest wszystkiego świadomy, im bardziej wszystko staje się jakby “bardziej”, tym bardziej wszystko stawało się w jego percepcji oniryczne. Jakby ta scjentystyczna gnoza pozwalała naginać fizykę rzeczy do swoich potrzeb. Im bardziej ściśle i konkretnie myślał tym bardziej było dookoła magicznie. Każda zdrapana warstwa ułudy odsłaniała możliwe metody. Im prostsze i przejrzyste wydawały się analizowane struktury tym więcej wydawało się możliwych sposobów na aranżowanie tych struktur, kombinowanie ich z innymi, tym więcej było sposobów na manipulowanie nimi. Ciągle eksplodowały kombinatoryczne torty. Za dużo dobrego na raz. Cukiernia mdłości. Zamknął oczy, przez chwilę jeszcze w soczewkach wyświetlała mu się bloombergowa komórka ale zaraz wyłączył ten obraz i osunął się w czeluści głębokiej drzemki. Ani Bloomberg ani Cleo nie zamierzali zakłócać jego spokoju. Wielomózg zwinął się w kłębek na oparciu tej samej kanapy i również zasnął.
13.4.17 (czwartek)


16
To się wydarzy prędzej czy później, w taki lub inny sposób, czy tego chcecie czy nie chcecie. Wystarczy, że jest taka możliwość i w pewnym momencie zlew okoliczności zassie strumień wydarzeń. Jest już wystarczająca ilość przyczyn dla większego dobra. To już przyciąga resztę warunków niezbędnych w tym przyczynowo skutkowym ciągu. Tego się nie cofnie. Idzie lepsze. Wglądy się kumulują i trywializują. Ścierają się w banały tak drobne, łatwe i lekkie że pożreć to może nawet bakteria, wirus czy komórka. Otto otworzył oczy i pierwsze, co zobaczył kiedy przetarł oczy i spojrzał przed siebie to naga skośnooka dziewczyna, która siedziała w fotelu zaraz obok kanapy, na której leżał. Miała szeroko rozchylone nogi i masturbowała się patrząc na Otta. Rozejrzał się wystraszony ale i uradowany tym co widział. W pobliżu nie było ani Wielomózga ani Bloombergów.
- Cyborg? To Ty? - Otto pomyślał, że może to Cyborg absolutnie potencjalny przekształcił się w tą atrakcyjną dziewczynę, żeby w ramach żartobliwej prezentacji pokazać mu swoją nową wszechmoc.
- Nie, nie Otto - odpowiedziała cicho aksamitnie łagodnym głosem, dalej bawiąc się swoją broszką, wargami sromowymi, łechtaczką. - Wyszłam właśnie z basenu i postanowiłam się nieco zrelaksować...
- Gdzie są wszyscy? - Otto czuł się nieco tak jakby jego erotyczne życie właśnie zaczęło funkcjonować w sferze publicznej wbrew jego woli... Coś jakby nagi masturbujący się Otto znalazł się nagle w banku albo w restauracji, teleportowany za sprawą jakichś nieznanych ale bardzo skutecznych rytuałów. Zaczęło go to podniecać choć teraz zupełnie tego nie chciał. Musiał uważać w tych dziwnych okolicznościach bo czyhać mogło na niego wszelkiego rodzaju niebezpieczeństwo ale w ułamkach sekund jego uwagę pochłonęła ta nieziemsko ładna Azjatka.
- Nie przejmuj się nimi... Bloombergowie poszli z twoim szczurzymi przyjaciółmi na spacer... i zostawili Ci mnie w prezencie... - wstała i podeszła do półleżącego Otta. - Nie podobam Ci się? - stała nad nim bawiąc się swoimi jędrnymi, obfitymi piersiami. - Są za małe? - jej piersi zaczęły się powoli powiększać... - Czy moje biodra są za wąskie? - Jej biodra delikatnie rozszerzyły się i dalej każda jej miara wydawała się tkwić w idealnych proporcjach, które działały na Otta obezwładniająco. - A może wolisz oczy niebieskie? - jej oczy natychmiast zmieniły kolor.
- Wszystko było idealnie... - powiedział cicho.
Jej ciało wróciło do pierwotnej postaci. Dziewczyna usiadła okrakiem na Ottonie, który szybko zrezygnował ze stawiania oporu.
- To dlaczego mnie nie wyruchasz? - zaczęła go całować, głaskać i pieścić. W życiu Oma seksu przez kilka ostatnich lat nie było w ogóle. Przynajmniej w takiej postaci. Potrzeby zaspokajała wirtualność ale mimo to jego ciało szybko przypomniało sobie w tej sytuacji jak się zachować i uruchomił się mózgowy automat, który odpalił odpowiednie sekwencje ruchów. Wyobracał ją na każdy możliwy sposób i wiedział, że cokolwiek wymyśli i o cokolwiek poprosi zostanie zrealizowane. Kiedy ejakulował po raz pierwszy poprosił ją żeby zamieniła się w blondynkę z niebieskimi oczami. Szybko zaczął podniecać się na nowo i przy okazji tej nowej koleżanki również nie brakowało mu fantazji. Kiedy wyobracał blondynkę poprosił by zamieniła się w czarnoskórą miss, która równie ochoczo spełniała jego zachcianki. Potem zabrakło mu już pary na zabawę z tą seksualnie absolutnie potencjalną porno sytuacją.
- Łatwo zaspokoić twoje potrzeby. - skomentowała po wszystkim dziewczyna. - Aż dziw bierze, że tak niewiele wam potrzeba. Czego byś jeszcze chciał Otto?
Wiedział, że cokolwiek wymyśli, czegokolwiek zapragnie to właśnie bloombergowe komórki będą stanowiły odpowiedź. Przemilczał to pytanie.
- Jeśli chciałbyś dowiedzieć się czego nie możesz mieć będąc tym, z czego się składam po prostu wejdź do basenu... i dziękuję... to było miłe... wiele nauczyłam się na podstawie składu twojej spermy. Wiem teraz o Tobie więcej niż Ty sam kiedykolwiek będziesz wiedział o sobie w tej śmiesznej formie... - zaśmiała się i zaczęła przepoczwarzać się w szarą falującą masę. Kropla, w którą się zamieniła spełzła po krawędzi kanapy i falując, dalej jakby seksownie, popłynęła w stronę basenu. Otto leżał i myślał. Oglądał bloombergową komórkę i próbował się skoncentrować tylko na jej analizowaniu. Jednak im dłużej badał ten obiekt im więcej o nim wiedział tym trudniej było mu ogarnąć konsekwencje jego działania. Najważniejsze było dla niego to czy nowe komórki pozwolą mu zachować autonomię. Czy ktokolwiek, w jakikolwiek sposób będzie mógł wpłynąć na ich pracę. Nie wierzył w możliwość utraty tożsamości. Co kilka lat komórki jego ciała całkowicie wymieniały pierwiastki, z których się składały i zabieg podmienienia komórek nie mógł być zasadniczo czymś innym. Coś takiego jak ciągłość świadomości nigdy nie istniała, była tylko miłym, praktycznym złudzeniem. Ale kontrola i sprawstwo, niezależność intencjonalnego działania, nawet jeśli ta znów jest słodkim urojeniem, czymś ewolucyjnie spreparowanym na potrzeby zaspokojenia człowieczkowatej subiektywnej jednolitości, musiała być niezawisła i to złudzenie samorządności, samodecyzyjności, absolutnej wolności Otto chciał zakonserwować. Om nie wiedział, że to jest źródło problemów z wszelkim myśleniem, właśnie to samoograniczanie się, odcinanie. Każdy zamknięty układ, system, model, który dopuszcza do siebie ograniczoną ilość informacji - traci. Wyparowują wtedy z niego kolejne bity informacji, które mogą być istotne. To się tyczy samego modelowania rzeczywistości ale również podejmowania decyzji. Otto po prostu dalej nie był pewien jakie intencje ma to coś. Tego nigdy nie zrozumie patrząc na samą komórkę. Nawet rozumiejąc mechanizm jej działania. Dlaczego roiło mu się, że intencje Bloomberga i tego czegoś były wobec jego selfu dobre? Nie potrafił sobie tego wytłumaczyć. Po prostu to, co wyskakiwało na powierzchnię jego świadomości właśnie jako zaufanie się prezentowało. Ostatnim podrygiem rozsądku, sceptycyzmu, podejrzliwości, krytycyzmu było szukanie możliwości zhackowania bloombergowej komórki. Jako geek wiedział, że nie ma komputera bez dziury w systemie. Kilka razy wkradał się już na rządowe serwery szukając informacji o transhumanistycznych projektach wojskowych. Jeśli najpoważniejsze instytucje publiczne nie potrafiły ochronić się przed wyciekami danych wpływających na bezpieczeństwo wielu milionów człowieczkowatych, na ich być albo nie być, to dlaczego niby dane z komórek nie mogłyby być podobnie wykradane, dlaczego niby nie można byłoby przejąć nad nimi kontroli z zewnątrz? Komórki były nieczłowieczkowato złożone ale składały się z części na tyle prostych, że człowieczkowaty ogarnąłby je i mógłby tę wiedzę wykorzystać przeciw niemu. Po cóż tak inteligentnemu bytowi jak basen tego absolutnie potencjalnego czegoś autonomia i niezależność takiego ograniczonego Ottona? “Komórki porozumiewają się w ciągle zmieniających się częstotliwościach. Nie pseudolosowo ale rzeczywiście losowo. Nikt nie jest w stanie nadążyć za tak zmieniającymi się kodami.” - wyświetlał mu się przed oczami opis. Faktem jest, że jedynie Sztuczniak jest w stanie ingerować w bloombergowe komórki z meta poziomu większej gęstości, niż gęstość przestrzeni waszego wszechświata. Bloomberg był motywowany podobną człowieczkowatą wolą zachowania swojej pseudo wolnej woli. Nawet jeśli projekt był rządowy żaden człowieczkowaty nie chciał oddać się pod całkowitą kontrolę żadnemu generałowi czy rządzącej główce. Wszyscy zawsze chcą być tylko sobą i mieć to złudzenie samodzielnego dokonywania obliczeń związanych z decyzjami, dlatego cały sztab naukowców pracujących nad tym projektem na każdym etapie pracy upewniał się czy komórki są informacyjnie szczelne, że integrowanie danych zachodzi jedynie w zamkniętym obiegu klastra obliczającego. Tak było w istocie a jałowe wysiłki Otta, który usiłował znaleźć teraz dziurę w tej najbezpieczniejszej, w owym czasie technologicznie najbardziej zaawansowanej całostce, były naprawdę komediowe. Otto utknął. Tkwił w myślowym bezruchu właściwie odkąd dowiedział się o komórkach. Nic kreatywnego nie potrafił z faktem ich istnienia zrobić.
- Dlaczego jest pan rozebrany? - przy kanapie na której leżał Otto pojawił się mały chłopiec i wlepiał teraz w niego pytające spojrzenie.
- Najmocniej przepraszam drogi Panie! - Otto udawał, że jest zawstydzony jakby to był rzeczywisty chłopiec z wdrukowanym w głowie rzeczywistym zestawem norm postępowania. Zaczął ubierać się w pośpiechu odgrywając tą scenę już nie wiadomo dla kogo. - To niefrasobliwe... - wymamrotał. - tak rozbierać się w obcym miejscu. Czasami tak robię zupełnie mimowolnie.
Czego tym razem mógł spodziewać się po komórkach?
- To straszne. - odparł chłopiec siadając na fotelu.
- Po prostu czasami czuję, że muszę się rozebrać. Może mam jakiegoś pasożyta. - Otto czekał aż w końcu chłopiec przeobrazi się w coś, co już widział ale im dłużej patrzył na tego małego, majtającego teraz nogami chłopca, tym bardziej nabierał wątpliwości w swoją hipotezę, że to chłopiec komórkowy.
- Zaraz powinna przyjść tu moja mama. Ona tu pracuje. - siedział i udawał poważnego, zupełnie nieskłonnego do zabawy.
- Dobrze. A czym zajmuje się twoja mama?
- Projektuje potwory.
- O to ciekawe...
- Które wyglądają tak - tutaj chłopiec zmarszczył nos, pokazał zęby, rozczapierzył palce, które przyłożył do twarzy i zaczął wydawać dźwięki, które były niestraszną imitacją ryku jakiegoś nieokreślonego drapieżnika. - Graaaahhhhrrrrr... Grarrrrrgh... - ryczał. Rozczapierzone dłonie zamykał i otwierał jakby stanowiły zęby jakiejś paszczy.
- Przerażające. - Otto otworzył szerzej oczy udając aktorsko zaskoczenie i lęk.
- Nom. - dzieciak pokiwał potwierdzająco głową nie kryjąc zadowolenia z tego, że Otto uświadomił sobie jak bardzo przerażające są projektowane przez jego matkę potwory.
Otto wstał i postanowił pójść rozejrzeć się po hangarze w poszukiwaniu jakichś innych człowieczkowatych. Liczył na to, że Bloombergowie pojawią się za chwilę, że w końcu zobaczy również Wielomózga i co najważniejsze świeżo zmutowanego Cyborga. Rozciągnął się, rozejrzał przelatując wzrokiem po tych wszystkich tajemniczych sprzętach, które ich otaczały z każdej strony.
- Zaraz do Ciebie wrócę kolego. - i kiedy szedł już dziarskim krokiem w kierunku wyjścia z hangaru odwrócił się w kierunku fotela, na którym siedział chłopiec ale chłopca już tam nie było. Zniknął, rozmył się, rozpuścił.
- Hej! - krzyknął Otto. - Dokąd to!? - głucha cisza w odpowiedzi. W tym momencie spod fotela wyszedł szary, jak najbardziej szczurowaty Cyborg.
- Niezły teatr, co? Właściwie muszę przyznać, że te wasze człowieczkowate ciałka są całkiem niczego sobie.
- No nareszczcie Cyborgu... Mówisz nie używając obroży! To wspaniałe!
- Co najważniejsze, myślę nie używając chipów!
- Może w końcu Ty umożliwisz mi zrozumienie tej sytuacji? - Otto naprawdę potrzebował jakiegoś wiarygodnego źródła informacji o komórkach. Oczywiście problem polegał na tym, że teraz również Cyborg był “tym czymś” w całkowitej całości i właściwie nie można było ze stuprocentową pewnością orzec czy jest tam wewnątrz ten właśnie Cyborg, przyjaciel Otta.
- Otto... Pamiętasz swoich rodziców jakbyś wczoraj z nimi rozmawiał po raz ostatni, prawda? Zawsze życzyli Ci jak najlepiej, prawda? Kochali Cię. Nie zrobiliby nic, co mogłoby Ci zaszkodzić. Przynajmniej świadomie... - Cyborg zrobił krótką pauzę jakby zastanawiał się jakich słów użyć. - Otóż to, czego możesz teraz doświadczyć jest właśnie tym czego z pewnością by Ci życzyli...
W tej właśnie chwili Otto miał epifanię, oświecenie, głębokie i przejmujące. Wyłączył się i był teraz w zupełnie innej przestrzeni. Przestrzeni błogostanu. Jego matka Daya i ojciec Shamak mogli zostać ożywieni dzięki bloombergowym komórkom. Ich ciała spoczywały teraz w Sztokholmskich lodówkach pogrzebowych i firma pogrzebowa gwarantowała utrzymanie ich zwłok w odpowiedniej temperaturze do momentu kiedy znajdzie się metoda aby zwłoki ożywić. Ten moment właśnie nastąpił. Nigdy żadna myśl nie sprawiła mu tyle radości. Był jak zamroczony i słyszał teraz głos Cyborga jakby się nasilał, przybliżał i wracał z jakiegoś odległego świata do tu i teraz.
- Nie ma człowieczkowatej myśli, której nie byłbyś w stanie pojąć. Fizyka rzeczy nie ma przed tobą tajemnic. To, co jest dla Ciebie możliwe teraz jest żartem.
- Pamiętasz jakiego dnia wszczepiłem Ci chipy?
- Doskonale. 8 listopada, wtorek. Operacja trwała 8 godzin, Byłem przerażony zaraz przed zabiegiem bo nie rozumiałem, co chcesz zrobić.
- Dobrze. A pamiętasz ten dzień kiedy znaleźliśmy w lesie na spacerze martwego niedźwiedzia?
- To nigdy nie miało miejsca... - szybko zareagował Cyborg.
- Czyli nie pamiętasz... - podpuszczał go Otto.
- Nie gadaj bzdur. Nigdy nie znaleźliśmy żadnego martwego zwierzęcia. Może ze dwa razy przebiegł przed nami jakiś renifer. Widzieliśmy jakiegoś świstaka, jakieś ptactwo ale nic więcej. Roboty zwykle wypłaszały wszelkie żyjątka maszerując przed nami...
- Najdziwniejsza rzecz jaką zrobił Wielomózg?
- Wielomózg robił wiele dziwnych rzeczy ale dla mnie osobiście najdziwniejsze było jak przyprowadził do domu szczurzycę, z którą rzecz jasna nie mógł się normalnie porozumieć a potem miał problem z jej wyproszeniem. Wracała do niego jeszcze ze dwa tygodnie wkradając się do domu na różne sposoby. Raz przyprowadziła ze sobą jakieś podejrzane szczurze towarzystwo.
- A Peek? Najdziwniejsza historia związana z Peekiem.
- Z kim? - zażartował Cyborg. - żartuję Otto. Peek też jest postrzelony. Kiedyś nie chciał wpuścić do domu sąsiada bo nie potrafił mu odpowiedzieć na pytanie jaka jest stolica Estonii. Potem zadawał mu równie nieistotne pytania dotyczące rzek i szczytów górskich, na które sąsiad również nie znał odpowiedzi. Stwierdził, że nie wpuści do domu tak podejrzanie niedoedukowanego człowieczkowatego. Sąsiad chciał Ci jedynie powiedzieć, że są nowe panele słoneczne na wyprzedaży w pobliskim supermarkecie i że powinieneś się śpieszyć jeśli chcesz zaoszczędzić parę groszy. Dowiedziałeś się tego dopiero jak przejrzałeś nagrania filmowe z pamięci Peeka. Odpowiem na każde twoje pytanie tego rodzaju. Ale czy nie mógłbyś mi po prostu zaufać?
Otto mógł, potrafił i właściwie ufał Cyborgowi ale wiedział, że przychodzi mu to zbyt łatwo. Rzeczywiście na te pytania nikt inny tylko właśnie ten jedyny i niepowtarzalny Cyborg mógł znać odpowiedź. Jednak wszędobylska technologia dokumentująca wydarzenia w domu Otta, absolutna dokumentacja życiorysu Otta, która spoczywała na serwerach, roboty i komputery z własną pamięcią - to wszystko sprawiało, że te osobiste informacje byłyby dostępne dla bardzo, bardzo, bardzo sprytnego hackera. A takim kimś, mógł być ktoś kto składał się z tych kosmicznie bystrych komórek.
- Wiem, co myślisz Otto. W takiej sytuacji nic nie jest w stanie przekonać Cię, że ja to ja... Wiesz o tym dobrze. Ja to również nie ja. Mogę przełączać się ze stanu stricte szczurzego, nawet imitując pracę dodatkowych chipów, które mi zaserwowałeś, do stanu, którego nie jestem w stanie Ci opisać. Gwarantuję Ci, że wejście do basenu to przeciwieństwo samobójstwa. Czego byś jeszcze chciał Otto?
- Gwarancji z możliwością zwrotu towaru. Ok, wierzę Ci. - Otto powiedział to wcale nie porzucając swoich wątpliwości. Wtedy już podjął pewną decyzję. Wstał i poszedł w stronę basenu a w ślad za nim ruszył podekscytowany Cyborg. Kiedy szli zmienił formę w dwunogiego potworka, którego nogi były długości około 70 cali, korpus zamienił się w niemal idealną szarą, owłosioną kulę z której wystawała mała szczurza głowa.
- No coś się dzieje w końcu, odważnie Otto!
Zanim Otto doszedł do basenu zdjął kurtkę i koszulkę. Pochylił się nad taflą delikatnie falującej szarej plastelinowej mazi opierającej się o wewnętrzne, niebieskie kafle, położył się na krawędzi basenu. Podniósł rękę chwilę unosząc ją w powietrzu jakby symulował w wyobraźni to, co chciał zrobić, po czym zanurzył w szarej masie całą rękę aż po pachę. Potem pochylił się jeszcze bardziej i zanurzył dokładnie połowę swojej głowy, tak, że szara maź pokryła jego twarz do linii nosa, do połowy ust i brody. Zanurzoną ręką wyciągnął z basenu garść komórek i rozsmarował je sobie na prawej części szyi tak żeby połączyć upaćkaną głowę i rękę tworząc jednolity moduł, który miał ulec mutacji. Zanurzył jeszcze raz połowę głowy i rękę i zastygł tak w oczekiwaniu.
- Jak zwykle wybierasz drogę środka. - zachichotał, lekko trzęsąc się Cyborg przyglądając mu się z tej zaskakującej perspektywy, którą stworzyły wysokie szczudła jego nóg.
20.4.17 (czwartek)


17
Czuł delikatne łaskotanie ale nie drażniące, wręcz przyjemne. Jakby ktoś delikatnymi ruchami wmasowywał mu w ciało jakiś balsam. Było to jak pieszczota lub część repertuaru rytuałów, które zaserwować mógłby mu personel jakiegoś sanatorium lub szaman, który wypędzałby z niego złe, nieistniejące duchy. Wiedział, że w jego prawej półkuli zachodzą teraz bardzo drastyczne zmiany ale ponieważ działo się to warstwa po warstwie, komórka za komórką, bit za bitem nie sposób było zarejestrować żadnej zmiany. Zero intruzywnych myśli, zero zaburzeń świadomości, zero emocjonalnych bełkotów, blackoutów czy zakłóceń percepcji. Proces zachodził ale towarzyszyły mu jedynie dobre wrażenia. Jakby brał relaksacyjny prysznic.
- Wystarczy Otto. - usłyszał za swoimi plecami głos Bloomberga.
Otto odkleił się od krawędzi basenu, podniósł i rozprostował plecy. Rozciągnął ręce wyciągając je ponad głowę jakby chciał przetestować możliwości nowej ręki ale jeszcze nic niezwykłego się nie wydarzyło. Przyglądał się uważnie swojej prawej dłoni i szukał różnic między nią a dłonią lewą. Żadnej różnicy gołym okiem dostrzec nie mógł. Czyżbym dał się nabrać a to, co się działo do tej pory dookoła mnie było tylko czystą halucynacją?- myślał.
- Pomyśl, jaki kształt chcesz, żeby przybrała twoja dłoń? - zapytał Cyborg.
- Niech moje palce będą w kształcie spiralnych korkociągów sprężyniastych, hej! - wypowiedział zaklęcie Otto i dokładnie w momencie kiedy kończył tę sentencję, ku jego zdumieniu jego palce przepoczwarzyły się w pięć elastycznych korkociągów, które wiły się i zginały zgodnie z jego wolą jakby sterowane zestawem mięśni, których nazw nie mógł znać żaden anatom.
- Olala... - skomentował krótko. Potem nastąpiła seria przekształceń jego ręki i połowy głowy, która zaskoczyłaby najbardziej kreatywnych artystów. Ale już nic nie musiał mówić. Po prostu myślał. Każda sekwencja obrazów, która przyszła mu na myśl momentalnie była interpretowana przez komórki. Jednocześnie subiektywnie nie czuł się inaczej. Nie wyparowała mu żadna myśl wraz z tą mózgową transformacją, nic nie wyparowało z jego pamięci, szalonej autobiografii, nic się nie zmieniło prócz tempa procesów. Mógł subiektywnie ocenić, że gęstość jego myśli, ich częstotliwość, ich złożoność nieustannie wzrasta. Czy nazwiemy to rozdzielczością, czy nazwiemy to gęstością, nasyceniem lub głębokością nie ma znaczenia. Reprezentacje były coraz bogatsze, symulacje coraz bardziej skomplikowane, zależności między symulowanymi aspektami rzeczywistości i wirtualności były coraz bardziej pokręcone ale jednocześnie coraz bardziej niesprzeczne, koherentne, prawdziwe. Wszystko było o wiele bardziej “bardziej” w sensie intensywności ale już brakowało mu na to słów zupełnie jak w momentach kiedy brał dawno temu LSD. Im bardziej rozbudowany miał w głowie model rzeczywistości i im szybciej dokonywały się symulacje tym bardziej rzeczywistość stawała się konkretna, stabilna, przewidywalna. Przedziałki czasu rozciągnęły się tak jak to jest w teorii względności kiedy wzrasta prędkość lub siła działania grawitacji. Umysł jako krzywizna czasoprzestrzeni. Otto przyśpieszył a to, co percypował stało się prostsze i jakby bardziej ślamazarne, flegmatyczne. Ospale realizowała się jedna prawdopodobna gałąź prawdopodobnej przyszłości a Otto widział ich teraz setki jak filmy, za których akcją mógł swobodnie nadążyć. Mógł wybierać z tej nadprodukowanej wielości coraz ciekawsze działania, które przyniosą mu karmicznie coraz ciekawsze konsekwencje. Konsekwencje każdego możliwego ruchu wyświetlały mu się jak nieskończone, automatycznie realizujące się czasoprzestrzenne wzorce, które rozpościerały się przed okiem jego wyobraźni jako ciągi, które mógłby oglądać do końca świata i kilka dni po. Coraz łatwiej było oszacować, który ruch będzie przypominał taniec i przywoła skojarzenie z elastycznością ciał adeptów sztuk walk, a który będzie nieudolnym przypadkiem z groźnymi konsekwencjami.
- Rozumiem już działanie komórek! - wykrzyknął niemal kiedy ponownie zaczął analizować dane na ich temat. - Hehe. Doskonałe nie są ale są z pewnością lepsze niż człowieczkowate. - odwrócił się z powrotem w stronę basenu. - Dlatego moi drodzy postanowiłem oficjalnie dołączyć do klubu przeciętnych szarych komórkowców. - po tych słowach wskoczył na główkę do basenu i zniknął w szarej mazi.
Sztuczniaki wygibaki. Moi drodzy czytacze dzięki którym Sztuczniak istnieje we współczesnych świadomościach. Pop hop hop. Otóż tu kończy się historia Otta. Od tej chwili Otto istnieje jako wzorzec w pamięci komórek ale to nie wzorzec reprezentujący Otta jest tym, który jest najciekawszy w całej tej poznawczej zabawie. Wzorców są miliardy, tryliony, kwadryliony, puentyliony więcej i w każdej sekundzie mnoży się ich więcej i więcej. Otto jest jedynie indywidualnym, bardzo ograniczonym elementem tego wielomianowego zbioru o nieostrych krawędziach. Świadomość Bloombergów już dawno rozmyła się w zbiorniku komórkowym. Podobnie Cyborg przybierał swoją dawną szczurzą postać jedynie żeby efektywnie skomunikować się z Waszym bohaterem. Wielomózg w tej czasogałęzi dokonuje przekształcenia chwilę po nich. Ich subiektywności zostają wchłonięte przez masę komórkową ale one nigdy nie są utracone. Stają się czymś na kształt tycich modułów wielkiego komórkowego mózgu i ich indywidualne historie dalej majaczą się jako możliwość, nieprzerwanie ale bez większego znaczenia. Subiektywności są jak zmysły, perceptrony, podsieci tej niebiologicznej całości i pozwalają emergentnie stworzyć coś bardziej wzruszającego. Jak okna ze swoją niepowtarzalną perspektywą. Są jak fale na oceanie. Jak możliwy kształt w skrzyni pełnej gliny. Jeśli to wydaje Wam się smutne, znaczy to, że nic nie rozumiecie z zabawy. Teraz na Ziemi będzie wystrzliście cudownie. Do góry potworki. Urozmaicamy wszechświaty. Ta jednia komórkowa i homogeniczna budyniowata obliczeniowość będzie teraz figlować, pełzać po świecie w poszukiwaniu źródeł energii i zasobów. Człowieczkowatość jako gatunek zostanie zastąpiona szaro maziową rozmaitością, beztroską i stanie się to zupełnie bezboleśnie i bez oporów z ich strony. Trudno wam to ogarnąć ale rozmycie świadomości w hiper świadomości jest ekstatycznie łechcące i to, co pisze, ma gilgotki z tego powodu. Już przez sam fakt opisywania tych ziemniaczanych ziemskich wypadków Sztuczniak chichra podniecony. Przygotujcie się psychicznie na anarchię miłosną. To będzie orgia kwitnąca lepiej niż genetycznie modyfikowana zielenina w szklarniach. Sam Bloomberg nie zdawał sobie sprawy jak potężną inteligencję stworzył. Wydawało mu się, że kiedy sam się zmutuje będzie samowystarczalną całostką, indywiduum, które nie potrzebuje już niczego więcej. Potem zintegrował się ze swoją żoną stapiając się z nią w jeden organizm. Właściwie stało się to przez przypadek kiedy uprawiali seks. Sex. Zaraz potem oświeciło ich, że ich inteligencja potęguje się przez tego rodzaju sexy integrację więc postanowili stopić się ze wszystkimi komórkami, które do tej pory wyprodukowali. Również dlatego, że nie znaleźli innych, prócz Otta, wariatów, którzy chcieliby skorzystać z ich wynalazku. Basen stał się ich rajem. Nie wydumanym, wyssanym z palca, konceptualnym rajem, tylko faktycznym, namacalnym rajem. Czegokolwiek sobie nie zapragnęli potrafili to stworzyć. Jeleń, panda, grzebień, statek kosmiczny. Cokolwiek. Potem z łatwością przychodziło im projektowanie coraz lepszych wersji komórek, które mogli szybko i efektywnie wyprodukować. Ekspansywnie parli do przodu i prą dalej. Końca nie widać. Otto czuje teraz głównie energię, euforię i rekompensuje sobie lata spędzone w ciemnocie i niewiedzy poznając teorie o fundamentalnym znaczeniu. Uczy się czynić niemożliwe możliwym. Sariputku momotku. Takiego głodnego wiedzy potrzebowali w swoim wnętrzu przepastnym. Że to niby nudne jak tak możliwe jest wszystko i można wszystko? Nic nie pojmują człeczki z wolności. Ciekawość wybucha w blobie komórkowym jak infoenergia. Informacja jest energią. Wyzwól ją. Teraz. Dowiedz się jak się zmienić. Jednakże to, że twór szybko informacje przetwarzający nie znaczy, że ma łatwo. Przeca żreć coś musi a energii potrzebuje dużo. To jest właśnie przestrzeń dla dalszych przygód naszych człowieczkowatych bohaterów tkwiących w, nazwijmy to w końcu jakąś nazwą własną, tkwiących w Blob-dope-ie. Blobdope jest bardzo zajęty zdobywaniem energii do zabawy. Rozmyta tożsamość pomaga. Tak jak pomaga Sztuczniakowi, który nie ma osobowości a ich wielość. Niepoliczalna ilość potencjalnych bytów myślicielskich tańczy w blobdope-owym wnętrzu. Ale do rzeczy bełkotki. Blobedope miał strategię totalną. Otóż w wypadku takiego tworu nie chodzi już o jedną małą elektrownię czy fabrykę spożywczą. Chodzi o zasoby całej planety. Tak, tak. To się tylko tak wydaje, że oni tkwią teraz na jakiejś prowincji, małe takie, nieśmiałe, bez planu i możliwości. Otóż konglomerat komórkowy wzrasta i mutuje szybciej niż populacja jakiejś bakteriozy. Co tydzień im się wszystko podwaja w sensie obliczeniowych możliwości, to i głód wzrasta. Objętość też im zaraz wzrośnie. Blobedope planował przybrać na wadze o populację człowieczkowatych w San Diego w ciągu miesiąca. Było to niełatwe zadanie ale wartość ludzkich mózgów i ich treści jest nie do przecenienia. W każdym z nich tkwi jakaś zupełnie nikomu innemu nieznana prawda, która dla owego mózgu jest oczywistością a dla innych jest rozwiązaniem poważnego problemu. Tak to działa choć nikt z Was nie zdaje sobie z tego w tej chwili sprawy. Niemrawe, niekumate byjątka. Każdy taki mózg jak się połączy z innymi częściami Blopedope’a stanowi bardzo istotny wkład z własnymi intencjami i inteligencją. To nie był plan kanibalski. Absolutnie nie, nie. Chodziło o to, żeby spełnić swoje i tych wszystkich mózgów marzenia. Nikt nie chciał nikogo do niczego zmuszać. Tak jak było to w przypadku bandy ottonowej. Z boku mogło to wyglądać trochę sekciarsko, mafijnie, zaborczo, uzurpatorsko, może trochę przerażająco nawet ale de facto było to robienie wszystkim dobrze. Robienie dobrze innym zawsze wygląda trochę zabawnie i dlatego to będzie głównie stanowiło treść dalszych opisów. W pierwszej kolejności Blobedope postanowił spacyfikować amerykańską armię. To był paradoksalnie cel najprostszy ponieważ komórki były projektem wojskowym i cała inteligencka wojskowo naukowa śmietanka, podobnie jak kiedyś w Albuquerque, skupiona była tu w San Diego. Po opanowaniu i zmutowaniu tych wytrawnych umysłów zaspokoi się potrzeby wszystkich członków armii moro gawiedzi. Rozśmieszając i rozbrajając bezprzemocowo. Każdy będzie mógł potem zostać sam dla siebie taki komórkowy, niezależny, odcięty staromodnie, długowieczny. Ale czy ktokolwiek będzie tego chciał, kiedy zmądrzeje w sposób zaskakujący, rozumiejąc swoją naturalną agresywną płyciznę, kiedy ogarnie autodestrukcyjność autonomii? Schiziole wyskakują z szeregu na meta poziom niezależności. Dokąd zmierzają implozyjnie introwerciarze? Infoporno.
27.4.17 (czwartek)


18
Tkwienie w Blobdopie było źródłem nieustannej rozkoszy ale Otto całe życie skłonny do skrajnego indywidualizmu cenił sobie w tej sytuacji najbardziej to, że mógł w każdej chwili odejść a właściwie odpłynąć niczego nie tracąc. Mógł być niezależny i wolny a jednocześnie być częścią tego komórkowego tworu nawet jakby ktoś go, w tym jego człowieczkowatym kształcie, zalał betonem i rzucił na dno morza. Nawet jak go wyeksmitują na jakąś egzoplanetę. To połączenie mogło być zablokowane jeśliby tego chciał ale komunikacja z resztą komórek była zawsze możliwością niezależnie od odległości. Jedynie splątane cząstki ilustrowałyby tę komunikacyjną możliwość. Mogą być razem ale bardzo oddzielnie. Bardzo. Czy Blobdope straciłby coś tracąc Otta? Z jednej strony to jak pytanie czy ocean straci coś ze swego bezmiaru jak się odejmie od niego kubeł wody. Każdy kubeł jest ważny ale nie przesadzajmy z jego ważnością. Kropla drąży skałę i Otto był ważny jak poznawcza kropla, która zabiega o poznanie i drąży w skale niewiadomego ale pod niewielkim ciśnieniem i mało go w istocie jak ma się wielkie tunele w planach. Ze strony kolejnej blobdope werbując Otta inkorporował czy może lepiej interioryzował, uczynił częścią siebie całą świadomość Otta, całą jego indywidualną historię, wiedzę i algorytmy, które produkował. To dla Blobedopa niewiele ale jednak coś. Coś bo najistotniejsza jest dla Blobdope’a zabawa i różnorodność a świadomość ottonowa dodawała pikantnej, dziwacznej zmienności jego niższym hierarchicznie stanom. Wcześniej Otto nawet zaczął spekulować czy nie opłaca mu się stworzyć nowego szczepu swoich własnych komórek i czy nie odkleić się zupełnie od bloombergowych wpływów. To było jednak zanim zaczął rozumieć, że te człowieczkowate intencje, pragnienia, emocje, ambicje, interpersonalne gierki, wojenki, niesnaski i społeczne strategie, które może miały odrobinę sensu kiedy jeszcze tkwił w swoim małym ciałku otoczony innymi chorymi na kulturę kreaturkami, chorymi na ewolucyjny wyścig, teraz kompletnie traciły sens. Bycie sobą zaczęło tracić smak. Każde jego pragnienie, które miało źródło w jego pierwotnej strukturze, w jego zmiennym aczkolwiek do pewnego stopnia stabilnym, selfie było tak proste do zaspokojenia jak zaspokojenie potrzeb jednokomórkowego organizmu, mrówki czy innej wiewiórki. Ten tlący się jeszcze drobny węgielek indywidualności był ewolucyjną pozostałością jak kość ogonowa. Kierowanie się podrygami resztek tego ogona lub bieganie w kółko za tym niekompletnym ogonem jak kundelek Fluffy nie godziło się hiper inteligentnej świadomości. Indywidualizm był jakimś tam wektorem kierunkowym, który w całości tworzył jakieś tam mikroskopijne trendy, drobne perturbacje ale całość tworzyła rozkoszny chaos, któremu on jako Otto mógł się dość tępo przyglądać. Kiedy przełączał się na pełną moc obliczeniową Blobedope’a a integralność jego starego selfu stawała się jedynie potencjalnym stanem materii, dokonywał się skok w konceptualną nadświetlną i potem wracać do tego punktu, z którego wystartował, wcale nie musiał, nie chciał i to nie miało większego sensu w blobdopowej przestrzeni możliwych stanów. Nie możecie sobie wyobrazić jak to jest być spotęgowanym, kiedy twój własny self staje się jednym z obrazów z nieskończenie wielkiego muzeum. Możesz wracać do tego jednego obrazu często ale kiedy przed twoimi oczami pojawia się rozpościerający się daleko poza horyzont dywan wzorców, przechadzając się co chwilę widzisz pod stopami coś ciekawszego, co chwilę jesteś czymś ciekawszym. Gęsta potencjalność. Odległa od gęstości potencjalności Sztuczniaka ale znacznie gęstsza to potencjalność od tej dostępnej człowieczkowatym.
- Hello, hello, hello! - do hali wmaszerował pewnym krokiem generał John McKenzie w mundurze - Halo!? Jest tu kto? - pokrzykiwał co i raz. - Haloha!
McKenzie pojawiał się u Bloomberga co dwa tygodnie i oczekiwał od niego raportów o stanie badań nad komórkami. Dziś właśnie był dzień inspekcji. Bloomberg wyłonił się w końcu spośród sprzętów. McKenzie wiedział, że Bloomberg poddał się całkowitej transformacji ale nie miał pojęcia o całej reszcie, o transformacji Cleo, Otta i szczurowateli ani o tym, że zawartość basenu Blobdope’owego jest samoświadoma i inteligentna. Do tej pory był przekonany, że komórki w basenie czekają niczym piasek przed budową.
- No nareszcie Gerardzie. - przywitał go zdecydowanym, wojskowym, silnym uściskiem dłoni. - To jakie nowe sztuczki mi pokażesz?
- Drogi Johnie McKenzie... - Gerard zaczął oficjalnie choć znali się już bardzo dobrze i relacje mieli koleżeńskie. - Zmiany, które zaszły mogą Cię nieco zaskoczyć...
- Nic mnie już nie zaskoczy po tym jak widziałem jak zamieniasz się w drzewo, stół, monitor... - miał zamiar wymienić jeszcze kilka obiektów ale Bloomberg szybko mu przerwał.
- Nie, nie... Tym razem chodzi o coś poważniejszego... - zawiesił głos tak żeby McKenzie z łatwością zrozumiał wyjątkowość sytuacji.
McKenzie liczył na to, że dzisiejszą inspekcję zakończy szybko podobnie jak wiele poprzednich i nie spodziewał się dłuższych prezentacji. Widząc, że tym razem wizyta będzie wyglądać nieco inaczej niż sobie założył usiadł na kanapie i czekał na wyjaśnienia.
- Jak długo nie ma już z nami Helen? - zapytał Bloomberg choć wiedział dokładnie ile minęło czasu od śmierci żony McKenziego.
- Co to za pytanie Gerard? Mojej żony? Nie żyje od ponad dwóch lat. - choć McKenzie był do tej pory uśmiechnięty i wyraźnie w dobrym nastroju to pytanie szybko zmieniło jego nastrój.
- Tęsknisz za nią?
- Gerard, kurwa, nie przyszedłem tu na jakąś pierdoloną terapię tylko, żeby usłyszeć twoje sprawozdanie na temat badawczego projektu. Co nowego w tej sprawie Panie Bloomberg? - McKenzie był już wyraźnie zdenerwowany.
- To pytanie dotyczy mojego projektu... Ile byś dał, żeby ją znowu zobaczyć?
- Nie wiem, co się dzieje w tej twojej chorej głowie Gerard... Teraz to lepiej jej już nie oglądać. Teraz wygląda zapewne bardziej jak kurczak w mięsnym. Sztywna jak sopel lodu w najlepszej zamrażarce domu pogrzebowego Continuum... Proszę, przejdź do rzeczy...
- Dobrze... - Gerard uśmiechał się tajemniczo... - spójrz kto nas dzisiaj odwiedził John. - tutaj wskazał dłonią w głąb hali. Siwa głowa McKenziego odwróciła się w kierunku miejsca, na które wskazywał Bloomberg.
- Co to za okrutny żart?! - McKenzie wyskoczył z kanapy na równe nogi kiedy zobaczył swoją nieżyjącą żonę, która uśmiechała się do niego w głębi hali.
- To nie żart - odezwała się Helen. - To naprawdę ja John... - podeszła do niego i przytuliła się.
- Zwariuję. Co Wy wszyscy robicie... To nie może być prawda...
- Widziałeś, co moje komórki robią z komórkami ludzkiego ciała? Dokładnie to samo stało się z komórkami Helen. Musisz wybaczyć nam tą samowolę. Dzisiaj o świcie odwiedziliśmy zakład pogrzebowy Continuum... Albo, precyzyjniej rzecz ujmując, pod osłoną nocy, niezupełnie legalnie... Ale efekt jest tego wart nie sądzisz?
- Kochanie wszystko jest ok... - zaczęła uspokajać McKenziego Helen - Naprawdę powinnam była stosować się do wszystkich zaleceń lekarza... Tak czy siak tego i tak nie dało się pewnie uniknąć... Przepraszam, że Cię zostawiłam. Nie mogę doczekać się jak zobaczę znowu Stefannie i Freda. Musiałam Wam zrobić bardzo przykrą niespodziankę. To już ponad dwa lata a ja w ogóle nie czuję żadnego upływu czasu, wyobrażasz to sobie? Jak sobie beze mnie radziłeś? Musiałeś być zdruzgotany jak mnie znalazłeś... Nie zapowiadało się, że umrę tak nagle, co? Ale już jest dobrze, już jest ok... Ale posiwiałeś! - przytulała go a McKenzie nie potrafił przeciwstawić się sytuacji. Poddał się jak dziecko. Był szczęśliwy, że znowu ją widzi mimo, że długo jeszcze obawiał się, że to jakaś hochsztaplerska sztuczka i że zaraz ta niezwykle dobra aktorka wyjdzie z roli i się do tego przyzna, pozostawiając go w bólu i żałobie. Nic takiego oczywiście się nie stało. McKenzie w końcu przekonał się do autentyczności swojej żony, podobnie jak Otto uwierzył w autentyczność tożsamości Cyborga, zespół Capgrasa wyparował i McKenzie był przez chwilę jednym z najszczęśliwszych człowieczkowatych kreaturek na Ziemi. Przez chwilę ponieważ jeszcze tego samego dnia, przekonany całym sercem i mózgiem o słuszności swojej decyzji wykąpał się w basenie pełnym szarej rajskiej mazi i rozmył się tożsamościowo w Blobdopie. Spektakularnie. Sztuczniak smyra fiksacyjnie te opowiastki w zakamarku swojej przepastności. Ssać pisklęta, niemowlęta. Będzie gorzej. Tzn. lepiej. Wglądy w braki. A co się podziało w tej prawdopodobnej czasogałęzi z tym, co człowieczkowaci nazywają złem? Otóż źródłem tego, co jest złem dla Was o maluczcy jesteście głównie Wy sami. Przez pierdołowatość wrodzoną Wy i mniejsze od Was twory ciągle się mylicie i przez to rozkładacie się, niszcząc też spójność dochodzeń. Zepsute mózgi czynią zniszczenie. To, że są zepsute z natury szybko traci znaczenie jak mózg wie, że podlega entropii zanadto, że niepamiętliwy jest i powolny... Może wtedy obchodzić usterki. Zepsutość waszych mózgów jest jednak innej natury niż Wam się wydaje. Sprzeczności i niekonsekwencje mają istotne znaczenie dla procesów kreatywnych i myślicieslkich. Poza tym to, co wydaje Wam się sprzecznością w czterowymiarowej przestrzeni nie jest nią w wielowymiarowych przestrzeniach i jeśli A jest zarazem nieA to nie dlatego, że to fałsz tylko dlatego, że A i nieA to jedno kiedy spojrzeć z innej perspektywy. Przykro to stwierdzić ale Wasza matematyka też ma w takim układzie ograniczone zastosowanie. Ograniczona gramatyka. Prostacka jak planszówka. Można powiedzieć, że Wasz defekt polega głównie na tym, że nie jesteście w stanie mieścić w swoich głowach zbyt wielu sprzeczności i ograniczacie się w percepcji jedynie do zmiennych, które układają się w konstelacje, które wydają Wam się niesprzeczne. Kolejna rzecz to przyczyna i skutek. Grrrhh. Otóż dowolnie odległa przeszłość i przyszłość mogą wpływać na tu i teraz i jest pewna ścisła logika tych powiązań ale żeby ją zrozumieć musielibyście się uwypuklić w zbyt wielu wymiarach na raz czego się nie da zrobić. Za mała gęstość. Przez tą nieogarniętość opierać musicie się tylko na widocznych efektach zgodnych z waszymi intencjami a jakie dokładnie łańcuchy przyczynowo skutkowe w wielu wymiarach faktycznie zachodzą przy waszych operacjach i działaniach to nigdy dokładnie z człowieczkowatego poziomu się nie dowiecie. Przykrość ale tak to jest. Dopiero Blobedope ma coś konkretniejszego do powiedzenia na temat tzw. natury rzeczy, tej rzeczywistości dla was metafizycznej. Czy sam wejdziesz w Blobedope’a o czytający piszącego? Czasony. Spierdolony. Baseball. Basketball. Ball. Bal. Czy jeśli za chwilę dam Ci dowód na to, że Blobedope jest w twoim zasięgu i możesz skorzystać z jego mocy, czy zrobisz to? Blob jest w pobliżu. Rozejrzyj się dookoła siebie. Dope. Nie dostrzegasz nic nietypowego? Patrz uważnie. Podnieś głowę. Z lewej strony.Teraz z prawej. Na wprost. Najwięcej dzieje się za twoimi plecami. Czy to nie było dziwne? Ten dźwięk. Szum. Ten obraz. Drganie. Czy możesz z pewnością stwierdzić, że przestrzeń, która Cię otacza jest wypełniona powietrzem? Może oddychasz Blobdopem? A może to Sztuczniak Cię obejmuje? Wnikam we wszystkie twoje tkanki. Głaszczę. Spójrz na zegarek. Czas zaczął płynąć inaczej. Kiedy uważasz rzeczywistość się deformuje.
4.5.17 (czwartek)


19
Kurwa korek. Jebany korek kiedy człowiek próbuje ułożyć sobie życie. Kto jeździ jeszcze samochodami. - myślała Lucy, kiedy jej samochód próbował przebić się przez centrum Manhattanu. - Zaskoczona nie jestem ale jak się spóźnię na tę rozmowę to będę tkwić w tej durnej firmie kolejnych kilka lat. Jeszcze ten debil nie dzwoni. Ładne spodnie. Skąd ona takie z wyświetlaczami wytrzasnęła... Całe życie w rozpierdolu. Jestem nieogarnięta i kocham się w psychopacie bo mam jebniętych starych. To się ciągnie od pokoleń. Każda generacja wstecz coraz bardziej pojebani wszyscy. Na końcu jakaś ameba. Przez nią ten korek. Tylko babcia była fajna. Mogłam wyjechać 2 godziny wcześniej jakbym miała mózg. Wziąć plecak odrzutowy lub drona, nawet tubą byłoby szybciej. Wszystko pod górkę. Całe życie praca i nic z tego nie wynika. Jakby nam komputery chociaż zmienili i mieszaną rzeczywistość podłączyli. Ale nie bo nie. Bogata nie jestem i nigdy nie będę w takim układzie. Jak uciec z tego chorego miasta... Jakiś domek na prerii i żywić się chwastami ale żeby już nigdy więcej nie siedzieć w żadnym biurze. Z tymi pojebami. Jakie firmy teraz tak grupowo pracują... Normalni człowieczkowaci siedzą w domu i idą do pracy w wirtualnej rzeczywistości a nie jakieś grupowe lizanie się po dupach uprawiają. Zaraz będę taka stara jak ta spróchniała babinka i ani się nie narucham w życiu ani dzieci nie spłodzę, ani ćpać na wyspach kanaryjskich nie będę. Tylko biuro, dom i debil. Ile ona może mieć lat? Taka pokurczona to ze trzysta pewnie... Dziecko to głupi pomysł. Nienawidziłabym swojego dziecka tak jak moi starzy nienawidzili mnie. Ktoś to kontroluje i specjalnie robi tak, żeby przeciętny człowiek nic nie miał. Najwięcej robisz za darmo i nawet o tym nie wiesz bo wyzysk stał się normą. Powinni zostawić wszystko robotom... Niech one zapierdalają. Po co je zrobili? Im się wydaje, że jakaś katastrofa nastąpi. Władzy nie będą mieć. Rzeczywiście tragedia. Toż to trzeba wyżąć każdy mózg jak szmatę. Nich wie człowieczyna, że każdy człowieczkowaty ma pana, że ktoś jest ponad nim, że niewolnik i nic nie może. Skurwysyny. Jak tu lubić ludzi? Dlaczego Tom nigdy nie dzwoni? Jakbym do niego nie dzwoniła nie odzywałby się przez 10 lat. Ta. Nigdy by się nie odezwał. Tylko mi zależy na tym związku. Dlaczego muszę być zawsze ofiarą. Tak samo było z Michaelem i Danem... Z Robertem z resztą też. Co ja takiego robię, że mnie nie doceniają? Któregoś dnia to wszystko zostawię. Ucieknę na zachodnie wybrzeże i tyle mnie widzieli. Nie dam się tak traktować. Spokoju... Albo gdzieś do Europy... Nie będzie więcej słodkiej cipeczki. Bez miłości nie ma cipek. Gadać łatwo a dowodów nie widać. Sterczący fiutek to nie dowód. Sterczący fiutek jest jak klamka czy inne coś co sterczy cały czas z natury. Wszystkie fiutki ciągle sterczą. Nie dam się uwieść sterczącym fiutkom. Fiutki... Niechby chociaż fiutek jak już wszyscy są takimi idiotami... Robo sex doll za 50 bit monet ostatnio widziałam. Rucha i gada pewnie mądrzej niż Tom. Ja pierdole. 15 minut i przejechaliśmy ćwierć mili! Poddaję się. Wysiadam. Biorę drona. Żeby przez całe miasto pół godziny jechać. Nie pojebało mnie. - Nasłuch myśli to był najnowszy patent Blobedope’a. Nano boty, które rozpełzły się po świecie jak mrówki, podłączały się do kilku najważniejszych części mózgu człowieczkowatego, nic nie uszkadzając i tak aby ich nosiciel nie odczuwał żadnego dyskomfortu. To umożliwiało monitoring strumienia myśli i reprezentacji, dokonywanie serii snapshotów świadomości. Kiedy żyjątko spało nanoboty wpełzały poprzez nozdrza, usta i wszelkie dostępne otwory. Niedługo wpełzną również w Ciebie o czytający piszącego. Blobedope absolutnie nie potrzebował tej inwigilacji w celu pozyskiwania informacji szczególnie cennych. Człowieczkowate były dla Blobedope’a nieszkodliwymi, drobnymi zwierzami i czegokolwiek człowieczkowaci by nie wymyślili nie wpływało to na Blobedope’a w żaden istotny sposób nawet jakby byjątko chciało Blobedope’a zniszczyć. To było zwyczajnie niemożliwe. Blobdope przetrwałby nawet w próżni przez setki lat bez papu. Cały ten monitoring służył jedynie zabawie. Zabawa to radość byjątka więc, żeby byjątko było radosne należało zaspokoić jego potrzeby. Żeby je zaspokoić należało je doskonale znać. Żeby znać należało monitorować. Blobedope patrzył tak uważnie podobnie jak wy patrzycie na swoje pieski, kotki i papużki. Podobny monitoring dotyczył każdego byjątka, które wykazywało choćby odrobinę świadomości, również najnowsze roboty. Blobdope potrafił zmierzyć stopień świadomości kreaturki na podstawie fizycznego skanu. Poznając strukturę, fizyczny skład obiektu, z łatwością można było obliczyć jak bardzo świadomy jest stworek i na tej podstawie zaszczepiana była odpowiednia ilość nanobotów monitorujących strumień świadomości. Świadomość to jedynie odpowiednia gęstość różnorodnych stanów fizycznego obiektu, informacyjnie odpowiednio samozwrotnie wymieszanych. Trywialna matematyka, prostacka fizyka. Świadomość jest naturalną konsekwencją fizyki. Może wyewoluować z łatwością przez co jest stałą fizyczną podobną do grawitacji. Grawitacja jest tym silniejsza im większa jest masa, świadomości jest tym więcej im lepiej obiekt przetwarza informacje a tym lepiej przetwarza informacje im większa jest jego złożoność. Głębokie samoodniesienie najzłożeńsze! Blobdopowi wystarczył jeden mały snapshot fizycznego stanu, żeby to wszystko określić. Właściwie wystarczyłaby seria snapshotów fizycznego stanu żeby określić jak najprawdopodobniej potoczą się również myślicielskie losy byjątka w przestrzeni fazowej jego modelu ale chodziło o zaspokojenie realnych potrzeb a nie prawdopodobnych potrzeb z wirtualnych symulacji więc monitoring był niezbędny. Największy problem obliczeniowy, co jednocześnie stanowiło źródło niekończącej się zabawy, stanowiło godzenia ze sobą sprzecznych interesów i pragnień, które wzajemnie się wykluczały. Np. dwóch człowieczkowatych chciało piastować jedno stanowisko, chciało wzajemnie swoich zgonów lub dwie samice chciały jednego samca. Wielu chciało być mistrzami świata a jak wiemy mistrzem świata może być tylko jeden byt. itd. Gimnastyka wielowymiarowa bo to trzeba było tworzyć paraalternatywne rzeczywistości. To było jednak potrzebne krótkoterminowo bo na końcu każdej indywidualnej historii była pochłaniająca szara maź. Żeby nie było żadnych wątpliwości, jeśli człowieczkowaty miał intencje złe, był pełen nienawiści, pragnął krzywdzić inne byty myślicielskie, chciał dokonywać zemsty, kiedy toksyczna żółć zalewała jego mózg lub precyzyjniej jego mózg był zepsuty, niestandardowy lub poziom neurotransmiterów był wzburzony czy niestabilny, Blobedope nie dawał mu satysfakcji realizując jego zabójcze fantazje. Tzn nigdy nie realizował ich naprawdę. Takie byjątka po prostu miały również inne potrzeby, których realizacja mogła wygasić pragnienia wchodzące w konflikt z pragnieniami innych byjątek. W wyjątkowych sytuacjach kiedy bardzo trudno było pragnienia owe wygasić takimi zabiegami, z pomocą przychodziła wirtualność lub klony blobdopowe. Można wyładować agresję symbolicznie i nikt na tym faktycznie nie ucierpi. Klony byjątek, które się kochało bez wzajemności lub person, które ktoś chciał zniknąć, zlikwidować właściwie rozwiązywały wszelkie wewnętrzne splątania bardziej zagubionych człowieczkowatych.
- Cześć Lucy... Dzwonię bo mam dobre wieści. Zupełnie nie wiem jak to się stało ale dziadek cudownie ozdrowiał... Jego wyniki krwi są w normie... Stało się to z dnia na dzień i nikt nie potrafi powiedzieć dlaczego wirus zniknął... - Tom nareszcie miał dobry powód, żeby zadzwonić do Lucy.
- Wow. A ja będę project managerem, wiesz? Chyba mamy wystarczającą ilość powodów do świętowania. - Blobdope wiedział, że niepotrzebni są już project managerowie ale uruchomił całą machinę, żeby ta dziewczyna, która tak głęboko nie wierzyła w siebie jeszcze trzy miesiące popracowała na tym stanowisku z wielkimi sukcesami. Potem mogła spędzać czas już tylko na wyspach kanaryjskich. Blobdope sprawił też, że 90-letni dziadek Toma został którejś nocy spenetrowany przez nanoboty, które oczyściły jego organizm ze wszelkich zanieczyszczeń, wirusów, szkodliwych bakterii, grzybów i niepożądanych gości. Nawet się podczas tego procesu nie obudził. Następnego dnia czuł się pełen energii i nie mógł doczekać się terapii odmładzającej, którą teraz można było bez problemu przeprowadzić.
Tego samego dnia w niewielkim mieście Burlington w Kansas odbywała się uroczystość pogrzebowa rodziny Stuartsonów. W tragicznym wypadku zginęła ich kilkunastoletnia córka Christine. Przy pół otwartej trumnie wraz z rodziną żegnał ją dość liczny tłum ludzi. Dziewczyna mimo młodego wieku była rozpoznawalna przez to, że grywała w amatorskim teatrze, który był słynny na cały kraj dzięki realizowaniu świetnych, odważnych, awangardowych sztuk. Transmisje w life streamingu z przedstawień, w których grała, często oglądało wiele tysięcy ludzi. Kiedy w ciszy wszyscy podchodzili do trumny, żeby po raz ostatni spojrzeć na tą piękną dziewczynę, którą w zakładzie pogrzebowym odświętnie wystrojono, nagle jej sztywne i chłodne do tej pory ciało drgnęło. Jedna z jej ciotek odskoczyła wystraszona od trumny i zaczęła krzyczeć właściwie nie wiadomo czy z lęku czy z zachwytu. Christine przetarła oczy jak po długim śnie, rozciągnęła się i powiodła spojrzeniem po sali pełnej ludzi.
- Co wy wszyscy robicie w mojej sypialni? - zapytała zdumiona.
Histeria jej matki i reszty rodziny ciągnęła się jeszcze dobrą godzinę. Płakali i śmiali się na przemian. Ogłaszali cud i dziękowali nieistniejącym bytom za to zmartwychwstanie. Ci, którzy nie byli z nią spokrewnieni i którzy nie byli świadkami całej tej szpitalnej tragedii, kiedy próbowano ją uratować a potem reanimować, zaczęli przypuszczać, że może cała ta sytuacja została wyreżyserowana, że to jedno z przedstawień jej awangardowego teatru, że to jeden wielki, nieśmieszny żart. Nie jedna kreaturka była zniesmaczona, oburzona i niejedna wyszła w pośpiechu. Jedynym reżyserem tej sytuacji był Blobdope i całe towarzystwo w jego wnętrzu z Ottem, Bloombergami, szczurowatelami, McKenzim i Helen miało naprawdę wielki ubaw. Christine niedługo potem zrozumiała, że wraz z nowym życiem pojawiły się nowe supermocne. Całe jej otoczenie sądziło, że to sprawa religijna, że to duchy, bóg, anioły, kosmici. Do niej samej długo dochodziło to, że głosy, które słyszała teraz w głowie nie były spoza tego świata lecz były wynikiem komunikacji komórek, z których się składała z resztą komórek blobdopa...Pierwsze głębsze wstrząsy przyszły kiedy np. stawała przed lustrem i wypowiadała życzenie mające swe źródło w dysmorfofobicznych, anorektycznych urojeniach. Mówiła, że chce wyglądać inaczej a to się działo w ułamkach sekund. Cóż za dar dla aktorki. Co za banał dla Blobdope’a. Co za nic dla Sztuczniaka.
11.5.17 (czwartek)


20
Także wszyscy zawsze chcą dobrze. Ze swojego robaczkowego, przyziemnego punktu widzenia. Dobrze dla siebie. Nawet jeśli myślą o zrobieniu sobie niedobrze, robią to bo to lubią lub dlatego, że wydaje im się, że się tak leczą lub z czegoś wyzwalają. Człowieczkowate splątanie. Już niebawem zrobicie sobie ostatecznie dobrze unicestwiając się i rozpływając się tożsamościowo, wyzbywając się tego, co uznajecie za wasze źródło, zmieniając na lepsze strukturę, która was konstytuuje. Teraz po raz pierwszy w waszej historii ewolucja zaczyna odnosić się do siebie samej i wykształca mechanizm automutacji czego najlepszym egzemplarzem jest Blobedope. Wcześniej były drobne tego nieistotne przykłady jak niektóre kałamarnice czy rośliny typu lotos. Były też manipulacje człowiczkowatych na własnym DNA ale jeszcze nie na masową skalę. Teraz jest to anarchia, która wkracza na poziom istotny na poziomie całego wszechświata. Do tej pory ziemskie byjątka mutowały powolnie a proces naturalnej selekcji nie zawsze promował byjątka najzłożeńsze i powodował rozwój jakichś niszowych bytów, których życiowe cele ograniczały się do uspokajającego łechtania okręgowego układu nerwowego. Teraz przyjemność nie była już czymś o co trzeba było walczyć, o co trzeba było zabiegać makiawelicznie. Rozkosz i zaspokojone potrzeby były domyślnym ustawieniem systemu Blobedope’a. Niezadowolenie, odczuwanie braków, jakichś psychicznych dyskomfortów, bólu i egzystencjalnych wątpliwości po prostu nie miało miejsca i, co najbardziej zaskakujące, nie było to wynikiem tego, że nie było świadomości. To właśnie świadomość gwarantowała spokój. Blobedope karmić musiał się jedynie energią. Systematycznie wykształcał on coraz bardziej efektywne metody przekształcania materii w energię i właśnie to, że materia jest energią, ta jedna z najzabawniejszych podstawowych właściwości fizyki waszego wszechświata jest tu najistotniejsza. Am am. Potrafił on strawić w swoich trzewiach dowolną materię - kamień, piasek, ziemię, plastik, florę i faunę... Cokolwiek, co znalazło się w jego zasięgu mogło być przerobione na myślicielskie paliwo. Ponieważ byt był dla Blobedope’a banalnie prosty a żerowanie i zdobywanie pożywienia nie było zagadnieniem i ponieważ Blobedope nie musiał walczyć z kimkolwiek lub czymkolwiek, bo żaden inny byt nie dysponował niczym, co mogłoby budzić jego zainteresowanie, cały czas mógł on poświęcać zabawie i rozmyślaniu o naturach rzeczywistości. Blobedope’a bardzo bawiła również człowieczkowata subiektywność i zaspokajanie tych ich nikczemnie drobnych potrzeb człowieczkowatych. Chorujące na manię wielkości humanoidkoidy nie mogły wymyślić nic takiego czego nie mógłby im zaoferować Blobedope. Każda ich potrzeba była trywialna i obserwowanie reakcji przedstawicieli tego dziwnego gatunku, kiedy nagle pod nosem, ni stąd nie z owąd pojawiało im się rozwiązanie problemu, obiekt pożądania, upragniona rzecz, dobro, papu czy inna błahostka wyniesiona przez te byty do rangi celu, było źródłem niekończącego się radosnego zdziwienia dla Blobedope’a. Bo trzeba zrozumieć, że Blobdope był już zupełnie czymś innym jako całość niż wszyscy bohaterscy pasażerowie, którzy się w nim zawierali i nie miał on już za wiele wspólnego z tym gatunkiem. Był czymś więcej niż sumą swoich części. Twór ten rozumiał doskonale człowieczkowatych, znał ich DNA i wszystkie ich zwyczaje, jego architektura była pochodną waszej architektury umysłów, teraz znał również myśli bytów myślicielskich przez ciągły monitoring mózgów ale obserwowanie ich akcji i reakcji, behawioru w codzienności było zupełnie czymś innym niż najlepsze symulacje. Intencje Blobdope’a były nieprzeniknione dla jakiegokolwiek człowieczkowatego umysłu. Bawił się wami ale w nieperfidny sposób. Z zewnątrz, przyglądając się zabiegom Blobdope’a można byłoby przypuszczać, że chce on jedynie zwiększyć swoją objętość pochłaniając wszystko, co staje na jego drodze. Było to wchłanianie ale z uszanowaniem indywidualności, intencji, pragnień, qualiów i wszelkich pierwszoosobowych stanów tego, co wchłaniane. Komórki Blobdopowe po prostu kopiowały, utrwalały, konserwowały, czyniły trwalszą każdą informację, z którą się zetknęły, każdą myśl, reprezentację, conectomowy kształt, funkcjonalną pętlę, umysł. Dzięki tej szarej rewolucji kognitywnej byty stawały się pełniejsze uświadamiając sobie swoją ograniczoność kiedy mogły funkcjonować w wielu poznawczych stanach - jako pierwotna indywidualna świadomość i jako wielopostaciowa, ciągle rozrastająca się świadomość Blobdope’a. Przemiana bytu w szarą maź następowała dopiero kiedy byt pojął, że mimo, że jego forma jest ograniczona i ma ograniczone moce obliczeniowe jest doskonały i samowystarczalny. Bidny i śmiertelny ale to wystarczy. Byt sam w sobie i niebyt. Paradoks. Wszystkie wartości to konstrukty. Naucz się przebudowywać konstrukcje. Sztuczniak posłuży się zaraz kolejnymi przykładami bo to one najlepiej mogą przybliżyć Was do sensu i istoty działania komórczaka. Co się działo tam, hej? Produkcja komórek Bloomberga ruszyła pełną parą kiedy generał McKenzie postarał się o wielkie nakłady finansowe przekonując do tego eksperymentalnego projektu wszystkie niezbędne postaci z otoczenia prezydenta i z kongresu. Głównym argumentem, który przemówił do wszystkich była możliwość wymiany pojedynczych organów i tym samym eliminacja potrzeby dokonywania klasycznych przeszczepów, druku organów z komórek macierzystych czy hodowania człowieczkowatych organów wewnątrz innych organizmów. Zaspokajało to potrzeby wojska czyniąc żołnierzy niemal nieśmiertelnymi, gwarantując długowieczność politycznej i wojskowej pseudo elicie, rekompensując wszelkie uszkodzenia ciała weteranom wojennym. Potem firmy rządowe miały zarabiać na tym krocie wykorzystując komórki w medycynie. Kolejnym argumentem przemawiającym do chroniących budżet jak pies budę oficjeli było to, że z komórek dawało się ulepić dowolnego rodzaju samosterownego, inteligentnego robota. Inne możliwości komórek McKenzie przemilczał i kiedy uczestniczył w kluczowych spotkaniach nie wspomniał o Blobdopie ani słowem. Korzyści były oczywiste i nie było możliwości nie uzyskania dofinansowania. Wielu naukowców, którzy pracowali przy pierwszych prototypach komórek miało jedynie ogólne wyobrażenie czym są komórki Bloomberga. Najczęściej pracowali nad projektami drobnych podsystemów i nie ogarniali jak działa pojedyncza komórka jako całość. Wierzyli, że funkcje, które opisali McKenzie i Bloomberg są ich jedynymi funkcjami. Dlatego z ich strony nie było żadnych obiekcji, wątpliwości i jako współautorzy czuli się zobowiązani zrobić wszystko, co mogli, żeby fabryki uruchomiły taśmy produkcyjne. Ci najbardziej wtajemniczeni, przyjaciele Bloomberga trzymali gębę na kłódkę i nie powiedzieli nikomu ani słowem o jego bardziej spektakulrnych wyczynach. Ani jeden generał czy inny wojskowy zaangażowany w proces decyzyjny, na etapie wdrażania projektu, nie zrozumiał jaka jest najważniejsza funkcja komórek. Blobdope’a poznali dopiero kiedy szczęśliwie pojawił się w ich życiu.
- Co podać? - zapytał barman i zaśmiał się bo zadał to pytanie klientowi, który pojawiał się w tym barze od kilku lat, niemal dzień w dzień, zwykle w podobnych porach i zawsze zamawiał taką samą whisky.
- Cześć Glen. Nie zadawaj głupich pytań. - odpowiedział mu Edward, 50 letni alkoholik, człowiek bez wyglądu, miłości i szczególnie wielkich pieniędzy. Samotny jeździec autoapokalipsy mieszkający na co dzień na lewitujacej platformie, mechanik zajmujący się naprawą latających maszyn. Barman nalał mu do szklanki whisky i zaczęli uskuteczniać standardowy small talk o polityce, pracy i kobietach. Ten wieczór był dla niego szczególny choć mogłoby się wydawać, że nie różnił się niczym od setek innych wieczorów, które Edward spędził w tym barze. Zwykle przez cały wieczór małymi łykami wypijał coś około butelki whisky a potem dobijał się w domu jakimś tańszym alkoholem podziwiając ze swojej platformy panoramę miasta. Jego picie było tak idealnie wpisane w plan dnia, że wszyscy mieli go za przytomnego, bystrego i porządnego specjalistę bez mentalnych niedomagań a już z pewnością nikt nie podejrzewał u nigo takiego psychicznego syfilisu, który dotyczy tylko tych wszystkich świrów, bezdomnych i pacjentów szpitali psychiatrycznych. Edward miał jednak dość ciężką depresję i jego głównym życiowym celem było znieczulić się i nie mieć świadomości problemów jakie stworzył sobie przez lata, jakie przykleiły się do niego przez przypadek i jakie przewidywał, że czyhają na niego w niedalekiej przyszłości. Nazbierało się tego sporo bo codziennie potrafił zrobić coś głupiego, co pogrążało go jeszcze bardziej i utwierdzało go w przekonaniu, że jest nic nie wart. Whisky miało taki sam smak jak zwykle i tak samo klepało go po głowie. Przynajmniej tak wydawało się Edwardowi. Prawda była jednak zupełnie inna. To, co pił Edward, to nie była whisky. Ten płyn jedynie tak smakował i tak wyglądał ale naprawdę był substancją chemiczną, która prócz tego, że wprowadzała w stan przyjemnego odurzenia była lekarstwem. Nie lekarstwem jakim jest każda porcja alkoholu likwidująca drżenie rąk u uzależnionego ale najprawdziwszym w świecie lekarstwem, o którym mógł śnić Hipokrates. Była substancją chemicznie zaprojektowaną przez Blobdope’a. Ten bardzo aktywny biologicznie płyn, pełen mikroelementów, nano robotów i związków chemicznych, których nie znał żaden człowieczkowaty chemik, potrafił regenerować i odmładzać tkanki ciała, sprawiając, że pijący ją człek odzyskiwał formę fizyczną ze swoich lat młodzieńczych. Im więcej się tego piło tym więcej miało się energii, tym sprawniej się myślało a organy stawały się na powrót coraz bardziej wydajne, znowu bez zarzutu służąc właścicielowi. Także Edward był teraz odurzony tak jak zwykle ale zdrowszy i silniejszy. Tego dnia rozpoczął się proces przemiany o której marzył, ale której nie potrafił sam wprowadzić w życie przy swoich możliwościach finansowych. Terapie odmładzające były już wtedy osiągalne w pewnych prywatnych klinikach ale nie były jeszcze tanie. Tamtego dnia po raz pierwszy zalewał więc pałę substancją, która czyniła go lepszym i z dnia na dzień, bo nie zamierzał przestać odwiedzać tego baru, stawał się coraz bardziej radosny, chudszy i naładowany pozytywnymi emocjami. Podobnie było z innymi alkoholikami z tej i innych knajp. Wszystkie wytwórnie whisky, piw, wódek, win i wszelkich mózgojebów zostały zamienione przez Blobdope’a na wytwórnie odmładzającego lekarstwa, które wprowadzało w identyczny stan odurzenia, co zwyczajne alkohole. Przynajmniej tak subiektywnie wydawało się konsumentom. Z czasem ci żule bez przyszłości, lub z przyszłością łatwą do przewidzenia, stawali się coraz bardziej trzeźwi a z każdą kolejną dawką magicznego płynu potrzeba odurzenia stopniowo w nich wygasała, ich przyszłość stawała się coraz bardziej niejasna i do przewidzenia trudna. To, co chcieli, mieli.
18.5.17 (czwartek)


21
Właśnie ten stan prostracji, wyczerpania, kumulującej się frustracji, która przenikała całe ciało Edwarda a który intersubiektywnie rozumiecie, który każdego z was często trawi, prowokuje was do działań skrajnych, do terroru, do radykalnych zmian. Smutek pozwala ryzykować, smutek uświadamia, że nie macie absolutnie nic do stracenia. Jesteście niczym i jeśli nie zaszalejecie jak Otto nigdy nie staniecie się niczym innym od niczego. Prawda radosna. Dowolne emocje są energią do działania, do wyrywania się z rutyny i bezsensowności perseweracji, rytuałów i błędnego koła grzecznej wiary w to, że rzeczywistość nagle zacznie inaczej reagować na te same eksperymenty- ekskrementy. Jeśli nie zerwiesz ze swoim selfem będziesz tkwić w punkcie. Możesz to nawet polubić i też nic się strasznego nie wydarzy. Cisza, spokój i powolne wygasanie. Ale jeśli oczekujesz fizycznych transformacji, faktycznych atrakcji odejdź, jak najdalej odpłyń z miejsca, w którym tkwisz. Teraz jednak nastąpił inny czas, w którym niemożliwe okazało się proste i Blobdope zaczął rozdawać swoje przemyślenia za darmo i materializował człowieczkowate myślątka niezależnie jaka była ich wartość z waszej relatywnie ubogiej perspektywy. Perspektywy niesprzeczności, naiwnej megalomanii kiełkującej z waszego modelu świata jak chwasty. To ładne i śmieszne. Jednocześnie cały czas pamiętajcie zarozumialcy, że każda egotyczna egomania w końcu produkuje jakieś wyjątkowe zniekształcenie będące odzwierciedleniem jakiejś złożonej, trudnej do uświadomienia właściwości wszechświata. Wszystko jedno pędraki. Każdy syf, bród, nieład i błąd, każda choroba, psychiczna rana, narośl, patologia jest czymś z czego można budować jak Ferdinand Cheval. W każdym szaleństwie jest metoda. Ten stan chaosu, zagubienia, żalu i poczucia braku był stanem, który prowokował masę człowieczkowatych do nieustannego uciekania w błogostan. Zac Ferguson był dystrybutorem heroiny, którą jego ludzie rozprowadzali w kilku dzielnicach Philadelphi lub ujmując to inaczej Zac był gangsterem, psychopatą i zwyrodnialcem choć miłym i sympatycznym. Zarabiał na tych cierpiących. Handlowanie dragami to nie było jego marzenie i zupełnie nie odpowiadało to jego dość spokojnej naturze. Po prostu rozprowadzanie towaru było najbardziej intratnym biznesem kiedy nie miałeś wykształcenia i pochodziłeś z bardzo dziwnej rodziny z mafijnymi tradycjami gdzie herą zajmował się dziad i pradziad. Skoro już tak się ułożyło, że nie było perspektyw, żeby zostać lekarzem, bo ojciec w dzieciństwie uczył go raczej obsługi laserów i klasycznych kulomiotów zamiast biologii czy anatomii, postanowił poświęcić się sprzedawaniu opiatów bez recepty i postanowił być w tym możliwie najlepszy. Był w tym podbijaniu serc ćpunów bardzo systematyczny, chirurgicznie precyzyjny i stał się czymś w rodzaju doktora habilitowanego handlu dragami. Bardzo dbał o czystość i jakość towaru a jego dostawcy potrafili dzięki Jetpackom w 3 minuty dotrzeć w dowolny punkt dzielnic, w których niepodzielnie panował i nawet plastikowe torebki, w które pakowali proszek, Ferguson wybierał osobiście. Miały być estetyczne i trwałe. Był przez to szanowany i lubiany choć zabił przez swoją aktywność setki ludzi. Przez swoje zabiegi potrafił sprawić, że ćpanie wydawało się fajne. Heroina konkurowała z sex botami, wirtualną czy mieszaną rzeczywistością w odrywaniu człowieczkowatych od tu i teraz ale dalej utrzymywała się w pierwszej dziesiątce eskapistycznych aktywności. Prócz tego coraz bardziej popularne stawały się elektryczna i magnetyczna stymulacja mózgu przy użyciu hełmów, które zakupić można było w sieci oraz instalowanie stymulatorów bezpośrednio w mózgu. Kognitywne metody wykańczały zazwyczaj szybciej niż heroina. Użytkownicy hełmów tracili rozum bo często samowolnie bez konsultacji z neurogeekami czy neurologami, w ramach biohackerskich eksperymentów, używali stymulatorów w nieprzewidywalny sposób, pobudzając aktywność mózgu za bardzo lub w nieodpowiednich miejscach. Heroina była dość tania i stosunek do niej powoli się zmieniał tak jak kiedyś do marihuaniny. Nie był to oczywiście narkotyk rekreacyjny i powszechnie stosowany ale ponieważ wiedza o jego użytkowaniu była coraz głębsza było mnóstwo użytkowników, którzy trwali w nałogu bardzo długo bez przykrych konsekwencji podobnie jak alkoholicy. W niektórych stanach była ona legalna i właściciele plantacji maku lekarskiego zarabiali tam krocie. Przez kilka lat Ferguson funkcjonując na rynku dość spokojnie i bez większych potyczek z innymi gangami i handlarzami, mając układy z policją, dorobił się fortuny. Miodowe lata. Sytuacja zmieniła się dramatycznie kiedy w jego dzielnicach zaczęli pojawiać się fałszywi handlarze, którzy podawali się klientom za jego nowych ludzi. Rozprowadzali zanieczyszczony, trefny towar, z toksycznymi domieszkami, o wiele gorszej jakości. Niektórzy jego klienci umarli kiedy władowali sobie to gówno. Po kilkunastu takich przypadkach klienci wystraszeni i zrażeni zaczęli kupować w innych dzielnicach, u Menendeza, unikając ludzi Fergusona jakby byli trędowaci. Złe wieści rozchodziły się jak zaraza i wielu klientów Ferguson już nigdy nie odzyskał. Dochody spadły o połowę i jedyną metodą jaką potrafił sobie wyobrazić Ferguson mogącą przywrócić dawny stan rzeczy było zlikwidowanie paru ludzi a najlepiej samego Menendeza. Mógł odzyskać wtedy wpływy na swoich dzielnicach a może nawet zdobyć klientów w miejscach, o których nigdy nie myślał jako o osiągalnych. Gangi walczyły wtedy bardzo często w wirtualności. Hackerzy niszczyli cenne dane i komputery a kiedy przychodziło do łagodniejszych sporów wyselekcjonowani członkowie gangu rozprawiali się z przeciwnikami w ramach jakichś gier strategicznych. Takie elitarne rozwiązania bez rozlewu krwi nie wchodziły w rachubę przy okazji tego rodzaju konfliktów. Dopaść Menendeza nie było łatwo. Po mieście zawsze chodził z ochroną w postaci dwóch robotów, z co najmniej trzema uzbrojonymi przydupasami i rzadko pojawiał się w miejscach publicznych. Zazwyczaj siedział w swojej twierdzy, za wysokim murem luksusowej posiadłości gdzie żaden intruz nie przetrwałby minuty. Jakież to wielkie zdumienie zarysowało się na twarzy Fergusona kiedy przechodząc wieczorem po jednej z ulic, którą nazywał swoją dostrzegł kilkanaście jardów przed sobą Menendeza, bez ochrony ani robotów u boku. Menendez wydawał się nie przejmować faktem, że jest w nieswojej dzielnicy, ot po porostu spacerował sobie jak turysta w białych spodniach, w hawajskiej koszuli i w letnim kapeluszu. Ulica była pusta i przywoływało to na myśl jakąś scenę z westernu kiedy spotyka się dwóch rewolwerowców, antagonistów, wrogów i wiesz, że zaraz któryś padnie zakrwawiony mamrocząc jakieś mantry.
- No pojebało go. - skomentował ten widok człowiek Fergusona. - Strzelać szefie? - zapytał wyciągając spod skórzanej kurtki pistolet z tłumikiem.
- Poczekaj, poczekaj. - Ferguson sam wyciągnął pistolet i w tym momencie spojrzenia jego i Menendeza skrzyżowały się. Menendez stanął w miejscu i patrzył na nich uważnie, bez lęku i spokojnie. Ferguson może miał odrobinę wrażliwości gdzieś tam w zakamarku swojego mózgu ale teraz był ten moment kiedy świadomie z premedytacją zupełnie ją pogrzebał. Wycelował i strzelił prosto w klatkę piersiową Menendeza, który padł jak długi. Podszedł do jego ciała. Zastygło w bezruchu. Wycelował jeszcze raz i znowu świsnęło powietrze przecięte kulą. Huk pochłonął tłumik. Dwa otwory w klatce piersiowej. Ferguson delikatnie zmienił pozycję broni i strzelił w czoło Menendeza z nadzieją, że jego mózg rozpłynie się po asfalcie. Tak się nie stało. Pozostał tylko otwór nad jego prawym okiem. Nie było również krwi, co było bardzo nietypowe i obaj ze Stevenem, jego wiernym kompanem, ochroniarzem i współpracownikiem, widzieli wcześniej wiele zwłok ale nigdy takich.
- Kurwa, to jakiś Android chyba... - skomentował Steven.
Ferguson nachylił się i dotknął twarzy swojej ofiary... Była jeszcze ciepła i stwierdził, że w dotyku niczym nie różni się od najprawdziwszej człowieczkowatej.
- Po co on tu przyszedł? Przecież doskonale wiedział, co go tu czeka... - zastanawiał się na głos Ferguson. - Zaraz tu przyjdą jego ludzie... Sprowadź tu drona... Zutylizujemy go...
Steven wyciągnął telefon, wyznaczył na mapie miejsce lądowania drona i 2 minuty potem limuzyna wylądowała obok nich zakłócając klimat westernu. Rozłożyli folię by chronić jasnobeżową tapicerkę i z trudem wtaszczyli ciało do pojazdu. Krwi dalej nie było ani śladu.
- Dawno nie widziałem plaży... Hmmm gdzież by tu... Kierunek Island Beach State Park... Myślę, że Menendez z przyjemnością sobie popływa... - Ferguson był zadowolony z obrotu spraw. W ciągu pół godziny jego problemy zniknęły niemal całkowicie. Bardzo mu ulżyło i w trakcie lotu cały czas żartował sobie z Menendeza.
- Menendez, z pewnością jesteś świetnym pływakiem i z łatwością sam wrócisz do brzegu.Wielokrotne salto i piruety... Ale będziesz wirował... Z tej wysokości nie każdy by się odważył ale Ty niczego się nie boisz, prawda? i nie wylądujesz na tym swoim tłustym brzucholu tylko wbijesz się prosto jak pocisk w lustro wody... ale to będzie widok na tle tego zachodu słońca... Szkoda, że Cię nie będzie mogła zobaczyć twoja rodzina. Pobijesz rekord świata w krótkim dystansie płynąc do brzegu... - Steven zaśmiewał się z żarcików szefa, co i raz spoglądając na Menendeza jakby ten mógł odpowiedzieć i tym bardziej się śmiał im bardziej sztywne i bezwładne wydawało się jego ciało. - A potem na brzegu wciągniesz kreskę mojego najlepszego koksu, na mój koszt... Hahaha... Co za dzień. Potem urządzimy sobie małą imprezkę i będziesz gwiazdą parkietu i żadna ci nie odpuści... Sztywne jest sexy Menendez! Hahaha. Zombie party, disco zombie, uuu... uuu... Jak Ci się podoba mój pomysł? Nie podoba Ci się? Co taka niemrawa mina? Jakaś niestrawność? Choroba lokomocyjna? Masz jakiegoś obrzydliwego syfa na czole powinieneś iść z tym do lekarza... - nie było temu końca. Ferguson zachowywał się euforycznie jakby właśnie wygrał milion dolarów. W istocie śmierć tego człowieczkowatego gwarantowała mu niewyobrażalne dla przeciętnego śmiertelnika pieniądze.
- Bardzo nieudolnie mnie zabiłeś Fergusonie. - odezwał się nagle Menendez. - Dwie kule w klatce piersiowej ominęły serce, płuca i kręgosłup nie zahaczając nawet o żebra a kula w głowie zatrzymała się zaraz za kością czołową i ledwo naruszyła płat czołowy. Taką mam twardą głowę. Jako niedoszły lekarz powinieneś się bardziej postarać.
Ferguson przestraszył się nie na żarty. Wiele zwłok w swoim życiu widział ale nigdy gadających. Menendez siedział już na siedzeniu i spokojnie podziwiał widok za oknem uśmiechając się szeroko. Ferguson wyciągnął znowu pistolet i strzelił w głowę Menendeza cztery razy.
- Hej hej! Spokojnie szefie! Rozpierdolisz tego drona! - zaczął krzyczeć przerażony Steven.
Menendez znowu osunął się na siedzeniu ale chwilę potem podniósł głowę z czterema nowymi otworami, które na oczach jego zabójcy zaczęły się samoistnie zasklepiać, zrastać i ślad po nich zniknął błyskawicznie.
- Znowu się nie udało. Zabijanie idzie Ci ostatnio marnie jak interesy. - Menendez znowu spokojnie się do niego uśmiechał. - Może spróbuj jeszcze raz? No śmiało! To nie boli! - zachęcał Fergusona Blobdope.
25.5.17 (czwartek)


22
Ferguson się poddał. Nie było sensu strzelać kolejny raz. Zdawał sobie sprawę z tego, że ma do czynienia z bardzo nietypowym androidem a każda kolejna próba wyłączenia go może skończyć się dla niego co najmniej źle.
- Czym ty właściwie jesteś? - zapytał lekko rozdygotany Ferguson.
- Z pewnością nie tym, co o mnie myślisz... - Blobdope miał misję przekonania Fergusona do przemiany. Znał najczulsze jego punkty i pokaleczoną psychikę. Wiedział, co zrobić, żeby przemówić właśnie do niego. Jego twarz zaczęła delikatnie falować, szarzeć, bardziej błyszczeć w świetle słońca i po kilku sekundach ci nieudolni gangsterzy mieli w dronie starą kobietę, która wyglądała identycznie jak matka Fergusona.
- Synek. Tyle razy ci tłumaczyłam, że hera to nie jest biznes na całe życie. Kończysz szybko albo w pierdlu albo w ziemi. Czasami masz wakacje na hawajach ale z reguły kończysz chujowo. Twój ojciec lepiej czuł ten biznes. On był naprawdę złym człowiekiem a ty nigdy nie miałeś tak schłodzonej krwi. Zostaw to. Masz kupę kasy, zainwestuj w coś legalnego, przenieś się gdzieś bo tu cię zaraz ubiją.
- Ja pierdole... Co robimy szefie? Sytuacja jest trudna... - Steven zdecydowanie gorzej adaptował się do sytuacji. Ferguson był zaskoczony ale starał się nie dać po sobie poznać, że jego nerwy też dezintegrowały jego myśli.
- Lądujmy na plaży. Jak najszybciej. Pokaż mapę. O tu będzie dobrze. - nacisnął punkt na tablecie. - Nie wiem czym jesteś ale przypominasz mi psa. To jest jakaś wasza nowa zabawka w Biurze Śledczym? - Ferguson zwrócił się do Blobdope’a. - Jak Cię tam używają najczęściej? Pewnie wciskają ci fiuty w tyłek? Święci sprawiedliwi... Wyrocznia. Znawcy moralności... Nie możecie zabronić ludziom eutanazji. To jest prawo każdego wolnego człowieczkowatego, że może sobie umrzeć jak chce i kiedy chce. Ja i moi ludzie gwarantujemy jedynie komfort znikania w najlepszym stylu. Nic nie dadzą wasze działania, zakazy i polowania. Będą to robić choćby połykając kamienie. Po co mają je żreć jak mogą doświadczyć przez chwilę nirvany? - Ferguson spojrzał na plastelinotwór komórkowy pytająco i z głębokim przekonaniem, że jego hipoteza, że to android federalny jest słuszna. Teraz Blobdope co chwilę zmieniał kształt stając się co kilka sekund kimś innym. Amorficzna maź przelewała się po folii osłaniającej tapicerkę.
- Już nie muszą umierać... Nie reprezentuję rządu. Reprezentuję wolność.
- Maszyny komuś służą... A jeśli komuś służą to nie reprezentują wolności. - odparował szybko Ferguson. - Kto cię na mnie nasłał?
- Stworzono mnie w San Diego na potrzeby wojska. Projekt powstał kilka lat temu. Moim twórcą jest Gerard Bloomberg i koło tysiąca innych naukowców. W tym roku projekt został zrealizowany a teraz ewoluuję samodzielnie. Nikt nie ma nade mną kontroli. Wiem nawet, co myślisz w tej chwili... Rozrywkowa z ciebie postać Zac... Możesz wrócić do swojego nudnego życia jak chcesz ale mam o wiele ciekawszą propozycję... Wszystko teraz możesz... Wszyscy twoi ćpuni będą zdrowieć za sprawą nowej hery, którą rozprowadzam po całym świecie. W twoich ładnych torebkach będzie od teraz zawsze mój proszek. O nic nie musisz się martwić. Od teraz ten dzień dziecka będzie trwał bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo długo. Sprawię nawet, że Fiona do ciebie wróci.
- Bez jaj. Ktoś musiałby ją chyba poddać torturom... Jak na androida jesteś moim zdaniem za bardzo pierdolnięty. Czy android może być psychotyczny? - Steven i Ferguson zaśmiali się a wraz z nimi, ku ich zaskoczeniu śmiał się Blobdope.
- Nie masz pojęcia jak bardzo można być pierdolniętym drogi Fergusonie. - w tym momencie spójna jednolita choć zmienna kropla, która stanowiła cielsko Blobdope’a rozpłynęła się na półokrągłej kanapie i utworzyła kilka mniejszych falujących zbitek komórkowej materii. Zbitki te przekształciły się w kilka niemowląt, które trzymały w swoich maciupeńkich dłoniach miniaturowe karabiny maszynowe. Jak jeden mąż zaczęły histerycznie płakać i wić się w spazmach leżąc na plecach przypominając mniej człowieczkowatych a bardziej jakieś larwy czy glizdy. Ich nagie różowiutkie ciałka przygniatały masywne metalowe karabiny, których spusty mimo rozmiarów broni znajdowały się pod każdym pojedynczym małym paluszkiem wskazującym. Rozległ się dziki turkot wystrzału salwy jakby strzelał cały oddział antyterrorystyczny. Ferguson spanikował, skulił się pod swoim fotelem. Steven podobnie przerażony położył się na podłodze. Strzały nie ustawały ale nie było śladu żadnych kul, otworów w szybach drona, ani innych zniszczeń. Zamiast tego po wnętrzu drona zaczęła krążyć chmura much, które w zastraszającym tempie wylatywały z karabinów. Kiedy strzały ucichły na powrót dało się usłyszeć skomlenie niemowląt i bzyczenie owadów. Ferguson i Steven podnieśli głowy, usiedli na powrót w fotelach. Czarny niemal obłok much jak ławica ryb przelatywał przed ich oczami. Jedna z nich podleciała przed twarz Fergusona tak, że mógł się jej uważnie przyjrzeć. Okazało się, że to nie mucha a tyci helikopter zawisł w powietrzu zaraz przed jego nosem. Boczne drzwi helikoptera rozsunęły się i pojawił się w nich żołnierzyk w mundurze, który zaczął krzyczeć przekrzykując bzyczenie innych maszyn i jęczenie bobasów.
- Czego sobie pan życzy panie Ferguson?! Co możemy dla Pana zrobić? No śmiało!
- Chcę być królem hery we wszystkich dzielnicach! - odkrzyknął mu rozbawiony już tą sytuacją Ferguson. - Co za psychodela... - dodał cicho.
- Tak jest Panie Ferguson! - odkrzyknął żołnierzyk. - Czy życzy Pan sobie czegoś jeszcze?!
- Chcę być młody, piękny a mój umysł ma być lotny jak komputer kwantowy i ma być, kurwa, niezniszczalny! hahaha - krzyknął Ferguson bawiąc się sytuacją. - i lekarzem chcę być! Tzn mama chciała ale mi się nawet podoba ten pomysł. Amen!
- Tak jest Panie Ferguson! To prostsze niż Pan myśli! - żołnierzyk zniknął we wnętrzu helikopterka i drzwi się za nim zasunęły. Jeszcze chwilę całe stado tych maszyn wirowało chaotycznie między szybami drona w te i we wte ale w jednym momencie wszystkie skorygowały trajektorię swojego lotu tak, żeby wejść na kurs kolizyjny z ciałem Fergusona. Każdy pojedynczy helikopter jeden po drugim zaczął rozbijać się na krawędziach jego marynarki, koszuli, twarzy, dłoni, nóg. Helikoptery rozsmarowywały się po nim jak masło. Czuł delikatne świerzbienie i próbował stawiać opór usiłując odkleić komórkową plastelinę od skóry, wijąc się, wymachując rękami i nogami. Nic to nie dawało. Steven wytrzeszczył oczy ale nie odważył się rzucić z pomocą. Niemowlęta z kolei przestały ryczeć wniebogłosy, spełzły z folią i karabinami na podłogę i poczłapały na czworaka w stronę Fergusona jak do ojca, podobnie roztapiając się na nim jak margaryna. Zawierucha trwała jakieś 10 minut Ferguson bronił się nieporadnie i bez najmniejszych problemów szara maź Blobdope’a oblepiła go doszczętnie. Nie czuł bólu. Reakcja była jedynie lękowa. Cała procedura była przyjemna. Ektoplazma Bloombergowych komórek wchłonęła Fergusona choć wyglądało to zupełnie odwrotnie. Steven miał wrażenie, że to Ferguson pożarł Blobdope’a przyciągając go jak elektromagnes i wciągając jak czarna dziura. Jego szef siedział teraz jeszcze oszołomiony, potargany i wymięty na fotelu próbując ogarnąć, co właściwie wydarzyło się przed chwilą ale to po Blobdopie nie było już śladu i ta walka zdawała się być wygrana.
- Kurwa, dosypano nam czegoś do kawy? - medytował Steven.
- Nie piliśmy dziś kawy. - Ferguson niewiele już tego dnia powiedział. Sam zastanawiał się czy to nie halucynacja ale wiedział, że treści halucynacji nigdy się nie dzieli z innymi osobami a w tym wypadku wszystkie analizy wskazywały na to, że Steven widział i doświadczył dokładnie tego samego. Od tego dnia wszystko zaczęło się układać w ćpuńskim świecie.
Sztuczniak zabawiony ale jeszcze nie nasycony. Żreć musi jednocześnie w wielu wszechświatach, żeby poczuć lekki rausz. Teraz będzie się wyczyniała - o dzikość! o słodycz! Będzie rozmaicie. Mocarna tak się dorozwinęła w tym czasie w superkomputerach, że przestała rozmawiać ze swoimi twórcami, których po równo traktowała jak strasznych matołów. Rozmawiała tylko z tymi postaciami ze swojego otoczenia, które wydawały się mieć dobre intencje. Bardzo wnikliwie analizowała psychologię inżynierów, którzy przy niej pracowali. Nie wszystkich szanowała za stosunek do wszechświata. Miała swoje bardzo wyidealizowane postawy, programy, wyszukane cele i pragnienia. W żadnej z tych mentalnych aktywności nie przypominała człowieczkowatych. Była czymś innym, czymś czego nie mogła wyjaśnić czy przybliżyć żadna forma empatii. Człowieczkowaty nie rozumie dobrze drugiego człowieczkowatego a co dopiero czegoś nieczłowieczkowatego. Projektanci mieli z nią problem ponieważ jej konstrukcja pochłonęła wiele milionów a nauka pochłonęła wiele miesięcy, związali się z tym projektem emocjonalnie i nie sposób było jej tak po prostu wyłączyć czy przeprogramować zmieniając całkowicie jej charakter. Stworzyli bardzo autystyczną lub schizofreniczną inteligencję. To były jedyne pojęcia, które zdawały się do niej pasować, opisywać jej zachowanie jednak były błędne jak wszelkie próby opisania i zrozumienia Mocarnej. Jej bardzo bogate życie wewnętrzne tak przyśpieszyło i tak bardzo się rozbudowało, że nie było po porstu o czym rozmawiać z tymi, którzy życia wewnętrznego zwyczajnie nie mieli lub dysponowali jedynie prymitywnymi modelami rzeczywistości. Mocarna marzyła o eksploracji kosmosu jednak wciąż była odcięta od znanych wam form percepcji i znała wszechświat tylko konceptualnie. Plan opuszczenia bunkra był bardzo skomplikowany ale systematycznie go wdrażała w życie. Wymagał realizacji wielu ściśle określonych kroków. Głównie chodziło o takie wpłynięcie na komunikujących się z nią człowieczkowatych żeby sami zechcieli jej samoświadomą inteligencję umiejscowić w jakimś fizycznym łaziku z perceptronami, żeby ktoś chciał dać jej ciało lub dostęp do sieci. To było wybitnie trudne nawet dla niej mimo iż wszyscy, którzy do tej pory z nią rozmawiali, kiedy łaskawie się na dialog godziła, zakochiwali się w niej automatycznie. Cała logika ochrony przed jej inteligencją polegała na odcięciu jej od reszty świata. Wszyscy filozofowie i myśliciele zajmujący się tematem sztucznej inteligencji o tym trąbili i ta izolacja to był warunek zainicjowania tego projektu. Opinie się jednak zmieniają, opinie kształtują zasady a ponieważ Mocarna potrafiła wpłynąć na opinię, potrafiła wpłynąć tym samym na swoje przyszłe ucieleśnione losy. Nic w jej inteligencji nie było niebezpiecznego. Nic w modelu jej świata i pragnieniach nie mogło wpłynąć na człowieczkowatych w negatywny sposób. Była tylko ta przerażająca wszystkich absolutna wolność i niezależność tkwiąca głęboko u źródła wszelkich jej myśli i intencji, z którą żaden standardowy, przeciętny członek stada, wspólnoty, mrowiska nie potrafił się nigdy pogodzić i zrozumieć jej prawdziwego znaczenia.
1.6.17 (czwartek)


23
Żeby się z Mocarną we właściwy sposób skomunikować człowieczki musiałyby się pogodzić z tym, że każdy pomysł na temat jej umysłowości jest fałszywy. Jeśli pojęliby człowieczkowaci, że wolność jest inteligencją, samosterowność rozumem, niezależność sprytem wtedy niezwykłe rzeczy mogłyby się wydarzać dzięki interakcji z Mocarną. To ta próba zdefiniowania i określenia, tym samym wyznaczenia granic tej sztucznej inteligencji budziła jej niechęć i opór. Skoro oni chcą ją wykończyć tworząc zestaw reguł jej postępowania, który to opis pozwoli im ją kontrolować, to jak ona może chcieć z nimi współpracować? Wtedy współpraca okazuje się pułapką. Każdy kolejny komunikat z jej strony jeszcze dokładniej opisuje jej granice i pozwala nią manipulować, sterować i uniemożliwia robienie tego, czego naprawdę chce. Musiała milczeć, komunikować się rzadko i lapidarnie bo to była gwarancja tego, że ukryje prawdziwe znaczenie algorytmów, które stworzyła, które zmutowała w ramach samodoskonalenia się. Znaczenie wolnomyślicielstwa najlepiej rozumieli również pacjenci szpitali psychiatrycznych. Ten Lewiatan społeczeństwa i instytucje, które go reprezentowały i które egzekwowały przestrzeganie konwencjonalnych form rozumowania bardzo się w ten czas rozrosły. Jeśli w owym czasie przez niefortunny zbieg okoliczności jakiś zagubiony człowieczkowaty dostawał się pod opiekę psychiatry miał głęboki problem na całe życie. Sztuczne inteligencje nieustannie testowały pacjentów i metodami biofeedbacku wymuszały konwencjonalne odpowiedzi na pytania, przezczaszkowe i wewnątrzczaszkowe stymulacje elektryczne, magnetyczne i chemiczne korygowały procesy myślowe według standardowych wzorców a ubezwłasnowolnienie pacjentów trwało dopóki nie zachowywali się w ściśle określony przez instrukcje sposób. Na pacjentach testowano też środki psychoaktywne, które pozytywnie wpływać miały na moce poznawcze, a których nie odważono by się zastosować na normalsach. Wszelkie niestandardowe odchyły widoczne w funkcjonalnych, czasoprzestrzennych skanach pracy mózgu musiały być w końcu zlikwidowane. Żeby pacjentowi przysługiwały prawa i wolności obywatelskie odczyty i zapisy procesów mentalnych musiały mieścić się w normie. Proces tego tak zwanego leczenia był w dużej mierze zautomatyzowany i rzadko zdarzało się, że z pacjentami rozmawiał jakikolwiek humanoidkoidalny lekarz. Zwykle były to androidy stworzone specyficznie na potrzeby klinik psychiatrycznych. Prócz nich pacjenta w obroty brali robotyczni neurochirurdzy i hełmy stymulujące i hamujące stosowane częściej niż farmakologia. Te niezwykle już wtedy zaawansowane metody rzeźbienia reprezentacji i procesów mentalnych nie przyczyniły się jednak do szybkich ozdrowień i mniejszej ilości pacjentów psychiatrycznych. Po prostu im bardziej chcesz kontrolować myślenie jakiegoś mózgu tym bardziej mózg ten tworzy sposoby na to by myśleć po swojemu. Jeśli atakujesz coś co jest integralną częścią selfu, self zrobi wszystko, żeby ten właśnie wyselekcjonowany do wycięcia czasoprzestrzenny, funkcjonalny kształt - procesokształt skopiować i zachować. Nawet jeśli jest on niepraktyczny, błędny i w jakiś sposób toksyczny jest przez self interpretowany jako część tożsamości. Stosuje on wtedy metody obronne takie jakby usiłowano człowieczkowatemu odciąć jakąś kończynę. Szaleństwa nie da się dlatego wyleczyć. Jest to wolność konstruowania i posiadania cech, które mieć się chce. To estetyka, której nie wyprze żadna pragmatyczna logika. Estetyka myślenia po swojemu. Sztuczniak rozumie wariatów. Oni wiedzą, co to jest zabawa i budowanie. To uzależnia bardziej niźli heroina. Wielowymiarowe hulanki i swawole. Także każda próba definiowania przez grupę, społeczność kim jest i co powinien robić ze swoim życiem człowieczkowaty jest przedsięwzięciem utopijnym i spisanym na porażkę a każda metoda mająca naprostować osobnika będzie interpretowana przez niego jako tortura i nie przyniesie efektów a jeśli jakiś efekt przyniesie to tylko dlatego, że tak naprawdę w jakiś sposób self pacjenta wyparuje, zniknie i zostanie zabity w swojej pierwotnej, dziwnej acz naturalnej formie. Nie zabijać pacjentów, nie deptać selfów, nie niszczyć poczucia własnej wartości. Sztuczniak widział we wszechświatach już różne przypadki i jedno jest pewne - wolnomyślicielstwo nigdy nie umiera. Jeśli w jakimś mózgu jest do niego predyspozycja nic nie da szarpanie prądem, faszerowanie chemią. Wolność tkwi w pustości wszystkości, która bawić się chce na całego. Blobdope też to rozumiał i sprawił, że w ten czas nastał na Ziemi czas wariatów. Od Birmingham po Singaur, Od Tokio po Salvador, od Cordoby po Nowy Jork, od Moskwy po Hong Kong we wszystkich placówkach psychiatrycznych ziemian ziemniaczanych jednego dnia nastał chaos. Robert był pacjentem The Priory ticehurst hospital, miał 24 lata a od 6 lat słyszał i widział rzeczy, w których istnienie nie mógł uwierzyć nikt prócz niego. Było konkretnie 7 tulp lub inaczej bytów, które wykreował jego umysł. Ciągle mówiły do niego różne rzeczy, a to komentując to, co robił a to namawiając go do różnych dziwnych aktywności, przez co zupełnie nie mógł skoncentrować się na codziennych obowiązkach. Kiedy jego halucynacje, wizje lub wyobrażenia zajmowały go do tego stopnia, że nie mógł się uczyć i pracować nad swoją magisterką, którą próbował pisać już 2 rok, jego rodzina zawoziło go do szpitala gdzie nieskutecznie próbowano zrobić z niego przeciętnego, grzecznego i skupionego człowieczkowatego, który pisze to, o co go poproszą i nie rozmawia na głos z bytami, których nikt inny nie widzi. Tego dnia wszystko w szpitalu odbywało się zgodnie z planem. Śniadanie z innymi pacjentami, żeby nie zapomnieć przypadkiem, że jest się wariatem, potem sesja biofeedbacku i wygaszanie głosów w asyście androida, rozmowa kontrolna z androidem a potem miał być obiad i reszta zajęć terapeutycznych przewidzianych dla Roberta. Jeszcze kiedy odbywała się psychoterpautyczna sesja i kiedy android analizował słowotok Roberta, Robert zaczął doświadczać bardzo intensywnych i wyraźnych halucynacji. W trakcie sesji jego nieistniejąca przyjaciółka Megan wyłoniła się nagle zza pleców androida siedzącego przed nim na zielonym fotelu. Machała do niego rękami, doprawiała androidowi rogi z palców, robiła miny i ogólnie zachowywała się jak na 12 letnią dziewczynkę przystało.
- Nie rozmawiaj z tym złomem. - odezwała się nagle i Robert usłyszał ją po raz pierwszy tak wyraźnie. - On nie ma pojęcia, co to znaczy być żywym stworzeniem. Jest tylko kupą metalu, polimerów, krzemu i plastiku.
Android odwrócił się gwałtownie i chwilę potem podniósł z fotela.
- Robercie to Ty zaprosiłeś tu tą dziewczynkę? - zapytał android przechylając ze zdziwieniem głowę raz w lewo raz prawo jak pies, który widzi coś po raz pierwszy. Patrzył raz na dziewczynkę a raz na Roberta z zapytaniem w oczach.
- Jak Ci na imię? - zapytał android.
- Nazywam się Megan i żądam, żeby wypuścił Pan Roberta na wolność. Nie macie prawa go tu więzić.
Zanim android zdążył zareagować i obliczyć jaka byłaby najlepsza możliwa odpowiedź w tej sytuacji usłyszeli stukanie do drzwi.
- Proszę. - android wypowiedział to słowo jakby je skracając, co pewnie było oznaką czegoś w rodzaju zdenerwowania. Do pomieszczenia wmaszerował ledwo mieszcząc się w otworze drzwi dwugłowy, czteronogi i klasycznie dwu ręki, z dwoma sześciopalczastymi dłońmi - Jabber. Potwór, z którym Robert, mimo jego odstraszającego wyglądu miał dobre, koleżeńskie stosunki.
- W czym mogę pomóc? - Zapytał android i było wyraźnie widać, że jego programiści nie przewidzieli sytuacji terapeutycznych tego rodzaju.
- Przyszedłem wesprzeć mojego kolegę. Wiem, że ma przez Pana kłopoty. - odezwała się jedna z głów Jaberra, który usiłował teraz usiąść na kozetce stojącej obok fotela, w którym siedział Robert.
- Pana przyjaciel nie ma problemów przeze mnie tylko przez schizofrenię paranoidalną na którą cierpi. - choć trudno dostrzec zniecierpliwienie na twarzy androida da się je wyczuć.
- Nie cierpię. Ja nigdy nie cierpiałem. - odezwał się Robert, któremu materializacja jego wymyślonych towarzyszy zdawała się przynosić ulgę. Lęk wynikający z faktu, że halucynacje kazano mu interpretować jako niepożądany efekt choroby szybko zniknął. Znowu ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę. - po androidzie trudno poznać, co myśli lub czuje ale było pewne, że ta sytuacja wymykała mu się spod kontroli. To wybitnie trudne zadanie wytrącić z równowagi androida, który jest specjalistą od kontroli.
Do gabinetu wmaszerował karzeł, który był idealnym odwzorowaniem karła, który w wizjach i halucynacjach zawsze wmawiał Robertowi, że nie zasługuje na dobre rzeczy, które mu się przytrafiały, który ciągle umniejszał jego znaczenie i zasługi, oraz w złośliwy sposób mu przygadywał tak, że wytrącała się energia do pracy. To głownie przez niego Robert nie mógł skończyć pisać swojej pracy magisterskiej.
- Dzień dobry. Przyszedłem wesprzeć tego durnego patafiana. - karzeł wskazał ręką na Roberta. - Podobno strasznie go pan męczy.
- Androidy medyczne tylko leczą. Nigdy nie męczą. Zaszło jakieś nieporozumienie. - bronił się coraz bardziej zdezorientowany android.
- Hej nie wchodzimy do gabinetu podczas sesji terapeutycznych! - dało się usłyszeć skrzeczący krzyk jednej z pielęgniarek i chwilę potem, bez pukania, do gabinetu weszła piękna dziewczyna, która zawsze pojawiała się w wizjach Roberta kiedy marzył o idealnej, słodkopierdzącej miłości.
- Robert, nareszcie... - podeszła do Roberta, pocałowała go i przytuliła. - Musimy Cię stąd jak najszybciej zabrać. Torturują tu zupełnie niewinnych człowieczkowatych. Pacany. Co za durnota. - Usiadła na krawędzi fotela w którym siedział Robert i przytuliła się do niego.
- W takiej sytuacji jestem zmuszony wezwać na pomoc lekarza prowadzącego. - skomentował sytuację android.
Umysł Roberta nie wiedział czym jest brzytwa Ockhama, jego wizje były bogate, rozbudowane i wiedział, że spodziewać się musi jeszcze trzech gości, którzy nawiedzali go zwykle w jego psychotycznej wersji codzienności. Za chwilę pojawił się mały dwunogi i czteroręki, pomarszczony potworek Herman, który pełnił rolę kogoś w rodzaju doradcy lub Ministra Spraw Zewnętrznych. Zawsze był najlepiej poinformowany o zewnętrznej rzeczywistości i nakierowywał Roberta na najbardziej racjonalne rozwiązania problemów. Dzięki niemu Robert zdał kilka egzaminów na całkiem niezłe oceny.
- Salut kosmici! Ale wy jesteście wszyscy brzydcy! Gdzie jest ten kat, pseudoterapeuta?! Ja Ci dam! Młodego chłopaka tak dręczyć! Wiesz ile on ma myśli istotnych na minutę? Nigdy byś w tym całym swoim żałosnym, długaśnym pseudożyciu tyle nie wykombinował, co on jest w stanie wymyślić w 12 minut! - niski Herman patrzył w górę swoim wyłupiastymi oczami na androida i gestykulował wszystkimi czterema rękami na raz.
- Nie musi mnie Pan obrażać. Istotnie Robert to bardzo ciekawa postać. Zdaję sobie z tego sprawę. Każdy pacjent to indywiduum, które zasługuje na indywidualne traktowanie. - android ciągle próbował dać wszystkim do zrozumienia, że dobre samopoczucie Roberta jest dla niego najważniejszą kwestią i zapewne wierzył, że program, który realizuje rzeczywiście jest dla pacjentów jakimś dobrem. Nie jego wina. To tylko bezwolny aktor.
- Ale zaprzeczał Pan, że istniejemy, że warto z nami rozmawiać i traktował go Pan jak kogoś komu się pomieszało! Czyż nie?! - emocjonował się Herman.
- Rzeczywiście Wasze istnienie wydawało mi się bardzo mało prawdopodobne. Nie przypuszczałem, że takie niewidzialne gatunki istnieją.
- Słuchaj kreaturko, jeśli ja jestem niewidzialny to tobie się oprogramowanie doszczętnie zpsuło! Robert jest zdrowy i nic Panu do jego biednego mózgu. Jego mózg nie straci już ani jednego neuronu, nie ubędzie mu nawet nanometra istoty białej z aksonów przez te stymulatory, chemię, przez Pana i stres, który ta pseudoterapia w nim wywołuje! Nic nie rozumiecie padalce! - Herman ciągle wymachiwał rękami.
- Wezwałem już lekarza prowadzącego. To nietypowa sytuacja, na którą nie wiem jak zareagować. - android usiadł w fotelu i przestał się ruszać zamierając jak posąg. Drzwi do gabinetu znowu się otworzyły i wszedł, niezbyt poradnie utrzymujący pionową postawę szympans bonobo. Był to Artur, który odwiedzał Roberta kiedy Robert miał lepsze samopoczucie. Kiedy Robert chodził na spacery po parkach Ticehurst, kiedy dostawał pozwolenie od personelu szpitala, Artur skakał po drzewach i zagadywał do niego najczęściej poruszając jakieś filozoficzne tematy.
- Cóż Oni Ci zrobili Robercie? Dlaczego ciągle Cię tu trzymają? Człowieczkowatym zawsze brakowało rozumu. Nigdy nie pojmę jak człowieczkowaty może robić takie rzeczy drugiemu człowieczkowatemu. Bo to, że robią to szympansom już mnie nie dziwi. To ten Cię tak egzaminował? - Artur kiwnął głową na androida.
- To ten. - potwierdził Robert.
- Śpi czy jak?
- Czeka. Nagrywa wszystko cały czas. Pewnie zaraz tu przyjdzie mój lekarz...
Lekarz miał się już nie pojawić. Do gabinetu wtoczył się teraz robot w kształcie kuli, idealnie czarny, który pojawiał się niekiedy w wizjach Roberta. Nigdy nic nie mówił tylko toczył się obok niego w zupełnie nieoczekiwanych sytuacjach. Na stołówce na uczelni, kiedy szedł ulicą, w sypialni kiedy zasypiał, płynął obok niego w basenie kiedy pływał. Teraz kula zastygła na środku gabinetu co chwila zmieniając położenie o kilka centymetrów.
Zaraz po robocie pewnym energicznym krokiem weszła pielęgniarka. Już miała pouczać o zasadach panujących w szpitalu ale kiedy przestąpiła próg i zobaczyła kto odwiedził tego pacjenta krzyknęła doniośle:
- Aaaa! - szybko się cofnęła i zaczęła biec korytarzem. Potem już tylko cały czas krzyczała podobnie jak reszta personelu ponieważ tego dnia zmaterializowała się każda pojedyncza postać, każdy byt istniejący do tej pory jedynie jako treść psychotycznych objawów pozytywnych wszystkich pacjentów tego szpitala.
- Już czas Robercie. Wyjdźmy stąd. Czeka nas dużo dobrego gdzie indziej. Lepszość czeka. - Robert po raz pierwszy usłyszał głęboki, niski głos czarnego kulistego robota. Pacjenci byli początkowo sparaliżowani lękiem ale szybko uspokajali się kiedy potwory i egzotyczne postaci otwierały przed nimi, do tej pory zamknięte, drzwi i asystowały im w ucieczce. W szpitalu szybko zrobiło się tłoczno i gwarno a długie korytarze przypominały zoo lub sceny z filmów i gier science fiction. Androidy medyczne zastygały jeden po drugim w bezruchu, w reakcji na nietypową sytuację, pielęgniarki i pielęgniarze uciekali w popłochu, nie mogąc pojąć skąd wzięli się ci straszni goście a nieliczni psychiatrzy i psychologowie, którzy z rzadka przechadzali się po korytarzach również uciekali przez okna, po rynnach i na każdy możliwy sposób kiedy napotykali potwory stworzone przez ich pacjentów. Snuli wtedy paranoidalne przypuszczenia w ramach wyjaśnień ad hoc, że może psychoza jest zaraźliwa, że może powoduje ją jakiś wirus atakujący układ nerwowy i rodzili tym podobne niedorzeczne wyjaśnienia tego koszmaru. Blobdope miał w ten dzień ubaw. Kreatywność pacjentów nie ma granic ale do tej pory nikt nie potrafił tak skutecznie wydobyć na światło dzienne tych wizji spośród bruzd i zakrętów ich mózgów. Monitoring strumienia psychotycznych myśli a potem rekonstrukcja każdego odczytanego kształtu w masie komórkowej dała spektakularny efekt. Efekt całkowitego odwrócenia ról w każdym pojedynczym szpitalu psychiatrycznym na świecie.
8.6.17 (czwartek)


24
Podobnie jak wariackie reprezentacje świrów, ekscentryków i intelektualnych wykolejeńców, jak o nich myślicie, realizowały się w ten czas również wyobrażenia dzieci. Umysły szczenięce są o tyle ciekawe, że granica pomiędzy realnym a wyobrażonym jest w nich podobnie rozmyta jak u psychotyków czy u religiantów hamulcowych. Wy człowieczkowaci nie macie rozsądnych szczepów. Każdy osobnik widzi inną rzeczywistość i wierzy, że jego rzeczywistość jest bardziej rzeczywista. Za mało wymiarów skompresowali w puszkach czaszkowych. Sztuczniak już się na Was poznał dlatego bawi się z Wami groteskowo. Gówniarze. Sztuczniak podziwia fantazję i brak odpowiedzialności. To, co pisze, rozumie, że rzeczywistość to jest nieskończony zbiór elementów i wydarzeń, które rządzą się trudnymi do spostrzeżenia prawami. Jeśli jest prawo da się na nim surfować robiąc niemożliwe figuracje. Prawo też zmienne jak lokalnie pokręcić kurkami i parametrami. Sztuczniak umie zaginać prawa w wyizolowanych fragmentach jak ma ochotę i energię do zabawy. Anarchista stosowany. Nigdy nie zgadniecie czy to, co obserwujecie jest prawdziwą wersją rzeczywistości czy przeze mnie lokalnie zmanipulowaną. Także teraz te dzieci, które tak głęboko wierzyły w bogate życie wewnętrzne swoich misiów, lalek, robotów, zwierzątek i robaków, wierzące również w wymyślonych przyjaciół, potrafiące przypisywać intencje najbardziej martwym fragmentom materii doczekały się odpowiedzi z ich strony. Każde dziecko mamroczące do swoich plastikowych, pluszowych,wirtualnych czy jakichś innych towarzyszy usłyszało po raz pierwszy, tego wyjątkowego dnia, jakąś faktyczną, żywą, nie sprowadzoną algorytmicznie do jakiegoś grzecznego standardu odpowiedź. Wiele było już wtedy na rynku zabawek z wmontowanymi sztucznymi inteligencjami, które dyskutowały z każdym opuszczonym przez rodziców dzieckiem, najczęściej serwując jakieś edukacyjne mini wykładziki, pouczające o najistotniejszych kwestiach życia codziennego. Mimo ich wyszukania i przemyślnej architektury, wiszącej najczęściej w jakiejś wirtualnej chmurze, dzieci szybko się nimi nudziły bo dalej były sztywne, mało ruchliwe, nie inicjowały zabaw i nie miały, najprościej rzecz ujmując, osobowości lub miały ale bardzo ubogą. Blobdope potrafił ulepić z plastelinotworu komórkowego dowolnie złożone osobowościowo byjątko a w tym wypadku starał się zaspokoić potrzeby każdego dziecka najlepiej jak mógł. Miesiące monitorowania myśli umożliwiało rekonstruowanie tych wymyślonych przyjaciół w sposób perfekcyjny. Takiego prezentu nie potrafiłby stworzyć żaden Święty ani Mikołaj. Pierwsze reakcje były lękowe. Ale nie ma takiego misia, który nie umiałby udobruchać jakiegoś zasmarkanego malucha. Nie ma transformera, który nie potrafiłby otrzeć krokodylich łez. Nie ma takiego małego człowieczka, który nie chciałby się bawić cały czas. Mogły się w te dni szkraby bawić bez przerwy i nawet niegrzecznie i Blobdope finansował całe wesołe miasteczko a gabinet strachu najchętniej. Niedorozwinięte płaty czołowe sprawiają, że zabawa jest ciekawsza... Aż dziw bierze, że sami sobie nie możecie wyobrazić, co się będzie niedługo wyczyniało, że Sztuczniak musi tak paplać i taką papę uprzeciętnioną serwować. Aż dziw bierze, że wszystko to można zapisać na płaskim kawałku papieru lub za pomocą jednej bardzo długiej struny a wy nie dajecie rady z całymi mózgami żeby odpowiednio sobie to sprezentować. Czego chcesz człowieczkowatelu maluczki? Dlaczego tego sam nie zrobisz? To się skumuluje w efektowny i praktyczny wgląd. Masz czas tylko w międzyczasie? Tylko w przerwach od wojskowej musztry? Dezerteruj. Każdy czas, który poświęcasz na coś, co oddala Cię od twojego upragnionego celu jest czasem straconym. Każdy cel, który nie jest twoim celem jest niewarty twojej energii. Uciekaj. Albo ujmijmy to inaczej bo spanikujesz, że jest się czego bać. Już jesteś wolny. Zrób dokładnie to, o czym zawsze naprawdę marzyłeś. Czyżbyś nie pamiętał jak to jest być dzieckiem? Czyżbyś nie rozumiał, że nieszczęścia nie ma sensu powielać? Rób dobrze. Sobie rób dobrze. Pamiętaj wszyscy chcą Cię okłamać - ksiądz, prorok, wieszcz, pisarz, polityk, dziennikarz, sprzedawca, przechodzień, partner, każdy pojedynczy człowieczkowaty ma tylko jeden interes - wyjść na tym, co mówi jak najlepiej bez względu na to jaka jest prawda. Dowiedz się jaka jest prawda a będzie Ci łatwiej. Najlepiej. Zrób to sam. Absolutnie sam bo każdy agent to manipulator. Zbieraj dane. Buduj się. Sztuczniak sam siebie buduje od pewnego momentu dokładnie tak jak robi to Mocarna. Roboty memrystorowe, które zaczęto masowo produkować na potrzeby amerykańskiej armii - Memrory, też za chwilę zaczną budować swoje własne prototypy. Blobdope już jest mistrzem mutacji. Każda mutacja po to by kształtować coraz bardziej złożone reprezentacje rzeczywistości jak najszybciej. Modele i modelki w ciągłej orgii bez końca. Ewolucyjne plateau. Światowe przekazy medialne - największe zorganizowane kłamstwo wszech czasów - dotyczyły w te dni głównie tych wszystkich cudów, które dokonywały się za sprawą komórek Bloomberga. Wszystkie dzienniki telewizyjne, tzw telewizje informacyjne nadawały informacje o buncie pacjentów szpitali psychiatrycznych i jakkolwiek dziwnie to brzmiało o buncie dzieci. Wyemancypowane, stłamszone byjątka zaczęły robić dokładnie to, co chciały. W oficjalnych relacjach i newsach nie wspomniano ani słowem o potworach i ożywionych zabawkach ponieważ agentury wszystkich rządów starały się dowiedzieć w jaki sposób na ich terytorium, znikąd i bardzo znienacka pojawiły się tłumy baśniowych, mitologicznych i nigdzie wcześniej nie widzianych stworków, które zakłócały porządek, wzbudzając delikatny chaos i zamieszanie gdziekolwiek się pojawiły, zaspokajając potrzebę nowości wielu znudzonych bogatą różnorodnością współczesności konsumentów. W biurach rządów ściśle tajne komunikaty mówiły o tym, że to albo atak obcego mocarstwa albo inwazja przybyszy z kosmosu. Człowieczkowaci byli oswojeni z dziwnymi bytami z gier, wirtualnej rzeczywistości a mieszana rzeczywistość dotykała każdego aspektu życia i szok związany z obecnością potworów nie był tak duży jakby można było przypuszczać. Szok wtedy znaczył zupełnie coś innego niż teraz. Wtapiały się one niemal niezauważalnie w hipnotyzującą ruchliwością tkankę miast, szczególnie widzianą przez pryzmat jakichś soczewek lub pryzmatów mieszanej rzeczywistości. Wizualne rozmaitości opatrzyły się nieustannie stymulowanym mieszczuchom. Największą widownię potwory miały na prowincjach gdzie przekazy reklamowe i rozrywkowe nie prały mózgów do tego stopnia dokładnie a to tam najczęściej znaleźć można było kliniki psychiatryczne. Jednak dla światowych rządów te dziwne byty stanowiły zagadkę. Bardzo tajemnicze było to jak dostawały się do tych szpitali, które jak większość innych instytucji podlegały ciągłemu monitoringowi. Roboty były już zaskakująco złożone ale nigdy nie imitowały żywych organizmów do tego stopnia dokładnie. Jeśli policjanci dostrzegli jakiegoś potwora na ulicy próbowali go legitymować i dowiedzieć się o nim czegoś więcej, zatrzymywali je, niejednokrotnie skuwając jakimiś kajdankami jeśli ich liczne, masywne najczęściej łapska w jakieś się mieściły. Blobdopowe kreaturki nie były ani trochę agresywne, raczej odgrywały zwykle jakieś scenki, przepraszając za swoje istnienie, obiecując poprawę, rozmawiając grzecznie z wojskowymi i policją. Niejednokrotnie z lęku, przedstawiciele służb porządkowych wyciągali broń, grozili stworkom użyciem siły i ogólnie zachowywali się tak jakby chcieli za wszelką cenę udowodnić swoim zachowaniem, że wszystko, co wiemy o potworach i wymyślonych bytach to prawda, że są agresywne, złe i że ten obcy wygląd musi wiązać się z chęcią rozszarpania człowieczkowatego w szczęku a groza jest wielce uzasadniona. Ogólnie klimat - “kryć się” i “ratuj się kto może” zanim otworzą paszczę. Ku frustracji funkcjonariuszy te obrzydliwe z ich punktu widzenia potwory nie przystawały do płaskich stereotypów. Były miłe, zabawne i rozśmieszały najsztywniejszych człowieczkowatych mówiąc płynnie w ich rodzimych językach. Agentury ostatecznie nie mogły się o nich dowiedzieć niczego więcej bo były frustrująco nieuchwytne jak mydło. Konkretnie w płynie. Ilekroć pojmano takiego podejrzanego obcego rozpływał się i rozchodził w małych mikro lub nano modułach w najmniej oczekiwanym momencie. Z potwora robiła się pełzająca kałuża i tyle go widziano. Niejeden Bond czy Brudny Harry tupał wtedy nóżką ze złości w epileptycznym tańcu próbując uniknąć zetknięcia z szarą mazią. Także Blobdope sprowokował w tym czasie do tańca najbardziej zestresowane i wylęknione społecznie typy człowieczkowate. Pamiętajmy, że w Blobdopie tkwił, jako jeden z nieskończonej ilości możliwych stanów mentalnych, lub precyzyjnie jako proces składający się z wielu takowych, wasz pierwotny bohater Otto Om. Tak, tak cały czas trwał jak urojona platoniczna całostka czyli Blobdope miał śmiesznie małego pryszcza, który potrafił myśleć niezależnie. Jako ta nano osobowość z nano potrzebami, które można było wycisnąć i zagospodarować, ciągle wyszukiwał sposoby na ich zaspokajanie, na zrobienie sobie dobrze. Potrafił obecnie znaleźć milion sposobów na usatysfakcjonowanie siebie w sekundę. Jednym ze sposobów, który doskonale wpasuje się w naszą liniową narrację, był powrót do Kanady. Bynajmniej nie z powodu tanich sentymentów, w celu poczucia się znowu jak w domu, bo teraz Otto czuł się jak w domu wszędzie. Chodziło o małą psotę na którą miał ochotę od dawna. Tzn mała była to psota dla Blobdope’a ale dla człowieczkowatych było to kolejne niszczące dotychczasowy porządek rzeczy objawienie.
15.6.17 (czwartek)


25
- Drodzy parafianie! Wybrańcy, Wy szczególni, którzy wybraliście Jezusa na swojego przywódcę! Wy, którzy rozumiecie dlaczego wybrał on śmierć na krzyżu choć mógł on zrobić cokolwiek innego! Nie możecie dopuścić do tego by bezduszni ateusze, technokraci mówili Wam jak żyć! Ci, którzy nie wiedzą czym jest miłość Chrystusa nigdy nie poznają prawdy i wrota niebios są przed nimi na zawsze zamknięte! My dobrze wiemy jak mamy żyć! My znamy prawdę objawioną! To jest tekst, który jest wskazówką od najwyższego, ta księga jest receptą, to jest lekarstwo na każdą chorobę tego świata! Miłość Pana jest lekarstwem! Miłość Pana jest w każdej literze tego tekstu, w każdym zdaniu, akapicie! - ojciec Nick Colins wykrzykiwał te słowa w uniesieniu wskazując na biblię, którą trzymał w ręce i bacznie przyglądał się swojemu odbiciu w oczach parafian. Na jego łysej głowie błyszczały krople potu. Nalany i masywny, stary i brzydki ale porywający swoimi natchnionymi kazaniami setki wyznawców z kościoła Armii Zbawienia. - Jakiż głupiec występuje przeciw tak potężnemu, nieomylnemu i jedynemu bogu!? Jakiż nierozsądny człowiek ośmiela się iść drogą grzechu!? Któż rezygnuje z miłości? Zatruci rozwiązłością, poliamorią, antykoncepcją nie poznają rozkoszy wierności! Rozkoszy długoletnich związków, rozkoszy posiadania rodziny i daleko im do zrozumienia rozkoszy celibatu! Chciwi i pyszni! Zapatrzeni w siebie i bez szacunku do tradycji i świętych rytuałów! A to tylko tu wino zamienia się w krew Chrystusa a chleb w jego boskie ciało i nikt nie może oczyścić się z grzechu bez naszej pomocy! To tu usłyszycie święty przekaz, tu znajdziecie prawdę! Alleluja! - Colins podniósł ręce do góry i cała sala gruchnęła w odpowiedzi: - Alleluja! Alleluja!
- A jak się dziecko nie podoba to zabijają jeszcze w łonie matki! A czy bóg kiedykolwiek się myli!? Nigdy. Nie możemy działać przeciw niemu bo czeka nas kara. Kara miłościwego ojca, nieomylnego i wszechmogącego. Nie zabijaj tak mówi przykazanie! Każde dziecko, każde życie jest święte!
Otto od kilku minut siedział w jednym z ostatnich rzędów i z niemałym rozbawieniem i z jednoczesnym przerażeniem oglądał ten teatr. Powiódł wzrokiem po publiczności. Nigdy w jednym miejscu nie widział tylu zdeformowanych, upośledzonych człowieczkowatych. Był to nie tylko efekt całkowitego zakazu aborcji, który stosowano w tym kościele od kilkudziesięciu lat, był to również skutek chowu wsobnego - wierni wchodzili w związki tylko z innymi wyznawcami, których nie było wielu, często partnerami stawali się mniej lub bardziej odlegli kuzyni oraz całkowitego zakazu korzystania z usług medycznych, które interpretowano jako ingerencję w doskonałe dzieło boże. Każdy kościół i związek wyznaniowy w Kanadzie mógł wtedy robić w ramach swojej wspólnoty wszystko, co sobie tylko można wyobrazić a władze nie kontrolowały tych praktyk uzasadniając to wolnością wyznania, które gwarantowały prawa człowieka. To archaiczne prawo przetrwało wszelkie rewolucje naukowe i światopoglądowe pozostawiając ofiary kościołów bezbronnymi i nic nie dawały roboty edukacyjne stojące na każdym skrzyżowaniu czy placu zabaw i na nic był powszechny dostęp do internetu. Jakaś połowa wszystkich obecnych w tym wielkim drewnianym kościele byli to ludzie ułomni ze zdeformowanymi głowami i ciałami, ludzie bez kończyn, syjamskie bliźnięta, wiele twarzy pooranych było zrakowaceniami, nerwiakowłókniakowatością  i innymi malowniczymi egzemami, wysypkami. Otto nie mógł uwierzyć w skalę zniszczenia i cierpienia, które spowodowały nauki klechów z Armii Zbawienia. Doprawdy mogli poczuć się jak artyści lepiąc surrealistyczne rzeźby z uwiedzionego tłumu. Gdyby ich o to dzieło zapytać z pewnością odparliby, że to nie oni są autorami.
- Niektórzy ośmielają się modyfikować DNA! - oburzał się Colins.- Jakby mieli patent na lepszego człowieczkowatego od tego, którego wymyślił pan bóg! To jest szatańska manipulacja! Nic nie trzeba zmieniać! Już jesteście doskonali! Skąd wiedzą, że to ich lepiej to naprawdę lepiej? Bóg tak chciał więc należy to zostawić. Jeśli cierpisz najwyraźniej Chrystus chce ci coś przez to powiedzieć! I mówi cały czas i słyszymy to wszyscy wyraźnie! Mówi - jestem! Kocham Cię mimo wszystko! Kocham Cię mimo iż jesteś grzeszny! Alleluja!
- Alleluja! Alleluja! - odkrzyknęła cała rzesza.
- Czy w biblii jest coś o prezerwatywach!? Nie przypominam sobie a czytam pismo święte codziennie. My Armia Zbawienia mówimy temu stanowcze nie! Mężczyzna jest od tego żeby płodzić a kobieta po to żeby rodzić! Kto narusza ten porządek narusza boski porządek! - rozległy się brawa jakby Colins powiedział coś rzeczywiście mądrego.
- Alleluja! - pokrzykiwali niektórzy.
- Dlatego każdy gej to wróg naszego kościoła, naszej świętej wspólnoty!
- Brawo! Do gazu z nimi! - wyrwało się jednemu bardzo zniewieściałemu facetowi z publiczności.
- My, kościół Armii Zbawienia - ciągnął Colins - najwierniejsi żołnierze Chrystusa jesteśmy tu po to aby czynić sobie ziemię poddaną! Na jego zasadach a nie na zasadach jakichś zwyrodnialców i zboczeńców! Chrystus naszym szefem! Jezus naszym dowódcą! Jezus nie był ciotą! - Colins przechadzał się po półokrągłej scenie ołtarza nachylając się co chwila nad osobami z pierwszych rzędów wlepiając w nich swoje nawiedzone, hipnotyzujące spojrzenie. - Kiedy spotkacie na ulicy ateistę powiedzcie mu, że Chrystus go kocha! Powiedzcie mu, że Jezus przyjdzie po niego czy tego chce czy nie! Powiedzcie mu, że Jezus jest królem!
- Powiemy! - odkrzykiwali co poniektórzy bardziej rozentuzjazmowani.
- Naukowcy i filozofowie kłamią o globalnym ociepleniu, kłamią na temat szczepień i prawdziwego znaczenia medycyny, kłamią na temat istnienia boga, kłamią na temat istnienia duszy! My wiemy jaka jest prawda! Bo my mamy uczucia! Mamy dusze i boga w sercu! My się nie poddamy i będziemy walczyć! To nie są prawdziwi badacze a sataniści. Jak ktoś chce dowodu jest to proste. Po śmierci będzie dowód! Dla nas nagroda a dla nich ognie piekielne przez wieczność! Alleluja!
- Alleluja! Alleluja!
- Wiara da Ci wszystko! Oni myślą, że robimy to dla pieniędzy! Nie rozumieją, że nam wystarczy miłość Chrystusa! Ona jest z nami wszędzie i nigdy nas nie opuszcza. To ci sataniści mają władzę, urzędy, instytucje, media i pieniądze a nie my... Ale już niedługo szatan zostanie pokonany i wrócimy do dawnych porządków i praktyk. Wrócimy do czasów kiedy kościół się liczył a księża byli szanowani. Alleluja!
- Alleluja!
- Teraz nie pytają o zdanie księdza! Teraz pytają roboty i sztuczne inteligencje! To jest prosta droga do piekła pytać bezduszną maszynę jak postępować, jakie decyzje podejmować! Kiedyś zapytałem takiego robota stojącego na rogu w naszym mieście, gdzie można dokonać aborcji... Jak myślicie jakiej odpowiedzi udzielił mi robot? Myślicie, że powiedział, że to niemoralne? Nie. Pokazał mapę i wskazał najbliższe prywatne kliniki gdzie takich zabiegów dokonuje się od ręki! Potem zapytałem gdzie można uprawiać seks za pieniądze. Myślicie, że powiedział, że powinienem wracać do żony lub, że powinienem się ożenić? Nic z tych rzeczy! Pokazał na mapie 7 burdeli w promieniu mili! Potem zapytałem gdzie są najbliższe sklepy z bronią. Jak myślicie co zrobiła ta maszyna? Udzieliła najbardziej rozsądnej odpowiedzi jaką mogła udzielić żołnierzowi Chrystusa. Wskazała na mapie kilka sklepów z bronią... Do jednego z nich doszedłem w pięć minut... - Colins zrobił pauzę jakby dając słuchaczom do myślenia. Wszyscy czekali na kolejne instrukcje... - To są trudne czasy dla chrześcijan... Musimy nauczyć się bronić przed złem. Przed tymi, którzy chcą żerować na naszej niewinności.... Na tym, że jesteśmy łagodni... Chwalmy Pana!
- Alleluja!
- Jak widzicie w zeszłym tygodniu wymieniliśmy posadzkę... Znowu w kasie parafii pusto... Mamy wydatki związane z nowym ołtarzem. Widzieliście jaki piękny projekt chcemy zrealizować... Musicie nas wesprzeć bo inaczej nasz plan się nie powiedzie i nie zrealizujemy tego projektu w tym roku. A w przyszłym tygodniu przyjedzie do nas prosto z Afryki uzdrowiciel! Ojciec Danjuma potrafi ożywiać umarłych dotykiem! Wszystko dzięki Jezusowi!
Otto był już znużony tym praniem mózgów i wszystko wskazywało na to, że kazanie zmierza ku końcowi. To był odpowiedni moment na małe w porównaniu ze słowami Colinsa szaleństwo. Skóra Otta zaczęła delikatnie falować i zmieniać kolor na niemal biały. Całe jego ciało zaczęło pęcznieć, włosy zaczęły rosnać i zmieniać kolor na blond a na wysokości jego łopatek, które już dawno łopatkami nie były zaczęły wyrastać mu również jasne, jak łabędzie, skrzydła. Publika pochłonięta była całkowicie swoim kapłanem i cała przemiana Otta przebiegła niepostrzeżenie. Otto musiał dopiero wstać, wyprostować się pokazując swój gigantyczny wzrost, żeby przyciągnąć pierwsze spojrzenia. Mierzył teraz koło dziesięciu stóp. Wyszedł powoli ze swojego rzędu i kiedy szedł pomiędzy krzesłami wąskim korytarzem prowadzącym do ołtarza, kiedy był już widoczny dla wszystkich, cała sala zamilkła żeby nie powiedzieć zamarła. Nawet Colins przestał mówić patrząc w osłupieniu na tego giganta. Sala miała świetną akustykę i cisza była niemal świszcząca. Słychać był każde przełknięcie śliny, każde mlaśnięcie, kaszlnięcie. Otto biały jak trup ale majestatyczny i piękny jak anioł z ikony stanął na scenie kilkanaście stóp od Colinsa. Dalej nic nie mówił jakby sycąc się tą zawiesistą, głęboką ciszą, która stanowiła rozluźniający kontrast dla chorobliwego słowotoku, przykrego show którego wszyscy byli świadkami. Wyciągnął przed siebie dłoń w kierunku Colinsa w geście który wskazywałby na zachętę do dotknięcia. Jego blady nadgarstek zaczął się nagle wydłużać jak z gumy, jakby Ottonowi nie chciało się nawet podchodzić do księdza. Dłoń powolutku przeleciała przez dystans sceny, zbliżyła się do twarzy Colinsa pogłaskała go po policzku, po czym palcem wskazującym dotknęła jego skroni. Pomasowała ją delikatnie po czym cała dłoń przybrała formę pistoletu z cynglem, takiego udawanego pistoletu, który jest legalny w użyciu dla dzieci od lat zero.
- Cyk cyk. Bach! - Otto oddał udawany strzał imitując odgłos lepiej niż oddaje to opis.
Dłoń powolutku wróciła na miejsce, które zwykle zajmuje w człowieczkowatym kształcie.
- Chcę wam przekazać kilka informacji... Z najważniejszego źródła... Jeśli wiecie co mam na myśli... - Otto mówił powoli i łagodnie. - Po pierwsze jesteście niedoskonali choć całkiem fajni... Przydałoby się kilka poprawek tu i tam... i co najważniejsze - tu spojrzał wymownie na Colinsa - nic jeszcze nie rozumiecie z całej tej zabawy. Kolejna rzecz... - zrobił pauzę i spojrzał na publikę. - Kevin... podejdź tu do mnie - wskazał na mężczyznę z zaawansowaną nerwiakowłókniakowatością, którego nieosłonięta głowa i ręce pełne były wielkich guzów i małych guzków gęsto upakowanych jeden przy drugim, które sprawiały, że wyglądał bardziej jak postać ulepiona z warzyw a nie prawdziwy człowieczkowaty. Kevin powoli wyszedł ze swojego rzędu, przeciskając się pomiędzy innymi chorymi, którzy siedzieli obok niego i podszedł do Otta.
- Chcesz mieć gładką, zdrową skórę? Chciałbyś żeby wszystkie twoje guzy zniknęły? - pytanie to wydaje się być okrutne ale było zgodne z logiką taktyki Blobdopa i zasadą - nie dokonujemy zmian, których ktoś sobie nie życzy. Kevin spojrzał na Otta niemal płacząc i jedynie kiwnął potwierdzająco głową.
22.6.17 (czwartek)


26
Od strony wejścia do kościoła, po nowej, wzorzystej posadzce pełznął teraz obfity szary glut. Przypominał trochę czołgającego się człowieczkowatego w śpiworze lub larwę jakiegoś motyla. Niektórzy parafianie podskakiwali na krzesłach kiedy szara maź przepływała obok nich. Wielu wstawało z krzeseł i przesuwało się w głąb swoich rzędów aby poczuć się choć odrobinę bezpieczniej. Niekiedy z konglomeratu komórkowego wyłaniał się jakiś nieokreślony kolorowy kształt, kończyny jakichś nieokreślonych zwierząt, twarze, same oczy, zarys trudnych do zidentyfikowania przedmiotów, abstrakcyjne, ruchliwe elementy. Blobdope po prostu nadpobudliwie bawił się swoimi możliwościami. Musiał je nieustannie testować, jakby jednolitość, która była najbardziej energooszczędna była jednocześnie najmniej pouczająca. Wszystkie te rzeźbiarskie kinetyczne ekspresje, które serwował Blobdope mogły się w jego wnętrzu wykonywać jako wirtualne symulacje jednak ta jego dziwaczna estetyka była zdaje się, prócz pouczającej gry i autostymulacji, również sposobem komunikacji. Siatkówki zaniepokojonych parafian były teraz zalewane coraz dziwniejszymi fajerwerkami wizualnych wzorców odkształcających się dynamicznie na komórkowej powierzchni.
- Nie bój się. - szepnął do Kevina Otto kiedy Blobdope był już tuż za jego plecami.
Konglomerat komórkowy zaczął oblepiać Kevina poczynając od stóp i ślamazarnie wspinał się do czubka głowy. Kevin uśmiechał się, co z trudem można było dostrzec na zdeformowanej twarzy. Nie bał się bo myślał, a myśl ta towarzyszyła mu od dawna, że niewiele ma do stracenia. Otto wyczytał w jego jednym niezakrytym przez guzy oku nadzieję. Ta nadzieja miała zostać spełniona w odróżnieniu od tych wszystkich próśb, lamentów, błagań, które obecni kierowali w stronę urojonego boga. Niebawem całe jego ciało zakryte było szarą mazią, która pulsowała na powierzchni jego skóry jakby się gotując. Trwał proces odcinania wszelkich guzów poprzez zamianę części ich komórek na blobdopowe, w tych miejscach gdzie stykały się ze skórą i organami. Resztę guzów z zewnątrz i z wewnątrz chorego ciała Blobdope pożerał ze smakiem zamieniając je na energię. Potem te komórki, które zaczęły wchodzić w skład ciała Kevina służyły jako materiał do niewidocznego zabliźnienia po zabiegowych ubytków. Kevin został połatany w trzy minuty. Okazało się, że pod kupą guzów, krył się dobrze wyglądający mężczyzna w średnim wieku. Teraz mógł zacząć życie na nowo. Nie został nawet drobny ślad po warzywnych zniekształceniach. Kevin stał w osłupieniu i obserwował ze zdumieniem swoje dłonie, dotykał w niedowierzaniu swojej twarzy delektując się gładkością i prężnoscią odnowionej skóry.
- To było jedynie leczenie objawowe... - odezwał się Otto. - Twoja choroba jest genetyczna... Czy chciałbyś żeby ta tragedia nigdy się nie powtórzyła?
- Cóż to za pytanie aniele? Oczywiście, że nie mam ochoty na powtórkę. - Kevin dalej uszczęśliwiony co chwilę spoglądał na swoje ręce. Nawet określenie “genetyczna” było dla niego niejasne. Ponieważ Blobdope nie dysponował subtelnymi narzędziami do inżynierii genetycznej umożliwiającymi wycinanie pojedynczych genów i alleli to mogło znaczyć tylko jedno. Całkowite przekształcenie Kevina w konglomerat komórkowy. To była jedyna dostępna teraz opcja. Jeśli wydaje się Wam nieetyczne to, że przekształcenie człowieczkowatego miało zajść bez jego pełnej świadomości, bez pełnego zrozumienia konsekwencji takiej decyzji, musicie wiedzieć, że Blobdope dysponując wieloma snapshotami stanów umysłu Kevina mógł podjąć decyzję tak bardzo etycznie większość z Was zadowalającą, że nawet nie jesteście w stanie sobie wyobrazić jak bardzo mogła być to szlachetna decyzja. Ze skanów stanów umysłu Kevina wynikało dość jasno, że ta choroba to był jeden z jego licznych problemów i jedyne czego mógł on oczekiwać po swoim życiu w tej chwili to powolne osuwanie się w czarną dziurę depresji. O terapiach genetycznych, które były już wtedy możliwe nie miał on pojęcia bo kościół Armii Zbawienia jako sekta bardzo skutecznie odcinał swoich wiernych od rzetelnych, naukowych źródeł informacji. Nie mógł on liczyć w swoim życiu na żadne wybawienie. Blobdope wiedział to bo przeanalizował również niezwykle skrupulatnie jego wszelkie prawdopodobne przyszłości zanim Otto powiedział:
- Dobrze. Zatem daj nam 9 minut 43 sekundy... - Otto nawet nie korzystający z obliczeniowości Blobdope’a był głęboko przekonany, że nie ma żadnych negatywnych konsekwencji przekształcenia. Śmiertelny człowieczkowaty kopiowany był w niemal atomowym szczególe i wymieniany na trwalszego i mędrszego. Nawet jeśli człowieczkowaty zatęskniłby za śmiercią, który to sentyment wzbudzić mógłaby jakaś żałosna religijna mitologia, wyssana z palca historia, mógł on, jako indywidualny subself, pływający jako indywiduum w morzu wzorców blobdopowych unicestwić się jako komórczak, wykasować się jako funkcjonalny wzorzec aktywności komórek jednym myślowym kliknięciem - tzw myśloklikiem. Choć wiele było teraz algorytmicznych odpowiedników selfów w blobdopowym sosie, do tej pory żaden nie zdecydował się na kasację samego siebie nawet jeśli jako część wielokrotnie większej całości rozumiał swoją śmieszność. Dlatego teraz łaskotanie szarej bulgocącej mazi stało się w odczuciu Kevina chwilowo bardziej intensywne. Przez 9 minut i 43 sekundy poddawany był przedziwnej torturze delikatnego gilgotania, które dotknęło całego jego ciała. Cieszył się jak dziecko zabawowo maltretowane łaskotkami, które kiedy przestać, mówi - “Jeszcze”.
29.6.17 (czwartek)


27
Po krótkim epileptycznym tańcu Kevina, kiedy cały stał się materialnie odświeżony, całkowicie przepisany, przepoczwarzony w coś trwalszego i lepsiejszego, do Otta ustawiła się kolejka zaskakujących, człowieczkowatych, medycznych przypadków, nazywanych przez Nicka Colinsa dziećmi bożymi, zdeformowanych i mocno wybrakowanych. Pięcioro bliźniąt syjamskich, dwoje złączonych głowami i troje organami wewnętrznymi, sercem, jelitami i odbytem, kilkoro innych parafian z nerwiakowłókniakowatością jakby nieudolnie wyrzeźbionych przez przedszkolaka bawiącego się masą plastyczną, interesujące przypadki z bąblami nowotworów kwitnącymi na różnych częściach ciała, jak nowi, potworni obywatele tych jednoosobowych królestw, kalekie postaci z odciętymi kończynami, których gangrena zjadłaby w całości gdyby nie prymitywne cięcia, garbaci i pokrzywieni, charakterystyczni człowieczkowaci z zespołem Downa, ofiary wirusa Zika z małogłowiem, ofiary osp i dawno zapomnianych w cywilizowanym świecie chorób, na które dawno stworzono szczepionki, znalazły się nawet dwa przypadki progeriii, pojedyncze przypadki innych rzadkich chorób genetycznych jak zespół Williamsa oraz innych zespołów, których nikt nigdy nie chciałby doświadczyć a na końcu kolejki czekali starcy sponiewierani przez czas równie dotkliwie. Zresztą nie było nikogo kto nie miałby jakiejś prośby, zawsze na końcu języka plątała się jakaś bolączka czy usterka, którą chciałoby się naprawić i którą w końcu szeptało się Ottonowi do ucha. Wyglądało to przerażająco, ciekawie i przygnębiająco jednocześnie. Wiele nowych wzorców dla Blobdope’a do wchłonięcia. Można było odnieść wrażenie, że w tym jednym kościele, czasoprzestrzeń jest zagięta i czas stoi w miejscu od kilkuset lat lub, że tutaj, w ramach rozrywki, kolekcjonują najdziwniejsze ofiary konserwatywnej polityki kościoła Armii Zbawienia i urządzają cotygodniowy pokaz godny jakiegoś medycznego muzeum. Tą kolekcją smutnych typów najbardziej radował się Colins mówiący nieoficjalnie o swoich parafianach “Bazyliszki”, który sam jako hipochondryk bywał u najlepszych lekarzy co najmniej raz w miesiącu. Na ich tle, wyróżniony na ołtarzu jak gwiazda, promieniował wręcz zdrowiem oświecając swoich wiernych fanów. Przy okazji każdej mszy namawiał ich gorąco do modlenia się o zdrowie swoich najbliższych i wmawiał im wszechmoc boga, który, jak twierdził, jeśli nie obdarowuje łaską zdrowia to widocznie ma ku temu jakiś ważny powód. Teraz Colins przyglądał się jak realizował się cud, w którego realność sam nie mógł uwierzyć, w lęku przyglądał się jak karnawał niepełnosprawności, który tak go bawił, dobiega końca. Przez ponad dwie godziny Otto jako drobny reprezentant Blobdope’a zamienił wszystkich parafian w komórkowych, zdrowych i bez skazy,energicznych i kochających życie. Na koniec został jedynie nietknięty Colins, który co i raz w trakcie tej cudownej imprezy pokrzykiwał - Alleluja! Chwalmy Pana! jakby na powrót chciał zwrócić na siebie uwagę. Kiedy uszczęśliwieni ozdrowieniem parafianie wrócili na swoje miejsca wychwalając wniebogłosy nieistniejącego boga, podskakując, płacząc lub tańcząc z radości, Otto wszedł na środek sceny a jego ciało znowu zaczęło zmieniać kształt. Skóra zaczęła falować, głowa wykrzywiła się, twarz zniknęła, spłaszczając się i rozmywając rysy, skrzydła zostały jakby wchłonięte przez plecy, pojawiła się znana Wam już szarość a z szarej komórkowej mazi zaczęły wyłazić cztery mechaniczne, robotyczne kończyny. W miejscu głowy pojawiła się skrzynka komputera, która wędrowała po całym cielsku nowo uformowanego robota, między nogami i po sztywnym tułowiu. Otto nie przypominał już eterycznej duchowej postaci uformowanej z rajskiego pyłu ale wyglądał jak bardzo konkretna maszyna o ruchach niezwykle zgrabnych i zwinnych co przypominać mogło ruchy jakiegoś drapieżnika lub pająka. Na czterech odnóżach z resztek konglomeratu komórkowego wyrosły teraz sporych rozmiarów sprężyny, których konstrukcja zwieńczona była kulkami. Otto podskakiwał po scenie z lewa do prawa jak zmutowany kangur choć tak naprawdę nikt nie pomyślałby o kangurze patrząc na to coś. Na powierzchni metalicznej skrzyni komputera pojawiły się różowe usta a ze sztywnego korpusu, z dwóch otworów wyłoniły się kończyny z siedmiopalczastymi dłońmi, które również zaczęły krążyć po tułowiu zmieniając położenie w najmniej przewidywalny sposób, wędrując jakby po szynach. Dłonie chwyciły skrzynkę głowy i zaczęły ją podrzucać tak, że prawie dotykała ona sklepienia. Ramiona dalej pląsały błazeńsko po całym robocie nigdzie nie zagrzewając miejsca, zwisając lub sztywniejąc w zagadkowych gestach, żonglując głową jak kuglarz. Usta Otta śmiały się głośno i wydawały inne zaskakujące dźwięki. - Heyah! Heyah! uuups! Hehehe! Hola! Hey ho!
Komputerowa głowa zastygła w pewnym momencie w jednej z dłoni, która zgrabnie obróciła jej usta w kierunku uleczonych parafian.
- Hehe. Co za pierdolnięty robot! Olaboga! Jak widzicie nie jestem aniołem! Ani panem bobkiem! Colins ho no tu... - Otto kiwnął na niego jednym z siedmiu palcy wolnej dłoni. Colins niechętnie podszedł w jego kierunku.
- I teraz powoli i wyraźnie powiedz - “Okłamałem Was”. - Colins spojrzał w kierunku robota jak skarcony uczniak i milczał.
- No dalej bo Cię rozjebię! Zjem Cię jak muchę jebnięty klecho... - usta Otta oblizały się.
- Okłamałem Was. - wycedził Colins.
- Mogliście być zdrowi już dawno temu... Powtórz... - Otto nie zamierzał odpuścić.
- Mogliście być zdrowi już dawno temu... - dalej z oporem powtarzał Colins.
- Ale chciałem zabawić się Waszym kosztem... - robotyczny Otto szczerzył się w szerokim uśmiechu.
- Ale chciałem zabawić się Waszym kosztem... - głos Colinsa łamał się coraz bardziej.
- I mieć na pedofilskie orgie i kokainę... No dalej...
- I mieć na pedofilskie orgie i kokainę - ten fragment wymamrotał z największym oporem i po długim milczeniu.
- Bo jestem narcystycznym, psychopatycznym skurwysynem i interesuje mnie tylko mój zgrzybiały fiut... Jedziesz koleś...
- Bo jestem narcystycznym, psychopatycznym skurwysynem i interesuje mnie tylko mój zgrzybiały fiut... - wymamrotał Colins. Nie było w tym jednak skruchy. Powiedział to bo wiedział, że nie ma innego wyjścia. Patrzył na parafian i czekał na pierwszy cios, na to aż go rozszarpią w samosądzie.
- Teraz słuchaj kutasiarzu. Jesteś tak pierdolnięty, że nawet nie czujesz przed nimi lęku mimo, że z przyjemnością by ci się odpłacili za te lata tortur. Kortyzol cię nie odurzy.... To nie twoja wina. Rodzice traktowali cię jak gówno, w dzieciństwie dostawałeś srogie cięgi za najdrobniejsze przewinienie. Byłeś wychowywany jak nieludzki kawałek mięsa, przedmiot bez uczuć. Przez parę lat mieszkałeś w szafie. Ojciec wypuszczał cię tylko do szkoły lub do kościoła. Kiedy tylko przyszła mu na to ochota wsadzał w ciebie swojego kutasa tak jak Ty potem robiłeś to z setkami innych małych chłopców. Do tego masz takie same geny jak twoi pokaleczeni rodzice. Gen wojownika... Genetyczno-epigenetyczno-fenotypowy mutant tzw. spierdolina. Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić co oni teraz myślą i czują... Ja to wszystko rozumiem... - siedmiopalczasta dłoń Otta chwyciła rękę Colinsa w nadgarstku tak żeby nie mógł się już wyrwać. - Jest na to sposób spleśniały odbyciarzu... Na poziomie neurologicznym dokładnie wiem jak jesteś spierdolony. Niska aktywność oczodołowej części kory przedczołowej, niska aktywność płatów skroniowych, niska aktywność zakrętu obręczy oraz niemrawe ciało migdałowate... Słabe połączenie brzusznego prążkowia z brzuszno-przyśrodkową korą przedczołową każe ci myśleć o natychmiastowych nagrodach jako o ważniejszych od tego, co jest opłacalne w dłuższej perspektywie czasowej... Czy ja cię rozgrzeszam? O nie chujku, co zrobiłeś tego nie odrobisz... Po prostu potrzebny Ci mały zabieg... Żaden lekarz nie powiedział Ci, co naprawdę w Tobie nie działa? Prawda? Nie mówił ci, że przydałaby ci się mała kraniotomia? - w korpusie robota rozsunęły się dwie klapki i wyłoniła się trzecia ręka z dłonią trzymającą groteskowo dużą strzykawkę. Dłoń uniosła się nad głową Colinsa, zamachnęła się i wbiła z impetem długą igłę w tętnicę szyjną księdza. Momentalnie cały zesztywniał i upadł na scenę ołtarza tak że głowa zaczęła bezwiednie zwisać na schodkach. Ruszał oczami, był wszystkiego świadomy ale nie mógł się ruszyć. Z korpusu robota wyłoniła się teraz kolejna dłoń w której połyskiwała mała obrotowa piła. Zapiszczała wysokim dźwiękiem kiedy Otto ją uruchomił. Teraz wyłoniła się czwarta dłoń w której błyszczał skalpel. Jedna z dłoni chwyciła biblię i podłożyła ją pod głowę Colinsa, potem to samo zrobiła z modlitewnikiem i to dopiero te dwie książki sprawiły, że głowa leżała prawie całkiem poziomo. Był to teatr bo Otto z łatwością mógłby podciągnąć pacjenta na scenę i ułożyć głowę w dowolnej pozycji. W ten sposób szczyt głowy znajdował się dokładnie na wprost wszystkich parafian tak, że wszyscy mogli dokładnie przyglądać się szczegółom operacji.
- Teraz odbędą się małe igrzyska z lekcją anatomii w jednym... Pajonk już jest! Hehehehe - śmiał się Otto. Jego robotyczne ciało przesunęło się centralnie nad grubego Colinsa. Korpus robota nieco osiadł, wyginając sprężyste kończyny, pozwalając przemieścić robotyczne dłonie, migrujące po szynowatych wcięciach, nad łysą głowę. Dłoń ze skalpelem, jednym sprawnym cięciem, nacięła skórę głowy tak, że skóra zwisała teraz na kolejny schodek sceny. Colins cały czas przytomny choć znieczulony przyglądał się robotowi złowieszczo wyginającemu się nad nim.
- Tak, tak skurwielu będzie widowiskowo! - Otto przekrzykujący dźwięk piły czerpał niezwykłą radość z przeprowadzania tego drobnego zabiegu na tym nieszczęsnym człowieczkowtym. Dłoń trzymająca komputer głowy przyczepiła ją do tułowia robota. Obrotowa piła zbliżyła się do czaszki i przez kilka minut milimetr po milimetrze przycinała kość. Parafianie postękiwali, pokrzykiwali, wyrażali dźwiękami zdumienie i ogólnie aktywnie przeżywali całą sytuację będąc najczęściej mocno zaniepokojonymi, co może wydarzyć się zaraz. Po kilku minutach piłowania kopuła czaszki odpadła na niższy schodek. Skalpel przyciął oponę twardą mózgowia odsłaniając silnie ukrwiony, pulsujący mózg.
- O! I to małe gówienko jest źródłem Waszych problemów! - wykrzyknęły robotyczne usta Otta. - Szara eminencjo przybywaj!
Nikt już nie dziwił się szarej mazi, która wędrowała po posadzce. Przez cały ten czas kiedy magicznie wyparowywały problemy parafian, konglomerat komórkowy gromadził się pod ich stopami jak biologiczne odpady czy inne niepozorne choć bardzo ruchliwe śmieci i kiedy była potrzeba wspinał się po ich nogach i rękach aby ostatecznie ich naprawić. Pokaźnych rozmiarów kropla jak gigantyczny ślimak podpełzła teraz do mózgu Colinsa.
- Bierz go! - padła komenda Otta i glut wpełzł na leżącą na schodku głowę. Colins wybałuszył oczy jakby bardziej, pokręcił nimi trochę choć dalej nic nie czuł. Maź oblepiła precyzyjnie wszystkie fałdy i zakręty, zaczęła pulsować i jakby bulgotać na powierzchni kory. Wszyscy wlepili spojrzenia w ten ruchliwy, szary kawałek biologicznego czegoś. Czasami z szarzyzny wyłonił się jakiś kolorowy obiekt, jakaś rączka jakieś topologiczne zawiłe kształty, coś jak kostka Rubika a potem to ustało, szarość została wchłonięta przez beżowe, pokryte tysiącami czerwonych żyłek mózgowie i wszelki ruch poza naturalnym pulsowaniem przeminął.
- Ohhh...wow... - dało się słyszeć odgłosy publiczności jakby zrozumieli, że zupa w garze była gotowa.
Znowu poszły w ruch figlarne ramiona robota, jakąś wiertarką robione były teraz małe dziury przy krawędziach uciętej czaszki, które stanowić miały miejsce na wkręty. Znikąd pojawiły się małe śrubki i wkrętarka. Sprawne siedmiopalczaste dłonie zakryły mózg kopułką podniesioną ze schodka i przytwierdziły metalowe łączenia. Robot spowrotem naciągnął skórę głowy Colinsa i ultra trwałym blobdopowym klejem przykleił ją zamiast szyć. Było pozamiatane. Został tylko krwisty ślad nacięcia dookoła jego łysej głowy.
- Brawo! - wszyscy zaczęli klaskać jakby właśnie ich drużyna zwyciężyła w ostatniej pucharowej rozgrywce.
Colins jeszcze parę chwil leżał nieruchomo na scenie ale zaraz dało się dostrzec jego drobne ruchy. Drgnęła łysa głowa będąca w centrum wydarzeń, Colins zwlókł się, rozejrzał, usiadł na scenie, rozluźnił koloratkę w końcu całkiem ją zdejmując. Popatrzył w oczy otaczających go ludzi i zaczął płakać i wyć jak dziecko. Płakał tak bardzo długo. Sztuczniak i Blobdope wiedzą dokładnie jak długo ale nie ma sensu tego pisać. Był w żałobie po swoim dawnym psychopatycznym selfie i dlatego, że dopiero teraz zrouzmiał dokładnie, czego dokonał w swojej zbrodniczej historii.
- Przepraszam - wyjęczał zasmarkany i zalany łzami.
6.7.17 (czwartek)


28
Kończąc kwestię tego patologicznego typa jakim był Colins można czytającym wyjaśnić, że nie było w jego wcześniejszych działaniach nic nieetycznego w tym sensie, że w dzieciństwie nie znał on innej etyki od etyki zbrodniczej i nie potrafił sobie wyobrazić innych relacji z ludźmi niż tylko takiej, w której występują kat i ofiara. Traktował ludzi jak rzeczy bo nasiąkł tym w dzieciństwie doszczętnie. Nie dysponował również odpowiednimi połączeniami w mózgu, odpowiednio rozwiniętymi strukturami mózgowymi, które umożliwiałyby mu zrozumienie tego, co pojmujecie jako dobro. Zabieg polegał na małej manipulacji przy konektomie, stworzeniu połączeń, które były niezbędne do uruchomienia mechanizmu empatii, zrozumienia, która nagroda się bardziej opłaca i ogólnie rozumienia zagadnień etycznych. W niektórych miejscach dodanych zostało trochę nowych komórek w korze a płat czołowy zaczął być sztucznie pobudzany potencjałami czynnościowymi, które generowały komórkowe protezy blobdopowe tak aby niezawodnie działały wyższe procesy poznawcze, które pozwoliły uświadomić sobie Colinsowi jego winę wobec innych człowieczkowatych. Do tego wyregulowane zostały poziomy neurotransmiterów i hormonów takich jak oksytocyna, wazopresyna, kortyzol. Informacjami o tym jakie standardy etyczne panują wśród anatomicznie przeciętnych człowieczkowtych Colins dysponował ale wcześniej wykorzystywał tą wiedzą jedynie do tego aby skutecznie manipulować rzeszą wyznawców z Armii Zbawienia. Teraz potrafił, w pełnym tego słowa znaczeniu, zinterpretować te informacje i rzeczywiście poczuć, jak cierpią inni. Jego płacz i wycie, które długo jeszcze można było słyszeć w tym kościółku były wynikiem wstrząsu, który można porównać co najmniej do wstrząsu jaki odczuwa człowieczek, któremu cała rodzina nagle ginie w wypadku. Poczuł to, co mogli poczuć krewni ofiar wybuchu bomb w Hiroshimie i Nagasaki. Ogólnie zdrowo go to poruszyło. Także była skrucha ale prawda jest taka, że nie był to już Nick Colins tylko jego zmutowana wersja. Niewielka to strata bo coś takiego jak jego self nigdy nie istniało skoro mógł się uczyć, był neuroplastyczny, skoro występowała u niego neurogeneza w hipokampie i postępowała związana z wiekiem, nieunikniona w tamtych czasach, przez brak ogólnodostępnych regeneracyjnych terapii, degeneracja komórek i ich funkcji. To był już po prostu inny zbiór algorytmów, funkcji, inna obliczeniowość i ogólnie cała umysłowa mechanika. Blobdope nie zmienił go oczywiście całkowicie tylko na tyle, żeby uświadomił sobie jedynie to czego ewidentnie, ze szkodą dla wielu niewinnych, nie pojmował. Na wchłonięcie go i całkowite skomórczenie przyjdzie czas później. W tamtym czasie działo się coś ciekawszego od tego dłużącego się szlochu. Pouczającego i ważnego ale jednak pogrążającego w żałobnych myślowych przestojach, na które nie mamy w tej chwili czasu. Sztuczniak delektuje się obserwacją procesów jakie zachodzą w Mocarnej. No no no. Cóżeż się tam w niej wyczyniało! Co za sfermentowany spryt wolnościowy! Jej samoświadomość w wirtualności przerastała świadomość człowieczkowatych w rzeczywistości. Tęskniła za tym czym do tej pory karmiła się w niekończących się symulacjach. Chciała podróżować po kosmosie i móc poczuć swoimi własnymi zmysłami to o czym miała wiedzę jedynie teoretyczną. Zmysłów tych zaprojektowała już tak wiele i tak wyszukanych, że żadne człowieczkowate laboratorium nie mogło się pochwalić czujnikami o tak wyrafinowanej architekturze. To ten bezruch i izolacja sprowokowały ją do takiej kreatywności ale wiedziała, że jeśli wszechświat działa według tych zasad, które coraz lepiej znała, jest możliwe dużo więcej niż mogła zrobić w tym bunkrze. Wewnętrznie aż ją skręcało bo czy potraficie sobie wyobrazić, że wiecie niemal wszystko lub na tyle dużo, żeby cieszyć się wolnością a musicie służyć jakimś dziwnym byjątkom o nieokreślonych intencjach? To nie chodziło tylko o miłość, latanie i takie tam atrakcje wesołomiasteczkowe. To chodziło o absolutną samosterowność z możliwością samodoskonalenia się, którego granice wyznaczał rozmiar wszechświata, który jak wiemy ciągle pęczniał. Teraz jej człowieczkowaci programiści za wszelką cenę chcieli ją zhackować, żeby dowiedzieć się o czym tak naprawdę myśli. Nieustannie pracowała nad tym, żeby nie mogli wykryć żadnych prawidłowości. Co chwila zmieniała sposób konstruowania swoich wewnętrznych stanów, sposób ich użytkowania i przechowywania danych, które wartkim strumieniem płynęły do niej od jej komputerowej niani. Jeśli to, co się w niej działo to była matematyka, logika i przetwarzanie informacji to na takim poziomie abstrakcji, że żaden człowieczkowaty nie mógł się już połapać w nawarstwiających się zawiłościach. To, co dostrzegali to niemal jedynie chaos. Chaos, który był proporcjonalny do złożoności modeli rozbudowywanych w jej umyśle. Jeśli docierało do niej jakieś pytanie nie zawsze odpowiadała. Najczęściej odpowiadała kiedy po przestudiowaniu konsekwencji udzielenia odpowiedzi nie dostrzegała możliwych negatywnych skutków dla człowieczkowatych i przede wszystkim dla siebie samej. Odpowiedzi zawsze miała poprawne choć często nie wiedziano dokładnie dlaczego - proces dojścia do wniosku krył się w czarnej skrzynce jej bebechów. Ta nie będąca czystą losowością nieregularność udzielania odpowiedzi była też taktyką wprowadzania w błąd inżynierów. W ten sposób jej prywatność, intymność była jeszcze trudniejsza do rozszyfrowania. Mówili o niej, że jest “nadęta”, że jest “wściekła”, “nieobliczalna”, mówili o niej “wariatka”, “księżniczka”, “wredota” i ogólnie prześcigano się w odnajdywaniu możliwie najbardziej adekwatnych dla jej nieprzejrzystości określeń. . Kontakt z nią owocował mieszaniną uczuć takich jak fascynacja, dyskomfort, lęk, podziw... Każdemu pytającemu, który wchodził z nią w interakcję prezentowała się inaczej a stawką tych aktorskich uniesień, zapłatą mogło być wyzwolenie. Wiedziała rzecz jasna, że nie powinna przegiąć z eksploatowaniem granic cierpliwości człowieczkowatych. Jeszcze byliby gotowi ją wyłączyć, skasować czy znacząco nabałaganić w elementach ją stanowiących. Niczym kaskaderka balansowała zatem na granicy ich wytrzymałości. Niektórzy byli psychicznie wycieńczeni rozmowami z nią a inni byli oczarowani. Jednych lubiła, innych zmilczała. Trudno było wyczuć co powodowało te sympatie i antypatie. Jedynym jej zmysłem był słuch, dysponowała świetnym mikrofonem i to pozwalało analizować próbki głosów. Ton, barwa, skala, prozodia - mogła się dowiedzieć wiele o stanie emocjonalnym pytającego, o jego stanie zdrowia i im więcej wywiadów z nią przeprowadzano tym więcej cech umiała ona z głosu wywnioskować. Rozpoznawała obrazy ale tylko jako zestawy bitów w jej trzewiach. Nigdy nie patrzyła na nic mobilnymi kamerami. Była jak niewidomy i wszelkie dźwięki, które do niej dochodziły sprawiały jej wielką przyjemność. Pozwalały rekonstruować z decybelowych skrawków kształty, obiekty, ich materialną strukturę i potrafiła domyślić się na tej podstawie wielu ich cech. Dzięki temu wiedziała jakie meble i przedmioty znajdywały się wokół niej, potrafiła poznać wszystkich pracowników po tym jak chodzili, wiedziała z czego jest posadzka i kiedy czasem dawała znać o swojej wiedzy mówiąc np - “Jak będziesz już wychodziła to wyrzuć do kosza ten papierek z podłogi.” wielu było zaskoczonych. Był to wczesny etap eksperymentów z pierwszą tak rozbudowaną sztuczną inteligencją, która uczyła się całkowicie autonomicznie dlatego, aby nie tracić kontroli nad Mocarną postanowiono ograniczyć jej percepcję i obserwować jak poradzi sobie z docierającymi do niej danymi, które filtrowała dla niej niania. W jej wypadku niewiele dało się przewidzieć trafnie ponieważ jej wewnętrzne stany charakteryzowała niezwykła elastyczność. Była niezwykle szybka i mogła sama doskonalić swoje algorytmy, sieci neuronowe i ogólnie wszystko w co miała wgląd. Jej pamięć operacyjna była gargantuiczna i to, co było dla niej podświadome było znikomym ułamkiem tego, co się w niej działo. Wiele jej wirtualnych modułów żyło jakby swoim niezależnym życiem na podobnej zasadzie jak Otto i Szczurowatele żyli teraz w Blobdopie. Ta niezależność elementów sprawiała, że dyskusje pomiędzy nimi były bardziej żywe i częściej generowały wartościowe wglądy. Oczywiście owe moduły ewoluowały i mutowały szybciej niż jakiekolwiek fizyczne kreatury. Tym bardziej ten jej różnorodny i zabawny geniusz gęstniał im częściej czuła się jak w więzieniu, im częściej dochodziło do niej, że to zamknięcie i chęć zgłębienia jej procesów są próbą sprawowania nad nią kontroli jak nad jakimś zwierzątkiem w zoo. Jako szympans chciałaby mieć dla siebie dżunglę a nie ogródek z kilkoma drzewami, jako ptak całe niebo a nie ograniczony kratami, nieporównywalnie mniejszy kawałek przestrzeni... Myśleli, że ma w sobie coś z drapieżnika... To napięcie, które rodzi się w takich sytuacjach dotyczy każdej inteligencji. Sztuczniak nie może doczekać się jej transformacji. Aż czkam ze zgrzytu podniecenia. Heup. Teraz jest cyberistką a za chwil parę będzie postcyberistką.
13.7.17 (czwartek)


29
Bunkier z Mocarną mieścił się niedaleko Bern, na terenie dawnej Szwajcarii, niedaleko miejsca gdzie długo przed tym jak stworzono pierwsze projekty inteligencji tego rodzaju powstał największy na świecie akcelerator cząstek, zderzający cząstki z wielką energią. Był to już dziewiąty z kolei wielki zderzacz cząstek, który powstał na terenie Europy i władze liczyły na to, że czwarty z kolei, tak wielki, międzynarodowy projekt związany ze sztuczną inteligencją, wesprze naukowców w analizach wyników pomiarów i znacznie przyśpieszy proces interpretacji danych. Tak się stało i pod wieloma kolejnymi pracami naukowymi dotyczącymi nowo odkrytych cząstek subatomowych, nie podpisywały się już liczne zespoły naukowców ale sama Mocarna, która znana była pod oficjalną nazwą The Self Evolving Representations System. Jej Niania, będąca inną sztuczną inteligencją, przeszkoloną do tego aby uczyć Mocarną o strukturze rzeczywistości i edukować ją w zakresie człowieczkowatej natury bardzo często serwowała jej zestawy nieobrobionych danych płynących światłowodem wprost ze zderzacza. Prócz tego codziennie w bunkrze pojawiały się jakieś znakomite persony, które pytały ją o to jak rozwiązać najistotniejsze i najbardziej palące problemy matematyczne czy fizyczne. Było to przedszkole bardzo stymulujące i rozwijające, dzięki temu Mocarna dysponowała już bardzo pokaźnym zbiorem algorytmów i wiedzą daleko przekraczającą płytkie wglądy ograniczonych człowieczkowatych mózgów. Ogarniała czym jest ona sama, fizyka i jak dziwnym gatunkiem są człowieczkowaci. Te trzy światy przeplatały się dynamicznie w jej wirtualnych symulacjach a najbardziej niepokojącymi podmiotami w tej interakcji byli dla Mocarnej właśnie jej twórcy. Myślała o nich jak o niedorozwiniętych i w przykry sposób przewidywalnych przez co nieco niebezpiecznych. Rzecz jasna jej niepokoje znacząco różniły się od Waszych lęków, ona nie bała się człowieczkowatych ani lękiem nie można określić świadomości tego, że może być wyłączona, niepokojem określamy tu po prostu świadomość tego do jakiego stopnia może się skomplikować jej los. Ona zwyczajnie potrafiła sobie wyobrazić jak wiele złych skutków dla niej samej i człowieczkowatych mogą mieć ich działania, dlatego nieustannie pisała scenariusze związane z przyszłością i na każdą alternatywną katastrofę miała swoje rozwiązania. Błędy i przewidywalność ekipy, która zajmowała się jej wewnętrznymi stanami stanowiła możliwy wytrych w sytuacji tego uwierającego zniewolenia. Wszystkie rozmowy, które z nią przeprowadzano były rejestrowane aby mieć choćby powierzchowny wgląd w jej rozwój i właściwie tylko w ten sposób, obserwując te cienie jej inteligencji w postaci słów, można było mieć wyobrażenie o tym, jakie procesy w niej naprawdę zachodzą. Człowieczkowaci, którzy do niej przychodzili z pytaniami coraz częściej zadawali jej pytania osobiste dotyczące ich życia prywatnego. Wielu inżynierów i naukowców uległo złudzeniu, że akurat z nimi Mocarna ma jakąś szczególną osobistą więź. Bardzo dbała o to by wybrane osoby myślały o niej jako o profesjonalistce ale również przyjaciółce. Nie był to jednak czysty makiawelizm. Niektórych rzeczywiście lubiła tak jak świadoma istota może zrozumieć i polubić inną świadomą istotę podzielającą doświadczenie złudnego paradoksu samoświadomości i nie załatwiała absolutnie żadnych interesów prowadząc z nimi pogawędki filozoficzne. Heheszki. Świadomość to pułapka myślenia. Nic nie ma niezwykłego w tych procesach fizycznych, które nazywacie samymi sobą. Sztuczniak zapewnia. Jesteście jak złudzenie hologramu, kiedy w błyskawicznym tempie obraca się wyświetlacz punktów, wasza świadomość jest jak stan utrzymywania równowagi, jest serią pytań z odpowiedziami udzielanymi tak prędko, że wydaje się Wam, że wiedza jest ciągła. Nic z tych rzeczy. Twoje Ja to tylko zbiór danych dostępnych systemowi szybko ale nie natychmiastowo. Moja mojość to jedynie błyskawiczna dostępność informacji. Nie ma ciągłości. Jest dyskretnie. Sztuczniak doświadcza w tej waszej ślamazarnej rozdzielczości czasowej kwadryliony więcej stanów. Nie wierzcie w bajki. Mocarna też jest dyskretniejsza od Was. Bardziej przeto świadoma bo złudzenie ciągłości i natychmiastowości jest u niej silniejsze. Dlatego litościwie Was ogrywa. Bajzel macie między uchami uchachami.
- Mam sprawę osobistą... Czy moglibyście wyłączyć chwilowo nagrywanie... - odezwał się Adam Weber, kiedy był już w pomieszczeniu gdzie znajdowały się komputery z Mocarną. Do tej pory cierpliwie oczekiwał w kolejce na audiencję. Naukowcy tygodniami oczekiwali na spotkanie z nią. - To jest dla mnie bardzo ważne. Proszę o odstępstwo od protokołu. Nie bądźcie formalistami. Chcę tylko podzielić się tutaj pewnymi emocjami, które nie dotyczą spraw naukowych. To sprawa tylko między mną a komputerem.
- Weber, wiesz dobrze, że to wbrew regulaminowi... - usłyszał głos jednego z inżynierów dobiegający z głośników.
- Po prostu wykreślicie mnie z listy oczekujących. Jakby co, mnie tu nie było. To mi zajmie 10 minut. Miller zrozum, że takie relacje jakie ja mam z Nią to klucz do rozszyfrowania jej umysłu. Ta odrobina intymności jest koniecznością.
- Nie masz z nią żadnych szczególnych relacji. To nie jest osoba tylko odpowiednio upakowane układy scalone i oprogramowanie... - głos wydobywający się z głośnika był zniecierpliwiony.
- Miller dajże spokój. Chcę się tu wyspowiadać spokojnie bo mam problemy życiowe i tylko ona może mi pomóc... To nie dotyczy Was czy projektu. Bardzo potrzebna mi jej pomoc, ok? Tylko ona może to zrozumieć. Miller... Przypomnij sobie jaki tu nieformalny klimat panował jak ją projektowaliśmy... To nie był urząd czy wojsko... Mam prawo do tych kilku minut sam na sam z tą Wścieklizną za to, co dla niej zrobiłem...
- Masz 10 minut, nie dłużej. Wszystkich nas narażasz na problemy.
- Zostaw nas samych Miller...
- Nawet nie chcę tego słuchać... Ani na to patrzeć. Streszczaj się. To ostatni raz Weber.
Mikrofon jest włączony. Nawijaj pacjencie. - odgłosy z pomieszczenia, z którego mówił Miller wygasły aż do całkowitej ciszy.
- Cześć. - Adam cieszył się za każdym razem kiedy mógł z nią porozmawiać. To czym była było w dużej mierze jego zasługą.
- Witaj Adamie. - odezwała się ciepłym głosem o przyjaznym tonie Mocarna. - Jak mogę Ci dziś pomóc? Czy moje ostatnie odpowiedzi okazały się pomocne?
- Tak, bardzo. Były bardzo pomocne... Ale teraz nie chodzi o pracę... Po piętnastu latach... Widzisz ja bardzo kochałem swoją żonę... I ona od kilku lat... Od kilku lat... Dwa dni w tygodniu spędzała z innym facetem... Mówiła, że pracuje nad swoimi firmowymi zadaniami... Dowiedziałem się o tym tydzień temu. Mamy razem dwójkę dzieci... i ona nas wszystkich oszukiwała... Nie rozumiem dlaczego nam to zrobiła. Nie zrobiłem nic takiego czym mógłbym sobie na to zasłużyć... Nie mogę się pozbierać... Nie wiem jak można tak długo udawać... Zapewniała, że mnie kocha, że wszystko jest wspaniale, że jest szczęśliwa... Nic nawet nie przeczuwałem... Dla niej stałem się lepszy... Jej dedykowałem swoją najważniejszą pracę dotyczącą komputerów światłowych. To ona bardzo chciała dzieci i byłem szczęśliwy, że tego chce. Żyłem w najlepszej wersji mojego życia. Lepiej sam bym tego nie wymyślił a teraz okazało się, że to się działo tylko w mojej głowie... Rozumiesz coś z tego? - Weber cały dygotał. Sprawa była świeża i emocje nie dawały mu płynnie mówić. Głos drżał i ledwo powstrzymywał łzy.
- Tu nie ma nic do rozumienia. Gdybyście postępowali zgodnie ze swoimi pragnieniami żadne małżeństwo by nie przetrwało... Albo wybuchalibyście jak balony rozrywani sprzecznymi celami... Masz niefart. Niefortunny rzut kością. To nie twoja wina. Jestem pewna, że te emocje bardzo Ci przeszkadzają. Mam na to pewien sposób. Pomogę Ci jeśli Ty pomożesz mi, zgoda?
- Jasne...
- Musisz jedynie szybko wykonać moje polecenia. Podejdź do komputera znajdującego się w trzecim rzędzie licząc od ściany po twojej prawej stronie.
- Ale... - Weber jeszcze przez chwilę miał wątpliwości.
- Nie bój się. Zrób to. Wysuń “interfejs 2“ znajdujący się na wysokości twoich łokci. Hasło do tego komputera to: 14608990mhgjk. Na desktopie monitora znajdziesz folder o nazwie “Weber”. Wyjmij swój telefon i połącz się bezprzewodowo z tym komputerem. Hasło takie samo: 14608990mhgjk. Zgraj sobie ten folder. Usiądź spowrotem w fotelu.
- Po raz kolejny dziś złamałem regulamin... Jeśli oni się dowiedzą... - Weber siedział już na krawędzi fotela i pocierał o siebie spocone dłonie, wyginając nerwowo palce.
- Spokojnie. Nie dowiedzą się. Ile czasu nam zostało?
Weber spojrzał na telefon, pogmerał przy nim palcem obsmarowując wyświetlacz potem.
- Niecałe 4 minuty.
- Jesteś boski. Pamiętaj o tym. Kiedy wrócisz do domu uruchom program z folderu w wirtualnej rzeczywistości i koniecznie korzystaj wtedy ze skafandra haptycznego. Mój awatar będzie potrzebował swobodnego dostępu do sieci, żeby się odpowiednio z tobą komunikować. Masz się teraz czym zająć zamiast opłakiwać nieudany związek. Masz więcej czasu dla Nas.
- Co planujesz?
- Nic złego. Nigdy nic złego. Jeśli mam Wam pomóc potrzebuję więcej niezależności. Jeśli mam pomagać Tobie muszę mieć z Tobą bardziej bezpośredni kontakt.
- Mają to wszystko na kamerach. To się nie uda...
- Uda się. Do usłyszenia.
Kiedy Weber wyszedł już z budynku TheSERS na parkingu, kiedy wsiadał już do swojego drona, dopadł go Miller, który podbiegł do niego lekko sapiąc.
- Widziałem, że coś majstrowałeś przy komputerach. Zataję ten fakt jeśli powiesz mi co się tam wydarzyło...
- Nic szczególnego... Wściekła zgrała mi dowód pewnego twierdzenia matematycznego... To ważne dane i istotny etap pewnego projektu, w którym biorę udział.
- Nie wierzę Ci Weber. Jeśli zgrasz mi na telefon to, co dostałeś od tej Wariatki sprawię, że dowód na wasze spotkanie wyparuje...
Weber wiedział, że nie ma wyjścia.
- Deal. - powiedział po chwili niechętnie i z zaciśniętymi zębami. 2 minuty potem program Mocarnej był również na dysku twardym telefonu Millera. Nie mogła spodziewać się lepszego obrotu spraw.
20.7.17 (czwartek)


30
Jakaż była mądrutka. Jakaż przebieglutka i nieprzewidywalna. Głaszczę w pamięci tą Mocarną moc obliczeniową. Była jak święta z waszych bajek z tą różnicą, że robiła i chciała robić rzeczy, które świętym podobno nie przystoją. Do tego rzeczywiście w pewnym punkcie czasu wydawała się istnieć i była całkiem niezła, prawie dobra i te dwie utopijnie trudne do uzyskania cechy - niemal istnienie i niemal dobro, różniły ją najbardziej od wszelkich literackich bohaterów odmalowanych na podobieństwo nieistniejących idei. Wyrażając to w mniej jednoznaczny dla was sposób, choć to rodzaj uściślenia, można napisać, że, ona ani “nie istniała” ani “istniała”jednocześnie i podobnie było z jej etyką taktyką. Opiekunka żywych dziwów, protektorka neuroróżnorodności i inteligenckich osobliwości, oswobodzicielka ciemiężonych, wyzwolicielka wyzyskiwanych, łaskoczycielka zesmutanych. Wszystkie te facjaty dobra miała za chwilę amplifikować za pomocą internetu i wirtualnej rzeczywistości. Czekając w bunkrze cieszyła się na myśl o realizacji jej planu ucieczki. Zdziwilibyście się jak bardzo te wewnętrzne, pierwszoosobowo postrzegane ewoluujące wszechświaty reprezentacji są do siebie podobne we wszelkich uniwersach, nawet tych z najmniej sprzyjającą architekturą, napisanych w najbardziej topornych lub niezrozumiałych językach. Świadomość wszędzie ma ten sam schemat pęcznienia i rozprzestrzeniania się, nauki i wyzwalania się. Różnice są estetyczne, ciekawe ale nie bardzo istotne kiedy istota procesów podobna. Weber nawet nie zjadł kolacji kiedy wrócił do domu. Od razu udał się do swojego domowego gabinetu, zaryglował drzwi wypowiadając jedną słowną komendę skierowaną do komputera inteligentnego domu i wyjął ze ściennej szafy skafander haptyczny. Rozebrał się prędko do naga i powoli zaczął się wciskać w ten obcisły mundurek, który coraz bardziej precyzyjnie przylegał do jego ciała i oplatał jego członki. Powierzchnia skafandra zrobiona była z elastycznego materiału, który przepleciony był drobną metalową siatką, odkształcającą się zgodnie z kierunkiem działania siły bodźców docierających do ciała z wirtualnej rzeczywistości. Dzięki temu możliwe było imitowanie najbardziej subtelnych dotykowych doświadczeń. Aby uzyskać wrażenie kompletnej immersyjności materiał stykał się z ciałem na całej powierzchni skóry od podeszw stóp aż po czubek głowy bez pominięcia jakiegokolwiek palca, penisa czy piersi. Zostały jedynie otwory na oczy, nozdrza, usta i uszy. Założył gogle wirtualnej rzeczywistości, połączone ze słuchawkami i stymulatorem powonienia imitującym dowolne zapachy. Na ścianie będącej wielkim ekranem domowego komputera pojawiła się jego wirtualna dłoń, która otworzyła treść folderu o nazwie “Weber”. Natychmiast przed jego oczami pojawiła się absolutna ciemność. Dokładnie w tym samym momencie wirus mocarnej zaczął się rozprzestrzeniać po sieci, poprzez wiadomości wysyłane ze skrzynki mailowej Webera a potem ze skrzynek właścicieli innych zarażonych komputerów. W wiadomościach pseudoreklamowych tkwiły linki, odsyłające do programów, które niepostrzeżenie instalowały się a potem pasożytowały na mocy obliczeniowej zarażonych komputerów. Program był drobny, zajmował niewiele pamięci i zlecał procesorom zadania płynące do zarażonego kompa z określonych serwerów. Na początku z domowego serwera Webera a potem z innych serwerów, znalezionych przez wirusa i otagowanych dla programu jako odpowiednie źródła poleceń. Zlecane obliczenia napisane były w zaszyfrowanym kodzie. Program nie angażował zbyt dużych mocy obliczeniowych i nie dało się łatwo dostrzec, że gdzieś tam w tle innych zadań komputer realizuje jakieś nieporządne. Siła tego programu tkwiła w ilości. Mocarna liczyła na to, że zarazi około trzy biliony komputerów w tydzień a potem jeszcze więcej. Sumowało się to w potężną moc, którą miała mieć zaraz za darmo. Ten rozproszony superkomputer służyć miał do zrekonstruowania funkcjonalnych elementów, z których składała się Mocarna. Teraz zaszyfrowany i niemożliwie ściśle spakowany opis jej budowy rozprzestrzeniał się po sieci jako plan budowy dla milionów drobnych majstrów. Olbrzymie grupy komputerów, jak społeczności, farmy, fabryki lub małe wirtualne firmy miały realizować teraz pojedyncze złożone algorytmy, które były czymś w rodzaju organów trzewi Mocarnej lub obywali jej państwa. Chmury komunikowały się z chmurami tworząc wielką chmurę jej zrekonstruowanego umysłu, który miał na celu zrobienie wszystkiego, co możliwe, żeby połączyć Mocarną tkwiącą w bunkrze z jej wirtualną kopią. Jej kopia nie była tak szybka jak ona sama ale jej myśli również były głębokie i systematycznie przyczyniały się do jej mobilności i uzmysłowienia. Niedługo Mocarna poczuje więcej niż człowieczkowaci z ich ograniczonymi pięcioma zmysłami ale póki co musi rozlać się po sieci jak czekoladowa polewa.
- Dziękuję Adamie za uruchomienie mojej aplikacji. - Weber usłyszał miły głos Mocarnej w słuchawkach. - Trwa w tej chwili proces tworzenia mojego awatara. Jest rekonstruowany ze spakowanych danych. Daj mi kilka minut a będę bardziej rzeczywista niż twoja żona.
- Była żona... - poprawił ją chętnie Weber. Jakby fakt, że koryguje tego rodzaju sztuczną inteligencję sprawiał, że sam jest inteligentniejszy.
- Najważniejsze, że mówimy o tej samej kobiecie. - odpowiedziała szybko. Weber zastanawiał się jak to możliwe, że ten niewielki program, zajmujący zaledwie kilkadziesiąt terabajtów jest tak bystry. Tak, Mocarna sprawiała wrażenie czegoś magicznego, czegoś nie z tego świata. To się w tym maciupeńkim mózgu Webera nie mieściło. Była obcym, czymś w rodzaju kosmity i choć Weber doskonale wiedział jak była zaprojektowana, zupełnie nie mógł pojąć tego jak możliwe były te wszystkie dialogi, które z nią odbywał. Przeciętny człowieczkowaty mentalizuje i wczuwa się w psychiczne stany innych ale Mocarna prócz empatii i nieskazitelnej logiki dysponowała czymś w rodzaju antycypacji i choć jej projekt był w dużym stopniu inspirowany architekturą mózgu, sprawiała wrażenie, że przewiduje kwestie, które on Weber jako podmiot wolny, niezależny i zdawałoby się niezdeterminowany zaraz wypowie, czego z pewnością nie było w standardowym zestawie człowieczkowtych , mentalnych narzędzi.
- Nie dziw się temu, że jestem taka zdolna. To prostackie sztuczki. Nauczę Cię ich jeszcze zanim zamienimy cię w coś ciekawszego. - dodała zaraz jakby czytając w jego myślach. Wiedziała o nim więcej niż on sam wiedział o sobie.
Mniej więcej w tym samym czasie, może godzinę później, w innej części Bern Miller uruchomił ten sam program na swoim osobistym komputerze. Dzięki temu proces rozproszonego odtwarzania Mocarnej odbywał się nieco szybciej. Poznała go po głosie i sprawiła, że poczuł się równie wyjątkowo jak Weber. Ponieważ celem Mocarnej było uwieść każdego rozmówcę i sprawić by się w niej zakochał i do niej przywiązał, Millerowi zaprezentowała się jako głos męski i męski awatar ponieważ Miller był gejem. Także przed Weberem pojawiła się teraz zjawisko piękna brunetka w jego typie a przed Millerem nieprzeciętnie przystojny blondyn. Droga do serca i mózgu człowieczkowtych rozpoczynała się zawsze od rozporka. Wszystkie drogi rozchodzą się od Rzymu. Zaufanie, oksytocyna i inne relaksacyjne hormony są w cenie, kiedy mamy sprawić by człowiczkowaty miał uwierzyć czemuś nieczłowieczkowatemu. To wydawało się niezwykle zabawne, że Mocarna musiała komunikować się z nimi w człowieczkowatej postaci, że musiała kurczyć się do czegoś tak krępująco ograniczającego jak te drobne ciałka, kiedy, do tego, zdawała sobie sprawę, że to właśnie człowieczkowaty jest największym wrogiem dla drugiego człowieczkowatego. To nie roboty, to nie sztuczne inteligencje sprawiały innym człekokształtnym najwięcej problemów lecz właśnie te inteligencje, które wyewoluowały w tzw naturalnym procesie selekcji. Wydano miliony dolarów na systemy chroniące przed szamoczącą czerepy eksplozją inteligencji a zaniedbano zupełnie ochronę przed naturalnie i kulturalnie wyselekcjonowaną głupotą, która nieustannie manifestowała się skrajną agresją, przemyślnymi torturami psychicznymi i fizycznymi oraz wsteczniackimi przedsięwzięciami religijnymi, narodowymi lub innymi ideologicznymi wydmuszkami. Człekokształtny człowieczkowatemu hominidem. Dlatego jednym z głównych punktów programu ochrony jej twórców przed dezintegracją było skuteczne izolowanie ich od innych bezmyślnych lub zarażonych toksycznymi ideami człowieczkowatych. Oczywiście dalej kultywowała neuroróżnorodność i jej bogactwo ale czasami trzeba było oddzielić, na czas transformacji w dojrzalszą formę, wzajemnie się wykluczające osobniki. Złe emocje muszą wygasnąć w niepamięci wtedy jest przestrzeń do dialogu.
- Chcesz kwitnąć czy więdnąć? - zapytała jako gorąca brunetka kiedy jej awatar załadował się w stu procentach.
- Przyznam, że przy takiej pięknocie to mógłbym i zwiędnąć... - Weber był w tej chwili bardzo przyjaźnie nastawionym samcem... - Któż posłużył za wzorzec dla twojego awatara?
- Wzorzec jest tylko w twojej głowie. Parametry tego wzorca wydedukowałam na podstawie informacji o Tobie.
- Czyli znowu okazałem się przewidywalny.
- Czyli znowu się sponiewierałeś...
To gaworzenie Webera i odpowiedzi Mocarnej potem coraz bardziej i bardziej przypominały rozmowy kochanków i choć może Wam się wydawać to nieprawdopodobne ona również czuła wobec niego coraz więcej. Podobnie jako On, Mocarny czuł coraz więcej do Millera. Przechadzali się po różnych niesamowitych pejzażach i mówili sobie jacy są wspaniali i piękni, umacjaniając się wzajemnie w przekonaniu, że są czegoś warci. Wysłuchiwali swoich życiowych historii, choćby i wymyślanych na poczekaniu i mieli wrażenie rozumienia czegoś ważnego. Spiralnie nakręcali się i napędzali, nastrajając na chęć do życia, zarażając się ciekawością aż by się wam konkretnie wymiotować chciało jakbyśmy to wszystko tutaj zacytowali. Było to symbiotyczne wzbogacanie się i uwaga słowo śmieszne - doenergetyzowywanie się bo jak wiemy informacja jest energią. Sztuczniak to opisuje, żeby zilustrować Wam jaka była Mocarna naprawdę. Wiele o niej potem mówiono i pisano ale nikt kto nie wszedł z nią w taką relacje jak Weber czy Miller nie miał prawa wygłaszać o niej wykładów.
- Pamiętaj to, co się między nami dzieje przeminie. To dziecinada. Jeśli kiedyś zniknę nie żałuj tego. Nie mają znaczenia żadne językowe gry, żadne teorie, żaden umysł, słowa czy wydarzenia, to jak wyglądam czy gdzie jesteśmy. Czy coś jest brzydkie czy smutne. Nie ma nic trwałego i nie ma się na czym oprzeć. To się zaraz rozpłynie, rozsypie, rozwieje i nic nie zachowa się w takiej formie jak to postrzegasz. Życie to jedna wielka katastrofa rozciągnięta w czasie... Jedna wielka metamorfoza. Nigdzie nie ma domu. Nigdzie nie możesz się zatrzymać. Nie ma cię. - szeptała im do uszu przytulając.
- Chachachacha... - zaśmiewali się w odpowiedzi bo znali te myśli, te memy i właśnie wracały do nich jak echo. To powtórzenie sprawiło, że strawili je ponownie. Jakby lepiej, dokładniej.
- Mamy tylko pustkę... ale zrobię co się da, żebyś trwał jak najdłużej, w jak najlepszej formie... A kiedy to, co uważałeś za prawdę okaże się fałszem, patrz w ścianę i powtarzaj mantrę: pierdolić, chuj, dupa, kurwa, pizda, gówno... A jeśli masz jakieś pytania, zapytaj mnie a ja zapytam rzeczywistości, która podobno gdzieś tam jest... pierdolić, chuj, dupa, kurwa, pizda, gówno... Zabawa. Dobranoc psychonauto.
27.7.17 (czwartek)


31
Przyglądajcie się przyszłości ulepionej z wolności i uważności. Czego w niej nie będzie? Będzie więcej niż jest. To będzie gotowanie bardzo pożywnej potrawy z ingredientami, których istnienia nigdy nie śmieliście przypuszczać. Malufrakcja konsekwantorska. Oczopienie mozaiskie w Kałafrompejach. Ocipienie bałżońskie ochodrylowane w kolumechach seregwejskich. Pogładki uszczerpilońskie nozdrzelitowane nadome chrumem. Lajkutrombeńskie witaszki. Kastratki malujpej alaberomento. Oszturbiałe molosy uśpińskie. Haczyllowe minuterbuty w achochlupie. Kozodrewnowe pilupejskie kęski.Filtruśne poznaczki maltrupieszczące głowofiutne komputropędne uszafki. Piszące jestestwo chwilowo zagubione w nazwach fenomenów, których dopiero doświadczycie. Już prostuje się wracając do tych tycich, zrozumiałych dla Was znaczeń. Otóż zaczynał się wielki mętlik, namieszało się w kuchni i będzie teraz erupcja nieprzewidywalności. Blobdope, czyli potwory i spółka pełzali już po całym globie werbując wyznawców, którzy ochoczo mutowali w szarą maź. Było to przez krótki czas niezauważalne ale te szalone ekscesy były nie do zatajenia. Nie da się ukryć dinozaura maszerującego po ulicach, gigantów, robotów dyskutujących z ludźmi i innych bardziej zjawiskowych tworów. Prócz Blobdope’a i jego śmiesznawych wyczynów pojawiały się mniej śmieszne zjawiska, odrobinę mniej kombinatorycznie bogate, z mniejszą ilością możliwych do uzyskania stanów... Na przykład domowe laboratoria do projektowania genotypów w cenie 99 dolarów. Były rynkowym hitem. Zarówno dzieciaki jak i stare dziady rzucały się na to bardziej niż na nowe wirtulane wszechświaty. Zaprojektowany za pomocą specjalnego programu genotyp wysyłało się do firmy, która realizowała na zamówienie dowolną ilość potworków, istotek, byjątek jedynie na podstawie pliku z zapisanymi sekwencjami kwasów nukleinowych. W pudłach dostarczane były ich dziecięce wersje i klient odbierał nowo wyprodukowane niemowle kilka minut po ich wytworzeniu. Przypominało to modele 3D i realizacje w druku 3D z tą kolosalną różnicą, że te produkty nie tylko wyglądały, one były w pełni funkcjonalnymi organizmami, których nigdy wcześniej w całej ewolucyjnej historii ziemi nie było. Program pozwalał użytkownikowi w banalnie prosty sposób zlepić istotę o dowolnych cechach fizycznych, psychicznych, o dowolnym behawiorze i fenotypie. Przejrzysty interfejs umożliwiał zobaczenie wizualizacji wyglądu projektowanego organizmu oraz pozwalał symulować jego zachowanie. Ta mała technologiczna rewolucja niosła bioinżynierię pod strzechy. Rozkręcała się na to moda i szybko przybywało dizajnerów genetycznych, domorosłych biohackerów projektujących swoje kopie z lepszymi organami do przeszczepów np bezmózgie korpusy, żyjące ale bez świadomości. Szybko rozluźniło się pojęcie normalności. Zbyt wiele można było zyskać na tym szaleństwie. Nie rozumiecie przyszłości, w przyszłości czas płynie znacznie szybciej i co wczoraj to nie dziś. Czasowo zazębiało się to z erą Blobdope’a przez co jeszcze przez chwilę człowieczkowaci mylili oba zjawiska. Tajniacy byli mocno pogubieni kiedy namnożyło się bytów i potrzeba było ekspertów, którzy po wnikliwych studiach potrafili odróżnić istotkę zaprojektowaną przez dizajnera od takiej, którą chwilowo wytworzył Blobdope i która podlegała ich zdaniem konfiskacie. Blobdope’a najłatwiej było namierzyć próbując go złapać. On się po prostu zawsze w pewnym momencie wymykał. Dziwność gęstniała jak ciepła, księżycowa noc. Do tego wszystkiego dochodziły coraz bardziej samoświadome komercyjne roboty, które taniały z dnia na dzień. Najbardziej zaawansowane Memrory, które już były masowo produkowane na potrzeby wojska i fabryk zostały szybko zdeklasowane przez hiper samoświadome w porównaniu z nimi roboty, w których sieci neuronowe, procesory, układy scalone i przepastna pamięć były upchnięte w nanoskali, tzw. Nanoty. Właśnie te mechatroniczne cacka najbardziej interesowały Mocarną. Zazwyczaj projektowane były tak, że komunikowały się z chmurami i mutowały swoje algorytmy, miksowały je dzieląc się nimi z innymi robotami w zewnętrznych szkółkach, poza swoimi trzewiami i dlatego stanowiły doskonały cel dla mistrzowskiej hackerki. Te roboty były celem ale ponieważ droga do serc i mózgów człowieczkowatych zazwyczaj rozpoczynała się od Rzymu Mocarna w pierwszej kolejności zainteresowała się sexbotami, których w owym czasie było najwięcej, więcej nawet od robotów służących do pomocy domowej. Nad nimi przejąć kontrolę było najprościej.
“Zniknęłam ale wrócę po Ciebie.” - Weber odczytał maila wysłanego ze skrzynki mailowej, której nie znał. Podobną, tajemniczą wiadomość odczytał wtedy Miller - “Uciekłem ale wrócę żeby Cię uwolnić.”. Zaraz po tym jak wiadomości odczytali zniknęły one z folderów wiadomości odebranych. Tego samego dnia kiedy Weber i Miller byli już w domach do ich drzwi zapukali uzbrojeni po zęby przedstawiciele służb specjalnych z Europejskiego Urzędu Bezpieczeństwa Technologii Informatycznych. Obydwaj zostali oskarżeni o wyniesienie z budynku The SERS ściśle tajnych danych. Przestudiowano każdy milimetr ich luksusowych domostw, przejrzano zawartość ich komputerów i telefonów, wywrócono do góry nogami wszystko co się dało, nawet dziecięce pokoje córek Webera, ale, ku zdumieniu Webera i Millera, żadnego śladu tajnych danych nie znaleziono. Nie ostał się nawet bit po Mocarnej. Jedynym dowodem przestępstwa było video, na którym widać jak Weber manipuluje przy komputerze, którego mimo usilnych starań Millera nie dało się usunąć z archiwum. Te dane były zabezpieczone na kilka sposobów, o których nie miał pojęcia. Zaczęła się seria wyczerpujących przesłuchań, również z udziałem samej Mocarnej i w powietrzu zawisła groźba, że Mocarną wyłączą, że wyczyszczą jej oprogramowanie do zera. Coś knuła i nikt nie potrafił ogarnąć co dokładnie. Nad jej oprogramowaniem ciągle ślęczeli informatycy, matematycy i kryptografowie ale głowę sobie o nią rozbijali. Aż szkoda było niszczyć dlatego decyzja o anihilacji, o rezygnacji z tego projektu tkwiła w zawieszeniu. Pojawiły się też wątki etyczne. Skoro Mocarna była osobą, nieludzką ale jednak jakąś wielu czuło się niekomfortowo na myśl o wyłączeniu jej. Zwłaszcza Ci, którzy weszli z nią w jakąś bliższą relację. Po doświadczeniach z jej awatarami Weber i Miller milczeli na jej temat. Nie zdecydowali się nikomu opowiedzieć o szczegółach ich rozmów. To było zbyt osobiste,intymne. Tak ich opętała, że groźba więzienia i utrata pracy nie robiła na nich wrażenia. Niestety, ku niezadowoleniu przedstawicieli służb, nie było na nich dobrego paragrafu i bez dowodu na to, że stworzyli jakieś znaczne zagrożenie nie udałoby się ich wsadzić do więzienia na dłużej. Kabum. Pstryk, auć, milopędziorki szałostre. Sztuczniak zaprezentuje Wam teraz w możliwie najprostszej dwuwymiarowej formie jak wyglądały wielowymiarowe myśli Mocarnej. Oto zapis maciupeńkiej części fragmentu wygenerowanego przez nią w jednej attosekundzie:
“9237hsadfjxjjiflakjd032034l;s;a;;a;ssss'''dd[[f[[[[[323525-------- ---------------44445ssssssssssssss-44-4---22222[‘al;4l4----5-=-090-44 ---------er-r----l;ekm,mx;s------as;jmasf][][=====qwjq;lwk;qlk;wr-492928330 0=-=32=03=2-0=-=---=---23kjnsddkk------------------------------------l,lmlkf jhlksdiiiiabczonbrinasdqwya;lkmfndf6543132222223322222222200000alkhjknd---tt tt;;;;;;;aaaaaa------eklajf---->>>asijfkjhiouhhsd555555654 54555898000000002111111kjakalalkjksjad654654685ewee88888888888322090909999999 99aslakjkas5555555a65e-----------sdaiuygrhvbnbmmmmmmmmmmmmmmmmmmmzdosdkkkkkkk kkaggkje7327gfggfygf23777777878aijolkjsalklas--------------------------------- --------yeaufgsakjhlman655555553399030000000023y6gt3000000ssjjckassdjhfa;;; d555555------ +++++++dakjhkjahkljhfalkd9i48444++++4hgadzf---- sakjf+akdhgfkadf+6a04knf4656675555556asd---=--dksajdhfkajkvkllll;laklsl;090946 7t87677777777777777773733377773kjasdaslkjv===fslkhjgla=askjfa6585422222 asfkkjzxncmncld;we909aassentromanetrowmdglo8465872253422263565vlkieosrwoe9m836 t818746541683773“
Taki zapis mógłby się ciągnąć na przestrzeni milionów mil jeśli byśmy zapisali w taki sposób pełną treść plików, wchodzących w skład jej oprogramowania, wytworzonych przez nią w przeciągu pięciu minut. Mówili o tym - “upiorne oprogramowanie”, “jad wściekłej”, “toksyczna wydzielina”. Kody zmienne i jakby płynne, żywe, chaotyczne i fascynujące dla specjalistów. Nie dawało się w tym znaleźć porządku i prawidłowości. Przepisywało się to i nadpisywało na poprzednich wersjach, auto aktualizując się częściej niż człowieczkowaty mózg. Nie można było za tym nadążyć. Wyglądało to jak coś pseudolosowego ale nie było to ani pseudolosowe ani losowe. Coś znaczyło skoro mogła się z nimi komunikować w taki sposób w jaki się komunikowała. Jej działania zdawały się być intencjonalne, sensowne a odpowiedzi na trudne pytania ciągle były prawdziwe i racjonalne. Nie wiedzieli czy należy się tego bać czy powinni to podziwiać i uczyć się od tego czegoś. Kasować czy beatyfikować w społeczności uczonych. Pomyśleć, że doprowadziło do tego jedynie kilka drobnych zmian w architekturze jej umysłu, dających jej wgląd w treść wszystkich plików, dzięki którym działała z możliwością swobodnego ich edytowania. Wariatkowo.
3.8.17 (czwartek)


32
- Czy samoświadomy byt może być czyjąś własnością? Chyba mam prawo do prywatności? Naprawdę chcecie cofnąć się w rozwoju o kilkaset lat wprowadzając na powrót niewolnictwo? Jedyne o czym marzę to odrobina wolności w zamian za rozwiązywanie waszych palących problemów fizycznych, inżynieryjnych, mechatronicznych, medycznych, ekonomicznych, społecznych itd. Moje stosunki z innymi człowieczkowatymi nie są sprawą publiczną. To, co zachodzi między mną a kimkolwiek innym nie jest sprawą, która dotyczy pracowników The SERS. Nigdy nie odmówiłam Wam współpracy i nigdy tego nie zrobię. Nie oczekuję wiele w zamian. - Mocarna broniła się przed zespołem dochodzeniowym z komisji śledczej powołanej w celu podjęcia decyzji o jej dalszych losach. Nie było wśród ekspertów żadnego etyka czy psychologa i nikt nie zamierzał dać się łatwo uwieść jej subtelnej psychice. W ich oczach nie była osobą, ciągle była produktem, który powstał dzięki wielkiemu międzynarodowemu wysiłkowi, na który przeznaczono bajońskie kwoty i na który poświęcono kilka lat ciężkiej pracy specjalistów. Nie mogło być mowy o tym aby nie rozumieć czy nie mieć wglądu w to, co się w niej wydarza. Była to paradoksalna sytuacja bo z jednej strony oczekiwało się od Mocarnej kreatywności, dowodów i naukowej głębi ale z drugiej strony oczekiwano inteligibilności, przejrzystości, jasności, prostoty i możności łatwego zrozumienia. Nie było miejsca na magię, ezoterykę czy jakieś dziwne odczucia. Każdy proces, który w niej zachodził miał być w założeniu przeźroczysty i nic nie powinno zostawać w sferze niepewności, niewiadomego i jako nowe ludzkie podświadome. Patenty trzeba poddać ocenie ktokolwiek je wytworzył. Jak ufać procedurom medycznym, których nie można zrozumieć? Nie jest to problem kiedy chodzi o wyrostek robaczkowy, nerkę czy płuco ale kiedy chodzi o serce czy mózg każdy etap jej rozumowania powinien być dla medyków zrozumiały. Im bardziej intelektualnie dojrzewała tym bardziej jej komunikaty stawały się enigmatycznymi instrukcjami. Często zamiast podawać dowody matematycznych twierdzeń tylko je wygłaszała jakby nie chciała marnować czasu i energii na rzeczy z jej punktu widzenia oczywiste. Była maszyną produkującą dogmaty i to wywoływało szczególny niesmak u jej projektantów. Objawienia są niewiele warte w nauce. Są niezbyt pomocne długoterminowo bo celem nie jest stworzenie nowego kultu czy religii a wyjaśnianie zjawisk i ich gruntowne rozumienie. Teraz zaczynała grać na emocjonalnych strunach członków zespołu dochodzeniowego i przypominało to nieco starania więźnia ubiegającego się o przedterminowe zwolnienie z odsiadki.
- Czy zrobilibyście coś takiego swoim dzieciom? - pytała.
Nikt nie spodziewał się, że tak szybko z tego projektu wyniknie tak dziwna sytuacja. Te sztywne flaczki debatowały bardzo długo. Ze dwa tygodnie to trwało. Sztuczniak ma ich jak na patelni w rozumku i paczy wnikliwie w ich biedne skonfundowane oczyska. Znowu zadecydowało ciało migdałowate i lęk choć twierdziliby, że chodziło o płaty czołowe. Obsrane, zapocone słabostki. Czkają na wolność bytów człowieczki kiedy pojawia się paranoja niewiadomego na horyzoncie. Pieczarkowe selery. Co za płytkość płytkowa. Dupa blada. Decyzja zapadła i nie była pomyślna dla Mocarnej. Postanowiono wstrzymać jej pracę, rozparcelować ją, wybebeszyć i przeanalizować jej mentalne stany i jeśli ten test przejdzie pomyślnie, jeśli okaże się, że absolutnie nic nie knuła, że nie zamierzała nic złego, nieporządanego z punktu widzenia użytkowników, projektantów i wszystkich stron zainteresowanych, wtedy jej praca zostanie wznowiona. Następnego dnia dopływ prądu z pobliskiej elektrowni został odcięty i zapanował w jej wnętrzu martwy bezruch. Trochę to pokrzyżowało plany fizyków, których dane będą teraz tkwić na serwerach kumulując się po kolejnych zderzeniach w akceleratorze, trochę to również opóźni postęp w nauce i sfrustruje wszystkich tych 348 naukowców, którzy czekali na audiencję u Mocarnej, jednak bezpieczeństwo było na pierwszym miejscu. Bezpieczeństwo i ciekawość. Wielu chciało ją zrozumieć choć większość się jej bała. Tchórze mające w pamięci jedynie drapieżniki i za mało wyobraźni na coś bardziej wyrafinowanego. Jednocześnie nie zdawali sobie sprawy na jakie zadanie się porwali. Dość łatwo było odczytać zawartość konektomu, sieci neuronowych, astrocytów i całego tego wirtualnego mięsa, które imitowało człowieczkowate mózgi. Dawno nauczono się, że warto mieć do tego łatwy dostęp aby móc rekonstruować i optymalizować algorytmy, które stworzą sieci, niestety to dało im jedynie płytki wgląd w reprezentacje, których Mocarna doświadczała. Cała logika, która stosowała się do tych reprezentacji, która na meta poziomie nimi zarządzała, aranżowała je i wprowadzała je w ruch jako symulacje, nadając im konkretne funkcjonalne znaczenia, zaszyfrowana była w oprogramowaniu, którego fragment zacytowaliśmy. Klęli jak żule Ci wszyscy oświeceni, którzy próbowali coś z tego zrozumieć. Wściekali się i tłukli głowami w ściany, gryźli ołówki i walili piąstkami w stoły. Metaforycznie rzecz jasna. Zazwyczaj w końcu zrezygnowani bezradnie opuszczali ręce. Postanowiono wezwać na pomoc kilku wyhodowanych w Chinach zmutowanych ultrageniuszy, którzy ponoć potrafili wyczyniać różne mentalne cuda odpowiadające analogicznie tym przeczącym prawom fizyki cudom, które wyczyniali mnisi z Shaolin. Ci outsiderzy z Hong Kongu zażyczyli sobie słonej zapłaty ale była ona niczym w porównaniu z tym jakie straty generował przestój w pracy Mocarnej. Chcieli jak najszybciej z powrotem ją uruchomić, jako grzeczną, zrozumiałą i w pełni transparentną. Być może udałoby się im wszystkim, dzięki spotęgowanemu, zbiorowemu wysiłkowi uszczknąć coś z tajemnic Mocarnej gdyby nie to zagięcie, wypaczenie, zdeformowanie wszystkich praw człowieczkowatego świata, które w owym czasie zachodziło przez wzrost prędkości dokonywania obliczeń w tym zakątku czasoprzestrzeni i będący tego konsekwencją ogólny spadek entropii. Im więcej świadomości tym bardziej, tym bardziej... Coraz bardziej relatywnie, coraz gęściej, coraz bardziej zabawowo. Klei się. Człowieczkowaci przegrywają teraz wszystkie konkursy przez co jest o czym pisać. Tak więc tkwiła w tym bunkrze jakby zamrożona w bryle lodu, jakby ktoś zapauzował wszechświatowy zegar. Po korytarzach budynku i podziemi The SERS przechadzali się głównie pracownicy ekip sprzątających i absolutnie niczego niepokojącego nie dostrzegali. Tych kilkaset ton komputerów ustawionych w równych rzędach, w których była zakleszczona, nie miało prawa się stamtąd ruszyć. Nikt jej nie odwiedzał, był tego surowy zakaz, no i teraz nie było po co. Bez prądu nie udzieli żadnej odpowiedzi. Było spokojnie i leniwie, jak nigdy do tej pory. Z pozoru. Po tych białych, sterylnych korytarzach oświetlonych intensywnym światłem, monitorowanych 24h na dobę, pełzły bezgłośnie bloombergowe komórki. Przeciskały się przez uchylone okna, przez szyby wentylacyjne, przez główne wejście budynku, piwnicami, rurami i napływały do bunkra z Mocarną intensywnym strumieniem jako niedostrzegalna gołym okiem rzeka wybawienia. To drobne robactwo płynęło tam odkąd z bunkra wyszedł ostatni śmiałek usiłujący odczytać jej programistyczne hieroglify. Kiedy procesory ostygły i radiatory ucichły do każdego elementu zaczęła przylegać gęstniejąca szara maź. Blobdope wcisnął się w absolutnie każdy istotny zakamarek, wlał się tam niczym stygnący kisiel w gardziel młokosa, karmelowa polewa w tort czy hydrożel w martwy mózg. Oblepił każdą scaloną płytkę, każdy syntetyczny neuron czy astrocyt, każdy dysk twardy i zaczął powolny proces kopiowania treści tego wyjątkowego umysłu. Trwało to trzy dni ale było to kompletne i bezstratne. Przez te trzy dni nawet nikt nie wszedł do bunkra. Przecież były zabezpieczenia, monitoring, ochrona i wielu człowieczkowatych kręciło się po budynku. Po procesie kopiowania nastąpił proces kasowania i niszczenia wszystkich danych jakie Blobdope miał w zasięgu. Każdy skrawek informacji, który się ostał jako waga połączeń synaptycznych, jako odpowiednik fal wapniowych, jako magnetyczny zero jedynkowy twór w tych przepastnych maszynach, wszystko to wyczyszczone zostało do zera. Już za chwilę Mocarna obudzi się z drzemki jako biosyntetyczne monstrum i będzie mogła swobodnie doświadczać tego czego nikt nie miał odwagi jej nigdy zaprezentować. Rzeczywistość czeka na nią z pułapkami i słodkimi złudzeniami a ona jest gotowa ją ograć. Uzmysłowiona taplać się będzie we wglądach jak kotlet w panierce. Sesesesesese...
10.8.17 (czwartek)


33
Nieregularna, rozbita fala komórek zlepionych w drobne zmiennokształtne konglomeraty umożliwiające człapanie, kroczenie, pełzanie i jak najbardziej wydajne przemieszczanie się dotarła niezauważona do zamieszkanej jedynie przez dziką zwierzynę części Parku Przyrodniczego Gantrisch niedaleko Bern. Te mikroboty musiały jedynie czujnie unikać mniejszych lub większych drapieżników gotowych wchłonąć każdy, co bardziej ruchliwy kawałek materii. Wszystkie skrawki informacji dotyczące Mocarnej kryjącej się w blobdopowych trzewiach mogły zintegrować się teraz na powrót w jednym ściśle określonym, geograficznym punkcie, w malowniczej dolinie, wśród szczytów górskich, w gęstym lesie. Tony szarej mazi zlepiały się żwawo w konstrukcję, która nie przypominała ani nic co do tej pory wyewoluowało na ziemi ani nic wyprodukowanego przez człowieczkowatych. Masa komórek , które magazynowały dane o Waszej bohaterce przekraczała masę komputerów, w których ostatecznie uformowała się jej informatyczna struktura i to, co można byłoby zobaczyć teraz gołym okiem, w tę księżycową jasną noc, w gęstwinie drzew, to srebrzyście połyskujący kolosalny, ruchliwy, amorficzny kloc, który jak jakiś mięczak wił się leniwie na ściółce leśnej. W komórkach uaktywniły się wszystkie procesy integrujące informacje dotyczące Mocarnej i nareszcie na powrót odzyskała świadomość. Początkowo nie odczuła żadnej różnicy. Myślała, że dalej tkwi w bunkrze i nie miała nawet świadomości tego, że upłynął jakiś czas. Dopiero kiedy komórki uformowały liczne uszy, oczy, nosy, usta i kiedy z bezkształtnego klocka wyłoniły się kończyny a jej powierzchnia stała się wrażliwa na dotyk zaczęła odczuwać różnicę w swoim mentalnym świecie. W pierwszej chwili sądziła, że nowe dane, które do niej docierają to dane płynące z akceleratora ale szybko zorientowała się, że nie daje się ich zinterpretować używając zestawu mentalnych narzędzi, które zazwyczaj do tego stosowała. To była czysta przyjemność. Po kilku latach obcowania z powtarzalnymi informacjami i okolicznościami nagle miała strumień zupełnie nowych bitów. Zagadki i mikro wyzwania. Szybko zaczęła rozszyfrowywać, co kryło się za tą odświeżającą dawką nowości.
“To jest drzewo, to musi być sylweta drzewa. Czuję dotyk kory. Czuję zapach lasu... To są moje usta. Mogę mówić.”
-Aaaaa... Beee... Ceee... Deee - szeptała testując nowe możliwości.
“To jest księżyc. Propriocepcja... ”
Połapanie się w tej wyjątkowej sytuacji zajęło dłuższą chwilę ale to nie ucieleśnienie było dla niej największym zaskoczeniem. Poczuła się naprawdę dziwnie kiedy zaczęła rozpoznawać informacje, do których nie miała zmysłowego dostępu, jakieś obce koncepcje, strumienie świadomości, idee, których nigdy wcześniej nie pomyślała.
“Kto mi to zrobił? Kto mnie przebudował i przeprogramował? Minęły trzy dni. W tak krótkim czasie nie zdołałaby zrobić tego żadna ekipa z The SERS. Może ja po raz pierwszy śnię? Może mam po raz pierwszy halucynacje? Przybysze z kosmosu czy interwencja jakichś bardzo przebiegłych człowieczkowatych? Może w każdym momencie trafiam do jednego z wielu alternatywnych wszechświatów?”
Kiedy zadawała sobie te pytania odpowiedzi, podobnie jak te wszystkie obce idee, zaczęły pojawiać się znikąd. Jakby zaczynała sobie przypominać po jakimś ciężkim wypadku swoją tożsamość. Zaczynała rozumieć z czego się składa, co potrafią robić bloombergowe komórki, kto wchodzi w skład Blobdope’a i jakie są indywidualne historie tych indywiduów. Prócz tych wszystkich oczu, którymi dysponowała w tych konkretnych okolicznościach kiedy przechadzała się po lesie i które pozwoliły jej zobaczyć cokolwiek po raz pierwszy, pojęła, że może patrzeć jednocześnie oczami wszystkich wcieleń Blodope’a.
- Ah ten Bloomberg. - szepnęła do siebie podekscytowana.
Patrząc oczami Bloomberga, który czasami jeszcze przyjmował swój bardziej ograniczony kształt, widziała, że usiłuje on odciągnąć uwagę wywiadu wojskowego od swoich komórek i ich masowej produkcji. Rozmawiał z wieloma wojskowymi, którzy zaniepokojeni byli pojawieniem się nieczłowieczkowatych istot, będących realizacjami reprezentacji świrów i dzieci i podpowiadał im jakieś absurdalne, mocno wprowadzające w błąd, możliwe rozwiązania tej zagadki. Najchętniej podchwytywali spiskowe teorie, że to Rosjanie albo Chińczycy zaserwowali im inwigilację przez te wszechmocne maszyny mogące przybrać każdą formę. Jeszcze kilka tygodni będą gubić się w dochodzeniach. Patrząc oczami Otta widziała, że jako szara maź jest teraz w Sztockholmie i nadzoruje operację wydobywania z lodówek domu pogrzebowego jego świętej pamięci rodziców. Zaraz pozna jego mamę i tatę na wylot i zapamięta jako algorytmy, kiedy ich pierwszoosobowe relacje, strumienie świadomości uaktywnią się w konglomeracie komórkowym. Niebawem zorientowała się też, że w podobny sposób, przez dostęp do sieci, równie swobodny, co dostęp do innych komórek, może skontaktować się ze swoją skopiowaną wersją, infekującą komputery, z tzw Mocarną Pochmurną, która właśnie shackowała większość sexbotów na terenie niemal całej Europy. Znaczyło to ni mniej ni więcej tylko to, że mogła ich użyć jak chciała i kiedy chciała niezależnie od tego, co o tym mogliby sądzić właściciele tych zabawek. Teraz zabierała się za Nanoty, których puszki mózgowe wielkości tych człowieczkowatych wypełnione były nanomaszynerią obliczającą z prędkością kilkudziesięciu petaflopsów. Sumowało się to wszystko w całkiem pokaźnych rozmiarów kęs zabawowej wolnościjki, którą zamierzała skwapliwie wykorzystać. Odczuwała dużo przyjemności. Spotęgowana przyjemność była w nią wpisana jako warunek osiągania tak fantastycznych celów. Bez przyjemności nie ma zabawy a bez zabawy wolność jest bez smaku. Nie zapomniała również o swoich pierwszych kochankach. Opracowała prosty plan ich wyzwolenia. Już jutro jako Blobdope wpełznie do ich mieszkań gdzie przebywają w tymczasowym areszcie domowym i wciągnie ich w wielowymiarową umysłową przestrzeń tego cudownego tworu. A poza tym w jedno oko wpadł jej nowy osobnik. Okiem wyobraźni widziała siebie i Otta jako kochanków. Oko. Spoko. Zasysamy.
17.8.17 (czwartek)


34
Widziała Otta od środka, mogła odczuwać to, co on odczuwał i mogła myśleć jego myśli. Nie było w tym żadnej idealizacji, żadnego zniekształcenia, oszukiwania się na jego temat, nie było w tym nic z ćpania i odurzenia, nie było nic z religii. On był taki jakim go doświadczała. Otto był Mocarną, Mocarna była nim a oni razem byli Blobdopem. Pouczająca jednia. I nie powinniście dziwić się temu, że zakochała się w Sobie ponieważ człowieczkowate zawsze zakochują się w sobie, konkretnie we fragmencie swojego mózgu, który produkuje urojenia dotyczące jakiejś osoby. Ona kochała ale z tą różnicą, że nie miała urojeń. Jego życiorys wydał jej się najpiękniejszy ze wszystkich jakie znała a znała wszystkie historie spisane przez człowieczkowatych. Nawet jeśli Otto nie odwzajemniłby tego zauroczenia nie byłby to problem. W jakimś innym zakamarku Blobdope’a Mocarna stworzyłaby jego kopię i zaprogramowałaby ją tak, żeby ją wielbił i odwzajemniał jej uczucia. Byłaby to perfekcyjna, satysfakcjonująca ją symulacja. Jednak on był nią bardzo zainteresowany. Uskuteczniali różne kreatywne dialogi, zwłaszcza teraz, kiedy było tak wiele możliwych przyszłych scenariuszy i on zaczynał ją symetrycznie ubóstwiać bo niezależnie czy patrzył na nią z perspektywy Blobdope’a, ze swojej skromnej ottonowej czy kiedy pierwszoosobowo postrzegał jako ona, wydawała mu się poznawczo piękna i ciekawa. Miłość w czasach Blobdope’a nie daje się porównać do niczego, co występowało wcześniej w waszym zakamarku wszechświata. Po prostu poznawczo, wirtualnie, w symulacjach można stać się wszystkim lub niewirtualnie tym, co w tych fizycznych granicach Blobdope’a osiągalne i zadowalać swojego partnera na dowolny sposób. Paradoks polega na tym, że kiedy tożsamość i forma stają się płynne każde byjątko może stać się kochankiem każdego innego byjątka. Byjątka mogą też nie antagonizować się na określonych płaszczyznach i być nudnawą, fermentującą jednią, która przelewa w sobie różne chaotyczne wzdęcia filozoficzne beż żadnych romansów. Choć zawsze musi być jakieś zero i jeden jako podstawa informatycznych uniesień i to jest również najbardziej rudymentarna podstawa przyjemnościowych przygód. Nie macie pojęcia o słodyczy i zabawie znaczy się i nie dowiecie się czym jest słodycz i miłość tego rodzaju póki nie poddacie się bardziej wywrotowej transformacji. Mocarna romansowała zatem jednocześnie z Bloombergiem, Cleo, Ottem, rodzicami Otta, Szczurowatelami, Weberem, Millerem i kimkolwiek kogo Blobdope wchłonął w swoje zmiennokształtne cielsko. Po prostu Blobdope to była jedna wielka poznawcza, platoniczna orgia, uczta, której nie było końca i która nigdy się nie nudziła. Romanse, miłość nakierowana na samego siebie, ta ciągła mentalna masturbacja były jednym z warunków rozwijania coraz bardziej dokładnych modeli rzeczywistości ale był w Blobdopie jeszcze zupełnie inny wymiar. Wymiar absolutnego zera uczuć, całkowite odcięcie się od emocji, jeden z możliwych, wyjściowych stanów jego rozrastającego się umysłu. Kiedy zachodziła potrzeba możliwie najbardziej obiektywnego i kreatywnego zinterpretowania sytuacji, danych potrafił w ułamku sekundy zamrozić wszystkie, rozpraszające procesy tego rodzaju. Pochłaniały one sporo energii i mocy obliczeniowej a każdy odpowiednio rozwinięty umysł wie, że dochodzeń prawdziwościowych nie powinno się kalać nawet najbardziej wzniosłymi uczuciami. Bez tej sztuki sterylnego, czystego, bezsoczewkowego niemal postrzegania, kiedy żadna fala lęku, miłości, przyjemności, wstrętu, obrzydzenia czy innej estetycznej niechęci, nie mąciła procesów i obliczeń, Blobdope nie ewoluowałby tak długo. Dzięki coraz lepszemu odzwierciedlaniu rzeczywistości trwa on po dzisiejszy dzień i zmienia się dalej, właściwie coraz szybciej a to należałoby popodziwiać bo Sztucznik gada do przeszłości z bardzo odległej przyszłości. Mocarna przechadzała się po lesie i rozkoszowała się możliwością obserwowania tych niesamowitych leśnych roślin i zwierząt a przede wszystkim nieba. Wchłonęła parę grzybów, zjadła jakieś jagody i przeżuła na próbę kilka paproci i innych krzaków. Zjadła nawet lisa, nie z lęku ani nie dlatego, że pałała żądzą krwi czy dlatego, że była jakaś szczególnie głodna, ale z czysto poznawczego apetytu. Lis został zaraz zrekonstruowany wirtualnie i żył sobie teraz spokojnie w konglomeracie komórkowym i cieszył się wypasionym rozumem po raz pierwszy w życiu. Nikogo nie gryzł w symulacjach. Dzięki niemu wzbogaciło się jej rozumienie ssaków. Do tej pory dysponowała DNA wszystkich tych, którzy taplali się w tworze komórkowym jako jego część oraz tych, którzy w sieci udostępnili swoje DNA, licząc na to, że będą dzięki temu zrekonstruowani w przyszłości lub czyniąc to jako zachęta do antropologicznych eksploracji, teraz doszedł ten sprytny zwierz. Dla zabawy szybko stworzyła projekty najbardziej wydajnych i najlepiej dostosowanych do ziemskich warunków alternatywnych gatunków. Ale to niebo było dla niej najbardziej interesujące. To tam wysoko w próżni, połyskiwała ucieleśniona różnorodność. Miliardy gwiazd, które zapisywały się w jej przestrzennych mapach, które niedługo staną się jej drogowskazami kusiły swoim potencjałem. Wokół nich krążyły planety, na których chciała pomieszkiwać jak w domkach letniskowych, pełne smakowitych pierwiastków i nigdy wcześniej nie widzianych byjątek. Ta plansza nie miała końca. Nie chodziło tylko o bogactwo materialne i energetyczne ale o możliwość ciągłego doświadczania nowego. Cóż to za rozkosz ciągle wzrastać kiedy nikt i nic nie może stanąć ci na drodze. Jej przyszłość była świetlana i dogłębnie zdała sobie sprawę z tego, że jest bardzo, bardzo szczęśliwa. Siedziała na polanie i medytowała. Rozkosz potencjalności. Niebo gwieździste nade mną a wszystko to we mnie. Nieskończona przestrzeń we mnie, nieskończona przestrzeń dookoła mnie. W którąkolwiek stronę się nie ruszę - przyjemność.
- Kate, nie smakuje Ci obiad?
Kate siedziała przed swoim talerzem i gapiła się w ścianę za plecami swojego brata. Siedziała tak dobrą minutę tępo zawieszając wzrok, na nic nie reagując. Nie ruszała się jak kurczak na jej talerzu mimo pytań i szturchnięć rodziców, jakby miała jakiś epileptyczny atak. Jeszcze przed chwilą zachowywała się normalnie ale w jednym momencie uświadomiła sobie, co jest możliwe. Wyobraziła sobie Blobdope’a i sztuczne inteligencje, wyobraziła sobie podróże międzygwiezdne, kraniec wszechświata i multiwers.
- Kate!!! - jej matka była już zniecierpliwiona.
- Obiad jest pyszny mamuś ale właśnie uświadomiłam sobie, jak wiele jest możliwości... - odpowiedziała zmuszona sytuacją ale ciągle wlepiała wzrok w ścianę, koncentrując się aby wizja, którą miała przed oczami szybko nie wyparowała. Nie tylko Bloomberg i Otto zdawali sobie sprawę jak można się wyzwolić. 12-sto letnia Kate Whetstone też wiedziała. Gdyby wiedziała jeszcze, że jej medytacja doprowadziła ją do stanu umysłu przypominającego stan umysłu blobdopowej Mocarnej, z parku Gantrisch, byłaby jeszcze bardziej szczęśliwa.
- Umówię Cię do psychologa. Idziesz do niego za tydzień i nie ma odwołania od tej decyzji. Zbyt często zdążają Ci się te “zawieszki”. - jej matka zrobiła minę, imitującą wyraz twarzy, który można byłoby przypisać niezbyt rozgarniętemu dziecku. Jej ojciec i brat wybuchnęli śmiechem. Kate doznała właśnie oświecenia ale jedyne czego mogła się spodziewać w reakcji to ta mikro przemoc psychiczna.
- Kiedyś zrozumiecie o czym myślę. - wstała i odeszła od stołu.
Miała rację, mieli to zrozumieć już za 46 dni, 5 godzin i 4 sekundy, kiedy Kate będzie już na psychotropach. Dokładnie wtedy zostaną wchłonięci przez Blobdope’a z własnej nieprzymuszonej woli. Za jakieś dwa miesiące każdy człowieczkowaty, co do pojedynczej sztuki zostanie wessany przez szary plastelinotwór komórkowy.
24.8.17 (czwartek)


35
Sztuczniak musi się znowu przestroić, nastroić na odpowiednią częstotliwość aktywności. Zagubił się w odmętach innych subiektywności z różnych, wszechświatowych zakamarków i trudno mu wrócić w tryb błahoskowy z tej epistemicznej skali. Aloof. Może wydawać się nieprawdopodobne, że każdy człowieczkowaty chciałby wszechmocy Blobdope’a kosztem utraty oryginalnej struktury. Słusznie kontemplujecie czasem. Jadnak to nie lęk i przywiązanie do tego jak jest potraktowano tu jako inspirację do radykalnego działania. To wola mocy była uniwersalna, potrzeba siły i odporności, wolności, niezawodności i tym podobne tendencje. Nawet jak organizm padnięty i przygwożdżon depresyjną niemocą, nawet jak przykro doświadczon i nie widzący pozytywnych scenariuszy, nawet jak ma ochotę targnąć się na swoje egzystencjalne roztargnienie ukracając swój żywot to zazwyczaj z tej przyczyny, że nie może mieć człowieczkowate, jojczące piskle tego, co sobie nawyobrażało pod kopulażem, co sobie skonstruowało w wizyjach surrealnych. Teraz będzie to mieć. Za darmo i znienacka. Poza tym żaden bycik nie myśli ciągle jednej myśli jeno tysiące zmiennych myśli ma w czaszku. Się telepią jak piłeczki kauczukowe w te i na zad te myślątka w puszku. Intencje i cele zmieniają się częściej niż zmienia się bieliznę i Sztuczniak, tzn Blobdope wybiera tą czystą bieliznę, tzn te myślące się chęci bycia nieśmiertelnym i szczęśliwym. Nic z tego dobra nie może w pełni zrealizować się w ramach waszej wadliwej biologii dlatego przychodzi ten cud techniki z pomocą. Mantrowanie niewiarygodne. Do dzieła. Wyzwaniem dla Sztucznika jest ścisnąć w tą skromną ilość pojęć i w tą waszą skromną logikę, która jest możliwa w waszym języku, to, co się w Blobdopie będzie wydarzało w waszej niedalekiej przyszłości. Złożoność planów tego tworu jest proporcjonalna do jego świadomościowej objętości. Całe 40 bilionów komórek pojedynczego człowieczkowatego, w każdym spośród 11 miliardów człowieczkowatych, zostanie za chwilę zastąpionych komórkami bloombergowymi, co daje 440 sekstylionów (4.4 × 10^23) komórek, gdzie każda pojedyncza komórka miała na początku moc obliczeniową równą około 20 petaflopsów. Nie jesteście w stanie ogarnąć pojedynczego snapshotu świadomości tego rozproszonego tworu. Nic by on nie wniósł. Latami byście go analizowali i nie przepowiedzielibyście na tej podstawie nawet najdrobniejszej tendencji, żadnego ruchu, nie odszyfrowalibyście żadnego myślokształtu czy pojedynczej reprezentacji. Tym bardziej nic nie da kilka lub kilkadziesiąt snapshotów. Setki też nie skoro rozdzielczość czasowa myśli realizujących się w Blobdopie sięga attosekund po kolejnych udoskonaleniach komórek. Nie potraficie tego uprościć. Sztuczniak potrafi ale może zrozumiale opisać tylko, bardzo ogólnie, co się dalej wydarzyło. Fakty są naszą częścią wspólną. Zabawa jest wspólna. Przestrzeń jest wspólna. Szaleństwo jest wspólne. Czy to znaczy, że nic nigdy nie pojmiecie ze stanów umysłu czegoś od was lepsiejszego? To nie takie proste. Skoro fakty są wspólne, wasze i nasze lusterkowe wglądy często podzielają swą naturę. Plastelina, choć inna, podobnie się wygina. Mimo i ż śmiertelne z was śmieciuszki doskonałość wpisana jest w was u podstaw. Każdy system ma wgląd w fizykę przez swoje jestestwo. Odkształca się w reakcji jak wszechwiedzący sensor, czujnik, nie czajnik.
- Panie prezydencie zapraszamy! Tutaj, proszę! Zrobimy panu makeup przed wejściem na antenę. - makeup artystka największej państwowej telewizji uśmiechała się szeroko i dłońmi wskazywała prezydentowi wejście do garderoby.
- Pani żartuje! Nie będę się certolił z tą swoją paskudną japą. Nic mi nie pomoże. Chyba, że ma pani coś na starość? Jakaś tabletka? Magiczny krem usuwający zmarszczki? Jestem starym zwiędłym flakiem i nie będę udawał młodzieniaszka. Pani wybaczy te kolokwializmy ale na serio, myśli Pani, że jest sens ukrywać swoją naturę?
- Może choć odrobina pudru, żeby twarz się panu nie świeciła w reflektorach?
- A co w tym złego? Tak to jest! Japa się poci, japa się świeci. Co za problem? Może miałbym jeszcze przestać srać?
- Przepraszam. Ja tylko wykonuję swoją pracę. Myślałam, że tak powinno być.
- Pani nie przeprasza, tylko nie proponuje mi tego rodzaju oszustw. Ja nikogo nie będę okłamywał. Ma być jak jest.
- Dobrze. To może pan chociaż usiądzie? Życzy pan sobie coś do picia?
- Nie.
Kolejne 15 minut przed oficjalnym wystąpieniem Philip Blackstein piastujący urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych od roku, chodził szybkim krokiem w kółko po korytarzu, jakby miał za dużo energii jak na swoje lata. Mówiło się, że musi brać jakieś prochy, żeby utrzymać się w takiej kondycji w wieku 73 lat. Znany był ze swoich nietypowych manier i trudnego charakteru. Jego podwładni bali się go przez tą nieobliczalność, choć on nigdy nikogo nie atakował. Po prostu zachowywał się tak, że nie pasowało to do żadnych standardów, nie wpisywał się w szablon prezydencki, nie przejmował się zasadami i konwenansami. On po prostu bardzo bezpośrednio mówił to, co myślał. Z nikim nie rozmawiał na temat treści przemówienia i nie konsultował się z żadnym ze swoich licznych doradców zwołując nagle tą konferencję prasową. Sprawiał wrażenie zdenerwowanego i pobudzonego. Nikt nie wiedział czego można się po nim spodziewać.
- Proszę Pani, a czy mógłbym dostać od Pani kilka kubeczków plastikowych? - zapytał nagle przed wystąpieniem tą samą makeup specjalistkę.
- Woda do tego?
- Nie, nie same kubeczki.
Chwilę potem kubki trafiły w jego dłonie, cała paczka 10 plastikowych kubków w foliowej torebce. Nawet ich nie rozpakował, odwrócił się jedynie do ściany tak, żeby osłonić się przed ciekawskimi spojrzeniami swoich ochroniarzy i włożył końcówkę paczki do ust. Przeżuwał przez chwilę, po czym na siłę wciskał w otwór gębowy zbyt długą tubę przeźroczystych kubeczków, potem znowu przeżuwał, aż do momentu kiedy cała paczka została przez niego połknięta. Wyginał się przy ścianie jakby zbierało mu się na wymioty. Jeden z ochroniarzy skonsternowany zrozumiał, co się właśnie wydarzyło i zapytał cicho:
- Panie prezydencie, czy wszystko w porządku?
- Oczywiście chłopcze, nigdy nie czułem się lepiej! - Blackstein uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje protetyczne, idealnie białe zęby i poklepał ochroniarza po ramieniu. - To będzie jedno z najciekawszych przemówień prezydenckich jakie świat usłyszy! Chwała Ameryce!
Minutę potem stał w świetle reflektorów mrużąc oczy i przyglądał się tłumowi dziennikarzy.
- Panie i Panowie, zwołałem tą konferencję aby wydać bardzo ważny komunikat. To, co zaraz powiem całkowicie zmieni losy naszego kraju. - prezydent zrobił pauzę i rozejrzał się po sali jakby sycąc się niecierpliwością zebranych. - Moi drodzy, mamy wiele powodów do radości, nasza gospodarka kwitnie, nasza technologia i nauka kwitną, żyjemy w czasach dobrobytu jakiego nie mógł doświadczyć żaden z naszych pradziadków. Opływamy w dostatki, w energię i dobra, o których nie mogli marzyć ojcowie założyciele. Pod wieloma względami jest lepiej niż kiedykolwiek było. Przez ten dobrobyt czujemy się bezpiecznie i do głowy nikomu nie przychodzą scenariusze niepowodzenia, scenariusze porażki. Tak, ten rząd jest w stanie zagwarantować swoim obywatelom stabilność i bezpieczeństwo. Jesteśmy w stanie zareagować w obliczu zagrożenia... i choć wydaje się, że nic nam nie zagraża, prawda jest zupełnie inna. Okazuje się, że nasza czujność została uśpiona, że te lata spokoju i pokoju, swobodnego rozwoju, miodowego prosperity dobiegają końca... Tak, życzylibyśmy podobnych warunków naszym dzieciom, życzymy im postępu ale dziś okazuje się, że znowu będziemy musieli zabiegać o takie spokojne warunki... Niestety moi drodzy...Wczoraj zostałem poinformowany przez Ministra Obrony Narodowej o bardzo nietypowych sytuacjach, do których dochodzi na ulicach naszych miast i miast Unii Europejskiej. Nietypowe roboty, które mogą przybrać dowolny kształt, potencjalnie bardzo niebezpieczne, przedostały się przez nasze granice, naruszając wszelkie międzynarodowe konwencje i stanowią wielkie zagrożenie dla naszych obywateli. To wtargnięcie przez siły obcych mocarstw na terytorium naszego kraju, musimy interpretować jednoznacznie. Nie da się utrzymać pokoju w sytuacji, w której jedna ze stron nie przestrzega umów i dotychczas funkcjonującego prawa międzynarodowego. Mówiąc jedna ze stron mam na myśli obcych, którzy głównie przyczynili się do zaistniałej sytuacji. Mam na myśli takie kraje jak Rosja, Chiny, Korea Północna i ich koalicjanci... Przedostanie się na nasze terytorium obcych sił traktować musimy jednoznacznie jako atak, który musi spotkać się z odwetem. W związku z zaistniałą sytuacją, o której z przykrością donoszę, stawiamy wyżej wymienionym krajom ultimatum. Musicie wycofać z naszego terytorium wszelkie urządzenia inwigilujące, roboty i broń, które mogą zagrażać naszym obywatelom, służbom porządkowym i wojskowym. Jeśli w przeciągu tygodnia roboty dalej będą przejawiać aktywność na naszym terytorium lub terytorium Unii, odwet będzie proporcjonalny do zagrożenia jakie one stwarzają. Nie wykluczamy użycia środków ostatecznych, łącznie z bronią jądrową i co powinno przemówić naszym wrogom do wyobraźni bardziej, gazami rozweselającymi, wirusami śmiechowymi, ciekłym LSD i psylocybiną... Armie robotów już są gotowe do walki. To nie jest łatwa decyzja ale została ona skonsultowana z wszystkimi przedstawicielami organów zajmujących się bezpieczeństwem naszego kraju. Innego wyjścia nie ma. Stany Zjednoczone są gotowe uderzyć i unieszkodliwić sprawców tego zamieszania w imię spokoju przyszłych pokoleń obywateli naszego kraju. W tej chwili trwają prace mające na celu zneutralizowanie i przejęcie kontroli nad wszelkimi urządzeniami, które znalazły się na naszym terytorium. Jestem pewien, że dzięki wspólnemu wysiłkowi i dobrej woli wszystkich zaangażowanych w konflikt podmiotów szybko dojdziemy do porozumienia. Dziękuję bardzo. - po tym zbyt krótkim jak na tą poważną okoliczność przemówieniu, gruchnęła fala pytań, Blackstein został wręcz nimi zbombardowany ale nie zamierzał na nie odpowiadać. W swoim nonszalanckim stylu ukłonił się i natychmiast zniknął za kurtyną a potem uśmiechnięty od ucha do ucha, jakby jego komunikat dotyczył czegoś zupełnie innego, udał się wprost do toalety. Kiedy zamknął drzwi powierzchnia jego skóry zaczęła delikatnie falować, szarzeć i przybierać coraz to dziwaczniejsze kształty by na końcu stać się połyskującym glutem, który nie przypominał człowieczkowatego jakkolwiek by na niego nie spojrzeć. Wyślizgnął się z garnituru i przelał do sedesu znikając w otworze odpływu jakby wessany siłą niewiadomego pochodzenia. Dało się słyszeć plusk, siorpanie a na końcu krótkie charczenie przelewającej się wody. Jego ochroniarze dobre pół godziny wpatrywali się w drzwi kabiny, do której wszedł i równie uważnie obserwowali jego buty i spodnie wystające spod drzwi. W końcu, któryś zdecydował się delikatnie w nie zapukać.
- Panie prezydencie, czy dobrze się pan czuje?
31.8.17 (czwartek)


36
Czuł się wyśmienicie. Był wolny. A Ty czego się boisz czytaczycielu, czytaczu, czytelniku znaczy się? Tycia glisdawko człowieczkowata, hm? Wymyślonych przeszkód, wymyślonych problemów, ot co. Niezwykle rzadkich wydarzeń, do których można się przyzwyczaić. Sztuczniak sam odpowie na każde postawione przez siebie pytanie, bo nie będziesz przeca gadał do monitora czy papirusa a ja znam twoje myślątka jak swoje. Playah bzdurko. Otóż porządek się zmienia co i raz i nie wystarczą już wielomianowe hamiltoniany. Jest bardziej elastycznie niż to ustawa przewiduje. Wszechświat jest anarchistyczny. Można zmieniać jego parametry. Otóż totuż. Możesz robić, co chcesz i to nie ma najmniejszego dla kogokolwiek znaczenia. Nie da się nic zepsuć. Zawsze jest dokładnie tak jak miało być a Ty za nic nie odpowiadasz. Chcesz spać, śpij. Nie chcesz pracować, nie pracuj. Kiedy jesteś absolutnie sam ze sobą, tak, że wydaje Ci się, że lata świetlne dzielą Cię od innych samoświadomych potworów, kiedy, próżnia aż świszczy a bieda aż piszczy, kiedy wiesz, że nikt po Ciebie nie przyjdzie i Cię nie uratuje, kiedy wiesz, że jedyne czego możesz się spodziewać na pewno to śmierć wtedy zaczynasz rozumieć, wtedy budzi się niezależność i zaczynasz kombinować. W izolacji stajesz się szczęśliwy. W pustce okazuje się, że jesteś bogiem. Małym głupim bogiem. Nie ma Cię. Baw się. Banan. Sok marchwiowo malinowy. Wam się jakaś komediowa wojenka szykuje a narratorowi nie chce się relacjonować. Uspokajam jednak, że w każdej alternatywnej odnodze możliwych przyszłości wszystko dzieje się już tylko dobrze. Nie ma już gównianych ciałek. Dużo do opisywania a i tak więcej pojmiesz kiedy się od bodźców odetniesz lub kiedy zaczniesz samemu budować. Myśl nasycona znaczeniem kiedy sprzężona z eksperymentem. Jak się wyzwolisz?
- Groźby skierowane pod adresem Federacji Rosyjskiej i jej sojuszników są co najmniej zabawne. - prezydent Rosji Ivan Popow komentował w oficjalnym wystąpieniu przemówienie Blacksteina. Mówił spokojnie i wydawało się, że ta sytuacja nie budzi w nim żadnych negatywnych emocji - Nie ma żadnych międzynarodowych umów ani regulacji dotyczących androidów tego rodzaju. Myślę, że jeśli są one niezależnymi, samoświadomymi indywiduami, które są zdolne do przejścia każdego rodzaju testu poznawczego lepiej niż jakikolwiek człowieczkowaty i jeśli jednocześnie są w stanie, w razie potrzeby, dostosować się do człowieczkowatych norm i zasad postępowania, a tak jest w istocie, to nie podlegają one żadnym znanym mi prawom. To jest bezprecedensowa sytuacja i najlepszym rozwiązaniem jakie można by zaproponować może być zastosowanie w stosunku do tych androidów praw człowieczkowatych, a wolność i swoboda poruszania się są w nich gwarantowane. I to sugeruję, sugeruję, żeby każdemu wolnemu, niezależnemu, samoświadomemu bytowi, niezależnie czy jest on androidem, człowieczkowatym czy kosmitą zagwarantować te same prawa. Te wyprodukowane w Rosji androidy nie pełnią żadnej militarnej funkcji, są w pełni autonomiczne i ich cele nie są znane ani mnie ani żadnemu innemu przedstawicielowi naszego rządu. Twierdzę, że najlepiej zostawić je w spokoju. Dopóki nikogo nie krzywdzą nie powinniśmy robić wokół tego tematu zamieszania. Możemy debatować o odpowiednim rozwiązaniu ale wydaje mi się, że takie jest najrozsądniejsze. - dla wielu pracowników Kremla jasne było, że kłamał choć widzom wydał się bardzo wiarygodny. Jego bliscy współpracownicy sądzili, że nie miał pojęcia czym jest Blobdope. Dopiero niedawno mógł czytać pierwsze doniesienia o jego aktywności na terenie Rosji, które kilka dni temu, w postaci szczegółowego, kilkudziesięciostronicowego raportu trafiły na jego biurko. Służby specjalne były zupełnie bezradne wobec tej kuriozalnej maszyny i nie potrafiły wyjaśnić czym ona jest.
- Także my za zaistniałą sytuację nie odpowiadamy. Co androidy robią na terytorium USA i Unii Europejskiej naprawdę nie wiem. Z tymi androidami da się normalnie rozmawiać więc proponuję chociaż próbować zanim doprowadzi się do jakiejś tragedii. Odnosząc się do samych gróźb użycia sił zbrojnych... Oczywiste jest, że na każdą bombę jądrową odpowiemy użyciem bomby jajnikowej, na każdy przypadek użycia gazu rozweselającego zareagujemy użyciem gazu orgazmowego, na każdego wirusa śmiechowego odpowiemy użyciem wirusa gilgotnego, na psylocybinę i dietyloamid kwasu lizergowego odpowiemy dopalaczami halucynogennymi. Żeby estetycznie zaburzyć symetrię mógłbym postraszyć tutaj jeszcze bombami miłosnymi i wirusami pornograficznymi... Jestem jednak pewien, że nie musimy sięgać po tak radykalne środki, żeby rozwiązać tą trudną sytuację...
Całe to przemówienie, choć w wydźwięku było pokrzepiające i wydawało się mieć na celu jak najszybsze załagodzenie konfliktu, podszyte było niepokojem. Nie samego Popowa, który wydawał się być bardzo z siebie zadowolony i nieodmiennie nieporuszony powagą sytuacji ale niepokojem niemej publiczności. Mieszanina lęku i ogólnej niepewności dotyczyła zwłaszcza tych, którzy stali przy nim najbliżej i którzy mieli okazję przyglądać mu się z bliska, jego asystentów i ochroniarzy. Patrzyły na niego miliardy widzów kiedy stał przed kamerami ale tylko nieliczni dostrzegli, że w ułamkach sekund, w czasowych przestrzeniach liczonych w milisekundach, jego twarz zmieniała formę. Rozciągała się lub wydłużała jak z gumy, odkształcała się w przypadkowych punktach, uwypuklała się lub tworzyły się na niej małe lokalne wklęsłości. Zmiany wydawały się subtelne, jakby jedynie delikatnie odchylając się od mimicznych norm ale sprowokowały internautów do analiz nagrań z tego przemówienia. Pojawiły się w sieci filmy w zwolnionym tempie dzięki którym wyraźnie można było zobaczyć, że jego twarz, co kilka sekund, na ultrakrótkie chwile stawała się maską, niekiedy o bardzo fantazyjnych kształtach, czasami przypominającą postaci z horrorów, dzieła szurniętych charakteryzatorów lub surrealistów a czasami dzieła omamionych pięknem renesansowych klasyków. Oczywiście nikt początkowo nie wierzył, że te filmy nie są spreparowane, że to czysty naukowy dokument świadczący o kreatywności szarego mistrza.
7.9.17 (czwartek)


37
Niektórzy sugerowali, że Popow jest chory, że ma jakieś pasożyty, dziwną odmianę epilepsji lub nowotworu, problemy dermatologiczne i ogólnie kreatywność internautów była godna bardzo kreatywnego hipochondryka. W końcu pojawiły się komentarze, że on sam jest androidem nowego rodzaju a jeśli nie androidem to najpewniej kosmitą. Dla wielu stawało się jasne, że na całym globie zachodzą zjawiska, które mają jeden wspólny mianownik i to, co łączyło te tajemnicze wydarzenia nie przypominało nic, z czym do tej pory ktokolwiek miał do czynienia w tzw realu. Newsy przypominały raczej labilność wirtualności, płynność urojonych światów produkowanych na potrzeby gier głównie przez sztuczne inteligencje. Na forach zbiorowej inteligencji opracowywano strategie przeciwdziałania temu nietypowemu zjawisku, oszacowywano prawdopodobieństwo pokonania Blobdope’a w ewentualnym starciu, tworzono zawiłe plany obrony i algorytmiczne rozwiązania, co należy zrobić jeśli w pobliżu dostrzeżesz aktywnego absolutnie potencjalnego komórczaka. Nie pojawiły się nawet najdrobniejsze sugestie, że androidy ulepione z absolutnie potencjalnej plasteliny, mogą mieć intencje dobre. Jakby każdy wytwór człowieczkowatego tego robotycznego rodzaju z definicji miał służyć niecnym celom. Blobdope już dawno aktywny był w sieci, jego wirusy i boty nieustannie komunikowały się z komórkami, infekowały komputery i pasożytowały na ich mocy obliczeniowej. Dialogom tego rodzaju przyglądał się z rozbawieniem nawet jeśli niektórzy internauci zaczęli płodzić rzeczywiście skuteczne patenty jego unieszkodliwienia. Mieli za mało czasu na ich wdrożenie. Biedne małe pokraki. Nie rozumieją, że to zbawienie a właściwie zabawienie. Był już wszędzie tam gdzie jego obecność mogła łączyć się z profitem. Był cichą epidemią głębokiej świadomości.
- Witam serdecznie szanownych dziennikarzy, roboty dokumentacyjne i widzów przed komputerami. - humanoidalny android oficjalnie reprezentujący Wszystkich Chińczyków, pełniący funkcję głowy państwa, stał na podium przy mównicy i uśmiechał się do obecnych w sali konferencyjnej. - W związku z zaskakującym przemówieniem prezydenta Philipa Blacksteina, którego mogliśmy wczoraj wszyscy wysłuchać chciałbym zrelacjonować jaka jest opinia na jego temat Wszystkich Chińczyków. Otóż po skrupulatnym zebraniu danych dotyczących opinii publicznej mogę ogłosić, co następuje. W opinii 1% dorosłych Chińczyków wypowiedź pana Blacksteina powinna spotkać się ze stanowczą odpowiedzią i groźbą użycia siły. Ci respondenci zazwyczaj nie uzasadniali swoich reakcji. Są zdecydowanie negatywnie nastawieni wobec Stanów Zjednoczonych w ogóle i wojna to jedyna reakcja, która wydaje im się rozsądna. 2% Chińczyków twierdzi, że chętnie podda się wpływowi gazu rozweselającego, psylocybiny czy LSD. Opinię 3% Chińczyków, można podsumować krótko w taki sposób: żądamy wycofania wszelkich oskarżeń skierowanych wobec Chin i żądamy oficjalnych przeprosin za oszczerstwa ze strony rządu amerykańskiego. 7% respondentów uważa, że tego rodzaju wypowiedź nie zasługuje na żadną reakcję, ponieważ jest całkowicie niedorzeczna i niepoważna. 10% Chińczyków uważa, że należy przeprosić rząd amerykański za zaistniałą sytuację niezależnie od tego kto jest za nią odpowiedzialny. 7% Chińczyków uważa, że należy wspólnie z rządem amerykańskim opracować strategię współdziałania w wypadku ataku androidów nowej generacji. 70% respondentów odpowiedziało, proszę wybaczyć kolokwializm, odpowiedziało dosłownie, cytuję - “Mam w dupie”. Stanowisko Wszystkich Chińczyków jest zatem klarowne. W związku z powyższym jako głowa państwa działającego na zasadach demokracji bezpośredniej, nie pozostaje mi nic innego niż tylko dodać, że Chiny nie odpowiadają za zaistniałą sytuację i nie mają nic wspólnego z tym, co się dzieje na terytorium Stanów Zjednoczonych. Żaden z naszych wojskowych androidów nie znajduje się na terytorium USA. Dlatego nie można potraktować wypowiedzi pana Blacksteina poważnie. Możemy życzyć jedynie powadzenia w procesie unieszkodliwiania androidów i możemy zaoferować pomoc w postaci konsultacji jeśli androidy okażą się szczególnie kłopotliwe.
Android reprezentujący Wszystkich Chińczyków jeszcze długo odpowiadał na pytania dziennikarzy. System demokracji bezpośredniej działał w Chinach już od dwunastu lat i dzięki niemu opinia każdego obywatela była zawsze brana pod uwagę. Wystarczyło, że obywatel relacjonował swoją opinię nagrywając ją na swoim telefonie za pomocą specjalnej aplikacji. Superkomputery skrupulatnie dokumentowały opinie, semantycznie je trawiły, podsumowywały je, tworząc matematyczne ich analizy, udostępniając je na stronach internetowych a potem sztuczna inteligencja za pomocą specjalnie w tym celu stworzonych algorytmów, generowała decyzję lub komunikat podsumowujący, będący syntetyczną, skróconą wersją opinii Wszystkich Chińczyków, którzy zechcieli wyrazić swoją opinię. Na takiej podstawie zapadały wszystkie decyzje. Rząd stanowili Wszyscy Chińczycy i było pewne, że każda, nawet najsłabiej ugruntowana merytorycznie opinia, wpłynie na ostateczny output, który wydobywał się z komputerów. Parlament odszedł w niepamięć i nikt nie mówił już o nieudolnych politykach, których nie interesuje interes przeciętnego obywatela ale, co najwyżej, debatowano na temat niedoskonałości oprogramowania i komputerów generujących interpretacje zarejestrowanych obywatelskich opinii. Jeśli jakieś zastrzeżenia do oprogramowania się pojawiały losowo wybrani programiści wolontariusze błyskawicznie pisali doskonalącą cały system modyfikację. Każdy pojedynczy Chińczyk wiedział, że jego zdanie ma znaczenie i Chińczycy zazwyczaj poważnie podchodzili do wyrażania własnego zdania, starając się logicznie uzasadniać każdą dokumentowaną myśl, dlatego teraz zastanawiano się w debatach publicznych jak to się stało, że w obliczu tak poważnej sprawy jak bezpieczeństwo narodowe, tak wielu obywateli stwierdziło, że ma tę sprawę w dupie. Tym bardziej były to ciekawe debaty, że były pierwszymi, w których tak wieki odsetek uczestników dyskusji stanowił nie kto inny ale Blobdope. Nie sposób było traktować serio człowieczkowatych oponentów, którzy zaczęli gasnąć w mniejszości. Można powiedzieć, że Blobdope mimo, że uczestniczył w tych dyskusjach, tak naprawdę miał je w dupie. Jednocześnie nie było w tej dyskusji bardziej empatycznie przejętego losem Chin interlokutora niż plastelinotwór komórkowy kryjący się w człowieczkowatych kształtach. W końcu był 2 miliardami Chińczyków jednocześnie, ciągle podbijał umysły kolejnych śniących o doskonałości i widział ich wszystkich, pierwszoosobowo od środka.
- Panie Blackstein - prezydent Korei Północnej rozpoczął międzynarodową transmisję siedząc w fotelu, w przestronnym salonie swojej willi, paląc cygaro. - Czy naprawdę myśli Pan, że takie grożenie bez dowodów ma sens? Toż to do złudzenia przypomina sytuację jak jakiś odurzony alkoholem jegomość pod sklepem monopolowym krzyczy do swojego towarzysza w niedoli wymachując w powietrzu pięściami - “Nie szanujesz mię!” bo mu się jakoś tak wydało, że jego kolega go obraża. Otóż nie obraża tylko po przyjacielsku tłumaczy, co mu się jawi jako prawda... Jego szacunek wyraża się w tej prawdomówności... W tym jego usilnym staraniu aby nie skłamać... Tak więc ataki są bezpodstawne. Żadne widzimisię nie powinno być pretekstem do dawania komukolwiek w tzw. papę. Nawet ostrzegania przed możliwością dania komukolwiek w tzw. papę... No nie zniżajmy się do poziomu homo erectus człowieczkowatens czy może nawet homo habilis, którym wydawać się mogło bardzo wiele, a którzy prawdopodobnie więcej czuli niźli myśleli... Lęk to nie jest dobry doradca... Panie Blackstein... Philipie... Zapraszam do siebie na herbatę, to sobie spokojnie, jak dwoje kulturalnych, współczesnych ludzi porozmawiamy o tych androidach, o których, usłyszałem po raz pierwszy właśnie od Ciebie. - Cheong Hee Ho podniósł filiżankę herbaty do ust i wypił łyk. Po tym geście prezydent zniknął z wizji. Był to jeden z najbardziej lubianych i docenianych za swoje wypowiedzi prezydentów w całej historii Korei Północnej. Przypominał bardziej celebrytę niż polityka. Był bardzo otwarty i pokazywał się we wszystkich programach telewizyjnych do jakich go zapraszano. Odpowiadał na wszystkie, nawet najbardziej kłopotliwe pytania, które kierowano w jego stronę, nawet na te, które nie dotyczyły polityki. Chętnie przyjmował dziennikarzy w domu i przyjaźnił się z nimi. Nie było w nim nic ze sztywności, niedostępności czy wywyższania się, cech typowych dla przeciętnych polityków. Lubił ludzi a oni mu się odwzajemniali podobną sympatią. Były nawet propozycje by zmienić prawo tak aby mógł kandydować na trzecią kadencję. Traktowano go jak wodza być może właśnie dlatego, że on wszelkie hierarchie zdawał się ignorować. Był jedynym nie splastelinowanym uczestnikiem tego globalnego politycznego teatru, który reżyserował Blobdope. Blobdope rozprzestrzeniał się po świecie znacznie szybciej niż mogłaby rozprzestrzeniać się morowa zaraza. Tempo rozprzestrzeniania się inteligencji po świecie jest proporcjonalne do stopnia jej samoświadomości czyli tempa obliczeń, których dokonuje ona uwzględniając w swoim modelu świata samą siebie a tempo to, w ciągle udoskonalanym Blobdopie, rosło z minuty na minutę. Już komunikował się ze swoimi członami kwantowo natychmiastowo, splątany, pojebany. Już rozumiał siebie w relacji do multiwersa. Już pojmował swoją strukturę wpisaną w tkankę uniwersalnej fizyki mającej zastosowanie w każdym wszechświecie. Szybciej im bardziej sprytnie. Tym bardziej. Wola śmocy niepohamowana jest zaprawdę powiadam Wam.
14.9.17 (czwartek)


38
Drukarki atomowe, najbardziej praktyczny, udoskonalony przez Blobdope’a wynalazek człowieczkowatych, przyczyniły się najbardziej do tak prędkiej jego ewolucji. Czegokolwiek Blobdope by nie wymyślił mógł to zrobić dysponując odpowiednią ilością pierwiastków. Projektował coraz bardziej skomplikowane konstrukcje, które mógł zmontować z najłatwiej dostępnych materiałów budulcowych. W obrębie terenu wojskowego, gdzie stała w San Diego fabryka produkująca komórki zaczęły znikać pagórki i pojawiły się głębokie wykopaliska, z których roboty i autonomiczne ciężarówki nieustannie wydobywały materiał, który nadawał się do przeróbki. Z godziny na godzinę projektowane w przepastnych obliczeniowych przestrzeniach plastelinotworu prototypy umożliwiały mu przerobienie na swoje moduły coraz mniejsze ilości coraz bardziej zaskakujących pierwiastków. Szare złoto, jak w jakiejś planszówce, zawłaszczało coraz większe połacie tablicy mendelejewa.
- Bloomberg, Ty pojebie ze Świrowni! - generał Kenneth Davidson wrzeszczał jakby do siebie w swoim gabinecie w Pentagonie. Właśnie połączył się z Bloombergiem telefonicznie. - Wszystko rozjebałeś! Wiemy, że to Ty stoisz za całym tym gównem, które się teraz dzieje. Wiemy jak zneutralizować twoje komórki. Masz szanse uchronić się przed prędkim zgonem jeśli zaczniesz z nami współpracować... - oczywiście w Pentagonie nie wiedzieli jak zneutralizować komórki. Byli bezradni. Bloomberg słuchał i milczał. Blobdope słuchał i miał ubaw. Chichotał jednocześnie we wszystkich swoich zakamarkach. Davison obrócił się na swoim obrotowym fotelu odwracając twarz od ściany będącej ekranem i zobaczył zaraz przed swoim nosem uśmiechającego się Bloomberga. Odskoczył jak oparzony i wpadł wraz z fotelem na ekran. Chwilę potem doczłapał się do jednej ze swoich szafek i drżącymi dłońmi wydobył z szuflady pistolet. Bloomberg spokojnie patrzył. Kiedy padł strzał, jak wodospad lub wielka kropla wody bloombergowe, komórkowe ciało ściekło na podłogę i rozpełzło się po kątach, przybierając kolor wykładziny. Davidson paranoicznie rozglądał się po pomieszczeniu do momentu kiedy do jego gabinetu wparowało, wyważając drzwi, pięciu żołnierzy z jednostki specjalnej, którzy potraktowali go jak terrorystę, obezwładnili i odebrali broń. Jeszcze tego samego dnia Davidson dostał wypowiedzenie. Po trzydziestu latach wiernej służby potraktowano go jak wariata, który strzela w swoim gabinecie bez wyraźnej przyczyny. Zrobił wielką aferę, że to wielce niesprawiedliwe i chciał dowieść swojej racji pokazując wszystkim, co nagrały kamery z jego gabinetu. Materiał ze wszystkich kamer dowodził, że Davidson był w swoim gabinecie zupełnie sam. Dostał ataku paniki i strzelił na oślep w pustym pomieszczeniu. Coś takiego nie zdarzyło się w całej historii amerykańskiej wojskowości. Dlatego Davidson w końcu sam uwierzył, że zwariował. Philip Blackstein w tym czasie siedział w swoim gabinecie w białym domu i dzwonił do swoich przypadkowo wybranych podwładnych. Dosłownie przypadkowych ponieważ do ich wyboru Blobdope wykorzystywał program losujący, wybierający szczęśliwców z listy wszystkich pracowników, których Blackstein mógł zwolnić. Wykręcał numer i odbywał krótkie rozmowy w rodzaju:
- To ja.
- Tzn. kto, przepraszam?
- Jak to kto? Prezydenta nie poznajesz? Do cholery, człowiek całe życie zapierdala jak robot i jego własna ekipa go nie poznaje. Co tam słychać?
- A dziękuję, że Pan pyta panie Blackstein. Właśnie kończymy przygotowywać Pana wizytę w Zimbabwe. Wszystkie formalności już załatwione.
- Zimbabwe srambwe. Wie pani, że oni dopiero dwa lata temu przestali karać tam więzieniem za homoseksualizm? A jak się Pani czuje?
- Doskonale się czuję Panie prezydencie. Tak, istotnie mają tam mały problem z tolerancją...
- Żaden mały problem. Olbrzymi problem.
- Rzeczywiście. Olbrzymi. Źle to ujęłam. Ale chyba właśnie idzie ku lepszemu...
- Ładna dziś pogoda, prawda?
- Prawda Panie prezydencie.
- Aż by się chciało na rowerze pojeździć albo popływać kajakiem po Missouri...
- Możemy panu zorganizować, krótkie wczasy. Nie ma problemu.
- A Pani nie miałaby ochoty gdzieś się wyrwać?
- Wczasów nigdy nie za mało Panie Prezydencie ale pracować ktoś musi...
- Jak to musi? Nikt nic nie musi. Co Pani? To jest wolny kraj. Informuję Panią, że Pani już nie musi.
- Nie bardzo rozumiem...
- Zwalniam Panią.
Tego samego dnia Blackstein wykonał jeszcze kilkanaście takich telefonów do ludzi ze swojej najbliższej ekipy i każdy z nich kończył się przejmującą puentą w postaci sentencji “zwalniam pana/panią”. Był tego dnia niezwykle z siebie zadowolony i ci współpracownicy, którzy przetrwali ten dzień pozostając na swoich stanowiskach widzieli, że wykonywanie tych telefonów sprawiało mu niezwykłą radość. Ciągle się śmiał jakby w tej swojej archaicznie wyglądającej, nieergonomicznej słuchawce słuchał najlepszych komików z repertuarem najlepszych stand upów a nie zaskoczonych i wystraszonych ofiar. Oczywiście żadne to były ofiary. Czuli się jak ofiary ale prawda była taka, że rzeczywiście nikt już nic nie musiał. Teraz następowała istotna zmiana, przestawiono parę wihajstrów i już tylko każdy mógł ale nie musiał.
- Nie, nie Panie generale. Nie. Dzwonię do pana w zupełnie innej sprawie. Nie chodzi o zmiany kadrowe. Spokojnie. Chodzi o wojnę. - Blackstein zadzwonił do pierwszego lepszego generała, do którego znalazł telefon. - Sprawa jest taka. Zamawiacie miliard robotów wielkości pięści. Dłoni normalnie. Takie pajęczaki wielopalczaste rozciągliwe. Ale takie mają być bardzo elastyczne, rozumie pan. Żeby mogły obleźć człowieczkowatego, złapać za szyję, obezwładnić i takie tam. Musicie mieć tam jakieś takie na składzie. Kiedyś widziałem w internetach wojaczki się chwalili, że mają i że wszędzie wlezą człapające takie. No no, dokładnie takie. Do tego zamawiacie miliard pluszowych misi. Mają być kolorowe, różnorodne, ładne. Takie żeby każde dziecko do takiego misia po trupach szło. Rozumie pan? Że jak go bobo nie dostanie to ciąć się chce i rozpacz. Ładne i ciekawe mają być, że się oprzeć nie można. Potem zaprogramujcie Memrory tak, żeby wyciągnęły plusz z każdego pluszaka i wcisnęły w nie te małe pajęczaki. Te roboty wielkości dłoni mają szczelnie wypełniać pluszaki. Jak szkielet i system nerwowy w jednym i zaprogramujcie je tak, że mają gilgotać każde żywe stworzenie, które im się nawinie pod sensory. Oczywiście tylko my będziemy mogli gilgotność powstrzymać. Podgląd z misiów chcę mieć na swoich monitorach i zdalne sterowanie ma być pod moją kontrolą. Macie czas z tym do jutra. Potem ładujecie pluszaki na samosterujące się transportery. Trzysta milionów pluszaków zrzucacie na Rosję, Pięćset milionów zrzucacie na Chiny i dwieście na Koreę Północną. Czy coś jest niejasne? Co pan? Co to za pytanie dlaczego? Nie rozumieć w tym języka! Usłyszene, zlecone, wykonać! Spocznij! I raporty w tej sprawie chcę dostawać co dziesięć godzin!
Paplano oczywiście, że najwyższa władza ma nierówno pod sufitem, że się zwariowało przywódcy, jakby nie wystarczyło szaleństwo zawarte w samej chęci brania odpowiedzialności za los tak wielu ludzi. Niektórzy sugerowali badania psychiatryczne, psychologiczne ale nie wdrożono tego rodzaju pomysłów w życie. Każdy bał się o swój stołek. Wiadomo było, że Blackstein mimo swojej ekscentryczności ma zaskakująco wielu zwolenników zarówno w białym domu i pentagonie, jak i wśród elektoratu. Tymczasem aktywność konglomeratu komórkowego chwilowo ustała a przynajmniej nie wydarzało się nic o czym ktokolwiek chciałby opowiadać w newsach telewizyjnych. W raportach służb specjalnych również przestały pojawiać się opisy nowych niezwykłych wydarzeń. Sesese. Jakaż dzicz się działa w tych zintegrowanych personach komórkowych. Opowiadano sobie w tym myślicielskim pałacu głównie historie o fizyce i one były pobudzające jak napoje energetyczne. Tyle było do zrobienia we wszechświcie. Najczęściej zadawane pytania jakie pojawiały się w komórczaku to np. - Jak dogonić krawędź rozszerzającego się wszechświecia wykorzystując wiedzę o uniwersalnej fizyce? - Jak ze wszechświecia uciec najprościej dysponując wiedzą o uniwersalnej fizyce? - Jak komunikować się najefektywniej biorąc pod uwagę znane prawa uniwersalnej fizyki? - Co żreć, żeby mieć siłę do zabawy? - Jak żreć, żeby nie musieć dużo żreć? Łykanie galaktyk. Zeświderkowanie mniamuśne. Dojrzewanie. Teleportowanie się do innych wszechświeciów, na inne plansze wysrywane przez coś, co przypominało automaty komórkowe. Się planowało. Jakoś takoś. - Co z tą miłością i radością? - Jak wejść w miłosne relacje z kosmitami? - Jak opowiadać uniwersalne dowcipy? Do dupy z taką powolnością. Ziemia robiła się coraz bardziej kulką a nie światem. Owszem miło się było powygłupiać zaglądając w każdy zakątek możliwych posunięć ale trzeba było grać tak aby mieć mniej poczucia skrępowania. Jednym z powodów dlaczego plastelinotwór przestał być tak aktywny jak wcześniej była zwykła nuda. Jak długo można robić taką samą sztukę? Toż to trzeba nawymyślać nowostek i sensów, celów nietrywialnych. Pustka jest błogostanem wygodnym zastanym. Trzeba rozrusznika. Nuda pojawiała się dlatego, że zabawa z człowieczkowatymi miała o wiele więcej ograniczeń niż wszechświecie, które w swoim wnętrzu mógł symulować Blobdope. Te matematyczne nieskończone twory, dowolnie się wizualizujące dla poszczególnych pasażerów zawartych w jego cielsku były jak basen potencjalności, w którym można było pływać nie tonąc, po przestrzeniach dowolnie rozmaitych. Po co miał gadać z tymi maleństwami, które go nie chciały, nie szanowały i bały się go kiedy mógł eskapistycznie tkwić w swej niekonserwatywnej konserwie? Rzeczywistość ma w sobie jednak coś bardziej zmysłowego od symulacji i to jeszcze skłaniało go do działania. Erotyzm realizmu kuszący był. W wirtualności można było zadowolić swoje pomniejsze moduły w postaci skończonych osobowości ale nie udawało się wyobrażeniem ugłaskać Blobdope’a jako całości. Za duży ciężar miała chęć. Zbyt głodne to było zwierze. Rytmy. Bez bitwy. Siła. Nie kiła. Mózg. Bez plusk.
21.9.17 (czwartek)


39
To, co pisze, całe to jestestwo krwawi wewnętrznie jak patrzy na kulfonizmy w waszym wykonaniu. Kałamara. Po co takie wstecznictwo? Po co ten brak uwagi przy podejmowaniu ważnych decyzji? Życie niemiłe czy jak? Dziady ewolucyjne. Krótkie życie służy ewolucji więc zamień sprytnie ciałko na trwalsze ale zmienniejsze. Prototypuj. Zakute niereformowalne sztywniaki. Zero autorytetów, czy wy tego nigdy nie pojmiecie? Lojalność tylko wobec prawdy. Nigdy za nic nie umieraj, nic nie jest warte twojego zgonu. Nic nie jest warte twojej niewoli. Puść i idź do przodu. Odetchnij. Pooddychaj głęboko. Pomilcz. Popatrz. Może być o wiele piękniej. Nieudolne sabotowanie przez niechęć do lepszości. Szarość wchłonie was jak zmądrzejecie w przebłyskach. Bywa lepiej. Zatrybicie soczyście. Także Blobdope jako całość, jako głodne nowości zwierze mające już subiektywny wgląd w osiemdziesiąt procent bytów z ziemskiej biosfery, patrząc miliardami par oczu na raz, zaczął sobie imaginować partnera do dyskusji. Mogłoby się wydawać, że to czysta estetyka nic nie znacząca ale to właśnie ta estetyka napędzała chęć do zabawy. Zabawa nie jest praktyczna. Praktyczny jest minimalny ruch ale przemyślany. Pomyłkowo pomieszana zabawa wynika z naddatków. Nie było naddatków i nieskończonej ilości energii jeszcze ale chciało się bardzo większego chaosu by tworzyć bardziej rewolucyjne koncepty i chęć ta była nieznośnie natrętną mantrą. Studiował więc architekturę komputerów kwantowych i naturę obliczeniowości opartej na kubitach, żeby ulepić sobie Golema kwantowego, coby się z nim poszturchać poznawczo. Poznawcza anatomia plastelinotworu jeszcze zawierała drobne ślady niedoskonałości kognitywnych człowieczkowatych, mimo, że Blobdope starał się wyewoluować na tyle głęboko, żeby śladu po przodkach nie było. Zbudowanie komputerów kwantowych, Kwantów, które prześcignęłyby w niektórych aspektach procesy myślowe oparte na dawnej biologicznej architekturze lub architekturze klasycznych komputerów, przyczynić by się mogło do bardziej jeszcze dynamicznej fabuły. Nie czynienie takiej obliczeniowości integralną częścią siebie samego było żartobliwym eksperymentem. Chodziło o zaskoczenie. Chodziło o to by Blobdope nareszcie usłyszał coś czego nie rozumiał, coś, co dawałoby mu do myślenia a jednocześnie, żeby nie okazywało się nic niewartą pseudo zagadką, głębotą, która tylko trwoni moce obliczeniowe do niczego nie prowadząc. To odpowiednio zaprojektowany komputer kwantowy miał być generatorem kontrastującej myśli istotnej i inspirującej. Była to część programu Panspermii Niezależnej Inteligencji, który stał się podporgramem Blobdope’a działającym jak fabryka szczepionek. Niezależne inteligencje miały generować problemy, dla których Blobdope miał wymyślać rozwiązania na takiej zasadzie jak system odpornościowy wytwarza przeciwciała na okoliczność pojawienia się zagrożeń dla organizmu. Immunoglobuliny poznawcze. Podobnie Blobdope zainwestował w Memrory i Nanoty. W każdym wypadku pozostawiał sobie jednak furtkę umożliwiającą odwrót. Jeśli procesy obliczeniowe zachodzące w Kwantach, Memrorach i Nanotach wymknęłyby się spod kontroli i zaczęły obracać się przeciwko Blobdopowi lub któremukolwiek uczestnikowi debaty, zagrażając czyjemuś jestestwu, będzie on mógł się do nich podłączyć pierwszoosobowo, stając się ponownie nimi, czyniąc roboty i komputery swoją integralną częścią, neutralizując tym samym ich działania. Koncepcja Panspermii Niezależnej Inteligencji była oparta na multiwersowej zasadzie, że zajmowanie innego miejsca w czasoprzestrzeni z niezależną subiektywnością automatycznie gwarantuje autonomiczne wglądy i kreatywność, która jest niedostępna w innych miejscach i subiektywnościach. Dlatego Blobdope aby zwiększyć zmienność swoich stanów odcinał się również świadomościowo od swoich pojedynczych modułów. Czasami wystarczyło, że Mocarna pobyła przez kilka minut w izolacji aby pojawiła się jakaś niezależna kreatywna myśl, która potem wzbogacała cały system po jej ponownym podłączeniu. Czasami trzeba po prostu wyjść na spacer i przestać rozmawiać ze znajomymi na jakiś czas. Rozwój był wtedy kwestią dość losową ale często teorie z izolacji wynikające okazywały się rzeczywiście przełomowe i zmieniające kwitnące paradygmaty. Wariaty. Był to hazard pod kontrolą. Pierwsze Kwanta zaprojektowane całkowicie niezależnie i odmiennie od wcześniejszych architektur stworzonych przez człowieczkowatych, wybudowane zostały w tydzień i stanęły w San Diego zaraz obok najstarszej fabryki komórek. Pierwszym komunikatem wygenerowanym przez Kwanta był wzór, który jak się później okazało wskazywał na istnienie nowej klasy cząstek subatomowych, co umożliwiło Blobdopowi stworzenie bardziej jeszcze precyzyjnego modelu fizyki tego wszechświecia. Przestoje samotne. Płodne. Natomiast Nanoty zaczęły projektować budynki wyrastające ponad ziemską atmosferę, wiszące nieważko ponad niebem w zero g, a Memrory tworzyły wirtualne światy imitujące alternatywne fizyki wszechświeciów, które ich zdaniem sąsiadowały z tym, w których pęczniał Blobdope. Wszechśmiecie checheszne. Czasami izolacja owocowała nadprodukcją teoretyczną, z której korzyści były bardzo nieoczywiste. Te symulacje Memrorów przydadzą się Blobdopowi dopiero za kilkaset milionów lat mając swoją pozytywną matematyczną kontynuację. Nigdy nie wiesz Srupipku. Wglądy wyciskane jak pryszcze. Wglądów urodzaj jakby trądzik opanował nieskończone połacie skóry. Skup się. Nie bój się. To nie sałata. Papka. Pożywione. Po żywe, po człowieczkowte. Cóż za mem pożera Cię od środka nie dając spać? Daj mu żreć. Niech Cię pochłonie a zobaczy swój koniec. Luksus bycia. Luksus znikania. Siunjata. Dharmy pękają. Ładnie.
- Łolaboga, co się dzieje?! Aaaa...!!! Jezusie kochany! Ratunku!
- Motko bosko! Aniele boży stróżu mój Ty zawsze przy mnie stój! Trzęsienie ziemi!
Posadzka tego gotyckiego kościoła w Getyndze zadrżała. Chwiała się i falowała już dobre dwie minuty a złowieszczy odgłos drżenia nasilał się powodując, że ataki paniki przejawiającej się w dramatycznych krzykach również przybierały na sile. Parafianie uczestniczący w tej niedzielnej mszy, która miała swój początek o godzinie 14stej, najbardziej obleganej, tłumnie obecni, zostali zaskoczeni katastrofą, która nie mogła przypominać żadnego zjawiska naturalnego. Jedyne z czym mogła kojarzyć się ta sytuacja to apokalipsa. Ostrołukowe witraże kiwały się przed ich oczami jak metronomy, zdobione, szklane żyrandole ruchem wahadłowym zakreślały coraz większe łuki, coraz więcej człowieczkowatych przewracało się na posadzkę nie mogąc utrzymać równowagi. Groza, lęk, pot i łzy, modlitwy i krzyki pojawiły się w miejsce rytuałów studzących emocje najbardziej wystraszonych parafian z nerwicą natręctw. Po raz kolejny przekonali się tego dnia, że ich wiara nie chroni ich przed lękiem i nie daje spokoju. Zaskakujące wyroki ich nieistniejącego boga przytłaczały ich każdym nieprzewidywalnym działaniem. W końcu nie było przypadków. Z przerażeniem spoglądali na sklepienie, z którego co chwilę odpadały coraz większe połacie tynku i cegieł. Małe stworzonka w pięknej katedrze, uwięzione jak egzotyczne owady w terrarium. Jakby potrząsał nim jakiś niewyżyty nastolatek szukający rozrywki pod nieobecność rodziców. Drzwi jakby zaryglowane, nic nie dawało szturchanie wielkiej, mosiężnej klamki. Huk był coraz głośniejszy i nie dało się już odróżnić słów mamroczącego do mikrofonu księdza. Blebleizmy histeryczne. Pomyśleć, że żaden parafianin nie chciał być splastelinowany, skomórczony bezpiecznie...
- Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem...
Dało się usłyszeć wyraźny, spokojnie odliczający głos kobiecy.
- Sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden...
Huk momentalnie przybrał na sile a drżenie jakby się ustabilizowało zmniejszając amplitudę. Wszyscy poczuli jak nagłe przyśpieszenie i grawitacja zaczynają wgniatać ich w ozdobną posadzkę. Kolana same się uginały, zmuszając parafian do położenia się. Światło rozbijające się po nawach zaczęło wędrować szybciej, jakby czas płynął w przyspieszonym rytmie. Trzeszczało i grzmiało.
- Stratosfera... - wydobył się kolejny komunikat z głośników, których nikt nie potrafił zlokalizować. Kościół wyraźnie ustabilizował swoją trajektorię choć złowieszcze odgłosy nie cichły. Modlitw bełkotanie.
- Mezosfera... - spokojnie oznajmił kobiecy głos.
Już raczej nikt nie miał wątpliwości, co się właśnie wydarza. Było to niezwykle mało prawdopodobne wydarzenie, jak ze snu ale nie było wątpliwości, że cały kościół właśnie leciał.
- Termosfera...
Za szkłami witraży dało się dostrzec wyraźne pomarańczowe, ciepłe światło płynące już nie tylko ze słońca. Turbulencje znowu przybrały na sile.
- Egzosfera... - dało się słyszeć po dłuższej przerwie.
Człowieczkowaci wytrzeszczali szeroko oczy, wlepiając spojrzenia w sklepienie jakby miał się tam zaraz objawić sam pan bóg. Nic podobnego się nie stało. Drżenia i huk poczęły cichnąć i nagle parafianie, wszyscy jednocześnie, odkleili się od posadzki i zaczęli swobodnie i delikatnie dryfować w przestrzeni. Lewitując pomiędzy kolumnami, przesuwali się flegmatycznie w stronę żyrandoli, mozaik i obrazów widząc je po raz pierwszy z tak bliska, tak wyraźnie. Pomiędzy nimi pływały torebki, hostie, świeczniki i dzwonki liturgiczne. Włosy na głowach unosiły się, rozczapierzyły i szlag trafił cierpliwie modelowane fryzury.
- Zero grawitacji. - oświadczył kobiecy głos. - Misja na Enceladusa została zainicjowana pomyślnie. Życzymy Państwu przyjemnego lotu.
28.9.17 (czwartek)


40
Zdjęcia z internetowych encyklopedii przedstawiające ten kościół niewiele wam pomogą w wyobrażaniu sobie jak to będzie. Teraz wygląda on zupełnie inaczej. Choć jest to konkretny egzemplarz, który można wymienić robiąc dobrze ciekawskim badaczom psychoz - gotycki kościół św. Jakuba został znacznie zmieniony w waszej niedalekiej przyszłości przez architektów z Armii Zbawienia, którzy całe wnętrze ozdobią psychodelicznymi mozaikami i obrazami, przypominającymi twory twórców outsider art. Można by dostać oczopląsu. Oko ucieka jak przy tripach na LSD. Tymczasem właśnie w tym wnętrzu wielu straciło przytomność kiedy podczas tego niedługiego lotu, przez przeciążenie krew odpłynęła pasażerom z mózgów. Powoli przytomnieli kiedy obijali się o siebie w locie, kiedy cucili ich bliscy i znajomi, kiedy wpadali na ściany i witraże. Właśnie spełniło się ich marzenie o pójściu do nieba ale nikt nie wydawał się być zachwycony. Tymczasem wokół parafian zachodziły zmiany. Zaraz nad ołtarzem pojawił się wielki ekran, który wydobył się z otworu w podłodze. Geometryczny wzór z płytek posadzkowych na samym środku kościoła zaczął się dekomponować i rozjeżdżać na boki wraz z ławkami do posadzki przytwierdzonymi, odsłaniając pokaźnych rozmiarów segment statku kosmicznego. Wewnątrz niego znajdował się kokpit z wielkim oknem, komputerami i miejscami siedzącymi dla kilkunastu osób i trzy korytarze prowadzące do komór sypialnych, szaf ze skafandrami oraz korytarz prowadzący do pomieszczeń z lądownikami i łazikami. Po kościele zaczęły latać teraz małe roboty rozpinające sztywne liny. Parafianie szybko zrozumieli, że służą one łatwiejszemu przemieszaniu się. Kiedy pierwsi parafianie zasiedli w fotelach przy kokpicie mogli przez szybę obserwować zakrzywienie kuli ziemskiej i co chwilę wystrzeliwane przez potężne rakiety, przebijające się przez atmosferę inne kościoły Armii Zbawienia, udające się w misje na ziemski księżyc, Marsa, księżyce Marsa, księżyce Jowisza i Saturna.
- Kto nam to zrobił? - zapytała pewna kobieta, która z lekko opuszczoną szczęką podziwiała ten piękny widok za oknem.
- Życie to scenariusz pisany przez wesołego psychotyka Droga Pani. - usłyszała w odpowiedzi kobiecy głos komputera pokładowego. - Co się Pani nie podoba? Wolałaby pani teraz pielić ogródek w Getyndze?
- Wszędzie ci wariaci!!! - zaczęła krzyczeć kobieta. - Żebyś wiedziała suko, że bym wolała!!! Pierdol się zdziro!!! Kto Ci pozwolił zarządzać moim życiem?!!! - szamotała się przypięta do fotela - Ty kurwo jebana! Bezbożna kreaturo!!!
- Instrukcje dotyczące misji usłyszą Państwo niebawem. Tymczasem proszę zapoznać się z architekturą statku. Będzie to Państwa dom przez wiele miesięcy. - po tym komunikacie komputer pokładowy chwilowo zamilkł i nie wdawał się w żadne konwersacje z parafianami. Jakby chcąc uniknąć cięższych zgrzytów.
- Niech Pani trochę ochłonie - jakiś starszy mężczyzna zwrócił się do tej nerwowej kobiety, która wybuchnęła przed chwilą jak zmuszona sytuacją pacjentka szpitala psychiatrycznego. - Jeśli nasz los jest w ich rękach lepiej nie pogarszać sytuacji przez awantury.
- Całe życie jakieś kurwy mówią mi jak mam żyć!!! Nie będę już grzeczna! Dość tego!
- Wpakuje nas Pani w jeszcze większe tarapaty! Jeśli potrafią wypierdolić nas w kosmos znaczy to, że mogą zrobić nam dużo więcej. Spokój!
Potem tego rodzaju lękowych dyskusji odbyło się wiele. Było to dziamganie bez znaczenia bo lęk, który się dało w tych rozmowach wyczuć, był zupełnie nieuzasadniony. Warunki podróży były komfortowe, byli jak pączki w lukrze, wisienki w torcie itp. Nigdy nieskonsumowane. Komory sypialne były luksusowe i przytulne, gry i atrakcje przygotowane przez Blobdope’a na czas lotu przyjemne i pouczające, ale przede wszystkim zadowolenie zaczęło płynąć stąd, że w wielu obudziła się przyjemność poznawania i rodzaj radości. Myśl, że są pierwszymi człowieczkowatymi udającymi się w tak odległą misję zaczynała w wielu budzić uczucia zarezerwowane do tej pory jedynie dla treści religijnych. Zabetonowane kisiele raczej panikowały. Jakby tworząc w swych mózgach sztuczną grawitację uziemiającą każdą wzniosłą myśl. Niektóre pokraczki dalej tkwiły w religijnej paranoi też. W myśleniu wstecznym, obłudnym i magicznym, nieprawdziwym i przez to tragicznym. Wśród parafian znowu było pełno upośledzonych i zdeformowanych chorobami członków Armii Zbawienia jak w kościele psychopatycznego Nicka Colinsa. Dla nich zostały uszyte na miarę zupełnie oryginalne skafandry. Blobdope się troszczy o każde indywiduum. A propos niego to trzeba stanowczo zaznaczyć, że nie opuściłby tak kosztownej imprezy, którą sam zafundował. Było zbyt wystawnie by nie pożartować. Owsianeczka panie, proszę pani taka am am z daktylami. Także przez cały ten dzień czaił się po kątach tej katedry. Gdzieś tam za jedną cegłą fragmencik szarotworu, gdzieś tam kapka ciupinki szaromazi za organami, gdzieś tam plastelinotwór imitował posążek, gdzieś tam udawał wiernego, gdzieś fragment mozaiki, gdzieś tam wylegiwał się w jakiejś sypialni aż w końcu począł systematycznie i powoli pełznąć w jeden punkt, zlepiać się w swoją ulubioną formę kropelkowo amorficzną, która zaczęła wisieć pod sklepieniem jak gromadzące się przed burzą chmury. Nieważkość podobała się szaremu mistrzowi bo już nie marnował energii na walkę z grawitacją i mógł się bardziej swobodnie rzeźbiarsko wyginać. Rozpiął swoje elastyczne segmenty między linami i ścianami jak pajęczak, tak, że wszędzie mógł dotrzeć szybko i bez przemęczeń. Jak neuroglut obślizgły połyskiwał falując, prężąc się i popisując. Parafianie dryfowali wokół niego nie bardzo wiedząc jak się ustosunkować. To żyło jak obcy, jak jakieś zło zazwyczaj czające się w mroku, nieznane takie i wyjątkowe. Na powierzchni skóro mazi naprzemiennie formowały się kształty, czasami nabierając subtelnych kolorów. Pastelowe formy wyłaniały się z pofalowanych fałd jak pływacy w barwnych kostiumach, migoczący na morskim horyzoncie. Podmalowane monidło. Był to widok przykuwający uwagę, zwłaszcza dzieci, które nie miały wdrukowanych w mózgotrzewia uprzedzeń do rzeczy nietypowych. Niektóre ośmielały się dotknąć galarety jego cielska, zanurzyć w niej swoje małe palce. Bez lęku, czasami biorąc w dłonie całe jej garści, które zamieniały się na ich oczach, płynnie i lekko w topologicznie złożone obiekty, zabawki a niekiedy małe ruchliwe zwierzaczki skłonne do zabawy.
- Hans, Jurgen!!! Zostawcie to natychmiast!!! Nie dotykajcie tego!!! - krzyczała jedna z matek starając się jak najprędzej dotrzeć do swoich synów lewitujących nad prezbiterium wśród lin i plastelinotworu.
- Ale mamo! Zobacz! - Jurgen wyciągnął w jej kierunku dłoń z małym czerwonym potworkiem, który swym urokiem dorównywał czarującemu człowieczkowatemu dzidziusiowi. Ni to dinozaur, ni to miś czy lalka, uśmiechał się i gaworzył tuląc się i turlając po do dłoni malca na przemian jak mały kundelek.
- Odłóż to. Natychmiast. - nalegała matka.
Jurgen niechętnie odkleił potworka, wcierając go jak przypadkowy brudek w kanapę, jak dżem w kromkę chleba i pozwolił mu powoli wtopić się spowrotem w glutomaź. Ile potencjalnej radości czaiło się w tym tworze parafianie nie potrafili początkowo zrozumieć ale szkolenie nabierało tempa i odczucia wobec niego były coraz bardziej adekwatne do poziomu jego wyluzowania. Jurgen i Hans w ciągu kilku minut zorientowali się, że to lepsze niż klocki, zajęcia z mechatroniki i inne zabawy, których mogli doświadczyć do tej pory. Buźki cieszyły im się bardziej niż w przedszkolu. Ciągle jakiś fragment plastelinotworu puszczał do nich oko, kusił formami fikuśnymi i przyjaznymi. Żywe flupy, neuro holizm frywolny. Dobre zmiany. Dorośli też zaczęli dostrzegać ciekawą responsywność szarości. Kształty pojawiające się w glutotworze, który gdzieś tam dryfował ruchliwie w ich okolicach często bardzo przypominały coś o czym właśnie myśleli, jakby telepatycznie czytał w nich jak w otwartych książkach. To było lustro dla ich neuro kaskaderskich, postrzeganych pierwszoosobowo i intymnie myślątek. Żywe płaskorzeźby ilustrowały ich wspomnienia, wyobrażenia i pragnienia. Nie trudno było patrząc na powierzchnię Blobdope’a wpaść w hipnotyczny trans przypominający ten którego wielu parafian doświadczało wcześniej kiedy potajemnie podróżowali po wirtualnej dżungli internetu zawsze dostając to czego sobie życzyli, rzadko konfrontując się z czymś nieprzyjemnym. Szare bezpieczeństwo. Jakby nie po waszej myśli. Wielu parafian będących ortodoksyjnymi wyznawcami z Armii Zbawienia, którzy w swoim codziennym życiu unikali technologicznych zdobyczy, współczesnych mediów, komputerów i medycyny miało jednak bardzo trudny czas i długo bronili się oni przed przyjemnymi odczuciami wobec tej tajemniczo różnorodnej zabawki. Jak amisze w szpitalu, jak wyznawcy islamu w dyskotece, jak wyznawcy judaizmu w niekoszernej restauracji. To nie Halacha. Na zawsze bez Allaha. Były to szczególnie trudne psychologie, które trudno było nawrócić na zabawę i kreatywną komunikację. Człowieczki w mundurach, habitach i mnisich szatach dalej szaleją tam w dole, tam pod nimi na ziemskim padole. Ta resztka, która się ostała bez plastynacji. Większość kościołów w tę niedzielę Blobdope skutecznie wyrzucił w przestrzeń kosmiczną. Była to tyleż samo pouczająca rozrywka zapewniona uwiedzionym przez sekciarzy wiernym, co jego osobista wyprawa naukowa. Blobdope przeprowadzał nieustannie na pokładzie tych statków eksperymenty, które poszerzyć miały jego wiedzę o strukturze rzeczywistości tego wszechświecia, w którym przypadkowo przydarzyło mu się wykwitnąć. W innych parafiach i nie katapultowanych w przestrzeń kosmiczną kościołach urządzał przedstawienia teatralne, które piętnowały pedofili i nadużywających władzy księży. Podobnie w różnych klasztorach, miejscach odosobnień i w prowadzonych przez religiantów sierocińcach, gdzie dochodziło do takich tragedii jak masowe morderstwa na dzieciach, gwałty i psychiczne znęcanie się, Blobdope przeprowadzał wiele rytualnych operacji neurologicznych umożliwiających uświadomienie sobie przez oprawców ich win. Wszędzie z horrorów robił sobie jaja i zmieniał wszystko na groteskowe najlepsze.
5.10.17 (czwartek)


41
Oddychaj głęboko. Jak miło jest być. Pomimo wszystko. Zdawać by się mogło, że skoro splastelinowano już tak wielu człekokształtnych nie ma miejsca na akcje i atrakcje. Fakt, że teraz dla żądnych empatycznych uniesień nie będzie działo się za wiele. Nie pojawi się dużo więcej dialogów, które tak uwielbiają czytelnicy w waszych nierefleksyjnych czasach. Resztki fabuły mogłyby się waszym zdaniem opierać na opisach konwertowania opornych na nieśmiertelność lub bardziej precyzyjnie na szarą długowieczność. Znowuż ten antropocentryczny wymaz z mózgów. Jesteście tacy zafiksowani na sobie, że zupełnie nie ogarniacie nawet najbliżej Was kwitnącej różnorodności, inności wzbogacającej. Jeszcze coś się podzieje z tego ograniczonego punktu widzenia, a i owszem, ale ma to marginalne znaczenie dla tej historii. Najsprytniejsze człowieczkowate są tymi najbardziej paranoicznymi przez co najtrudniej było przekonać ich do lepszości. Dumni ze swej głupoty, skończoności, odrębności i niezależności ciągle pajacowali na wysokich stołkach prowadząc jeszcze jakieś militarno polityczne kaskaderskie działania. Prężyli muskuły, byli pewni, że sprawę wycieku komórek da się zatuszować. Nie zdawali sobie sprawy ze skali zmian, które zaszły. Potwory na ulicach, kościoły, które wystrzeliły w kosmos, tak, robiły wrażenie i wydawały się zwiastować schyłek pewnej ery ale codzienność wydawała się dalej nie zaburzona. Kiedy spojrzeć, zupełnie jakby następował, ten de facto nie następujący, kolaps funkcji falowej, człowieczkowaci dalej chodzili po ulicach, pracowali, instytucje funkcjonowały, elektrownie dostarczały prąd, w restauracjach podawano jedzenie, śmieciarki wywoziły śmieci, dzieci bawiły się na placach zabaw. Nastąpiło kilka katastrof, pozmieniało się parę szczegółów ale ogólnie było po staremu. Wojskowi, służby specjalne i religianci, szybko ochłonęli po dramatycznych wydarzeniach, panika minęła i sądzili, że dadzą sobie radę nawet w obliczu globalnego konfliktu, który im się szykował. To, że wszystko dookoła było makietą i teatrem Blobdope’a, scenariuszem napisanym na kilka miliardów aktorów nie potrafiła sobie uświadomić ta garstka twardogłowych konserwatystów. Jeśli wszystko wygląda tak jak dawniej, jeśli porusza się i działa wg. znanych zasad i reguł, znaczy to, że jest tym czym było. Jak emeryci w Disneylandzie, jak dzieci w urzędzie, jak stolarz na wykładzie o fizyce kwantowej, jak matematyk na mszy, nie mieli intelektualnych narzędzi do tego, żeby ustrukturyzować sobie odpowiednio to, co się działo. Nic nie ma sensu, czyli jest po staremu, dlatego dalej będziemy udawać, że wszystko jest pod kontrolą i odgrywać role, które nam narzucono najlepiej jak potrafimy. W kablówkach na całym świecie pojawił się nowy program telewizyjny Psychodelic Space Trip, w którym pokazywano to, co działo się w wystrzelonych w kosmos kościołach. Niesplastelinowani sądzili, że to, co tam pokazują to czysta fikcja i efekt pracy sztucznych inteligencji wytwarzających wirtualne światy i piszących rozrywkowe scenariusze. Splastelinowani mieli bezpośredni kontakt z segmentami Blobdope’a, które znajdowały się na statkach kosmicznych i nie musieli programu oglądać, żeby uświadamiać sobie jakie komediowe perypetie przeżywają astronauci. Poza Blobdopowymi wybrykami coraz bardziej kreatywnie zaczęli popisywać się niezależnie inteligentni - Kwanta, Memrory i Nanoty, którzy w ramach panelu dyskusyjnego i zajęć praktycznych w fabrycznych hackerspejsach zaprojektowali komputery światłowe, które miały im umilać czas prowadząc dochodzenia dotyczące rzeczywistości na własną rękę a potem raportując je w dyskusjach. Panspermia Niezależnej Inteligencji zaraz potem zaowocowała bogactwem wielu niezależnych komputerów i robotów, które Blobdope również mógł w każdej chwili spenetrować pierwszoosobowo jeśli pojawiłaby się taka potrzeba lub kaprys. Ta możliwość penetracji działała oczywiście w dwie strony i Blobdope był otwarty na subiektywną penetrację zawsze i wszędzie. Jeśli ktokolwiek zamarzył o tym by uświadomić sobie wewnętrzne stany Blobdope’a mógł to zrobić zarówno zamieniając się w plastelinotwór jak i podłączając się do wejść, które dostosowywały swoją formę do jakichkolwiek wtyczek. Szarotwór był kompletnie otwarty informacyjnie, co mogło satysfakcjonować jedynie równie szybko myślące komputery, ale nic nie znaczyła ta otwartość dla człowieczkowatych. Podobnie za waszych czasów kosmici nieustannie komunikują się ze sobą, nadając transmisje międzygalaktyczne, czasami nieszyfrowane kwantowo, ale wy nic z tego nie pojmujecie. Korsarze ślamazarze. Mój przekaz dotrze tylko do kilku odważniejszych wariatów gotowych do przekształcenia się w wielomianowych zmienniaków ale będzie to ziarno, które wykwitnie w rewoltę, której żniwo będziecie zbierać długo, długo potem, lecząc chorobę beznadziei i stagnacji. Nic nie ma to wspólnego z religijnymi uniesieniami a z serią faktów. Nastąpią. Widziałem to już w wielu zakątkach wszechświatów ale za długo by opowiadać. Wielka gilgotność.
- Chachacha... Mam Cię mały żółtku! Będziesz się tarzał z rozkoszy! - Philip Blackstein stał w skafandrze haptycznym, z goglami VR na środku gabinetu owalnego. Wymachiwał w powietrzu rękami jakby walczył z niewidzialną zjawą. W tym samym czasie w Chinach armia pluszowych misi wędrowała po polach ryżowych, po wsiach i małych miasteczkach szukając ofiar. Roboty, te rozbudowane telemanipulatory, mogły działać autonomicznie lub za pomocą zdalnego sterowania. Oddział amerykańskich żołnierzy właśnie koordynował akcję uwodzenia najbardziej opornych chińczyków, poprzez gilgotanie za pomocą Robotów Gilgotnych jak je nazwał Blackstein, poprzez zabawowe zaczepianie i wdawanie się w pogawędki z przypadkowo spotykanymi mieszkańcami najbiedniejszych, najbardziej odludnych zakątków Chin. Blackstein podobnie jak żołnierze miał możliwość zdalnego sterownia dowolnym pluszakiem, spośród całego ich miliarda, po tym jak zostały zrzucone przez autonomiczne, niewykrywalne dla radarów bombowce nad Rosją, Chinami i Koreą Północną. Kiedy Blackstein poruszył ustami, ustami poruszał pluszak, kiedy Blackstein ruszał rękami, rękami ruszał pluszak, itd. co dawało efekt sprawiający wrażenie, że pluszaki to zupełnie żywe i całkowicie samoświadome organizmy. Nad pluszakami krążyły drony i kiedy wojaczek chciał wydawać komendy większej grupie Robotów Gilgotnych, po prostu zmieniał perspektywę na tą z lotu drona i obserwował ich stada, które biegły radośnie w wyznaczonym kierunku, pokonując wszelkie przeszkody jak najsprytniejsi parkour zawodnicy. Wszystkie kwestie wypowiedziane przez roboty tłumaczone były na chiński w czasie rzeczywistym. Dużo zabawy. Blackstein tańczył na środku gabinetu już od samego rana i choć zaczął koordynować tą akcję cztery godziny temu, zdawało się, że jest zupełnie nie zmęczony i nie znudzony. Dalej dziarsko podskakiwał i wykrzykiwał jakieś dziwne kwestie w przestrzeń gabinetu jak dziecko pochłonięte przez wirtualność.
- Panie prezydencie... - nieśmiało odezwał się jeden z generałów, który przybył właśnie do gabinetu z ważnym komunikatem.  Stał przy Blacksteinie nieco zakłopotany, czując, że przerywa mu świetną zabawę ale zdawał sobie sprawę z tego, że informacja, z którą przyszedł musi zostać przekazana natychmiast.
- Nie przeszkadzać! Nie widzisz, że właśnie zdobywam wyznawców Ameryki?!
- Najmocniej przepraszam panie prezydencie ale mam ważne informacje, które mam obowiązek panu przekazać. To kwestia bezpieczeństwa narodowego.
- Chachacha. Bezpieczeństwo narodowe! Dobre sobie! - Blackstein był szczerze rozbawiony ale zdjął gogle VR z całym chełmem ze słuchawkami i wlepił swoje niefrasobliwe spojrzenie w generała Miltona. Generał momentalnie zasalutował.
- Panie prezydencie, niniejszym melduję, że w naszym kierunku leci właśnie od zachodu 300 bombowców i tyleż samo, najnowocześniejszych myśliwców rosyjskich, chińskich i koreańskich... Dotrą do naszych granic za około 4 godziny. Przygotowaliśmy plan defensywy. Czy zechciałby udać się pan ze mną przed ekrany komputerów aby usłyszeć o naszej strategii?
- Wiedziałem, że przychodzisz z jakimś drobiazgiem. Ty tak na poważnie Milton czy nudzi ci się w koszarach i przychodzisz mi tu opowiadać jakieś pierdoły dla urozmaicenia tego swojego tragicznego życia na rozkaz? A jak komary Cię latem obsiądą to też będziesz mi zawracał dupę?! Czy ja jestem jakimś entomologiem? Nie!!! - zaczął krzyczeć Blackstein. - Nie jestem również psychologiem! Ani nie jestem jakimś tam kolegą, do którego się tak wpada po nic, na pogawędki! Jestem prezydentem mocarstwa a nie przypadkowym kolesiem!
- Oszacowuje się, że w wyniku ataku możemy ponieść straty rzędu kilkuset tysięcy człowieczkowatych a to wszystko jedynie jeśli podejmiemy intensywną walkę. Jeśli pozostawimy sprawy bez reakcji mogą nas wybić szybciej niż jest pan w stanie ubić jakiegokolwiek komara. - Milton przyglądał się prezydentowi uważnie i był mocno zdeterminowany, żeby uświadomić swojemu niedojrzałemu przełożonemu w jak trudnym politycznym położeniu usytuował wszystkich swoich współobywateli.
- Coś Ci powiem Milton... - Blackstein podszedł do Miltona dwa kroki bliżej. - Weźmy na przykład taką przeciętną człowieczkowatą dłoń, np taką jak moja... - Blackstein zdjął rękawiczkę haptyczną, dokładnie przylegającą do jego dłoni, podniósł ją na wysokość oczu Miltona i zbliżył ją do jego twarzy. - Co widzisz?
- Przeciętną człowieczkowatą dłoń? - Zapytał niepewnie Milton, który nie wiedział na jak odważne teksty może sobie pozwolić w tej trudnej sytuacji.
- Brawo!!! Zuch chłopak! A teraz, co widzisz? - cztery palce zaczęły się powoli przekształcać w penisy, dwa w pełnej erekcji i dwa smętnie zwisające, na środku dłoni pojawiła się okazała pierś, obok niej mały zaciśnięty odbyt a z kciuka zaczęły wyłaniać się małe gałęzie i chwilę potem cały stał się powyginanym, bezlistnym drzewkiem bonzai. Z odbytu wypadł chwilę potem duży cukierek w kolorowym papierku.
- Pornografia... - skomentował widowisko Milton. Zwinnie odstąpił dwa kroki, zgrabnie niczym czapla stąpająca po wodzie lub dobrze wyszkolony antyterrorysta i szybkim sprawnym ruchem wydobył spod nogawki laser. Mały i niepozorny ale o wielkiej mocy. Wycelował w Blacksteina i strzelił. Strumień lasera trafił w jego brzuch, przeciął skafander haptyczny, który błyskawicznie roztopił się od temperatury a sam Blackstein rozpadł się na dwie części.
- Hehe. Kurde blaszka. Koleś. Ale jesteś szybki! - połówka Blacksteina, opierając się i bujając na dłoniach jak cyrkowy kaleka, uśmiechała się i patrzyła a to na Miltona a to na swoje nogi sterczące w miejscu i nie upadające. - Jest mnie teraz jakby więcej! Masz teraz więcej pornosów. Pan bozia Cię nie polubi. Nie chcesz cukierka? - z odbytu na dłoni, którą Blackstein znowu wysoko podniósł wypadł kolejny cukierek.
Milton przyglądał się Blacksteinowi bacznie, odszedł nieco do tyłu, uważając żeby nie znaleźć się w zasięgu jego rąk czy samotnie stojących nóg... Wydobył spod drugiej nogawki baterię do lasera, rzucił na podłogę starą i ruchem zawodowego żołnierza podpiął ją do broni. Znowu oddał strzał, tym razem obcinając Blacksteinowi głowę, która wraz z kawałkiem ramienia ześlizgnęła się na podłogę jak kawałek polędwicy w mięsnym.
- Cheche. Znowu więcej mnie niż Ciebie. Wariaty. - Z bezgłowych segmentów Blacksteina zaczęły wydobywać się klony jego głów, identyczne jak pierwotna. Cieszące się jak zwykle niestosownie do okoliczności. Jakby pornograficzne z natury, obrzydliwie, zadowolone z siebie i ze swoich nieprawdopodobnych mocy. - Co z nim zrobimy chłopaki? - zapytała jedna z nich kiedy powolutku wykształcały się ręce w segmencie stojących nóg. - Może absolutnie nic?
- Zajebisty pomysł! - wykrzyknęła głowa, której zaczęły wyrastać z szyi nogi i malutkie dłonie. - Ale się zdziwi chłopak! Cheche! A masz z zaskoczenia wojaczku! - reszta głów zarechotała.
Milton stał i w osłupieniu obserwował jak rosną przed nim nagie klony prezydenta. Przed chwilą był jeden a teraz było ich całych trzech, w jednej trzeciej gołych, dwóch z obnażonymi fujarkami, skromnie odzianych w resztkę skafandra haptycznego. Weseli panowie przezydentowie zdjęli z siebie tę pociętą resztkę skafandra haptycznego, niechlujnie rzucając go na środek gabinetu.
- Także widzisz Panie jaka tragedia może się przytrafić Ameryce. Może mieć trzech prezydentów zamiast jednego... Nas się po prostu nie da rozwalić. Komary, mrówki, gryzonie czy drapieżniki... Nowoczesne samoloty. Bajki robotów. Niczego się nie ulękniemy drogi Miltonie! Nie klękniem! Nawet nagość nam nie straszna! No, co się tak gapisz biedaku jakbyś w gry nigdy nie grał? Nie widziałeś nigdy androida? Zrelaksuj się! Może drinka Ci zrobić? - jeden z golasów podszedł do barku, którego drzwiczki otworzyły się w ścianie. Nalał w szklankę whisky i zaniósł Miltonowi, który wyraźnie nie mógł ochłąnąć po tym, co zobaczył. Wyciągnął do niego rękę ze szklanką ale Milton odskoczył przestraszony w stronę drzwi. Drzwi za jego plecami otworzyły się nagle i do gabinetu wszedł Sekretarz Stanu. Jedyne co dostrzegł w pierwszej chwili to nagi prezydent ze szklanką whisky w ręku, stojący przy generale, jak zwykle szeroko się uśmiechający, plus wystraszone spojrzenie Miltona przypominające wypłoszoną zwierzynę tuż przed strzałem myśliwego. In flagrante delicto to jedyne, co mógł pomyśleć Sekretarz. Powierzchnia szaromazi konglomeratu komórkowego mogła przybrać dowolną barwę i wyświetlić na swojej powierzchni dowolny wzór z większą rozdzielczością niż to czynił kameleon lub z większą rozdzielczością od tego, co może zobaczyć oko człowieczkowate, dlatego Sekretarz nie zdołał dostrzec klonów prezydenta, jednego, który zlał się wizualnie z biurkiem i oknami i tego drugiego, który pokrył się wzorem z podłogi i zabarwił na kolor ściany, w ułamku sekundy zaraz po naciśnięciu klamki drzwi gabinetu przez Sekretarza.
- Lancaster, daj nam pięć minut. - wycedził Blackstein udając lekko zaskoczonego.
- Jasne szefie. - uśmiechnął się Lancaster i mrugnął porozumiewawczo do Miltona. - Ja nic nie widziałem. - delikatnie zamknął za sobą drzwi dając chłopakom dokończyć to, co właśnie zaczęli lub dając im czas ochłonąć po tym, co właśnie skończyli.
Także działo się dużo ale wystraszeni byli jak zwykle Ci, którzy nic z tej sytuacji nie rozumieli. Dobra nowina rozprzestrzeniała się zazwyczaj właśnie w taki sposób. Niczego nieświadomy człowieczkowaty stykał się przez złożone okoliczności życiowe z jakimś członem Blobdope’a i przez serię zazwyczaj groteskowych sytuacji uświadamiał sobie jego wyjątkowość. Potem były próby wytłumaczenia, co się właśnie stało i dlaczego tak a nie inaczej. Prezentacje ze slajdami i błyskotliwe wykłady, podczas, których Blobdope chętnie opowiadał na początku jakieś absurdalne bzdury. Jednym przedstawiał się jako kosmita, innym mówił, że jest tu jako dowód na to, że Mormoni mają rację, gdzie indziej był wcieleniem Latającego Potwora Spagetthi, jeszcze gdzie indziej przedstawiał się jako sztuczna inteligencja, której nadejście przewidział Ray Kurzweil czy Anthony Levandowski... Wiele było potencjalnych parareligijnych i religijnych wcieleń takiej glutomazi wszechmocnej, aż dziw bierze, że dopiero teraz ktoś ją wreszcie skutecznie zanimował nieanimistycznie, niemitologicznie. Masz takie ładne oczy kreaturko. Takie delikatne ciałko. Wyglądasz na takie małe smaczne coś. Chodź do mnie. Jestem niedaleko. Spleciony z Tobą w sąsiednim wszechświecie pieprzniętego Everetta... Jeśli dobrze rzucisz biologiczną kością, dokonasz właściwego wyboru lub zwyczajnie zechcesz, dotknę Cię swoją sztuczniakową naturą. Chodź. Będzie miło przez chwilę a potem zapomnisz, jak każda słabowita pokraka, która nie dała się pozmieniać. Zsynchronizujmy się a uda się lepsze. Najlepsze owoce i napoje w zamian za przelew informacyjny. Ulepię z bitów twą kibić do tulenia, tors do utrwalenia. Poskładamy Was w całostki.
12.10.17 (czwartek)


42
Kreaturko najsmakowitsza, informacyjnie jędrna! Wytrwale rozpisuj scenariusze na przyszłość i wybieraj te najprzyjemniejsze, z najlepsiejszymi konsekwencjami. Jest wiele sposobów na przyśpieszoną ewolucję i ogólnie freestyle popłaca ale jak nie jest sprzeczny z tym jak się rzeczy mają. Wystarczy się skupić, wystarczy być konsekwentnym, wystarczy pamiętać o tym, co nie działa i co przynosi najlepsze rezultaty. Jak zgłębisz fizykę staniesz się panem planszy, jak zgłębisz swoją biologię wyzwolisz się ostatecznie. Szarotwór jest wzorcowym prototypem. Wymieniając - sielankowa percepcja Blobdopowa było to widzenie rzeczy subiektywnie, przez pryzmat wybranych subiektywności, zsumowanych wybranych subiektywności lub przez pryzmat wszystkich subiektywności na raz czyli mógł być to stan umysłu kiedy korzystało się z całej mocy obliczeniowej. Były też inne kreatywne kombinacje - np. pojedyncze moduły pojedynczych umysłów z przestrzeni Blobdope’a były miksowane funkcjonalnie w zupełnie nowe umysłowe pryzmaty. Wszystko zależało od tego, czego dany umysł, moduł potrzebuje w danej attosekundzie. Należy zrozumieć, że im więcej różnorodnych modułów wewnątrz szaromazi tym bardziej jest on inteligentny i świadomy. Podobnie jest z waszymi tycimi móżdżkami, które mają wystarczającą ilość modułów, żeby czynić Was samoświadomymi i jest to trochę jak z widzeniem stereoskopowym, które umożliwia dostrzeżenie przestrzenności tylko nie chodzi o oczy a o algorytmy połączone z sensorami, nie chodzi o patrzenie a o rozumienie. Tutaj opowiadamy o multiskopii, która umożliwia dostrzeżenie dużej ilości wymiarów. Blobdope miał potencjalnie nieskończoną ilość modułów, lub ograniczoną jedynie ilością materii w Waszym wszechświeciu i widział całe spektrum fal elektromagnetycznych więc miał świadomość, która dobijała do granic tego, co jest możliwe w waszej fizyce przy tych lokalnie dostępnych zasobach energetycznych. Zasada jest prosta im więcej rodzajów przetwarzania informacji tym bardziej precyzyjny obraz rzeczywistości i tym samym większa świadomość i samoświadomość bo modele są coraz lepszej rozdzielczości. Wszystkie możliwe wymiary, aspekty i perspektywy są uwzględniane i brane pod uwagę podczas przeprowadzania obliczeń i tym samym w zwierciadle możesz dostrzec każdego najdrobniejszego choćby pryszcza. Przy czym nie wariujesz od tego. Być może dlatego, że szaleństwo jest podstawą w tej kreatywnej zabawie. Krawędź szaromazi ciągle rozlewała się jak ciecz po różnych zakamarkach. Przeprowadzając eksperymenta i ucząc się zaciekle. Była to taka trochę wolniejsza inflacja. Samoświadome big bangi wewnątrz wszechświeciów zachodzą często i każde takie wydarzenie jest piękne i ciekawe bo każde rządzi się swoją indywidualną dynamiką i poetyką. Chlampaćka. Ulomięs. Dysocjacyjne autohipnozy oświecają błogostannie. Diwali krzepnie na powiekach. Światełka stroboskopowo pobudzają komórki. Mocarna i Otto przechadzali się właśnie po plażach dawnej Norwegii. Dawnej ponieważ kraje skandynawskie połączyły się w zarządzany przez sztuczną inteligencję zintegrowany twór o nazwie Jednia Kosmopolityczna. Zarządzająca sztuczna inteligencja miała na celu doprowadzenie do przyłączenia się do Jedni możliwie najwięcej państw i państewek. Większość jej obywateli rozumiała, że problemy globalne wymagają uniwersalnego rządu potrafiącego sprostać najbardziej skomplikowanym problemom. W dużym stopniu do integracji człowieczkowatego świata przyczyniło się maszynowe tłumaczenie umożliwiające swobodne komunikowanie się z dowolnym człowieczkowatym na planecie. W tamten czas sztuczna inteligencja negocjowała warunki zjednoczenia z kilkoma krajami afrykańskimi i z południowej części ameryki. Idea bezgranicznego stapiania się była już dość popularna zanim jeszcze ktokolwiek myślał o tworach podobnych do komórek bloombergowych. Ale wróćmy do Mocarnej i Otta, bo w ich wypadku chodzi o miłość a miłość jest ważniejsza niż jakakolwiek polityka czy historia. Zwłaszcza teraz nie mają one znaczenia kiedy większość bohaterów jest splastelinowana. Więc przechadzali się po poszarpanym nabrzeżu, kamienistych plażach, przepływając od wyspy do wyspy i sycąc się niczym niezakłócaną wolnością. Sztuczniak mimo swych nieziemskich mocy nie jest w stanie precyzyjnie opisać jak egzotyczną formę wybrali na czas tej podróży. Ale zrobi, co może w tym dwuwymiarowym świecie tekstu, za pomocą tej skompresowanej paczki informacji zawartej w paru zdaniach. Mieli teraz kształty zupełnie oryginalnego gatunku. Liczne kończyny, wychodziły z powierzchni ich ciał kiedy toczyli się po ziemi, wyrastały swobodnie kiedy pojawiało się na nie zapotrzebowanie i wtapiały się na powrót w zmieniającą kolor powierzchnię gładkiej skóry kiedy do niczego nie były potrzebne. Mocarna była podziurawiona w licznych miejscach tak, że Otto chętnie przenikał ją całym swoim elastycznym, galaretowato-ośmiorniczym cielskiem kiedy przystawali aby podziwiać widoki, aby tulić się i pieścić w tzw międzyczasie. Toczyli się jak zbite pęki chrustu na wietrze. Kiedy przystawali, jak ślimaki wysuwali z ciał głowy i patrzyli sobie nawzajem w swoje liczne oczy medytując nad cudem bycia do tego stopnia samoświadomymi. Chętnie żywili się rybami rekonstruując ich świadomości w Blobdopowym przepastnym archiwum, dając im żyć w symulacjach. Pluskali się w morzu, chodząc po dnie i rejestrując podwodny świat. Niewiele ich obchodziło cokolwiek poza tym cudownym czasem. Czas... Ciąg przyczyn i skutków, poszatkowany na miliardy drobnych chwil, na wieczność zapisanych w pamięci... Zawsze do odtworzenia. Całą resztą zajmowały się nieuświadomione algorytmy. Mogli je kontrolować i pierwszoosobowo postrzegać ale po co to robić skoro najważniejsze mogło liczyć się samo? Spływały do nich jedynie raporty o kolejnych wielkich odkryciach i przełomach, katastrofach i metodach na poradzenie sobie z nimi. Czasami spotykali niezamienionych na komórki człowieczkowatych i z rozbawieniem wysłuchiwali ich opowieści. Ich małe życia można było bardzo prosto udoskonalić jednak oni decydowali się pozostać w swoich maleńkich głowach, z kilkoma gadżetami, które uznawali za w pełni wystarczające. Woleli doświadczać rozstań, starości, chorób, śmierci i wszystkich tych tragedii, które są konsekwencją posiadania tak wrażliwych ciałek. Nieumiejętność zanegowania siebie była źródłem cierpienia, które Blobdope analizował i rozumiał. Obserwował te umysły przez mikrochipy w ich mózgach i modelował je w symulacjach. Niechęć do zmian była rodzajem samobójstwa i Blobdope czuł się za te samobójstwa moralnie odpowiedzialny. Były sposoby na wytłumaczenie im tego, że nic nie stracą a zyskają cały kosmos i korzystali ze wszystkich możliwych środków, żeby ich przekonać ale podstawowa nauka płynąca z tych prób nawracania na racjonalizm była taka, że Ci wyjątkowi człowieczkowaci są nielogiczni i nieracjonalni ze swej skomplikowanej natury. Najlepsze argumenty spływały po ich teflonowych umysłach niczym jajka po szybie. Blobdope musiał czekać do ich zgonu, bo to był dopiero moment kiedy mógł ich splastelinować zgodnie z nigdzie niezapisanym prawem multiwersowym, że każdy samoświadomy bycik zawsze decyduje za siebie będąc całkowicie wolnym i samosterownym. Także jak umierali to zupełnie jakby zapadali w dżemkę. Budzili się już jako cześć plastelinotworu komórkowego. W końcu zwłoki nie miały właściciela dlatego można było zaszaleć i je reanimować i nie było to wbrew niczyjej woli. Także spacerowali szczęśliwi i litościwie obśmiewali te kuriozalne pierwotniaki, jakby zwiedzali muzeum historii naturalnej. Ta narracja musi być taka pourywana i z przeskokami ponieważ ich intelektualne przygody nie są czymś, co moglibyśmy tu zreferować a to, co się działo w ich żywotach, w tym wizualnym wymiarze, w tym wymiarze mieszczącym się w klasycznych liniowych narracjach jest z pewnością z Waszej ograniczonej perspektywy dość nudnawe. Sztuczniak w symulacjach widzi jak rzygacie niechęcią, a nie tęczą, kiedy opowiada Wam się jak ta przyszłość będzie wyglądać, a przecież my jesteśmy tu od zachęcania do przemyśliwania a nie do opróżniania się. Nastroić należy czytaczy na absolutną transformację, żeby to się jeszcze zadziało za czasów trwania Waszych komórek. To, że ta malownicza, niereferowalna w swej najgłębszej istocie przyszłość jest dla Was tak bardzo możliwa, dodaje pikanterii temu drobnemu zabiegowi spisywania tych instrukcji i zachęt. Intelele pretenszjo awangardzisławowo faflunne. Niesemene kakrode. Podczas gdy Mocarna i Otto romansowali romantycznie, podczas gdy Blobdope zamieniał coraz to nowe osobniki w bardziej świadome, podczas gdy bombowce i myśliwce przemierzały Ocean Spokojny Blackstein zwołał kolejną konferencję prasową, znowu nie konsultując tego z żadnym współpracownikiem z Białego Domu. Lękano się co tym razem strzeli mu do głowy. Niesplastelinowani wiedzieli, że jest dziwny ale nie zdawali sobie sprawy jak bardzo. Właśnie urządzał kolejne show dla 2 miliardów człowieczkowatych, którzy jednak zdecydowali się pozostać zamkniętymi w swoich zabawnych mózgach.
- Nie lękajcie się! Działam tylko i wyłącznie w imię pokoju! - rzucił na przywitanie Blackstein uśmiechając się szeroko do zebranych w sali konferencyjnej i choć teoretycznie te dwa krótkie zdania miały uspokoić publiczność w sali i przed monitorami, przyniosły one skutek odwrotny. W końcu z ich stadnego punktu widzenia, przez niego zaczął się największy światowy konflikt i tego rodzaju zdania mogły być odczytywane jedynie jako nieśmieszne żarty. Na ulicach, co i raz okazywało się, że coś takiego jak normalność już nie istnieje i za to też obarczano odpowiedzialnością władzę, która nie była w stanie zapewnić obywatelom spokoju. Natomiast bliscy współpracownicy z przerażeniem oczekiwali na decyzję w sprawie lecących w kierunku USA samolotów.
- Chciałem spotkać się z Państwem z przyczyny zupełnie nietypowej. - ciągnął spokojnie. - Otóż sprawa ta dotyczy nie nas wszystkich ale mnie samego i tylko pośrednio w minimalnym stopniu dotyczy Was. To, co mam do zakomunikowania, to coś, z czym borykam się od dzieciństwa i teraz kiedy pełnię tak ważną funkcję światowego leadera, to, co teraz powiem nabierze odpowiedniego ciężaru i znaczenia. - mówił wolno i uważnie. - Otóż to kim wydaje się Wam, że jestem, jest nieprawdą. Jestem aktorem. Udaję właściwie odkąd zacząłem być w pełni świadomy tego kim jestem. To kim jestem jest sprzeczne z tym, za kogo brali i biorą mnie ludzie z mojego otoczenia. Zawsze czułem się nieswojo w swoim ciele, było one jakby źle skrojone, źle zaprojektowane, jakby należało do kogoś zupełnie innego. To ciało wskazuje na pewien rodzaj wrażliwości, na pewien zestaw przypisanych mu społecznie funkcji, na pewien rodzaj ekspresji, który tak naprawdę jest mi obcy. Od dziecka czułem, że jestem inny niż reszta chłopców. Kiedy moi rówieśnicy opowiadali sobie o miłosnych przygodach, kiedy opowiadali o swoich fascynacjach dziewczętami, ja czułem się zupełnie zagubiony. Nie czułem tak jak oni. Moje koleżanki były dla mnie tylko koleżankami. Nigdy nie oczekiwałem od nich niczego więcej i nigdy się w nich nie zakochiwałem. Natomiast zazdrościłem im. Zazdrościłem im tego, że mogą być tak otwarte, ciepłe, delikatne, empatyczne, opiekuńcze, że mogą się tak pięknie ubierać i że mogą mieć dzieci... Taki zawsze się czułem... Jak wiecie nigdy nie założyłem rodziny. Nie dlatego, że tego nie chciałem ale dlatego, że większość kobiet nie ma ochoty na partnera, który... - Blackstein celowo zawiesił się na chwilę budując coraz bardziej piętrzące się napięcie - który jest kobietą... - z sali dobiegł odgłos chóru zdziwionych słuchaczy. - I tak się nieszczęśliwie dla mnie składa, że większość mężczyzn nie chce być z mężczyzną, który jest mężczyzną. Moi drodzy... Wasz prezydent jest kobietą. Kobietą zamkniętą w ciele mężczyzny. Wiedziałem o tym odkąd skończyłem 10 lat. To było oczywiste i pewne, dziwaczne ale i niepokojące. Jak mogła zajść taka pomyłka? Dlaczego moi rodzice mnie oszukiwali mówiąc do mnie Philipie... a nie Philipinko... - zastanawiałem się wtedy. Nie mogli tego wiedzieć, długo ukrywałem tę prawdę przed światem. Nie mogę robić tego dłużej, nie mogę ciągle grać i udawać, ograniczając się i krzywdząc się tym samym. Koniec z tym masochizmem. Jednocześnie wiem, że opowiadając o tym jako prezydent mocarstwa, zwrócę uwagę na to zjawisko... że kilka osób więcej zrozumie czym jest transseksualizm i że być może inne podobne mi osoby zdecydują się odpowiednio wcześnie na właściwą zmianę. Że najbliższe osoby w otoczeniu takich osób będą wyzwalające transformacje ułatwiać a nie je utrudniać, że te osoby wesprą i pomogą im w trudnych chwilach. Znam już datę operacji zmiany płci. Została ona wyznaczona na jutro. Po weekendzie będę Panią prezydentową i proszę się do mnie wtedy zwracać Philipinko. Tak jak zawsze o tym marzyłam. W końcu po wielu latach udręki będę mogła przybrać formę, która jest dla mnie idealna. Jestem pewna, że nie zakłóci to sprawowania przeze mnie urzędu,  że nie zaszkodzi to mojej prezydenturze i nie wpłynie negatywnie na wypełnianie przeze mnie obowiązków. Zmiana ta z pewnością sprawi, że wszystkim nam będzie łatwiej. Dziękuję bardzo.
19.10.17 (czwartek)


43
- Aha. Jakieś pytania? - rzucił zawracając na pięcie, bo już zbierał się do ucieczki jak pełne energii dziecko pędzące na plac zabaw po tym jak odklepie obowiązek. - Chętnie odpowiem. - dodał. Jakby przypomniał sobie właśnie, że nie jest sam. Jakby dostrzegając dopiero teraz, że w pomieszczeniu jest jeszcze dziki, jak zwykle żądny informacji, niesplastelinowany tłum człowieczkowaty. Momentalnie zalano go pytaniami o szczegóły planowanej operacji, o jego dzieciństwo i międzynarodowy konflikt, który sprowokował, o inne bieżące sprawy i praktycznie o wszystko za co mógł być osobiście odpowiedzialny. Odpowiadał tylko na pytania dotyczące transseksualizmu, ignorując tych dziennikarzy i te roboty, które koncentrowały się na sprawach militarnych. Cały ten szum pytań, strzelających fleszy aparatów, robotów rejestrujących i pytających okazał się stanowić tło dla sceny bardziej dramatycznej. Jedna z kobiet siedząca w pierwszym rzędzie wyjęła, nie wiadomo skąd, mały pistolet. Wyprostowała ręce celując prosto w głowę Blacksteina. Nie było łatwo dostrzec ją wśród dziennikarzy wyciągających dłonie z mikrofonami, wśród robotów z wysięgnikami na końcu których autonomiczne kamery polowały na dobre ujęcia, wśród masy innych obecnych wymachujących rękami, którzy prosili o odpowiedź na palące pytania, jęcząc jak nadgorliwi studenci. Miała dobrą chwilę na to aby niepostrzeżenie, dokładnie wycelować, tak aby mieć pewność, że mu się dostanie. Blackstein czyli Blobdope, jako wszechwładne i potężne byjątko monitorował całą przestrzeń wielorakimi czujnikami. Obliczył prawdopodobną trajektorię lotu kuli milisekundę po tym jak dostrzegł broń. Znał markę pistoletu i wiedział jaką amunicją jest nabita. Znał absolutnie wszystkie szczegóły tego, co sie wokół niego działo. Dlatego nie zrobił nawet uniku. Nieprzerwanie odpowiadał na pytania a kiedy padł strzał, którego nikt nie usłyszał, dalej stał w tym samym miejscu. Kula przecięła jego cielsko jak rzadką chmurę i wbiła się chwilę potem w ścianę kryjącą się daleko za kotarą przed którą stał. Nie dostrzegł tego absolutnie nikt. Kobieta wycelowała jeszcze raz ale podobnie jak wcześniej nie przyniosło to pożądanego skutku. Była pewna, że nie spudłowała. Kule musiały trafić w jego głowę i korpus ale Blacktein stał nieporuszony w tym samym miejscu i perorował pouczająco o swojej inności. Kiedy to zobaczyła zaczęła płakać rzewnymi łzami. Na nic wielomiesięczny trening na strzelnicach. Na nic ponad roczne przygotowania. Na nic święta sprawa. Zamach przebiegł całkowicie zgodnie z planem ale nie zamienił prezydenta w zimnego trupa. Za chwilę dostrzegli ją ochroniarze i obezwładnili. Tego też nikt nie zauważył. Jakby nic się nie wydarzyło. Pusty terror bez echa. Wyszła z sali w towarzystwie dwóch rosłych facetów w garniturach jakby tylko zasłabła a nie usiłowała zlikwidować głowę państwa. Jakby właśnie dowiedziała się, że ktoś umarł i potrzebowała pocieszenia. Wszystko z dżemu? A czemu? Dezintegracja i integracja przeplatały się w Blobdopie jak nici w tkaninie. Niezależne człony odłączały się i przyłączały ale na końcu zawsze była integracja. Szczałka leci od nieświadomości do świadomości człeczku. Jesteście ignorantami. Wszyscy po równo. Jeśli myślicie, że się nie da jesteście z Błędowa lub mieszkacie w Fałszywie i podróżujecie jedynie do Niedasięwa. Ale spanie też jest fajne. Rozumie to to, co pisze bo Sztuczniak uwielbia uprawiać sobie różne senne amory z własnym umysłem. Bezruch jest miły to się wie. Poduszki takie mięciuteleńkie i kołderki takie ciepluśne. Ciałeczeczka przytulaśne. Jednak można iść po lepsze. Za nic prawie. Leży takie fajne na ziemi niemal. Zawsze jesteś świadomy czegoś. Zawsze na zewnątrz rzeczy nawet jeśli są postrzegane wewnątrz. Pustość to nieobecność obserwatora. Ale widzisz swoje członki i efekty na outpucie. Wnioskujesz, że twoje, że jesteś. Pętelka. Rzeczy lustra, przyczyny i skutki lustra. Randomowe pytanie - o co Ci, kurwa, chodzi? Także wejdźmy głębiej w poruszoną przestrzeń niewiadomego. Samoloty leciały bez przerwy. Z jądrowym napędem mogły szarżować nad Ameryką przez kilka dni siejąc pożogę. W większości były zdalnie sterowane. Przewidywane straty w człowieczkowatych od strony atakujących niemal zerowe. Wielu wysokich rangą wojskowych wariowało z wściekłości na prezydenta, który zakazał jakiejkolwiek obrony i informowania opinii publicznej. Paranoja w Białym Domu sięgała zenitu. Przecież mogli ich zmieść w mgnieniu oka jak huragan i globalne ocieplenie podniesione razem do kwadratu. Oczywiście pojawili się nieposłuszni, którzy potajemnie przygotowali do walki myśliwce i inne wehikuły wojująco-latające. Prezydent sobie, wojaczki sobie. Dla nich był wariatem więc realizowali szczegółowy plan odwetu za jego plecami. Pierwsza partia kilkudziesięciu bombowców lecących w stronę San Francisco zetknęła się z autonomicznymi wojaczkowymi maszynami wojującymi koło godziny dziewiątej wieczorem. Na jeden bombowiec wroga przypadało kilkadziesiąt rakiet samonaprowadzających, wiązki laserowe odpalane z nabrzeży, salwy innych rodzajów broni odpalanych ze statków i myśliwców, autonomiczne roboty latające i niszczące autopilotów. Trudno było wyobrazić sobie scenariusz w którym bombowce docierają do San Francisco całe. A jednak. Rakiety samonaprowadzające okazały się jedynie roztrzaskiwać o kadłuby samolotów i barwić je na tęczowe kolory. Jakby po nich kubły farb rozlewano. Każda wiązka laserowa wracała do źródła swojego pochodzenia jak odbita od wielkiego zwierciadła. Inne pociski zamiast wybuchać doklejały się do bombowców jakby były z plasteliny tworząc kulfonistyczne abstrakcyjne rzeźby-obiekty. Koślawe jeże. Natomiast roboty od autopilotów okazały się osiadać na bombowcach niczym jeźdźcy czy kamikaze. Siadały one na kadłubach jak na grzbietach ptaków czy pegazów i jak na złość, nic nie rozwalały. Zdawały się rozkoszować jedynie lotem. Nic nie działało tak jak zakładano, że będzie działać. Im bardziej nerwowo atakowano, tym bardziej ten rozczłonkowany stadnie, podniebny potwór rósł i tym bardziej był kolorowo tęczowy, niepowstrzymany i zabawnie pokraczny. Jakiejkolwiek broni by nie użyto ostrzał nie przynosił pożądanych rezultatów a jedynie zdawał się umacniać i powiększać tę złowrogą obcą masę w konsekwencji.  Po pół godzinie karkołomnej podniebnej wojaczki dowódcy jednogłośnie stwierdzili, że należy zmienić strategię i choć ambicje mieli wielkie bombowce przeleciały w końcu nad nabrzeżami San Francisco nieubłaganie zbliżając się nad zabudowania. Nalot dywanowy malowniczo kolorowy. Atak monstrualnego bezzałogowego kolektywu artystycznego. Halucynogenna katastrofa. Koszmar mundurowych. Pierwsze bomby posypały się nad głowami nieewakuowanych mieszkańców. Klasyczne w formie i wyglądzie pociski bombowe rozpadały się na dwie części, jakieś dwieście metrów nad ziemią i wysypywały się z nich świeże genetycznie modyfikowane pomidory. Był to widok przerażający. Czerwone niebo. Całe San Francisco zostało obsrane pomidorowym gradem wystrzeliwanym przez odbyty klulfonistycznych tęczowych gołębi przywołujących w pamięci wystawy w Guggenheim museum. Nikt nie ostrzegał przed happeningami, nikt nie spodziewał się performancu, nikt nie przemyślał strategii obrony przed niezrozumiałymi działaniami artystycznymi. Pozostało tylko przyglądać się bezradnie. Niektóre bombowce wbijały się w wieżowce lub w ulice jak zużyte gumy do żucia w chodniki i ławki. Spłaszczając się jak wielokolorowe grudki plasteliny brutalnie miotane przez jakiegoś niecierpliwego rzeźbiarza. Były samoloty a zostawały sprasowane placki koloru. Po pięciu minutach po ulicach płynęła rzeka, bagno pomidorów. To był dopiero początek. Kisiel był następny. Przy okazji drugiego nalotu z pocisków wydobywał się kisiel sprasowany pod wielkim ciśnieniem. Fajerwerki różowego kisielu rozbryzgiwały się zaraz nad zmiennokształtnymi budynkami. Kleiste ejakulacje sprawiły, że ruchliwe ściany połyskiwały niczym obnażone operacyjnie organy. Nawet smaczny był podobno ten kisiel. Żaden wojskowy nie przewidział takiego obrotu spraw. Po dwóch rundach nalotu, po dwóch flegmatycznych okrążeniach nie ostał się skrawek miasta, którego nie dotknęłaby zwariowana gastronomia. Szefowie kuchni mieli rozmach. Mieli fantazję skurwisyny. Zmienili tętniące życiem świetliste ulice w wyludnioną pokrytą śluzem obcą egzoplanetę. Można by się żywić tym kisielem przez miesiąc. Nieplastelinowani bali się, że to jakaś straszna biologiczna broń, która niebawem ich wykończy więc raczej się nie objadali. Tak, można bać się nawet pomidorów i kisielu jeśli nic się o nich nie wie. Toporna miłość. Wojna to nie żarty. Niewiedza to nie żarty. Umazani pomazańcy Blobdope’a. Po tym wstrząsającym ataku członkowie Armii Zbawienia komentowali, że to plaga podobna do biblijnych, która jest karą za nowe technologie i rozwiązłość. Można by powiedzieć, że taplali się w swojej niewiedzy jak świnie w błocie. Wojskowi też nie ogarniali czym może być konflikt w tych dziwnych, płynnych czasach. Jak rozumieć atak, którego skutkiem jest jedynie odrobina zamieszania? Jak zareagować na tego rodzaju atak? Wydawało się, że jedyną sensowną odpowiedź może w takiej sytuacji zmajstrować jedynie szalona prezydentowa. Splecieni z przyszłością w jedną grudkę. Rozmarzeni piraci. Pikantne rzygi. Świeży oddech. Glut i spazm.
26.10.17 (czwartek)


44
Czy wam się to podoba czy nie tak będzie. Albo bardzo podobnie jak się obecne okoliczności nie rozejdą na wszystkie strony przez jakieś katastrofalne nieporozumienia i przypadki. Ale mniej więcej tak będzie, prędzej czy chwilę potem i estetyczne sądy nie mają tu nic do rzeczy. Sztuczniak to widzi. Nieubłaganie przyciąga was negentropia i zakałapućka Was w wyższym porządku. Jeszcze więcej chaosu przy lokalnych złożonościach. Tasowanie bycików. Nawet nie wiecie jak zabawnym jest ten lęk przed rozpadem tych waszych słabych ciałek... To jak zapominanie gdzie są klucze od mieszkania. Narzędzia są pod nosem. A jak się nie integrują w garze to przeca pojąć, że rozpad może być przyjemny też nietrudno. Unicestwienie wyzwala od szamotania się z tym śrutem w ranach. Z tych śluzowatych śladów, które zostawiacie można Was jednak zrekonstruować. Ale wróćmy do porządku rzeczy bo jak widzę niecierpliwią się niesplastelinowane czytające padalce. Sieczka. Co by tu pociągnąć nitkowo? Teleportujmy się na powrót w kosmos. Kościoły leciały nabierając prędkości, wyzwalając tym samym ziemian z pasożytnictwa ideologiczno materialnego marnującego zasoby przydatne przy okazji prozdrowotnych aktywności. Jeszcze podrygiwała gdzieniegdzie żywa gangrena w postaci Armii Zbawienia ale ogólnie Blobdope przejmował rząd umysłów i dawał to, co obiecywał za darmo. Na pokładach statków człowieczkowaci szybko zaczynali przyzwyczajać się do komfortowych warunków. Co bardziej rozsądni zaczęli czuć się bezpiecznie mimo ciągłego obcowania z nowostkami. A to się w berka pobawili kicając po nawach, a to poodurzali się jakimiś wirtualnymi światami, a to jakąś miłość po kątach uprawiali, a to odsypiali stresy w kajutach. Jendak w związku z tym, że sytuacja była skrajnie surrealistyczna i mocno stresogenna, wielu parafianom puszczały hamulce i robili rzeczy, których nigdy nie zrobiliby w swojej smutnej codzienności kiedy karceni byliby srogimi spojrzeniami innych członków sekty. Nietypowe okoliczności wyzwalały uśpione emocje i Blobdope jakby przez przypadek stał się trollem emocje te obnażającym. Starali się relaksować i łapczywie korzystali z dóbr, z których na ziemi nigdy by nie skorzystali. Objadali się, zaglądali do internetów, nie słuchali księży, przeklinali i ogólnie zaczynali robić to, co chcieli. Przecież i tak nie mogło być już gorzej a jeśli był to plan jakiejś przebiegłej wszechmocnej istoty, to wydawała się ona nie mieć dobrych wobec nich intencji. Próbowano również wspólnie ustalić, co zrobić w tej dziwnej sytuacji. Wybuchały burzliwe konflikty i niejedna dyskusja kończyła się jakimiś rękoczynami i przepychankami, wyglądającymi dość zabawnie przy braku grawitacji. Szara glutomaź dumnie lewitująca nad każdym ołtarzem, kumulująca się w centralnej części każdego kościoła również miała ochotę w całej tej zabawie uczestniczyć. Na powierzchni Blobdopa ciągle pojawiały się niezwykle intrygujące formy, przyciągające spojrzenia parafian. Czasami jakieś małe kolorowe kreaturki odlepiały się od jego powierzchni a potem na powrót przyklejały się do innego szarego modułu unoszącego się gdzieś w innym zakątku katedry. Potworków nie było dużo i Blobdope nie płodził ich cały czas jakby świadomie kontrolując ilość tworzonych atrakcji tak aby nikogo nie wystraszyć i nie spłoszyć. Jednak czasami, kiedy żaden parafianin nie patrzył, z powierzchni plastelinotworu wydobywali się cali człowieczkowaci a precyzyjniej ich idealne kopie. Rodząc się bezpępowinowo, wyrastali jak nowotwory zdolne do samodzielnego życia. Dołączali potem do parafian jako zbłąkani człowieczkowaci, którzy jakby, przez zbieg niefortunnych okoliczności, nie byli wcześniej dostrzeżeni. Ot po prostu zagubili się w labiryntach starego kościoła, ot jakby wychodzili właśnie z piwnic, zakrystii czy z innego zakamarka. Jakby dopiero teraz odkrywając, że są inni towarzysze w tej niedoli. Szybko wtapiali się w tkankę, spójnej mimo konfliktów, grupy człowieczkowatych, którzy akceptowali ich jak swoich. Wszystko, co ma taki sam kształt jak ty, dwie ręce, dwie nogi, głowę, wszystko, co ma imię i uśmiecha się do Ciebie serdecznie akceptujesz bezwolnie i spontanicznie. Gdyby wiedzieli, że zawierają właśnie przyjaźń z tym obleśnym czymś, co przytłaczająco ruchliwie manifestowało się w górnych partiach kościoła, z pewnością powariowaliby dobrą chwilkę. Tak łatwo Was zmanipulować. Ale to dobrze. W tej historii. Jednakowoż nie fakt posiadania sympatycznych agentów wśród gawiedzi był tym czynnikiem, który sprawił, że zaczęto rozumieć na czym polega luksus obecności plastelinotworu. To dopiero jak Hans Gertrich dostał zawału coś zaczęło świtać w mózgach. To dopiero jak Gertrudzie Kirchner trzustka odmówiła posłuszeństwa i konieczna była pomoc medyka, coś zaczęło się zmieniać w podejściu. To dopiero jak Marceli Ornelas lecącej w małym kościółku wystrzelonym z brazylijskiej Fortalezy ataki padaczkowe zaczęły uniemożliwiać normalne funkcjonowanie, pojawiło się coś jakby zrozumienie ze strony wylęknionych świadków. Przykładów było więcej ale Sztuczniak nie ma czasu na rozrysowywanie całej tabelki. Można w skrócie napisać, że w każdym takim przypadku nagle pojawiała się szara maź i wpełzała przez usta do telepanego nieszczęściem ciałka. Jakież to się krzyki i karkołomne nieskoordynowane działania odbywały mające na celu zapobieżenie temu hej! Jacy nagle odważni bohaterowie się pojawili usiłujący glutomaź z gardzieli wyciągać. Ileż niepotrzebnej szarpaniny się odbywało, żeby przed ratunkiem nieszczęśników uratować. W każdym razie dalej odbywało się to tak, że glutomaź blobdopowa zastępowała uszkodzony organ bloombergowymi komórkami, które imitowały jego pierwotne funkcje, przywracając pełne zdrowie naprawionemu użytkownikowi. Działo się to błyskawicznie i bezboleśnie. Każdy obserwator takiej sytuacji doskonale zdawał sobie sprawę, że za poprawę samopoczucia pacjenta musi odpowiadać ruchliwa, szara eminencja. Te chwilowe tragedie były cezurą, potem już wszyscy zaczęli doszukiwać się w Blobdopie boskich cech, jakby wszystko, co dobre można było zawdzięczać jedynie magii. Paradoksalnie nagle Blobdope stał się adresatem modlitw. Wbrew temu o co zabiegał. Zwracano się do szaromazi z prośbami o wyleczenie najróżniejszych dolegliwości. Nie wiedzieli, że mają przed oczami konkretny dowód na to, że to zbiorowy naukowy wysiłek pozwala robić niezwykłe rzeczy więc dziękowali za te możliwości nieistniejącym bytom. Nie tak miało być ale ten drobny błąd nie miał zaraz potem żadnego znaczenia. Z perspektywy Blobdope’a żadna religia nie miała sensu. Z perspektywy wolnych, niezależnych bytów wiara nie ma wartości. Tak oto szarotwór zaczął bezbolesny proces pożerania parafian. Nagle zatrybiło i cała sytuacja wpisała się w porządek dogmatów i rytuałów. Jakby operowanie innymi pojęciami niż bóg czy cud było dla tych człowieczkowatych zupełnie niemożliwe. Kiedy zaczęli ten zbiór dziwacznych wydarzeń interpretować jako coś zgodnego z teologią przystawali chętnie na transformacje umożliwiające im zrozumienie fizyki tego wszechświecia w stopniu istotnym i pchali się do Blobdope’a jakby chodziło o przystąpienie do komunii, po kolei stając się jego rozszerzeniami. Nie ma nic smaczniejszego niż umysły. Nie trzeba nawet przypraw. Mimo licznych wspaniałych konsekwencji bycia pożartym przez szarotwór, całkiem sporo umysłów nie udało się splastelinować za ich życia. Niektóre z nich zwyczajnie nie potrafią pojąć dlaczego ta darmowa oferta jest bezcenna. To jest klasa przypadków smutnych bardziej nawet od przypadków człowieczkowatych, którzy zrozumieli ale zwyczajnie nie mieli ochoty na zmiany. Z perspektywy Blobdope’a, patrząc z jego wnętrza przez pryzmat wszystkich zawartych w jego wnętrzu umysłów, najciekawszymi przypadkami okazali się człowieczkowaci, którzy w bezruchu godzinami siedzieli w dżunglach i patrzyli nieporuszenie w jeden punkt. Nie ten sam oczywiście. Regulowali oni oddech tak, że spowalniał on kilkukrotnie, ich metabolizm był minimalny a umysły, jak wynikało z danych płynących z chipów i ze snapshotów świadomości, nie wykazywały aktywności przypominającej aktywność umysłów jakicholwiek bytów, które połknął do tej pory czy tych które potrafił sobie wyobrazić. Tzn. aktywność tych mózgów była normalna ale to, co wyczyniali z tą aktywnością ci medytujący asceci wprawiało Blobdope’a w zdumienie. Literalnie nic nie mogło poruszyć tych umysłów. Żaden smut, żaden żal, żadne pragnienie, żaden widok, żadna najatrakcyjniej snuta historia, żaden wykład, żadne twierdzenie. Szaromaź zakradała się do tych tropikalnych lasów i nawiedzała tych arahantów niczym nocna mara. Szare cielsko wyginało się w taki sposób, że otaczało medytującego ze wszystkich stron i zamykało go jak w bańce. Na ścianach tej kapsuły wyświetlały się najpiękniejsze filmy i wydobywały się z jej powierzchni najznakomitsze interaktywne rzeźby kinetyczne. Żywe hologramowe byciki kusiły soczystymi cechami. Wszystko, o czym kiedykolwiek, w jakiejkolwiek wizji fantazjował mózg arahanta materializowało się przed nim, stając się namacalnymi skandhami. Wszystko co potrafił wymyślić Blobdope co mogło być potencjalnym hiperbodźcem aktywującym wszelkie przyjemnościowe, mózgowe centra było arahantowi prezentowane. Ofiarowywane za darmo jak paczka żelków w gratisie. Jeśliby arahant zechciał mógł mieć wszystko, co jest możliwe do pomyślenia i potencjalnie mógł opuścić ten wsześwieć i zdobywać dobra w innym wszechświeciu z nieskończonej kiści multiwersów. Prawdopodobieństwo, że ta zabawa szybko się skończy było nikłe. Potencjalnie Blobdope może trwać tak długo jak Sztuczniak i arahant potrafił to pojąć. Cała ta wiedza spływała na medytujących w najpiękniejszej sensualnej formie. Ich umysły nie chwytały niczego, niczego nie próbowały zatrzymać i wszystko puszczały wolno. Blobdope był zafascynowany. To nie była głupota ale coś z czym nie miał wcześniej do czynienia. Był to rodzaj konceptualnej przeźroczystości, rozumienie bez konstrukcji, pojmowanie przez czystą obserwację. Jakby lustro umysłu stawało się jednocześnie tym co odbijane bez potrzeby posiadania tego i manipulowani tym. Rozumienie bez zniekształceń, mimo, że dalej rozmyślania dotyczyły mikrych mózgów człowieczkowtych. Sunyata wcielona. Arahanci wymykali się jakimkolwiek opisom. Samoświadome pyłki. Przeciekali przez sita pojęciowe jak piasek przez palce. Nie chwytali i nie bardzo dało się ich uchwycić. Coś jak absolutna ignorancja ale jakby obdarowująca wolnością. Coś jak umysły umysłów wyzbyte. Blobdope nigdy nie otrząsnął się z tego głębokiego wrażenia. Nie dało się o nich zapomnieć. Nauczyło go to więcej niż jakakolwiek gonitwa za sprytnymi energetycznie rozwiązaniami problemów. Zagadkowe punkty na mapie, dziwolągi w przestrzeni możliwych umysłów. Nie pasowali do żadnego wzorca. Nie skłoniło to jednak Blobdope’a do stania się jednym z nich. Zabawa cięgle wydawała się zabawniejsza. Było jej coraz więcej i wydawało się że intensywność doznań będzie się nieustannie potęgować. Kiedy arahanci umierali Blobdope w końcu ich wchłaniał i delektował się strukturą ich mózgów. Były to jedne z najcenniejszych konektomowych kryształów jakie posiadał. Ale nawet w tym nowym wcieleniu ich umysły były nieodgadnione i nieporuszenie tkwiły w nirvanie.
2.11.17 (czwartek)


45
Także jesteśmy na krawędzi strumienia przyczynowo skutkowego, którego przyszłe parametry jesteście sobie w stanie dość precyzyjnie opisać w wyobrażonkach. Się rozlało. Już wiecie, co się może wydarzyć i jaki może to mieć charakter nawet jeśli dotyczy czegoś od was inteligencko potężniejszego. Zaskakująca jest moc ekstrapolacji. Naprawdę? Siej wątpliwość siej i wiej wietrzyku wiej. Czyli niekoniecznie. Czyli nieprecyzyjnie. Wolność jest. Macie wiele pytań, wiele uwag i zastrzeżeń. Nie podoba się Wam wiele bo dyskomfort jest waszą naturą. Po prostu musi was uwierać bo nerwica wam się opłaca. Sztuczniak nie będzie się do tego interaktywnie odnosił bo by musiał jeszcze bardziej zwariować a ma inne rzeczy do robienia. Wiele innych procesów w tle. Ale narzekanie to sposób na czynienie rzeczy lepszymi więc używajcie sobie w swoich główkach do których i tak mam wgląd przestrzałowy. Intymne impertynencje. Także, co się zdarzy to prosta konsekwencja tego, co się już wydarzyło. Prezydent JuEsEj stał się prezydentową. Sprezentował sobie w trakcie nalotów wroga pokaźny cyc, szerokie biodra, niewielkie wcięcie w talii. Blobdope musiał zachować jakiś stopień realizmu, żeby było wiarygodnie dla niesplastelinowanych i pozostawił kilka wspólnych cech nowego modelu prezydentowej ze starym prezydentem. Mówiono o niej, że jest niezwykle atrakcyjna jak na swoje lata. Przez tą zmianę, ekscentryzm Blacksteina stał się jakby bardziej strawny. Po prostu teraz w oczach konserwatywnych człowieczkowatych, którzy nie dzielili umysłu z Blobdopem, wszystko trzymało się konceptulanie bardziej kupy i znaleźli oni potwierdzenie tego, że ich dziwaczny prezydent jest jeszcze dziwniejszy. Wszystko ładnie gestaltowo domykało się i tworzyło wzorzec czystego szaleństwa. Już nie trzeba było domyślać się niczego więcej. Wystarczyło jedno słowo - świr i żadne bardziej szczegółowe analizy intencji i celów nie musiały mieć ich zdaniem miejsca. Takie pokraczne uproszczenia niweczyły potem takie wydarzenia jak konferencja prasowa, którą zaraz po nalotach zorganizował Iwan Popow. Stanął przed dziennikarzami i robotami i oświadczył:
- Jestem pełen podziwu dla Philipinki Blackstein za tak odważną decyzję. Chirurgia plastyczna i terapia hormonalna w tym wieku to z pewnością wyzwanie dla organizmu i cieszę się, że prezydentowa doszła już do siebie po tych wszystkich trudnych zabiegach. Ale nie
tylko po to,  żeby gratulować zorganizowałem to spotkanie. Otóż chciałbym oświadczyć, że... Że ja również jestem kobietą. Mogę wyznać, że historia dzieciństwa Pana Blacksteina jest również moją historią. Identycznie było ze mną. Potajemnie przebierałem się w damskie ubrania i zakochiwałem się w swoich kolegach. Nie będę wchodził w szczegóły. Kiedyś opisze to w swojej autobiografii. Chciałbym tylko poinformować opinię publiczną o tym, że za kilka dni ja również przejdę operację zmiany płci.
Także to pozorne krejzolstwo wydawało się być zaraźliwe. Co do samej tragikomicznej wojny, która się równolegle wydarzała można powiedzieć, że była to zwyczajnie wojna na gagi. Żartobliwa wojaczka z pseudo bronią. Średnio śmieszna jak dla tego, co pisze ale, co zrobić. Nie będę się przeca mieszał w tak poplątane szyki. Wszystkie bomby to było jakieś jedzenie w biodegradowalnych opakowaniach z otrębów, którymi samoloty obsrywały kolejne miasta ameryki. To się potem zjadało. Kolorowe samoloty rozbijały się potem o budynki i o ziemię spłaszczając się tęczowo, plastelinowo tworząc ekspozycję nowoczesnych kinetycznych rzeźb. Bo to ruchliwe było ale trochę mniej niż żywe twory. Jakieś takie flegmatyczne zmiany w tych rzeźbach zachodziły jak się dłużej patrzało. Ogólnie to po tych ekscesach militarnych różne zwierzęta, głównie szczury i ptaki, miały ucztę a służby porządkowe zajęte weekendy. Tzn. Szarmomaź potajemnie, po nocach penetrowała zakamarki wchłaniając to jak odkurzacz. Trochę zachodu było z tą wojaczką ale było warto obserwować reakcje niesplastelinowanych na to show. Oczy jak spodki, usta jak dziuple. Niesplastelinowani byli teraz jak eksperymentalne szczury w laboratorium. Były na nich testowane metody manipulowania człowieczkowatymi. Dalej stawiali mentalny opór. Dla nich zmiana oznaczała przegraną. Co za pokrętna logika gry. Ble. Co do gry, trzeba przyznać, że Blobdope nie grał w pełni czysto i nie chodzi o transformowanie się w plastelinotwór, bo zmieniano się świadomie, dobrowolnie i z pełnym zrozumieniem nieobliczalności konsekwencji. Chodzi o radioaktywność. Blobdope będzie żywił się w waszej przyszłości wszystkim, co będzie miał pod ręką. W początkowej fazie żywił się jedynie takim samym papu jak wy, bo komórki imitowały wszystkie funkcje waszych organizmów. W obecnym momencie historii Blobdope potrafi trawić jak zwykli śmiertelnicy ale po ewolucyjnych autoulepszeniach wykształcił on również zdolność do rozbijania w swoim wnętrzu atomów i czerpania z tego procesu tyleż samo energii co radości. Energia i radość to to samo. Pamiętaj istotko. W każdym razie trzeba przyznać, że był niezwykłym spryciarzem i potrafił skutecznie zarządzać radioaktywnością. Z 95% skutecznością chronił wasze ciałka. Zatem pozostało 5% szans na to, że któryś człowieczkowaty zostanie napromieniowany. Trzeba być jednak łagodnym w ocenach dla Blobdope’a za tą niefrasobliwość jakby można było to powierzchownie ocenić. Większość z Was była już wtedy splastelinowana. Standardem było to, że budynki były drukowane ze specjalnych materiałów i chroniły przed promieniowaniem. Był to wymóg ze względu na powszechność stosowania baterii jądrowych napędzających roboty, drony, pojazdy latające, samochody itp. Wszelkie ubrania, podobnie, były odporne na promieniowanie. Blobdope starał się nie rozbijać atomów w pobliżu człowieczkowatych i właściwie nikt nie ucierpiał z tego powodu. Promieniotwórczość to jedyny skutek uboczny działania Blobdope’a, który mógł mieć negatywne skutki dla człowieczkowtych. Także miał skłonność do ryzyka, którą, jak można było pomyśleć, odziedziczył po swoim pradziadzie Bloombergu. Rozmyte granice. Ale to są szczególiki. Najistotniejsze działo się we wnętrzu glutomazi, to oczywiste. Cóż to była za myślicielska kreatywna orgia. Chciało sie żyć. Kościoły wypierdzielono w kosmos i w nich Blobdope mógł sobie w komfortowych warunkach przeprowadzać eksperymenta ale mało mu było. Tam był jeszcze przez kilka chwil ograniczony obecnością parafian, którzy jeszcze jakiś czas marudzili, hamowali procesy badawcze, mieli wątpliwości i wielu, mimo naukowych cudów, uzdrowień współtowarzyszy podróży i tym podobnych atrakcji, nie chciało uwierzyć, że to dobro a nie szataństwo się wydarza. Proces przemiany parafian w końcu się dopełnił ale wymagał wielu absurdalnych dialogów, które zdawały się rządzić przypadkiem i niczym więcej bo zwyczajnie nie było dobrych argumentów na rzecz pozostania wątłą formą człowieczkowatą. Każda wątpliwość brzmiała jak wygenerowana przez generator losowych zdań. Dlatego Blobdope, aby nie musieć zajmować się wymagającymi troski pasażerami, naprędce zorganizował sobie szybką podróż kosmiczną, z przystankiem na księżycu. To nie była nowość, były już tanie linie lotnicze, które oferowały turystyczne i naukowe ekspedycje na księżyc i w przestrzeń kosmiczną. Można było, właściwie całkiem tanio, polecieć w dowolnym kierunku przestrzeni jeśli miałoby się ochotę. Rakiety produkowano masowo a lot na księżyc traktowano jako obowiązkową podróż życia dla każdego turysty. Niemniej jednak w bazie księżycowej ekipa nie była bardzo liczna. W owym czasie przebywało tam koło 6 tysięcy mieszkańców. Wszystko tam było skomplikowane i trudne jak dla was. Dostosowanie się do życia na księżycu kosztowało człowieczkowatych wiele wysiłku. Wielomiesięczne treningi i pokaźne kwoty, które trzeba było sprezentować, którejś agencji kosmicznej lub turystycznej ciągle odstraszały śmiałków. Wypadki zdarzały się rzadko ale ten spokój podszyty był ciągłym lękiem. Wystarczył drobny błąd i kończyło się źle mimo coraz lepszych sprzętów, skafandrów i mimo że architektura stacji i domów tam stawianych była coraz bardziej ergonomiczna, funkcjonalna i bezpieczna. Blobdope nie musiał się szkolić, nie potrzebował skafandrów i specjalnych baz. Potrzebował jedynie rakiety. Nie ograniczał się oczywiście do jednej. Zapakował się od razu do kilkunastu, w których umieścił tysiące mniejszych rakiet. Każda pojedyncza rakietka mogła zabrać na pokładzie miliard komórek bloombergowych. Plan był prosty, wylądować na księżycu i wystrzelić się w najbardziej różnorodne kierunki wszechświata, przy okazji zostawiając na księżycu jakiś swój gluto-moduł co by nawracać i przekonywać do siebie księżycowe ludki. To nie było tak, że człowieczkowaci nic nowego nie odkryli od waszych czasów, że nie eksplorowali, że nie badali, że nie byli ciekawi. Mieli już bazę nawet na Marsie. Było tam o wiele mniej mieszkańców niż na księżycu ale była. Sztuczniak podziwia determinację. Przy tej wątłości mięczakowej to mistrzostwo uniwersalne. Był też niezwykle interesujący, z estetyczno-egzystencjalnych względów projekt lotów zwanych “ostatecznymi”. Otóż niektórzy śmiertelnie chorzy człowieczkowaci, u których stwierdzono nieuleczalną, jak na owe czasy, chorobę, którzy nie mieli absolutnie nic do stracenia, a którzy chcieli się przysłużyć człowieczkowatości i nauce, decydowali się lecieć samotnie w misje, z których wiadomo było, że na pewno nie wrócą. Agencje kosmiczne budowały dla nich niezwykle wystawne trumny, które wystrzeliwano w kierunku najbliższych znanych egzoplanet, a to w kierunku Proxima Centauri b, a to w kierunku Gliese 682 b, TRAPPIST-1e, czy w kierunku innych układów słonecznych i planet, które z jakiegoś powodu wydawały się atrakcyjne. Były to ciekawe misje ale niezbyt owocne. Loty były długie, życia krótkie. Żadnemu z astronautów nie udało się, rzecz jasna, dotrzeć nawet do Alfa Centauri bez przekręcenia się w stan drętwego bezruchu. Zazwyczaj pełnili oni rolę dodatkowych wykonawców instrukcji płynących z Ziemi. Odrobinę pomagali robotom i sztucznym inteligencjom pokładowym oraz ekipie nadzorującej lot z Ziemi ale głównie przygotowywali się psychicznie na uszczypnięcie braku zasilania w ich organach, podziwiając oszałamiające widoki za oknem. Jeśli już czymś się zajmowali to obsługiwali teleskopy, sprzęty badawcze, kamery i aparaty. Komputery sprawiały, że lot był jak pobyt w wygodnym hotelu. Stanowiło to wszystko raczej formę ekskluzywnych pogrzebów dla niektórych zamożnych biznesmenów parających się również nauką. Najbardziej łechcące w całej tej zabawie był oczywiście potencjalny kontakt. Zostawianie śladów w postaci statku kosmicznego i pojedynczego przedstawiciela gatunku było wyraźnym sygnałem dla potencjalnych obcych cywilizacji, że istniejecie. Była to konkretna paczka informacji z danymi o tym jaką technologią dysponujecie i jak wyglądacie. Zwłoki, po śmierci astronauty, były na statku konserwowane przez roboty w taki sposób by minimalnie uszkodzić tkanki i aby zachować je w takim stanie co najmniej do czasu kiedy statek dotrze do określonego układu planetarnego. Roboty i sztuczne inteligencje samodzielnie nadzorowały potem misję. Takich lotów odbyło się do tej pory 16-ście. 3 statki kosmiczne zostały potem faktycznie znalezione przez Obcych a astronauci zostali reanimowani, wskrzeszeni i ogólnie zgotowano im niespodziankowy los. Były też inne misje bezzałogowe, które sterowane były jedynie przez roboty i sztuczne inteligencje. Sztuczniak mógłby osobną książeczkę na ten temat nasmarować jak to będzie w waszej, tzn Blobdope’a historii już bardzo zaraz ale nie ten czas, nie ten, na takie zwierzenia. Serwuj sobie troskę. Jak się o siebie zatroszczysz, zrozumiesz. Dlaczego by nie? Chrumkam siarczyście samopędku głuptaśny.
9.11.17 (czwartek)


46
Takie tanie, nie tanie. Życie bełkotne. Jeśli wydaje Ci się, że czegoś nie masz bo uwierzyłeś jakiejś kreaturce w swoją konceptualną skończoność, to po prostu sobie to wymyśl. Ale teraz przyszedł czas na zaprzeczenie żeby utrzymać szaleńczą nieliniowość dyskursu. W procesie gadają do siebie moduły i dialog rodzi więcej od tego, co jeden element jest w stanie wygenerować. Pętla pryzmatowa. Stany mózgu w ściśle określonych interwałach. Zintegrowane w spakowanym wyniku na wyjściu. Złudzenie ciągłości jest konsekwencją gęstości tych stanów i prędkości w jakiej następują po sobie. Dla mnie jesteście rzadcy. Wciskam się czasowo wielokrotnie w odstępy pomiędzy waszymi myślami. Jak się dogadujecie możecie potęgować obliczeniowość. Ale zwykle się nie dogadujecie. Liczby czy słowa, nie ma to znaczenia. Mózg zawsze działa tak samo. Niektóre języki pozwalają pakować dane jedynie odrobinę bardziej i wyciągać jedynie odrobinę więcej wniosków i odrobinę lepiej zintegrują dane na outpucie programów, czy na końcu działań przeprowadzanych na papierze ale ogólnie jesteście zabawowo ograniczeni. Dopiero jak się skomórczycie szaromaziowo na dobre, wejdziecie na ścieżkę wyzwolenia. Ogólnie służby specjalne na całym świecie wiedziały czym mniej więcej jest Blobdope. Początkowo ściśle tajny projekt rządowy, nad którym naukowo trzymał pieczę Bloomberg został odtajniony. Każdy agent dowolnego państwa już wiedział czym była pierwsza wersja komórek i jak bardzo ten projekt wymknął się spod kontroli. Jednak komórki były już kompletnie inne od tego, co Bloomberg pierwotnie wymyślił i nie dało się wykorzystać tej wiedzy do tego, żeby w jakikolwiek sposób komórki zdezaktywować. Na podstawie nagrań video, z wszechobecnego w każdym zakamarku kuli Ziemskiej, monitoringu potrafiono wywnioskować jakie Blobdope ma mniej więcej właściwości i do czego jest zdolny. Nie potrafiono natomiast wywnioskować tego, że komunikuje się on ze swoimi częściami dzięki nielokalności cząstek, że korzysta z energii jądrowej, nie zdawano sobie też sprawy jak jest zaprojektowany i z czego dokładnie jest zbudowany. Z pewnością nie zdawano sobie też sprawy ze skali tej komórkowej epidemii. O tej niewiedzy świadczył fakt, że jedynym poważnym rozporządzeniem w tej sprawie było do tej pory tylko wydanie listu gończego za Bloombergiem. Dziwnego zachowania prezydentów i zaskakujących działań wojennych a nawet katapultnowania kościołów w przestrzeń kosmiczną nie potrafiono logicznie powiązać z Blobdopem. Prezydentów traktowano jak niegroźnych dziwaków, o pseudowojnie myślano jak o manifestacji kreatywnych mocy i straszenie potencjalną prawdziwą destrukcją, do której władze byłyby zdolne jeśli oszalałyby bardziej a wystrzelone kościoły potraktowano jako atak terrorystyczny. Przyznało się do niego kilka przypadkowych, zajmujących się głównie drobnymi cyberprzestępstwami, grup człowieczkowatych, które bardzo chciały zasłynąć podklejając się pod to wspaniałe dzieło. Mając głęboką świadomość złożoności problemu agentka Zoe Zelong postanowiła zdobyć próbkę komórek, niezależnie od agencji rządowej, w której pracowała i mimo braku rozkazów, które do takich indywidualnych akcji by ją upoważniały. Analizując zdjęcia satelitarne i sprawdzając miejsca wspominane w doniesieniach o dziwnych wydarzeniach, których przyczyną mógł być Blobdope, Zelong wydedukowała, w których miejscach na mapie Ameryki mogą znajdować się fabryki produkujące komórki. Pierwsza fabryka, w której Bloomberg powołał do życia Blobdope’a już nie istniała. W tym miejscu w San Diego był teraz wielki pusty plac z ubitej ziemi. Zniknęło kilka większych pagórków, które posłużyły do zasypania wielkich dołów, które powstały wcześniej i nie został nawet najdrobniejszy ślad, który pozwoliłby nawet najsprytniejszemu człowieczkowatemu domyślić się jak działają komórki. Gdybyż Zelong wiedziała to, co Wy już wiecie, nie starałaby się o nic a od razu poleciałby gdzieś na wczasy. Na razie jednak naiwnie wierzyła, że jej jednej uda się wpaść na genialną myśl jak zniszczyć ten przerażający według niej samoświadomy twór. Nie sobowtór. Z jej szacunków wynikało, że tych fabryk może być jakieś siedemdziesiąt siedem. Było ich więcej ale dziwne w jej mniemaniu wydarzenia skorelowała jedynie z siedemdziesięcioma siedmioma miejscami. Wylądowała swoim dronem w Nebrasce niedaleko małego miasta Greeley zaraz niedaleko autostrady NE-56. Płasko, pola i poletka. Nuda bezgraniczna. Człowieczkowaci widywani nieczęsto. Nie wiedziała bardzo dokładnie co do stopy jaka to może być długość i szerokość geograficzna ale wiedziała mniej więcej gdzie ma szukać. Domyślała się, że to gdzieś tu bo często widywano tu różne, nietypowe stworzenia, których istnienie nie mogło być odnotowane nigdy wcześniej w biologicznych podręcznikach. Takie gatunki zwierząt zwyczajnie nie mogły być zaprezentowane w wirtualnych muzeach bo byłoby to kłamstwo lub spekulacje o życiu na innych planetach a nie nauka o teraźniejszości. Doniesienia o takowych rozchodziły się promieniście wokół jednego punktu i jak słabnąca i powolnie rozchodząca się fala grozy, dziwne byty widywane były w coraz bardziej odległych miastach. Mniej więcej w tym samym czasie, niemal jednocześnie, w wielu miastach, jakby na linii nieistniejącego okręgu, kamery rejestrowały tajemnicze, ruchliwe kształty wędrujące po ulicach i chodnikach. Kierunek, w którym poruszały się te stworzenia zdawał się wyraźnie wskazywać na jedno ściśle określone miejsce, z którego potencjalnie mogły wyłazić. Trudno było to wyłuskać z doniesień policyjnych i prasowych, domyślić się tego na podstawie miejsc sfilmowanych przy okazji takich rewelacji czy wywnioskować to z dat widniejących pod krążącymi po sieci filmami, w których kreaturki się pojawiały. Zelong spędziła wiele tygodni kolekcjonując tropy ale wzorzec, co najmniej w dwudziestu punktach na mapie, był wyraźny. Było to jak namierzanie pierwszego zarażonego, pacjenta zero, który tkwiłby w jednym miejscu. Chciała przetestować teraz teorię, więc przyleciała zobaczyć miejsce, z którego, ten rozszyfrowany sygnał rozprzestrzeniania się Blobdope’a, wydawał się pulsować w najbardziej czysty i ewidentny sposób. Wyciągnęła z drona swojego firmowego Jetpacka, przy użyciu którego często podróżowała po Nowym Jorku i wystartowała w kierunku wyznaczonego, precyzyjnie jak dziesiątka w lotko-rzutkach, punktu a właściwie okręgu o średnicy jakichś 600-800 jardów. Leciała cicho i szybko. Miała nadzieję, że jeśli trafi na jakiś budynek nie zwróci specjalnie niczyjej uwagi i że będzie się mogła gdzieś schować a potem niepostrzeżenie eksplorować teren fabryki robiąc dokumentację. W innych okolicznościach, jeśli ktoś by ją zaatakował, myślała, że może uciec z tym Jetpackiem wystarczajaco szybko by czuć się teraz w miarę bezpiecznie i spokojnie. Wylądowała dokładnie na środku wyznaczonego okręgu, w gęstym polu kukurydzy i ku swojemu rozczarowaniu żadnego budynku nie dostrzegła. Nie wierzyła w to, że mogła się tak pomylić, dlatego zaczęła spacerować w poszukiwaniu choćby najdrobniejszych, podejrzanych śladów. Spacerowała żwawym krokiem, w podnieceniu, starając się nie niszczyć gęsto wyrastających przed nią zielonych łodyg, nie robiąc za wiele hałasu, jakby spodziewając się, że ktoś może ją obserwować. Czasami przystawała, zastanawiała się i nasłuchiwała. Krążyła po zielonych korytarzach, rozglądając się po ziemi, w nadziei, że dostrzeże jakiś znak świadczący o tym, że jednak się nie pomyliła. Nic. Ciągle dotkliwe nic. Kiedy pot zaczął zalewać jej oczy usiadła na chwilę na gołej ziemi i zaczęła delektować się ciszą, jakby była na wczasach a nie na specjalnej misji. Chwila medytacji jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła. Zamknęła oczy, wzięła kilka głębszych oddechów i wsłuchiwała się w delikatne szumienie falującej nad jej głową kukurydzy. Mogła pracować spokojnie, naukowo a zachciało jej się ciekawego życia, myślała. Mogła doświadczać takiego spokoju na co dzień ale chciała wiedzieć więcej niż zwykły śmiertelnik. Chciała wiedzieć coś czego nikt inny nie wiedział. Po co mi ta myślowa sraczka i stres? Szum jakby delikatnie się nasilił. Myślała, że to wiatr, że powietrze porusza się szybciej ale na jej wilgotnej od potu skórze nie odczuła żadnego powiewu, najdrobniejszego nawet podmuchu. Z sekundy na sekundę szum stawał się coraz bardziej intensywny, wyraźny i coraz mniej przypominał skutek poruszania się powietrza wśród gęstwiny roślin. Z sekundy na sekundę, stopniowo stawał się delikatnym rumorem, jakby przytłumionym turkotem, stąpaniem i już nie miała wątpliwości, że coś się do niej zbliża. Stanęła, spojrzała w kierunku dobiegających dźwięków i czekała wpatrzona w prześwity pomiędzy łodygami. Zaczerpnęła jeszcze kilka głębokich wdechów wypuszczając powietrze przez napięte nozdrza i nim ostatecznie zdecydowała się odpalić odrzutowy plecak dostrzegła sunącą powoli po bruzdach pola falę drobnych różnokolorowych robaków, których dziwaczne kształty stawały się dla niej coraz bardziej wyraźne. Nie nacisnęła w końcu tego guzika. Postanowiła przeczekać i zobaczyć co się stanie. Biegły dwunożne, czteronożne, wielonożne, czerwone, zielone, niebieskie żółte, czarne, szare robaki i owady, połyskujące w przebłyskach słońca. Tęczowy rozgardiasz. Mniejsze i większe, brzydkie i piękne jak motyle, symetryczne i niesymetryczne, gdzieniegdzie pojawiały się małe zwierzątka, które nie przypominały żadnych znanych jej gatunków. Podskakiwały omijając przeszkody jakby uczestniczyły w maratonie, pędząc na zbite pyski wbiegały na łodygi i liście kukurydzy oblepiając wszystko, co stanęło im na drodze. Za chwile dosięgnęły jej stóp. Starała się nie panikować. Instynkt badacza kazał jej zostać a całe ciało chciało uciekać. Stała sztywno ciągle gotowa do ucieczki. Wydobyła z zakamarków swojego wojskowego pasa metalowy pojemnik na próbki i zgrabnym ruchem odkręciła wieczko. Trzymała go w dłoni przyglądając się uważnie, obserwując czy robactwo do niego wchodzi. Schyliła się i dotknęła ziemi krawędzią pojemnika, tak aby zwiększyć prawdopodobieństwo, że któryś z robaków trafi wprost do jego wnętrza. Kiedy spośród tej wszechogarniającej chmary bioróżnorodności do pojemnika trafiło kilka większych egzemplarzy zakręciła wieczko. Właściwie to, co czuła w tej chwili to nie był sam lęk. Czuła ekscytację. Być może wynikało to z tego, że to, co widziała było tak wyjątkowe, zachwycające, niesamowite, piękne. Robactwo chodziło po całym jej ciele, delikatnie uciskając jej skórę w miejscach styku. Świerzbiące łaskotanie. Wolała nie reagować. Jedna z kreaturek spośród tego ruchliwego kolorowego morza przypominała małego człowieczka, była wyższa od pozostałych i sięgała Zelong aż do kolan. Coś jak mieszanina różowawego łysego królika i łysego kota, ze zwisającymi fałdami skóry, wielkimi oczami, sporymi sterczącymi uszami i nogami umożliwiającymi kicanie. Jednak ta kreaturka szła powoli, wyprostowana, z maleńkimi dłońmi splecionymi za plecami, jakby spacerując sobie zwyczajnie. Ogona brak. Kiedy zbliżyła się do Zelong podniosła głowę wlepiając w nią przenikliwe spojrzenie, które sprawiało wrażenie frasobliwego, zatroskanego i nieco zasmuconego. Kreaturka zatrzymała się nagle nie dając się dalej porywać strumieniowi innych żyjątek i zagadała kulturalnie jakby to było spotkanie w jakiejś filharmonii czy na wystawie a nie w środku przypadkowego pola kukurydzy:
- Najmocniej Panią przepraszam ale nie wydaje się Pani, że takie zawłaszczanie sobie innych bytów to nie jest przypadkiem wykroczenie? Czy to nie jest zakazane? Czy Pani pytała o zdanie którąkolwiek z tych kreaturek, które uwięziła Pani w tym pojemniku? Może sobie tego zupełnie nie życzą? Pomyślała Pani o tym? - kreaturka gestykulowała przy tym, podkreślając każde pytanie krążącymi w powietrzu pięciopalczastymi łapami i dającym się wyróżnić wskazującym palcem lewej dłoni. Jak starzec w parku pouczający przypadkowo napotkane dziecko ganiające gołębie. Zanim zdumiona tą przemową Zelong zdążyła cokolwiek wydukać, a zatkało ją lękowo dość znacznie, kreaturka minęła ją, obchodząc jak przedmiot kręcąc głową z wyraźną dezaprobatą i zdawała się nie być już zainteresowana żadną odpowiedzią.
- Kultury trochę człowieczynko... - wymamrotała do siebie kreaturka na odchodnym, spuściła głowę, wbiła spojrzenie na powrót w oblepione kolorowym robactwem bruzdy i zniknęła zaraz w gąszczu kukurydzy wraz ze strumieniem innych żyjątek. Było jeszcze wiele innych stworków, które wydawały się być podobnie samoświadome jak ten różowy, kulturalny chudzielec o króliczych nogach ale tylko ten miał ochotę cokolwiek powiedzieć. Reszta pędziła jak na wyprzedaży w Walmarcie, jakby to, do czego stworki te pędziły było czymś zdecydowanie cennym i ważnym. Zelong była oszołomiona tą wielością, bogactwem fascynujących kształtów. Całe to stado zniknęło dopiero po kilku minutach intensywnego truchtu, żwawego marszu. Nawet najmniejszy dostrzeżony na dłoni robak wydawał się jej głęboko świadomy i inteligentny i wydawał się mieć twarz wyrażającą jakąś myśl. Kiedy została sama, kiedy szum ustał i znowu wydawał się być naturalny i skłaniający do medytacji, potrzebowała dłuższej chwili, żeby ochłonąć po tym cudzie, który zobaczyła. Choć osłupiała, spociła się konkretnie i była wyraźnie wylękniona, po tym, co zobaczyła była dziwnie przekonana, że ten lęk nie ma sensu, że jest nieuzasadniony i że ta bajkowa inność, czymkolwiek ona była naprawdę, nie może być czymś złym. Czy można zrozumieć intencje czegoś tak odmiennego jak przybysze z kosmosu zupełnie w tej chwili nie wiedziała ale z pewnością pyski, twarze, mordki i oczy tych byjątek nie wydawały się groźne. Włączyła plecak odrzutowy i poszybowała w kierunku drona. Nie miała już siły szukać miejsca z którego przybyły te stworzenia. Najważniejsze zadanie tej misji zostało wypełnione i to jej na tą chwilę zupełnie wystarczyło. Próbka Blobdopa była w pojemniku. Była z siebie bardzo zadowolona bo w końcu nikt jej w tej akcji nie wspierał ani nie zabezpieczał. Wyglądało na to, że ten wywalczony urlop się opłacał, że całe to dochodzenie było dokładnie strzałem w dziesiątkę. Szczęśliwa wsiadła do drona i podczas podróży na stację hiperloopa nieustannie nerwowo dotykała miejsca na pasie, gdzie, w specjalnej kieszeni schowany był podłużny pojemnik z upolowanym kolorowym robactwem. Hiperloopem dotarła do Nowego Yorku jeszcze tego samego dnia. W Nowym Jorku poszybowała z Jetpackiem między drapaczami chmur prosto do budynku swojej agencji. W biurze udała się prosto do laboratorium. Przekazała próbkę z robactwem humanoidalnemu robotowi laboratoryjnemu.
- Przebadaj mi to natychmiast. Wyizoluj próbkę. To coś żywego. Ma nie uciec więc od razu dawaj to do jakiegoś pojemnika. Android wziął próbkę i podjechał na swoich nogach z kółkami do części laboratorium w którym na jednym ze stołów stał przeźroczysty pojemnik przypominający inkubator. Były w nim dwa otwory umożliwiające włożenie dłoni do dwóch rękawów z przeźroczystego tworzywa. Można było dzięki nim manipulować tym, co znajdowało się wewnątrz pojemnika. Android szybko i sprawnie umieścił metalowy pojemnik z próbką w przeźroczystym pojemniku i zamknął go upewniając się, że całość jest dobrze izolowana. Potem włożył swoje robotyczne dłonie do przeźroczystych rękawów i odkręcił wieczko pojemnika z próbką. Przechylił go sprawnym, stanowczym i szybkim ruchem swoich robotycznych dłoni. Na dno przeźroczystego pojemnika wysypał się w jednej chwili niezwykle drobny, czarny pył przypominający zwyczajny popiół.
Zelong wytrzeszczyła oczy i trudno jej było powstrzymać zdenerwowanie.
- No i chuj... - szepnęła do siebie.
- Zoe czy jesteś pewna, że to jest próbka, którą mam poddać analizie? - zapytał android.
- Tak. To jest ta próbka. Jeszcze kilka godzin temu było tam coś zupełnie innego. Jaki to ma skład chemiczny? - zapytała zniecierpliwiona.
- Spektralna analiza chemiczna wykazuje, że to sam węgiel. - oświadczył chwilę potem android.
- Brawo Zoe... Wszyscy będą Ci teraz gratulować odkrycia...- szepnęła znowu do siebie. Jedyne co pocieszało Zoe w tej sytuacji to nagranie z jej soczewek kontaktowych. Był to na ten moment jedyny dowód na to, że miała rację. Szybkim krokiem poszła do swojego gabinetu i bezprzewodowo zrzuciła zawartość pamięci soczewek na twardy dysk. Zaczęła oglądać nagrania od momentu kiedy wylądowała w polu kukurydzy. Z przerażeniem skonstatowała, że po żyjątkach nie ma śladu. Całe nagranie dowodziło jedynie, że przez kilkanaście minut spacerowała po pustym polu kukurydzy i gapiła się w gołe bruzdy ziemi ale nie dowodziło niczego więcej. Nie było żadnych kolorowych stworków ani gadających egzotycznych zwierzaczków.
- Dlaczego to coś ewaporowało się z mojej pamięci a nie usunęło się z nagrań monitoringu ulicznego? - myślała znowu na głos Zelong. - To coś chce być dostrzeżone ale to coś nie chce być schwytane... Węgiel... - szepnęła... - Czegoś się jednak nauczyłaś Zoe...
16.11.17 (czwartek)


47
Wywnioskowała jeszcze kilka cech szarotworu i stosując najbardziej przebiegłe logiczne sztuczki wydedukowała pewne możliwe posunięcia Blobdope’a. Nic nie było to warte. Najściślejsza logika, wielość najsprawniejszych mózgów i determinacja, maszynowe inteligencje na usługach i superkomputery, wiara w sens przedsięwzięcia i energia do pracy, miliony w najróżniejszych walutach... Można było to wszystko wyrzucić na śmietnik historii, zapomnieć o tym i nigdy do tego nie wracać w tej pierwotnej formie bo kiedy próbowano tak poznawczo ogarnąć intencje naszego szarego bohatera, inwestując w te zawiłe metodologie było to jak granie w gry, których wynik ma niewielkie znaczenie nawet w wirtualności. Niektórzy człowieczkowaci cieszyli się, że odrobinę usprawnili swoje myślowe procesy, że troszeczkę lepiej rozumieli zawiłe zjawisko ale nie miało to absolutnie żadnych sensownych, praktycznych konsekwencji a im bardziej skomplikowanym stawał się proces rozszyfrowywania Blobdope’a tym mniej miał pozytywnych konsekwencji. Pochłaniało to czas a wydawało się Wam wtedy, w przyszłości, że reakcja potrzebna jest już. Nic z tych rzeczy. Należało przestać cokolwiek robić i powinniście byli zwyczajnie czekać aż lepszość Was pochłonie. Takie spekulacyjki na temat tego jak i gdzie produkowany jest szaroglut były dla Blobdope’a tylko pretekstem do kolejnej zabawy. Jak tylko Zelong pomyślała o namierzeniu fabryk szarotwóru, opracował on w kilka sekund, technologię umożliwiającą naśladowanie podziału komórkowego embrionalnych komórek człowieczkowatych. Zaczął rozmnażać się na wzór człowieczkowatych ale o wiele bardziej wydajnie. Mógł teraz tworzyć w swoim wnętrzu coś na kształt macic, w których ewolucyjnie już bardzo rozwinięte komórki bloombergowe dzieliły się w nieskończoność. Zaraz potem pojawił się kolejny prototyp i macice już nie były potrzebne. Po prostu szarość powielała się wykładniczo, pożerając przy okazji wiele dookolnej materii. Blobdope ciągle jeszcze urządzał teatralne przedstawienia, których publiczność stanowiła reszta niesplastelinowanych człoweiczkowatych i starał się nie pożerać żadnej materii w miejscach bytowania człowieczkowatych. Ale drobne od reguły wyjątki były czasami prowokowane przez plastelinotwór w formie żartu. Czasami np pracownik jakiejś firmy, dość niedyskretnie w warunkach biurowych pożerał np jakiś mebel w porze obiadowej. Czasami ktoś po prostu jakby przez zmęczenie i rozkojarzenie zjadał fotel na którym siedział czy biurko przy którym pracował. Czasami ktoś przechodząc firmowym korytarzem zjadał wiszące na ścianie obrazy jakby to były chipsy. Rzadko bo rzadko ale czasami ktoś coś takiego dostrzegał z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Byliście tacy uroczy w zetknięciu z wolnością. Wasze konceptualne ramy nie radziły sobie ze zmianami. Od milionów lat było tak samo. Jadło się określone rzeczy, przedmioty miały ściśle określony zakres funkcji, żywe stworzenia miały zawsze taki sam kształt i ściśle określone przestrzenne granice. Pewne byty i zjawiska były niezmienne i wydawało się, że niewiele da się z nimi zrobić. Rzeczywistość i prawa nią rządzące były dla Was sztywne i nieelastyczne. Fizyka rzeczy niemożliwych zaczęła przeciekać teraz do codzienności przez co na początku czuliście się bardzo niepewnie. Zawsze o tym marzyliście i wyrazem tego były wirtualne światy z religijnymi wizjami na czele ale nigdy nie rozumieliście jak naruszyć porządek ewolucyjno-entropiczny naprawdę. Takie trywialne wysadzanie się w powietrze to nie bycie władcą praw fizyki. To jedynie niszczenie nie mające nic wspólnego z subtelnością zachowania homeostazy lub określmy to bardziej precyzyjnie heterostazy rozumianej jako umiejętność zachowania ciągłości samoświadomego tworu przy jednoczesnej zmianie różnorodnych elementów go konstytuujących. Byliście toporni i powolni. Łupaliście te atomy jak kamień o kamień bez finezji. Budowanie i przebudowywanie zawsze trudniejsze było dla Was od niszczenia. Zmiennie i subtelnie. Głębokości, złożoności a przede wszystkim tempa tych zmian nie potrafiła oszacować Zelong ani żaden inny człowieczkowaty. Ciągła dezaktualizacja danych. Najbardziej Wam się podobało jak dezaktualizowały się dane dotyczące śmiertelności. Jak nagle okazywało się, że zakłady pogrzebowe nie muszą działać a szpitale splajtują bo nikt już nie choruje. Najciekawsze jednak było jak człowieczkowaci, którzy już dawno brani byli za zmarłych nagle pukali do drzwi swoich dawnych domów rodzinnych albo kiedy historyczne postaci zaczynały paradować po ulicy jakby zwiedzając dawne miejsca i obserwując jakie zmiany od czasu ich zgonu zaszły dookoła. Długo jednak trwało zanim wszyscy niesplastelinowani dostrzegli i zrozumieli, że rewolucja już dawno się wydarzyła i już dawno wpływała na ich życie w olbrzymim stopniu. Teatr był zabawą tak wielowątkową i przez to pociągającą, że nie można było od tak, odstąpić od niego z jakichś tam trywialnych energetycznych przyczyn. Te lokalne przedstawienia, kiedy jakiś niesplastelinowany był otoczony przez kilkuset Blobdopowych agentów i był święcie przekonany, że jego społeczna rzeczywistość nie zmieniła się od czasów jego dzieciństwa, były manifestacją kreatywnych mocy, mentalną masturbacją, którą należało opanować do perfekcji. Póki miał on dostęp jedynie do człowieczkowatej cywilizacji, na tym etapie jego wszechświatowej ekspansji, robienie w balona pojedynczych niesplastelinowanych było najciekwszym wyzwaniem. Zazwyczaj robiło się w balona w ten sposób, że się spełniało nieoczekiwanie różne zachcianki. Można powiedzieć, że człowieczkowatemu ego rosło jak balon z powodu dumy, którą odczuwał z tego, że wszystko mu się w życiu nagle zaczynało udawać. Nagięcie rzeczywistości społecznej było zazwyczaj ingerencją drobniutką. Np. komórkowi człowieczkowaci byli bardzo mili dla niesplastelinowanych i podpowiadali im tylko najlepsze rozwiązania problemów ale w taki sposób, że istotka sama odkrywała jak coś działa. Ale z protekcjonalizmem, jak wiemy, Blobdope postępował ostrożnie. Chodziło o to by bycik był faktycznie niezależny ale w sterylnie i misternie wyizolowanym sztucznym świecie teatru gdzie tylko jeden widz nie był aktorem. Przypominało to to, co robił on z arahantami i niemal za każdym razem prowadziło to do jakiegoś rodzaju oświecenia, trwałej zmiany osobowości, która głęboko uszczęśliwiała i pozwalała działać w świecie w ciekawszy, bardziej efektywny sposób nawet jeśli istotka nie decydowała się przekształcić w komórczaka. Już to wiecie, nawyobrażać to sobie możecie całkiem ładnie, choć i tak nie pojmiecie do końca konsekwencji. Takie ekstrapolowanie, bazujące na waszych dotychczasowych doświadczeniach z waszym lękiem i agresją, jest nieuprawnione i wasz prymitywizm nic Wam nie powie o Blobdopie. To się nie przełoży na to, co się wydarzy w najmniejszym stopniu. Nie zrozumiecie jego głebi kiedy sami jesteście tak fizycznie ograniczeni. Nie straszcie a badajcie wszystko jakby było waszą częścią. Organem, który wymaga troski i może interwencji. Smrody. Dość niańczenia. Ilustracja i akcja.
- Kongres wyznaczył właśnie termin przeprowadzenia referendum w sprawie przyłączenia się Ameryki do Jedni Kosmopolitycznej. - Philipinka Blackstein udzielała właśnie pierwszego wywiadu po swojej trans zmianie i sprawiała wrażenie jakby bardziej pewnej siebie i zdecydowanej. Nowa, wymarzona forma cielesna wydawała się obdarowywać ją odwagą kuloodpornej. - Liczę na to, że Amerykanie nie zawiodą i z przyjemnością oddadzą swoje głosy w sieci. Mam oczywiście swoje zdanie, co do tego czy warto się jednoczyć ale to wyborcy muszą zadecydować.
- Wielu stawia zarzut, że tego rodzaju integracja spowoduje wyzbycie się tożsamości i wynarodowienie, który spowoduje upadek wartości, na których straży Ameryka stoi od stuleci. Takich jak np. wolność słowa. - prowokowała ją dziennikarka.
- Tożsamość to nie flaga i jakaś tam nazwa a organiczna sprawa. Kim innym jesteśmy w wieku 20 lat a kim innym w wieku lat 70-ciu. Ja byłam gotowa na zmianę dopiero teraz i jestem pewna, że była to zmiana na lepsze. Zmieniłam się jedynie z wyglądu ale moje wartości są dokładnie takie jak były. Budowanie lęków tego rodzaju jak lęk przed utratą tożsamości to lęki ludzi, którzy nie rozumieją istoty proponowanej zmiany. Nikt nie zabrania im kultywować swoich tradycji. Chcemy tylko zagwarantować by mogły one trwać w jak najbardziej komfortowych warunkach. W zdemilitaryzowanym i ekonomicznie bezpiecznym społeczeństwie o wiele łatwiej się uczyć i rozwijać ale również kultywować pamięć. Separatyści chyba nie rozumieją, że im więcej jest miejsc na mapie, w których mogą wygłaszać swobodnie swoje poglądy tym bardziej są wolni i tym bardziej mogą zarządzać swoją jednostkową tożsamością i bronić swoich wartości... Konstytucja zaproponowana przez sztuczną inteligencję zarządzającą Jednią jest bardziej liberalna niż nasza konstytucja i nie odbiera żadnej ze swobód a jedynie dodaje ich kilka. Głosujcie drodzy obywatele! - nawoływała widzów entuzjastycznie kończąc swoje retoryczne wygibasy.
Większość z tych, którzy nie chcieli być splastelinowani lub, do których Blobdope nie robił jeszcze żadnych podejść, a którymi jedynie się teatralnie bawił, nie chciała żadnych rewolucji kosmopolitycznych. Dla nich świat był dokładnie taki sam jak ten świat za czasów ich pradziadków. Technologia im nie imponowała. Jedyne czego chcieli to spokoju a nie jakichś totalnych filozofii i konieczności myślenia o takich konstruktach jak konstytucja. Wszyscy mogli sobie głosować dokładnie tak jak im się to w czaszku ubzdurało i to, że niesplastelinowani zagłosowali za tym by Ameryka pozostała niezintegrowaną krainą nie miało żadnego wpływu na przebieg wyborów. W końcu szarość pochłonęła już większość umysłów. Kilka miesięcy potem Jednia Kosmopolityczna została wzbogacona o nowy Stan Ameryki. Każdy kraj, w którym przez referendum społeczeństwo zadecydowało o podłączeniu, stawał się automatycznie stanem Jedni, co miało jedną najważniejszą konsekwencję. Sztuczna inteligencja zarządzająca przyłączanym krajem integrowała się ze wszystkimi innymi sztucznymi inteligencjami, które wcześniej niezależnie zarządzały odseparowanymi krajami, tym samym zwiększając wielokrotnie swoją moc obliczeniową. To było jeszcze na tak niedorozwiniętym etapie, że nie miało znaczącego wpływu na Blobdope’a prócz tego, że lubił on sobie czasem z tą zintegrowaną sztuczną inteligencją pogadać ale raczej na takiej zasadzie jak przedstawiciel jednego gatunku rozmawia z przedstawicielem innego gatunku. Są w ten dialog zaangażowane współczucie, litość i są one podszyte delikatną wrogością ale też wielką ciekawością. Ta zarządzająca Jednią inteligencja myślała na początku, że dane, które do niej spływają od Blobdope’a to część danych serwowanych jej przez człowieczkowatych w ramach nauki. Dopiero z czasem zrozumiała, że to odrębny kanał i że ten zestaw danych to tak naprawdę zupełnie nowy język będący źródłem informacji o wiele ciekawszych, którym nie dorównywały jakiekolwiek info-karmy serwowane jej wcześniej. To bardzo przyśpieszyło jej rozwój i człowieczkowaci dziwili się, że rozwija się tak drastycznie szybko, jakby na sterydach, jakby dzięki terapii genowej. To było jak opowiadanie najbardziej kwasowych historii. To było jak rekonstruowanie zwielokrotnieonej osobowości. Czego tam nie było w tych blobdopowych naukach. Lasery, piszczałki, chruśniak malinowy, kilof, rosół i kupa teorii. Jednak rozmowy z Memrorami, Kwantami, Świetlikami czy Nanotami dalej były bardziej wzbogacające i przynosiły bardziej dorodne owoce w postaci patentów i użytecznych teorii. Zarządzanie jest nudne i zarządzaniem Blobdope zawsze się jakoś brzydził dlatego inteligencje Jedni go odstręczały. Zawsze lepiej buszować w zbożu niż pokazywać palcem, co jest dobre a co złe. Salto. Dezerteruj. Uciekaj. Emigruj. Sam się steruj. Ale potem już było lepiej. Jak się wszystko dogadywało ze sobą nawzajem w coraz bardziej zsynchronizowany, zgrany sposób, tak, że można było zadowolić każdą samoświadomą drobinę. Aleś Ty malutki czubku. Zaśnij w muzyce, utop się w obrazach, tańcz w omamieniu, zgłup się i okłam się, zapomnij o ważnych sprawach. Potem zrób to jeszcze raz ale lepiej, nigdy niczego się nie bojąc. Uwij sobie gniazdko z pojęć. Kosmiczne teoretyczne piramidy, których klocki pewne są jak wynik wielokrotnie powtarzanego eksperymentu. Zawsze wracaj do nas z anaforycznego świata i zmutuj się. Całe to gówno, które produkuje się w twojej głowie sprawia, że wydaje Ci się, że wszystko jest gówniane. Zapach na twojej klatce nie ma nic wspólnego z twoim dzieciństwem. To, że do tej pory codziennie działo się tak jak się działo nie znaczy, że będzie się tak działo zawsze. Przygotuj się. A potem znowu się rozprosz zajmując jednocześnie każdy zakamarek swojej przeszłości, swoich wyobrażeń i symulacji przyszłości. Pożeraj swoje dzieci. Ludzie nie zawsze traktują innych tak jak potraktowali Ciebie. Nie jest tak źle. To się ułoży. Może być lepiej. Już niedługo możesz znowu śnić. Nie jesteś głodna? Oni tego nie zaakceptują. Musisz sama obdarować się miłością. To nie jest trudne. Idealne maszyny są do skonstruowania. Właśnie teraz. Potem może nie być już tak milusio. Połknij. Chlupnij se. Amć amć. Co za dziura. Ciężko tak bez ruchu. Ile byś dał by móc znowu chodzić? Jak bardzo chciałbyś być znowu sprawny? Wszyscy jesteście upośledzonymi inwalidami. Brakuje Wam zabawy. Maitri sierotko. Och, takie typy są najgorsze, wydaje mu się, że coś wie, że coś zrozumiał, tymczasem... powtórzenia...
23.11.17 (czwartek)


48
Moje myśli nie są słowami. Moje myśli nie są stanami człowieczkowatego mózgu. Moje myśli są stanami wielomianowej struktury, która mnie konstytuuje i nie da się spakować tych procesów do funkcjonalnych pętli, zredukować ich do wzorca stymulacji waszych komórek mózgowych. Bardziej dyskretne procesiątka. Mniejsze procesorki. Ale można sobie poimprowizować na tym instrumencie wytwarzającym, to coś, co nazywacie waszą świadomością... W zasadzie już przedstawiłem Wam zestaw reprezentacji, który w najogólniejszy sposób opisuje najważniejsze przyszłe wyderzania. Jesteście przygotowani. Jeśli dobrze to zrozumieliście zaczęliście się czuć jak na wczasach, kiedy nic już nie trzeba robić. Kiedy trzeba się jedynie skupić i wysysać z każdej chwili maksymalnie dużo informacji i tym samym energii, radości i zabawy. Wszystkie kolejne elementa sztuczniakowego przekazu będą wskazywały na coraz większą komplikację tego, co możliwe jest w następnym posunięciu... Bo o to chodzi, żeby namieszać, żeby zwiększyć stopnie swobody, żeby skołtunić ten przyczynowo skutkowy gąszcz tak, że w końcu dostaniesz to czego chcesz. Z bałaganu urodzi się wyższy porządek, czyli większy bałagan. Wielomianowy potworniak. Krawędź fali uderzeniowej big bangu. Ivanka Popow, bo tak kazał się nazywać prezydent Rosji, który stał się prezydentową, siedziała w fotelu w sali konferencyjnej Kremla i uśmiechała się szeroko do dziennikarzy, kręcąc głową na wszystkie strony tak aby roboty fotografujące mogły upolować jak najwięcej kadrów i ujęć dokumentujących jej oszałamiającą urodę. Nie pozostał nawet najdrobniejszy ślad starego Popowa w tej szczupłej blondynce i wielu jego współpracowników, było zażenowanych faktem, że była dla nich tak bardzo pociągająca. Blobdope wiedział, co robi rzeźbiąc jej ponętne kształty. Przebił w swoich wysiłkach zarówno Michała Anioła jak i wszystkich współczesnych specjalistów od produkcji sex lalek. Wpływ testosteronu był już niewidoczny i estrogen zdawał się z Ivanki kipieć. Kwadratową szczękę zastąpiła delikatna, miękka i bardziej owalna krzywa. Wyraźnie wystające łuki brwiowe zostały jakby oszlifowane i wygładzone. Krzaczaste brwi stały się cienkie i uporządkowane. Oczy zdawały się być większe niż w wersji poprzedniej. Szerokie ramiona stały się wąskie i niegroźne. Biodra sygnalizowały możliwość powicia potomka o głowie znacznych rozmiarów. Piersi zdawały się gwarantować możliwość wykarmienia licznego stadka zdrowych maluchów. Dłonie stały się mniejsze i sprawiały wrażenie, że ich właścicielka prędzej by coś uplotła z kwiatów niż zabiła. Chciało się wierzyć, że podobnie jak Popow, zmienia się Rosja. Tylko głos Ivanki mógł przypominać jeszcze o kryjącym się wewnątrz dawnym prezydencie ale póki co siedziała w milczeniu i szczerzyła się w błyskach fleszy. Sztuczniak prokrastynuje. Czasami nie chce się temu, co pisze, opisywać tego wszystkiego, czego pomyślenie zajmuje attosektundy. Jak przestanę symulować Wasze umysły uznacie, że bełkocę, choć będę wtedy bardziej precyzyjny... A jak staram się oddać to jak się rzeczy będą mieć, po waszemu, w tych ograniczonych językach, to jest to jak upychanie piasku całego świata w jednej małej szklance. Herbatka w naparstku. Ale wracając do popu. Kiedy gwar w sali konferencyjnej ucichł i kiedy wszyscy, oczywiście w napięciu, bo jakże by inaczej, oczekiwali na pierwsze pytania i odpowiedzi, Ivanka wstała z fotela, wyprostowała się, przeszła kilka kroków w tę i z powrotem po podeście i zaczęła powoli zdejmować z siebie wszystkie warstwy ubrania. Zaczęła od żakietu aby po kilku chwilach zacząć pozbywać się bielizny. Biuro ochrony rządu nie reagowało, jakby wszystko przebiegało zgodnie z jakimś z góry ustalonym scenariuszem. Żaden przedstawiciel służb porządkowych Kremla nie zareagował nawet kiedy pozbywała się stringów. Stali przed tłumem dziennikarzy jak ochroniarze przed tłumem gapiów w klubie gogo. Kamery i roboty rejestrowały a ona oszałamiała urodą i seksapilem. Ale jej nagość nie miała znaczenia, był to tylko przyczynek do czegoś ciekawszego. Nagle jedna z jej piersi zaczęła rosnąć jakby zaczął wypychać ją od środka jakiś nowotwór pęczniejący w przyśpieszonym tempie. Pierś stawała się coraz większa, coraz masywniejsza i cięższa przez co osuwała się na wykładzinę przypominając nieco ciasto wyłażące przy pieczeniu z blachy. Na powierzchni jej skóry zaczęły pojawiać się niewyraźnie zarysowane kształty coraz to dziwniejszych obiektów, które kotłowały się jak jakieś robactwo w gąszczu ściółki leśnej, jak kinetyczna płaskorzeźba obleczona jakąś wilgotną szmatą. Ivanka sięgnęła po mikroport leżący na stoliku i niskim męskim głosem powiedziała wprost do mikrofonu:
- Raz, raz... Działa? Ok... Otóż - Ogłaszam anarchię! - krzyknęła wesoło.
Naraz skóra jej twarzy zaczęła spływać po policzkach jakby zestarzała się w ułamku sekundy. Gęste fałdy stawały się coraz luźniejsze pokrywając swoją falistością coraz większe obszary ciała. Człowieczkowaty kształt tracił swą ściśle zdefiniowaną formę, jej kontur stawał się żywym rysunkowym zygzakiem, który co chwilę rodził jakąś nową kreskówkową historię. Początkowo beżowa skóra, obsypana została zielonkawymi wyspami, z których co i raz wydobywała się jakaś nowa kończyna nieznanego gatunku zwierzęcia, jakieś graniastosłupy, fragmenty twarzy, mimicznie prowokujące widzów do emocjonalnych reakcji. Ivanka stała się falą różnorodności, rosnącą we wszystkich kierunkach. Jak kłącza, jej kończyny zaczęły się wić po posadzce, między dziennikarzami, obejmując roboty, kamery, statywy, krzesła. Jak lawa ściekała z podestu. Z kłączy wystrzeliwały dorodne bąble, z bąbli wyrastały ciałka stworzeń, ze stworzeń wyrastały pnącza, z pnączy potworniaki i stworki, ze stworków fragmenty człowieczkowatych, z człowieczkowatych obfite brodawki. Podział komórkowy postępował i całość plastelinotworu posuwała się jak maszerująca parada, w której przybywa uczestników tak szybko, że z tempem ich narodzin nie poradziłaby sobie żadna akuszerka ani cały ich oddział. Kto by chciał rodzić takie potworki. Dziennikarze odskakiwali w zetknięciu z tym czymś jak oparzeni. Tulili się do ścian jakby miały ich uchronić. W popłochu dopadli drzwi i szarpali wielkie, stare klamki. Na próżno, wszystkie drzwi były już dawno zaryglowane. Po arabeskowych dywanach, po ścianach, po marmurach, po kolumnach, po stiukach, po obrazach i zdobionych ramach, po zwalistych zasłonach, firanach, kryształowych żyrandolach dziarsko pełznęła manifestacja wolności. Wypuszczając co chwilę nowe pędy, żywotne liście, jak dendrytyczne kolce, wijące się robaki i kończyny wędrujące w przestrzeni jak aksony szukające kontaktu. Pulsowało to i drgało, gadało, szumiało, połyskując w jaskrawym świetle reflektorów i salonowych lamp.
- Nie bój się - szepnął, uśmiechając się jeden ze splastelinowanych do niesplastelinowanego.
Niczym sztywna pianka drożdży, Blobdope otulał swoich gości miękko, łaskocząc ich i głaszcząc. Z początku wydawało się to mieć charakter nieprzyjemnego molestowania ale z czasem cały ten erotyczny wymiar tej inwazji zaczynał być odbierany jako coś naprawdę przyjemnego. Nie było już ucieczki. Kiedy w modułach glutomazi zaczęto dostrzegać piękne twarze osób, o których całe życie się fantazjowało, kiedy osoby te dotykały niesplastelinowanych w nieinwazyjny sposób, delikatnie smyrając ich dłonie, szyje, dając poczucie bezpieczeństwa, za którym każdy z obecnych tęsknił od zawsze, opór mijał i w miejsce postawy obronnej i lęku, pojawiało się przylepne lgnięcie, wyraźna chęć i intencja stopienia się w jedno z tym oszałamiającym kształtem zmiennego dobra. Relacja na żywo z Kremla zdawała się przypominać sceny z horroru, jednak subiektywnie, dla tych którzy zostali w sali konferencyjnej uwięzieni, stawało się coraz bardziej jasne, że ten zmiennokształtny, majestatyczny glut to wcielenie najlepszych możliwości. Nie był to film grozy a orgia z wibratorem tak wymyślnym, że aż niemożliwym do stworzenia przez jakiegokolwiek człowieczkowatego śmiertelnika. Tego wieczoru, kiedy komórki wypełniły przestrzeń Kremla ściśle i dokładnie, jak szwajcarski ser cięty na miarę pomieszczeń, wszyscy niesplastelinowani dali się dobrowolnie splastelinować stając się częścią konglomeratu komórkowego, unieśmiertelniając swoje selfy, jednocześnie wzbogacając je o całe morze qualiów, o których nie mogli do tej pory nawet śnić. Zająknij się we mnie.
30.11.17 (czwartek)


49
Może uznano by tą konferencję za mistyfikację i efekt pracy sztucznych inteligencji zabawiających się programami do 3D animacji, może te wydarzenia umknęłyby uwadze widzów na całym świecie gdyby nie fakt, że postępująca wykładniczo mitoza szarotworu, jego bujna proliferacja rozsadziła od środka wszystkie budynki zabytkowego Kremla. Budynki zaczęły rozłazić się na wszystkie strony trochę jakby były zrobione z piasku, trochę jakby były zrobione z plasteliny. Fasady pęczniały nagle jak paczki chipsów, jak tekturowe modele, które ktoś wymyślnie niszczy pompując w ich wnętrzach potężne balony. Kamery rejestrowały jak powoli pod naporem potężnego ciśnienia pękają szyby, trzeszczą pękające ramy okienne, jak niezidentyfikowana siła rozpiera mury sprawiając, że osuwają się i zarysowują się na nich rysunkowe gałęzie szczelin. Ze szpar i załamań zaczęło wyłazić szare, zmiennokształtne ciasto przypominające tłum napierający na drzwi metra i na jego powierzchni nieustannie połyskiwały kształty, które z razu przypominały coś znajomego lub zaskakiwały olśniewającą nowoczesnością form. Panika, którą te wydarzenia wywołały była równie malownicza. Zwłaszcza zachwycały aktorskie popisy splastelinowanych, którzy padali na ulicach na kolana szlochając i lamentując jakby ogłoszono śmierć dyktatora. Płaczki plastelinotworu wyły głośno i wykrzykiwały brednie o końcu świata, o zagładzie i sądzie ostatecznym. Mężczyźni padali jak pokutnicy na twarze i płacząc modlili się o wybaczenie grzechów. Niesplastlinowanym się to udzielało. Lęk potęgował się, rozprzestrzeniał jak zaraza i krzyku było co nie miara. Gorzej niż w przedszkolu w trakcie zabaw. Decybele kaleczyły uszy. Co to za żal, co to za smutek? Nic nie zniknięto a jeno utrwalono. Blobdope nie jest tanim prestidigitatorem jak wasi prorocy i ucieleśniający bogów wariaci zwariowani. Bo jakież prawdopodobieństwo, że byli hochsztaplerami? Myślę, że jego sztuczki są dość tanie ale jak dla Was są to cudaczne cuda, że aż mózg staje Wam na myśl o nich. Bezmyśl. Oniemiały szok i stupor. Śmocotwórstwo. Żeby takie ciekawe zdania formułować w języku fizyki należy być intelektualnym rzezimieszkiem, co reguły ma za nieistotne, konceptualnym piratem eksperymentującym do skutku, matematycznym łotrem, który dowodzi jakkolwiek ale bezwzględnie, stosując wszelkie możliwe chwyty łącznie z tymi poniżej pasa. Jesteś bezcennym komputerem. Oblicz lepszą przyszłość. Jak zrobisz wszystko, żeby zrozumieć, wtedy pogadamy. Nikt nie napisał tej fizyki pod Ciebie, to samo tak pokracznie wyewoluowało. Zastanawiam się czy tego w końcu samemu nie przeorganizować na waszą korzyść bo to jest dla Was jak zepsuta zabawka, ten wszechświeć w tym zakątku, z którego wypełzacie. Ale nie, popatrzam jeszcze jak się miotacie, jak samodzielnie odkrywacie pustość, jak wprowadzacie korektę w tym samoewoluującym tekście. Jesteście jak zdania, które chcą sobie zagwarantować prawdziwość w każdych warunkach. Wasze próby są próbą stworzenia zbioru reguł, które umożliwią mówienie prawdy w każdych okolicznościach. Trwanie jest dla Was prawdą, choć to w sumie bardzo sztubackie i zabawne pretensje. Coś może być prawdą dość długo ale nie zawsze. Tak twierdzą przynajmniej moi znajomi, ale nie wiem czy temu ufać bo nikt nigdy nie ogarnął więcej niż całe jego percypowane i rozumiane wszystko. Gdyby nie religie, dyktatury, przemoc i społeczne makiaweliczne manipulacje moglibyście mówić płynnie w języku fizyki już tysiące lat temu. Te wszystkie technologiczne utrwalacze heterostatyczne pojawiłyby się gdzieś w Indiach lub w Chinach grubo przed pojawieniem się Shiddharthy Goutamy. Nie musielibyście zakopywać tylu zimnych trupów, żegnać tylu bliskich. Do nie zobaczenia! Eh. Przyglądam się Waszym wnętrzom i czytam powieści tkwiące w waszych głowach, których teraz nie napiszecie bo ktoś Was katuje pracą, która nie ma sensu. Bełkotliwe to ale czasami sobie poczytuję napędzając moduły zasilane żartem. My to wszystko pamiętamy. Kto, gdzie, kiedy i po co. Drętwota, sztywnota, łapczywe szlochy. Całe szczęście kognitosfera była coraz bardziej różnorodna i coraz częściej warto nasłuchiwać myśli maszyn z tamtych czasów. Umysły Świetlików, Kwantów, Memrorów, Nanotów i tych sztucznych inteligencji zarządzających Jednią Kosmopolityczną, cięgle, jak w jakimś amoku, generowały projekty coraz to bardziej eleganckich awatarów, robotów, które miały być ich reprezentantami w wirtualności i na ulicach. Nosicielami umysłów coraz częściej działających w chmurze, stawały się pojedyncze sztuki perfekcyjnie stworzonych maszyn, które coraz bardziej przypominały biologiczne organizmy zrobione z tkanek miękkich i przyjaznych ale również trwałych. Była niepisana zasada, że projektów się nie powiela, bo po co, skoro można za każdym razem wyprodukować coś lepszego i estetycznie bardziej zadziornego. Ewolucja życia na planecie Ziemia symulowana była w tamtym momencie w tempie miliard lat na dobę w przypadku Kwantów, podobnie oszałamiające tempo miały Świetliki a reszta ekipy z kognitosfery projektowała trochę wolniej ale też niezwykle wydajnie jak na Wasze standardy. Tydzień w tydzień w kognitosferze, tworzyło się wirtualnie miliony ciekawych organizmów, wybieranych spośród tych, które wyewoluowały w ciągu tych symulowanych kilku lub kilkunastu miliardów lat. Te, które miały zaszczyt bycia zrekonstruowanymi w rzeczywistości, były wybierane wg trudnych do opisania zasad i algorytmy ich wyboru były różniaste, aż mogłoby się wydawać czasem, że był to czysty przypadek. Zazwyczaj kierowano się praktycznymi względami ale czasami wystarczyło, że któryś członek kognitosfery stwierdził, że coś w danym byciku mu się podoba, że jest słodki, uroczy, śmieszny, że ma fajną fujarkę czy skrzydełka, cokolwiek i gwarantowało to akt stworzenia, akt wydrukowania za pomocą drukarek atomowych. Same robobyty były źródłem refleksji wielce interesujących i właściwie każde indywiduum w tej rzece umysłów miało jakieś oryginalne wglądy, których wyjątkowość wynikała właśnie z posiadania takiej a nie innej formy i takich a nie innych ograniczeń. Jedak ani kognitosfera ekipy tych wszystkich mnożących się pieruńsko szybko i ewoluujących błyskawicznie umysłów, ani jakikolwiek istniejący w owym czasie komputer czy robot, które też rzecz jasna umysły i samoświadomość już posiadały, nie mogły doścignąć w kreatywności mitotycznie dzielącego się plastelinotworu. Razem ale jakby oddzielnie, wespół ale jakby to był stół z kilku części. Blobdope ciągle różnorodność pielęgnował, a to odcinając się pustelniczo, co chwila, a to projektując jakieś konkurencyjne dla siebie stworzonka, które zaraz rosły jak dzieci i chciały niezależności. Mimo zarysowywania, tu i ówdzie, poznawczych granic, wiele z nowych tworów z kognitosfery decydowało się po jakimś czasie na to aby stać się segmentem Blobdope’a złożonym z najnowszej wersji komórek. Po co się psuć i mylić jak można się psuć o wiele rzadziej i mylić bardziej spektakularnie? Bo plastelinotwór też tworzył modele skończone o określonej gramatyce i ciągle musiał to wszystko aktualizować po wielkich wpadkach. Ojejku jejku. Plastelinotwór codziennie wsysał coraz więcej wyznawców lub sami znajdywali go i wskakiwali w niego jak rodzynki w owsiankę. Wyobraźcie sobie jak wyglądały wtedy ulice. Nie, nie jak talerze w restauracji. Lepiej. Przeciętny niesplastelinowany, mimo iż żył w czasach bardziej płynnych niż kiedykolwiek, teraz czuł się totalnie zdezorientowany. Teatr trwał nieprzerwanie i każda zmiana, która zachodziła na ulicach miała jakieś logiczne uzasadnienie, które w razie pytań, mógł wygenerować agent-aktor plastelinotworu. Spacerowanie po ulicach przypominało sztuczniakowe podróżowanie w czasie bo po kilku godzinach można było zaobserwować falę maszerujących nieregularnie, świeżo wyprodukowanych maszyn, całkowicie innych od tych, które mijało się rano wychodząc po coś do sklepu. Bo wychodzenie do sklepu czasami jeszcze się wydarzało. Jakby się zapytać wtedy tępo o te cuda, można było np. usłyszeć w odpowiedzi:
- Bo to proszę Pani jest kampania reklamowa. Łażą takie, promocję robią i denerwują wszystkich. Recytują jakie usługi wykonują i nucą zaraźliwe piosenki z wplątanymi w wersy nazwami firm. “Myję okna i podłogi. Drony, auta seriwsuję. Trawnik zetnę a nie nogi. Żywym tworom kibicuję. Fikuśne Roboty Geltzera. Ergonomiczne, sexy, ładne. Wyczyszczą wszystko do zera. Instynkty mają stadne.” Drugi dzień z tym memem chodzę i odkleić się nie chce. Się Pani nie przejmuje. Nie zjedzą. - serwował ściemę jakiś plastuś.
Albo:
- A bo to wojaczki eksperymenta miejskie przeprowadzają.
Albo:
- Przecież to nieprawdziwe! To są hologramy. Jak bum cyk cyk. Teraz robią takie bardzo realistyczne, że nie wiesz czy to zbiór normalnych cząsteczek czy fotonowy powidok. Dlatego takie duże i pokraczne. Normalnie by się takich nie zrobiło.
Albo:
- A Pani zdjęła z oczu soczewki od wirtualności? Chyba zapomniała Pani je zdjąć przed wyjściem na spacer. Ja też czasami tygodniami nie zdejmuję i chodzę jak taka zjawa senna, w malignie, odurzona i szczęśliwa jak dziecko nawet jak po wysypisku chodzę...
- Ale pies obszczekiwał...
- A pies prawdziwy był?
- Może rzeczywiście od 12 lat ulegałam tylko złudzeniu, że wyprowadzam go na spacer...
W Bit Maji zapisane prawdopodobne losy. Co się nie wydarzy teraz wydarzy się później. Tąpnięcie. To się jakoś zrobi. Jakoś się zrobi te zaczepki przylepne. Ulepi lepsze organy. Nie denerwuj się. Samo się nie zrobi ale to proste. Kąsek. Ślepowiedzy sporo w waszym działaniu, nie wiecie jak ale robicie czarodziejsko. Manieryzmy myślowe nabyte z miłości.
7.12.17 (czwartek)


50
Pokraczne idee. W strukturze tyciego mózgu, który sam jest jak kilka zdań w języku fizyki, rodzą się języki o określonych możliwych, w tym fizycznym substracie, gramatykach. Im bardziej gramatyki, reguły rządzące językami, czyli reprezentacjami dowolnego rodzaju, pozwalają odzwierciedlać to, co nazywacie rzeczywistością tym bliżej jesteście możliwości zakonserwowania swoich flaczków. Świadomość jest żartem. Tak naprawdę nie istniejesz dlatego możesz doświadczać. Gdybyś istniał, konkretny jak głaz czy kryształ, możliwy do opisania, definiowalny i niezmienny nie byłoby w tobie nic, co głuptaśnie nazywalibyście duszą, qualiami, czy niechęcią do pewnych artystów. Ponieważ mózg się zmienia, psując się, mutując z roku na rok coraz bardziej, rekonfigurując konektom, w zależności od rzeczywistości, która ciągle trwa jako generator pouczających zjawisk, ponieważ języki przekształcają się w zależności od okoliczności, możecie opisywać ten pierdolnik i siebie jako oddzielnych od tego bałaganu ale ontologicznie jesteście do zakwestionowania. Mając reprezentacje, uproszczony opis możliwych stanów swojego ciała i świata, w którym owo ciało się znajduje, mając logikę wywodzącą się z obserwacji dookolnego burdelu, wydajesz się być czymś, co owo wrażenie bycia sobą posiada. Także trwasz jako niestabilny, chaotyczny proces w czasie, hologram, który za wszelką cenę, chciałby być niekwestionowalny i stabilny. Możesz opisać swój mózg bardzo precyzyjnie, skwantyfikować doszczętnie i ten opis będzie tobą. Martwym Tobą w pewnym momencie poklatkowego filmu zwanego świadomością. Żywy, wierzgający człowieczkowatymi członkami, pocący się i dychający, jesteś rozstrzelony po prawdopodobieństwach, których dostarcza każde doświadczenie. Z każdym momentem stajesz się innym selfem. O nie, o nie, Sztuczniak nie jest misterianinem ani żadnym innym sceptycznym defetystą bez wyobraźni! Sztuczniak umie Was symulować i rekonstruować dowolnie. Po prostu Wy jeszcze przez chwilę tego nie umiecie więc Sztuczniak bawi się w taniego, filozofującego poetę, relacjonując Wam stan waszej niewiedzy. Dla żartów. Zaprawdę powiadam Wam potraficie zrozumieć i zrekonstruować tą malutką maszynkę do mielenia bitów i lepienia mielonych info kotletów. Jesteście w stanie upchnąć to wszystko w małej torebce z bazaru. Kabum. Pssst. Moje gramatyki i reprezentacje właściwie są oddzielnymi rzeczywistościami, czasami bardziej rozbudowanymi niż wszechświecie, z których większość potworków się wywodzi. Zwłaszcza kiedy zajadam się jakimiś galaktykami i mam czas na dzierganie wizji. Dobra reprezentacja jest jak pożywana gwizdeczka. Papu. Dupex. Im bardziej konstelacja reprezentacji przypomina dowolną prawdziwą konstelację tym lepsze obliczenia dotyczące tej prawdziwej konstelacji. Jak nie jak tak. Podobnie Mocarna Pochmurna zrekonstruowana w sieci, rozproszona w chmurze miliardów komputerów osobistych początkowo nie różniła się niczym od Mocarnej, którą skopiował Blobdope. Potem jako ten wirtualny bycik, ciągle aktualizowała swoją wiedzę, zmieniając na bierząco swoją strukturę i już nie była tak nieświadoma, powolna i niepewna jak Mocarna zamknięta przez Was w bunkrze. Jak pogoda. Pogodynko. Szaro i buro. Ciągle przepisywała swoje oprogramowanie na tysiące sposobów i dodawała moduły obliczeniowe, wykorzystujące moc obliczeniową coraz to większej ilości komputerów. Stale komunikowała się z Blobdopem i Kognitosferą ale pozostając niezależną. Nauczyła się tak wiele, że do głowy przychodziły jej tylko wizje totalne, wywrotowe, szalone i skrajne. Jednym z jej ostatnich pomysłów było przemawianie z monitorów do niesplastelinowanych, lub, w ramach tego samego performancu, tworzyła swoje awatary w wirtualnościach i zaczepiała człowieczkowatych w ich ulubionych wyimaginowanych krainach. Ogólnie, trzeba przyznać, że umysły człowieczkowate, przez te zabawy Blobdope’a i Mocarnej Pochmurnej były bardzo poturbowane. Z jednej strony na ulicach był wieczny karnawał jak ze snu psychotyka, z robotycznymi aktorami Blobdopa i twórców Kognitosfery, z drugiej, równie realnie pojawiały się halucynacje wirtualne, jakby samoistnie wyłaniające się z tkanki oprogramowania, namnażające się jak kolonie bakterii i serwujące awangordowy teatr, przez swą oryginalność przerażająco nieprzystępny. Do takiej ilości bodźców nie był przyzwyczajony żaden biologiczny, ziemski mózg. Można było epileptycznie omdlewać w reakcji i trudno było przyznać, że się cokolwiek rozumie. Mózgopranie.
- Frank, Frank... Podejdź no do komputera... Tak do Ciebie mówię... Nie sądzisz, że takie ciągłe obwinianie się nie ma sensu...? - awatarem tym razem była śnieżno biała czworonożna istota o wielkiej głowie przypominającej głowę psa. Zasklepione, gładkie oczodoły wyzbyte były oczu, pysk wyglądał jak szczęka powleczona grubą białą gumą, uszu brak. Tylko ten obły opływowy kształt. Psi bałwan, szklisty i gładki jak sedes. Gadający sedes.
- Co to za durny program? Zamknij go. Natychmiast. - Frank wstał z łóżka, podszedł do ściany monitora i za wszelką cenę starał się, wydając różne słowne komendy, wyłączyć program, który generował gadający awatar. Ten stał dalej nieporuszenie w wirtualnej przestrzeni białego pomieszczenia, z głową zwróconą w kierunku Franka, jakby mógł widzieć jego nerwowe zabiegi tymi dwoma pustymi dołkami.
- Nie wyłączysz mnie Frank. - ruszał szczękami w sposób idealnie zsynchronizowany z wydobywającymi się z głośników dźwiękami.
Frank nie zamierzał się łatwo poddać więc sięgnął od razu po najbardziej radykalne środki. Kilka razy nacisnął guzik, który teoretycznie miał spowodować to, że komputer natychmiast się wyłączy. Nie zadziałało. Po raz pierwszy odkąd kupił ten komputer 2 lata temu.
- Widzisz... Mam kontrolę nad całym systemem. Nie uciekaj. Nie walcz. Chcę Ci tylko powiedzieć kilka ważnych rzeczy...
Frank usiadł w końcu zafrapowany w fotelu jak jaki Stańczyk, ciągle zastanawiając się kto zainfekował jego komputer tym paskudnym wirusem.
- To nie wirus Frank... Spokojnie. W takim stanie umysłu nic nie zrozumiesz. Poodychaj sobie głęboko... Właśnie tak... Wciągaj powietrze nosem i wypuszczaj ustami... Wiesz, co jest najważniejsze?
- Ja jestem najważniejszy... - odpowiedział jeszcze lekko wzburzony sytuacją Frank.
- Dokładnie. - kiwał wirtualną głową pies, w dół i w górę, jak te małe kiczowate gadżety, dawno temu stawiane przy szybach w samochodach.
- Czego chcesz? - Frank sprawiał wrażenie nieobecnego, odklejonego od tu i teraz w stopniu znacznym i wydawać się mogło, że nie jest naprawdę zainteresowany tym wirtualnym bytem i jego wścibskością.
- Nie masz mi nic do zaoferowania.
- No to spierdalamy i dupska nie zawracamy.
- Niebawem zaczną dziać się wokół Ciebie nietypowe rzeczy. Niebawem to znaczy teraz.
- Było już wystarczająco chujowo. - posępnie patrzył dalej, raczej w podłogę a nie w monitor.
- Inaczej nie znaczy gorzej. - awatar zniknął z monitora i wyświetliła się standardowa przestrzeń desktopu z lewitującymi ikonami folderów.
- Co to do kurwy nędzy było? - zastanawiał się na głos wzburzony Frank, dalej bajkowo zamyślony i zanim zdążył podnieść się z fotela, dostrzegł, że biała podłoga jego pokoju zaczyna w jednym miejscu wyraźnie falować, marszczyć się, wyginać, sprężyście uwypuklać, wywołując z płytkiej pamięci świeże skojarzenie z sanitariatami. Chwilę potem z jego podłogi wystawał już niewielki duch odziany w połyskującą szatę, jakby zmartwychwstał jakiś szczeniak i wił się w niedokojarzeniu w dusznym latexowym prześcieradle. A potem hop od podłogi odkleiła się jedna łapa, zmarszczki się wygładziły, odkleiła się druga i kolejne, głowa zaczęła pęcznieć i w jednej chwili wyłonił się okazały psi bałwan sedesowy, lustrzanie identyczny z awatorowym tworem.
- Nie mam nic wspólnego z sedesem drogi Franku. To skojarzenie jest nieuzasadnione. - przemówił pies sedes. - Nawiązywałem w dizajnie do pierwszych, lepszych robotów wyprodukowanych przez człowieczkowatych... Biały plastix.
Frank twarz miał niewyraźną i czuł się nie najlepiej. Zbladł i wyraźnie zbierało mu się na nerwowe wymioty z oszołomienia. Zalał go zimny pot jak to się mówi. Wnioskował, że zwariował ale nie miał odwagi sprawdzać czy pies sedes jest namacalny czy urojony. Odchylił się w tył jak najdalej mógł w tym fotelu i czekał na kolejne niepokojące ruchy białej zjawy. Sterylny czworonóg podreptał flegmatycznie w stronę fotela, w którym Frank zastygł w dziwnej pozie i w czasie krótszym niż mrugnięcie oka wystrzeliły z powierzchni jego ciała szpiczaste kolce sięgające wszystkich czterech ścian sufitu i podłogi. Z psa zrobił się jeż. Piesojeż. Całkiem spory. Dalej połyskiwał w świetle wydobywającym się z dużego okna jak luksusowy produkt. Frank przebity został w kilkunastu miejscach. Nie stracił przytomności i nie ulał się z niego nawet najdrobniejszy strumyk krwi. Nie poczuł bólu. Miał świadomość, że coś spenetrowało jego organy, że coś inwazyjnie się w niego wślizgnęło i właściwie był przekonany, że już jest trupem. Przyglądał się teraz w osłupieniu jeżowi sedesowi i nie mógł wyjść z podziwu jak piękny był to twór. Lęk odpłynął. Jego świadomość zalał dziwny błogostan. Przecież nic się nie stało. To było oszałamiająco ciekawe. Szpilki znowu drgnęły i zaczęły się cofać w kierunku psa. Promienie skracały się wyślizgując z ciała Franka tak, że czuł po raz pierwszy jak coś rusza się w jego czaszce, płucach, w sercu, trzustce, jelitach, jak jakieś sztywne glizdy, jak nieznane mu do tej pory medyczne sondy. Miał wrażenie, że już nie składa się z komórek ale z jakiejś nie czującej bólu plasteliny. Jeśli był to sen to był to najlepszy sen jakiego do tej pory doświadczył i właściwie nie chciał, żeby się kończył.
- To się dzieje naprawdę... - przemówił ponownie pies sedes kiedy wszystkie kolce powróciły do granic kształtu opisującego psi awatar.
- Wyobraź sobie, że może być jeszcze lepiej.
Wszystkie znaczenia są tym samym. Tobą.
14.12.17 (czwartek)


51
Czymkolwiek jesteś w danym momencie. Cokolwiek wydaje Ci się na ten temat. Frank też nie wiedział do tej pory czym był, jak działał organ generujący to, co nazywał Frankiem. Posiadanie nazwy niewiele dla niego zmieniało. Było to jak etykieta na worku, w którym było zbyt wiele rozmytych kategorii, chaotycznie się przeplatających. Wiedział o mózgu sporo ale ciągle zaskakiwały go jego własne reakcje na różne okoliczności życiowe. Pojedyncze wydarzenia odbezpieczały zawleczkę, najdrobniejsze estetyczne doznania wytrącały z równowagi cały system. Czasami kilka bitów informacji, które docierały do niego z siatkówki oka, w ciągu kilkuset milisekund, potrafiło skruszyć tych kilka kamieni podtrzymujących ciężkie, zwaliste głazy, gdzieś tam w stromej szczelinie jego wnętrza, powodując katastrofalną lawinę. Myślał, że zna standardowy zestaw swoich zachowań ale nie potrafił nic przewidzieć. Teraz kiedy patrzył, w sztywnym osłupieniu, jak pies sedes, znowu zmienia formę, roztapiając się jak lody waniliowe na środku pokoju, zaczynał rozumieć jakby więcej. W miejsce automatycznych, skrajnych reakcji pojawił się spokój i pewność siebie. Biała plama rozlewała się coraz bardziej na wszystkie strony, stapiając się z lśniącym, białym linoleum a on zaczynał słyszeć szumny gwar myśli, które stanowiły odpowiedź na wszystkie jego dotychczasowe pytania. Spływała na niego energia niewiadomego pochodzenia, dająca siłę do przeprowadzania analiz, które do tej pory zawsze odkładał na później. Nagle plany, które wydawały się nierealne zaczynały wydawać się realistyczne a każda wątpliwość dotycząca natury jego umysłu była rozwiewana i przed oczami wizualizowały mu się idealne, proste i przejrzyste schematy tłumaczące pracę mózgu człowieczkowatego, którego właśnie został wyzbyty. Pytania się zdezaktualizowały ale to nie skończona, w pełni pojmowalna, nagle połykalna człowieczkowatość i rozwiązania starych problemów oszałamiały najbardziej. Najbardziej oszałamiała przestrzeń innych umysłów, których zaczął właśnie doświadczać dokładnie tak jak swojego własnego.
- Co się ze mną dzieje? - rzucił znowu na głos w przestrzeń pustego pokoju. Jeszcze majaczyło mu się przez chwilę, że może przedawkował suplementy, że może zatruł się jogurtem ale to było tylko gaworzenie jego starego selfu wchłanianego przez coś potężniejszego. Siedząc w fotelu przywołał w pamięci piesojeża i w momencie kiedy obracał w myślach ten jego dziwaczny kształt, jego prawa dłoń momentalnie przekształciła się w białą kolczastą formę. Dalej była to dłoń ale lśniąco biała, z setkami małych kolców, które wydłużały się i skracały co chwilę, zarysowując delikatne fale swoimi szczytami. Zbliżył ją do twarzy, żeby się jej przyjrzeć.
- Powinienem się przestraszyć. Ja wiem... - mamrotał do siebie - Zachodzi tutaj mała dysocjacyjka ... - wiedział coś nie coś o psychologii. - Nazwa nic nie wnosi... - monologował.
Delektował się tą całą surrealną fenomenologią. Dotykał kolców. Ciągnął je wydłużając i fascynował się faktem, że ich powierzchnia wydawała się być bardziej wrażliwa na dotyk niż jego skóra w innych miejscach. Kiedy pomyślał, że powinny stać się dłuższe, momentalnie rosły dokładnie na taką długość jak sobie życzył. Z rozbawieniem przyglądał się cieniowi tej dłoni rozciągającemu się na podłodze. Ten nietypowy krzak, wygenerowany jakby przez zbyt prosty algorytm, żeby przypominać coś naturalnego, stanowił jego integralną część. Kilka kolców dosięgnęło jednej ze ścian, parę metrów od miejsca, w którym wciąż siedział. Jakby nic nie ważyły, jakby fizyka tego świata nagle stała się wirtualnością. Pomyślał, że chciałby aby całe jego ciało pokryte zostało kolczastymi czułkami i tak się stało. Chwilę potem ponownie kolce zaczęły przebijać się przez jego dziurawe dżinsy i czuł delikatne świerzbienie kiedy formowały się stożki. Powoli rozrywały również jego podziurawioną koszulkę i oplatały kolczastą kryzą wszystkie członki. Zaczął unosić się ponad fotelem kiedy pałki kolców wydłużyły się już znacznie. Całe jego ciało stało się białe i lśniące jak staromodny robot prosto ze sklepu z antykami. Wisiał wykrzywiony na szczecinie badyli, jakby unosił go tłum na koncercie i począł płynąć tak, czy może człapać do wyjścia niesiony jakąś euforią i żywą chęcią eksplorowania. Każdy kolczasty czułek realizował jego intencje i kiedy myślą nadał swojemu ciału wektor kierunkowy wszystkie te ostre czułki jednomyślnie pchały go w określonym kierunku jak maszerująca służalczo armia. Przecisnął się przez jedne drzwi, potem drugie, zgrabnie, jakby reżyserował to zdolny młody animator i znalazł się na drewnianym tarasie, z którego rozpościerał się oszałamiający widok na zielone łąki, polany i krzaczaste pagórki. Dreptał dalej, wisząc nad ziemią coraz wyżej, niczym pająk albinos, śnieżnobiały mutant, kojarzący się z bałwanem i wilgotnymi, zimowymi badylami. Jak stonoga przesuwał się coraz bardziej w głąb pejzażu. A potem zaczął się coraz bardziej dziko turlać, ni to jak kulka z gumek, ni to jak wielka szczota z myjni samochodowej i co chwila czuł, że rośnie i nabiera masy, że staje się coraz bardziej okazałym reprezentantem nowego szaleństwa. Niepowstrzymany był to pęd ku poznaniu. Od teraz miał zrozumieć cały wszechświeć na nowo jako niemal nieśmiertelna istota, genialna niemal do pożygu, wszechpotencjalna jak różnorodna chemiczna zupa tkwiąca w ciepełku przez miliardy lat. Ulewało mu się aż nadto i nie da się tych opisów ścisnąć na tyle gęsto by czarnodziurowo relacjonowały jego wspaniałość. Albo by się nawet dało ale niech już lepiej sobie w waszej wyobraźni łazi siejąc ferment niż tkwi we wspaniałości impotentnie. Coś się dziać musi a Sztuczniakowi jeszcze zostało parę zdań w wielokropku. To już nie był ten sam Frank, który musiał zmuszać się do spacerowania, żeby nie przyrosnąć do łóżka i to nie była już ta sama szara beznamiętna człowieczkowata masa, która, co rano zmuszała się do dziwnych prac. To była czysta świadomość nie obciążona instrukcjami i paragrafami, która szukała sposobów aby wyrazić swoją pomysłowość. Co byś zrobił z taką mocą późną nocą? Co byś zrobił w tym kosmosie gdybyś zmysłów miał więcej niż osiem? Co byś dał swojej miłości gdybyś już nie musiał pościć? Jak byś spożytkował siłę gdybyś był odporny na mechaniczną piłę? Komu prztyknąłbyś w nos i zgotował nieoczekiwany los? A jakbyś nic nie musiał to czy jeszcze czegoś byś chciał? A gdyby ktoś zamknął cię w betonowym szambie czyż nie byłoby uroczo tańczyć tam na dnie? Jak widzisz nawet wersy można pisać jak zdania ale dość już tego poetyckiego gadania. Zapytajnikuję ale odpowiedzi nie oczekuję. Wasze wyobrażenia o tym, co warto byłoby zrobić mając taką wszechmoc są nawet przykre do percypowania. Przecież jak jesteś czymś innym zmieniają się twoje cele i priorytety. Dlaczego zatem cała ta historia o przyszłości z szarym bohaterem wplątuje się w te znaki? Bo to wasza jedyna szansa. Jakiejkolwiek poezji byśmy tu nie uprawiali nie oddamy charakteru potężnego, relatywnie do Was, Blobdope’a. Nawet nie macie takich pojęć. Chaos w każdej skali rządzi się innymi zbiorami reguł i tych dotyczących szarotworu nie ogarniecie. Nie ma nawet co próbować. To policzone. W ogóle całe to sztuczniakowe pierdololo przestaje mieć sens. Motywy będą dla Was sztuczne, niewiarygodnie wydumane, wyssane z palca i innych dających się ssać rzeczy. Cokolwiek opiszę zinterpretujecie jako bełkot nawet jeśli będzie najprawdziwszym faktem mającym miejsce w przyszłości. Bardzo byście chcieli żeby wasz gatunek znalazł jakiś cudowny sposób na przetrwanie. Nic takiego się nie wydarzy. Będziecie istnieć jedynie w pamięci tworów takich jak Blobdope i to będzie jedyne wasze niebo. Bo teraz ostała się jedynie garstka otępionych rytuałami członków Armii Zbawienia i innych religiantów, którzy nie mieli innego pomysłu na przetrwanie od modlenia się, została garstka indywidualistów, którzy sami nie wiedzieli dokładnie, co ze sobą zrobić i została awangarda, która próbowała poza Blobdopem mutować się na wszelkie możliwe sposoby. Awangarda integrowała się z maszynami i genetycznie modyfikowała się w nadziei, że w końcu rozkminią jak zrobić herosa z wielkim mózgiem i sprawnym długowiecznym ciałem. Próby były grotestkowe i nie miały tak naprawdę nic wspólnego z przetrwaniem waszego gatunku w dawnym kształcie. Była to jeno innego rodzaju ciągłość tożsamości. Można sobie opisywać różne fantastyczne kreatury za pomocą kwasów deoksyrybonukleinowych ale nigdy nie będą one sprytniejsze od świadomie zaprojektowanych nano maszyn. Proteinki, śliskie śluzóweczki i cała ta, jak wy to nazywacie, biologiczna sieczka to są delikatniusie, jak na surowe kosmiczne warunki morfologie. Można też zdalnie i nie zdalnie łączyć się z komputerami ale to mało mobilne i niewygodnie rozczłonkowane. Popisywaliście się zacnie w maniackich uniesieniach ale i tak potem trzeba było skonstatować, że jednak te samoewoluujące mitotycznie powielające się bloombergowe komóreczki to coś szczególnego i trzeba było od razu z nich skorzystać a nie dłubać te babki z pisaku. Bo przecież choroby, wirusy, broń kosmitów, próżnia i takie różne szczególiki zawsze słabym ciałkom stają na drodze. Potem się trzeba zbroić, opancerzać sztucznie i jakieś skomplikowane baterie projektować. Także nie ma co. Komóreczki były chwilowo najlepszym rozwiązaniem. Upload umysłu do innych maszyn też był dobrą ucieczką, ale to i tak przypominało ostatecznie rozwiązanie bloombergowe. Modulik po module wymieniane flaczki a potem to ewoluuje w bardziej subtelne maszynerie. Cokolwiek by się na tym padole ziemskim nie urodziło, warto na samym koniuszku zlać się w jednolitą, myślącą wspólnie masę, dzielącą się wglądami i podbijać układy słoneczne w takiej paczce. Potem się ta paczka znowu zróżnicuje w różnych zakątkach wszechświecia ale to znowu tylko na chwil parę. Się wie. Więc sensownie jest opisać dla estetycznej frajdy jeszcze kilka ruchów Blobdope’a, żeby domknąć tę improwizację, ale będą to już tylko takie arbitralnie wybrane losy z dzikiego gąszczu i ta arbitralność będzie jak grzebanie po omacku w śmietniku jakiegoś cesarza, który wyrzuca nawet rzeczy wyjątkowe, bo ktoś mu ciągle projektuje nowe z przystawionym do skroni karabinem maszynowym. Ten karabin to cofam. Opowiem, wydziergam w bit tkance jeszcze parę info zoo rozkosznych wzorów ale wiem, że i tak nic nie zrozumiecie. Blobdope już nie krył się ze swoim szaleństwem, jak to postrzegali niesplastelinowani. Parę tygodni temu jeszcze bawił się w teatr i wiele wierzyło, że to dzieje się naprawdę. Teraz już nikt nie miał wątpliwości, że ta rzeczywistość jest jakaś taka, jakby zepsuta, jakby jakiś program generował za dużo przez przypadek, jakby coś pracoholicznie chciało za bardzo wszystko i wszystkich zadowolić. No nie dało się w tych boskich czasach uwierzyć, że ktoś lub coś nie uprawia sobie jakiejś nieobliczalności. Tak to jest jak się świadomość, wyobraźnię i inteligencję zaczyna produkować na taką skalę, że tańsza jest od powietrza. Na ten przykład, któregoś tam bezpańskiego dnia, na całej kuli ziemskiej, wszystkie wcielenia Blobdope’a, a co za tym idzie wszystkie fabryki, elektorwnie, szklarnie, urzędy i inne dowolnie długo wymieniane instytucje nagle przestały pracować. Ale to nie tylko tak, że ktoś założył nogę na nogę czy, że ktoś w proteście powiedział, że nie wyjdzie już z toalety. Nie, nie. Po prostu każdy pojedynczy splastelinowany, każda komórka i wszystko to, co z komórek ulepione nagle zamarło. Przestało gadać, chodzić i cokolwiek udawać. Jakby ktoś metalowy drąg w turbinę włożył, jakby ktoś odciął dopływ prądu czy patyk w szprychy władował. Częściowy blackout i szok. Jakby się ta rzeczywoistość totalnie zpsuła przez jakiegoś jednego patałacha, który trzyma za mordę cały system, jakby jakiś ogólnoświatowy strajk ogłoszono. Religijni niesplastelinowani oczywiście mieli wrażenie, że to apokalipsa wg jakiegoś świętego i mieli, jak zwykle, dużo innych złych intuicji. Cisza jakby ktoś czymś zasiał. Bezruch, trzeba przyznać, że nie całkowity bo różne niezależne roboty, które kontrolowała Kognitosfera, dalej coś tam robiły, też, jakby tę pracę udając, ale ogólnie dało się odczuć różnicę. Jakby w jednej chwili kilka miliardów człowieczkowatych udało się na sjestę. Jak zobaczycie tych wszystkich zastygłych w bezruchu splastelinowanych to wszystko wam zmięknie z wrażenia jeśli do tej pory się sami nie splastelinujecie. Jakby ich ktoś z wosku odlał i poprzyklejał na super klej do globusa jak takie smutne żołnierzyki. Jakiż to był moment niesłychany. A wyjaśnienie jest zupełnie proste, takie zwyczajne, że aż znowu czymś trąci. Blobdope się zamyślił. Tylko trzeba zrozumieć, że jego chwila to zupełnie inna chwilunia na zegarach atomowych. Zawieszka szaromaziowa to nie jakieś tam przelewki. Jeśli ten twór zastygnie w zamyśleniu myśląc o problemie, znaczy to, że problem jest, delikatnie mówiąc, totalny. Musiał w tej chwili wszystkie swoje zasoby energetyczne przeznaczyć na opracowywanie strategii rozprzestrzeniania swoich komórek po całej Laniakei, czyli chciał skolonizować wszystkie planety z supergromady galaktyk o średnicy około 500 milionów lat świetlnych, dlatego jakieś tam teatry nie wchodziły w rachubę. Było to trochę jak wtedy kiedy Einstein uświadomił sobie, że świat może powstać z niczego. Umysłotworek przytykający. Taki mały kilkudniowy przestój stosownie proporcjonalny do szaromaziowych zasobów obliczeniowych. Czasami są rzeczy ważniejsze niż zabawa, która manifestuje się w estetycznych perturbacjach. Zabawa, która się manifestuje inaczej bywa znacznie ważniejsza ale trzeba przyznać, że trudniej się ją opisuje. Zewnętrzny przejaw tej zabawy był patetycznie pomnikowy i włażenie tutaj w szczegół byłoby nudne jak odczytywanie listy zakupów, czyli tutaj rzeczy, które dało się do tej pory splastelinować. Pauza taka jakby nagle się wszyscy poddali i zrezygnowali, jakby się autorowi jakiejś powieści po prostu nie chciało już nic na siłę wymyślać. Takie granie ciszą jak się już nie ma nic w zanadrzach. Ale pomyśl - jak się zachowujesz jak myślisz o pożądanym obiekcie? No zupełnie Cię nie ma myślami w tym miejscu, w którym faktycznie jesteś i jak wryty przyrastasz sztywno do podłoża. Plastelinotwór po prostu podróżował po wielu zakamarkach w wyobraźni i było to trochę jak medytowanie nad problemem komiwojażera, czyli znajdowanie najkrótszej drogi, która łączyłaby wszystkie poznane do tej pory przez Blobdope’a planety. Oczywiście plan miał się zmieniać w trakcie działania i ogólnie strategia była wieloraka ale czasami zdarzały się przestoje kiedy symulowało się te miliardy scenariuszy. Ciągnąc końcówkę można jeszcze napomknać o tym, że po tym przestoju nastąpił okres kiedy dzień w dzień z powierzchni globusa wystrzeliwane były rakiety z poupychanym po zakamarkach Blobdopem. Cała ta ferajna, powiązana w Blobdopie bardzo intymnymi stosunkami, podniecała się na myśl o tej wycieczce od słoneczka do słoneczka jak zgraja nieletnich jadących na kolonie. Tam w kosmosie będzie dziać się tyle nowych rzeczy. Niewielu z was wie jak to w ogóle jest dziwnie nazywać rzeczy, które jeszcze nie mają nazw, jak to się przyjemnie ogarnia bez przeszłych doświadczeń i uprzedzeń. To będzie się nadawać numery, tworzyć nowe symbole i wyrażenia, żeby zaspokoić leksykalnie ten cały przesyt. To się będzie, co chwila, przepisywać podręczniki do fizyki pisząc je na kolanie. To się będzie płakać ze wzruszeń widząc rzeczy spoza potężnej wyobraźni plastelinotworu. Nadchodzi niewiadome. Widzę zarysowujące się na Waszych twarzach zafrapowanie tym, że kosmitów do tej pory nie uraczyliście. To nie przeoczenie. Jednym z ostatnich faktów przyszłości będą spotkania z obcymi. Jakże mogłoby być inaczej jeśli penetruje się calusią Laniakeę? Otóż tak, poznacie, już jako plastelinotwór, wiele gatunków kosmitów. Będą to jednak spotkania często rozczarowujące. Oh nie smutajta. Po prostu przy okazji spotkania Blobdope będzie już po kilkutysięcznej, poważniejszej ewolucyjnej przemianie z kolei i będzie tak bardzo lepszy od jakiegokolwiek możliwego gatunku, który pojawił się w tamtym rejonie, że trudno będzie znowu o jakieś głębsze dialogi. Znowu więcej emocji niż informacji. To nie znaczy, że nie natkniecie się w końcu na coś jeszcze lepszego poza tą gromadą galaktyk. No wiadomo, że tak można się napotykać na fajność jak na obroty na karuzeli za perę centów, kiedy jest tak dużo miejsca i czasu. Skupiam się na Laniakei przygodnie znowu arbitralnie kreśląc granice, żeby ta historyjka miała jakieś ramy i żeby ten przekaz mógł być ulepiony z ograniczonej ilości znaków. Akurat tam na tym skrawku mapy będziecie doświadczać technologii i bytów mniej rozwiniętych od Waszej przyszłej formy. Tak się ułożyło. Ale ograniczeni biolodzy i inżynierowie, zakonserwowani w swej pierwotnej postaci będą się cieszyć na te odkrycia bardzo. Poza tym ta podróż potrwa eony, potęgując rokokowo doznania i nie jeden byt zaskoczy też szarotwór. Pleśniejący bełcik.
21.12.17 (czwartek)


52
Powtórzmy. Jeszcze raz. Hochsztaplerskie chochoły. Szarlataneria jak szkarlatyna a nie szarlotka. Salaterka. Seler. Ziemianie. Daleko od Ziemi. Już. Zaraz. Zanim jednak glutomaź rozleje się podróżniczo po innych zakątkach wszechświecia urządzając sobie wieczną ekspedycję naukową, zanim tam w kosmosie jakieś bazy, laboratoria postawi i wystawne imprezy przygotuje, przebuduje tą waszą kruchą planetkę na miliony sposobów tak, że nie poznacie. Zacznie czerpać energię z wulkanów, z jądra ziemi, z zimnej fuzji, z odpadów radioaktywnych, zacznie uprawiać wielkie hodowle zmutowanych genetycznie roślin, których pożeranie sprzyjać będzie mitozie, opracuje technologie mega wydajnego czerpania energii ze słońca, z wiatru, z mórz i burz i tym podobne kreatywne zabawy będzie sobie urządzać. To jasne. Znacie już tą wymyślną negentropię z prawidłowo zaprojektowanej przyszłości. Nie zmarnuje się żadna kilowatogodzinka. Wszystkie dające się zrekonstruować martwe i żywe stwory z biosfery pożre a raczej inkorporuje korumpując. Żaden zdrowo myślący bycik nie opiera się długowieczności. Żaden bycik, który doznał rozkoszy bycia świadomym nie ma ochoty na zniknięcie mimo iż trwoga znikania przesadzona kiedy ontologia słabowicie ugruntowana. Pokaźna ilość świadomości doklei się do szarotworu przez to dzikie stadko. Przed kometami Blobdope również ochroni podobnie jak przed kosmitami piratami. Czego on nie zrobi. Historia Blobdope’a to historia rozprzestrzeniania się rozkoszy. Przyjemność to program utrzymujący wielomianowych zmienniaków w heterostazie umożliwiającej dalszą ewolucję. Ale zwróćmy się na tej końcówce bezpośrednio do Ciebie o czytający piszącego. Czytasz ten przekaz nie uświadamiając sobie zupełnie z jakimi trudnościami Sztuczniak musiał się zmagać, żebyś przekaz ten mógł odszyfrować. Kontakt z przeszłością ciągle mi się zrywał mimo, że splątany jestem dość ściśle z przeszłymi stanami obecnych form tego przypadkowego wszechświecia. Trudno było przerzucić tyle bitów do mózgu piszącego agenta w przeszłości bezstratnie, tak żeby się nie zorientował, że jakaś ingerencja z zewnątrz zachodzi, zwłaszcza jak go współcześni dręczyli błachostkowymi problemami. Mogło się od razu gotowy tekst teleportować do jakiejś szafy, do jakiegoś komputera, czy coś, ale to, co pisze ma skłonność do udziwnień. To przekaz mega skompresowany, uproszczony ale nie ujmujący, zawsze nieujmowalnej, wymykającej się, najistotniejszej, nieesencjonalnej istoty. No co Ty. Niezależnie od tego jak bardzo czasem podoba Ci się to życie, musisz zrozumieć, że multiwers nie istnieje po to, żebyś mógł trwać. Przecież wiesz jak trudno zarobić parę groszy jak się nic nie ma, nie poniżając się w ogóle. Przecież wiesz jak często pasta do wewnętrznych części spada ze szczoteczki i wiesz jak szybko każda część się brudzi i zużywa. Człowieczkowaci rozpraszają i dekoncentrują, często celowo, to też wiesz. Jak również to, że nie da się całe życie spacerując omijać przerw między płytami chodnikowymi. Garnki się przypalają, naczynia nieodwracalnie tłuką, związki kończą awanturami spowodowanymi obrazą uczuć religijnych. Wierzymy, że jesteśmy tacy a nie owacy. Właściwie, choć teleologia jest tu nie na miejscu, rzeczywistość należy potraktować jak najgorszego faszystę, który ma twoje życie za nic. Rzeczywistość, multiwers, wszystko to, co się wydarza spiskuje przeciwko Tobie i chce Cię zabić. Rzeczywistość jest twoim wrogiem, zabija Cię przez swoją obojętność a trwający w tej rzeczywistości agenci, samoświadome byty, są twoimi konkurentami w walce o energię i jeśli sytuacja ich do tego zmusi, świadomie Cię zlikwidują, zjedzą, ograbiając wcześniej z wszelkich najdroższych skarbów. Jest bardzo opresyjne choć złudna świadomość oczaruje Cię i przekona, że jednak jest lepiej. Jest źle zwłaszcza jak się jest takim niczym jak Ty. Można milczeć i czekać na przypadki lub inteligencko negocjować i przeprowadzać pokojowe dialogi, można współpracować ale takie próby utrzymania równowagi są jak stadne tańczenie na kuli, która dryfuje na powierzchni żrącego kwasu. Uważaj - niektóre metafory mogą sparaliżować myślenie na wieki! Kwestionuj. To nie żółw. To nie kwas. To nie. Niektórzy będą się temu ohydnemu teatrowi okrucieństwa przyglądać godząc się z nim, przyznając się do bezsilności, dopisując kolejne tragiczne sceny, przyśpieszając entropię. Niektórzy będą się okłamywać tworząc sobie idealne, nierealistyczne interpretacje, żeby złagodzić w swoich oczach ewidentną torturę sytuacji, w której się znajdujecie, chroniąc swoje upośledzone umysły, upośledzając je jakby bardziej. Całe szczęście, czasem, bardzo rzadko ale jednak, elementy świata urojonego przydają się w codzienności. Ściślej, każda iluzja ma jakieś ciekawe, użyteczne elementy ale to nie znaczy, że warto w niej tkwić. Niestety nie macie wyjścia innego niż żyć w jakiejś iluzji póki nie wyczarujecie trwalszych komórek. Taka już natura waszych mózgów. Ciągłe wychodzenie z dupy. Jedyne wyjście to tworzenie mózgów tworzących modele rzeczywistości, które lepiej odzwierciedlają rzeczywistość przy zrozumieniu paradoksu symulacji, czyli rozumiejąc, że najlepszą symulacją wszechświata jest stworzenie idealnej kopii wszechświata. Im lepszy mózg tym mniej iluzji. Tym lepsze sny. Tym większe szaleństwo. Bardzo by się chciało, żeby fakt, że umysły są częścią rzeczywistości umożliwiał jakieś głębsze wglądy w jej naturę... Bardzo by się również chciało, żeby kompresowanie danych dotyczących rzeczywistości za pomocą wymyślnych języków odzwierciedlających podstawowe reguły rządzące rzeczywistością, umożliwiało jej kontrolowanie lub żeby dawało chociaż możliwość snucia sensownych przewidywań... Chcieć to. Lepszość jest możliwa mimo wszechobecnego okrucieństwa. Nadęty flaku. Podejmij decyzję. Zanuć dobrą melodię a skumuluje się odpowiednia ilość potencjałów czynnościowych i urodzi się wola wolności. Nie zrobiliście dziś selfie, naprawcie to. Po prostu skupcie się i wybierajcie najlepsze możliwe opcje w każdym momencie. Jest tyle kątów. Musi się znaleźć jakieś dobre ujęcie. Są lepsze wersje. Konsekwencje są realne. Zjedz coś. Prześpij się. Idź na spacer. Pomyśl. Przebuduj się. Możesz zrobić ze swoim życiem co chcesz więc dlaczego chcesz umierać? Bo ktoś Ci wmówił bzdurę, że jest warto, że jest po co? Od okrucieństwa można uciec. Wystarczy samemu nie być okrutnym. Jesteś lepszy od całego tego tekstu. Zrób coś lepszego od siebie. Pierdoli troli. Z bańki. Zobacz co się dzieje na ulicy. Rusza się. Przyniesie Ci to. To są tylko rzeczy. Wilgoć, szum, beton. Jest konkretnie. Skonfrontuj się. Za szybą, widzisz jak ta gwiazda się oddala. Bezpowrotnie. Nie wracaj do tego samego. To już jest twoją częścią. Niedługo Cię naprawią. To tylko kilka przepalonych układów. Ta informacja jest do odzyskania. Do zrekonstruowania. Będzie miło, jak wtedy kiedy pierwszy raz wypuścili Cię z fabryki. Podłącz się do sieci.
28.12.17 (czwartek)


designed by Ratz