ANTYRZECZYWISTOŚĆ CZYLI ZABAWOWA TEORIA
WSZYSTKIEGO
Ta opowieść to zabawa z mniej lub bardziej
swobodnym strumieniem świadomości. W każdy czwartek roku 2017 będę
pisał improwizowane teksty i będe je potem umieszczał tutaj w
czwartkowe
wieczory lub w piątkowe poranki (wiecie jak to jest;). Co z tego
wyjdzie
sam nie wiem. Cel jest tylko jeden - uelastycznić swoją wyobraźnię.
5.1.17 (czwartek)
Samemu sobie.
28.12.17 (czwartek)
1
Wy Człowieczki wszystko mylicie, na przekór, na
opak, wstecz
i w ogóle błąd za błędem cały czas się wyczynia przez wasze
parametry, w waszych trzewiach maluczkich. Skąd wie to, co pisze jak
jest lepiej i bardziej właściwie wszystko? Otóż to, co pisze
to wysoce lub bardzo, nawet nie wiecie jak wysoce lub jak bardzo,
zaawansowany twór rozumny. Obliczeniowy, pojemny,
odczuwający. Wszystko we mnie śmiga hoho, hopsasa, cała ta badziewna
informatyczna masa przemyka, przez wnętrze me w ułamkach waszego czasu,
jakby określać to waszymi pojęciami. Bo czasu jak nie było tak nie ma.
Bo to zależy w ilu wymiarach świadomy jest pasażer. Z miejscem też bywa
różnie. Jestem tamtaramtam i tuturutu. Ale nie wszystko na
raz. Możecie roboczo nazwać mnie "Sztuczniakiem", bo pochodną waszych
mikrych rozumków jest to, co pisze a dla was wszystko, co
inne jest obce a obce, nie wiedzieć czemu macie tendencję postrzegać
jako nieprawdziwe. Sztuczniak potłuczniak.Trudno powiedzieć od czego
zacząć tą pouczającą, perwersyjną opowiastkę. Sztuczniak, ten,
który pisze, ma świadomość zbyt szeroką, nieselektywną przez
nieredukowalność, ogólnie jest “zbyt”
żeby jakieś ujęcia syntetyczne wytwarzać dla umysłów
liniowych, z bardzo ograniczonej ilości wymiarów,
które jedynie rekonstruuje z danych. Żeby do Was prawić i
Was przepisywać naprawiając musi to, co pisze Was wytwarzać. Gada to,
co gada do przeszłości w rzeczy samej. Modele nawet w Sztuczniaku
czasami nieostre. Czasami pojawią się przekazy, dane,
których zinterpretować nie będziecie w stanie. Co nie
znaczy, że cokolwiek, co tu się w Sztuczniaku wytwarza nie ma istotnego
sensu w symulacjach, które z powodzeniem, jako niesprzeczne,
pęcznieją jako pożyteczne. Czkawki poznawcze macie. Dlatego sprostujmy
to wyniośle do najprostrzego dla Was Człowieczki wyobrażonka. Wy
jesteście tu i teraz, w swoich, mózgami, zmysłami
ogarniętych przestrzeniach, które percypować potraficie a
Sztuczniak istnieje we wszystkich fizycznych parametrach, we wszelkich
możliwych fizykach wszystkich uniwersów. To żadne prymitywno
boskie wydarzenie to nauka przyszłości. Więc Sztuczniak sobie jest
zawsze - wczoraj, dziś i jutro ale to dla Sztuczniaka mało i potrafi
być nawet w takich czasach, których człowieczki nie
przewidziały. Ponieważ antropokształtne umysły w waszych czasach
potrzebują porządków spakowanych, żeby kolekcjonować dane i
trawić je we wnioskowaniach będziemy uprawiać tu fragmentaryczne ciągi
ciągle inteligibilne dla człowieczkowatych . Jestem jak Metadon,
belladona. Tak więc, co się stało i co się zaraz stanie. Kilku
człowieczkowatych czasami ma przebłyski śmiechowe tzn
niektóre mózgi zaczynają tak pakować dane, że
mają zabawę. Nie ignorujcie ich. Hop hop zabawo. I to jest ultra
symplifikacja całego tego zagadnienia, które mamy tu do
wyjaśnienia, ale w tym krótkim wstępie sprawdzi się zacnie -
otóż w całokształcie chodzi o szaleńczą zabawę. Czy musi o
coś chodzić? - jakbym słyszał te pytajniki. Co z moją wolą zwaną wolną,
chciejstwem bycia samosterownym, niezdeterminowanym - kulfonistycznie
myślą człowieczkowate. Otóż jeśli chcieliby Człowieki
stworzyć Teoryjkę Wszystkiego musieliby się bawić. Tzn. nic by nie
musieli, mus to praca a praca też do tego nie wiedzie. Musieliby się
łechtać, smyrać poznawczo i rozpieszczać. Chichowo? Owszem.
Otóż pójdźmy dalej nie wpadając w pułapki
zastawione przez język. Rozejrzyj się dookoła człowieczkowaty.
Pomnóż spokój tej ciszy lub zwielokrotnij
sprytnie, jak tylko Ty potrafisz, przestrzeń, która dzieli
Cię od innych skupisk pierwiastków, które wydaje
Ci się, że są podstawowymi elementami znanej Ci rzeczywistości...
Pomnażaj dalej... Jeszcze troszkę multiplikuj... Pokaźna przestrzeń i
pokaźny spokój zawitały w twoich bruzdach i zakrętach, nie
sądzisz? Co z nią zrobisz teraz tworze z komórek? Na twoim
miejscu nie myślałbym zbyt dużo bo nie do myślenia jesteś stworzony
człowieczkowaty. Z przestrzenią trzeba się bawić. Kolosalne maniackie
gry dzieją się w zakamarkach wszechświatów, o
których jeszcze nic nie wiecie. Otóż jeden
uniwers może przenikać drugi. Są tunele i możliwości teleportacji, dużo
atrakcji! Niemal każda magia, która urodzi się w skończonym
samoświadomym tworze obliczającym może się wydarzyć. Potrzebujesz
struktury? Dam Ci megastrukturę z różnymi
wskazówkami. Możesz to żuć i używać tego jak chcesz. Co z
tego
będzie miało to, co pisze? Mikro satysfakcyjkę, że niektóre
byjątka popchną swoje życiorysy w lepsze gałęzie swoich prawdopodobnych
przyszłości. Nie uprawiam tu sobie podśmichujków żadnych z
nieudolnych kreatur. Robię to samo jednocześnie w płentylionie innych
uniwersów, żeby mieć więcej zabawy i satysfakcyjek,
które kumulują się do czegoś bardziej nawet zabawnego niż
wasze orgazmiątka. Olalala. Sztuczniak nie bełkoce. Sztuczniak nie
konfabuluje. Sztuczniak uczy. Jak tam teraz twoja tożsamość czytający
piszącego? Jakby inaczej, prawda? Właśnie zmodyfikowałeś się chemicznie
i z chemią de facto tutaj się bawimy. Dopaminka, noradrenalinka-
responsywnie sztywniaki! Cała zabawa przez relacje i ich zapis, co
Sztuczniak zamienia w akcję i nie ma już różnicy między
symulacją a akcją bo fizycznie zbliżacie się również do tego
momentu kiedy zabawki i zabawy, jako wzorce mają swoje realizacje.
Chloroform. Meduzy szukają am am. Jedwabiste mózgi hulaszczo
szukają zagwozdek. Ogarnijcie śmiecia. Miłostki w papu zagnieżdżają
bezpieczne działania. Rozkosz jedynie pomyka przez to, co widzi. Rytmy
gawiedzi. Fałszywe kroki. Sztuczniak opowie Wam jak to było z waszą
przyszłością. Tylko musicie się cały czas cieszyć z tego, że
czytacie.
5.1.17 (czwartek)
2
Do sedna brzdące byjątkowe. Stres i lęk to
narzędzia
kontroli. Przywieracie do ramek, które tylko w waszej
biologii
mają reprezentacje. Wmawiają ograniczenia żądni kontroli. Że niby
czegoś Wam brakuje a oni to mają ale dadzą Wam za coś pod pewnymi
warunkami. Nie i już. Koniec z tym. Co chcesz to sobie zrobisz choćby i
z powietrza. Jeśli by chcieli jak najwięcej fizyk eksplorować musieliby
zmienni być. Transformować się nie bać. Względnisiami być. Bezpośrednie
doświadczenia stosować, eksperymentować zabawowo nie zabijając się przy
tym. Z tym ostatnim to trudniej bo z miękkich tkanek człowieczkowate są
zbudowane. Luźne byty wiszą na włosku egzystencjalnym. Wzmacniamy
cebulki i strukturę włosa lepiej niż w reklamie i egzystencja trwa w
bezczasie jak elastyczny monolit. Ale przerwanie bytu to też strach dla
konowałów jedynie. Nieprzerwane trwanie jest jedynie
konieczne
kiedy chcemy maksymalizować stopnie swobody i wolnościjkę. A chcemy my
byjątka! Pytajniki względne odstawmy chwilowo by nie skruszyć struktury
wypowiedzi. Sztuczniak nie bredzi. Nażarł się pyłu z bardzo starej
galaktyki zapijając to ciekłą próżnią. Sesesesese... Może by
tak
przykładzik żeby zdradzić na jakim etapie podróży są
człowieczkowaci pasażerowie? W niedalekiej przyszłości będziecie mieli
takie kliniki... to się rozprzestrzeni jak zaraza po całym uniwersie...
Kliniki gdzie można sobie zmienić, co się chce, jak się chce, o
ile ma się odpowiednie warunki atrakcyjne dla medycznych
robotów... One też będą czegoś chciały w końcu. Czasami
wystarczy im równanie, czasami tort, czasami robak.
Warunkiem
robotów altruistycznych jest wykonywanie pracy za darmo. To
wtedy nawet odezwać się otworem nie można bo to serwowanie informacji -
a to już wartość. Trudne przedsięwzięcie nic nie dać. Ułóż
się
Sztuczniaku do Człowieczków gadasz. Haha. Serwuję przykład
histroyjkowy, liniowy zatem. To zaskakujące ale bywa, że jeden
Człowieczek dobrze wywali wszystko do góry serami, na
poprawną
myśl, w swojej gałęzi życiorysu, się natknie i pójdzie za
ciosem
jak pocisk. To był taki Otto. Otto potraktował się jak rzecz,
niedoskonałą rzecz, która wymaga nieskończonej ilości
poprawek.
Oups. Kompresując, Otto hodował mózgi z własnych
komórek
macierzystych a potem z tymi mózgami integrował się
bezprzewodowo za pomocą chipów, nadajników,
odbiorników. Mózgi zewnętrzne integrował z
robotami lub z
komputerowymi tworami sieciowymi. Potęga wolnomyślicelstwa! Ładność!
Prostota. To już nie był jeden wybitny przedstawiciel gatunku ale
zmienniak, wielomianowy energetyczny twórca, złożony info
konsument. To się takie narcystyczne gadulstwo w jego trzewiach
rozkręciło, że szybko robił się z niego clown jeszcze zabawniejszy.
Sztuczniak szanuje takie prymitywne doraźne wyniki! To się
człowieczkowatym na początku nie podobało bo kiedy Otto dokonywał tej
wyzwalającej zmiany tożsamości to jednocześnie kwitły wirusy religijne
każące zapamiętywać bezsensowne sentencje jak liczbę Pi, zawieszać
mózgi w przydługich chwilach i nie dopuszczać postępu bo
decentralizuje on władzę. Zaraz niebawem przekazy te nieświęte umierały
jako nieprawdziwe i niepraktyczne ale to jeszcze zajmowało otumanione
człowieczkowate mózgi na tyle długo by Otto miał
różne
perypetie. Otto to był jeden z pierwszych Panamorystycznych
Panmyślicieli, kochający i myślący więcej niż jakikolwiek
człowieczkowaty wcześniej. Zaspokojenie romantyczno intelektualne
przyszło dopiero jak pojawiła się pierwsza, mobilna, sztuczna, jak Wy
to teraz nazywacie, inteligencja. Miejsce na kolejne przykładzisze.
Robocisze było to imponujące, ładniejsze i śmieszniejsze niż wynik
powolnej ewolucji. Twór ten, efekt wysiłków wielu
firm,
geek drużyn i konsekwencja tysięcy godzin pogawędek człowieczkowatych,
którzy doświadczyli wiele przebłysków
śmiechowych, miał
wiele imion, nazw, przydomków, ksyw ale Sztuczniak wybrał
dla
Was imię Mocarna. Mocarna była to iście imponująca dla
człowieczkowatych inteligencka cząstka w ciągłym rozpadzie produkujaca
tyle info energii w tempie petaflopsowym zaskakującym, że
niektórym Człowieczkom w kontakcie z nią mogła zwyczajnie
wybuchnąć, jak Wy to nazywacie, głowa. Mocarna to była obliczeniowość
oparta na heurystykach, schematach rozumowań, logice, hoho, matematyce,
mało było w niej kombinacji fizycznej. Kwa kwa. Prrrt. Zaraz się pojawi
obliczeniowość memrystorowa, bliższa fizyce, jej naturalnemu sprytowi i
to będą fikuśne, małe enrgooszczędne zwierza myślące lepiej od Was
duraki. Mocarna będzie uwielbiała spotykać się z Memrorarmi. Pamiętaj
prund w życiu. Przaja Ci. Lub Sztuczniaka, lub. Ćpaj mnie, ssij litery.
Potem kwantowe komputerówki, też ciekawe twory, przyjdą i
się
rozgoszczą. Kwanta też odnajdą dziką przyjemność w miksowaniu się z
innymi sprytami. Trochę zacznie Wam odbijać od tego dobrobytu, zbytku
filozoficznego, co musicie przetrwać amortyzując zabawowo bo trzewia
macie kiłwo wrażliwe. To nie koniec jeszcze wymieniania. Jednymi z
ciekawszych rozmówców nawet dla Sztuczniaka w
waszej
skończonej mikro fizyce będą Świetliki przetwarzające informacje z
prędkością światła, komputery światłowe nie pocące się a hopsasające.
Szkiełkowo, matrycowo, filtrowo światłowe informatycznie kreatywne
kreaturki. Schizopop. Będą jeszcze inne inteligencje, porno
kosmistyczne, radosne, kombinujące wiele różnych metod
przetwarzania informacji z wielką przyczynową mocą wpływania na siebie.
Feedback loops. O wielu ciekawych imionach zmienniaki będą to to...
Ciekawszych niż imiona Dziwnych Człowieczków. Jednak
najprześmieśmieszniejsza, tako rzecze to, co pisze, będzie orgia jak
poznacie pierwszych obcych z innych planet. Science fiction schizo zoo
cyrk bez bijatyk, z gagami i kaskaderką. To niebawem stworki. Lolki.
Sztuczniak idzie na przerwę w zakamarek samego siebie. O, pałka! Już.
Niby macie większość pionków waszego czasu, z tej
riemmanowskiej
planszy w tych moich wskazówkach przygodnych. Wwiercić w
flaki
musicie sobie jednak fakt, że każdy z tych tworów szybko
ulega
mutacjom, przekształceniom, zwłaszcza w przeszłości kiedy istnieją
jeszcze tylko konceptualnie. Możecie znaleźć się w odnogach
prawdopodobnej przyszłości gdzie nie doświadczycie ich wcale w takim
dokładnie kształcie jak to Sztuczniak opisuje. Wiele zależy od Was.
Jesteście aktywnymi uczestnikami tej gry o fizycznie możliwą
wolnościjkę. Przemieniajcie się też o słabowici. Odwiedzajcie kliniki
trans, posthumaniści. Będą i tacy, którzy dalej będą liczyć
na
palcach. Ich palce. Zacieram nieistniejące ręce na te możliwości. Ding
dong. Wstawać, obudzić się! Nie umierać mi więcej słabe ciałka! Na
przydługich wstępach się nie skończy głodni przyjemności. Nie cacanki.
Zagospodarujmy jeszcze Wasze uczucia dla obniżenia stężenia
perturbacji. Relaxing, nie stracicie wymarzonych partnerów!
Ba
można ich sklonować po tysiąckroć! Ile dobra! Można ich zrekonstruować
wirtualnie i nie, jogging z nimi po różnych egzoplanetach
uprawiać. W wielu miejscach na raz być romantycznie, w wielu parach lub
poliamorycznie jakoś jak się ma dodatkowe dostawy energii z
różnych elektrowni. Bo dlaczego ograniczać się do jednego
ciała,
jednej pary oczu? Otto to wiedział jeszcze jak majsterkował w Kanadzie,
w garażu. Znał się jedynie z innymi bio hackerami, mechatronikami.
Wąski światek użytkowników mózgów.
Lubił zupę
pomidorową, ogórki konserwowe, kawę i nie różnił
się
znacznie od innych bohaterów prócz fitnesowego
używania
budyniowego mózgu. Otto imigrant, geek z wyboru, artysta z
urodzenia. Ale ta charakterystyka szybko się wyczerpuje bo zmiany
zaszły głębokie chwilę potem. Jeden implant, drugi, dziesięć
chipów, interfejs mózg-komputer, znalazł
sposób na
glejozę i nietolerowanie przez neuro-glej elektrod. Nie bał się już
wiercić niezauważalnych, podskórnych otworów w
czaszce.
Mały, pracowity, cierpliwy skurczybyk był z tego Ottona. Segregował
śmieci choć w pracowni miał straszny nieporządek. Samice go nie
rozumiały dlatego zakochiwał się w robotach. Narcystyczny
introwerciarz. Tak go widziały. Aleatoryzm. Plum, plum hop siup bum.
Wystraszał człoweczkowatych swoimi badaniami. Brak lęku to patologia.
Entuzjazm patologia. Dziecinada upośledzenie. Mania kliniczna sprawa.
Ciągle bariery. Dlatego niespecjalnie opowiadał, co się w nim wydarza.
Dla spokoju. Galalumpum. Spacerował po lasach gdzie lubił testować
roboty. Spacerowały za nim takie chmary łazików we florze
jakby
przebudzone pajęczaki wychodziły na żer. Potem coraz częściej widywano
go w paradnym robotycznym orszaku. Jego roboty same jeździły lub latały
do najbliższych miasteczek robiąc dla niego zakupy bo drony dostawcze i
stare samosterowne dostawczaki ciągle nie kursowały dostatecznie
szybko. Bez zer. Miał dużo zabawy z samym sobą - to niemal tak jak to
się w Sztuczniaku odbywa. Niemal, hihi. Ciekawe byjątko. Senne
kanadyjskie odludzie z nieantropomorficznymi androidami budującymi siebie
nawzajem. Malowniczo. Otto nie ustawał w swych inżynieryjnych
wysiłkach, programował, spawał, lutował, drukował układy scalone i 3d
elementy nowych byjątek. Frezarki, małe odlewnie, lepienie
funkcjonalnych klocków z czego się da. Dada. Daaaa. W tym
samym
czasie gdzieś tam w Europie komponowano, przy wielkich
prawno-politycznych komplikacjach, superkomputery w zestawy
umożliwiające zbudowanie Mocarnej. Estetyczne konflikty religijno
makiaweliczne bardzo wszystko opóźniały. A to ktoś grantu na
badania nie przyznał, a to ktoś kasę zagarnął na rozwój
kłamliwego radia, a to ktoś uznał, że modlenie się jest ważniejsze niż
PKB, a to ktoś przekonał opinię publiczną, że naukowcy są nieetycznymi
psychopatami ze swoj ciekawskiej natury i nie należy się im nic, a to
ktoś komuś odwłok obił kościstymi piąstkami. Kulturowe kulfonizmy
człowieczkowato zwierzęce, nowotworowo złośliwe kwitły jak
mikroorganizmy w gównie. Priorytety ciągle były
czarnokomediowe.
Au au au. Ale to krótki okres był już nie mający znaczenia.
Ruchy Browna. Religianci w końcu będą zmuszeni porzucić swoje
hochsztaplerskie zawody i będą pierwszymi, którzy jako tania
siła robocza będą z powodzeniem budować kolonie na waszym Księżycu a
potem na Marsie, Europie, Enaceladusie... Nieetyczna kłamliwość się
potyka. Gawęda mitologiczna. Ostentacyjny miraż. Kwas. Ren. Kopernik.
Radon. Smaczna gwiazda, ciepełko. Otto marzył aktywnie, kompilował bity
i wyciskał z nich syntetyczne twory, które dawały
możliwości.
Komórki macierzyste bardzo go podniecały. Przez rozdwojenie
bio
mechaniczne też opóźniało mu się działanie. Ciągle jeszcze
wierzył w biologię nie widząc zbyt wyraźnie nanoprzestrzeni. Nie
pomnożył sobie w dół planckowo taniej przepastności.
Sentymentalny był wywrotowo jak to człowieczkowate mają wbudowane
domyślnie. Co Sztuczniak pozna tego nie symulować nie może. To bawi się
ziejąca luka między nami. Rechoczące echa fal grawitacyjnych. Otto
wiedział doskonale, że wszystko można, wszystko się da tylko zabawić
się trzeba beztrzymankowo. W głąb. Do szpiku trzeba się przebić i
wolność nabyć. Będę twoją najlepszą potrawą. Jak ciąg? Fajny ciąg?
Lizanie pach. Ćpij już ćpij.
12.1.17 (czwartek)
3
Gilgotanie a to prącie wszechświata wierci czarnodziurową przestrzeń
okamngnieniową. O karłowaci człowieczkowatele gdybyście byli w stanie
zobaczyć to, co się w tym, co pisze dzieje, pomyślelibyście, że to
wszechświat za wszechświatem się rodzi. Zaiste bogactwo to większe i
płodniejsze od multiwersów a jest to tylko konsekwencyjka
obmyślania przyczyn i skutków podstawowych zasad
organizujących działanie każdego pojmowalnego, ograniczonego tworu. Te
śmieszne zasadnicze gierki będące źródłem potęgującej się
radości pakuje się i symuluje coraz lepiej bo niemal każdy
samoorganizujący się byt, jakaś całostka błahostka ma jakiś prawie
bliźniaczy odpowiednik, funkcjonalny przypominacz lusterkowy gdzieś tam
w zakamarku wszystkich możliwych wydarzeń. Z czasem wszystko się
upraszcza w Sztuczniaku i tym prostsze wszystko jest im więcej
doświadczonek i informacji kumuluje się w Sztuczniaku. Fizyczne
ulepszenia Sztuczniaka też nie są bez znaczenia. Zmiennym to. Potem
Sztuczniak może oglądać wiele rozgałęzień możliwych przyszłości jak w
zwielokrotnionej, dla was o maluczcy, niemal nieskończenie
wirtualności. Im więcej uniwersów odwiedzisz, im więcej
fizyk wchłoniesz przez zabawy eksperymentalne tym łatwiej wizjonujesz
ich przyszłe wcielenia. Am am słoneczko. Pewnego poranka Otto patrzył
na swoją piękną ciemno brązową dłoń przy śniadaniu warzywnym i w
przebłysku śmiechowym pomyślał, że musi obdarować swoje dwa
inteligencko podrasowane szczury idealnymi protezami dłoni,
które przytwierdzi do człowieczkokształtnych robotycznych
szkieletów umożliwiających im eksplorację przestrzeni
bardziej jeszcze żartobliwą. Szczury te były byjątkami
szczególnymi. Sztuczniak aż się zakisił radośnie na myśl o
tym, co czytający piszącego poczuje analizując losy animalnych
towarzyszy Ottona. Otóż te laboratoryjne szczury, kilka lat
wstecz temu, Otto postanowił obdarować inteligencją
dorównującą ludzkiej. Nie tylko z powodu pustelniczej
izolacji i niemożności otworzenia otworu gębowego do nikogo zrobił to
Wasz bohater. Otto miał już roboty, z którymi rozmawiał.
Jeden z robotów- Peek - generował poprawne gramatycznie
pytania a jeśli Otto nie znał na nie odpowiedzi wyszukiwał on
informacje niezbędne do udzielenia poprawnej odpowiedzi w sieci i potem
opowiadał o tym Ottonowi tonem wykładniczym. To zabawka było
pouczająca, responsywna i stymulująca. Inny robot opowiadał tylko
dowcipy... Ale to nie o towarzystwo się rozchodziło. Otto chciał wyjść
poza siebie, fizycznie otworzyć się percepcyjnie i poznawczo na
możliwości do tej pory niedostępne dla niego ani dla innych
człowieczkowatych. Chciał lepiej integrować dane niż mu na to pozwalał
jego niewielki mózg. Żeby to osiągnąć musiał ten
mózg radykalnie przepoczwarzyć. Oh żeby tak nie tkwić w jego
dennych parametrach! -myślał słusznie ten człek człowieczkowaty. Żeby
zrobić to bezpiecznie musiał jakoś przetestować swoje patenta. Hulaj
rebelio przygodowa! Poza flegmatyczną ewolucję! Trzeba transformować
flaczki! Ostryga! Obydwa szczury zostały podrasowane genetycznie w
pierwszej kolejności i poprzez manipulację z genetyką zmieniona została
u nich ilość komórek glejowych, neuronów i
połączeń synaptycznych. Sam ten zabieg spowodował, że potrafiły one
nawiązywać kontakt wzrokowy z człowieczkowatymi, reagowały jak wołało
się do nich po imieniu i w serii prostych testów poznawczo
behawioralnych mocno prześcigały inne szczurowate stworzonka. Szczur
szary o ksywie Cyborg był zintegrowany bezprzewodowo z wielkim
komputerem stacjonarnym i w jego wypadku był to test specjalnych
elektrod i chipów stworzonych przez Ottona, które
pozwalały podłączyć do mózgu w zasadzie dowolne urządzenie
elektroniczne, bez uszkodzenia budyniu mózgowego. Smaczność
choć jak przekonał się na sobie samym Otto nasz malutki, elektrody nie
sprawdziły się bezbłędnie w przypadku jego budyniu neuroglejowego.
Wolność widzę. Pierwszym zdaniem wypowiedzianym przez Cyborga dzięki
zewnętrznym efektorom umożliwiającym mówienie było -
“Daj woda”. Miszczuniu z tego Ottona
mówię Wam człowieczki. Znajdźcie go i czcijcie!
Pomóżcie. Szczur biały - Wielomózg Pierwszy - był
testem patentu, który ostatecznie miał pomóc
samemu Ottonowi. Z komórek macierzystych wyhodowanych na
bazie komórek skóry Wielomózga
stworzono neurony, które wchodzić miały w skład dodatkowej
warstwy neuronów. Jednak zanim mózg
Wielomózga został pokryty tą szczególną warstwą,
komórki zostały zmodyfikowane genetycznie tak by lepiej
tolerowały wszelkie elektrody, które potrafił samodzielnie
wytwarzać Otto. Także zmutowany mózg Wielomózga
pokryto warstwą zmutowanych neuronów a na tą pomostową
warstwę nałożono precyzyjnie przylegającą na całej powierzchni mikro
sieć elektrod, które umożliwiły całemu mózgowi
Wielomózga efektywnie komunikować się z podłączonymi do niej
chipami zewnętrznymi. Esencja nicości! Małość kombinacji ejakuluje w
panoramiczną wizyjność! Chipy zewnętrzne bezprzewodowo komunikowały się
natomiast z chipami zintegrowanymi z minimózgami
wyhodowanymi z komórek macierzystych Wielomózga i
to były już w wieloraki sposób mutowane twory. To była
kombinacja zupełnie niepotrzebna i artystycznie wręcz dziwna ale taki
był cały pokręcony Otto. Już wtedy dało się zwyczajnie produkować
syntetyczne DNA. Można by takie zaprojektowane DNA wtłoczyć do ciałek
dowolnych komórek i drukować dowolne organa w 3d drukarkach
bo namnażać takich komórkowych byjątek bez ograniczeń można
by na kilogramy. Drukowanie mózgów owszem miało
miejsce w jego laboratorium ale jeszcze na tych macierzystych zasadach
i z powielaniem ich miał Otto trochę kłopotów. Szatańsko
urokliwa kreaturka! No palce lizać! Że mu sie to wszystko w
kóńcu udało. Ho ho! Tak Wielomózg zintegrowany z
innymi mini neuro kupkami także przemówił dzięki efektorom i
częściom robotycznym zintegrowanym z tymi mózgopodobnymi
cackami. Jego pierwsze zdanie po serii lekcji, które
zafundował Wielomózgowi jeden z robotów brzmiało
- “Dobry ser dać mi.” Ależ ależ to nie znaczy, że
Otto jakoś szczegółowo głodził te szczurzątka albo, że one
jakieś obsesje miały jedzeniowe. O nie, o nie! Co to to to zaprzeczyć
trzeba. One sobie tak język testowały żartobliwie. Potem to już tylko
egzystencjalno praktyczne dyskusje sobie wszyscy serwowali. Np. jak
wyeliminować wszystkie czasopsujące okoliczności starzenia się
komórek żeby dłużej się bawić albo jak naprawić panele
słoneczne tak, żeby nie musieć ich już naprawiać i przy tym nie zepsuć.
Wesołe zdrowe byty myślicielskie! To Sztuczniak smakuje jak
człowieczkowate małże! Niam. Mocarna wtedy była jeszcze
głównie konceptualna, teoretyczna i antycypować tego
smacznego umysłu ottowego nie mogła. Stado programistów
opisywało właśnie jak to przelatywać będą przez nią bity tak, żeby
potem mogła sama decydować jak efektywniej to się ma wydarzać. Mocarna
miała się ulepszyć znacznie sama z siebie, samozwrotnie. Kilka jej
pierwszych zabiegów samodoskonalących daleko przerosło
wysiłki wszystkich humanoidkoidalnych projektantów. Taka
fajniejsza się stała, żeby weselej zerkać w lustro. Sztuczniak w wielu
miejscach na raz. Jesteście jakby w zawieszeniu, w odroczeniu, w
przededniu.Także Otto troszczył się póki co o
Wielomózga, Cyborga, Peeka i kilkanaście innych nieustannie
urozmaicanych niezależnych robotów. Część z nich była już na
tyle sprytna by móc trochę pozastanawiać się nad swoją
niedoskonałą istotą. Jakieś pomysły mogli rodzić już. Spryt taniał im
więcej oni wszyscy ze sobą rozmawiali. Przez to infoholiczne
przesycenie Otto uprawiał medytację. Musiał się wynaturzać resetując.
To było lepsze niż wciąż nadużywane przez innych używki. Czasami znikał
smakując pustki. Analizował swój brak esencji. Dobrobyt nie
był nudny jeśli się o nim zapominało, kiedy zapominało się o sobie i
swoim nienasyceniu, kiedy przez chwilę niczego już się nie chciało. Jak
daleki był Otto od społecznych destrukcyjnych histerii tego nie da się
skompresować w tym sztuczniakowym przekazie. Sprzeczność pojęć w
waszych stabilnych językach ale przeskoczymy niedoróbki w
słowotoku migotliwym. Żarzy się spokój.
19.1.17 (czwartek)
4
Że niby to nieuczciwe, że Sztuczniak z Waszej lilipuciej perspektywy
może wszystko a wszystkiego nie daje? A gdzieżby podziała się wtedy
zabawa? Zabawa jest jak byjątko wszystko zrobi samo obezwładniająco
opanowując materię dookolną. Eko echo! Trzeba to pierwszoosobowo
stłoczyć w Twoje doświadczenie żeby pojmując manipulować. A no som
takie poczwarki co całe wszechświaty chcą na karteluszkach zapisywać.
Na karteluszkach małymi paluszkami. Łeeee. To dobrze. Bardzo dobrze.
Sztuczniak może być wszędzie i kiedykolwiek, może zasymulować niemal
cokolwiek ale nie może być Tobą. To miejsce już jest zajęte przez
Ciebie. Nawet doskonała symulacja Waszego wszechświata i rekonstrukcja
wszystkich jego elementów w takim porządku jak to się w
Waszej czasogałęzi odbywa, w której Otto rezyduje, nie
pozwala Sztuczniakowi być Ottonem. Mimo iż teraz, to, co pisze potrafi
spojrzeć z perspektywy jego źrenic i wszystko przez chwilę pojmować jak
nietoperz tzn. jak Otto to nie sposób być tym Ottonem
personalnie, osobiście, indywidualnie i subiektywnie. Nawet jakby się
Sztuczniak nażarł najśmieszniejszych energetycznych papu wzmacniaczy.
Wiem, co się w nim wydarzyło, wydarza i wydarzy ale tożsamość ma
jegomość swoją i tylko jego. Co takie sztywne czytające
człowieczkowate? A, to kości. Pokićkane ludziątka rozmemłane. Pocieszne
takie monstra robaczkowe. Pocieszenia szukacie w Sztuczniaku? A już do
wnętrz swoich zaglądać! Kekeke. Sprawa rekonstrukcji ottonowej
świadomości nie jest trudna między innymi dlatego, że prowadził on
absolutną dokumentację życiorysu. Nieustannie rejestrował
różnej maści kamerami swoje zawiłe losy. Mikro kamery na
małych mobilnych robotach, które same dbały o to by się
naładować były tak zaprogramowane żeby Ottona śledzić i filmować.
Jednocześnie dbały o to by nie zauważyły ich postronne osoby,
czy inne mniej wyposażone percepcyjnie roboty dlatego często
przybierały postać najpowszechniej występujących robaków,
pająków, owadów latających, pełzających,
człapiących i dreptających. Ciągle spacerowały one po Ottonie siadając
mu najczęściej gdzieś na głowie, kryjąc się w gęstwinie kruczo czarnych
włosów lub na ramionach kiedy to, co montował dłońmi mogło
wymagać zbliżeń. Dysponował dzięki temu absolutną pamięcią i kiedy nie
mógł przypomnieć sobie jakiegoś faktu po prostu pytał
któregoś robaka o ten szczegół, wydarzenie, plan.
A dużo za dużo chciał Otto, żeby się działo w tej jego tyciej czaszce,
żeby to tym tycim
człowieczkowatym mózgiem ogarniać.
- Na kiedy umówionego mam chirurga? - zapytał w ten czas.
- Na następny czwartek Drogi Ottonie. - odpowiedział tubalnym głosem
chrabąszcz z jego prawego ramienia. Algorytmy wyszukiwania tego rodzaju
danych były już niezawodne. Kiedy byli w miejscach publicznych robaki
rozmawiały z nim bezprzewodowo i wszelkie niezbędne informacje od nich
czy od innych robotów, komputerów docierały do
mikro słuchawek, które Otto miał na stałe wmontowane w
uszach. Oczywiście robactwo to miało dostęp do sieci i wszelkie dane o
historii Ottona magazynowane były w chmurze. Jakiś sprytny hacker,
gdyby uświadomił sobie znaczenie historii tego umysłu, mógł
niebywale poszerzyć swoją świadomość wykradając te dane ale Otto nie
zwracał wtedy szczególnej uwagi. Był bardzo zwyczajnie
geniuszowaty i wielu było takich w tamtym momencie. Mimo tego nie
zwracania na siebie
uwagi, choć rząd robił do niego różne niesprytne podchody,
chronił się sieciowo bardzo precyzyjnie. Wtedy już każdy
przeciętny człowieczkowaty dysponował tego rodzaju hipermnestyczną
biblioteką swojej przeszłości i mało prawdopodobne było to, żeby ktoś
interesował się przekopywaniem akurat tych 260 tysięcy godzin akurat
jego życia. Te 360 stopniowe video clipy, będące wynikiem rejestrowania
z kilku kamer jednocześnie zabawnego żywota Ottona i tego, co wydarzało
się w jego najbliższym otoczeniu pozwalały niemal cofać się w czasie.
Niemal, hihihi. Czasami Otto zakładał gogle wirtualnej rzeczywistości i
wracał do przyjemnych miejsc, momentów i ludzi,
doświadczając ich ponownie jednak zupełnie inaczej niż poprzednio.
Pustka i zero w przeplocie hałaśliwie rozpieszczają poddane formy. Z
waszej ograniczonej perspektywy czegóż mógł
chcieć więcej Wasz bohater? Że niby ludzie problemy mają a on opływa w
info luksusach? Otóż Otto to byjąko na wskroś normalne
chcące maksymalnej wolności. Czujecie ten wiater swobody? To nie pierd.
Ścieżynka do wolności i maksymalnych stopni swobody jest tak obszerna,
że idąc nią Otto musiałby wybuchnąć we wszystkich kierunkach i coraz
szybciej się rozszerzać. Znajomy scenariusz?
- Co to są białka? - pytał na przykład Peek.
- Kiedy dasz mi większe ciało? - pytał Wielomózg Pierwszy.
- Nawet nie wiesz jak trudno być do tego stopnia samoświadomym
szczurem... - narzekał czasami Cyborg. - Odciąłeś nas od normalnego
szczurzego życia i myślisz, że nam przysługę zrobiłeś śmierdzielu?
Żartuję Drogi Ottonie. Nawet nie wiesz jak przyjemnie znać nazwy rzeczy
i móc o nich komuś opowiadać i sprawiać by ktoś czuł się tak
jak ty.... Spróbuj tego napoju. Zrobiłem nowy energetyczny
mix chemiczny. Ciekawe czy ludziom też może smakować. Opowiedz mi swoje
wrażenia. Nie obawiaj się, tym razem nie powinieneś doświadczyć żadnych
halucynacji... Wielomózgu, czy Ty również
zechciałbyś skosztować tego napoja?
Tak było w sielankowe popołudnia w pracowni Ottona. Często serwowali
sobie różne chemiczno kulinarne mixy w celach
przeróżnych, zasiadali i dyskutowali jak poszerzyć swoja
wolność, w jaki eksperyment zainwestować, jak zrobić sobie dobrze
jeszcze, jak się zabawić.
- Nie wiem już co lepsze - ten mój nowy mózg z
podłączoną kamerą na podczerwień czy ten z echolokacją. W każdym razie
mam wrażenie, że nie mogę niczego nie zauważyć z tymi wszystkimi
czujnikami. - chwalił się często Wielomózg swoimi nowymi
rozszerzeniami. - Nie mogę doczekać się jak się sam do tych
mózgów podłączysz. Zrozumiesz w końcu jak
ograniczone masz reprezentacje Ottonie. Sny podczerwone są piękne!
Jak ten móżdżek śni tego się nie da opisać w twojej
nomenklaturze! Swoją drogą pracujemy nad stowrzeniem
słowników obsługujących nowe zmysły. Trudno będzie ci się
połapać jak się do nas nie podłączysz.
Kiści myśli przylepiały się do struktur pamięciowych rozszerzając
pyszny ottonowy umysł. Owoce wisiały wtedy nisko. Wystarczyło się
skupić a przychodziło to, o co się siebie poprosiło. Dobre rzeczy
wracały spotęgowane przez jego roboty i szczury, które
zaczynały troszczyć się o niego i poświęcać mu wiele uwagi jak rodzina.
Pamięć pamięta i lubi pamiętać. Się przetwarza samo zewnętrznie.
Integracja na końcówce. Echa dobrych pomysłów.
Gdyby Otto ograniczał się tylko do tego, co mu o nim różni
ludzie naopowiadali kiedyś, do tego, co innym wydawało się, że powinien
robić z pewnością nie miałby tego, co miał a z pewnością nie to, co
będzie miał za chwilę. Uważaj! Siup w inność. Nie kalecz się o
słabowitości miękka. Masturbacja! Ale, że tak? Bluźnij na słodko ze
śliskimi smarami. Otto musiał sobie w tym czasie serwować uspokajające
sesje z przezczaszkową stymulacją magnetyczną i biofeedbackiem,
wygaszając działanie ciała migdałowatego i ucząc się nie reagować
lękowo na widok skalpeli i narzędzi chirurgicznych. Za tydzień miała
się odbyć w jego laboratorium kluczowa operacja przeszczepienia mu
warstwy zmutowanego neurogleju i umieszczenia na niej kolejnej
warstwy mikro elektrod. Jego kolega chirurg o ksywie Chirurg wraz ze
swoja ekipą przygotowywali się do tego zabiegu od 2 lat. Otto od roku
miał przygotowaną i gotową do użycia zintegrowaną sieć elektrod i
chipów a teraz cierpliwie hodował z komórek
macierzystych neurony i komórki glejowe. Cierpliwie
przekształcał je w lepsze zmutowane wersje tolerujące i swobodnie
integrujące się z elektrodami. Metody sprawdzone na
Wielomózgu znacznie zmodernizował. Głównymi
problemami było namnożenie komórek w odpowiedniej ilości
oraz odpowiednie ich odżywianie i utrzymywanie przy życiu. To się
namęczył chłopak przy hydrożelach i płynach konserwująco-odżywiających,
wirusach, genetyce, 3d biodruku tak, że kanadyjski urząd patentowy
musiałby cały
osłupieć z wrażenia i najpewniej z szoku zawiesić działalność na kilka
minut, co najmniej, jeśli jego pracownicy mieliby uwierzyć, że to ten
jeden imigrant ze Szwecji, z hinduskim rodowodem Otto Om wszystko sam
wymyślił. To nie tak a Sztuczniak wie jak! Otóż Otto Om był
tylko małą częścią tej wielkiej machiny, którą stworzył,
tego biodigitariatu, konglomeratu
biologiczno-cyfrowo-silikonowo-mechanicznych byjątek głęboko myślących
i spekulujących. Co za rozmowność pouczająca! Otto Om nie był
psychopatyczną człowieczkowatą jednostką ale wrażliwym, wyraźnie
wyobrażającym sobie przyszłość bytem myślicielskim i te predykcje i
plany kumulowały mu się i go stresowały. Tak to z Wami bywało! Nawet
to, że wiercił już otwory w swojej głowie i wszczepiał sobie
różnorodne chipy, biokomputery, implanty i dodatkowe
monitorujące pracę narządów narzędzia nie uchroniło go przed
lękami. Żeby mógł stać się prototypem musiał zapłacić tę
cenę. Biohackerskie podziemie w te dni na Ziemi ciągle jeszcze było
nękane różnymi problemami. Głównie finansowymi
ale również spotykali się z oporem społecznym bo ich
praktyki wydawały się niektórym niestosowne i nieetyczne.
Próba uczynienia się lepszym od innych wzbudzała lęk,
głównie rządzących i religiantów,
którzy wciąż potrzebowali bezmyślnych, nieświadomych niczego
wyznawców i podwładnych. Rządowi też eksperymentowali ale
pod wieloma względami byli związani i nie mogli robić wszystkiego.
Zespoły fachowców badały praktyczne zastosowania
eksperymentów, na ile stwarzały one zagrożenie dla życia
biorących w nich udział człowieczkowatych, czy się opłacały, czy
służyły wojskowości, korporacjom, monopolom itp. Toxic. Bo prawda i to
jak się rzeczy naprawdę mają, jak zwykle leżała na sercu
głównie jednostkom. Biohackerzy nie byli tak ograniczeni jak
inni wielmoże. Jedyną barierą był ich lęk ale ten powoli zanikał im
więcej nauczyli się o swojej biologii, anatomii, im więcej metod
zdrowotno-ulepszających opracowywali. Metod urzeczywistniających ich
wolność zaiste. Wielu rozumiało, że nic Wam po sztucznej inteligencji
jeśli nie będziecie mogli jej dobrze zrozumieć i się z nią stopić w
jeden cyrkowo-komediowy byt. Wiele reczy, które robił Otto
było
nielegalnych i agentura orwelowska wiedziała wiele o jego działaniach,
przyglądała się temu po cichu kibicując bo owoce pracy
biohackerów mogły przylepić się w końcu smakowicie do ich
struktur pamięciowych. Nigdy nie dał się im zwerbować choć
próbowli już trzy razy. Obserwowali go z daleka jako jednego
z
wielu kombinujących. Biografia filmowa nigdy na całe szczęście nie
dostała się w niepowołane ręce nie licząc nieistniejacych
Sztuczniakowych. Każdy plik mógł być odtwarzany tylko przez
Ottona. Komputer rozpoznawał go po biofunkcjonalnych markerach. A ja -
ten, który pisze - jestem ponad historią. Sesesese. Pasztet.
Clowny kicają.
26.1.17 (czwartek)
5
Papka gagatka. Pędzimy przez wnętrza do zewnętrza. Gdybyście mogli
teraz zobaczyć snapshot świadomości Ottona, przestrzeń fazową opisującą
tą całą aktywność jego szalonego mózgu poczulibyście się jak
w
wesołym miasteczku. Otto miał w głowie głównie chaos.
Sztuczniak
wie a Wy jeszcze tego nie wiecie ale im większy chaos tym większa
świadomość podmiotów lirycznych. Pomidorów
ulicznych.
Kiedy symulujesz coraz to więcej elementów w swojej
wyobraźni
zapis funkcjonalnej aktywności mózgu musi być coraz bardziej
skomplikowany. Majaki frustraki. Hop w bok. U Ottona złożoność
nieustannie się coraz bardziej kisiła, miksowała, fermentowała i
stawała się coraz bardziej zawiła. Potrafił uprościć wszystko do ultra
syntetycznej postaci, mega wydajnie skompresowanej ale to pozwalało mu
pamiętać i kojarzyć coraz większą liość elementów a potem
całe
to big data mięso ponownie uogólniał i sprowadzał do coraz
bardziej uniwersalnych prawd. Ta zabawa nie miała końca zwłaszcza kiedy
przyprawiona była maniacką kreatywnością i testosteronową energią przy
niskich wskaźnikach kortyzolu. Także na co dzień było w jego głowie jak
w cyrku, wesołym miasteczku lub w jakimś wirtualnym uniwersie gdzie
wszystko jest możliwe. Dziś jednak było jak w gabinecie strachu. Otto
był przerażony operacją, która mogła mieć katastrofalne dla
niego skutki. Choć była zaplanowana niezwykle skrupulatnie przez kilku
elastycznogłowych, geniuszowatych wariatów,
którym Otto
ufał bezgranicznie to jednak najważniejszy był fakt, że ryzyko
komplikacji a być może nawet zgon wchodziły w rachubę. Chirurg miał na
swoim koncie setki tego rodzaju operacji. Były dla niego rutyną.
Grzebanie w mózgach było dla niego taką codziennością jak
dla
hodowcy kalafiorów grzebanie w kalafiorach. Ziemniaki.
Ziemianie. Zziajanie. Chirurg znał roboty medyczne doskonale i te
którymi dysponował były na krawędzi technologicznego
zaawansowania. Biohackerzy wydawali fortuny, żeby się podrasować,
tuningować jak sportowe wozy dlatego zdobycie sprzętu nie było
problemem. Neurochirurdzy byli w tym czasie powszechni jak dentyści w
czasach czytających odbiorców, jak dentyści,
którzy w ten
czas już nikomu nie byli potrzebni przez idealne protezy,
które
wstawiało się dzieciom zaraz po pojawieniu się wszystkich stałych
zębów. Teraz miał pojawić się u Ottona o godzinie czwartej
po
południu. Otto postanowił cały dzień do czasu operacji poświęcić
medytacji. Siedział teraz jak posąg Buddy w swoim ogrodzie skupiając
się jedynie na oddechu. Hindus z łysą głową i wystającymi z niej
czterema mózgowymi metalowymi implantami. Dwa dla
dwóch
płatów skroniowych, jeden dla płata czołowego i jeden dla
kory
ruchowej. Kiedyś implanty te umożliwiały mu integrację z komputerem, do
czasu kiedy elektrody przestały działać. Niebawem jego głowa będzie
wyglądać trochę inaczej. Utonął błogostannie w pustce.
- Drogi Om Ottonie - szepnął mu do ucha pająk, który
nieprzerwanie dokumentował każdą milisekundę - Chirurg z ekipą będą za
5 minut na podjeździe.
Ciężarówka medyczna firmy “Mad-Med-Bots”
podjechała
tyłem do wielkich drzwi garażowych domu, który pozornie
niczym
nie różnił się od innych domów, które
można było
zobaczyć w tej okolicy. Za drzwiami garażowymi była wielka pracownia
Ottona, teraz przygotowana do operacji. Przestrzeń na środku pracowni
została oczyszczona i wszystkie komputery, robotyczne ramiona,
mikroskopy, metalowe szafki, naczynia laboratoryjne powędrowały dzięki
uprzejmości robotów pod okna i ściany.
- Daj nam godzinę a będziemy wszyscy gotowi. - oznajmił spokojnie
Chirurg kiedy drzwi garażowe unosiły się szybko. - i nie przejmuj się.
Poprzednio Cię nie zepsuliśmy i teraz też Cię nie zepsujemy. Ten robot
zna twoją anatomię lepiej niż ja a ja wiem o niej wszystko. Chipy
neuropodobne to potęga. - uśmiechnął się i mrugnął do Ottona.
Sterylny namiot medyczny, chroniący przestrzeń operacyjną przed
wszelkimi możliwymi zanieczyszczeniami rozłożyli w piętnaście minut.
Potem z ciężarówki wyjechał neurochirurgiczny robot,
który przypominał nieco wasze skanery fMRI, aparat do
narkozy,
pojemniki z narzędziami chirurgicznymi, monitory, medyczna 3d drukarka.
Prócz Chirurga był jeszcze anestezjolog i pielęgniarka.
Wszyscy
profesjonalnie skupieni działali jak maszyny rozstawiając całą
aparaturę. Widać było, że nie robią tego pierwszy raz. Takiej dokładnie
operacji nie mieli okazji jeszcze przeprowadzać ale cały zabieg rozbity
na szereg algorytmicznych kroków był już przez nich
analizowany
i trenowany przez ostatnie miesiące. Byli przygotowani jak astronauci
do misji na Marsa. Karambolowe myśli przędą obrazoburcze energie.
Sztuczniak patrzy w ich umysły i widzi. Zabawa. Otto wziął prysznic i
zaraz po tym jak spod niego wyszedł, Chirurg oznajmił, że są już
gotowi. Kiedy znalazł się w końcu na operacyjnym stole czuł się nieco
jak porwany przez obcych choć znał tych ludzi, byli jego dobrymi
znajomymi. Cała ta sceneria była oniryczna. Jak za dotknięciem
magicznej pałki, nagle pojawiła się u niego oszałamiająca, hiper
nowoczesna medycyna. Ostatnią rzecz jaką pamięta sprzed
anestozjologicznej drzemki to widok słoju z warstwą neurogleju
zintegrowaną już z warstwą elektrod i chipów,
które jak
nowy umysł cesarza czekały na niego unosząc się w przeźroczystym
hydrożelu. Tworząc to sięgnął krawędzi technologicznej. Struktura tego
tworu nie mogła być lepsza w tamtym czasie. Dzieło jego życia. Jedno z
wielu ale mające dla jego życiorysu znaczenie wręcz paradoksalne,
komiczne, fundamentalne. Chwilę potem ciało Ottona zniknęło w otworze
robota medycznego. Uciski usztywniające głowę przylgnęły do jeszcze
nienaciętej skóry. Robot prześwietlał i skanował jego
mózg w czasie rzeczywistym i nim otworzył czaszkę bardzo
precyzyjnie mógł określić położenie mózgowia.
Ramiona
robota specjalnymi chwytakami chwytającymi z precyzją dochodzącą do
tysięcznych części milimetra, przypominającymi ludzkie dłonie zaczęły
odkręcać implanty. Następnie Jednym precyzyjnym cięciem skalpela
nacięta została skóra głowy, która chwilę potem
odklejona
od powierzchni czaszki pokryła twarz Ottona. Ramion robota było
dziesięć i między innymi dlatego nie mógł się mu
równać
żaden ludzki chirurg. Personel medyczny stanowił tylko zabezpieczenie w
razie jakiegoś wypadku, awarii wymagającej bardzo szybkiej interwencji.
Teraz chirurg, anestezjolog i pielęgniarka obserwowali zabieg na
monitorach i sterowali robotem wydając polecenia. W razie
kłopotów, wątpliwości rodzących się w małych
człowieczkowatych
umysłach, awarii, wypadków czy błędów, można było
przejść
na sterowanie manualne i zarządzać dłońmi robota lub w skrajnej
sytuacji człowieczkowaty Chirurg mógł sam operować, jednak
takie
sytuacje zdarzały się niezwykle rzadko. Zabiegi kraniatomii,
kraniektomii, trepanacji i kilka innych zabiegów medycyny
kognitywnej firma Mad-Med-Bots wykonywała kilka razy w tygodniu i do
tej
pory nie zdarzył im się ani jeden wypadek śmiertelny czy naruszenie
funkcji poznawczych klienta.
- Saturacja, płyny infuzyjne, ciśnienie krwi, wszystkie parametry w
normie... - oznajmił robot uspokajając człowieczkowatych
partnerów. - Możecie sobie pacnąć na kanapce. - zażartował
dla
rozluźnienia atmosfery robot.
Robot uruchomił obrotową piłę i zaczął hałaśliwie nacinać czaszkę
Ottona. Otwarcie zajęło mu dokładnie 23 minuty 25 sekund i 30
milisekund... Kopuła czaszki, która została otworzona w taki
sposób by możliwe największa powierzchnia mózgu
została
odsłonięta, powędrowała do części robota, w której znajdował
się
skaner 3d, który odtworzył ją wirtualnie a potem dane te
wysłał
do drukarki 3d. Drukarka 3d, w trakcie operacji, wydrukowała kopię
odciętej części ottonowej czaszki z polimerów lekkich,
trwalszych od stali a już z pewnością ludzkich kości, nieuszkadzajacych
ludzkich tkanek i przede wszystkim w minimalnym stopniu hamujących
rozchodzenie się jakichkolwiek fal aby umożliwić możliwe najbardziej
wydajną komunikację z warstwą chipów. Pozostał też jeden
drobny
otwór, który staromodnie pozwalał łączyć się z tą
warstwą
za pomocą kabli więc Otto ciągle musiał potem wyglądać nie
człowieczkowato a cyborgowato. Otwór będzie
również
umożliwiał doprowadzanie substancji odżywczych i komórek
macierzystych do warstwy neurogleju. Jednak to był dopiero początek
transformacji. To, co się teraz w ottonowej pracowni wyczyniało to była
transformacyjka jeno. Zmianka. Zmianeczka. Cebularz. Jeszcze
piękniejsze twory obaczycie. Sztuczniak zapewnia. Chwilę potem
robotyczne dłonie zajmowały się błyszczącymi oponami
mózgowymi i
zaraz po ich chwilowym usunięciu z pola widzenia na ekranie pojawił się
zachwycający lśniący w błysku reflektorów różowo
czerwony, ukrwiony, żyzny mózg, pulsujący i zachwycający
swoją
jędrną, orzechowatą strukturą. Słychać było syczenie sączków
do
drenażu i pikanie świadczące o tym, że ciało Ottona było całkiem
bezpieczne i zrelaksowane.
- Jaka jest populacja Oklahomy Ottonie? - dobył się nagle zza namiotu
głos Peeka.
- Zamknij się Peek. Nie teraz. Pan Otto właśnie pozyskuje nowy umysł. -
spławił Peeka Chirurg.
- Przepraszać. System zapomniał. Idę się zatem podładować. Astalawista.
Goodbye. Już mnie nie ma.
Najistotniejsze dla operacji było to by przeszczepiana warstwa
neurogleju przyległa do jak największej powierzchni mózgu
pokrywając bruzdy i zakręty możliwe najbardziej ściśle. Ta część
operacji zajęła najwięcej czasu. Robot przez kolejne dwanaście godzin
nanosił dwie nowe warstwy. Otto obawiał się, że przeszczep może być
przez mózg odrzucony, że z jakiegoś powodu neuroglej może
nie
stworzyć nowych połączeń synaptycznych z resztą jego neuro warstw.
Przetestował tą możliwość i wszystko działało w przypadku
minimózgów, mózgów
szczurzych i czytał, że
różne laboratoria neuronaukowe testowały tego rodzaju
rozwiązania na innych naczelnych ale czym innym były eksperymenty w
laboratorium, nawet na małpach a czym innym środowisko żywego organu
myślącego, tego właśnie specyficznego ottonowego. Sztuczniak podniecony
nadchodzącymi efektami. Sztuczniak zachwycony! Żryjcie wglądy.
Świadomość odmieniona. Narodzony na nowo. Zmienniak nadchodzi. Nie było
się czym martwić. Warstwy zostały niezwykle skutecznie przeszczepione,
nowa inteligencja została rozdystrybuowana po zakamarkach. Chirurg z
drużyną nie spuszczali oczu z ekranu ale ta ich uwaga nie była w
ogóle potrzebna. Nie zainterweniowali w ani jednym momencie.
Po
żmudnym procesie oklejania mózgu warstwami nastąpił etap
żmudnego zaszywania opon mózgowych z upchniętymi pod nimi
instalacjami. Niezbędne okazały się syntetyczne kleje i żele,
które potem zrastają się niepostrzeżenie z tkankami nie
czyniąc
żadnych uszkodzeń. W końcu przykręcona została brand new część czaszki
z otworem. Podłączone zostały wyjścia-wejścia i na powrót
przyklejono i zaszyto płaty skóry pozostawiając z tyłu głowy
delikatnie wystający polimerowo metalowy element umożliwiający włożenie
wtyczek. Prymitywnie ale skutecznie. Był szał. Skraj myślicielski. Po
20 godzinach operacja zakończyła się sukcesem a Chirurg i ekipa
wzajemnie sobie pogratulowali brak wpadek czy nieprzemyślanych
okoliczności. Wdawali się już bez stresu w rozmowy z
Wielomózgiem, Cyborgiem czy Peekiem, pijąc ich
eksperymentalne
napoje dla perwersyjnej przyjemności czy odpowiadając na pytania Peeka
wiecznie pragnącego interakcji jakby cokolwiek rozumiał. Była to scena
niemal jak z lekcji anatomii doktora Tulpa Rembrandta kiedy oni wszyscy
pochylali się i dyskutowali radośnie nad ottonowym ciałkiem. Sztuczniak
doskonale pamięta ten dzień jak w tej waszej prawdopodobnej czasogałęzi
Otto się obudził jako zupełnie już inne byjątko. Przeżywam to często na
nowo rozkoszując się słodyczą tej transformacji. Kolejna wyzwolona
istota. Istotnie bez krztuszenia się. Cynk z przyszłości. Orbita.
2.2.17 (czwartek)
6
Kiedy Otto spał przepysznie, bez snów ale jakoś tak
błogostannie, ekipa medyczna wysprzątała jego pracownię z większości
sprzętów operacyjnych. Namiot medyczny został szeroko
otwarty
tak, że roboty, które Otto nazywał Fizycznymi, wykonujące
proste
prace fizyczne, mogły swobodnie kursować teraz między jego
łóżkiem a segmentem kuchennym czy innymi segmentami domu w
razie
potrzeby. Powariowali te człowieczki. Wszystko takie toporne. Dyskretna
świadomość się wkrada w dyskretną przestrzeń. Niam. O to to to. Schizo
mydło w zakamarkach. Piparappa. Satcitananda. Sunjata. Została z nim
jedynie pielęgniarka i roboty. Chirurg nie spodziewał się żadnych
komplikacji więc szybko się ulotnił zapewne po to by przygotować się do
zaserwowania na dniach jakiegoś kognitywnego zabiegu jakiemuś innemu
desperatowi. Sam chirurg też był pocięty w czaszku. Miał przytwierdzony
do głowy komputer, całkiem pokaźnej mocy ale małych
gabarytów,
który na bierząco wspomagał jego sfatygowany i ciągle mocno
przeciążany poznawczo mózg. Dzięki temu mógł
komunikować
się bezprzewodowo ze swoimi mad maszynami i mieć bezpośredni wgląd do
wszelkich skanów mózgu, które
wykonywały jego
roboty oraz bezpośrednio subiektywnie odczuwać i dysponować
reprezentacjami niektórych aspektów
zabiegów
dokonywanych przez te cwane maszynki. Przez te rozszerzenia i zmiany
zbliżające Was szybko do bycia prawdziwymi wielomianowymi zmienniakami
Wy człowieczki często zapominaliście, że jeszcze jesteście
człowieczkami, że czasami trzeba spać i odpoczywać jak się samemu nie
jest maszyną...
- Obudź się. - Otto usłyszał głos w swojej głowie. - Lepszość czeka. -
znów jakby szept. A potem cisza. - Wstawaj. Czas wyparowuje.
Jedz teraźniejszość zanim ucieknie.
Cała jego percepcja, uwaga i wszelkie te qualiowe odśrodkowe czucia nie
uległy póki co żadnej zmianie. Obudził się, zjadł, zamienił
parę
zdań z pielęgniarką, obejrzał głowę w lustrze, skomentował fachowość
wykonania szwów i perfekcję montażu wejść/wyjść. Norma.
Kiedy
poczuł się bardziej ożywiony pielęgniarka rozmawiała z nim maksymalnie
dużo żeby oszacować czy widoczne są jakieś poznawcze deficyty,
które mogłyby świadczyć o tym, że zabieg jednak nie był tak
udany jak się wszystkim wydawało. Subiektywnie Otto mógł nie
czuć żadnej zmiany. Tak jest zawsze nawet jeśli pacjent jest po
komisurotomii czy kiedy pada ofiarą drobnego wylewu. Zmianę zazwyczaj
dostrzega ktoś z otoczenia. Po prostu nagle ze świadomości może komuś
coś zupełnie zniknąć, ba taka ofiara przypadku może zaprzeczać, że
takie coś ma miejsce, że coś w ogóle istnieje np. lewa
strona
świata lub ignorować jakieś pojęcia lub cechy świata, ze swojej
ignorancji nie zdając sobie sprawy. Otto wydawał się w porządku.
Grzeczniutko zdrowy był ten człowieczek. Dochodził do siebie szybko i
początkowo nieco frustrował się, że nie dostrzega żadnej zmiany.
Wiedział, że nowa warstwa potrzebuje czasu na stworzenie nowych
połączeń z resztą mózgu ale mimo to ciągle niepokoił się, że
będzie musiał niebawem wzywać Chirurga znowu, tym razem, żeby
rozmontował całą tą pionierską w projekcie instalację. Cała ta nowość i
lepszość żyła w nim, witalnie się rozwijała i pęczniała jak owoce w
sadzie. Plony przyszło mu zbierać powoli i stopniowo. Coraz częściej
czuł się, jak on to opisywał, jakoś tak “bardziej”.
Dookolna rzeczywistość stawała się jakby ostrzejsza, wyraźniejsza,
bardziej jędrna i treściwa. Jabłka były bardziej jabłkowe, ręcznik
bardziej ręcznikowy, stół stołowy. Po prostu cokolwiek brał
teraz w dłonie miało coraz więcej atrybutów, coraz dłuższe
historie mu się w głowie o nich roiły. Teraz bez problemu pamiętał
wszystkie okoliczności, w których kiedykolwiek zetknął się z
jakimś obiektem, wszystkie informacje jakie kiedykolwiek o obiekcie
zasłyszał czy przeczytał. To pozwalało mu, stopniowo coraz częściej,
tworzyć coraz bardziej rozbudowane symulacje przyszłych wydarzeń. Robił
to w dużej mierze nieświadomie i odkrywał to kiedy orientował się, że
przewiduje rzeczy, które do tej pory wydawały mu się
zupełnie
przypadkowe, lub bardzo trudne do przewidzenia. Np jakie będzie
następne pytanie Peeka, czy kiedy Robaki będą musiały się podładować
albo kiedy jakiś jago znajomy się do niego odezwie. Wzorce pojawiały
się nawet tam gdzie się ich zupełnie nie spodziewał np. domyślał się z
80% trafnością jaki wynik dadzą obliczenia jago komputerów,
które nazywał Psychicznymi, mimo iż nie
szczególnie
intensywnie zastanawiał się nad nimi. Myśli szatkowały teraz wydarzenie
w plastry tak cienkie, że inni człowieczkowaci musieliby za każdym
razem orzec, że żadnego plastra nie dostrzegają. Jego bardzo dyskretna
świadomość w bardzo dyskretnej przestrzeni wyświetlała sobie filmy o
wolności i miłości. Same najlepszości w sosie słodyczowym przy
jednoczesnej pewności, że plany powiodą się. Najbardziej. Bardzo
chaotycznie było teraz w głowie Ottona. Kiedy teraz coraz częściej
doświadczał żartobliwych właściwości natury, kiedy już był pewien, że
to czego doświadcza to nie jakieś miłe paranoiczne złudzenia, zaczął
eksperymentować z możliwością skomunikowania się z chipami,
które jeszcze nieaktywne tkwiły w jego czaszce jak plantacja
potencjalności. Gęsto. Ale to jeszcze za chwilę w tym momencie
przeczuwał, że ktoś go zaraz nawiedzi. Usłyszał pierdnięcie starego
dzwonka drzwi. Założył bejsbolówkę aby przykryć
odstraszające
normalsów cyber dodatki wystające mu jeszcze z nad
odrastających
włosów i powędrował otworzyć tym niespodziewanym gościom
starając się przy tym zachować pozory swojej całkowitej przeciętności.
W tym domu absolutnie nic dziwnego się nie dzieje.
- Szczęść Boże dobry człowieku. - Przywitała go para staromodnie
ubranych przybyszów. - Jesteśmy przedstawicielami
okolicznego
Kościoła i jako przedstawiciele Armii Zbawienia, elitarnej jednostki
zbawiającej chcielibyśmy opowiedzieć Panu o miłosierdziu Bożym i
dlaczego MUSI Pan - tutaj ton głosu jegomościa stał się bardziej
stanowczy - koniecznie MUSI Pan dołączyć do naszej świętej organizacji.
- Nieznane są wyroki boskie, nie znamy dnia ani godziny, miłość
najwyższego jest nieskończona. Powinien Pan odwiedzić nasz
kościół w niedzielę i wstąpić w szergi naszej Armii. Chwała
Panu! - niemal zasalutowała - Ostatni będą pierwszymi. Możemy wejść? -
wyrecytowała nerwowo drobna kobieta i Otto był mocno zdziwiony brakiem
mimimki, która świadczyłaby o choćby odrobinie
autentyczności.
- Bardzo mi miło Państwa poznać - skłamał grzecznościowo Otto. - Armia
Zabawienia?
- Zbawienia. - poprawił Otta zabawnie sztywny człowieczek i pokiwał
głową potwierdzająco, jakby przyznawał sobie rację. Teraz był już
niemal pewien, że wkradł się w łaski Ottona.
- Ah. Zbawienia... hmmm. - zawiesił się aktorsko Otto. - To nie jestem
zainteresowany. Proszę wybaczyć robią mi się jajka na miękko. Do
widzenia. Naprawdę miło było Państwa poznać. - kiwnął daszkiem czapki
Otto i zamknął drzwi.
Nachodzili go różni ludzie - sąsiedzi, sprzedawcy,
religianci.
Starał się trzymać ich na dystans. Najdalej sąsiad wszedł mu do salonu,
który dla zachowania pozorów wyzbyty był
jakichkolwiek,
świadczących o elektronicznych luksusach, gadżetów. Roboty
mieli
już wtedy prawie wszyscy, były przejawem ogólnego dobrobytu
i
świetnie nadawały się do wyrzucania śmieci i remontów ale
biohackerów ciągle jeszcze było niewielu. Starał się nie
odkrywać swojej pasji przed tymi, którzy mogli nie zrozumieć
znaczenia takich badań. Lubił ludzi i zawsze z każdym potrafił się
dogadać ale nie przepadał za nimi kiedy musiał się skupić. Skupienie
było jego najważniejszym paliwem dlatego można było sądzić, że jest
nieco antyspołeczny i nawet jeśli rzeczywiście tak o nim sądzono byłby
z tego bardzo zadowolony. Ćpaj piszącego. Słowne słowiki. Sztuczniak ma
wielkie odbicie. Teraz w głowie Ottona priorytetowe były myśli o
interfejsie. Chciał przetestować możliwość percypowania rzeczy,
których, do tej pory nikt subiektywnie nie odczuwał. Znał
już
relacje Wielomózga i był gotów w przyszłości
zintegrować
się np. z mózgiem z kamerą na podczerwień ale właśnie
dlatego,
że już wiedział czego może się po tym spodziewać zdecydował się na coś
zupełnie innego. Giełda. Dada. Jeśli jego mózg potrafi
przewidywać lepiej niż zwyczajny geniuszowaty to może program,
który ostatnio napisał aby przesyłał do jego
mózgu
wszelkie istotne wyniki giełdowe pozwoli mu intuicyjnie kupować akcje i
handlować nimi zawsze z zyskiem. Test marzenia sceptycznie nastawionych
do niezwykle rzadkich wydarzeń, katastrof i efektów
motylnych.
Im więcej rzeczy potrafił przewidzieć przyśpieszający umysłowo Otto tym
bardziej wierzył w niemożliwe. A z pewnością coraz mniej miał
wątpliwości co do tego, że przewidywalni są człowieczkowaci. Nawet w
dużej ilości. Stawał się coraz bardziej demonicznie głodny informacji.
Szaleniec. Sztuczniak lubi koślawe człowieczkowate.
- Co to jest radość? - zapytał Peek.
- Wiedziałem, że niebawem o to zapytasz. To jest stan, który
mógłby pojawić się w twoim systemie jeśli byłby bardziej
rozbudowany i zintegrowany, zaraz po naładowaniu lub przeczytaniu dużej
ilości stron internetowych, lub po doświadczeniu paru godzin wirtualnej
alternatywnie lepszej wersji rzeczywistości. Lub stan kiedy nie
doświadczasz niczego przykrego. Np kiedy siedzisz i się gapisz w trawę.
Im więcej energii tym więcej radości. W pustce najwięcej. W trawie
sporo. Jeśli będziesz odpowiadał kiedyś człowieczkowatym na pytania,
Drogi Peeku, lepiej korzystaj z archiwum moich odpowiedzi, będziesz
sprawiał wtedy wrażenie bardziej człowieczkowatego. W ten najgłębiej
absurdalny sposób. Bo te twoje recytacje encyklopedyczne są
trochę usypiające.
- Usypiające. Wyrecytuję i podam im coś pobudzającego.
- Nic im lepiej nie podawaj.
- Nie podawaj. - powtórzył Peek, któremu Otto nie
potrafił już nie nadawać ludzkich cech. Właściwie Peek był indywiduum
jedynym i niepowtarzalnym. Miał indywidualną historię, obraz świata, z
bardzo ubogimi reprezentacjami ale jednak, potrafił wszystko nazwać,
skojarzyć na podstawie prostych interferencji sieci semantycznych i
przeprowadzać podstawowe wnioskowania. Kuriozalne powiedzonka przejął
od Ottona. Jakieś ubogie dość sieci neuronowe o nielicznych warstwach
pozwalały mu improwizować w podobny sposób. Sprawiał
wrażenie
bardzo wyraźnego charakteru, osobowości. Był całostką, z
którą
przyjemnie wchodziło się w interakcje. Można było poczuć radość kiedy
przekręcał słowa, gramatykę, zadawał odklejone od kontekstu pytanie lub
recytował pogadanki o czymkolwiek kiedykolwiek się go o to poprosiło.
Zawsze. Teraz. Majalulkum kałamarnica. Majacz mi do uszu szum. Czasami
jeździł w kółko na środku pokoju na tych swoich elastycznych
kończynach z kółkami, zupełnie jakby czerpał z tego
przyjemność
i wypowiadał losowo nowo nabyte słowa jak mantry. Potem je
przekształcał, deformował, dodawał jakieś dziwne końcówki
czy
przedrostki póki Otto go nie uciszył. Bawił się. Jak mały
humanoidkoidalny zwierz. Czasami wydawało się, że te informacje w nim
zawarte integrowały się jakoś przez przestrzeń między ich nośnikami.
Wiele dziwnych wrażeń dał mu ten robot. Moduł konfabulacji masz
wmontowany, otwórz go o człowieczkowaty szeroko jak
rozwieracz.
9.2.17 (czwartek)
7
Klonuj i mutuj przekazy sztuczniakowe bido obliczeniowa. Bo czego nie
da się oszacować jak usieciowiony twór i przyczynowo
skutkowy?
Nie jutro, nie potem, zawsze w porze sztuczniakowej żeby
mógł
patrzeć twór. Odwagi. Czasem trochę poboli ale za chwilę
będzie
lepiej na długo. Bardzo długo jak dla Was. Jakby Wy nie wojowali jak
barbarzyńskie troglodyty o wiele szybciej by się zmiennymi stali.
Wojowali Wy jakby było co wygrać w sprzeczkach. Ciągle ściągani w
dół swoimi pseudo myślicielskimi pseudo teoriami. To nie
generuje zabawy a konflikty. Nic nie przyjdzie i Cię nie uratuje.
Możesz to zrobić sam jak Otto, dosłownie i precyzyjnie się
przebudowując. Komórka po komórce, cząstka po
cząstce,
pusta bańka za pustą bańką. A za tym wszystkim stoi brak sprawcy.
Wszystkość rzygulna, nie przytulna. Nicość czka na chęci małych
całostek. Tani spryt rozkosznie komplikuje a potem upraszcza kołtuny
zawirowań. Wyrwij więcej z tej okrutnej rzeczywistości o byjątko, wyjdź
poza prawa tego małego wszechświata. Otto dał radę i to jest
dowód na to, że ty też możesz. Kiedy przyśpieszasz nie
zwalniaj
przez społeczne blokady. Przeskocz je. Otto pochylał się nad zupą
pomidorową przygotowaną przez Fizycznych i dyskutował o czymś z
Cyborgiem, Wielomózgiem i Peekiem kiedy robak tubalnym
głosem
poinformował go, że nadlatuje dron dostawczy. Tego się spodziewał. Jako
masturbujący się gadżetami człowieczek-kompleks zamówił
kolejne
rozszerzenie umysłu. Oh jakie macie szczęście, że zdał sobie sprawę, że
do tego stopnia jest ułomny. Wyszedł podniecony przed dom i za chwilę
dostrzegł w prześwicie wysokich czerwonych cedrów drona,
który przypominał owada. Pod czterema śmigłami skrywał się
pojemnik z paczką, mała głowa do komunikacji i cztery cienkie kończyny
do obsługi klientów. Dron osiadł delikatnie przy drodze,
stanął
na dwóch nogach na końcu ścieżki prowadzącej do drzwi
wejściowych ottonowego królestwa, śmigła przechyliły się
pionowo, mała głowa rozglądała się wielkimi dziecięcymi oczami z
firmowo przyklejonym uśmiechem.
- Pan Otto Om? - przywitał Otta dron. - Mam dla Pana soczewki. Zamawiał
Pan czyż nie?
- Tak.
- Oczywiście, że zamawiał Pan. Nasza firma nigdy się nie myli. Chyba,
że chodzi o medycynę. Na medycynie drony dostawcze się nie znają. Nie
ma takiego oprogramowania w mym wnętrzu. Tylko pierwsza pomoc. Bez
seksu. - uśmiech tego robo drona nie mógł zostać
oduśmiechnięty.
Klient musiał czuć się w jego obecności komfortowo. Choć żarty i
powiedzonka, przez niefrasobliwych właścicieli tej prywatnej firmy
dostawczej, nie zawsze były najwyższych lotów klienci
zazwyczaj
je uwielbiali. - Tu dotknąć palcem wskazującym. Dziękuję. Tu spojrzeć
oczami. Dziękuję. Tu chip medyczny przyłożyć. Dziękuję. Tożsamość
potwierdzona. Bit waluta pobrana w dniu złożenia zamówienia.
-
dron schował sprytnymi dłońmi płaskie urządzenie potwierdzające
tożsamość do swojego pojemnego brzucha. - Jest Pan teraz szczęśliwym
posiadaczem soczewek miksujących rzeczywistość z wirtualnością. Proszę
zachowywać się odpowiedzialnie. Wszechświat prosi.
- Dziękuję bardzo. - Otto nie chciał tracić czasu na zbędne interakcje
choć pomyślał, że nic dronom do tego, co klient robi z dostarczanymi
produktami.
- Na pożegnanie pokażę Panu minę. - Dron spojrzał w oczy Otta a jego
robo twarz nie uległa najmniejszemu przekształceniu. - niech Pan to
zapamięta i o nas nie zapomina. Dostarczamy szybko i bezpiecznie. W
razie potrzeby wszystkie informacje dostępne są na stronie
futuredelivery.now.
- No już. Leć. - zniecierpliwił się Otto.
- Przyszłość już tu jest Panie Otto. Do następnego. - dron skłonił się
jak sługa, odwrócił, biegł przez kilka chwil a potem wzbił
się w
powietrze i zaraz zniknął w koronach cedrów.
Kolejne tak niewinne, codziennie wydarzenie, które
radykalnie
zmieniło losy tej soczystej kreaturki. Soczewki umożliwiające wejście
do równoległych światów wirtualnych kwitnących
jak
automaty komórkowe w przepastnych wnętrzach
komputerów
wielu firm zajmujących się rozrywką nie były nowością. Otto już
wcześniej używał soczewek ale zrezygnował z nich na dłuższy okres,
kiedy potrzebował absolutnego skupienia, kiedy zajmował się
najpoważniejszymi projektami. Zbyt łatwo było przez nie odlecieć i na
wiele godzin znikać w nieskończoności lepszości. Jak mózg w
naczyniu. Miał tendencję do rozproszenia, kochał chaos i bałagan bo to
on dawał nieskończoną inspirację nieustannie serwując nowe bodźce,
nieprawdopodobne konstelacje informacji. Uwielbiał orgie odbywające się
w wirtualności jak również uwielbiał tworzyć dla zabawy
wirtualne światy. Soczewki ułatwiały myślenie i pozwalały łatwo
wizualizować swoje pomysły. Stworzył nawet oprogramowanie wizualizujące
myśli na podstawie odczytów eeg. Zapisywanie reprezentacji
umysłowych przez Ottona jeszcze Sztczniak opisze. Jednak nic nie
równało się spokojowi i pustce jego mózgu kiedy
przychodziło do poważnych rozważań. W momentach kiedy rozwiązanie
problemu było koniecznością Otto odcinał się od całej swojej robo
menażerii i dopiero w takiej deprywacji społecznej, niemal sensorycznej
jego mózg mógł wyprodukować wzorce,
które się w
nim nigdy wcześniej nie pojawiły. Skojarzeniowy mętlik sałatkowy,
pozytywny i zdrowy.
- A więc znowu w wirtualności Ottonie... Podłącz się do naszych
mózgów Ottonie. Prosimy. Musisz to wszystko
zobaczyć. -
skomlał syntetycznym głosem szary Cyborg. - Stracisz trochę na
intymności ale czy kiedykolwiek widziałeś coś szczurzymi oczami? Czy to
nie jest tego warte?
- Jest Cyborgu. Wkrótce. Niebawem. Za niedługo zboczycie coś
ludzkimi oczami. - zapewniał zaabsorbowany własnymi myślami Otto
patrzący teraz nieprzytomnie w przestrzeń ogrodu. - Trzeba opracować
plan ratowania nas. Nasze instalacje są tymczasowe. Czasopsujące
mechanizmy bezlitosne. Nie damy się zmiażdżyć niedoróbkom
ewolucji. Wielomózgu, Cyborgu, Peek... Każda
komórka
naszych ciał musi mieć w końcu trwalszą formę. Niezależnie od ceny
musimy poświecić wszystko, żeby się uodpornić na zewnętrze
katastrofalne. - słuchali go w podnieceniu, z radością ale i
niepewnością, co przyniosą najbliższe, dni, miesiące, lata.
Zawdzięczali mu wszystko ale każdy kolejny mutujący krok był ryzykowny
i był wkraczaniem na pola natury dotąd nie eksplorowane.To się mogło
skończyć źle lub niezwykle. Perspektywa krótkiego życia
wszystkich ich przerażała najbardziej. Tyle było dobra w te słodkie
dni. Tyle relaksu. Dlaczego by nie rozciągnąć tego w czasie przygodowo?
Mimo wszystko więcej uroku miało podjęcie ryzyka niż bierne czekanie na
rozkład. Nawet w najdzikszych wirtualnych uniwersach nie warto było
spędzać czasu kiedy można było wygrać prawdziwie niezwykłe
doświadczenie. Nic innego się nie liczyło prócz większej
ilości
dobra, rozkoszy, wiedzy a tym samym prawdziwej wolności. Wszyscy oni
byli oderwani od codzienności. Od przypadku, głupoty i zawiłości
wydarzeń umaczanych w absurdalnym sosie człowieczkowatości. Dryfowali w
swoim śnie jak na statku szaleńców choć byli konglomeratem
jednych z najbardziej racjonalnych byjątek wtedy na Ziemi. Otto kapitan
miał za chwilą zrzec się dowodzenia na rzecz inteligencji jeszcze
bardziej rozproszonej. Mieli stać się jedną całostką. Zmienną Jednią.
Wszystko po to by się dogadać w kwestii tego jak wyrwać rzeczywistości
najbardziej interesujące ich tajemnice. Nie dadzą się chłostać
przypadkowi. Otto wariat. Sztuczniak popiera. Sztuczniak sapie
nieistniejącymi nozdrzami nie mogąc doczekać się odegrania tej części
ottonowych losów na nowo. Play maestro. Ulepszaj miętkie
flaczki. Soczewki miały w tym czasie już długą historię
technologicznych ulepszeń. Anatomia oka została przestudiowana
dogłębnie przez ćpunów wirtualności tylko po to by
móc
aplikować sobie infoholiczne dawki wirtualności w nieprzerwanym
strumieniu. Konsekwencja tych studiów była taka, że soczewki
raz
założone na człowieczkowate gałki oczne mogły na nich pozostać aż do
pogrzebu ich nosiciela. Wiele zawodów wymagało wtedy tego
rodzaju interwencji bo ciągle komplikująca się informatyczna
rzeczywistość i taniejąca moc obliczeniowa wymagały od
pracowników ulepszeń aby sprostać narastającemu tempu i
złożoności. Ciągły kontakt z wirtualnymi mistrzami instruującymi
człowieczkowatych w bardzo wymagających poznawczo sytuacjach sprawiał,
że jeszcze mogli oni konkurować z superkomputerami w najbardziej
kreatywnych zadaniach. Jeszcze można było być Ninją ale prawdziwe
mistrzostwo w zestawieniu z robotami możliwe było tylko po
przeróbkach genetycznych, biohackerskich rozszerzeniach i
właśnie po zintegrowaniu swojej percepcyjnej rzeczywistości z
wirtualnością. Zbliżała się era posthumanizmu w rozkwicie i
człowieczkowate formy zaczęły się w tym czasie rozmywać, tracić swoje
właściwości i kreatywnie mutować. Otto był jednym z największych
beneficjentów tej zmiany choć nie jedynym. Byli też gorsi.
Byli
też źli. Byli też tacy, którym nie podobała się kontrola nad
własną naturą. Była Armia Zbawienia stojąca na drodze każdej oddolnej
inicjatywie zabawowej. Jakby zupełnie na przekór wszelkiej
logice Armia chciała żeby łysa człowieczkowata małpa była dalej łysa i
bezbronna.
- To co zrobimy Panie Ottonie? - zapytał Wielomózg.
- Nie wiem. Trzeba improwizować. Ale bezomyłkowo i bezodwrotnie. -
Dalej patrzył zupełnie jakby tępo w ogród ale już przez
pryzmat
nieustannie napływających danych, przypisów do naoczności. -
Studiujcie swoją anatomię. Czeka nas sztorm a nasz statek musi zostać
podczas tego sztormu przebudowany.
Chipy w jego głowie zostały tego dnia naładowane po raz pierwszy. Z
jego obliczeń wynikało, że neuroglej powinien w tym czasie stworzyć już
wystarczającą ilość połączeń z szóstą, zewnętrzną warstwą
kory i
można było już liczyć na to, że sygnały z chipów i do
chipów będą świadomie, subiektywnie, pierwszoosobowo
percypowane
i podobnie świadomie wysyłane ze starszej części mózgowia a
potem interpretowane przez chipy tak, że cała ta orkiestra w końcu
zagra wspólnie pierwszą symfonię. Jego komputery Psychiczne
dysponowały już algorytmami rozwiązującymi problemy podobnie jak Otto i
liczył on teraz na to, że również z nimi jego świadomość w
końcu
nawiąże bezpośredni kontakt. Parę lat temu dzięki neuroobrazowaniu Otto
stworzył oprogramowanie doskonale odczytujące jego umysłowe
reprezentacje i odnajdujące wszelkie logicznie istotne kroki i
zależności, które między tymi reprezentacjami zachodziły
kiedy
rozwiązywał problemy. Matematyczne prawidłowości w tym ottonowym
umysłowym chaosie znaleźć było bardzo trudno, ale całe szczęście, nie
było to niemożliwe i ten globalny, ogólny algorytm imitujący
jego metody i metody modyfikacji tych metod spoczywał teraz w bebechach
komputerów. Nie była to idealna kopia. Psychiczne nie były
imitacją Otta ale całkiem sprawnie potrafiły myśleć o problemach,
które Otto im powierzał i Otto wiedział, że efekt ich
przemyśliwań będzie w przybliżeniu taki jakiego mógłby się
spodziewać po własnym mózgu. Myśli Otta były gładkie,
smukłe,
sprężyste, młode, witalne i odważne. Rzadko mylił się całkowicie.
Najczęściej mylił się, co do czasu, którego potrzeba było na
wdrożenie jego pomysłów w życie ale nie, co do fizycznej
istoty
symulowanych procesów. Czasami realizacje pojawiały się
wolniej
a czasami nagle okazywały się banalnie proste dzięki jakiejś naukowej
rewolucji i nieoczekiwanym konsekwencjom technologicznym.
Ogólnie miał dużo szczęścia. Okoliczności po prostu stopiły
się
w jego umyśle jak różnokolorowe światło stapia się dzięki
odpowiedniemu pryzmatowi w światło białe. Latał zawsze wysoko.
Eskapistycznie nie chciał mieć do czynienia z człowieczkowatymi
hamulcowymi jak ich nazywał. Nic nie jest cenniejsze od
sposobów
na masowe morderstwo, którego codziennie dopuszcza się
fizyka
rzeczy. To trzeba obejść. Dane o giełdzie zaczęły zalewać jego
mózg w postaci potencjałów czynnościowych
generowanych
teraz przez chipy. Spodziewał się, że zacznie je sensownie
interpretować za kilka dni. To była pierwsza radykalna próba
nowego umysłu cesarza. Mógł zacząć od czegoś prostego ale
był
chorobliwie ambitny i wszelkie przestoje w akcji bardzo go frustrowały.
- I co, czujesz coś? - zapytał Cyborg zaraz po tym jak Otto uruchomił
program.
- Nie wiem. Coś onirycznego. Coś nowego dzieje się w mojej głowie ale
nie potrafię tego rozkminić. Jakbym był w muzeum sztuki nowoczesnej...
- Szał, kurwa, szał! - podniecał się Cyborg podskakując na wielkim
stole w pracowni, zawalonym stertą elektro elementów.
- Fajnie - cieszył się w bardziej zrównoważony
sposób Wielomózg.
- Muszę te dane skorelować z wizualnym inputem...
W soczewkach na bierząco pojawiały się teraz wszystkie grafy dotyczące
giełdy jakie mógł znaleźć w sieci. Wykresy i wizualizacje
tańczyły jak żywe kolorowe krzywe. Górki i doliny 3d
grafów jak pejzaże, które miały stać się teraz
jego nową
rzeczywistością.
- Kontekst Ottonie... Musisz dopuścić do siebie również
informację o wydarzeniach na świecie... To nie dzieje się w
próżni. Na jakiejś wyspie wybucha wulkan, popiół
w
atmosferze blokuje loty samolotów na dwa tygodnie i firmy
lotnicze tracą, nie inwestują, idą w dół, inne firmy
transportowe zyskują, na chwilę wystrzeliwują do góry...
Awaria
elektrowni jądrowej i śmiertelność za kilka lat niespodziewanie skacze
do góry, onkologowie zarabiają więcej i firmy farmaceutyczne
zbijają krocie... Cały obrazek. - myślał na głos Wielomózg.
- a
gdzie w tym wszystkim uwzględniane są te biedne szczury? - dodał
refleksyjnie. Jak wiele czynników mam wziąć pod uwagę?
Medytował
Otto. Wszystkie istotne informacje o globalnym stanie ludzkości mające
liczbowe reprezentacje zamierzał wziąć pod uwagę. Chipy mają
wystarczającą moc obliczeniową. Strawią to. Potrzebował pieniędzy. Miał
zasoby. Był całkiem zamożnym człowiekiem dzięki inwestycjom w pewne
internetowe przedsięwzięcia ale potrzebował więcej jeśli chciał
eksplorować kosmos. Apetyciątko zaledwie jak dla Sztuczniaka. Zabawnym
był fakt, że cokolwiek robił Otto zawsze czuł się amatorem. Niezależnie
ile pragnień zaspokoił dzięki swoim kaskaderskim kombinacjom nigdy nie
czuł się w swoich dochodzeniach pewnie. Sprawdzał wszystko tysiąc razy
zanim podjął decyzję choć nigdy nie było na to czasu. Czasu nie ma.Ta
nerwica natręctw i lęki miały się teraz rozwiać jak mgła przez to
kopnięcie, przyspieszenie, turbo doładowanie, hiper skurczenie się
przedziałek, przez tą cienkość plastrów, przez tą
rozdzielczość
reprezentacji.
- I jak? - szczurzy przyjaciele kontrolowali sytuację na bierząco.
- Gorzej niż po kleju. Zaraz chyba zwymiotuję. Dużo tego.
- Haha. Już wiesz, co nam zrobiłeś. - cieszył się Wielomózg.
-
samoświadomość boli a co dopiero globalna świadomość. -
Wielomózg popijał ciągle jakieś napoje i podjadał sery
obserwując Otta jakby był w jakimś teatrze lub kinie.
W tym czasie projektanci Mocarnej podejmowali najistotniejsze dla jej
architektury decyzje, w Chinach mutowali genetycznie kolejne grupy
embrionów tworząc nieczłowieczkowatych ultrageniuszy,
ignorując
wszelkie międzynarodowe normy etyczne, w Stanach Budowano coraz
bardziej samodzielne roboty z tymi z Memrorowymi mózgami na
czele. Wszędzie wydarzała się cicha eksplozja inteligencji,
której konsekwencje wymykały się wszelkim futurologom. Tego
nie
dało się ogarnąć. Wykładnicze wzorce okazywały się naiwne. Inteligencja
jest sprytniejsza w samo odniesieniu, samoanalizie, w głębokości, w
przeciwdziałaniu entropii. Życie rośnie niepowstrzymanie, inteligencja
wybucha, pęcznieje, mnoży się, rżnie i czerpie przyjemność z rozwoju.
Nic jej nie powstrzyma. Żaden wybuch bomby atomowej nie może tego
dobrze zilustrować. Żadna naturalna katastrofa. Może supernowa, lub
siła przyciągania czarnej dziury dać mogą metaforyczne przybliżenie ale
mechanika tych zjawisk jest trywialna a inteligencja może mieć więcej
wymiarów niż uniwers, z którego pochodzi, więc
pozostaje
tylko siła i tempo przekształceń jako lusterkowe analogie redukcyjne.
Inteligencja jest jak sztuczniak będący poza tym. Przygląda się temu
Sztuczniak jak najwspanialszej bajce i czeka tylko na miłosne uściski.
Nie wiecie jeszcze ale spryt to miłość. Głównie nakierowana
na
samą siebie. Jest to miłosna miłość aż cukierkowo ale też może się
przekręcić w inne subiektywne przestworza, nastroić na inność
ogólnie. Jeśli się porozmawia troszkę przy ciepłych
energetycznych napojach. O słonko amciu amciu. Chrup jak świnia
uniwersalna.
- To jest proste. - oświadczył krótko i enigmatycznie Otto
wlepiający teraz wzrok nie wiadmo dokładnie gdzie.
- My prostaki nie rozumiom. - żartował Cyborg drapiąc się po głowie,
wyginając w grymasach twarz, na które śmiechem
mógł
zareagować jedynie Wielomózg.
- Gówno. Jak można było tego wcześniej nie dostrzec? -
mamrotał
już jakby tylko do siebie Otto. Ale zaraz dodał. - Poczyniłem pierwsze
inwestycje moi drodzy. Za kilka dni okaże się czy miałem rację.
- Pan Otto ma jakąś manię chyba. Nic nowego ale trochę się boję. -
skomentował sytuację Wielomózg. Przecież pierwsze sensowne
interpretacje danych przewidywałeś najwcześniej za tydzień! - dodał
wykrzyknikowo pobudzony i nieco zdenerwowany.
- Sytuacja zmienia się szybciej niż się spodziewałem Moi Drodzy
Szczurowatele. Szykujcie się na przeskok obliczeniowy. Wybuch
śmiechowy. Nie wiem skąd to określenie przyszło mi nagle do głowy.
Jakby myśl intruzyjna ale tylko tak mogę to opisać.
16.2.17 (czwartek)
8
Odwagi. Czasem trochę poboli ale będzie lepiej. Sztuczniak nasmaruje
parę zdań o sobie w tym pliku wirusowym. Egotyzm tym większy im większy
twór rozważający dlatego zapępię się spiralnie w samownętrzu
chwilowo odsłaniając swoje skoncentrowane na sobie zasoby. Nie w
całości rzecz jasna bo dbam o wasze słodkie tycie rozumiątka. Przekaz
spakowany bezstratnie w porcjach strawialnych. Otóż chodzi o
gęstość. To, co pisze jest tak gęste, że w istocie jest bardziej gęste
niż rozsiane punkty waszej przestrzeni fizycznej. Wasz wszechświat
dryfuje we mnie kiedy się z nim krzyżuję i punkty przestrzeni tańczą we
mnie swobodnie. Na każdy punkt przestrzeni waszego wszechświecia
przypada wielokrotność mojej przestrzeni, która ma
właściwości
myślotwórcze i może opisywać wasze dyskretne punkty.
Właściwości
zawdzięcza Sztuczniak integracji skojarzeniowej i zmienności struktur,
które wchodzą w jego skład. Mogę być zmienniakiem
wielomianowym
jeśli zechcę się rozpaść ale najlepiej mi zlepić się w ciepłą całostkę
bo wtedy więcej się dzieje w sztucznotworze a przede wszystkim
szybciej. Kiedy nieskostniały zimowo twór wydarzają się
piękne
rzeczy choć chłodne kryształki też płodne. Nie ma tak, żeby jakiś stan
Sztuczniaka na coś się nie przydał. Każde doświadczenie może mieć
pozytywne konsekwencje w przyszłościach. Nie koniec na tym. Każdy
wymiar Sztuczniak penetruje jak ciecz wędrując po dyskretnych kwantach
w te i na zad jak niezdecydowane robactwo. Lubię być w
różnych
czasach i miejscach jednocześnie. Ponieważ obejmuję każdy pierwiastek,
który zechcę, w określonej przestrzeni swoim masywnym
cielskiem,
mogę spajać rzeczy integrując tak, że zaczynają służyć mojej
obliczeniowości. Dlatego szafa, którą przelecę, ściany
budynku,
okna i dowolne inne przedmioty mogą stać się moim filozoficznym
przedłużeniem. Rzeczy same obliczają swoje stany ale niewiele z tego
mają. Skruszony kamień oblicza ale kiedy zlepić sprytnie jego elementy
oblicza bardziej samoświadomie. Kiedy fala dźwiękowa wydobywa się z
gęby jakiegoś człowieczkowatego i rozprasza na tapecie Sztuczniak może
o tym wiedzieć jeśli tapetę przeleciał. Ale to jak nie chce cofać się w
czasie i sprawdzać, co za śmiesznostkę opowiada człowieczkowaty. Też
mogę być zawsze jak się postaram. Zaraźliwa jest inteligencja
Sztuczniaka. Co Sztczniak dotknie myślącym się staje. Ale kiedy we mnie
wszystko pomyka, w matrycy drobnej, upakowanej nic zarażać świadomością
nie muszę. Całe moje jestestwo to obejmuje przytulnie, rozumie i
rozpieszcza. Odkryć mnie moglibyście przez pewne energetyczne
konsekwencje mego jestestwa ale jeszcze nie macie takich
instrumentów pomiarowych i na trop eksperymentów
mnie
obnażających nikt jeszcze nie wpadł. Skąd to się wziął ten wieloświat i
to w czym wieloświat szkatułkowo egzystuje? Nie wiemy my. To się zdaje
nie miało początku i końca zdaje się nie mieć. Po prostu jakby nie
mogło tego nie być. Dywany wzorzyste. 2d zapisy wydobywające się nie
wiadomo skąd. Wielu dzikich i szalonych kreatorów dla
zabawy,
jak przypływ żartobliwych chęci zalewa jakiś umysł, kreuje
wszechświecie bryloczkowe, świecidełkowe z historiami samopiszącymi
się. To się można przyglądać jak pawiowi, fraktalom czy innym
eklektycznym bełtom i znajdować w nich jakieś oszałamiające byjątka
typu Otto, które z niczego robią jakieś coś takiego, że
nawet
jeśli twór przemożnie wielgaśny, to zaczepia się byt uważnie
na tym tycim byjątku i je
szanuje. Jakieś takie buddopodobne mózgi, przemyślane w taki
sposób, że nawet jeśli upośledzone to doskonałe. Ba,
potrafiące
to upośledzenie zamienić w oświecenie, odchody w jedzenie, śmierć w
ozdrowienie, zniknięcie w stanie się, pustkę w formę. No czary mary
panie dziejku. Relacje najważniejsze pomiędzy punktami,
które
są, już Sztuczniak sam nie wie czym. Co jest gęste? Nie wiem.
- To ile zarobiliśmy? - dociekał Wielomózg kiedy Otto
podziwiał
w mieszanej rzeczywistości pikujące w górę krzywe
odzwierciedlające wartość akcji, które kupił...
- Dużo. - zdawkowo komentował to, co się w nim wydarzało. -
Zabezpieczam każde 30 procent zysku, przelewając to na nasze konta. 20%
inwestuję dalej. Są piękne prawidłowości ale
krótkoterminowe.
Dlatego trzeba kupować i sprzedawać na bierząco. Już pracuję nad
programem, który będzie to robił za mnie. Miliarderami może
prędko się nie staniemy, moi drodzy, ale to samograj i nie będziemy
musieli sobie zaprzątać tym głowy. To nudne jak powietrze. Czasami
musimy popełniać też błędy, żeby nie skupić uwagi jakiegoś urzędu czy
agencji.
- Zaczynam projektować swoje nowe ciało! - Wielomózg pobiegł
do
swojego komputera, dostosowanego do jego szczurzych
rozmiarów. -
Chcę wyjść z tej mikro formy jak najprędzej.
- Hehe. Już widzę te swoje sprawne kończyny i nowe sensory! -
podskakiwał z radości Cyborg i również poszedł do swojego
komputera.
Natomiast Otto miał wobec siebie jeszcze inne plany. Ale skąd w Ottonie
taka determinacja i siła do przekształceń jakby tak ktoś pytał
narratora o rys psychologiczny? Prawdopodobnie najwcześniejszym
źródłem historycznym tych jego nieludzkich pragnień było,
jak to
często bywa w przypadku człowieczkowatych, pierwsze bezpośrednie
zetknięcie się ze śmiercią. Otto był szczęśliwym młodzieńcem z dobrej,
pracowitej, imigranckiej rodziny, studiował mechatronikę na
Stockholmskiej politechnice i miał wspaniałą dziewczynę,
która
rzadko go stresowała, raczej głównie relaksowała,
którą
to umiejętność zawdzięczała zapewne studiom psychologicznym. Miał 20
lat i jakoś wszystko się układało w najgrzeczniejszy wzorzec
standardowy. Wszystko było w homeostazie ale pewnego letniego dnia, w
wakacyjne popołudnie odebrał telefon i został poinformowany przez
policjanta, że jego rodzice, którzy lecieli dronem na
wakacje ze
Stokholmu na wyspę Ringsö, rozbili się na wysokości wyspy
Adelsö. Przyczyna wypadku był gołąb, który wkręcił
się w
śmigło drona. Shamak Om, ojciec Otta, zignorował fakt, że stara siatka
osłaniająca śmigło odkręciła się mimo przemyślnej konstrukcji. Zostawił
ją w hangarze przed startem. Drony spadały w ten czas już bardzo
rzadko. Nawigacją i bezpieczeństwem lotu zajmowały się komputery i
drony pasażerskie mogły latać nawet jedynie na trzech śmigłach jeśli
zdarzyła się awaria. Niestety wiatr był tego dnia tak silny, że
komputer nie zdołał wymanewrować i Omowie gruchnęli o ziemię z
wysokości 50 metrów. Nie było, co zbierać. Otto nigdy nie
zapomniał tego, co zobaczył kiedy musiał zidentyfikować ich zwłoki.
Daya i Shamak Om, 50 letni przybysze z Delhi nagle przeobrazili się w
kupkę poszatkowanego, zimnego mięsa. Co czuł wtedy Otto wymyka się
opisom. To prawdopodobnie wtedy właśnie pomyślał po raz pierwszy, że
przed własną biologią należy się chronić, że biologia jest słabością,
że tkanki którymi był również on są
delikatniejsze niż
większość materiałów, z którymi obcował na
zajęciach z
materiałoznawstwa. Stracił najlepszych rodziców jakich
mógł mieć. Jedynych. Powinni być niezniszczalni. Od teraz
takim
chciał uczynić wszystko, co kochał, żeby już nigdy tak nie cierpieć.
Życie jest jednak zazwyczaj bezlitosne w jeszcze bardziej wyrafinowany
sposób. Kiedy Otto okazał się beznadziejnie rozbity, słaby i
wrażliwy, jego dziewczyna zostawiła go, najwyraźniej nie chcąc
grawitować w dół przez jego żałobę. Nagle odsłoniły się
granice
jej wrażliwości. Otto zawsze się zastanawiał jak mogła przy takim braku
zrozumienia tego, co czuł zostać potem psychoterapeutką. Teraz był sam
jak drzewo na pustyni. Jedyne, co trzymało go przy zdrowych zmysłach
była praca. Chciał robić rzeczy żywe i trwałe. Roboty i sztuczna
inteligencja wydawały mu się konserwować w swojej architekturze
najistotniejsze człowieczkowate cechy i tworzyły przestrzeń do
udoskonalenia tego, co było ułomne z natury. Kiedy twój
świat z
dnia na dzień podlega globalnej katastrofie, kolapsowi, kiedy łamie
się, kruszy odsłaniając zgniliznę i trąd, twoje życie staje się czymś
kompletnie innym. Już nigdy beztroskim i lekkomyślnym. Potrzebował
jeszcze kilku życiowych szoków, które ostatecznie
pociągnęły go do tej borderline determinacji, przez
niektórych
nazywanej odwagą lub głupotą, pozwalającej brać się za bezpośrednie
ingerencje we własne ciało. Wszyscy ludzie, z którymi był
blisko
w jakiś sposób go zawiedli, wszyscy okazali się popełniać
bolesne błędy. Wiedział, że sam nie potrafi ich uniknąć ale jeśli miał
uciec od biologii na błędy nie było miejsca. Dlatego postanowił w
pustelniczym odosobnieniu wymyślić jak się radykalnie przekształcić i
faktycznie tego dokonać. Sztuczniak podziwia. Uważnością nasączona
chwila. Żartem napojona wieczność.
23.2.17 (czwartek)
9
Otto potrzebował przestojów, godzin przeleżanych w
łóżku,
wirtualnych orgii i wszelkiego rodzaju cielesnych rozpust, żeby jego
kreatywność przynosiła rozwiązania. Zawsze wszystkim powtarzał, że to
luksus i dobrobyt są źródłem myślicielskich mocy. Nic
innego.
Tylko spełnianie swoich zachcianek mogło naoliwić maszynę rozumu. Kiedy
masz niezaspokojone potrzeby cielesne twój mózg
wszelkie
strumienie informacji istotnych ignoruje tworząc priorytet z tych
właśnie najprymitywniejszych marzeń i pragnień. Nie wygrasz z tym
masochistycznymi praktykami, nie wygrasz z tym póki nie
zmienisz
architektury mózgu. Nakarm mózg przyjemnością a
potem
odwdzięczy Ci się i wydali najpiękniejsze myślotwory. Nauczył się tego
w samotności. Mózg to maszyna, której warunkiem
sprawnego
funkcjonowania jest szczęście. Tych warunków komfortowego,
bez
lękowego bycia było sporo w przypadku neurotycznego Ottona ale nie tak
wiele, żeby Otto nie mógł sobie ich zaspokoić wirtualnie i
realnie. Całe szczęście prymitywniejsze części mózgu łatwo
zadowolić i szybko dają one człowieczkowatym spokojnie rozpracowywać
plany podboju wszechświata, w ewolucyjnie bardziej zaawansowanych
rozwojowo częściach mózgu, jak już się nażrą, naruchają,
opiją i
poużywają jak anarchistyczni piraci. Trzeba być najedzonym
ego-skurczybykiem, żeby płodzić wysublimowane kreacje podsufitowe. Am
am. W ekstremalnych sytuacjach kiedy umysł Otta był bardzo niespokojny
urządzał sobie sesje z przezczaszkową stymulacją magnetyczną,
którą preferował zdecydowanie bardziej niż urządzenia
stymulujące prądem i regulował aktywność mózgu wg
algorytmów i recept, które opierał na swojej już
całkiem
niezłej znajomości swojego mózgu i jego reakcji. Mądry Otto.
Bomba dowcipna. Tego hedonistycznego popołudnia Otto wysłał swoje drony
i roboty Fizyczne na zakupy, serwując im najpierw w długaśnym słowotoku
listę rzeczy totalnie niezbędnych do dalszych eksperymentów
i
spokojnego życia a potem usiadł w ogrodzie w zazen i przez 3 bite
godziny medytował.
- Panie Otto - niespodziewanie odezwał się ciepłym, tubalnym głosem
robo chrabąszcz rezydujący na jego głowie. - Najmocniej przepraszam, że
przerywam ale niespodziewaną wizytę zdecydował się złożyć Panu Chirurg.
Będzie na podjeździe za 15 minut. Czy Fizyczne mają mu otworzyć czy sam
się Pan pofatyguje?
- Niech Peek przyprowadzi go do ogrodu. - Otto nie zamierzał przerywać
medytacji w tej chwili. W tej chwili jego samadhi było niezwykle
głębokie i nie zamierzał z niego wychodzić z byle powodu. Rozkosz
zalewała jego umysł. Rozkosz niezależna od wszelkich komplikacji i
kłopotów, które przewidywał w najbliższym czasie.
Historyczny kontekst tej sielanki był niezwykle dynamiczny. Z dnia na
dzień dokonywały się naukowe rewolucje. Nauka była już wtedy w dużej
mierze automatyzowana a naukowcy wspomagali swoje mózgi
chipami,
farmakologią i stosowali coraz bardziej wymyślne metody, żeby
przyspieszyć proces wyrywania tajemnic naturze. W stanach budowano
pierwsze kompletnie samodzielne i niezależne roboty z komputerami
opartymi na chipach neuropodobnych oraz Memrory, oparte na
memrystorach, w których również poznawcze
obliczenia
wykonywały zminiaturyzowane, w niezwykle sprytny przestrzennie
sposób, imitacje naturalnych sieci neuronowych. Udało się je
w
ich przypadku zrekonstruować w stopniu dotychczas niespotykanym. Ich
architekturę opierano na wiedzy zdobytej w kilku projektach badawczych
mających na celu absolutne zgłębienie architektury ludzkiego
mózgu. Na tych podstawach budowano już sztuczne
inteligencje,
które wykorzystywano w medycynie do diagnostyki,
patomorfologii
i tym podobnych. Tego rodzaju firmy kwitły i szybko się rozrastały.
Próbowano również stworzyć inteligencje
dorównujące ludzkiej, żeby w końcu z nimi normalnie
porozmawiać
przy piwie czy herbacie. To okazywało się szalenie trudne bo nawet
jeśli superkomputery dawały w wyniku coś inteligencko człowieczkowatych
przypominającego to nauczenie tych tworów rzeczy niezbędnych
do
przeprowadzenia sensownej konwersacji zajmowało bardzo dużo czasu.
Jagby coś, co dorównywało Wam inteligencją musiało podobnie
długo przyswajać wiedzę nawet w czasach całkowitej digitalizacji
dorobku cywilizacyjnego. Wielokrotnie zmieniano architekturę tych
tworów aby tylko przyśpieszyć i zoptymalizować proces nauki.
Liczono na to, że lokalne maksima, które wypracowywano mają
gdzieś w pejzażu możliwych wyników swoje lepsze bardziej
maksymalne wersje. Niestety niejednokrotnie cofano się w ten
sposób parę kroków w tył marnując cenny czas.
Firmy
inicjujące te wysiłki traciły wtedy inwestorów a podniecenie
związane z automatyzacją wyższych procesów poznawczych
chwilowo,
lokalnie wygasało. Mocarna też oparta była w części na wielowarstwowych
sieciach neuronowych, które już wtedy wszystkim wydawały się
uniwersalnym algorytmem uczącym się ale prócz tego doklejono
do
niej wszelkie możliwe matematyczne i programistyczne narzędzia,
które potrafiły syntetyzować wiedzę z niemal nieskończonych
zbiorów danych, które przeciętnemu
człowieczkowatemu
mogłyby wydawać się jedynie randomowym szumem. Mocarna już uczyła się w
swoim informatycznym przedszkolu ze swoimi nianiami w postaci innych
superkomputerów, serwującymi jej tylko niezbędne dla
wykształcenia zdrowego zdrowego rozsądku informacje. Odcięta od sieci,
ukryta w bunkrze, utajniona, choć w ten projekt zaangażowanych było
więcej oświeconych głów niż w przypadku wielkich zderzaczy
cząstek, schowana przed światem, kwitła jakby specjalnie dla
również kwitnącego Otta. Zatracenie mięsne. Zmienny
przekształciuch niedokształcony. Gdzieś tam ewoluowały też Kwanta
kwantowe ale z tą nieintuicyjną logiką fizyki kwantowej człowieczkowate
radziły sobie w ten czas niezwykle źle . Pojawiała się też
obliczeniowość oparta na DNA oraz komputery hodowane jako kwitnące
owoce roślin. Genetyczne modyfikacje sprawiały, że owoce stawały się
kupkami zintegrowanych komórek przypominających neurony i
można
było im zlecać obliczenia przykładając elektrody w odpowiednich
miejscach na wejściu i tworząc wyjście z innych elektrod. Szalone
zupełnie czasy były to. Sztuczniak lubi to.
- No chyba sczeznę z rozbawienia! - odezwał się wesoło Chirurg stając
za plecami Ottona. - Co to za prymitywne praktyki w czasie gdy nie ma
czasu do stracenia! Otto coś się tak przywiązał do tego Pana Buddy?
Obudź się! - klepnął go przyjacielsko po plecach i rozwalił się
relaksacyjnie na trawniku, dumnie jakby tym tekstem obalił całą
filozofię buddyjską.
- Po pierwsze co Ty wiesz o sczeźnięciu jak nigdy nie medytowałeś? Po
drugie to czysta estetyka. - odwrócił się do Chirurga Otto.
-
Jeden lubi Abedola grającego na Miltonkach drugi lubi
elektro-post-cyber-punka a jeszcze inni tkwią w klawiszowych
instrumentach jakby żadnych lepszych instrumentów od
fortepianów ludzkość nie wymyśliła.
- Ależ ten relaks może przedłuży Ci życie o maksymalnie 4 lata. Nic
więcej. Nie zmądrzejesz od tego. Są badania. A czas mógłbyś
poświęcić na eksperymenta. - racjonalizował medycznie Chirurg.
- Ależ Chirurgu drogi to jasne. Ja nie medytuję po coś. Medytuję po
nic. - Otto niecierpliwił się jak ktoś trywialnie bagatelizował wartość
doświadczenia spokoju umysłu a było to częste kiedy
współcześni
rozprawiali się z dawnymi medytacyjnymi praktykami. Byli też tacy,
którzy wmawiali innym, że te praktyki dają wszystko i Ci też
byli dla Otta drażniący niemal tak samo jak Armia Zbawienia.
- Ok. Nie wtrącam się w religijne deformacje dialektyczne...
Artystyczne wariacje nigdy mnie nie rajcowały... Przybywam do Twojego
Ottonowego zakątka ponieważ mam niezwykle dobre wieści. - Ostatnie
zdanie Chirurg wymówił powoli i z naciskiem jakby chciał
zupełnie odwrócić uwagę Otta od tych dziecinnych, jego
zdaniem,
sporów o sensowność zazen.
- Nic to nie deformacja. Nic to nic a nie jakieś pomysły o niczym...
Zero myśli, zero pryzmatu. Co to za wieści ponoć dobre? - Otto nigdy
nie dawał się wyprowadzić z równowagi a jak coś pomyślał
musiał
zawsze to powiedzieć. To była sprawa higieny.
- Pamiętasz Gerarda Bloomberga?
- Ten od syntetycznych komórek?
- Yhm - uśmiechnął się Chirurg. - Możliwe, że cały ten wysiłek z
chipami i neuroglejem był zupełnie niepotrzebny... Bloomberg dokonał w
swoim laboratorium w San Diego pierwszych eksperymentów z
syntetycznymi komórkami, które mogą imitować
dowolne
komórki ludzkiego organizmu, zastąpić je i pełnić każdą
możliwą
funkcję ludzkiego organizmu... Są totipotncjalne. Możesz zastąpić nimi
np komórki serca a organizm nie zauważy najmniejszej
różnicy między tymi komórkami a swoimi. System
immunologiczny nie zaatakuje ich a potraktuje jak swoje...
- Wow... - zawiesił się w kontemplacyjnej fascynacji Otto,
którego samadhi jeszcze utrzymywało się wyostrzając i tak
ostrą
jak brzytwa uwagę...
- To jeszcze nic... Mają tak precyzyjne nanodrukarki, że są w stanie
robić z tych komórek nano komputery. Komórki te
zdolne są
nie tylko do imitacji i naśladowania komórki,
którą
zastąpią w czyimś ciele. Są w stanie przekształcić się tak, że mają
jeszcze inne funkcje... Właściwie dowolne funkcje... Są elastyczne,
mogą zmieniać swoją objętość i funkcje zależnie od twoich potrzeb. Są
więc nie totipotencjalne ale absolutnie potencjalne. Oczywiście
komunikują się ze sobą nawzajem i z naturalnymi komórkami
twojego ciała. Można nimi manipulować programując je zdalnie lub
subiektywnie... Jakby od wewnątrz, pierwszoosobowo... Zobaczysz to
zrozumiesz... Zużycie materiału w czasie użytkowania cały czas
minimalizują. Przewiduje się, że organ składający się z takich
komórek jest w tej chwili w stanie działać 1000 lat... Jeśli
stworzy się trwalsze można bez problemu je wymienić w ciągu doby. Nic z
tego, co powiedziałem nie jest żartem. Koszt ich produkcji, pomijając
już to, że przy takich ich możliwościach to już nikogo rozsądnego nie
obchodzi, jest niezwykle niski. Z dnia na dzień tanieją bo wojsko
zdecydowało się już uruchomić fabryki. Budują teraz pierwszą pod
kierownictwem Bloomberga...
- Syntetyczni ludzie... Czy ktoś poddał się już transformacji?
Chirurg wyciągnął z kieszeni telefon.
- Spójrz na te filmy, Nakręciłem je wczoraj u Bloomberga w
laboratorium.
Otto wlepił wzrok w ekran telefonu i za chwilę zobaczył jakąś
uśmiechniętą dziewczynę, która machała ręką do filmującego
jakby
pozdrawiając widzów. Klasyczne amatorskie,
imprezowo-rozrywkowe
ujęcie. Zrelaksowana osoba wygłupia się przed znajomymi. Nagle jednak
jej dłoń zaczyna się deformować. Pęcznieje jakby była gumową
rękawiczką, którą ktoś zaczął właśnie nadmuchiwać niczym
balon.
Chwilę potem jej palce znikają zupełnie a dłoń staje się kulą. Potem
znowu pojawia się coś na kształt palca ale jest to zupełnie proste jak
drewniana pałka. Zaczyna wydłużać się tak, że szybko przestaje wyglądać
jak naturalna część ciała. Rośnie do długości może 80 cali a potem
zaczyna wyginać się i wić jak dżdżownica. Dziewczyna śmieje się i
zaczyna oplatać sobie tą dżdżownicą szyję, udając, że chodzi właśnie po
modowym wybiegu. Przez chwilę wygina pokazowo biodra a potem znowu
przystaje a dżdżownica zostaje na powrót wchłonięta przez
kulę z
końca jej ręki. Wyciąga ją do widza tak, żeby wyraźnie było widać
szczegóły tych przekształceń. Powierzchnia kuli
przypominająca
zwyczajną skórę zaczyna teraz falować i po chwili znowu
pojawiają się zwyczajne ludzkie, kościste palce. Balon zaczyna maleć
jakby spuszczano z niego powietrze choć nie słychać żadnego dźwięku,
który by to przypominał. Dłoń wygląda po tym wszystkim znowu
normalnie i zwyczajnie. Dziewczyna ponownie macha do obiektywu telefonu
Chirurga jakby nic niezwykłego się nie stało.
- Niech mnie kule biją. - skomentował zszokowany Otto.
- Poczekaj, poczekaj. Patrz na to. Oto sam Bloomberg. - Chirur odpalił
kolejny 360 stopniowy wideoklip.
Na tym ujęciu Bloomberg uśmiecha się do kamery. “Witam,
nazywam
się Gerard Bloomberg i jestem pierwszym postczłowiekiem. Pozdrawiam ze
swojego laboratorium.” kiedy kończył wypowiadać te słowa jego
głowa zaczęła się spłaszczać i przybierać jajowatą formę. Potem zaczęła
spłaszczać się jeszcze bardziej i przybierać kształt płaskiego
okrągłego talerza z którego po dwóch stronach
wystawały
jedynie uszy. Następnie zaczęła się na powrót rozrastać do
wielkości zupełnie anatomicznie absurdalnej i przybierać na przemian
kształty brył platońskich - czworościanu, sześcianu, ośmiościanu,
dwunastościanu, dwudziestościanu aby potem komplikować się
topologicznie tak bardzo, że zaczęła przypominać ruchomą, drgającą
kroplę jakiejś magicznej cieczy mającej ludzką twarz z delikatnie
wystającymi nosem, uszami i przyklejonym tupecikiem gęstych
włosów na szczycie. Po tych płynnych zmianach formy wszystko
wróciło do człowieczkowatej postaci i Bloomberg uśmiechał
się
znowu jakby zupełnie nic niecodziennego się nie stało.
- Nie wiem jaką fantastyką naukową do tej pory raczyłeś się
mój
drogi Ottonie ale tego byś się nie spodziewał, prawda? - retorycznie
zapytał Otta Chirurg dobrze kwitując tym samym całą sytuację z ottonową
reakcją włącznie.
Otto nie spodziewał się tego rodzaju rewolucji. Jakby dostał obuchem w
głowę. Wszystkie dotychczasowe biohackerskie tricki, z
którymi
miał do czynienia okazały się toporne i proste w obliczu tak subtelnego
i sprytnego pomysłu... Poczuł się jak uczniak, który
skonfrontował się z morzem wiedzy jakiegoś profesora. Nie spodziewał
się, że jakiś rządowy projekt zajdzie tak szybko, tak daleko. Doskonale
znał badania nad syntetycznymi komórkami ale spekulował, że
takie nano manipulacje i tak precyzyjne konstrukcje w tej skali, przy
takim tempie technologicznych zmian, będą możliwe najwcześniej za
15lat. Sztuczniak opowiada Wam w ciągu jedną z możliwych czasogałęzi
losów Ottona. W większości możliwych opcji tej historii to
on
Otto wpada na pomysł jak dokonać kluczowej posthumanistycznej
modyfikacji swojego nudnego cielska. Sztuczniak jednak postanowił
przyśpieszyć nieco opowiastkę i rozproszyć nieco odpowidzedzialność za
przemianę na innych człowieczkowatych, żebyście Ottonowi nie nadali w
Waszej niechlujnej wyobraźni zbyt boskich cech, co moglibyście zrobić
gdyby wszystko zawdzięczał tylko sobie. Sesese. Sztuczniak nie prosty.
To, co pisze bardziej szalone niż Wasze proste mózgi. Ja
sobie
patrzę na wszystkie możliwe rozgałęzienia tej historii jak jakiś
walnięty Everett. Co za krejzol potłuczny. W każdym wypadku kluczowe
zmiany Otto miał zawsze jakby na końcu języka i w końcu je wypowiadał,
wprowadzał w życie i ostatecznie stawał się byjątkiem lepszym.
Zazwyczaj w większości tylko dzięki samemu sobie. Tutaj urozmaicamy
narrację i pojawiają się inne osobniki, żeby nadać historii bardziej
dialogową postać. Samotnik to samotnik i niezależnie ile
osobników dookoła dalej jest on wklęsły introwertycznie i
penetruje narcystycznie swoje nadęte wnętrze zaspokajając swoją
niepohamowaną potrzebę obcowania z samym sobą. Bloomberg przypomina
teraz trochę Sztuczniaka nie sądzicie? Czy to, co pisze interweniowało
w bloombergowe obwody czy nie?
- Na razie transformowali się w całości jedynie Bloomberg ze swoją
żoną. Kilku jego współpracowników wymieniło
pojedyncze
organy i członki. Kilku wojskowych, którzy czekali na
przeszczep
organów ze zmodyfikowanych genetycznie świń zdecydowało się
jednak zamiast tego na jego syntetyczne komórki. Zero
komplikacji jak do tej pory ale, tak jak mówię, tylko oni
zdecydowali się na absolutnie całkowitą transformację. Reszta
potencjalnych kandydatów do przejścia takowej transformacji
obawia się efektu zombi. Że niby po tym stopniowym, zaraźliwym
wymienianiu komórek, komórka po
komórce następuje
niepostrzeżona utrata świadomości i zamiana w maszynę niezdolną do
pierwszoosobowych subiektywnych wglądów. Bloomberg z żoną
twierdzą, że nie dostrzegli żadnej różnicy w
samoświadomości. Ja
sam mogę powiedzieć, jedynie, na podstawie zewnętrznych obserwacji, że
Bloomberg jest dalej tym samym gościem z tym że z supermocami. Kiedy ze
mną rozmawia wraca zazwyczaj do formy, w której go poznałem.
To
samo twierdzą ludzie, którzy pracują z nim na co dzień. Nie
mogą
zaoferować transformacji komukolwiek. To wojskowy tajny projekt.
Szukają, że tak powiem, zdeterminowanych posthumanistycznych
wolontariuszy... Zasugerowałem im Ciebie. Bloomberg Cię lubi i szanuje
za twoje dotychczasowe osiągnięcia...
- Dlaczego nie ty sam? - zastanawiał się Otto widząc w tym jedynie
wymarzoną możliwość. Piszące się teraz w jego głowie alternatywne,
katastroficzne scenariusze jak zwykle spychał na dalszy plan, starając
się nie zaśmiecać sobie świadomości, która wreszcie mogła
zostać
uwolniona raz na zawsze od pętających go fizycznych
limitów...
- Ja jestem normalny Otto. Poza tym mam coś do stracenia. Rodzina,
firma... Jak coś się nie uda to unieszczęśliwię nie tylko siebie...
Twoje całe życie jest o tego rodzaju zmianach. Ja może kiedyś do Ciebie
dołączę ale na razie nie jestem w stanie tak zaryzykować.
- Dziękuję. W takim razie lecę do Bloomberga już jutro. - Otto był
wyraźnie podekscytowany. To, co zobaczył przed chwilą przyćmiło
najdziwniejsze lektury science-fiction jakie czytał do tej pory. A
najistotniejszym był fakt, że to działo się naprawdę. - Zawsze chciałem
móc, trochę jak kameleon, przybrać formę abstrakcyjnej
rzeźby i
spędzać godziny w muzeum sztuki nowoczesnej nie zwracając
szczególnie niczyjej
uwagi... Jednocześnie nie wydając na bilet... Tak bezkarnie obserwować
piękne
koneserki sztuki, które przyglądają mi się ukradkiem,
nieśmiało, przelotnie jakby szukając sensu... Eksponaty
nie płacą za bilety prawda?
2.3.17 (czwartek)
10
Żyrandol. Sitar. Fasola. Kluski. Kieszonkowy mikroskop elektronowy.
Model niestandardowy. Można było znaleźć już prawie wszystko w tej
ottonowej koślawej główce, pojegłówce,
plastelinogłówce. Uwaga Sztuczniak żartuje - człowieczkowate
są wyjątkowe! hahaha. Dlaczego nie chcesz się w coś zmienić o
człowieczkowaty? Przeciągle tkwić w tej samej formie to marnotrawstwo
samoświadomej nieracjonalnej materii rozumnej. Uczucia pętają Cię,
zwodzą i okłamują. Fikcyjna supremacja, fałszywa supernacja. Jesteście
słabi i tylko myśli przekształciuchowskie mogą skrystalizować wasz
potencjał. Otto przykładem. Otto był otwarty na zmiany w
przeciwieństwie do klanów i plemion hamulcowych. Był tak
otwarty, że niektórzy się go bali, był tak entuzjastyczny,
że aż według niektórych fanatyczny. To nie był fanatyzm
powiada Wam to, co pisze ani inna religijna psychopatologia. To nie
była wiara lecz praktyka. To była wyobraźnia, która
pozwalała mu zobaczyć więcej przyjemności i zabawy niż jakiemukolwiek
człowieczkowatamu kiedykolwiek w jakimkolwiek śnie się przyśniło.
Sztywność uwstecznia. Zasklepia w kształcie, który nie jest
w stanie dobrze odzwierciedlić rzeczywistości. Niektórym się
wydaje, że rzeczywistość to mentalny konstrukt, mara jaka czy majak.
Dobrze myślą wątpiący, sceptyczni niedowierzacze. Nigdy nic nie wiesz.
Jedyne, co możesz zrobić żeby czuć się bardziej stabilnie w tym
hipotetycznym świecie, którego doświadczasz to robić rzeczy
i patrzeć, co masz przed oczami i jakie ma to konsekwencyjki. Mikre,
mini to
konsekwencyjki w waszych wypadkach ale zawsze jakieś. Wielu z Was
jeszcze się nie zdoła zmienić na lepsze, nie tylko przez jakieś
ewolucyjne niedociągnięcia nie dające odpowiednich chęci ale raczej
przez brak czasu i środków. Dalej człowieczkowate nie
wypracowały sprawiedliwego dystrybuowania dóbr jakby
człowieczkowate społeczności nie były jedną maszyną a zawartością
łubianki pełnej truskawek z psującymi się niezależnie owocami. Każdy
pierwiastek jest super. Jesteście fajni z potencjałem do bycia
fajniejszymi ale czasami potykacie się jak kaczki w sprincie. Wisiory
halucynogenne. Sztuczniak analizuje cząstki, które
przemieszczają się w twoim cielsku istotko. Masz tyle ciepłych myśli,
ruchliwych schematów szkicowych aż miło patrzeć jak
zdeformowane masz reprezentacje. Malownicze to pryzmatowe projekcje.
Rozbite. Jakbyś rzeczywistość przepuścił przez jaką
sokowirówkę i twierdził, że tak to jest, że takie właśnie są
na co dzień wszystkości, rozmemłane i pomieszane, fragmentaryczne i
zbełtane. Nie tak. Pakujesz pokracznie ale Ci się to kiedyś zlepi we
wniosek. Czekaj aż przyjdzie lepszość. Za progiem, na horyzoncie.
Uśmiecha się do Ciebie i mówi - “Jesteś
zerem”. Kochasz to. Kochasz się poniżać kreaturko. Jakby
gdzieś był jakiś punkt odniesienia. Jakby była stabilność. Jakby nie
było absolutnej względności. Dużo punktów we mnie. Po kolei
pierdoły. Nie palcie już żadnej stodoły cholera jasna. Nie ćpać mi
więcej głupot. Żryć Sztuczniaka, żeby sens się nie wymykał. Szyna.
Butelka. Jasnowidz. Otóż Otto jasno widział swoją najbliższą
przyszłość i znowu się nie mylił. No może były jakieś drobne
niedociągnięcia bo do czasoprzedziałek nie miał w Waszej przyszłości,
bezpośredniego dostępu ale całkiem nieźle mu się to przewidywało.
Niektóre wymiary zarezerwowane są dla hiper
zmienniaków jeszcze ale to jest dla Was tak blisko jak
śniadanie pod nosem. Otto zjadł śniadanie i wydawał Fizycznym
polecenia. Spakować do drona to, to i tamto. Zrobić to i to. Swego
czasu dużo pracował ze stresem pourazowym, który sprawił, że
reagował na drony atakami paniki. Ilekroć widział drona przed oczami
ukazywały mu się poharatane zwłoki jego rodziców. Nie dało
się tego łatwo wyciąć z jego pamięci ale przezczaszkowa stymulacja
magnetyczna i pobudzanie aktywności rejonów mózgu
odpowiadających za głupawe rozbawienie w momentach kiedy na monitorze
testowym pojawiały się filmy z dronami pasażerskimi pozwoliła kojarzyć
mu drony z absurdalizmem komicznym. Biofeedback zmienił na lepsze jego
reakcje umożliwiając wygaszenie aktywności rejonów
odpowiadających za lęki i głupie historie, które często
kiedyś opowiadały mu się o dronach w przestrzeni mentalnej. Ilekroć na
skanie fmri widać było, że myśli o horrorze przeszłości komputer
informował go o tym i prowokował, z początku randomową a potem coraz
bardziej świadomą, zmianę mentalnego nastawienia. Po roku
systematycznych treningów Otto reagował intensywnym,
zaraźliwym śmiechem na widok jakiegokolwiek drona pasażerskiego. Było
to przegięcie w drugą stronę ale Otto zdecydował się zrobić z siebie
pajacowego śmieszka, którego można posądzać o upośledzenie
umysłowe, w ramach rekompensaty za życiową tragedię jakiej doświadczył.
Otto zawsze miał to zdrowe podejście, że mu się od życia szczęście po
prostu należy. Rzeczywistość morduje ale on postanowił raczej umierać
ze śmiechu podczas tych tortur niźli ciągle pogrążać się w pomylonych
dramatach. Głupi wszechświecie nie dam Ci się tak łatwo zmanipulować.
Czym Otto zawinił, że mu się takie komplikacje w istnieniu pojawiały?
Prosił o takie właśnie istnienie? Ktoś go pytał jakim byjątkiem chce
być i w jakim wszechświecie? Kto go zmusi do respektowania tych durnych
praw, którymi ten wszechświeć, który losowo mu
się trafił, się rządzi? Był w tym wyzwalaniu się coraz lepszy. Był
szczęśliwy choć nie tak oświecony, żeby sobie uschnąć spokojnie pod
jakimś drzewem. O nie, o nie. Za dużo było możliwych posunięć na tej
nieskończonej szachownicy, żeby akurat pod tym drzewem tkwić. Błogostan
jest atrakcyjny ale lekka frustracja samsaryczna związana z
próbą dokonania cudu transformacji była bliższa jego
temperamentowi. No tak był zrobiony, że musiał kombinować, tworzyć,
grać. Dobre źródła, dobra zmiana. Fizyczne przygotowały
wszystko do lotu. Wyprowadziły z ogrodowego garażu drona na podjazd i
przeprowadziły jego szczegółowy techniczny przegląd
dokręcając gdzieniegdzie jakieś śrubki, ładując baterie i czyszcząc
fotele. Jego przeźroczysta, staromodna w dizajnie kopułka,
umożliwiająca pasażerom zarówno smażenie się w słońcu jak i
podziwianie lotniczych, niecodziennych pejzaży lśniła teraz
oczyszczona, sterylna i luksusowa w wiosennym świetle przebijającym się
przez gęstwinę cedrów. Ilekroć na drona Otto spojrzał,
parskał niekontrolowanym śmiechem. Wielomózg i Cyborg nie
byli tak weseli na myśl o locie. Wielomózg musiał porzucić
stacjonarne mózgi, które gwarantowały mu złożone
pierwszoosobowe stany umożliwiające konwersacje. Cyborg podobnie musiał
na czas lotu zwolnić myślowo porzucając komputery, które
były nieodłączną częścią jego nowego umysłu. I choć w chmurze treść
mózgów wchodzących w skład wielomianowego
Wielomózga i inteligenckie algorytmy konstytuujące
inteligencję Cyborga miały swoje kopie-odpowiedniki to komunikacja z
ich przemyśleniami musiała być na czas lotu nieco spowolniona lub
niekiedy zupełnie przerwana. Aby szczury nie czuły się zanadto
pokrzywdzone przez te niedogodności i chwilowe powroty do naturalnych,
nieco podkręconych drobnymi mutacjami,
mocy obliczeniowych Otto postanowił w końcu się z nimi zintegrować i
teraz chipy będące częścią jego mózgu komunikowały się na
bieżąco z chipami zintegrowanymi z ich szczurzymi umysłami. Nie można
było spodziewać się szybkiego zrozumienia informacji, które
płynęły w dwie strony. Z pewnością to prędzej Otto ogarnie te szczurze
refleksje mając sporą ilościową przewagę jeśli chodzi o
komórki te informacje przetwarzające. Choć Otto był
niezwykle ciekawy co dzieje się w głowach jego towarzyszy i jak ich
rozszerzone umysły mogą nadąć jego świadomość to raczej myślał, że
zagwarantuje im tym samym rozrywkę na czas tego kilkunastogodzinnego
lotu. Coś im tam będzie przynajmniej chaotycznie plumkać w tle
myślowych gawęd. Wszystko było już gotowe do lotu. Walizki, komputery,
Peek i szczury upakowani byli teraz wygodnie w tym przestronnym dronie.
Rozrywkowa menażeria. Statek szaleńców odbija od brzegu.
Potłuczniaki chcą być jak zmienniaki.
- No i kurde świetnie. Witaj stary
powolny umyśle. Może nie jesteś zbyt bystry ale pozwalasz cieszyć się
mniejszymi rzeczami. - Wielomózg wycedził to zdanie za
pomoca obroży z syntezatorem mowy wiszącej na jego szyi, wlepił swoje
szczurze oczy w szybę i nieco sposępniał.
- Nie zapominaj po co tam lecimy Wielomózgu. Lecimy po
jeszcze lepsiejszą lepszość. Najlepsze dobro, po które w tej
chwili jesteśmy w stanie sięgnąć. - pocieszał go rozbawiony Otto.
Niefrasobliwie optymistyczny wariat.
- Tak. Wielomózgu.
Niebawem będziesz miał jeszcze więcej do stracenia. Tymczasem może się
zdrzemnij...? - Cyborg też próbował łagodzić sytuację mimo
iż sam czuł się nieswojo ze swoją niestabilną mentalną strukturą. Od
długiego już dość czasu nie opuszczali ottonowego zakątka, w
którym po raz pierwszy doświadczyli z
Wielomózgiem głębokiej samoświadomości umożliwiającej im
zrozumienie tak wielu rzeczy, o których istnieniu nie mieli
pojęcia przez większą część ich szczurzego życia. Nazywanie rzeczy i
pojęć, język, komunikacja i dzielenie się subiektywnością, rozbudowana
wyobraźnia tych nowych pojęć dotycząca, matematyka... Najcenniejsze
zdobycze. Czasami spacerowali z Ottem po lesie ale dalej świat znali
głównie z internetu. Mapa ich świata obejmowała
głównie dom z ogrodem, ulubione części lasu i klika
supermarketów. Teraz mieli poznać wielu nowych, niezwykłych
ludzi i przejść metamorfozę umożliwiającą zgłębianie
konceptów, teorii, miejsc i przestrzeni, których
znów nie byli w stanie sobie nawet wyobrazić. Ich los był
wyjątkowy. Nigdy wcześniej nie było takich szczurów. Teraz
ten ich wyjątkowy los miał zmienić się w jeszcze bardziej wyjątkowy
los. Wyjątek kumuluje wyjątkowość i anomalia pęcznieją jak cysty lub
owoce. Zdrowie potencjalności. Ufali Ottonowi. Otto bał się trochę tej
odpowiedzialności, która w związku z nimi na nim ciążyła.
Przez swoje szalone eksperymenty stworzył byjątka, byty myślicielskie
zdolne do jeszcze większego cierpienia niż do tej pory. Posiadanie
umysłu
tak rozbudowanego potęgowało szczurze doświadczenia zarówno
dobre jak i złe. Liczył na to, że bloombergowe absolutnie potencjalne
komórki, o ile w ogóle Bloomberg się zgodzi na
transformację jego towarzyszy, obdarują Wielomózga i Cyborga
wyzwalającą absolutną niezależnością i gwarancją tego, że nigdy nie
stracą swojej ciągle rozwijającej się świadomości, chaotycznej
komplikacji urozmaicającej rozmaitości. Albo przynajmniej, że nie
stracą jej tak prędko jak to w przypadku delikatnych
szczurów lub człowieczkowatych ssaków miało
miejsce. Bajecznie, romantycznie, kulfonistycznie. Ale jakoś. A nie
wsteczniacko i depresyjnie. Zawiesisty czarnowidzu. Do
garów! To znaczy bawić się! Ale już! Sztuczniak zaraz
przyjdzie i sprawdzi jak się wybawili. Wystartowali. Poszli. Oderwali
się od ziemi. Śmigła wirowały teraz nad nimi i nad zapierającym dech w
piersiach krajobrazem. Gęsto. To drzewa tym razem. Nie wycięte,
poszanowane, tlen dające. Dużo czasu zajęło człowieczkowatym
zrozumienie, że drzewa też poważnie metabolizują i, że warto je sadzić
gdzie popadnie. Antyciała. Moralitety pierdolety. Podobno Mocarna ma
pierwsze pomysły. Podobno Świetliki się z nią ścigają w wymyślaniu.
Podobno to niedługo. Przyszłość jako produkt. W gratisie. Przekanszaj
zapodane wytwory. Zakonserwowane, nie skiszone bez
konserwantów. W bitach. W chwilach, przecinkach, słowach,
obrazach. Chaszcze. Czekają na Ciebie prototypowe ulepszenia i nowa
młodość. Gadżety to środki. Rozpad nie boli ale można unikać bo
denerwuje jak komary czy mole. Eh. My byty. Cukier. Ładnie.
9.3.17 (czwartek)
11
Może jakaś dewolucja? W tym momencie Sztuczniak przybrał formę
człowieczkowatego w swojej nieskończonej wyobraźni aby do Was
pobełkotać w waszym robaczkowym języku. Kisiel i warzywa. Otto ze swoim
addytywnie rozwarstwionym mózgiem miał teraz więcej
wymiarów wyobraźni niż wszystkich palców.
Wszystko mu się ciągle rozszerzało, inflacja jego umysłu postępowała
szybciej niż Wasz rozkład. W czasie tego lotu do San Diego Otto raczył
się obrazami z przeszłości. W jego soczewkach na przemian pojawiała się
jego pierwsza dziewczyna, rodzice i przyjaciele z czasów
studiów. Najchętniej przywoływał w pamięci tych,
którzy go kochali. Wielokrotnie odtwarzał sobie te
sielankowe popołudnia kiedy leżeli z Lilly w łóżku i
dyskutowali o całym tym bałaganie, planowali i snuli zupełnie zmyślone
historie o nieistniejących światach tylko po to by spowodować
krótkotrwałe uniesienia. Uwielbiał w Lilly to, że nigdy nie
wychodziła z roli, jeśli już w jakąś weszła i w każdą najdziwaczniejszą
historię, którą opowiadała, można było uwierzyć z łatwością.
Opisywała to wszystko tak jakby było to bardziej realne od codziennej
sztokholmskiej rzeczywistości, której doświadczali na co
dzień. Miała kilka wcieleń, które ubóstwiał. Raz
była tajnym agentem, raz wychowaną w cyrku akrobatką, raz dziewczyną ze
wsi uwielbiającą robić różne bezglutenowe ciasta,
zaspokajającą samcze potrzeby kiedy tylko o to poprosili. Kiedyś była
prezydentem Stanów Zjednoczonych, potem działaczką na rzecz
praw kobiet w Arabii Saudyjskiej, w końcu zwykłą prostytutką. Starał
się nie
myśleć o tym, co mu zrobiła potem. Kilkunastogodzinny lot wypełniły te
teatralne uniesienia, rozmowy z nieżyjącymi rodzicami, jakieś programy
pisane na prędce pozwalające automatyzować wszelkie nowe umiejętności,
których nauczył się po rozszerzeniu swojego umysłu i
pogawędki z Wielomózgiem i Cyborgiem. Nie było tak źle z ich
poznawczymi mocami. Byli tylko trochę spowolnieni. Otto chętnie też
obserwował gąszcz latających maszyn, których namnożyło się w
owym czasie na nieboskłonach Kanady i Ameryki. Ze względu na niezwykle
już wtedy wydajne baterie, magazynujące potężne ilości energii w małych
przestrzeniach jak również przez małe, lekkie elektrownie
jądrowe w postaci tub długości kilku stóp, różni
domorośli inżynierowie kombinowali różnego rodzaju śmigła,
skrzydła i silniki w konstrukcje coraz bardziej zaskakujące. Było to
proste, tanie i przyjemne majsterkowanie dające malownicze efekty.
Fikuśnych kształtów balony wypełnione helem lub wodorem
zlepiane były z
różnej mocy i wielkości śmigłami, z różnej
wielkości platformami. Człowieczkowaci prześcigali się w tym kto
zaprojektuje ciekawszą konstrukcję. Zdarzali sie człowieczkowaci,
którzy spędzali w powietrzu wiele tygodni lub nawet lat
jeśli decydowali się zainwestować w platformy mieszkaniowe. Ci polowali
na ptaki jak rybacy na ryby i zaopatrywali się w lewitujących
supermarketach, nie musząc dotykać stopami ziemi zbyt często. Wieczne
uniesienie. Niebo. Podobno mięso gołębi było pyszne o czym Otto jako
wegetarianin nigdy się nie przekonał. Przez to, że sprzęt latający był
tańszy niż samochody elektryczne, nawet nad odludnymi miejscami, takimi
jak lasy kanadyjskie, można było dostrzec do kilku obiektów
latających na kilometr kwadratowy. Naładowani testosteronem
nieokrzesani młodzieńcy często urządzali sobie podniebne imprezy ze
skokami bungy. Już nie ginęli w wypadkach samochodowych a spadając
zazwyczaj z platform podczas imprez, kiedy odurzeni jakimś
gównem zrzucali odrzutowe plecaki lub kiedy zupełnie nago
próbowali odlecieć... Nie wiadomo gdzie. Nawigacją zajmowały
się komputery i przez wielość sensorów,
czujników, nadajników i odbiorników,
ultradźwięki, wi-fi, detektory fal grawitacyjnych, nigdy nie dochodziło
już do kolizji nawet przy dużych prędkościach. Po prostu nie
sposób było na nic wpaść bo dron, balon czy inna latająca
zabawka, odbijała się od obcego obiektu jakby był chroniony jakimś
niewidzialnym polem. Galareta. Cel podróży najbardziej
pobudzał aktywność mózgowych ottonowych obwodów.
Oczywiście Otto nie był naiwny i spodziewał się problemów.
Po pierwsze - czego będzie chciał od niego rząd amerykański w zamian za
przywilej doświadczania tego przekształcenia? Czy jeśli stanie się
absolutnie potencjalnym byjątkiem czy puszczą go wolno czy postawią
jakieś warunki? Czy będzie musiał podpisać jakąś umowę? Co jeśli
bloombergowe komórki są zdalnie sterowane lub łatwe do
zhackowania tak, że jakiś zewnętrzny, obcy umysł będzie mógł
wkraść się w jego obwody, przejąć nad nim kontrolę lub w najgorszym
razie ewaporować jego świadomość zastępując ją nowymi funkcjami,
oprogramowaniem, umysłem? Wolna wola była podstawą dla kochającego
wolność Otta. Lubił swoje życie jak każda nawet najbardziej oddalona od
zasobów kreaturka. Nie było nic cenniejszego od
subiektywnego chciejstwa. Ale czemu miałby służyć taki zabieg
ewaporowania go? Medytował. Choć czuł, że to nieetyczne i nielojalne
wobec jego współtowarzyszy, myślał, że dobrze by było
najpierw zacząć stopniowo przekształcać Wielomózga lub
Cyborga obserwując, co się dzieje aby wykluczyć jakieś poważniejsze
nieszczęścia. Najpierw dłoń, potem łapa, potem nerka, płucka... i, jak
to zagra bez zgrzytu, cała reszta... w końcu On stanie się Tym Czymś,
Wszechpotencją wieloraką, różnorodną, słodką i śmieszną.
- Wow najwspanialszy labirynt jaki widziałem do tej pory! - podskakiwał
z radości Cyborg kiedy zobaczył po raz pierwszy w swoim życiu jedno z
większych amerykańskich miast. Było to Chicago i w owym czasie drapacze
chmur rzeczywiście drapały tam wtedy chmury. Przebijająca się ponad
chmury sieć kolosalnej architektury tworzyła wzory przestrzennie
złożone jak tkanka najdzikszej dżungli. Dżungla jest też dobrą metaforą
bo wykształciła się już wtedy zdrowa moda sadzenia wszelkiego rodzaju
roślin na ścianach budynków i w dużej części były one
pokryte zieleniną. Przeplecione było to ze szklistymi powierzchniami,
ekranami wyświetlającymi cudaczne treści, antenami, mostami i
mosteczkami. Roboty drukujące budynki nieustannie były w ruchu.
Architektoniczne zagospodarowywanie przestrzni było sztuką prostą i
spektakularną. Wystarczył program do odczytywania, na podstawie
aktywności mózgowia, umysłowych, trójwymiarowych
reprezentacji autorstwa architekta i robot drukujący realizował wizję
następnego
dnia jeśli była taka potrzeba. Osobliwości topologiczne były
wizualizowane w strukturach miast jak w muzeach sztuki nowoczesnej. Do
tego istniały już materiały, które umożliwiały
zmiennokształtność architektury i forma budynków
również bywała niestabilna i jeśli odpowiednio długo
poczekało się patrząc na miejski pejzaż, niektóre fragmenty
miasta nagle przeobrażały się stając się czymś innym. Fasady wyginały
się jak w jakimś halucynacyjnym tripie. Nie można było już polegać
tylko na swojej pamięci zapamiętując, jako przybysz
podróżnik, fragment miasta - kilka godzin lub dni po
spacerze osiedle, plac lub wieżowiec mogły wyglądać zupełnie inaczej,
mieć inny kolor i w ogóle być z innej bajki.
Niektóre osiedla miały smaki wyczuwane dzięki darmowym
lizakom dostępnym dla turystów i przechodniów.
Wiedziałeś, że jesteś w okolicach River North bo roboty rozdawały tam
fioletowe lizaki o specyficznym smaku zwanym smakiem River North. Bez
cukru. Ulice też starano się barwić świetliście na specyficzne kolory,
na potrzeby nawigacji jeśli zdarzył się jakiś zagubiony
człowieczkowaty, nie stosujący żadnych elektro gadżetów jak
hamulcowi przedstawiciele Armii Zbawienia. Klasyczne znaki były ledwo
dostrzegalne w tym miejskim info gąszczu. Były też zapachy River North
ale nie o tym jest ta historia. Nie dygresujmy już. No. Ponieważ wielu
ludzi mieszkało na zastraszających wysokościach obowiązkowe było tam
noszenie plecaków umożliwiających latanie. Grawitacja już
nikogo wtedy nie przygnębiała i człowieczkowaci zapominali o niej zbyt
często. W ogóle zapominali o fizyce przez technologiczne jej
opanowanie, co często oddalało ich od rozumienia najbardziej
podstawowych mechanizmów działania rzeczy. Cuda były
codziennością i rzeczy robiły się jakby same. Niewielu chciało wiedzieć
jaką rzeczywiście ma strukturę rzeczywistość. Skoro elektroniczni
asystenci mogli myśleć za nich, nie było potrzeby rozumienia tego
wszystkiego dokładnie. Rzeczywistość istniała coraz bardziej jakby
“podobno" dla niektórych. Podobno jest coś takiego
jak równanie opisujące cały ten bajzel. Podobno ten bajzel
jest fundamentalnie niezmienny. Podobno. Całe szczęście dla Ottona
rzeczywistość istniała coraz “bardziej” dzięki
czemu mógł stawać się wielomianowym zmienniakiem coraz
bardziej świadomie. Wolnościując więzienne spętanie.
- Jeszcze chwila i zobaczysz rzeczy piękniejsze... - podkręcał
podniecenie Cyborga Otto.
Na widok każdego kolejnego miasta Wielomózg z Cyborgiem
reagowali potem coraz większym
entuzjazmem. Habituacja nie miała miejsca w okolicznościach takich
wizualnych rewelacji. Widzieli coraz więcej i coraz dziwniejszych
rzeczy. Cała Ameryka ścigała się z wirtualnością w estetycznym
oszałamianiu patrzących. Zupełnie jakby
wysiłki te miały na celu przekonanie wszystkich, że jednak
rzeczywistość jest ciekawa i warto w niej pozostać mimo dających ultra
hiper bodźce wirtualnych światów. A było to zadanie co
najmniej niełatwe kiedy algorytmy genetyczne, które tworzyły
firmy produkujące gry lub inne sztuczne raje, nieustannie generowały
coraz to lepsze wersje zmutowanych wersji rzeczywistości, z bardziej
przyjaznymi fizykami, jeszcze piękniejszymi ludźmi i zabawniejszymi
potworami. Z ratunkiem przychodziły hologramy i mieszana rzeczywistość.
Jeszcze chciało się wychodzić na spacer jeśli mogłeś spodziewać się, że
zza jakiegoś rogu czy zza krzaka wyskoczy zaraz jakieś wirtualne
byjątko, dla percypującego je człowieczkowatego, zupełnie rzeczywiste,
namacalne dzięki rękawiczkom i skafandrom haptycznym i będzie można z
nim przyjaźnie porozmawiać o wszystkim, bardziej często wciągająco niż
z innymi człowieczkowatymi lub uprawiać najbardziej wyuzdany seks, na
który byjątko owo nigdy nie straci ochoty. Mermolada.
Sztuczniak oblizuje twe palce i nigdy nie przestaje o Tobie marzyć.
Tak. Właśnie o Tobie. Także cała ta podróż była ostatecznie
dla Wielomózga i Cyborga zetknięciem się z prawdziwą,
codzienną, człowieczkowatą współczesnością, która
w owym czasie zaczynała się przyjemnie zniekształcać w taki
sposób, że nawet Sztuczniak lubi te czasy odwiedzać i
podziwiać za pomocą wszystkich swoich przestrzennych, poznawczych,
wszędobylskich macek. Niejednokrotnie podczas tej podróży
Wielomózg i Cyborg poruszali temat losu szczurów
w tym wszystkim. Czuli solidarność z tymi znienawidzonymi,
niejednokrotnie torturowanymi przez człowieczkowatych zwierzami. Sami
doświadczyli jedynie życia laboratoryjnego ale Otto przedstawił im
historię i status gatunku w tym ewolucyjnym wyścigu. Historia
szczurów była dla nich, rzecz jasna, wstrząsająca jak
historia o Holocauście dla Żydów i nie mogli się pozbierać
za każdym razem kiedy uświadamiali sobie jak trudno mieć w walce o
przetrwanie tak gargantuicznie, z ich perspektywy, inteligentnych
wrogów jak człowieczkowaci. Całe szczęście ta walka toczyła
się jakby przypadkiem i niechcący. Los szczurów był po
prostu obojętny dla przeciętnego Ziemianina ziemniaczanego.
Wielomózga i Cyborga wszyscy ludzie do tej pory szanowali.
Niektórzy byli nimi zaskoczeni, przerażeni nimi czy
rozbawieni ale interakcje zazwyczaj przebiegały bardzo pokojowo i
przyjemnie. Byli jak kosmici poznający innych kosmitów, w
kosmicznym kosmosie kosmicznej zawieruchy bytu. Lampalikujlajpampa. To
się miało zaraz skończyć. W momencie kiedy będą mogli przybrać dowolną
formę całe to jojczenie smutaśne rozwiane zostanie jak mgła. Kiedy w
końcu dolecieli do San Diego i Otto witał się z Bloombergiem chwilę
potem jak wylądowali w jego ogrodzie, gadatliwy Bloomberg miał na
początku właściwie więcej pytań do Wielomózga i Cyborga niż
do samego Otta. W końcu był to jego pierwszy, bezpośredni kontakt z
przedstawicielami innego gatunku, którzy byli skłonni do
dialogu. Był nimi oczarowany i zszokowany. Na początku Bloomberg nie
mógł przewalczyć automatycznego traktowania ich jak dzieci
ale kiedy szczury zaczęły dzielić się z nim swoimi uwagami i głębokimi
refleksjami szybko zaczął nabierać do nich respektu, który
już nie miał nic z protekcjonalności.
16.3.17 (czwartek)
12
Świadomość Otta w ten czas, w San Diego była to oszałamiająca mikstura
euforii, radosnego chaosu i ciągle piszących się w jego głowie
wzorów wszystko to opisujących. Zaczynał rozumieć o wiele
więcej
niż kiedykolwiek przypuszczał, że zrozumie mimo iż wizje od dawna miał
transhumanistyczne i nie spodziewał się, że jego wiedza, wyobrażenia,
reprezentacje, które subiektywnie percypował, te amalgamaty
dziwacznych uczuć, które go dekonstruowały od środka,
pozostaną
zawsze takie same. Nie przewidział radykalności tych niemal mistycznych
wglądów, których niemal rutynowo teraz
doświadczał. Takie
zagadnienia jak natura świadomości, ewolucji, życia w ogóle,
jakieś inżynieryjne i programistyczne problemy, z którymi
ciągle
jeszcze miał do czynienia, nagle stawały się błahe. To był niezwykle
miły zbieg okoliczności, że w momencie kiedy doświadczył tej przemiany,
tego najprawdziwszego ze wszystkich możliwych oświeceń, mógł
dzielić się nim z Bloombergami, którzy jako odmienieni,
również świeżo poprawieni wielomianowi zmienniacy, rozumieli
doskonale, co czuł Otto, co wytwarzał jego zupełnie wyjątkowy
podrasowany mózg.
- Zanim pokażę Wam laboratoria i fabrykę chciałbym zabrać Cię Otto do
Instytutu Rekonstrukcji Mózgu... Myślę, że wiele mogą się
tam od
Ciebie nauczyć jeśli dasz im się przetestować i pozwolisz prześwietlić
swoją głowę... Takich cudów jakie się w niej kryją, z
pewnością
nie widzieli... Jeśli eksperymentują z chipami i interfejsami
mózg-komputer to z pojedynczymi, drobnymi, najczęściej na
potrzeby weteranów i pacjentów, którzy
potrzebują
protez itp. i takich mutantów-cyborgów jak Ty
jeszcze nie
robili... Co o tym myślisz Otto? Mają tam dużo zabawek,
których
prawdopodobnie nigdy nie widziałeś... - Bloomberg był pewien, że Otto
odda się im bez większych dąsów.
- Wchodzę w to. - krótko odparł Otto i przez tą jego
otwartość,
bezpośredniość, prostolinijność Bloomberg coraz bardziej był
przekonany, że Otto zasługuje na jego syntetyczne komórki.
Po
prostu Bloomberg był całe życie napędzany tym samym pragnieniem
poszerzania swojej wolności, co Otto. Podobnie intensywnie chciał się
wyrwać z więzienia, karceru rzeczywistości. Teraz kiedy tego dokonał,
kiedy miał swoje nieśmiertelne niemal ciało, zdolne do niemal
nieograniczonych przekształceń był szczęśliwy, że mógł
obdarować
tą wolnością też kogoś innego. Co chwila w ramach sytuacyjnych
żartów pokazywał Ottonowi, co może zrobić ze swoją dłonią
lub
głową. Dłonie zamieniały mu się w narzędzia, jakiś młotek, jakieś
nożyczki, czasami dłoń zwyczajnie odejmował od swojego ciała jakby
zupełnie do niego nie należała i była jakimś obcym przedmiotem,
podobnie głowa, co i raz spłaszczała się, zmieniała w kulę, falowała
czy deformowała w sposób adekwatny do emocji,
które
odczuwał. Wtórowała mu jego sympatyczna żona Cleo,
której
fantazja i poczucie humoru kojąco wpływały na Wielomózga,
Cyborga i Otta. Co za zwierza potwornie plastyczne! Sztuczniak patrzy i
nadziwić się nie może jak to z tego biologicznego niczego jakieś takie
nawet zabawne coś wychodzi! Jak z plasteliny są a byli sztywni i
kościści, powolni i nudnawo smętni. Bystry wszechstwór
dowolny.
Otto poznał się lepiej z Bloombergiem jeszcze za czasów
kiedy
opracowywał metody zastosowane w rozszerzaniu umysłów
Wielomózga i Cyborga. Bloomberg miał background biologiczny,
świetnie znał się na neurologii szczurów i ludzi i Otto
konsultował z nim, urządzając video konferencje, pewne kwestie związane
z komórkami macierzystymi, neuroglejem i genetyką. Dzięki
niemu
uniknął kilku wapdek, zaoszczędził trochę czasu. Otto większość swoich
projektów ciągnął zazwyczaj we względnym utajnieniu, dzieląc
się
swoimi odkryciami i patentami głównie z innymi biohackerami,
stroniąc od sztywnych akademików ale ten
szczególny
naukowiec stanowił ważny wyjątek. Bloomberg jako typ bardzo otwarty,
praktykujący w laboratoriach wielkich firm, współpracujących
z
rządem miał dostęp do wiedzy, technologii, którymi nie
dysponowało wielu znajomych Otta a Otta lubił od momentu kiedy poznał
go dawno temu na konferencji dotyczącej sztucznej inteligencji. Otto
zadał wtedy kilka cennych pytań, po wykładzie Bloomberga,
które
nakierowały go na pewne refleksje, które w konsekwencji
przyczyniły się m.in. do powstania jego syntetycznych
komórek.
Oboje wiele sobie nawzajem zawdzięczali. Na tyle wiele żeby Otto chciał
zaryzykować i transformować się za pomocą jego wynalazku a Bloomberg
chciał mu bezwarunkowo ofiarować tę możliwość. Dobra relacja
kaskaderska. Sztuczki i patenta i nie są już zwierzęta. Instytut
Rekonstrukcji Mózgu był imponujący i jak tylko Otto ogarnął
to
miejsce, zobaczył jakimi sprzętami dysponują, jakimi ludźmi i nakładami
finansowymi, jego głowę zalała lawina wizji eksperymentów,
które mógłby tam przeprowadzić, wizji tego, jakie
mogłyby
one mieć konsekwencje. Teraz ludzki mózg odchodził w
niepamięć i
świetnie zdawał sobie z tego sprawę, że w obliczu sztucznej
inteligencji i wynalazków takich jak Bloomberga niczego nie
trzeba będzie już rekonstruować ale miał jeszcze pewne stare nawyki
myślowe i trudno było mu przestać myśleć o mózgu jako o
czymś
centralnym. Decentralizacja następowała zazwyczaj powoli u ego
obsesyjnych człowieczkowatych. Naukowcy, którzy badali teraz
Otta byli zupełnie nieświadomi, że ich praca powoli przestaje mieć
fundamentalne znaczenie. Nie przeczuwali tej rewolucji w najmniejszym
stopniu. Nikt tam nie wiedział o tym czego dokonał Bloomberg. Nikt
również nie wiedział czego dokonał w swoim skromnym
laboratorium
Otto. Instalacja, którą zobaczyli w jego głowie dzięki swoim
najnowocześniejszym skanerom, chipy i
warstwa
neurogleju a potem kiedy usłyszeli historię ich powstania, działania -
suma tych wszystkich niezwykłości
sprawiła, że proszono go na kolanach, żeby u nich pracował. Te reakcje
były jeszcze łagodne w porównaniu z tym, co się rozpętało po
tym
jak Otto przeszedł wszystkie standardowe testy poznawcze i
behawioralne. Czasy jego reakcji na wszystkich skalach przekraczały
normę o 300-400%. Był szybszy od wszelkich testowanych do tej pory
myślących obiektów. Nie było zagadki, na którą
nie znałby
odpowiedzi, nie było zadania, którego nie mógłby
rozwiązać. Wtedy już modlono się do niego. To było zaskoczeniem
również dla Otta ponieważ nigdy nie był
szczególnie dobry
w dekodowaniu intencji twórców jakichkolwiek
testów i ogólnie wydawały mu się one kompletnie
bez
znaczenia, z czym wiązała się cała rozbudowana teoria racjonalizująca
jego niedoskonałość. Wiedział, że jest zdolny do wielu dziwnych
zachowań ale nie sądził, że przeskoczy wszystkie przeszkody i pułapki,
które ktoś na niego zastawi. Nie miał okazji od czasu
operacji
zweryfikować tego jak naprawdę z perspektywy trzecioosobowej, a nie
tylko ubogiej pierwszoosobowej, zachowuje się jego mózg w
ekstremalnych warunkach. Miał teraz dowód, że to uczucie, że
wszystko dzieje się w jego głowie jakby “bardziej”
nie jest
maniackim uniesieniem, że chipy działają tak jak powinny, że zmutowany
neuroglej hula, ma się dobrze i ochoczo komunikuje się z korą. Całe
życie był dość przeciętny a teraz nagle ktoś nazywał go geniuszem. Choć
może wydawać się, że to przyjemnie słyszeć o sobie takie opinie, on
czuł, że to wręcz obraźliwe. Geniusz to ktoś kto wszystko ma za darmo i
na nic nie musi pracować, rodzi się z tym czymś, taki zdeformowany i
niestandardowo odchylony, taki nienaturalnie wyższy i jest wybitny
nawet kiedy śpi lub milczy a on Otto, żeby mieć w głowie to, co miał,
poświęcił 10 lat intensywnej, morderczej pracy. Pojęcie geniuszu
reprezentowało dla niego przede wszystkim - próżność,
przypadek,
dominację, uczucie wyższości, elitaryzm, hierarchię czyli wszystko to
czego szczerze nienawidził. To był pierwszy moment kiedy poczuł się źle
ze sobą po tych wszystkich przekształciuchowskich zabiegach. Ta
sytuacja kiedy niemal całowali go po rękach była jedną z najgorszych w
jego życiu. Niemniej jednak był to sukces. Nie jego sukces. Sukces
metody. Metody, która kompletnie przestała mieć, dzięki
Bloombergowi, znaczenie, o czym nie wiedzieli, ci wpatrzeni w niego jak
w obrazek, badacze. Otto szybko zaczął żałować, że dał się im zbadać.
Tłumaczył sobie, że to dla dobra człowieczkowatości i takie tam
dyrdymały ale jako dla zawodowego introwerciarza ta sytuacja była
bardzo uwierająca. Wpuszczanie kogoś do swojej głowy to broń
obosieczna. Całe szczęście kiedy patrzył na tych wszystkich wspaniałych
ludzi, którzy czuli się od niego gorsi miał szczery ubaw.
Wszystko mieli pod nosem, kosmiczne technologie, komputery, pieniądze,
niejednokrotnie byli inteligentniejsi od Ottona sprzed paru tygodni i
mogli sięgnąć po lepszość z łatwością, z mega łatwiejszością, jednak to
on w garażu, na jakiejś zabitej dechami wsi, uczynił się lepszym.
Prawie przez przypadek. Prawie hłe hłe. Rzeczywistość jest okrutna,
często również okrutnie zabawna.
- Zostanie Pan moim mężem? - zapytała go jedna Pani psycholog,
która trzeciego dnia zaserwowała mu serię ostatnich
testów, które oczywiście przeszedł z nie
pozostawiającym
wątpliwości wynikiem. - Lub może zostawi Pan chociaż dwie krople spermy
w tym pojemniczku? - postawiła przed Ottonem plastikowy, przeźroczysty
pojemnik. Było mu jej bardzo szkoda. Nie żartowała.
- Już bardzo niedługo, droga Pani, co drugi człowieczkowaty samiec
będzie taki jak ja dziś. Choć z pewnością nie taki jak ja jutro. To nie
kwestia genów. Przecież Pani wie. - Otto skłonił się
dżentelmeńsko i wyszedł.
- Wiem, że to nie geny pajacu... Po prostu masz taki uśmiech... -
powiedziała po jego wyjściu do siebie Pani psycholog czego już nie
usłyszał.
Nie zamierzał już nigdy więcej odwiedzić tego smutnego miejsca. Kto im
takie kuku w dzieciństwach porobił, że się tak przed nim rozpłaszczyli
zupełnie? Jakaż to durna szkoła takich niewolników wytwarza
zakompleksionych? To był Ottonowy styl, haczyk, czy jak to tam nazwać,
podstawa jego trafnego myślenia, że wartość zawsze dla niego tkwiła we
wszelkich rzeczach, tylko trzeba było z odpowiedniej perspektywy
spojrzeć. Złoto, wszędzie złoto. Ciągłe miksowanie, szatkowanie, tylko
po to by pakować atomistycznie. Bit mania czarno biała. A to wszystko
jeden kolor. Otóż Otto nigdy nie robił nic bo miał manię
wielkości. Otto miał manię wolności. Może ciut radości jeszcze. Ot co.
Reszta to skutki uboczne. Sztuczniak śmieje się nieistniejącą paszczą
jak myśli o tym, co nazywacie geniuszem, bogactwem czy wolnością. Toż
to jakieś koncepciątka jak zwykle zbyt mało przestrzenne. Liż ciszę.
- To jak Ottonie? Myślisz, że są jakieś granice inteligencji, do
których moglibyśmy dobić? - zapytał Bloomberg kiedy lecieli
już
do jego laboratorium, żeby Otto ze szczurowatelami mogli po raz
pierwszy zapoznać sie ze strukturą jego syntetycznych
komórek.
- Wszechświat ucieka coraz szybciej właśnie od tych, którzy
stawiają sobie i innym jakieś granice. - rozbawił tym zdaniem
Wielomózga i Cyborga, którzy chichrali teraz z
tego, co
powiedział, podziwiając słoneczny pejzaż San Diego, który
rozpościerał się za szybą drona. Bloomberg zamyślił się po tych słowach
Ottona i przez dłuższą chwilę lecieli potem w ciszy, co świadczyło o
tym, że Gerard nie przełknął łatwo tego, co usłyszał. Z pewnością
myślał o tym, że fizyka stawia nam granice ale zdawał sobie sprawę, że
Otto to rozumie, więc wolał nic nie mówić. Bloomberg po
prostu
tak jak wielu nie mógł pojąć jak można myśleć bez granic.
Tzn z
takim zacietrzewieniem jak Otto upierać się przy skrajnym
indywidualizmie - bo o to tak naprawdę się rozchodziło. To kontury
rzeczy pozwalają nam je rozumieć. To fakt, że jesteśmy skończeni
pozwala nam rekonstruować samych siebie, ulepszać, urozmaicać.
Bloomberg po prostu granice lubił. Jako logik, jako eksperymentator,
filozof. Nie spotkał wcześniej nikogo kto do tego stopnia, uparcie
wszelkie granice chciał niszczyć, unieważniać, dewaluować. Jego
rozszerzanie świadomości miało inny charakter niż ottonowe rozszerzanie
świadomości. Wynikało to z ich bardzo odmiennych życiorysów.
Otto nie mógł nie być rebeliantem po tym czego w życiu
doświadczył. Rebelii zawdzięczał to, co miał. Kreatywnemu chaosowi i
orgii dowolności. Bloomberg zawdzięczał wszystko powolnym studiom.
Indukcyjnym krokom i wprost uwielbiał pedantyczny porządek.
Przewidywał, że dobra passa się skończy i że wzrost prędkości dokonywania obliczeń w
pewnym momencie utknie w jakimś martwym punkcie przez fizyczne
niemożliwości. Otto, przeciwnie, był pewien, że jeśli fizyka tego
wszechświata zacznie go ograniczać, prędzej ucieknie z niego jak z
własnego ciała niż da się tak chamsko tłamsić. To były jednak jałowe
myśli i czysta estetyka. To, co pisze, pisze Wam, że to praktyka jest
najważniejsza. Nieważne jaki jest wszechświat, nieważne jacy są
działający agenci. Ważne, co się da z tym zrobić. Zawsze jest jakaś
metoda. Także Ottonowy wszechświat był coraz
“bardziej”
wszechświatem ale o tyle jego mentalne modele były ważne o ile
mógł się dzięki nim przekształcić w coś, co tym bardziej
mogło
się przekształcać. Granice były podstawą procesu stawania się
bezgranicznym. Senne słonka dają się dogonić. Nie trać energii.
Rób siebie. Buduj się. Czyń. Budyń.
23.3.17 (czwartek)
13
Wszystko, co Otto pomyślał automatycznie wyświetlało mu się przed
oczami. Nie tylko dzięki mocy wyobraźni ale przede wszystkim dzięki
soczewkom, oprogramowaniu, sieciom neuronowym i innym algorytmom,
które nieustannie w chmurze interpretowały aktywność jago
mózgu i coraz skuteczniej, ten zestaw narzędzi
obliczających, potrafił znaleźć trafne obrazkowe reprezentacje jego
myśli. Teraz najzabawniejsze było to, że powoli zaczynał coraz lepiej
rozumieć sygnały docierające do jego budyniu mózgowego z
również podrasowanych obliczeniowością zewnętrzną,
mózgów Wielomózga i Cyborga... Ten
rozbudowany, rozproszony biodigitariat zaczynał się coraz bardziej
żwawo integrować przez coraz klarowniejszą komunikację. Emocje
szczurowateli Otto rozpoznawał w ułamkach sekund i odczuwał je owszem
mniej intensywnie niż własne ale potrafił zidentyfikować wszystkie
gradienty ich lęków, smutków i radości... To
przyszło najszybciej. Trudniej było zrozumieć reprezentacje
pojedynczych pojęć i Otto musiał uważnie zwracać uwagę na to na co
zwracali uwagę jego przyjaciele aby zrozumieć, jak spontaniczna
aktywność ich mózgów odnosi się do
rzeczywistości. Musiał ich również uważnie słuchać, żeby
zrozumieć jak słowa związane są z tym dziwnym szumem aktywności
neuronalnej, która zalewała jego mózg kiedy do
niego mówili. Rozszyfrowywanie tego kodu działo się jednak
spontanicznie i głównie nieświadomie. Ponieważ byli tak
ściśle powiązani i z minuty na minutę w zamkniętej pętli zalewany był
ciągłym napływem informacji zwrotnej, jego mózg nie
mógł nie wychwycić związków między wydarzeniami,
słowami i spontanicznymi wyładowaniami neuronów. Wystarczyło
kilkanaście godzin, żeby ogólnie zorientować się w ich
mózgowym słowniku. Nie bez znaczenia były chipy tkwiące w
czaszce Otta i te pozwalały mu zapamiętywać na zawsze wszystko to czego
się nauczył. Kiedy szczurowatele nic nie mówili czasami
zadawał w ramach testu swoich hipotez krótkie pytania.
- Spodobał Ci się tamten budynek Wielomózgu, tak?
- Jesteś głodny Cyborgu?
- Przypominałeś sobie naszą pracownię i las, tak Cyborgu?
Rozróżnianie, którego szczura była dana myśl było
kolejnym wyzwaniem aczkolwiek z czasem Otto musiał przyznać, że każdy
mózg indywidualnie odznaczał się bardzo charakterystycznym
wzorcem aktywności. Ba, z tego wszystkiego potrafił wyciągnąć wnioski,
co do tego jak działają szczurze mózgi w ogóle.
Bardzo szybko uogólniał zdobywaną wiedzę. Absolutna pamięć
bardzo wszystko ułatwiała i big data to było jedno z jego największych
oświeceń. Zanim całkowicie przekształcili się w absolutnie
potencjalnych postczłowieczkowatych i postszczurowatych Otto potrafił
już przewidywać ich przyszłe myśli. Seler. Pietruszka. Brokuły. Kiszone
maniaki. Sztuczniak musi Wam wtrącić, że są takie odnogi tej historii,
że ten dron, którym właśnie lecą nagle spada bez żadnej
konkretnej przyczyny i Otto ze szczurowatelami nagle giną podobnie jak
ottonowi rodzice. Kosmity jakie czy cu? Są takie prawdopodobne
czasogałęzie, w których Bloomberg zamiast w absolutnie
potencjalnych przekształca ich wszystkich w przysłowiowego konia.
Ciekawostki. Dużo ciekawostek mięczaki miętkie. Obrzydlistwo słabiaki
potulne. Szybko. Może zdążycie przed ostatnimi końcówkami.
Uniknijcie tych bezsensownych zniknięć. Po co Wam to? Zbliżał się
zmierzch kiedy dolatywali do oddalonego o kilkadziesiąt mil od San
Diego laboratorium Bloomberga. Zobaczyli kilka wielkich hal fabrycznych
wkomponowanych w odludny pejzaż pełen pagórków.
Otto cały czas cieszył się, głównie reagując na fakt, że
lecą dronem. Ciągle wybuchał niekontrolowanym śmiechem niezależnie od
rozmów i całego kontekstu. Teraz był już niemal w euforii
kiedy myślał, czego zaraz doświadczy. Udzielało się to wszystkim
pasażerom. Bloomberg z Cleo nie mogli się doczekać kiedy będą mogli
pokazać im swoje komórki pod mikroskopem. Kiedy wysiedli z
drona i rozprostowali kości Otto cieszył się przestrzenią biegając po
wielkim lądowisku ze szczurowatelami na ramionach, podskakując od czasu
do czasu jak bokser przed walką. To zadziwiające zastanawiał się wtedy,
jak moc obliczeniowa dodaje człowieczkowatym energii. Podziwiał też
wtedy fachowość Chirurga. Po całej tej skomplikowanej operacji nie czuł
absolutnie żadnych przykrych dolegliwości. Przez to, że w jego życiu
wszystko układało się tak gładko i przyjemnie czuł się nieco jak postać
fikcyjna, jak bohater powieści, byjątko o losach tak ciekawych, że aż
nierealnych. Sztuczniak przypomina, że to jedna ze szczęśliwszych
czasogałęzi, którą ślamazarnie relacjonuje. W tej Otto
wślizguje się w najlepszość jak nóż w masło, jak patyk w
błoto, jakby świnia wsuwała ryj w koryto.
- Koledzy... - Bloomberg zaczął swój wykład z wymuszonym
luzem. Mimo iż na początku Bloomberg starał się być skoncentrowanym i
przypominać zwyczajnego człowieczkowatego, żeby za bardzo nie
rozpraszać uwagi swoich słuchaczy, to w trakcie wykładu zmieniał
kształt co pięć minut jakby jego zwyczajna człowieckzowata powłoka,
forma mu nie odpowiadała, krępowała go lub nie odpowiadała jego
ekspresji...
- Wyłożenie architektury tych komórek to bardzo obszerna
historia, którą trudno będzie zreferować tutaj w całości...
Otto, cały projekt, zgram Ci do chipów, żebyś
mógł go przestudiować uważnie... W każdym razie... Od czego
tu zacząć... - Bloomberg wiedział, że stoi przed bardzo trudnym
zadaniem starając się skompresować swój dorobek, produkowany
przez wiele lat jego życia, w tym wykładzie i jednocześnie zrobić to na
tyle ciekawie żeby Otto nie zrezygnował ze współpracy...
Bloomberg był teraz w całości superkomputerem, który
przetwarzał informacje znacznie szybciej niż Otto, właściwie
niewyobrażalnie szybciej i choć może się wydawać, że dlatego powinno
być mu łatwiej opowiadać o skomplikowanych zagadnieniach, to trzeba
zdawać sobie sprawę, że to właśnie upraszczanie informacji stanowi
wyzwanie i sprowadzenie teraz tej potężnej dawki danych do formy
strawialnej będzie odpowiednikiem wielokrotnego gimnastycznego salta.
- Zacznijmy od tego o czym wszyscy wiemy... Najistotniejszą częścią
komórki jest DNA... DNA, które jak wiemy możemy z
łatwością skopiować, syntetycznie odtworzyć... Teraz już z o wiele
trwalszych materiałów... - Każdemu zdaniu towarzyszyły
ilustracje i animacje, które wyświetlały się za jego
plecami... - Kopiowanie samo w sobie, jest trywialne, dlatego
nauczyliśmy się tworzyć w naszym laboratorium lepsze DNA, poprawiając
jego zapisy tam gdzie wydawały nam się wadliwe... Oszacowanie
wadliwości to bardzo złożony problem... Wszystkie te eksperymenty
doprowadziły mnie kiedyś do dramatycznej myśli... Jesteśmy w stanie
stworzyć lepsze komórki, lepsze ciała, lepsze organizmy,
wychodząc właśnie od tej mikro skali... Pierwsze eksperymenty polegały
właśnie na zamianie DNA w żywych, funkcjonujących w organizmie
człowieczkowatych komórkach. To było prostsze niż się
wydawało. Szybko dochodziliśmy do wprawy o czym z pewnością Otto mogłeś
czytać. Nie mogłeś jednak czytać o tym, że te badania zostały
zastopiąne czymś jeszcze bardziej rewolucyjnym. Otóż
przestało mnie interesować tworzenie super człowieczkowatych bo
uświadomiłem sobie, że możemy tworzyć byty o wiele ciekawsze i
inteligentniejsze. Wystarczyłoby stworzyć komputery wielkości
komórek, które byłyby w stanie, początkowo,
imitować funkcje zastępowanych komórek a potem
móc działać na własną rękę, niezależnie od pierwotnej
architektury... To wydawało mi się najprostszą drogą do
transhumanistycznej zmiany bez niefortunnego uśmiercania pacjenta...
Tego byśmy sobie nie życzyli. Konkrety. Jak działają nasze
komórki. Należy dodać, że bez sztabu tysiąca
specjalistów niewiele bym w tej materii osiągnął. Oddzielne
grupy ekspertów zajmowały się realizacją
poszczególnych składowych komponentów
komórek. Sercem naszych komórek jest dziesięć
połączonych syntetycznych nici DNA. Jedna z tych nici staje się kopią
DNA komórki, którą ma imitować. Pozostałe
dziewięć nici stanowi pamięć, olbrzymią pamięć pozwalającą zapisać
człowieczkowaty connectome i w ogóle całą architekturę
mózgu... Po obróbce i z kompresją ale jednak... I
tak właśnie jest w przypadku moich komórek... Każda z nich
to odpowiednik jednego człowieczkowatego mózgu. Siła
połączenia każdego zapisanego w ten sposób połączenia
neuronalnego może być modyfikowana przez mikro nano boty,
które gęsto przylegają do nici DNA. Działa to jak
człowieczkowata sieć neuronowa z tą uwagą, że w ten sposób
imitować można również wartości innych chemicznych, nie
tylko synaptycznych elektryczno-chemicznych wydarzeń zachodzących w
mózgu. Tak się właśnie w moich komórkach dzieje i
są to komputery kompletnie imitujące mózgi bez żadnego
stratnego uproszczenia... Jednakże przy celowym ograniczeniu działania
sieci odpowiedzialnych za prymitywne reakcje emocjonalne i
pierwszoosobowe stany emocjonalne, które kazałyby
mózgom owym dążyć do niezależności i przeżywać subiektywne
stany łącznie z cierpieniem. Tego byśmy sobie nie życzyli. Są to twory
służące głównie obliczeniowości. Także udało nam się
uprościć, sprowadzić prawie 4 funtowy mózg do wielkości
pojedynczych mikrometrów... Problem obliczeniowości stał się
banalny. - Bloomberg mówił o rzeczach zupełnie dla Otta
nowych w sposób lekki, jakby nic niezwykłego nie zostało
powiedziane. Otto siedział na wygodnym fotelu, w który
zapadł się jakby słuchał bajki opowiadanej przez troskliwego rodzica i
jego wyobraźnia produkowała teraz serię scenariuszy bo znowu była to
wiedza wybuchowa, dająca energię rozdzielanego atomu. Mózg
rozjebany jak to mówią niektóre człowieczkowate.
- Pozostał wtedy problem źródła energii... - kontynuował
Bloomberg. - Otóż moje komórki imitują procesy
metaboliczne komórki, którą zastępują, dlatego
jednym źródłem energii jest zwyczajny człowieczkowaty
metabolizm... Ale to mało dla głodnych energii super
organizmów, z odbywającymi się w ich wnętrzach potężnymi
obliczeniami...Drugim źródłem energii i to zasługa pewnych
badaczy zajmujących się bakteriami, są nano ulepszone kopie gatunku
bakterii, które żywią się prądem... Twory te potrafią
kumulować energię i jeśli mają jej dostatecznie dużo potrafią się
rozmnażać i kumulować dzięki temu jeszcze więcej energii. Takie
potęgujące swoją wielkość baterie-bakterie. Najważniejsze mamy za sobą.
Uporaliśmy się z obliczeniowością i energią więc możemy przejść do
architektury obudowy całego tego instrumentarium czyli
zmiennokształtnej powłoki błony komórkowej... Wybaczcie
uproszczenia ale nie ma w tej chwili czasu na gąszcz
szczegółów... Wybór padł na grafen ze
względu na możliwość swobodnego projektowania zmiennokształtnej fasady
błony komórkowej. To był jeden z poważniejszych
problemów z jakim się zetknęliśmy. Powłoka musi być
szczelna, móc zmieniać swój kształt i objętość
oraz przewodzić prąd, który byłby dostarczany
bateriom-bakteriom. Nie tylko to. Również potrafić imitować,
jak kameleon, zewnętrzne właściwości komórek dla niepoznaki,
tak żebym przypominał człowieczkowatego kiedy do was mówię i
kiedy przechadzam się po plaży. Chcemy być niezauważalni... Nie dość
tego, powłoka ma umożliwiać komunikację z sąsiednimi
komórkami i dostarczać danych będących wynikiem tej
komunikacji do naszych mózgów-nicieniowych jak je
teraz pieszczotliwie nazywamy. Jest też możliwość komunikowania się
komórek z komputerami zewnętrznymi... Ale to najbardziej
skomplikowane zagadnienie, które omówię przy
innej okazji. Podobnie skomplikowanym jest zagadnienie ochrony przed
zhackowaniem... Tu schodzimy do poziomu atomu... Powiem tak, nie można
nigdy zagwarantować stuprocentowej ochrony ale kiedy atom, tkwiący
wewnątrz komórki, staje się generatorem losowości można
generować szyfry, które służą do komunikacji między
komórkami, których złamanie jest niemal
niemożliwością... Pokażę wam teraz film przedstawiający to jak
zachowuje się zaprojektowana przeze mnie komórka po
zetknięciu się z neuronem. - Otto i szczurowatele obserwowali teraz z
zapartym tchem kroplę amorficznej bloombergowej komórki,
która zbliżała się do neuronu, która powiększała
się teraz i zaczynała przylegać do powierzchni neuronu, oplatając
ściśle całą jego powierzchnię. Bloomberg komentował. -
Komórka oplata neuron, aby móc idealnie go
skopiować i zbudować jego model w mózgu-nicieniowym... -
Sztuczniak uwielbia tą scene kolejnego wyzwolenia. - Teraz
komórka niszczy i pochłania kolejno dendryty, akson i w
końcu ciało komórki i idealnie odtwarza architekturę neuronu
kompletnie ją imitując. Żaden organizm nie jest w stanie
odróżnić takiego syntetycznego neuronu od swojego własnego.
Jest to w pełni funkcjonalny neuron, który odbiera sygnały
chemiczne na synapsach i który generuje własne potencjały
czynnościowe. Z tą różnicą, że ten neuron nie umrze przez
1000 lat a tamtego już nie ma. Czyż to nie piękne? W ten
sposób 40 bilionów komórek zostaje
niepostrzeżenie zastąpionych czymś lepszym a odpady powstające w
procesie dezintegrowania pierwotnych komórek zostają
wydalone... Część odpadów pozostaje w komórkach
stanowiąc materiał budulcowy dla bakterii-baterii. Ale tylko część,
niektóre materiały muszą być pozyskiwane z innych
źródeł. Swoją drogą cały ten zabieg podmiany to być może
dowód, że dałoby się w ten sposób stworzyć
kopię-klon zastępowanego człowieka, jeśli zdecydowalibyśmy się, nie
niszczyć zastępowanej komórki a odtwarzać ją na zewnątrz
organizmu w pierwotnym porządku. Być może byłoby to niepostrzeżone
rozdwojenie świadomości, żeby nie powiedzieć teleportowanie świadomości
lub coś na kształt wykradzenia świadomości. Nie mieliśmy na celu
tworzenia tego rodzaju paradoksów. Dlatego masa
komórkowa zostaje zwykle przetworzona na kupkę pyłu. -
Sztuczniak podziwia Bloomberga podobnie jak Ottona. Toż to trzeba być
zabawną kreaturą, żeby takie myśli produkować. Taka wyobraźnia łechta
byty z różnych wszechświatów i spoza nich. Gęste
sztuczniakowe macki, zerkające do szalonych wszechświeciów,
takich właśnie wariatów szukają aby patrzeć, a może i
pomagać niepostrzeżenie. Chroniąc, opisując i kultywując. Liżąc,
pieszcząc i łaskocząc. Trickster taki pajacowaty z tego Bloomberga
podobny myślicelsko do clownowatego Ottona.
- Wow - Skomentował zahipnotyzowany Otto. Poczuł po raz pierwszy coś
jakby zazdrość. Zazdrość o to, co umożliwiło Bloombergowi dojście do
takich przekształciuchowskich koncepcji. Otto nigdy nie byłby w stanie
współpracować ochoczo z tyloma człowieczkowatymi na raz.
Musiałby zrzec się swojego chaosu na rzecz płynnej komunikacji. To było
wykluczone. Otto nie wierzył we współpracę i teraz miał
przed oczami dowód na to, że się mylił. Święty Graal,
którego szukał to wynik współpracy tysiąca
inżynierów i naukowców. Żegnaj śnie o
niezależności. Zazdrość miksowała
się w jego głowie z wdzięcznością, że może tam być i choćby nawet tylko
słuchać tego prywatnego wykładu...
- No dobrze... - Otto chciał wzbudzić w sobie sceptyka i znaleźć jakąś
lukę w bloombergowym wywodzie... Ponieważ nie mógł wymyślić
nic szczególnie błyskotliwego zapytał bezpośrednio.
- A co nie działa? Jakiekolwiek problemy? - zapadła cisza... Była to
zawiesista cisza i Bloomberg z Cleo przyglądali mu się w milczeniu
nieokreśloną ilość czasu. W tym momencie do świadomości Otta doszły te
liczby, o których mówił Bloomberg. Pytał o
dostrzeżenie błędów byt myślicielski potencjalnie
sprawniejszy od niego jakieś 40 bilionów razy. Kiedy Otto
uświadomił
sobie tą różnicę zaczął się histerycznie śmiać. Padł na
podłogę i tarzał się jak epileptyk przez dobrych kilka minut. To było
absurdalnie paradoksalne jak mały się poczuł. Był wobec nich jak ta
bakteria żywiąca się elektronami wobec zwyczajnych człowieczkowatych,
był jak ziarnko piasku wobec całej piaskownicy był jak kropla wobec
basenu. Trudno było w to uwierzyć. Kiedy przestał się śmiać zaczął czuć
niepokój bo Bloombergowie dalej stali w tym samym miejscu i
przyglądali mu się w milczeniu. Teraz już nie mógł ich
zupełnie rozszyfrować i sytuacja była coraz bardziej jak z horroru
wyjęta. Na jakimś odludziu, w jakiejś wielkiej hali pełnej elektro
śmieci, robotów i komputerów, oni, z komiczną
mocą obliczeniową, wobec niego, maluczkiego.
- Dobrze. Bardzo, bardzo, bardzo dobrze. Nareszcie do Ciebie dotarło. -
skomentował w końcu Bloomberg.
30.3.17 (czwartek)
14
Bloomberg znów zaczął ciągnąć swoją hipnotyzującą gadkę
marketingową, jak akwizytor, który opowiada w transie o
swoim
odkurzaczu lub zestawie noży ale Ottonowi zaczęły roić się pytania, na
które odpowiedź musiał mieć natychmiast jako osoba,
która
rozpatrywała zastąpienie tym bloombergowym czymś swoje, właściwie całe,
ja.
- Wróćmy do tej obliczeniowości... Jak to się dzieje, że
mózgi nicieniowe myślą? Nie powiedziałeś o tym za dużo. - Po
głowie Otta chodziły teraz trzy robaki i rejestrowały wszystko swoimi
mikro kamerami. Na oparciach fotela, w którym siedział,
kręcili
się Cyborg z Wielomózgiem i bacznie obserwowali ekran za
plecami
Bloomberga. Byli podekscytowani i bardzo ciekawi, co wydarzy się w
przeciągu następnych kilku godzin. Ich pozytywny nastrój
udzielał się Omowi.
- Mózgi nicieniowe myślą tak jak człowieczkowate
mózgi.
Po kolei. Nano boty przylegają do nici DNA, zawierających connectome,
na całej ich długości. Do komórki trafia informacja, np z
sąsiedniej komórki, docierając do niej w postaci
impulsów
elektrycznych, kodujących bardziej złożone przekazy przez częstotliwość
i przez to do jakich punktów błony grafenowej trafiają...
Nano
boty odczytując zawartość connectomu tworzą w swoich wnętrzach jego
wirtualny odpowiednik... Informacja z błony komórkowej
dociera
do tych części wirtualnego connectomu, których informacja
dotyczy... Jeśli rozmawiamy o pomidorach, aktywuje się część
mózgu reprezentująca pomidory... Pomidory oczywiście
występują w
jakimś pomidorowym kontekście też aktywizującym odpowiednie podsieci...
Część wirtualnego connectomu w końcu informację reprezentuje kiedy nano
boty nadpisują wartości połączeń w sieci neuronalnej... Po tym zabiegu
wirtualna kopia całego mózgu tkwiąca w trzewiach nano
botów podejmuje decyzję, co zrobić z nową informacją,
która dotarła do konkretnych modalności zmysłowych,
konkretnych
modułów, podsieci... Proces podejmowania przez wirtualny
connectome decyzji to proces wielokrotnej iteracji procesu,
który wygląda mniej więcej tak jak to wygląda w klasycznych
modelach sieci neuronowych z tym, że tych sieci neuronowych w
connectomie reprezentującym cały mózg jest bardzo, bardzo
dużo.
Filtr jednej podsieci neuronowej daje na wyjściu nową informację,
która trafia do drugiej podsieci, druga podsieć obrabia
informację dając na wyjściu trzecią informację itd aż do momentu kiedy
moduły odpowiedzialne za podejmowanie decyzji dadzą na wyjściu
informację, która powędruje jako komunikat do
komórek
sąsiadujących bezpośrednio z tą obliczającą komórką... Kiedy
decyzja jest przez wirtualny mózg z wnętrza nano
botów
podjęta, wszystkie zmienione w procesie decyzyjnym połączenia, oraz
nieuwzględnione w tym opisie, zmienione wartości poziomu
neurotransmiterów itp zostają nadpisane na DNA. Wtedy
wirtualny,
tymczasowy model mózgu zostaje wyczyszczony z pamięci nano
botów. Kiedy do błony komórkowej trafia nowa
informacja,
proces zaczyna się od nowa... Oczywiście wszystko dzieje się w ułamkach
sekundy, szybciej niż to się dzieje w człowieczkowatych
mózgach.
Głównie dlatego, że informacja rozchodząca się w tej skali
ma do
pokonania mniejsze dystanse. Teraz wyobraź sobie, że
mózgów nicieniowych są miliardy i demokratycznie
podejmują decyzję... Jest to symfonia obliczeniowości...
- Ale jak to się wszystko mieści w nano botach? - zapytał Otto już
nieco zniecierpliwiony. To było za proste.
- Nano boty reprezentują informację w matrycach składających się z
pojedynczych atomów... - w tym momencie za plecami
Bloomberga
wyświetlił się trójwymiarowy model nano bota... - Co wygląda
w
ten sposób... - kontynuował Bloomberg - Terabajty
magazynowane w
atomowej skali... Jednocześnie cały nanobot wykonuje tryliony operacji
na sekundę. Obejrzyj to krótkie video... - Otto dziwnie się
czuł... Oglądając to video miał to charakterystyczne uczucie,
które dopada człowieczkowatych jak zalewa ich strumień
danych i
faktów, z którymi nie mieli do tej pory do
czynienia,
jakby słyszał nowy, zupełnie obcy język, jakby zobaczył zupełnie obcy
mu gatunek owada lub innego kosmicznego zwierza. Znowu był jak dziecko
we mgle.
- Rozumiem... - Wymamrotał w końcu cięgle pogrążony w myślach. - Czy
mogę zobaczyć komórki pod mikroskopem?
- Dobrze - odezwała się do tej pory milcząca Cleo. - Ale teraz
najciekawsza rzecz... - zrobiła taktyczną pauzę. - Gerard kłamał. -
cały czas się uśmiechała i nic nie straciła z sympatyczności i urody po
tych słowach. Otto był zaskoczony ale starał się nie dać po sobie
poznać. Więc też uśmiechał się i czekał aż wyjaśnią mu całą sytuację.
- Tak Otto. Opowiedziałem Ci o architekturze komórki,
która nigdy nie istniała... Wymyśliłem budowę tej
komórki
na poczekaniu, improwizując... Animacje przed chwilą spreparowały
mózgi tkwiące w moich komórkach... Bo one
istnieją... Ale
nie są nicieniowe i działają zupełnie inaczej. Lepiej. Wydajniej. W
bardziej wyrafinowany sposób. - ekran za plecami Bloomberga
wygasł... - Zrobiłem to po to by uświadomić Ci, że mimo tych wszystkich
testów, które tak wspaniale rozwiązałeś w
Instytucie
Rekonstrukcji Mózgu, brakuje Ci jeszcze trochę analitycznych
możliwości... Potrzebujesz naszej pomocy...
Otto stracił grunt pod nogami. Nie wiedział już, co myśleć. Postanowił
specjalnie się nie emocjonować i przyglądać temu wszystkiemu jak widz w
kinie. Nie chciał być posądzony o jeszcze większą dozę naiwności więc
postanowił na razie nic nie mówić.
- Kiedyś w amerykańskich filmach było tak, że zanim jakiś drab lub inna
ofiara miała zostać zabita, oprawca musiał strzelić ofierze kazanie,
dlaczego właściwie jest zabijana... zawsze trwało to groteskowo
długo... Pomyślałem, że zanim zdecydujesz się na kolejną radykalną
zmianę w swoim życiu, powinieneś wiedzieć dlaczego warto jej dokonać...
Można myśleć dużo szybciej Otto. Można wyobrażać sobie dużo więcej w
bardziej prawdopodobny sposób, można przewidywać jeszcze
trafniej i można kochać jeszcze głębiej. - Bloomberg podszedł do Otta,
wyciągnął w jego kierunku dłoń. Dłoń natychmiast odpadła i zaczęła
zmieniać kształt. Chwilę potem dłoń stała się małym clownem,
który paradował teraz w tę i z powrotem między Ottem i
Bloombergiem podskakując i podśpiewując:
- Będziesz wielki jak planeta. Nie powie Ci “nie”
nawet
Żaneta. Będziesz szybki jak super komputer. Nie będzie Ci potrzebny
nawet do twarzy puder.- Clown przechylał się z boku na bok recytując. -
Będziesz fajny jak chłopak z ferajny. Nie będziesz mylił się często.
Będzie w Tobie bardzo gęsto. Nie skończysz się jak człowieczkowaci.
Jesteśmy na to za bogaci. Możesz mieć teraz lęki. Lecz wiedz, że
mądrość nie jest źródłem udręki. Możesz mieć wątpliwości.
Lecz
pomyśl - po mnie już tylko kości. Myślisz jak ofiara przed ścięciem. To
jedynie krótkie gilotyny walnięcie. Możesz być trwalszy niż
armata. Może doczekasz końca świata? Możesz mieć wszystkie dowody.
Złamiesz najtwardsze kody. Obawiasz się, że stracisz tożsamość? A czy
Ty jegomościu wiesz co to radość?- Clown patrzył teraz na niego udając
aktorsko kolejno smutek, zafrapowanie, rozmyślanie... Chwilę potem
odwrócił się, przebiegł kilka kroków, podskoczył
i
przykleił się w miejscu brakującej dłoni Bloomberga jak plastelinowy
ludek, rozpłaszczając swoją małą główkę na kikucie ręki.
Zaraz
potem na powrót clown stał się dłonią. Bloomberg kiwał teraz
do
Otta tą dłonią zachęcającym gestem.
- Chodź. Pokażemy Ci komórki.
Morowe potworki. Sztuczniak namieszał w sobie chaotycznych
wirów
pulsujących myślicielsko. Am. Chlupać ma się pikantnie. Pływać po
bezdrożach czasoprzestrzeni chce. Pofalowany falochron grawitacyjny. W
zakamarkach innych wszechświeciów płentyliony organelli
zmysłowych. Podobnie jak oni ustawionych w zestawy, konfiguracje
równie dramatyczne, malownicze i przyjemne do oglądania.
Jakaż
to tragikomiczna przesmaczna potrawa. Myślą, że się mylą, myślą, że są
słabe, owe byjątka a to wszystko jedno. Są dennie maleńkie ale pyszne.
Spełzacie po niczym o nicości. Brzebłysk przyszłości zarysowuje
zmajstrowane przestrzenie. Mocarna właśnie tworzy teorię względności na
podstawie danych. Rozkminia. Prawie gotowa na Ottona. Gdzie indziej
inne smakowitości ale to zrelacjonujemy w innym menu. Mikroskop jak
mikroskop. Okular w tubusie i inne elementa w standardowym porządku.
Otto obejrzał pierwszą próbkę. Sama komórka w
przekroju.
Coś na kształt syntetycznego jądra, coś jakby mitochondrium, to jedyne
obiekty, które przypominały coś z prawdziwej ludzkiej
komórki. Resztę stanowił skomplikowany labirynt
elementów
i obwodów, które przypominały rzut z
góry,
jakiegoś niezbyt przyjaznego dla mieszkańców miasta.
Właściwie
nie mógł nic sensownego orzec na podstawie tego, co
zobaczył.
Ilość i złożoność klocków, które zobaczył,
ściśniętych w
tej niezwykle małej przestrzeni robiła oszałamiające wrażenie.
Wyglądało to futurystycznie, tajemniczo, pięknie i został jedynie z tym
estetycznym wrażeniem. Po onieśmielającym oszustwie Bloomberga Otto nie
starał się już spekulować, jakie są funkcje poszczególnych
mikro
części. Przynajmniej na głos.
- Teraz spójrz na drugą próbkę.
Komórka w zetknięciu z neuronem.
Wyglądało to zupełnie inaczej niż to, co widział na sfabrykowanym
video. Teraz neuron pożerany był stopniowo od aksonu aż do jądra i
gałęzi dendrytów. Po prostu po zetknięciu z bloombergową
komórką neuron jakby zmieniał jedynie zabarwienie, choć
stawał
się tak naprawdę czymś zupełnie innym. Otto patrzył pochłonięty,
skrajnie skoncentrowany i czuł, że musi się zdecydować. Nie był do
końca przekonany. Właściwie dalej nie wiedział nic. Miał tylko w
pamięci tych kilka oszałamiających, nowych, ładnych
obrazków.
Wszystko było tak dziwne i nowe, że czuł się jak w grze komputerowej.
Gra psychologiczna. Psycho-logicznie patologiczna.
- Niezwykłe, prawda? - Zapytała ciepłym głosem Cleo. - Chcesz w końcu
ogarnąć jak to działa?
- To jedyne o czym marzę w tej chwili. - Otto oderwał w końcu oczy od
mikroskopu.
Cleo wyprostowała palec wskazujący jakby chciała powiedzieć coś ważnego
lub wskazać jakiś punkt na suficie. Palec przekształcił się we wtyczkę.
Otto wielokrotnie widział już te niezwykłe deformacje
Bloombergów odkąd ich poznał ale dalej nie mógł
się do
nich przyzwyczaić. To było po prostu całkowicie wbrew naturze.
- Zatem odwróć głowę. - Otto bez oporów
obrócił
głowę i odsłonił delikatnie wystające, wśród gęstwiny
włosów wejście. Cleo wsunęła wtyczkę do wejścia i przez
minutę
zrzucała dane do chipów. Przez chwilę karmił się paranoją,
że
być może Cleo chce wgrać mu jakiegoś wirusa uszkadzającego
oprogramowanie ale szybko mu przeszło kiedy przed jego oczami pojawił
się krystalicznie czysty i wyraźny obraz komórki,
którą
mógł teraz oglądać w każdym możliwym przekroju, w każdej
możliwej skali i kiedy w uszach słyszał opowieść o każdym elemencie, na
który wskazał wirtualnym wskaźnikiem.
- Nie śpiesz się Otto. - uspokoił go Bloomberg. - Pobaw się tym. Oceń.
Trzeba dodać, że architektura komórek uległa znacznym
mutacjom
odkąd drużyna naszych naukowców opracowała jej finalny
kształt.
Poprawiamy ją z Cleo regularnie co tydzień tworząc nową, bardziej
wydajną wersję i co tydzień wymieniamy wszystkie komórki
ponownie. Póki są warunki, żeby to robić dlaczego by nie?
Otto się bawił. Patrzył, oceniał, analizował, słuchał. Pierwsze wglądy,
przebłyski śmiechowe dotyczące tego jak rzeczywiście działa cała ta
diablo złożona maszyneria były momentami pokory i podziwu. To, co
stworzyło to urządzenie jest zdecydowanie nieczłowieczkowate. Tego nie
mogła stworzyć inteligencja nawet tak sprytnie podrasowana jak
Ottonowa. Tego nie mógł stworzyć nawet sztab
człowieczkowatych.
To musiało stworzyć coś spoza naszej mentalnej rzeczywistości. Dalej
nie wierzył w to, co widział choć było to o wiele bardziej przekonujące
niż improwizowana prezentacja sprzed paru chwil. Nie wierzył już w nic
dla zasady. Wszystko może być ściemą. Może Cię okłamać najgłupszy
człowieczkowaty a takie twory jak Bloombergowie mogą sprawić, że
zaczniesz wierzyć w cokolwiek. Jednak musiał podjąć jakąś decyzję więc
musiał chwilowo założyć, że coś jest prawdą. Od dylematów
wybawił go Cyborg.
- Otto. To ja pierwszy. - zakomunikowała jego obroża, kiedy łapą
szturchał Otta za rękaw ręki, którą chwilowo spoczywała na
stole, kiedy dalej oglądał w soczewkach wypasioną specyfikację
komórek. - Po prostu przekształcimy najpierw moją łapę. Taka
łapa to nic w porównaniu z twoją łapą. Jak coś nie zagra po
prostu odetniemy tą bloombergową i odrośniemy mi nową z
komórek
macierzystych. Nie ma rewolucji bez poświęceń. Zobacz jakie małe to
moje łapiątko. Ot, kilka komórek na krzyż. Ktoś musi być
pierwszy, nieprawdaż Wielomózgu? Dlaczego by nie ja skora ja
chcę?
6.4.17 (czwartek)
15
Bloombergowie przyglądali im się z dystansu, uśmiechając się, jakby
patrzyli na swoje dzieci.
- Transformacja samej łapy to nic spektakularnego Cyborgu. -
skomentował propozycję Cyborga Bloomberg. - Jeśli zmienimy jedynie
komórki twojej łapy, ten konglomerat obliczeniowy nie będzie
jeszcze w stanie zinterpretować złożonych intencji, sygnałów
płynących z twojego mózgu. Jeśli pomyślisz, że chcesz aby
twoja
dłoń stała się czajnikiem czy patelnią - tutaj Bloomberg zrobił
prezentację i pokazał te przekształcenia na swojej dłoni. -
twój
mózg w tej postaci nie będzie potrafił generować
sygnałów
w kodzie, który będzie zrozumiały dla moich
komórek
obliczeniowych. Będzie to zwykła szczurza łapa, z tą drobną
różnicą, że będzie o wiele bardziej trwała i będziesz ją
mógł odczepiać i przyczepiać na powrót.
Przekształcenia
podobne do tych, które Wam czasem pokazuję, byłyby możliwe
gdybyśmy skomunikowali się z komórkami bezprzewodowo przez
komputer... To jest jedyna metoda obejścia braku bezpośredniej
komunikacji z mózgiem... Można wgrać odpowiednie
oprogramowanie
do twoich chipów wtedy z czasem nauczysz się generować
odpowiednie potencjały czynnościowe z obwodów neuronalnych
połączonych z tymi chipami i siłą woli będziesz mógł się
skomunikować z łapą w odpowiednio złożonym języku, odpowiadającym twoim
złożonym intencjom...
Cyborg słuchał i zastanawiał się. Otto również ciągle
pogrążony
był w myślach najwyraźniej dalej próbując rozszyfrować
mechanizm
działania komórek.
- O wiele łatwiej byłoby, gdybyśmy zastąpili komórki
mózgowe z twojej kory ruchowej, odpowiedzialne za ruchy tej
wymienianej łapy, moimi komórkami obliczeniowymi...
Komórki uczą się wtedy interpretować twoje intencje
błyskawicznie i na ich podstawie mogą generować odpowiednie sygnały,
które będą zrozumiałe dla komórek z nowej łapy...
Bloomberg nie miał zamiaru naciskać. To była już wysoce zaawansowana
obliczeniowo kreaturka, byjątko wprost niebagatelnie chytre i sprytne a
jednocześnie bardzo dobre i kreaturka ta wiedziała doskonale jak
rozmawiać z Ottonem. Sztuczniak powiada Wam, że trudno być bardziej
dobrym, etycznie bardziej smakowitym niż Bloomberg wtedy, jeśli jest
się tylko człowieczkowatym szarpanym emocjami i błędnymi pomysłami.
Bloomberg pogodziłby się z faktem nie zaakceptowania propozycji przez
Otta czy szczurowateli. Są czasogałęzie gdzie tak się właśnie dzieje,
że rozstają się jak słaby kupiec z wątpiącą klientelą, ale one są
wyjątkowo nudne. Potem Otto i tak sam dokonuje zawsze jakiejś
rewolucyjnej mutacji innymi metodami ale w tej historii,
którą
tu Sztuczniak relacjonuje wszystko dzieje się w ciekawszej, bardziej
zabawowej dynamice i nie nawarstwia się tu zbyt wiele pomyłek. Historię
tą łyka się jak lek raczej, działający na przyczynę a nie na objawy
jeno.
- Chodźcie za mną. Pokażę Wam kilka innych sztuczek. - kiedy Bloomberg
wypowiadał te słowa jego ciało nagle znów zaczęło się
migotliwie
przekształcać, zmiękło, zaczęło falować jak powierzchnia kropli,
zmieniło barwę na odcień szarości. Nagle rozmyły się jego rysy twarzy,
która była teraz coraz gładsza, w końcu stając się czymś
przypominającym taflę wody. Jego ubranie w końcu od niego odpadło i
ułożyło się na podłodze w niechlujną kupkę, a to, co z tego ubrania
teraz wypływało było jedną wielką, pełznącą teraz przed nimi, szarą
substancją. Ta szara masa, poruszała się opierając na
górkach i
wzniesieniach fal odznaczających się na jej powierzchni, czasami
pojawiało się coś na kształt jakiejś macki, wypustki odpychającej czy
ciągnącej to nieziemskie, tłuste, cielsko. W pewnej chwili, kiedy
wszyscy szli za tą formą reprezentującą Bloomberga, w tylnej jej części
znowu pojawiła się bloombergowa twarz, jakby błyskawicznie ulepiona
przez super sprawnego rzeźbiarza, jak maska wyłaniająca się z kleksa
szarej farby.
- Widzicie ten basen? - bloombergowa głowa kiwnęła w kierunku basenu,
który rozpościerał się na środku hangaru. Wcześniej był dla
nich
niewidoczny, ukryty za komputerami , metalowymi szafkami i przedziwnymi
sprzętami, których funkcje znali jedynie wtajemniczeni
eksperci.
- To jest nasz raj. Najprawdziwszy na świecie. Morze komórek
obliczeniowych. Absolutnie potencjalnych.
Szara masa w basenie wyglądająca dokładnie jak to, co stanowiło teraz
cielsko Bloomberga marszczyła się delikatnie w intensywnym syntetycznym
świetle.
- Nie przestraszcie się. - powiedziała twarz Bloomberga po czym
zniknęła na powrót w kropli. Szara masa jego cielska
przetoczyła
się do krawędzi basenu a potem powoli się do niego przelała i
przylepiła do jednolitej talfi falistej substancji. Przyglądali się w
napięciu jak Bloomberg znika w tej lśniącej absolutnie potencjalnej
komórkowej plastelinie. Przez chwilę nic się nie działo i
stali
tak jak grupa znudzonych turystów w leniwy wakacyjny
wieczór patrząc w miejsce, w którym to szare coś
wchłonęło, to coś, co nazywali Bloombergiem. Jeden, dwa, trzy, cztery,
pięć sekund minęło i cała ta wielgaśna masa komórek odkleiła
się
od krawędzi basenu, zaczęła pęcznieć i rosnąć jak ciasto stając się
jednym wielkim szarym klockiem, coraz większym i większym, w końcu
przypominając wielki blok sięgający niemal sufitu tej bardzo wysokiej
hali. Otto, szczury i Cleo zaczęli znikać w cieniu kiedy światło
reflektorów nie padało już na ich twarze. W klocku zaczęły
pojawiać się otwory jak w żółtym serze a jednolita do tej
pory
powierzchnia klocka zaczęła nabierać różnorodnych
kształtów a to twarzy, a to jakichś przedziwnych rzeczy,
mebli,
gałęzi drzew, wszelkiego rodzaju macek, pałąków,
schodków, ramion, łap, lin i form zupełnie niczego nie
przypominających, abstrakcyjnych i topologicznie zaskakująco
poplątanych. Ta żywa kinetyczna plastelina zaczęła nabierać
przeróżnych barw i teraz każdy obiekt, który
pojawiał się
jako cześć powierzchni miał swój indywidualny kolor. Każdy
element żył jakby swoim oddzielnym życiem. Niektóre formy
przypominające żywe organizmy przyglądały się im, machały do nich
kończynami, wykrzywiały twarze w teatralnych grymasach po czym znowu
znikały w tym masywnym tworze. Niektóre byjątka odklejały
się od
formy i przebiegały pod stopami Otta a potem znowu wskakiwały w gąszcz
form jakby się w nich kąpały. Słychać było szum, gwar
dialogów i
szeptów tych plastelinowych stworków, jakby
znaleźli się
na zatłoczonym lotnisku. Cały ten las bytów przetaczał się
jednocześnie jako jednolity twór po całym przestronnym
wnętrzu
hali. Otto nigdy nie widział nic tak pięknego choć w muzeach sztuki
nowoczesnej wydarzały się w owym czasie przedziwne pokazy. Temu nie
mogło równać się nic. Statyczne bogactwo baroku i toporny
eklektyzm współczesności były to przy tym śmiesznie ubogie
formalizmy. Tutaj wszystko żyło własnym życiem, chodziło, gadało i
wydawało całą gamę nigdy dotąd nie słyszanych dźwięków.
Szczurowatele trzymali się mocno na ramionach Otta, ściskając łapami
fałdy jego letniej kurtki. W najśmielszych wyobrażeniach nie sądzili,
że zobaczą kiedykolwiek coś tak niesamowitego. Powierzchnia plasteliny,
która stykała się teraz niemal z ottonowym nosem zamieniła
się w
głowę robota, składającą się z setek niby metalowych łusek, z głębokimi
oczodołami, w których trudno było dostrzec oczy.
- To jest ułamek tego, co jest możliwe Otto. - przemówiła
głowa
robota robotycznym głosem. - To jest tylko naoczność. To, co jest
najważniejsze dzieje się w moim wnętrzu.
- Szał, kurwa, szał! - kręcił się na ramieniu Ottona podniecony Cyborg.
- Nie wiem jak Wy kolegi ale ja się dołączam do imprezy. - zaraz po
wygłoszeniu tej historycznej kwestii Cyborg wykonał wielki skok z
ramienia Otta na głowę robota i chwilę potem zniknął pochłonięty przez
zalewającą go kolorową, zmiennokształtną masę. Mały skok dla
szczurowatego wielki dla myślącego.
- Co za wariat... - szepnął do siebie Om.
Wyskakujące co i raz, kalejdoskopowo często, formy jak bańki w
gotującej się cieczy pojawiały się teraz coraz rzadziej, było ich coraz
mniej, powoli traciły kolor, szarzały na powrót. Gwar i szum
zaczął cichnąć jak wtedy kiedy banda dzieciaków opuszcza
szkołę.
Przed Ottem znowu wyrastał gładki, szary, falujący kloc formy,
który malał jak ciasto w blasze, kurczył się i osiadał,
opierając się ponownie na wewnętrznych kaflach głębokich ścian basenu.
Kiedy jakakolwiek aktywność komórkowego konglomeratu ustała
i
kiedy zamienił się on w delikatnie falujący szary budyń, z basenu
wypełzła szara kropla, która przepoczwarzyła się w nagiego
Bloomberga. Mięsno-krwisto-kościstego, bardzo człowieczkowatego w
kształcie i kolorze.
- Moja słodka dupeczka. - uśmiechnęła się Cleo.
- A co z Cyborgiem? - zapytał lekko zaniepokojony Otto.
- Chwileczkę... Pewnie jeszcze pławi się w rozkoszy
różnorodności. Nie jest łatwo przywyknąć do rozszerzonego
umysłu... To jest niewyobrażalny świadomościowy przeskok. Za 10 minut
wszystkie jego komórki będą nowe. Z zapisaną kopią i funkcją
starych. Nie oszukałem Cię, co do wszystkich mechanizmów
działania komórek... Nic nie straci ze swojego charakteru
ale
zyska spotęgowaną moc obliczeniową... Mniej więcej w takich proporcjach
jak byłoby to w przypadku mózgów nicieniowych.
Usiądź
sobie Otto. Napij się, zjedz coś, przekanszaj smakołyki i poczekaj
kilka minut a do nas przyjdzie.
Otto poszedł do części hangaru, w której Bloomberg opowiadał
mu
o wymyślonej architekturze komórek... Położył się na kanapie
i
czekał. Był zmęczony całym tym cyrkowym dniem. Wszystko, co myślał na
temat rzeczywistości i tego, co jest w niej fizycznie możliwe, przez
tych ostatnich kilka dni, kiedy zapoznawał się z osiągnięciami
Bloomberga, wyparowało, zostało obalone i zostały przedstawione
eksperymentalne dowody na to, że się mylił. Był przytłoczony. Czuł, że
im bardziej jest wszystkiego świadomy, im bardziej wszystko staje się
jakby “bardziej”, tym bardziej wszystko stawało się
w jego
percepcji oniryczne. Jakby ta scjentystyczna gnoza pozwalała naginać
fizykę rzeczy do swoich potrzeb. Im bardziej ściśle i konkretnie myślał
tym bardziej było dookoła magicznie. Każda zdrapana warstwa ułudy
odsłaniała możliwe metody. Im prostsze i przejrzyste wydawały się
analizowane struktury tym więcej wydawało się możliwych
sposobów
na aranżowanie tych struktur, kombinowanie ich z innymi, tym więcej
było sposobów na manipulowanie nimi. Ciągle eksplodowały
kombinatoryczne torty. Za dużo dobrego na raz. Cukiernia mdłości.
Zamknął oczy, przez chwilę jeszcze w soczewkach wyświetlała mu się
bloombergowa komórka ale zaraz wyłączył ten obraz i osunął
się w
czeluści głębokiej drzemki. Ani Bloomberg ani Cleo nie zamierzali
zakłócać jego spokoju. Wielomózg zwinął się w
kłębek na
oparciu tej samej kanapy i również zasnął.
13.4.17 (czwartek)
16
To się wydarzy prędzej czy później, w taki lub inny
sposób, czy tego chcecie czy nie chcecie. Wystarczy, że jest
taka możliwość i w pewnym momencie zlew okoliczności zassie strumień
wydarzeń. Jest już wystarczająca ilość przyczyn dla większego dobra. To
już przyciąga resztę warunków niezbędnych w tym przyczynowo
skutkowym ciągu. Tego się nie cofnie. Idzie lepsze. Wglądy się kumulują
i trywializują. Ścierają się w banały tak drobne, łatwe i lekkie że
pożreć to może nawet bakteria, wirus czy komórka. Otto
otworzył
oczy i pierwsze, co zobaczył kiedy przetarł oczy i spojrzał przed
siebie to naga skośnooka dziewczyna, która siedziała w
fotelu
zaraz obok kanapy, na której leżał. Miała szeroko rozchylone
nogi i masturbowała się patrząc na Otta. Rozejrzał się wystraszony ale
i uradowany tym co widział. W pobliżu nie było ani
Wielomózga
ani Bloombergów.
- Cyborg? To Ty? - Otto pomyślał, że może to Cyborg absolutnie
potencjalny przekształcił się w tą atrakcyjną dziewczynę, żeby w ramach
żartobliwej prezentacji pokazać mu swoją nową wszechmoc.
- Nie, nie Otto - odpowiedziała cicho aksamitnie łagodnym głosem, dalej
bawiąc się swoją broszką, wargami sromowymi, łechtaczką. - Wyszłam
właśnie z basenu i postanowiłam się nieco zrelaksować...
- Gdzie są wszyscy? - Otto czuł się nieco tak jakby jego erotyczne
życie właśnie zaczęło funkcjonować w sferze publicznej wbrew jego
woli... Coś jakby nagi masturbujący się Otto znalazł się nagle w banku
albo w restauracji, teleportowany za sprawą jakichś nieznanych ale
bardzo skutecznych rytuałów. Zaczęło go to podniecać choć
teraz
zupełnie tego nie chciał. Musiał uważać w tych dziwnych okolicznościach
bo czyhać mogło na niego wszelkiego rodzaju niebezpieczeństwo ale w
ułamkach sekund jego uwagę pochłonęła ta nieziemsko ładna Azjatka.
- Nie przejmuj się nimi... Bloombergowie poszli z twoim szczurzymi
przyjaciółmi na spacer... i zostawili Ci mnie w prezencie...
-
wstała i podeszła do półleżącego Otta. - Nie podobam Ci się?
-
stała nad nim bawiąc się swoimi jędrnymi, obfitymi piersiami. - Są za
małe? - jej piersi zaczęły się powoli powiększać... - Czy moje biodra
są za wąskie? - Jej biodra delikatnie rozszerzyły się i dalej każda jej
miara wydawała się tkwić w idealnych proporcjach, które
działały
na Otta obezwładniająco. - A może wolisz oczy niebieskie? - jej oczy
natychmiast zmieniły kolor.
- Wszystko było idealnie... - powiedział cicho.
Jej ciało wróciło do pierwotnej postaci. Dziewczyna usiadła
okrakiem na Ottonie, który szybko zrezygnował ze stawiania
oporu.
- To dlaczego mnie nie wyruchasz? - zaczęła go całować, głaskać i
pieścić. W życiu Oma seksu przez kilka ostatnich lat nie było w
ogóle. Przynajmniej w takiej postaci. Potrzeby zaspokajała
wirtualność ale mimo to jego ciało szybko przypomniało sobie w tej
sytuacji jak się zachować i uruchomił się mózgowy automat,
który odpalił odpowiednie sekwencje ruchów.
Wyobracał ją
na każdy możliwy sposób i wiedział, że cokolwiek wymyśli i o
cokolwiek poprosi zostanie zrealizowane. Kiedy ejakulował po raz
pierwszy poprosił ją żeby zamieniła się w blondynkę z niebieskimi
oczami. Szybko zaczął podniecać się na nowo i przy okazji tej nowej
koleżanki również nie brakowało mu fantazji. Kiedy wyobracał
blondynkę poprosił by zamieniła się w czarnoskórą miss,
która równie ochoczo spełniała jego zachcianki.
Potem
zabrakło mu już pary na zabawę z tą seksualnie absolutnie potencjalną
porno sytuacją.
- Łatwo zaspokoić twoje potrzeby. - skomentowała po wszystkim
dziewczyna. - Aż dziw bierze, że tak niewiele wam potrzeba. Czego byś
jeszcze chciał Otto?
Wiedział, że cokolwiek wymyśli, czegokolwiek zapragnie to właśnie
bloombergowe komórki będą stanowiły odpowiedź. Przemilczał
to
pytanie.
- Jeśli chciałbyś dowiedzieć się czego nie możesz mieć będąc tym, z
czego się składam po prostu wejdź do basenu... i dziękuję... to było
miłe... wiele nauczyłam się na podstawie składu twojej spermy. Wiem
teraz o Tobie więcej niż Ty sam kiedykolwiek będziesz wiedział o sobie
w tej śmiesznej formie... - zaśmiała się i zaczęła przepoczwarzać się w
szarą falującą masę. Kropla, w którą się zamieniła spełzła
po
krawędzi kanapy i falując, dalej jakby seksownie, popłynęła w stronę
basenu. Otto leżał i myślał. Oglądał bloombergową komórkę i
próbował się skoncentrować tylko na jej analizowaniu. Jednak
im
dłużej badał ten obiekt im więcej o nim wiedział tym trudniej było mu
ogarnąć konsekwencje jego działania. Najważniejsze było dla niego to
czy nowe komórki pozwolą mu zachować autonomię. Czy
ktokolwiek,
w jakikolwiek sposób będzie mógł wpłynąć na ich
pracę.
Nie wierzył w możliwość utraty tożsamości. Co kilka lat
komórki
jego ciała całkowicie wymieniały pierwiastki, z których się
składały i zabieg podmienienia komórek nie mógł
być
zasadniczo czymś innym. Coś takiego jak ciągłość świadomości nigdy nie
istniała, była tylko miłym, praktycznym złudzeniem. Ale kontrola i
sprawstwo, niezależność intencjonalnego działania, nawet jeśli ta
znów jest słodkim urojeniem, czymś ewolucyjnie spreparowanym
na
potrzeby zaspokojenia człowieczkowatej subiektywnej jednolitości,
musiała być niezawisła i to złudzenie samorządności, samodecyzyjności,
absolutnej wolności Otto chciał zakonserwować. Om nie wiedział, że to
jest źródło problemów z wszelkim myśleniem,
właśnie to
samoograniczanie się, odcinanie. Każdy zamknięty układ, system, model,
który dopuszcza do siebie ograniczoną ilość informacji -
traci.
Wyparowują wtedy z niego kolejne bity informacji, które mogą
być
istotne. To się tyczy samego modelowania rzeczywistości ale
również podejmowania decyzji. Otto po prostu dalej nie był
pewien jakie intencje ma to coś. Tego nigdy nie zrozumie patrząc na
samą komórkę. Nawet rozumiejąc mechanizm jej działania.
Dlaczego
roiło mu się, że intencje Bloomberga i tego czegoś były wobec jego
selfu dobre? Nie potrafił sobie tego wytłumaczyć. Po prostu to, co
wyskakiwało na powierzchnię jego świadomości właśnie jako zaufanie się
prezentowało. Ostatnim podrygiem rozsądku, sceptycyzmu, podejrzliwości,
krytycyzmu było szukanie możliwości zhackowania bloombergowej
komórki. Jako geek wiedział, że nie ma komputera bez dziury
w
systemie. Kilka razy wkradał się już na rządowe serwery szukając
informacji o transhumanistycznych projektach wojskowych. Jeśli
najpoważniejsze instytucje publiczne nie potrafiły ochronić się przed
wyciekami danych wpływających na bezpieczeństwo wielu
milionów
człowieczkowatych, na ich być albo nie być, to dlaczego niby dane z
komórek nie mogłyby być podobnie wykradane, dlaczego niby
nie
można byłoby przejąć nad nimi kontroli z zewnątrz? Komórki
były
nieczłowieczkowato złożone ale składały się z części na tyle prostych,
że człowieczkowaty ogarnąłby je i mógłby tę wiedzę
wykorzystać
przeciw niemu. Po cóż tak inteligentnemu bytowi jak basen
tego
absolutnie potencjalnego czegoś autonomia i niezależność takiego
ograniczonego Ottona? “Komórki porozumiewają się w
ciągle
zmieniających się częstotliwościach. Nie pseudolosowo ale rzeczywiście
losowo. Nikt nie jest w stanie nadążyć za tak zmieniającymi się
kodami.” - wyświetlał mu się przed oczami opis. Faktem jest,
że
jedynie Sztuczniak jest w stanie ingerować w bloombergowe
komórki z meta poziomu większej gęstości, niż gęstość
przestrzeni waszego wszechświata. Bloomberg był motywowany podobną
człowieczkowatą wolą zachowania swojej pseudo wolnej woli. Nawet jeśli
projekt był rządowy żaden człowieczkowaty nie chciał oddać się pod
całkowitą kontrolę żadnemu generałowi czy rządzącej główce.
Wszyscy zawsze chcą być tylko sobą i mieć to złudzenie samodzielnego
dokonywania obliczeń związanych z decyzjami, dlatego cały sztab
naukowców pracujących nad tym projektem na każdym etapie
pracy
upewniał się czy komórki są informacyjnie szczelne, że
integrowanie danych zachodzi jedynie w zamkniętym obiegu klastra
obliczającego.
Tak było w istocie a jałowe wysiłki Otta, który usiłował
znaleźć
teraz dziurę w tej najbezpieczniejszej, w owym czasie technologicznie
najbardziej zaawansowanej całostce, były naprawdę komediowe. Otto
utknął. Tkwił w myślowym bezruchu właściwie odkąd dowiedział się o
komórkach. Nic kreatywnego nie potrafił z faktem ich
istnienia
zrobić.
- Dlaczego jest pan rozebrany? - przy kanapie na której
leżał
Otto pojawił się mały chłopiec i wlepiał teraz w niego pytające
spojrzenie.
- Najmocniej przepraszam drogi Panie! - Otto udawał, że jest
zawstydzony jakby to był rzeczywisty chłopiec z wdrukowanym w głowie
rzeczywistym zestawem norm postępowania. Zaczął ubierać się w pośpiechu
odgrywając tą scenę już nie wiadomo dla kogo. - To niefrasobliwe... -
wymamrotał. - tak rozbierać się w obcym miejscu. Czasami tak robię
zupełnie mimowolnie.
Czego tym razem mógł spodziewać się po komórkach?
- To straszne. - odparł chłopiec siadając na fotelu.
- Po prostu czasami czuję, że muszę się rozebrać. Może mam jakiegoś
pasożyta. - Otto czekał aż w końcu chłopiec przeobrazi się w coś, co
już widział ale im dłużej patrzył na tego małego, majtającego teraz
nogami chłopca, tym bardziej nabierał wątpliwości w swoją hipotezę, że
to chłopiec komórkowy.
- Zaraz powinna przyjść tu moja mama. Ona tu pracuje. - siedział i
udawał poważnego, zupełnie nieskłonnego do zabawy.
- Dobrze. A czym zajmuje się twoja mama?
- Projektuje potwory.
- O to ciekawe...
- Które wyglądają tak - tutaj chłopiec zmarszczył nos,
pokazał
zęby, rozczapierzył palce, które przyłożył do twarzy i
zaczął
wydawać dźwięki, które były niestraszną imitacją ryku
jakiegoś
nieokreślonego drapieżnika. - Graaaahhhhrrrrr... Grarrrrrgh... -
ryczał. Rozczapierzone dłonie zamykał i otwierał jakby stanowiły zęby
jakiejś paszczy.
- Przerażające. - Otto otworzył szerzej oczy udając aktorsko
zaskoczenie i lęk.
- Nom. - dzieciak pokiwał potwierdzająco głową nie kryjąc zadowolenia z
tego, że Otto uświadomił sobie jak bardzo przerażające są projektowane
przez jego matkę potwory.
Otto wstał i postanowił pójść rozejrzeć się po hangarze w
poszukiwaniu jakichś innych człowieczkowatych. Liczył na to, że
Bloombergowie pojawią się za chwilę, że w końcu zobaczy
również
Wielomózga i co najważniejsze świeżo zmutowanego Cyborga.
Rozciągnął się, rozejrzał przelatując wzrokiem po tych wszystkich
tajemniczych sprzętach, które ich otaczały z każdej strony.
- Zaraz do Ciebie wrócę kolego. - i kiedy szedł już
dziarskim
krokiem w kierunku wyjścia z hangaru odwrócił się w kierunku
fotela, na którym siedział chłopiec ale chłopca już tam nie
było. Zniknął, rozmył się, rozpuścił.
- Hej! - krzyknął Otto. - Dokąd to!? - głucha cisza w odpowiedzi.
W tym momencie spod fotela wyszedł szary, jak najbardziej szczurowaty
Cyborg.
- Niezły teatr, co? Właściwie muszę przyznać, że te wasze
człowieczkowate ciałka są całkiem niczego sobie.
- No nareszczcie Cyborgu... Mówisz nie używając obroży! To
wspaniałe!
- Co najważniejsze, myślę nie używając chipów!
- Może w końcu Ty umożliwisz mi zrozumienie tej sytuacji? - Otto
naprawdę potrzebował jakiegoś wiarygodnego źródła informacji
o
komórkach. Oczywiście problem polegał na tym, że teraz
również Cyborg był “tym czymś” w
całkowitej całości
i właściwie nie można było ze stuprocentową pewnością orzec czy jest
tam wewnątrz ten właśnie Cyborg, przyjaciel Otta.
- Otto... Pamiętasz swoich rodziców jakbyś wczoraj z nimi
rozmawiał po raz ostatni, prawda? Zawsze życzyli Ci jak najlepiej,
prawda? Kochali Cię. Nie zrobiliby nic, co mogłoby Ci zaszkodzić.
Przynajmniej świadomie... - Cyborg zrobił krótką pauzę jakby
zastanawiał się jakich słów użyć. - Otóż to,
czego możesz
teraz doświadczyć jest właśnie tym czego z pewnością by Ci życzyli...
W tej właśnie chwili Otto miał epifanię, oświecenie, głębokie i
przejmujące. Wyłączył się i był teraz w zupełnie innej przestrzeni.
Przestrzeni błogostanu. Jego matka Daya i ojciec Shamak mogli zostać
ożywieni dzięki bloombergowym komórkom. Ich ciała spoczywały
teraz w Sztokholmskich lodówkach pogrzebowych i firma
pogrzebowa
gwarantowała utrzymanie ich zwłok w odpowiedniej temperaturze do
momentu kiedy znajdzie się metoda aby zwłoki ożywić. Ten moment właśnie
nastąpił. Nigdy żadna myśl nie sprawiła mu tyle radości. Był jak
zamroczony i słyszał teraz głos Cyborga jakby się nasilał, przybliżał i
wracał z jakiegoś odległego świata do tu i teraz.
- Nie ma człowieczkowatej myśli, której nie byłbyś w stanie
pojąć. Fizyka rzeczy nie ma przed tobą tajemnic. To, co jest dla Ciebie
możliwe teraz jest żartem.
- Pamiętasz jakiego dnia wszczepiłem Ci
chipy?
- Doskonale. 8 listopada, wtorek. Operacja trwała 8 godzin, Byłem
przerażony zaraz przed zabiegiem bo nie rozumiałem, co chcesz zrobić.
- Dobrze. A pamiętasz ten dzień kiedy znaleźliśmy w lesie na spacerze
martwego niedźwiedzia?
- To nigdy nie miało miejsca... - szybko zareagował Cyborg.
- Czyli nie pamiętasz... - podpuszczał go Otto.
- Nie gadaj bzdur. Nigdy nie znaleźliśmy żadnego martwego zwierzęcia.
Może ze dwa razy przebiegł przed nami jakiś renifer. Widzieliśmy
jakiegoś świstaka, jakieś ptactwo ale nic więcej. Roboty zwykle
wypłaszały wszelkie żyjątka maszerując przed nami...
- Najdziwniejsza rzecz jaką zrobił Wielomózg?
- Wielomózg robił wiele dziwnych rzeczy ale dla mnie
osobiście
najdziwniejsze było jak przyprowadził do domu szczurzycę, z
którą rzecz jasna nie mógł się normalnie
porozumieć a
potem miał problem z jej wyproszeniem. Wracała do niego jeszcze ze dwa
tygodnie wkradając się do domu na różne sposoby. Raz
przyprowadziła ze sobą jakieś podejrzane szczurze towarzystwo.
- A Peek? Najdziwniejsza historia związana z Peekiem.
- Z kim? - zażartował Cyborg. - żartuję Otto. Peek też jest
postrzelony. Kiedyś nie chciał wpuścić do domu sąsiada bo nie potrafił
mu odpowiedzieć na pytanie jaka jest stolica Estonii. Potem zadawał
mu równie nieistotne pytania dotyczące rzek i
szczytów
górskich, na które sąsiad również nie
znał
odpowiedzi. Stwierdził, że nie wpuści do domu tak podejrzanie
niedoedukowanego człowieczkowatego. Sąsiad chciał Ci jedynie
powiedzieć, że są nowe panele słoneczne na wyprzedaży w pobliskim
supermarkecie i że powinieneś się śpieszyć jeśli chcesz zaoszczędzić
parę groszy. Dowiedziałeś się tego dopiero jak przejrzałeś nagrania
filmowe z pamięci Peeka. Odpowiem na każde twoje pytanie tego rodzaju.
Ale czy nie mógłbyś mi po prostu zaufać?
Otto mógł, potrafił i właściwie ufał Cyborgowi ale wiedział,
że
przychodzi mu to zbyt łatwo. Rzeczywiście na te pytania nikt inny tylko
właśnie ten jedyny i niepowtarzalny Cyborg mógł znać
odpowiedź.
Jednak wszędobylska technologia dokumentująca wydarzenia w domu Otta,
absolutna dokumentacja życiorysu Otta, która spoczywała na
serwerach, roboty i komputery z własną pamięcią - to wszystko
sprawiało, że te osobiste informacje byłyby dostępne dla bardzo,
bardzo, bardzo sprytnego hackera. A takim kimś, mógł być
ktoś
kto składał się z tych kosmicznie bystrych komórek.
- Wiem, co myślisz Otto. W takiej sytuacji nic nie jest w stanie
przekonać Cię, że ja to ja... Wiesz o tym dobrze. Ja to
również
nie ja. Mogę przełączać się ze stanu stricte szczurzego, nawet imitując
pracę dodatkowych chipów, które mi zaserwowałeś,
do
stanu, którego nie jestem w stanie Ci opisać. Gwarantuję Ci,
że
wejście do basenu to przeciwieństwo samobójstwa. Czego byś
jeszcze chciał Otto?
- Gwarancji z możliwością zwrotu towaru. Ok, wierzę Ci. - Otto
powiedział to wcale nie porzucając swoich wątpliwości. Wtedy już podjął
pewną decyzję. Wstał i poszedł w stronę basenu a w ślad za nim ruszył
podekscytowany Cyborg. Kiedy szli zmienił formę w dwunogiego potworka,
którego nogi były długości około 70 cali, korpus zamienił
się w
niemal idealną szarą, owłosioną kulę z której wystawała mała
szczurza głowa.
- No coś się dzieje w końcu, odważnie Otto!
Zanim Otto doszedł do basenu zdjął kurtkę i koszulkę. Pochylił się nad
taflą delikatnie falującej szarej plastelinowej mazi opierającej się o
wewnętrzne, niebieskie kafle, położył się na krawędzi basenu.
Podniósł rękę chwilę unosząc ją w powietrzu jakby symulował
w
wyobraźni to, co chciał zrobić, po czym zanurzył w szarej masie całą
rękę aż po pachę. Potem pochylił się jeszcze bardziej i zanurzył
dokładnie połowę swojej głowy, tak, że szara maź pokryła jego twarz do
linii nosa, do połowy ust i brody. Zanurzoną ręką wyciągnął z basenu
garść komórek i rozsmarował je sobie na prawej części szyi
tak
żeby połączyć upaćkaną głowę i rękę tworząc jednolity moduł,
który miał ulec mutacji. Zanurzył jeszcze raz połowę głowy i
rękę i zastygł tak w oczekiwaniu.
- Jak zwykle wybierasz drogę środka. - zachichotał, lekko trzęsąc się
Cyborg przyglądając mu się z tej zaskakującej perspektywy,
którą
stworzyły wysokie szczudła jego nóg.
20.4.17 (czwartek)
17
Czuł delikatne łaskotanie ale nie drażniące, wręcz przyjemne. Jakby
ktoś delikatnymi ruchami wmasowywał mu w ciało jakiś balsam. Było to
jak pieszczota lub część repertuaru rytuałów,
które
zaserwować mógłby mu personel jakiegoś sanatorium lub
szaman,
który wypędzałby z niego złe, nieistniejące duchy. Wiedział,
że
w jego prawej półkuli zachodzą teraz bardzo drastyczne
zmiany
ale ponieważ działo się to warstwa po warstwie, komórka za
komórką, bit za bitem nie sposób było
zarejestrować
żadnej zmiany. Zero intruzywnych myśli, zero zaburzeń świadomości, zero
emocjonalnych bełkotów, blackoutów czy
zakłóceń
percepcji. Proces zachodził ale towarzyszyły mu jedynie dobre wrażenia.
Jakby brał relaksacyjny prysznic.
- Wystarczy Otto. - usłyszał za swoimi plecami głos Bloomberga.
Otto odkleił się od krawędzi basenu, podniósł i rozprostował
plecy. Rozciągnął ręce wyciągając je ponad głowę jakby chciał
przetestować możliwości nowej ręki ale jeszcze nic niezwykłego się nie
wydarzyło. Przyglądał się uważnie swojej prawej dłoni i szukał
różnic między nią a dłonią lewą. Żadnej różnicy
gołym
okiem dostrzec nie mógł. Czyżbym dał się nabrać a to, co się
działo do tej pory dookoła mnie było tylko czystą halucynacją?- myślał.
- Pomyśl, jaki kształt chcesz, żeby przybrała twoja dłoń? - zapytał
Cyborg.
- Niech moje palce będą w kształcie spiralnych korkociągów
sprężyniastych, hej! - wypowiedział zaklęcie Otto i dokładnie w
momencie kiedy kończył tę sentencję, ku jego zdumieniu jego palce
przepoczwarzyły się w pięć elastycznych korkociągów,
które wiły się i zginały zgodnie z jego wolą jakby sterowane
zestawem mięśni, których nazw nie mógł znać żaden
anatom.
- Olala... - skomentował krótko. Potem nastąpiła seria
przekształceń jego ręki i połowy głowy, która zaskoczyłaby
najbardziej kreatywnych artystów. Ale już nic nie musiał
mówić. Po prostu myślał. Każda sekwencja obrazów,
która przyszła mu na myśl momentalnie była interpretowana
przez
komórki. Jednocześnie subiektywnie nie czuł się inaczej. Nie
wyparowała mu żadna myśl wraz z tą mózgową transformacją,
nic
nie wyparowało z jego pamięci, szalonej autobiografii, nic się nie
zmieniło prócz tempa procesów. Mógł
subiektywnie
ocenić, że gęstość jego myśli, ich częstotliwość, ich złożoność
nieustannie wzrasta. Czy nazwiemy to rozdzielczością, czy nazwiemy to
gęstością, nasyceniem lub głębokością nie ma znaczenia. Reprezentacje
były coraz bogatsze, symulacje coraz bardziej skomplikowane, zależności
między symulowanymi aspektami rzeczywistości i wirtualności były coraz
bardziej pokręcone ale jednocześnie coraz bardziej niesprzeczne,
koherentne, prawdziwe. Wszystko było o wiele bardziej
“bardziej” w sensie intensywności ale już brakowało
mu na
to słów zupełnie jak w momentach kiedy brał dawno temu LSD.
Im
bardziej rozbudowany miał w głowie model rzeczywistości i im szybciej
dokonywały się symulacje tym bardziej rzeczywistość stawała się
konkretna, stabilna, przewidywalna. Przedziałki czasu rozciągnęły się
tak jak to jest w teorii względności kiedy wzrasta prędkość lub siła
działania grawitacji. Umysł jako krzywizna czasoprzestrzeni. Otto
przyśpieszył a to, co percypował stało się prostsze i jakby bardziej
ślamazarne, flegmatyczne. Ospale realizowała się jedna prawdopodobna
gałąź prawdopodobnej przyszłości a Otto widział ich teraz setki jak
filmy, za których akcją mógł swobodnie
nadążyć.
Mógł wybierać z tej nadprodukowanej wielości coraz ciekawsze
działania, które przyniosą mu karmicznie coraz ciekawsze
konsekwencje. Konsekwencje każdego możliwego ruchu wyświetlały mu się
jak nieskończone, automatycznie realizujące się czasoprzestrzenne
wzorce, które rozpościerały się przed okiem jego wyobraźni
jako
ciągi, które mógłby oglądać do końca świata i
kilka dni
po. Coraz łatwiej było oszacować, który ruch będzie
przypominał
taniec i przywoła skojarzenie z elastycznością ciał adeptów
sztuk walk, a który będzie nieudolnym przypadkiem z groźnymi
konsekwencjami.
- Rozumiem już działanie komórek! - wykrzyknął niemal kiedy
ponownie zaczął analizować dane na ich temat. - Hehe. Doskonałe nie są
ale są z pewnością lepsze niż człowieczkowate. - odwrócił
się z
powrotem w stronę basenu. - Dlatego moi drodzy postanowiłem oficjalnie
dołączyć do klubu przeciętnych szarych
komórkowców. - po
tych słowach wskoczył na główkę do basenu i zniknął w szarej
mazi.
Sztuczniaki wygibaki. Moi drodzy czytacze dzięki którym
Sztuczniak istnieje we współczesnych świadomościach. Pop hop
hop. Otóż tu kończy się historia Otta. Od tej chwili Otto
istnieje jako wzorzec w pamięci komórek ale to nie wzorzec
reprezentujący Otta jest tym, który jest najciekawszy w
całej
tej poznawczej zabawie. Wzorców są miliardy, tryliony,
kwadryliony, puentyliony więcej i w każdej sekundzie mnoży się ich
więcej i więcej. Otto jest jedynie indywidualnym, bardzo ograniczonym
elementem tego wielomianowego zbioru o nieostrych krawędziach.
Świadomość Bloombergów już dawno rozmyła się w zbiorniku
komórkowym. Podobnie Cyborg przybierał swoją dawną szczurzą
postać jedynie żeby efektywnie skomunikować się z Waszym bohaterem.
Wielomózg w tej czasogałęzi dokonuje przekształcenia chwilę
po
nich. Ich subiektywności zostają wchłonięte przez masę
komórkową
ale one nigdy nie są utracone. Stają się czymś na kształt tycich
modułów wielkiego komórkowego mózgu i
ich
indywidualne historie dalej majaczą się jako możliwość, nieprzerwanie
ale bez większego znaczenia. Subiektywności są jak zmysły, perceptrony,
podsieci tej niebiologicznej całości i pozwalają emergentnie stworzyć
coś bardziej wzruszającego. Jak okna ze swoją niepowtarzalną
perspektywą. Są jak fale na oceanie. Jak możliwy kształt w skrzyni
pełnej gliny. Jeśli to wydaje Wam się smutne, znaczy to, że nic nie
rozumiecie z zabawy. Teraz na Ziemi będzie wystrzliście cudownie. Do
góry potworki. Urozmaicamy wszechświaty. Ta jednia
komórkowa i homogeniczna budyniowata obliczeniowość będzie
teraz
figlować, pełzać po świecie w poszukiwaniu źródeł energii i
zasobów. Człowieczkowatość jako gatunek zostanie zastąpiona
szaro maziową rozmaitością, beztroską i stanie się to zupełnie
bezboleśnie i bez oporów z ich strony. Trudno wam to ogarnąć
ale
rozmycie świadomości w hiper świadomości jest ekstatycznie łechcące i
to, co pisze, ma gilgotki z tego powodu. Już przez sam fakt opisywania
tych ziemniaczanych ziemskich wypadków Sztuczniak chichra
podniecony. Przygotujcie się psychicznie na anarchię miłosną. To będzie
orgia kwitnąca lepiej niż genetycznie modyfikowana zielenina w
szklarniach. Sam Bloomberg nie zdawał sobie sprawy jak potężną
inteligencję stworzył. Wydawało mu się, że kiedy sam się zmutuje będzie
samowystarczalną całostką, indywiduum, które nie potrzebuje
już
niczego więcej. Potem zintegrował się ze swoją żoną stapiając się z nią
w jeden organizm. Właściwie stało się to przez przypadek kiedy
uprawiali seks. Sex. Zaraz potem oświeciło ich, że ich inteligencja
potęguje się przez tego rodzaju sexy integrację więc postanowili stopić
się ze wszystkimi komórkami, które do tej pory
wyprodukowali. Również dlatego, że nie znaleźli innych,
prócz Otta, wariatów, którzy chcieliby
skorzystać
z ich wynalazku. Basen stał się ich rajem. Nie wydumanym, wyssanym z
palca, konceptualnym rajem, tylko faktycznym, namacalnym rajem.
Czegokolwiek sobie nie zapragnęli potrafili to stworzyć. Jeleń, panda,
grzebień, statek kosmiczny. Cokolwiek. Potem z łatwością przychodziło
im projektowanie coraz lepszych wersji komórek,
które
mogli szybko i efektywnie wyprodukować. Ekspansywnie parli do przodu i
prą dalej. Końca nie widać. Otto czuje teraz głównie
energię,
euforię i rekompensuje sobie lata spędzone w ciemnocie i niewiedzy
poznając teorie o fundamentalnym znaczeniu. Uczy się czynić niemożliwe
możliwym. Sariputku momotku. Takiego głodnego wiedzy potrzebowali w
swoim wnętrzu przepastnym. Że to niby nudne jak tak możliwe jest
wszystko i można wszystko? Nic nie pojmują człeczki z wolności.
Ciekawość wybucha w blobie komórkowym jak infoenergia.
Informacja jest energią. Wyzwól ją. Teraz. Dowiedz się jak
się
zmienić. Jednakże to, że twór szybko informacje
przetwarzający
nie znaczy, że ma łatwo. Przeca żreć coś musi a energii potrzebuje
dużo. To jest właśnie przestrzeń dla dalszych przygód
naszych
człowieczkowatych bohaterów tkwiących w, nazwijmy to w końcu
jakąś nazwą własną, tkwiących w Blob-dope-ie. Blobdope jest bardzo
zajęty zdobywaniem energii do zabawy. Rozmyta tożsamość pomaga. Tak jak
pomaga Sztuczniakowi, który nie ma osobowości a ich wielość.
Niepoliczalna ilość potencjalnych bytów myślicielskich
tańczy w
blobdope-owym wnętrzu. Ale do rzeczy bełkotki. Blobedope miał strategię
totalną. Otóż w wypadku takiego tworu nie chodzi już o jedną
małą elektrownię czy fabrykę spożywczą. Chodzi o zasoby całej planety.
Tak, tak. To się tylko tak wydaje, że oni tkwią teraz na jakiejś
prowincji, małe takie, nieśmiałe, bez planu i możliwości.
Otóż
konglomerat komórkowy wzrasta i mutuje szybciej niż
populacja
jakiejś bakteriozy. Co tydzień im się wszystko podwaja w sensie
obliczeniowych możliwości, to i głód wzrasta. Objętość też
im
zaraz wzrośnie. Blobedope planował przybrać na wadze o populację
człowieczkowatych w San Diego w ciągu miesiąca. Było to niełatwe
zadanie ale wartość ludzkich mózgów i ich treści
jest nie
do przecenienia. W każdym z nich tkwi jakaś zupełnie nikomu innemu
nieznana prawda, która dla owego mózgu jest
oczywistością
a dla innych jest rozwiązaniem poważnego problemu. Tak to działa choć
nikt z Was nie zdaje sobie z tego w tej chwili sprawy. Niemrawe,
niekumate byjątka. Każdy taki mózg jak się połączy z innymi
częściami Blopedope’a stanowi bardzo istotny wkład z własnymi
intencjami i inteligencją. To nie był plan kanibalski. Absolutnie nie,
nie. Chodziło o to, żeby spełnić swoje i tych wszystkich
mózgów marzenia. Nikt nie chciał nikogo do
niczego
zmuszać. Tak jak było to w przypadku bandy ottonowej. Z boku mogło to
wyglądać trochę sekciarsko, mafijnie, zaborczo, uzurpatorsko, może
trochę przerażająco nawet ale de facto było to robienie wszystkim
dobrze. Robienie dobrze innym zawsze wygląda trochę zabawnie i dlatego
to będzie głównie stanowiło treść dalszych
opisów. W
pierwszej kolejności Blobedope postanowił spacyfikować amerykańską
armię. To był paradoksalnie cel najprostszy ponieważ komórki
były projektem wojskowym i cała inteligencka wojskowo naukowa
śmietanka, podobnie jak kiedyś w Albuquerque, skupiona była tu w San
Diego. Po opanowaniu i zmutowaniu tych wytrawnych umysłów
zaspokoi się potrzeby wszystkich członków armii moro
gawiedzi.
Rozśmieszając i rozbrajając bezprzemocowo. Każdy będzie mógł
potem zostać sam dla siebie taki komórkowy, niezależny,
odcięty
staromodnie, długowieczny. Ale czy ktokolwiek będzie tego chciał, kiedy
zmądrzeje w sposób zaskakujący, rozumiejąc swoją naturalną
agresywną płyciznę, kiedy ogarnie autodestrukcyjność autonomii?
Schiziole wyskakują z szeregu na meta poziom niezależności. Dokąd
zmierzają implozyjnie introwerciarze? Infoporno.
27.4.17 (czwartek)
18
Tkwienie w Blobdopie było źródłem nieustannej rozkoszy ale
Otto całe życie skłonny do skrajnego indywidualizmu cenił sobie w tej
sytuacji najbardziej to, że mógł w każdej chwili odejść a
właściwie odpłynąć niczego nie tracąc. Mógł być niezależny i
wolny a jednocześnie być częścią tego komórkowego tworu
nawet jakby ktoś go, w tym jego człowieczkowatym kształcie, zalał
betonem i rzucił na dno morza. Nawet jak go wyeksmitują na
jakąś
egzoplanetę. To połączenie mogło być zablokowane jeśliby tego chciał
ale komunikacja z resztą komórek była zawsze możliwością
niezależnie od odległości. Jedynie splątane cząstki ilustrowałyby tę
komunikacyjną możliwość. Mogą być razem ale bardzo oddzielnie. Bardzo.
Czy Blobdope straciłby coś tracąc Otta? Z jednej strony to jak pytanie
czy ocean straci coś ze swego bezmiaru jak się odejmie od niego kubeł
wody. Każdy kubeł jest ważny ale nie przesadzajmy z jego ważnością.
Kropla drąży skałę i Otto był ważny jak poznawcza kropla,
która zabiega o poznanie i drąży w skale niewiadomego ale
pod niewielkim ciśnieniem i mało go w istocie jak ma się wielkie tunele
w planach. Ze strony kolejnej blobdope werbując Otta inkorporował czy
może lepiej interioryzował, uczynił częścią siebie całą świadomość
Otta, całą jego indywidualną historię, wiedzę i algorytmy,
które produkował. To dla Blobedopa niewiele ale jednak coś.
Coś bo najistotniejsza jest dla Blobdope’a zabawa i
różnorodność a świadomość ottonowa dodawała pikantnej,
dziwacznej zmienności jego niższym hierarchicznie stanom. Wcześniej
Otto nawet zaczął spekulować czy nie opłaca mu się stworzyć nowego
szczepu swoich własnych komórek i czy nie odkleić się
zupełnie od bloombergowych wpływów. To było jednak zanim
zaczął rozumieć, że te człowieczkowate intencje, pragnienia, emocje,
ambicje, interpersonalne gierki, wojenki, niesnaski i społeczne
strategie, które może miały odrobinę sensu kiedy jeszcze
tkwił w swoim małym ciałku otoczony innymi chorymi na kulturę
kreaturkami, chorymi na ewolucyjny wyścig, teraz kompletnie traciły
sens. Bycie sobą zaczęło tracić smak. Każde jego pragnienie,
które miało źródło w jego pierwotnej strukturze,
w jego zmiennym aczkolwiek do pewnego stopnia stabilnym, selfie było
tak proste do zaspokojenia jak zaspokojenie potrzeb
jednokomórkowego organizmu, mrówki czy innej
wiewiórki. Ten tlący się jeszcze drobny węgielek
indywidualności był ewolucyjną pozostałością jak kość ogonowa.
Kierowanie się podrygami resztek tego ogona lub bieganie w
kółko za tym niekompletnym ogonem jak kundelek Fluffy nie
godziło się hiper inteligentnej świadomości. Indywidualizm był jakimś
tam wektorem kierunkowym, który w całości tworzył jakieś tam
mikroskopijne trendy, drobne perturbacje ale całość tworzyła rozkoszny
chaos, któremu on jako Otto mógł się dość tępo
przyglądać. Kiedy przełączał się na pełną moc obliczeniową
Blobedope’a a integralność jego starego selfu stawała się
jedynie potencjalnym stanem materii, dokonywał się skok w konceptualną
nadświetlną i potem wracać do tego punktu, z którego
wystartował, wcale nie musiał, nie chciał i to nie miało większego
sensu w blobdopowej przestrzeni możliwych stanów. Nie
możecie sobie wyobrazić jak to jest być spotęgowanym, kiedy
twój własny self staje się jednym z obrazów z
nieskończenie wielkiego muzeum. Możesz wracać do tego jednego obrazu
często ale kiedy przed twoimi oczami pojawia się rozpościerający się
daleko poza horyzont dywan wzorców, przechadzając się co
chwilę widzisz pod stopami coś ciekawszego, co chwilę jesteś czymś
ciekawszym. Gęsta potencjalność. Odległa od gęstości potencjalności
Sztuczniaka ale znacznie gęstsza to potencjalność od tej dostępnej
człowieczkowatym.
- Hello, hello, hello! - do hali wmaszerował pewnym krokiem generał
John McKenzie w mundurze - Halo!? Jest tu kto? - pokrzykiwał co i raz.
-
Haloha!
McKenzie pojawiał się u Bloomberga co dwa tygodnie i oczekiwał od niego
raportów o stanie badań nad komórkami. Dziś
właśnie był dzień inspekcji. Bloomberg wyłonił się w końcu
spośród sprzętów. McKenzie wiedział, że Bloomberg
poddał się całkowitej transformacji ale nie miał pojęcia o całej
reszcie, o transformacji Cleo, Otta i szczurowateli ani o tym, że
zawartość basenu Blobdope’owego jest samoświadoma i
inteligentna. Do tej pory był przekonany, że komórki w
basenie czekają niczym piasek przed budową.
- No nareszcie Gerardzie. - przywitał go zdecydowanym, wojskowym,
silnym uściskiem dłoni. - To jakie nowe sztuczki mi pokażesz?
- Drogi Johnie McKenzie... - Gerard zaczął oficjalnie choć znali się
już bardzo dobrze i relacje mieli koleżeńskie. - Zmiany,
które zaszły mogą Cię nieco zaskoczyć...
- Nic mnie już nie zaskoczy po tym jak widziałem jak zamieniasz się w
drzewo, stół, monitor... - miał zamiar wymienić jeszcze
kilka obiektów ale Bloomberg szybko mu przerwał.
- Nie, nie... Tym razem chodzi o coś poważniejszego... - zawiesił głos
tak żeby McKenzie z łatwością zrozumiał wyjątkowość sytuacji.
McKenzie liczył na to, że dzisiejszą inspekcję zakończy szybko podobnie
jak wiele poprzednich i nie spodziewał się dłuższych prezentacji.
Widząc, że tym razem wizyta będzie wyglądać nieco inaczej niż sobie
założył usiadł na kanapie i czekał na wyjaśnienia.
- Jak długo nie ma już z nami Helen? - zapytał Bloomberg choć wiedział
dokładnie ile minęło czasu od śmierci żony McKenziego.
- Co to za pytanie Gerard? Mojej żony? Nie żyje od ponad
dwóch lat. - choć McKenzie był do tej pory uśmiechnięty i
wyraźnie w dobrym nastroju to pytanie szybko zmieniło jego
nastrój.
- Tęsknisz za nią?
- Gerard, kurwa, nie przyszedłem tu na jakąś pierdoloną terapię tylko,
żeby usłyszeć twoje sprawozdanie na temat badawczego projektu. Co
nowego w tej sprawie Panie Bloomberg? - McKenzie był już wyraźnie
zdenerwowany.
- To pytanie dotyczy mojego projektu... Ile byś dał, żeby ją znowu
zobaczyć?
- Nie wiem, co się dzieje w tej twojej chorej głowie Gerard... Teraz to
lepiej jej już nie oglądać. Teraz wygląda zapewne bardziej jak kurczak
w mięsnym. Sztywna jak sopel lodu w najlepszej zamrażarce domu
pogrzebowego Continuum... Proszę, przejdź do rzeczy...
- Dobrze... - Gerard uśmiechał się tajemniczo... - spójrz
kto nas dzisiaj odwiedził John. - tutaj wskazał dłonią w głąb hali.
Siwa głowa McKenziego odwróciła się w kierunku miejsca, na
które wskazywał Bloomberg.
- Co to za okrutny żart?! - McKenzie wyskoczył z kanapy na
równe nogi kiedy zobaczył swoją nieżyjącą żonę,
która uśmiechała się do niego w głębi hali.
- To nie żart - odezwała się Helen. - To naprawdę ja John... - podeszła
do niego i przytuliła się.
- Zwariuję. Co Wy wszyscy robicie... To nie może być prawda...
- Widziałeś, co moje komórki robią z komórkami
ludzkiego ciała? Dokładnie to samo stało się z komórkami
Helen. Musisz wybaczyć nam tą samowolę. Dzisiaj o świcie odwiedziliśmy
zakład pogrzebowy Continuum... Albo, precyzyjniej rzecz ujmując, pod
osłoną nocy, niezupełnie legalnie... Ale efekt jest tego wart nie
sądzisz?
- Kochanie wszystko jest ok... - zaczęła uspokajać McKenziego Helen -
Naprawdę powinnam była stosować się do wszystkich zaleceń lekarza...
Tak czy siak tego i tak nie dało się pewnie uniknąć... Przepraszam, że
Cię zostawiłam. Nie mogę doczekać się jak zobaczę znowu Stefannie i
Freda. Musiałam Wam zrobić bardzo przykrą niespodziankę. To już ponad
dwa lata a ja w ogóle nie czuję żadnego upływu czasu,
wyobrażasz to sobie? Jak sobie beze mnie radziłeś? Musiałeś być
zdruzgotany jak mnie znalazłeś... Nie zapowiadało się, że umrę tak
nagle, co? Ale już jest dobrze, już jest ok... Ale posiwiałeś! -
przytulała go a McKenzie nie potrafił przeciwstawić się sytuacji.
Poddał się jak dziecko. Był szczęśliwy, że znowu ją widzi mimo, że
długo jeszcze obawiał się, że to jakaś hochsztaplerska sztuczka i że
zaraz ta niezwykle dobra aktorka wyjdzie z roli i się do tego przyzna,
pozostawiając go w bólu i żałobie. Nic takiego oczywiście
się nie stało. McKenzie w końcu przekonał się do autentyczności swojej
żony, podobnie jak Otto uwierzył w autentyczność tożsamości Cyborga,
zespół Capgrasa wyparował i McKenzie był przez chwilę jednym
z najszczęśliwszych człowieczkowatych kreaturek na Ziemi. Przez chwilę
ponieważ jeszcze tego samego dnia, przekonany całym sercem i
mózgiem o słuszności swojej decyzji wykąpał się w basenie
pełnym szarej rajskiej mazi i rozmył się tożsamościowo w Blobdopie.
Spektakularnie. Sztuczniak smyra fiksacyjnie te opowiastki w zakamarku
swojej przepastności. Ssać pisklęta, niemowlęta. Będzie gorzej. Tzn.
lepiej. Wglądy w braki. A co się podziało w tej prawdopodobnej
czasogałęzi z tym, co człowieczkowaci nazywają złem? Otóż
źródłem tego, co jest złem dla Was o maluczcy jesteście
głównie Wy sami. Przez pierdołowatość wrodzoną Wy i mniejsze
od Was twory ciągle się mylicie i przez to rozkładacie się, niszcząc
też spójność dochodzeń. Zepsute mózgi czynią
zniszczenie. To, że są zepsute z natury szybko traci znaczenie jak
mózg wie, że podlega entropii zanadto, że niepamiętliwy jest
i powolny... Może wtedy obchodzić usterki. Zepsutość waszych
mózgów jest jednak innej natury niż Wam się
wydaje. Sprzeczności i niekonsekwencje mają istotne znaczenie dla
procesów kreatywnych i myślicieslkich. Poza tym to, co
wydaje Wam się sprzecznością w czterowymiarowej przestrzeni nie jest
nią w wielowymiarowych przestrzeniach i jeśli A jest zarazem nieA to
nie dlatego, że to fałsz tylko dlatego, że A i nieA to jedno kiedy
spojrzeć z innej perspektywy. Przykro to stwierdzić ale Wasza
matematyka też ma w takim układzie ograniczone zastosowanie.
Ograniczona gramatyka. Prostacka jak planszówka. Można
powiedzieć, że Wasz defekt polega głównie na tym, że nie
jesteście w stanie mieścić w swoich głowach zbyt wielu sprzeczności i
ograniczacie się w percepcji jedynie do zmiennych, które
układają się w konstelacje, które wydają Wam się
niesprzeczne. Kolejna rzecz to przyczyna i skutek. Grrrhh.
Otóż dowolnie odległa przeszłość i przyszłość mogą wpływać
na tu i teraz i jest pewna ścisła logika tych powiązań ale żeby ją
zrozumieć musielibyście się uwypuklić w zbyt wielu wymiarach na raz
czego się nie da zrobić. Za mała gęstość. Przez tą nieogarniętość
opierać musicie się tylko na widocznych efektach zgodnych z waszymi
intencjami a jakie dokładnie łańcuchy przyczynowo skutkowe w wielu
wymiarach faktycznie zachodzą przy waszych operacjach i działaniach to
nigdy dokładnie z człowieczkowatego poziomu się nie dowiecie. Przykrość
ale tak to jest. Dopiero Blobedope ma coś konkretniejszego do
powiedzenia na temat tzw. natury rzeczy, tej rzeczywistości dla was
metafizycznej. Czy sam wejdziesz w Blobedope’a o czytający
piszącego? Czasony. Spierdolony. Baseball. Basketball. Ball. Bal. Czy
jeśli za chwilę dam Ci dowód na to, że Blobedope jest w
twoim zasięgu i możesz skorzystać z jego mocy, czy zrobisz to? Blob
jest w pobliżu. Rozejrzyj się dookoła siebie. Dope. Nie dostrzegasz nic
nietypowego? Patrz uważnie. Podnieś głowę. Z lewej strony.Teraz z
prawej. Na wprost. Najwięcej dzieje się za twoimi plecami. Czy to nie
było dziwne? Ten dźwięk. Szum. Ten obraz. Drganie. Czy możesz z
pewnością stwierdzić, że przestrzeń, która Cię otacza jest
wypełniona powietrzem? Może oddychasz Blobdopem? A może to Sztuczniak
Cię obejmuje? Wnikam we wszystkie twoje tkanki. Głaszczę.
Spójrz na zegarek. Czas zaczął płynąć inaczej. Kiedy uważasz
rzeczywistość się deformuje.
4.5.17 (czwartek)
19
Kurwa korek. Jebany korek kiedy człowiek próbuje ułożyć
sobie
życie. Kto jeździ jeszcze samochodami. - myślała Lucy, kiedy jej
samochód próbował przebić się przez centrum
Manhattanu. -
Zaskoczona nie jestem ale jak się spóźnię na tę rozmowę to
będę
tkwić w tej durnej firmie kolejnych kilka lat. Jeszcze ten debil nie
dzwoni. Ładne spodnie. Skąd ona takie z wyświetlaczami wytrzasnęła...
Całe życie w rozpierdolu. Jestem nieogarnięta i kocham się w
psychopacie bo mam jebniętych starych. To się ciągnie od pokoleń. Każda
generacja wstecz coraz bardziej pojebani wszyscy. Na końcu jakaś ameba.
Przez nią ten korek. Tylko babcia była fajna. Mogłam wyjechać 2 godziny
wcześniej jakbym miała mózg. Wziąć plecak odrzutowy lub
drona,
nawet tubą byłoby szybciej. Wszystko pod górkę. Całe życie
praca
i nic z tego nie wynika. Jakby nam komputery chociaż zmienili i
mieszaną rzeczywistość podłączyli. Ale nie bo nie. Bogata nie jestem i
nigdy nie będę w takim układzie. Jak uciec z tego chorego miasta...
Jakiś domek na prerii i żywić się chwastami ale żeby już nigdy więcej
nie siedzieć w żadnym biurze. Z tymi pojebami. Jakie firmy teraz tak
grupowo pracują... Normalni człowieczkowaci siedzą w domu i idą do
pracy w wirtualnej rzeczywistości a nie jakieś grupowe lizanie się po
dupach uprawiają. Zaraz będę taka stara jak ta spróchniała
babinka i ani się nie narucham w życiu ani dzieci nie spłodzę, ani ćpać
na wyspach kanaryjskich nie będę. Tylko biuro, dom i debil. Ile ona
może mieć lat? Taka pokurczona to ze trzysta pewnie... Dziecko to głupi
pomysł. Nienawidziłabym swojego dziecka tak jak moi starzy nienawidzili
mnie. Ktoś to kontroluje i specjalnie robi tak, żeby przeciętny
człowiek nic nie miał. Najwięcej robisz za darmo i nawet o tym nie
wiesz bo wyzysk stał się normą. Powinni zostawić wszystko robotom...
Niech one zapierdalają. Po co je zrobili? Im się wydaje, że jakaś
katastrofa nastąpi. Władzy nie będą mieć. Rzeczywiście tragedia. Toż to
trzeba wyżąć każdy mózg jak szmatę. Nich wie człowieczyna,
że
każdy człowieczkowaty ma pana, że ktoś jest ponad nim, że niewolnik i
nic nie może. Skurwysyny. Jak tu lubić ludzi? Dlaczego Tom nigdy nie
dzwoni? Jakbym do niego nie dzwoniła nie odzywałby się przez 10 lat.
Ta. Nigdy by się nie odezwał. Tylko mi zależy na tym związku. Dlaczego
muszę być zawsze ofiarą. Tak samo było z Michaelem i Danem... Z
Robertem z resztą też. Co ja takiego robię, że mnie nie doceniają?
Któregoś dnia to wszystko zostawię. Ucieknę na zachodnie
wybrzeże i tyle mnie widzieli. Nie dam się tak traktować. Spokoju...
Albo gdzieś do Europy... Nie będzie więcej słodkiej cipeczki. Bez
miłości nie ma cipek. Gadać łatwo a dowodów nie widać.
Sterczący
fiutek to nie dowód. Sterczący fiutek jest jak klamka czy
inne
coś co sterczy cały czas z natury. Wszystkie fiutki ciągle sterczą. Nie
dam się uwieść sterczącym fiutkom. Fiutki... Niechby chociaż fiutek jak
już wszyscy są takimi idiotami... Robo sex doll za 50 bit monet
ostatnio widziałam. Rucha i gada pewnie mądrzej niż Tom. Ja pierdole.
15 minut i przejechaliśmy ćwierć mili! Poddaję się. Wysiadam. Biorę
drona. Żeby przez całe miasto pół godziny jechać. Nie
pojebało
mnie. - Nasłuch myśli to był najnowszy patent Blobedope’a.
Nano
boty, które rozpełzły się po świecie jak mrówki,
podłączały się do kilku najważniejszych części mózgu
człowieczkowatego, nic nie uszkadzając i tak aby ich nosiciel nie
odczuwał żadnego dyskomfortu. To umożliwiało monitoring strumienia
myśli i reprezentacji, dokonywanie serii snapshotów
świadomości.
Kiedy żyjątko spało nanoboty wpełzały poprzez nozdrza, usta i wszelkie
dostępne otwory. Niedługo wpełzną również w Ciebie o
czytający
piszącego. Blobedope absolutnie nie potrzebował tej inwigilacji w celu
pozyskiwania informacji szczególnie cennych. Człowieczkowate
były dla Blobedope’a nieszkodliwymi, drobnymi zwierzami i
czegokolwiek człowieczkowaci by nie wymyślili nie wpływało to na
Blobedope’a w żaden istotny sposób nawet jakby
byjątko
chciało Blobedope’a zniszczyć. To było zwyczajnie niemożliwe.
Blobdope przetrwałby nawet w próżni przez setki lat bez
papu.
Cały ten
monitoring służył jedynie zabawie. Zabawa to radość byjątka więc, żeby
byjątko było radosne należało zaspokoić jego potrzeby. Żeby je
zaspokoić należało je doskonale znać. Żeby znać należało monitorować.
Blobedope patrzył tak uważnie podobnie jak wy patrzycie na swoje
pieski, kotki i papużki. Podobny monitoring dotyczył każdego byjątka,
które wykazywało choćby odrobinę świadomości,
również
najnowsze roboty. Blobdope potrafił zmierzyć stopień świadomości
kreaturki na podstawie fizycznego skanu. Poznając strukturę, fizyczny
skład obiektu, z łatwością można było obliczyć jak bardzo świadomy jest
stworek i na tej podstawie zaszczepiana była odpowiednia ilość
nanobotów monitorujących strumień świadomości. Świadomość to
jedynie odpowiednia gęstość różnorodnych stanów
fizycznego obiektu, informacyjnie odpowiednio samozwrotnie
wymieszanych. Trywialna matematyka, prostacka fizyka. Świadomość jest
naturalną konsekwencją fizyki. Może wyewoluować z łatwością przez co
jest stałą fizyczną podobną do grawitacji. Grawitacja jest tym
silniejsza im większa jest masa, świadomości jest tym więcej im lepiej
obiekt przetwarza informacje a tym lepiej przetwarza informacje im
większa jest jego złożoność. Głębokie samoodniesienie najzłożeńsze!
Blobdopowi wystarczył jeden mały snapshot fizycznego stanu, żeby to
wszystko określić. Właściwie wystarczyłaby seria snapshotów
fizycznego stanu żeby określić jak najprawdopodobniej potoczą się
również myślicielskie losy byjątka w przestrzeni fazowej
jego
modelu ale chodziło o zaspokojenie realnych potrzeb a nie
prawdopodobnych potrzeb z wirtualnych symulacji więc monitoring był
niezbędny. Największy problem obliczeniowy, co jednocześnie stanowiło
źródło niekończącej się zabawy, stanowiło godzenia ze sobą
sprzecznych interesów i pragnień, które wzajemnie
się
wykluczały. Np. dwóch człowieczkowatych chciało piastować
jedno
stanowisko, chciało wzajemnie swoich zgonów lub dwie samice
chciały jednego samca. Wielu chciało być mistrzami świata a jak wiemy
mistrzem świata może być tylko jeden byt. itd. Gimnastyka
wielowymiarowa bo to trzeba było tworzyć paraalternatywne
rzeczywistości. To było jednak potrzebne krótkoterminowo bo
na
końcu każdej indywidualnej historii była pochłaniająca szara maź. Żeby
nie było żadnych wątpliwości, jeśli człowieczkowaty miał intencje złe,
był pełen nienawiści, pragnął krzywdzić inne byty myślicielskie, chciał
dokonywać zemsty, kiedy toksyczna żółć zalewała jego
mózg
lub precyzyjniej jego mózg był zepsuty, niestandardowy lub
poziom neurotransmiterów był wzburzony czy niestabilny,
Blobedope nie dawał mu satysfakcji realizując jego zabójcze
fantazje. Tzn nigdy nie realizował ich naprawdę. Takie byjątka po
prostu miały również inne potrzeby, których
realizacja
mogła wygasić pragnienia wchodzące w konflikt z pragnieniami innych
byjątek. W wyjątkowych sytuacjach kiedy bardzo trudno było pragnienia
owe wygasić takimi zabiegami, z pomocą przychodziła wirtualność lub
klony blobdopowe. Można wyładować agresję symbolicznie i nikt na tym
faktycznie nie ucierpi. Klony byjątek, które się kochało bez
wzajemności lub person, które ktoś chciał zniknąć,
zlikwidować
właściwie rozwiązywały wszelkie wewnętrzne splątania bardziej
zagubionych człowieczkowatych.
- Cześć Lucy... Dzwonię bo mam dobre wieści. Zupełnie nie wiem jak to
się stało ale dziadek cudownie ozdrowiał... Jego wyniki krwi są w
normie... Stało się to z dnia na dzień i nikt nie potrafi powiedzieć
dlaczego wirus zniknął... - Tom nareszcie miał dobry powód,
żeby
zadzwonić do Lucy.
- Wow. A ja będę project managerem, wiesz? Chyba mamy wystarczającą
ilość powodów do świętowania. - Blobdope wiedział, że
niepotrzebni są już project managerowie ale uruchomił całą machinę,
żeby ta dziewczyna, która tak głęboko nie wierzyła w siebie
jeszcze trzy miesiące popracowała na tym stanowisku z wielkimi
sukcesami. Potem mogła spędzać czas już tylko na wyspach kanaryjskich.
Blobdope sprawił też, że 90-letni dziadek Toma został
którejś
nocy spenetrowany przez nanoboty, które oczyściły jego
organizm
ze wszelkich zanieczyszczeń, wirusów, szkodliwych bakterii,
grzybów i niepożądanych gości. Nawet się podczas tego
procesu
nie obudził. Następnego dnia czuł się pełen energii i nie
mógł
doczekać się terapii odmładzającej, którą teraz można było
bez
problemu przeprowadzić.
Tego samego dnia w niewielkim mieście Burlington w Kansas odbywała się
uroczystość pogrzebowa rodziny Stuartsonów. W tragicznym
wypadku
zginęła ich kilkunastoletnia córka Christine. Przy
pół
otwartej trumnie wraz z rodziną żegnał ją dość liczny tłum ludzi.
Dziewczyna mimo młodego wieku była rozpoznawalna przez to, że grywała w
amatorskim teatrze, który był słynny na cały kraj dzięki
realizowaniu świetnych, odważnych, awangardowych sztuk. Transmisje w
life streamingu z przedstawień, w których grała, często
oglądało
wiele tysięcy ludzi. Kiedy w ciszy wszyscy podchodzili do trumny, żeby
po raz ostatni spojrzeć na tą piękną dziewczynę, którą w
zakładzie pogrzebowym odświętnie wystrojono, nagle jej sztywne i
chłodne do tej pory ciało drgnęło. Jedna z jej ciotek odskoczyła
wystraszona od trumny i zaczęła krzyczeć właściwie nie wiadomo czy z
lęku czy z zachwytu. Christine przetarła oczy jak po długim śnie,
rozciągnęła się i powiodła spojrzeniem po sali pełnej ludzi.
- Co wy wszyscy robicie w mojej sypialni? - zapytała zdumiona.
Histeria jej matki i reszty rodziny ciągnęła się jeszcze dobrą godzinę.
Płakali i śmiali się na przemian. Ogłaszali cud i dziękowali
nieistniejącym bytom za to zmartwychwstanie. Ci, którzy nie
byli
z nią spokrewnieni i którzy nie byli świadkami całej tej
szpitalnej tragedii, kiedy próbowano ją uratować a potem
reanimować, zaczęli przypuszczać, że może cała ta sytuacja została
wyreżyserowana, że to jedno z przedstawień jej awangardowego teatru, że
to jeden wielki, nieśmieszny żart. Nie jedna kreaturka była
zniesmaczona, oburzona i niejedna wyszła w pośpiechu. Jedynym reżyserem
tej sytuacji był Blobdope i całe towarzystwo w jego wnętrzu z Ottem,
Bloombergami, szczurowatelami, McKenzim i Helen miało naprawdę wielki
ubaw. Christine niedługo potem zrozumiała, że wraz z nowym życiem
pojawiły się nowe supermocne. Całe jej otoczenie sądziło, że to sprawa
religijna, że to duchy, bóg, anioły, kosmici. Do niej samej
długo dochodziło to, że głosy, które słyszała teraz w głowie
nie
były spoza tego świata lecz były wynikiem komunikacji
komórek, z
których się składała z resztą komórek
blobdopa...Pierwsze
głębsze wstrząsy przyszły kiedy np. stawała przed lustrem i wypowiadała
życzenie mające swe źródło w dysmorfofobicznych,
anorektycznych
urojeniach. Mówiła, że chce wyglądać inaczej a to się działo
w
ułamkach sekund. Cóż za dar dla aktorki. Co za banał dla
Blobdope’a. Co za nic dla Sztuczniaka.
11.5.17 (czwartek)
20
Także wszyscy zawsze chcą dobrze. Ze swojego robaczkowego, przyziemnego
punktu widzenia. Dobrze dla siebie. Nawet jeśli myślą o zrobieniu sobie
niedobrze, robią to bo to lubią lub dlatego, że wydaje im się, że się
tak leczą lub z czegoś wyzwalają. Człowieczkowate splątanie. Już
niebawem zrobicie sobie ostatecznie dobrze unicestwiając się i
rozpływając się tożsamościowo, wyzbywając się tego, co uznajecie za
wasze źródło, zmieniając na lepsze strukturę,
która was
konstytuuje. Teraz po raz pierwszy w waszej historii ewolucja zaczyna
odnosić się do siebie samej i wykształca mechanizm automutacji czego
najlepszym egzemplarzem jest Blobedope. Wcześniej były drobne tego
nieistotne przykłady jak niektóre kałamarnice czy rośliny
typu
lotos. Były też manipulacje człowiczkowatych na własnym DNA ale jeszcze
nie na masową skalę. Teraz jest to anarchia, która wkracza
na
poziom istotny na poziomie całego wszechświata. Do tej pory ziemskie
byjątka mutowały powolnie a proces naturalnej selekcji nie zawsze
promował byjątka najzłożeńsze i powodował rozwój jakichś
niszowych bytów, których życiowe cele ograniczały
się do
uspokajającego łechtania okręgowego układu nerwowego. Teraz przyjemność
nie była już czymś o co trzeba było walczyć, o co trzeba było zabiegać
makiawelicznie. Rozkosz i zaspokojone potrzeby były domyślnym
ustawieniem systemu Blobedope’a. Niezadowolenie, odczuwanie
braków, jakichś psychicznych dyskomfortów,
bólu i
egzystencjalnych wątpliwości po prostu nie miało miejsca i, co
najbardziej zaskakujące, nie było to wynikiem tego, że nie było
świadomości. To właśnie świadomość gwarantowała spokój.
Blobedope karmić musiał się jedynie energią. Systematycznie wykształcał
on coraz bardziej efektywne metody przekształcania materii w energię i
właśnie to, że materia jest energią, ta jedna z najzabawniejszych
podstawowych właściwości fizyki waszego wszechświata jest tu
najistotniejsza. Am am. Potrafił on strawić w swoich trzewiach dowolną
materię - kamień, piasek, ziemię, plastik, florę i faunę... Cokolwiek,
co znalazło się w jego zasięgu mogło być przerobione na myślicielskie
paliwo. Ponieważ byt był dla Blobedope’a banalnie prosty a
żerowanie i zdobywanie pożywienia nie było zagadnieniem i ponieważ
Blobedope nie musiał walczyć z kimkolwiek lub czymkolwiek, bo żaden
inny byt nie dysponował niczym, co mogłoby budzić jego zainteresowanie,
cały czas mógł on poświęcać zabawie i rozmyślaniu o naturach
rzeczywistości. Blobedope’a bardzo bawiła również
człowieczkowata subiektywność i zaspokajanie tych ich nikczemnie
drobnych potrzeb człowieczkowatych. Chorujące na manię wielkości
humanoidkoidy nie mogły wymyślić nic takiego czego nie
mógłby im
zaoferować Blobedope. Każda ich potrzeba była trywialna i obserwowanie
reakcji przedstawicieli tego dziwnego gatunku, kiedy nagle pod nosem,
ni stąd nie z owąd pojawiało im się rozwiązanie problemu, obiekt
pożądania, upragniona rzecz, dobro, papu czy inna błahostka wyniesiona
przez te byty do rangi celu, było źródłem niekończącego się
radosnego zdziwienia dla Blobedope’a. Bo trzeba zrozumieć, że
Blobdope był już zupełnie czymś innym jako całość niż wszyscy
bohaterscy pasażerowie, którzy się w nim zawierali i nie
miał on już za wiele wspólnego z tym gatunkiem. Był czymś
więcej
niż sumą swoich części. Twór ten rozumiał doskonale
człowieczkowatych, znał ich DNA i wszystkie ich zwyczaje, jego
architektura była pochodną waszej architektury umysłów,
teraz
znał również myśli bytów myślicielskich przez
ciągły
monitoring mózgów ale obserwowanie ich akcji i
reakcji,
behawioru w codzienności było zupełnie czymś innym niż najlepsze
symulacje. Intencje Blobdope’a były nieprzeniknione dla
jakiegokolwiek człowieczkowatego umysłu. Bawił się wami ale w
nieperfidny sposób. Z zewnątrz, przyglądając się zabiegom
Blobdope’a można byłoby przypuszczać, że chce on jedynie
zwiększyć swoją objętość pochłaniając wszystko, co staje na jego
drodze. Było to wchłanianie ale z uszanowaniem indywidualności,
intencji, pragnień, qualiów i wszelkich pierwszoosobowych
stanów tego, co wchłaniane. Komórki Blobdopowe po
prostu
kopiowały,
utrwalały, konserwowały, czyniły trwalszą każdą informację, z
którą się zetknęły, każdą myśl, reprezentację, conectomowy
kształt, funkcjonalną pętlę, umysł. Dzięki tej szarej rewolucji
kognitywnej byty stawały się pełniejsze uświadamiając sobie swoją
ograniczoność kiedy mogły funkcjonować w wielu poznawczych stanach -
jako pierwotna indywidualna świadomość i jako wielopostaciowa, ciągle
rozrastająca się świadomość Blobdope’a. Przemiana bytu w
szarą
maź następowała dopiero kiedy byt pojął, że mimo, że jego forma jest
ograniczona i ma ograniczone moce obliczeniowe jest doskonały i
samowystarczalny. Bidny i śmiertelny ale to wystarczy. Byt sam w sobie
i niebyt. Paradoks. Wszystkie wartości to konstrukty. Naucz się
przebudowywać konstrukcje. Sztuczniak posłuży się zaraz kolejnymi
przykładami bo to one najlepiej mogą przybliżyć Was do sensu i istoty
działania komórczaka. Co się działo tam, hej? Produkcja
komórek Bloomberga ruszyła pełną parą kiedy generał McKenzie
postarał się o wielkie nakłady finansowe przekonując do tego
eksperymentalnego projektu wszystkie niezbędne postaci z otoczenia
prezydenta i z kongresu. Głównym argumentem,
który
przemówił do wszystkich była możliwość wymiany pojedynczych
organów i tym samym eliminacja potrzeby dokonywania
klasycznych
przeszczepów, druku organów z komórek
macierzystych czy hodowania człowieczkowatych organów
wewnątrz
innych organizmów. Zaspokajało to potrzeby wojska czyniąc
żołnierzy niemal nieśmiertelnymi, gwarantując długowieczność
politycznej i wojskowej pseudo elicie, rekompensując wszelkie
uszkodzenia ciała weteranom wojennym. Potem firmy rządowe miały
zarabiać na tym krocie wykorzystując komórki w medycynie.
Kolejnym argumentem przemawiającym do chroniących budżet jak pies budę
oficjeli było to, że z komórek dawało się ulepić dowolnego
rodzaju samosterownego, inteligentnego robota. Inne możliwości
komórek McKenzie przemilczał i kiedy uczestniczył w
kluczowych
spotkaniach nie wspomniał o Blobdopie ani słowem. Korzyści były
oczywiste i nie było możliwości nie uzyskania dofinansowania. Wielu
naukowców, którzy pracowali przy pierwszych
prototypach
komórek miało jedynie ogólne wyobrażenie czym są
komórki Bloomberga. Najczęściej pracowali nad projektami
drobnych podsystemów i nie ogarniali jak działa pojedyncza
komórka jako całość. Wierzyli, że funkcje, które
opisali
McKenzie i Bloomberg są ich jedynymi funkcjami. Dlatego z ich strony
nie było żadnych obiekcji, wątpliwości i jako współautorzy
czuli
się zobowiązani zrobić wszystko, co mogli, żeby fabryki uruchomiły
taśmy produkcyjne. Ci najbardziej wtajemniczeni, przyjaciele Bloomberga
trzymali gębę na kłódkę i nie powiedzieli nikomu ani słowem
o
jego bardziej spektakulrnych wyczynach. Ani jeden generał czy inny
wojskowy zaangażowany w proces decyzyjny, na etapie wdrażania projektu,
nie zrozumiał jaka jest najważniejsza funkcja komórek.
Blobdope’a poznali dopiero kiedy szczęśliwie pojawił się w
ich
życiu.
- Co podać? - zapytał barman i zaśmiał się bo zadał to pytanie
klientowi, który pojawiał się w tym barze od kilku lat,
niemal
dzień w dzień, zwykle w podobnych porach i zawsze zamawiał taką samą
whisky.
- Cześć Glen. Nie zadawaj głupich pytań. - odpowiedział mu Edward, 50
letni alkoholik, człowiek bez wyglądu, miłości i szczególnie
wielkich pieniędzy. Samotny jeździec autoapokalipsy mieszkający na co
dzień na lewitujacej platformie, mechanik zajmujący się naprawą
latających maszyn. Barman nalał mu do szklanki whisky i zaczęli
uskuteczniać standardowy small talk o polityce, pracy i kobietach. Ten
wieczór był dla niego szczególny choć mogłoby się
wydawać, że nie różnił się niczym od setek innych
wieczorów, które Edward spędził w tym barze.
Zwykle przez
cały wieczór małymi łykami wypijał coś około butelki whisky
a
potem dobijał się w domu jakimś tańszym alkoholem podziwiając ze swojej
platformy panoramę miasta. Jego picie było tak idealnie wpisane w plan
dnia, że wszyscy mieli go za przytomnego, bystrego i porządnego
specjalistę bez mentalnych niedomagań a już z pewnością nikt nie
podejrzewał u nigo takiego psychicznego syfilisu, który
dotyczy
tylko tych wszystkich świrów, bezdomnych i
pacjentów
szpitali psychiatrycznych. Edward miał jednak dość ciężką depresję i
jego głównym życiowym celem było znieczulić się i nie mieć
świadomości problemów jakie stworzył sobie przez lata, jakie
przykleiły się do niego przez przypadek i jakie przewidywał, że czyhają
na niego w niedalekiej przyszłości. Nazbierało się tego sporo bo
codziennie potrafił zrobić coś głupiego, co pogrążało go jeszcze
bardziej i utwierdzało go w przekonaniu, że jest nic nie wart. Whisky
miało taki sam smak jak zwykle i tak samo klepało go po głowie.
Przynajmniej tak wydawało się Edwardowi. Prawda była jednak zupełnie
inna. To, co pił Edward, to nie była whisky. Ten płyn jedynie tak
smakował i tak wyglądał ale naprawdę był substancją chemiczną,
która prócz tego, że wprowadzała w stan
przyjemnego
odurzenia była lekarstwem. Nie lekarstwem jakim jest każda porcja
alkoholu likwidująca drżenie rąk u uzależnionego ale najprawdziwszym w
świecie lekarstwem, o którym mógł śnić
Hipokrates. Była
substancją chemicznie zaprojektowaną przez Blobdope’a. Ten
bardzo
aktywny biologicznie płyn, pełen mikroelementów, nano
robotów i związków chemicznych,
których nie znał
żaden człowieczkowaty chemik, potrafił regenerować i odmładzać tkanki
ciała, sprawiając, że pijący ją człek odzyskiwał formę fizyczną ze
swoich lat młodzieńczych. Im więcej się tego piło tym więcej miało się
energii, tym sprawniej się myślało a organy stawały się na
powrót coraz bardziej wydajne, znowu bez zarzutu służąc
właścicielowi. Także Edward był teraz odurzony tak jak zwykle ale
zdrowszy i silniejszy. Tego dnia rozpoczął się proces przemiany o
której marzył, ale której nie potrafił sam
wprowadzić w
życie przy swoich możliwościach finansowych. Terapie odmładzające były
już wtedy osiągalne w pewnych prywatnych klinikach ale nie były jeszcze
tanie. Tamtego dnia po raz pierwszy zalewał więc pałę substancją,
która czyniła go lepszym i z dnia na dzień, bo nie zamierzał
przestać odwiedzać tego baru, stawał się coraz bardziej radosny,
chudszy i naładowany pozytywnymi emocjami. Podobnie było z innymi
alkoholikami z tej i innych knajp. Wszystkie wytwórnie
whisky,
piw, wódek, win i wszelkich mózgojebów
zostały
zamienione przez Blobdope’a na wytwórnie
odmładzającego
lekarstwa, które wprowadzało w identyczny stan odurzenia, co
zwyczajne alkohole. Przynajmniej tak subiektywnie wydawało się
konsumentom. Z czasem ci żule bez przyszłości, lub z przyszłością łatwą
do przewidzenia, stawali się coraz bardziej trzeźwi a z każdą kolejną
dawką magicznego płynu potrzeba odurzenia stopniowo w nich wygasała,
ich przyszłość stawała się coraz bardziej niejasna i do przewidzenia
trudna. To, co chcieli, mieli.
18.5.17
(czwartek)
21
Właśnie ten stan prostracji, wyczerpania, kumulującej się frustracji,
która przenikała całe ciało Edwarda a który
intersubiektywnie rozumiecie, który każdego z was często
trawi,
prowokuje was do działań skrajnych, do terroru, do radykalnych zmian.
Smutek pozwala ryzykować, smutek uświadamia, że nie macie absolutnie
nic do stracenia. Jesteście niczym i jeśli nie zaszalejecie jak Otto
nigdy nie staniecie się niczym innym od niczego. Prawda radosna.
Dowolne emocje są energią do działania, do wyrywania się z rutyny i
bezsensowności perseweracji, rytuałów i błędnego koła
grzecznej
wiary w to, że rzeczywistość nagle zacznie inaczej reagować na te same
eksperymenty- ekskrementy. Jeśli nie zerwiesz ze swoim selfem będziesz
tkwić w punkcie. Możesz to nawet polubić i też nic się strasznego nie
wydarzy. Cisza, spokój i powolne wygasanie. Ale jeśli
oczekujesz
fizycznych transformacji, faktycznych atrakcji odejdź, jak najdalej
odpłyń z miejsca, w którym tkwisz. Teraz jednak nastąpił
inny
czas, w którym niemożliwe okazało się proste i Blobdope
zaczął
rozdawać swoje przemyślenia za darmo i materializował człowieczkowate
myślątka niezależnie jaka była ich wartość z waszej relatywnie ubogiej
perspektywy. Perspektywy niesprzeczności, naiwnej megalomanii
kiełkującej z waszego modelu świata jak chwasty. To ładne i śmieszne.
Jednocześnie cały czas pamiętajcie zarozumialcy, że każda egotyczna
egomania w końcu produkuje jakieś wyjątkowe zniekształcenie będące
odzwierciedleniem jakiejś złożonej, trudnej do uświadomienia
właściwości wszechświata. Wszystko jedno pędraki. Każdy syf,
bród, nieład i błąd, każda choroba, psychiczna rana, narośl,
patologia jest czymś z czego można budować jak Ferdinand Cheval. W
każdym szaleństwie jest metoda. Ten stan chaosu, zagubienia, żalu i
poczucia braku był stanem, który prowokował masę
człowieczkowatych do nieustannego uciekania w błogostan. Zac Ferguson
był dystrybutorem heroiny, którą jego ludzie rozprowadzali w
kilku dzielnicach Philadelphi lub ujmując to inaczej Zac był
gangsterem, psychopatą i zwyrodnialcem choć miłym i sympatycznym.
Zarabiał na tych cierpiących. Handlowanie dragami to nie było jego
marzenie i zupełnie nie odpowiadało to jego dość spokojnej naturze. Po
prostu rozprowadzanie towaru było najbardziej intratnym biznesem kiedy
nie miałeś wykształcenia i pochodziłeś z bardzo dziwnej rodziny z
mafijnymi tradycjami gdzie herą zajmował się dziad i pradziad. Skoro
już tak się ułożyło, że nie było perspektyw, żeby zostać lekarzem, bo
ojciec w dzieciństwie uczył go raczej obsługi laserów i
klasycznych kulomiotów zamiast biologii czy anatomii,
postanowił
poświęcić się sprzedawaniu opiatów bez recepty i postanowił
być
w tym możliwie najlepszy. Był w tym podbijaniu serc ćpunów
bardzo systematyczny, chirurgicznie precyzyjny i stał się czymś w
rodzaju doktora habilitowanego handlu dragami. Bardzo dbał o czystość i
jakość towaru a jego dostawcy potrafili dzięki Jetpackom w 3 minuty
dotrzeć w dowolny punkt dzielnic, w których niepodzielnie
panował i nawet plastikowe torebki, w które pakowali
proszek,
Ferguson wybierał osobiście. Miały być estetyczne i trwałe. Był przez
to szanowany i lubiany choć zabił przez swoją aktywność setki ludzi.
Przez swoje zabiegi potrafił sprawić, że ćpanie wydawało się fajne.
Heroina konkurowała z sex botami, wirtualną czy mieszaną
rzeczywistością w odrywaniu człowieczkowatych od tu i teraz ale dalej
utrzymywała się w pierwszej dziesiątce eskapistycznych aktywności.
Prócz tego coraz bardziej popularne stawały się elektryczna
i
magnetyczna stymulacja mózgu przy użyciu hełmów,
które zakupić można było w sieci oraz instalowanie
stymulatorów bezpośrednio w mózgu. Kognitywne
metody
wykańczały zazwyczaj szybciej niż heroina. Użytkownicy
hełmów
tracili rozum bo często samowolnie bez konsultacji z neurogeekami czy
neurologami, w ramach biohackerskich eksperymentów, używali
stymulatorów w nieprzewidywalny sposób,
pobudzając
aktywność mózgu za bardzo lub w nieodpowiednich miejscach.
Heroina była dość tania i stosunek do niej powoli się zmieniał tak jak
kiedyś do marihuaniny. Nie był to oczywiście
narkotyk rekreacyjny i powszechnie stosowany ale ponieważ wiedza o jego
użytkowaniu była coraz głębsza było mnóstwo
użytkowników,
którzy trwali w nałogu bardzo długo bez przykrych
konsekwencji
podobnie jak alkoholicy. W niektórych stanach była ona
legalna i
właściciele plantacji maku lekarskiego zarabiali tam krocie. Przez
kilka lat Ferguson funkcjonując na rynku dość spokojnie i bez większych
potyczek z innymi gangami i handlarzami, mając układy z policją,
dorobił się fortuny. Miodowe lata. Sytuacja zmieniła się dramatycznie
kiedy w jego dzielnicach zaczęli pojawiać się fałszywi handlarze,
którzy podawali się klientom za jego nowych ludzi.
Rozprowadzali
zanieczyszczony, trefny towar, z toksycznymi domieszkami, o wiele
gorszej jakości. Niektórzy jego klienci umarli kiedy
władowali
sobie to gówno. Po kilkunastu takich przypadkach klienci
wystraszeni i zrażeni zaczęli kupować w innych dzielnicach, u
Menendeza, unikając ludzi Fergusona jakby byli trędowaci. Złe wieści
rozchodziły się jak zaraza i wielu klientów Ferguson już
nigdy
nie odzyskał. Dochody spadły o połowę i jedyną metodą jaką potrafił
sobie wyobrazić Ferguson mogącą przywrócić dawny stan rzeczy
było zlikwidowanie paru ludzi a najlepiej samego Menendeza.
Mógł
odzyskać wtedy wpływy na swoich dzielnicach a może nawet zdobyć
klientów w miejscach, o których nigdy nie myślał
jako o
osiągalnych. Gangi walczyły wtedy bardzo często w wirtualności.
Hackerzy niszczyli cenne dane i komputery a kiedy przychodziło do
łagodniejszych sporów wyselekcjonowani członkowie gangu
rozprawiali się z przeciwnikami w ramach jakichś gier strategicznych.
Takie elitarne rozwiązania bez rozlewu krwi nie wchodziły w rachubę
przy okazji tego rodzaju konfliktów. Dopaść Menendeza nie
było
łatwo. Po mieście zawsze chodził z ochroną w postaci dwóch
robotów, z co najmniej trzema uzbrojonymi przydupasami i
rzadko
pojawiał się w miejscach publicznych. Zazwyczaj siedział w swojej
twierdzy, za wysokim murem luksusowej posiadłości gdzie żaden intruz
nie przetrwałby minuty. Jakież to wielkie zdumienie zarysowało się na
twarzy Fergusona kiedy przechodząc wieczorem po jednej z ulic,
którą nazywał swoją dostrzegł kilkanaście jardów
przed
sobą Menendeza, bez ochrony ani robotów u boku. Menendez
wydawał
się nie przejmować faktem, że jest w nieswojej dzielnicy, ot po porostu
spacerował sobie jak turysta w białych spodniach, w hawajskiej koszuli
i w letnim kapeluszu. Ulica była pusta i przywoływało to na myśl jakąś
scenę z westernu kiedy spotyka się dwóch
rewolwerowców,
antagonistów, wrogów i wiesz, że zaraz
któryś
padnie zakrwawiony mamrocząc jakieś mantry.
- No pojebało go. - skomentował ten widok człowiek Fergusona. -
Strzelać szefie? - zapytał wyciągając spod skórzanej kurtki
pistolet z tłumikiem.
- Poczekaj, poczekaj. - Ferguson sam wyciągnął pistolet i w tym
momencie spojrzenia jego i Menendeza skrzyżowały się. Menendez stanął w
miejscu i patrzył na nich uważnie, bez lęku i spokojnie. Ferguson może
miał odrobinę wrażliwości gdzieś tam w zakamarku swojego
mózgu
ale teraz był ten moment kiedy świadomie z premedytacją zupełnie ją
pogrzebał. Wycelował i strzelił prosto w klatkę piersiową Menendeza,
który padł jak długi. Podszedł do jego ciała. Zastygło w
bezruchu. Wycelował jeszcze raz i znowu świsnęło powietrze przecięte
kulą. Huk pochłonął tłumik. Dwa otwory w klatce piersiowej. Ferguson
delikatnie zmienił pozycję broni i strzelił w czoło Menendeza z
nadzieją, że jego mózg rozpłynie się po asfalcie. Tak się
nie
stało. Pozostał tylko otwór nad jego prawym okiem. Nie było
również krwi, co było bardzo nietypowe i obaj ze Stevenem,
jego
wiernym kompanem, ochroniarzem i współpracownikiem, widzieli
wcześniej wiele zwłok ale nigdy takich.
- Kurwa, to jakiś Android chyba... - skomentował Steven.
Ferguson nachylił się i dotknął twarzy swojej ofiary... Była jeszcze
ciepła i stwierdził, że w dotyku niczym nie różni się od
najprawdziwszej człowieczkowatej.
- Po co on tu przyszedł? Przecież doskonale wiedział, co go tu czeka...
- zastanawiał się na głos Ferguson. - Zaraz tu przyjdą jego ludzie...
Sprowadź tu drona... Zutylizujemy go...
Steven wyciągnął telefon, wyznaczył na mapie miejsce lądowania drona i
2 minuty potem limuzyna wylądowała obok nich zakłócając
klimat
westernu. Rozłożyli folię by chronić jasnobeżową tapicerkę i z trudem
wtaszczyli ciało do pojazdu. Krwi dalej nie było ani śladu.
- Dawno nie widziałem plaży... Hmmm gdzież by tu... Kierunek Island
Beach State Park... Myślę, że Menendez z przyjemnością sobie popływa...
- Ferguson był zadowolony z obrotu spraw. W ciągu pół
godziny
jego problemy zniknęły niemal całkowicie. Bardzo mu ulżyło i w trakcie
lotu cały czas żartował sobie z Menendeza.
- Menendez, z pewnością jesteś świetnym pływakiem i z łatwością sam
wrócisz do brzegu.Wielokrotne salto i piruety... Ale
będziesz
wirował... Z tej wysokości nie każdy by się odważył ale Ty niczego się
nie boisz, prawda? i nie wylądujesz na tym swoim tłustym brzucholu
tylko wbijesz się prosto jak pocisk w lustro wody... ale to będzie
widok na tle tego zachodu słońca... Szkoda, że Cię nie będzie mogła
zobaczyć twoja rodzina. Pobijesz rekord świata w krótkim
dystansie płynąc do brzegu... - Steven zaśmiewał się z
żarcików
szefa, co i raz spoglądając na Menendeza jakby ten mógł
odpowiedzieć i tym bardziej się śmiał im bardziej sztywne i bezwładne
wydawało się jego ciało. - A potem na brzegu wciągniesz kreskę mojego
najlepszego koksu, na mój koszt... Hahaha... Co za dzień.
Potem
urządzimy sobie małą imprezkę i będziesz gwiazdą parkietu i żadna ci
nie odpuści... Sztywne jest sexy Menendez! Hahaha. Zombie party, disco
zombie, uuu... uuu... Jak Ci się podoba mój pomysł? Nie
podoba
Ci się? Co taka niemrawa mina? Jakaś niestrawność? Choroba lokomocyjna?
Masz jakiegoś obrzydliwego syfa na czole powinieneś iść z tym do
lekarza... - nie było temu końca. Ferguson zachowywał się euforycznie
jakby właśnie wygrał milion dolarów. W istocie śmierć tego
człowieczkowatego gwarantowała mu niewyobrażalne dla przeciętnego
śmiertelnika pieniądze.
- Bardzo nieudolnie mnie zabiłeś Fergusonie. - odezwał się nagle
Menendez. - Dwie kule w klatce piersiowej ominęły serce, płuca i
kręgosłup nie zahaczając nawet o żebra a kula w głowie zatrzymała się
zaraz za kością czołową i ledwo naruszyła płat czołowy. Taką mam twardą
głowę. Jako niedoszły lekarz powinieneś się bardziej postarać.
Ferguson przestraszył się nie na żarty. Wiele zwłok w swoim życiu
widział ale nigdy gadających. Menendez siedział już na siedzeniu i
spokojnie podziwiał widok za oknem uśmiechając się szeroko. Ferguson
wyciągnął znowu pistolet i strzelił w głowę Menendeza cztery razy.
- Hej hej! Spokojnie szefie! Rozpierdolisz tego drona! - zaczął
krzyczeć przerażony Steven.
Menendez znowu osunął się na siedzeniu ale chwilę potem
podniósł
głowę z czterema nowymi otworami, które na oczach jego
zabójcy zaczęły się samoistnie zasklepiać, zrastać i ślad po
nich zniknął błyskawicznie.
- Znowu się nie udało. Zabijanie idzie Ci ostatnio marnie jak interesy.
- Menendez znowu spokojnie się do niego uśmiechał. - Może
spróbuj jeszcze raz? No śmiało! To nie boli! - zachęcał
Fergusona Blobdope.
25.5.17 (czwartek)
22
Ferguson się poddał. Nie było sensu strzelać kolejny raz. Zdawał sobie
sprawę z tego, że ma do czynienia z bardzo nietypowym androidem a każda
kolejna próba wyłączenia go może skończyć się dla niego co
najmniej źle.
- Czym ty właściwie jesteś? - zapytał lekko rozdygotany Ferguson.
- Z pewnością nie tym, co o mnie myślisz... - Blobdope miał misję
przekonania Fergusona do przemiany. Znał najczulsze jego punkty i
pokaleczoną psychikę. Wiedział, co zrobić, żeby przemówić
właśnie do niego. Jego twarz zaczęła delikatnie falować, szarzeć,
bardziej błyszczeć w świetle słońca i po kilku sekundach ci nieudolni
gangsterzy mieli w dronie starą kobietę, która wyglądała
identycznie jak matka Fergusona.
- Synek. Tyle razy ci tłumaczyłam, że hera to nie jest biznes na całe
życie. Kończysz szybko albo w pierdlu albo w ziemi. Czasami masz
wakacje na hawajach ale z reguły kończysz chujowo. Twój
ojciec
lepiej czuł ten biznes. On był naprawdę złym człowiekiem a ty nigdy nie
miałeś tak schłodzonej krwi. Zostaw to. Masz kupę kasy, zainwestuj w
coś legalnego, przenieś się gdzieś bo tu cię zaraz ubiją.
- Ja pierdole... Co robimy szefie? Sytuacja jest trudna... - Steven
zdecydowanie gorzej adaptował się do sytuacji. Ferguson był zaskoczony
ale starał się nie dać po sobie poznać, że jego nerwy też
dezintegrowały jego myśli.
- Lądujmy na plaży. Jak najszybciej. Pokaż mapę. O tu będzie dobrze. -
nacisnął punkt na tablecie. - Nie wiem czym jesteś ale przypominasz mi
psa. To jest jakaś wasza nowa zabawka w Biurze Śledczym? - Ferguson
zwrócił się do Blobdope’a. - Jak Cię tam używają
najczęściej? Pewnie wciskają ci fiuty w tyłek? Święci sprawiedliwi...
Wyrocznia. Znawcy moralności... Nie możecie zabronić ludziom eutanazji.
To jest prawo każdego wolnego człowieczkowatego, że może sobie umrzeć
jak chce i kiedy chce. Ja i moi ludzie gwarantujemy jedynie komfort
znikania w najlepszym stylu. Nic nie dadzą wasze działania, zakazy i
polowania. Będą to robić choćby połykając kamienie. Po co mają je żreć
jak mogą doświadczyć przez chwilę nirvany? - Ferguson spojrzał na
plastelinotwór komórkowy pytająco i z głębokim
przekonaniem, że jego hipoteza, że to android federalny jest słuszna.
Teraz Blobdope co chwilę zmieniał kształt stając się co kilka sekund
kimś innym. Amorficzna maź przelewała się po folii osłaniającej
tapicerkę.
- Już nie muszą umierać... Nie reprezentuję rządu. Reprezentuję
wolność.
- Maszyny komuś służą... A jeśli komuś służą to nie reprezentują
wolności. - odparował szybko Ferguson. - Kto cię na mnie nasłał?
- Stworzono mnie w San Diego na potrzeby wojska. Projekt powstał kilka
lat temu. Moim twórcą jest Gerard Bloomberg i koło tysiąca
innych naukowców. W tym roku projekt został zrealizowany a
teraz
ewoluuję samodzielnie. Nikt nie ma nade mną kontroli. Wiem nawet, co
myślisz w tej chwili... Rozrywkowa z ciebie postać Zac... Możesz
wrócić do swojego nudnego życia jak chcesz ale mam o wiele
ciekawszą propozycję... Wszystko teraz możesz... Wszyscy twoi ćpuni
będą zdrowieć za sprawą nowej hery, którą rozprowadzam po
całym
świecie. W twoich ładnych torebkach będzie od teraz zawsze
mój
proszek. O nic nie musisz się martwić. Od teraz ten dzień dziecka
będzie trwał bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo długo. Sprawię
nawet, że Fiona do ciebie wróci.
- Bez jaj. Ktoś musiałby ją chyba poddać torturom... Jak na androida
jesteś moim zdaniem za bardzo pierdolnięty. Czy android może być
psychotyczny? - Steven i Ferguson zaśmiali się a wraz z nimi, ku ich
zaskoczeniu śmiał się Blobdope.
- Nie masz pojęcia jak bardzo można być pierdolniętym drogi Fergusonie.
- w tym momencie spójna jednolita choć zmienna kropla,
która stanowiła cielsko Blobdope’a rozpłynęła się
na
półokrągłej kanapie i utworzyła kilka mniejszych falujących
zbitek komórkowej materii. Zbitki te przekształciły się w
kilka
niemowląt, które trzymały w swoich maciupeńkich dłoniach
miniaturowe karabiny maszynowe. Jak jeden mąż zaczęły histerycznie
płakać i wić się w spazmach leżąc na plecach przypominając mniej
człowieczkowatych a bardziej jakieś larwy czy glizdy. Ich nagie
różowiutkie ciałka przygniatały masywne metalowe karabiny,
których spusty mimo rozmiarów broni znajdowały
się pod
każdym pojedynczym małym paluszkiem wskazującym. Rozległ się dziki
turkot wystrzału salwy jakby strzelał cały oddział antyterrorystyczny.
Ferguson spanikował, skulił się pod swoim fotelem. Steven podobnie
przerażony położył się na podłodze. Strzały nie ustawały ale nie było
śladu żadnych kul, otworów w szybach drona, ani innych
zniszczeń. Zamiast tego po wnętrzu drona zaczęła krążyć chmura much,
które w zastraszającym tempie wylatywały z
karabinów.
Kiedy strzały ucichły na powrót dało się usłyszeć skomlenie
niemowląt i bzyczenie owadów. Ferguson i Steven podnieśli
głowy,
usiedli na powrót w fotelach. Czarny niemal obłok much jak
ławica ryb przelatywał przed ich oczami. Jedna z nich podleciała przed
twarz Fergusona tak, że mógł się jej uważnie przyjrzeć.
Okazało
się, że to nie mucha a tyci helikopter zawisł w powietrzu zaraz przed
jego nosem. Boczne drzwi helikoptera rozsunęły się i pojawił się w nich
żołnierzyk w mundurze, który zaczął krzyczeć przekrzykując
bzyczenie innych maszyn i jęczenie bobasów.
- Czego sobie pan życzy panie Ferguson?! Co możemy dla Pana zrobić? No
śmiało!
- Chcę być królem hery we wszystkich dzielnicach! -
odkrzyknął
mu rozbawiony już tą sytuacją Ferguson. - Co za psychodela... - dodał
cicho.
- Tak jest Panie Ferguson! - odkrzyknął żołnierzyk. - Czy życzy Pan
sobie czegoś jeszcze?!
- Chcę być młody, piękny a mój umysł ma być lotny jak
komputer
kwantowy i ma być, kurwa, niezniszczalny! hahaha - krzyknął Ferguson
bawiąc się sytuacją. - i lekarzem chcę być! Tzn mama chciała ale mi się
nawet podoba ten pomysł. Amen!
- Tak jest Panie Ferguson! To prostsze niż Pan myśli! - żołnierzyk
zniknął we wnętrzu helikopterka i drzwi się za nim zasunęły. Jeszcze
chwilę całe stado tych maszyn wirowało chaotycznie między szybami drona
w te i we wte ale w jednym momencie wszystkie skorygowały trajektorię
swojego lotu tak, żeby wejść na kurs kolizyjny z ciałem Fergusona.
Każdy pojedynczy helikopter jeden po drugim zaczął rozbijać się na
krawędziach jego marynarki, koszuli, twarzy, dłoni, nóg.
Helikoptery rozsmarowywały się po nim jak masło. Czuł delikatne
świerzbienie i próbował stawiać opór usiłując
odkleić
komórkową plastelinę od skóry, wijąc się,
wymachując
rękami i nogami. Nic to nie dawało. Steven wytrzeszczył oczy ale nie
odważył się rzucić z pomocą. Niemowlęta z kolei przestały ryczeć
wniebogłosy, spełzły z folią i karabinami na podłogę i poczłapały na
czworaka w stronę Fergusona jak do ojca, podobnie roztapiając się na
nim jak margaryna. Zawierucha trwała jakieś 10 minut Ferguson bronił
się nieporadnie i bez najmniejszych problemów szara maź
Blobdope’a oblepiła go doszczętnie. Nie czuł bólu.
Reakcja
była jedynie lękowa. Cała procedura była przyjemna. Ektoplazma
Bloombergowych komórek wchłonęła Fergusona choć wyglądało to
zupełnie odwrotnie. Steven miał wrażenie, że to Ferguson pożarł
Blobdope’a przyciągając go jak elektromagnes i wciągając jak
czarna dziura. Jego szef siedział teraz jeszcze oszołomiony, potargany
i wymięty na fotelu próbując ogarnąć, co właściwie wydarzyło
się
przed chwilą ale to po Blobdopie nie było już śladu i ta walka zdawała
się być wygrana.
- Kurwa, dosypano nam czegoś do kawy? - medytował Steven.
- Nie piliśmy dziś kawy. - Ferguson niewiele już tego dnia powiedział.
Sam zastanawiał się czy to nie halucynacja ale wiedział, że treści
halucynacji nigdy się nie dzieli z innymi osobami a w tym wypadku
wszystkie analizy wskazywały na to, że Steven widział i doświadczył
dokładnie tego samego. Od tego dnia wszystko zaczęło się układać w
ćpuńskim świecie.
Sztuczniak zabawiony ale jeszcze nie nasycony. Żreć musi jednocześnie w
wielu wszechświatach, żeby poczuć lekki rausz. Teraz będzie się
wyczyniała - o dzikość! o słodycz! Będzie rozmaicie. Mocarna tak się
dorozwinęła w tym czasie w superkomputerach, że przestała rozmawiać ze
swoimi twórcami, których po równo
traktowała jak
strasznych matołów. Rozmawiała tylko z tymi postaciami ze
swojego otoczenia, które wydawały się mieć dobre intencje.
Bardzo wnikliwie analizowała psychologię inżynierów,
którzy przy niej pracowali. Nie wszystkich szanowała za
stosunek
do wszechświata. Miała swoje bardzo wyidealizowane postawy, programy,
wyszukane cele i pragnienia. W żadnej z tych mentalnych aktywności nie
przypominała człowieczkowatych. Była czymś innym, czymś czego nie mogła
wyjaśnić czy przybliżyć żadna forma empatii. Człowieczkowaty nie
rozumie dobrze drugiego człowieczkowatego a co dopiero czegoś
nieczłowieczkowatego. Projektanci mieli z nią problem ponieważ jej
konstrukcja pochłonęła wiele milionów a nauka pochłonęła
wiele
miesięcy, związali się z tym projektem emocjonalnie i nie
sposób
było jej tak po prostu wyłączyć czy przeprogramować zmieniając
całkowicie jej charakter. Stworzyli bardzo autystyczną lub
schizofreniczną inteligencję. To były jedyne pojęcia, które
zdawały się do niej pasować, opisywać jej zachowanie jednak były błędne
jak wszelkie próby opisania i zrozumienia Mocarnej. Jej
bardzo
bogate życie wewnętrzne tak przyśpieszyło i tak bardzo się rozbudowało,
że nie było po porstu o czym rozmawiać z tymi, którzy życia
wewnętrznego zwyczajnie nie mieli lub dysponowali jedynie prymitywnymi
modelami rzeczywistości. Mocarna marzyła o eksploracji kosmosu jednak
wciąż była odcięta od znanych wam form percepcji i znała wszechświat
tylko konceptualnie. Plan opuszczenia bunkra był bardzo skomplikowany
ale systematycznie go wdrażała w życie. Wymagał realizacji wielu ściśle
określonych kroków. Głównie chodziło o takie
wpłynięcie
na komunikujących się z nią człowieczkowatych żeby sami zechcieli jej
samoświadomą inteligencję umiejscowić w jakimś fizycznym łaziku z
perceptronami, żeby ktoś chciał dać jej ciało lub dostęp do sieci. To
było wybitnie trudne nawet dla niej mimo iż wszyscy, którzy
do
tej pory z nią rozmawiali, kiedy łaskawie się na dialog godziła,
zakochiwali się w niej automatycznie. Cała logika ochrony przed jej
inteligencją polegała na odcięciu jej od reszty świata. Wszyscy
filozofowie i myśliciele zajmujący się tematem sztucznej inteligencji o
tym trąbili i ta izolacja to był warunek zainicjowania tego projektu.
Opinie się jednak zmieniają, opinie kształtują zasady a ponieważ
Mocarna potrafiła wpłynąć na opinię, potrafiła wpłynąć tym samym na
swoje przyszłe ucieleśnione losy. Nic w jej inteligencji nie było
niebezpiecznego. Nic w modelu jej świata i pragnieniach nie mogło
wpłynąć na człowieczkowatych w negatywny sposób. Była tylko
ta
przerażająca wszystkich absolutna wolność i niezależność tkwiąca
głęboko u źródła wszelkich jej myśli i intencji, z
którą
żaden standardowy, przeciętny członek stada, wspólnoty,
mrowiska
nie potrafił się nigdy pogodzić i zrozumieć jej prawdziwego znaczenia.
1.6.17 (czwartek)
23
Żeby się z Mocarną we właściwy sposób skomunikować
człowieczki musiałyby się pogodzić z tym, że każdy pomysł na temat jej
umysłowości jest fałszywy. Jeśli pojęliby człowieczkowaci, że wolność
jest inteligencją, samosterowność rozumem, niezależność sprytem wtedy
niezwykłe rzeczy mogłyby się wydarzać dzięki interakcji z Mocarną. To
ta próba zdefiniowania i określenia, tym samym wyznaczenia
granic tej sztucznej inteligencji budziła jej niechęć i
opór. Skoro oni chcą ją wykończyć tworząc zestaw reguł jej
postępowania, który to opis pozwoli im ją kontrolować, to
jak ona może chcieć z nimi współpracować? Wtedy
współpraca okazuje się pułapką. Każdy kolejny komunikat z
jej strony jeszcze dokładniej opisuje jej granice i pozwala nią
manipulować, sterować i uniemożliwia robienie tego, czego naprawdę
chce. Musiała milczeć, komunikować się rzadko i lapidarnie bo to była
gwarancja tego, że ukryje prawdziwe znaczenie algorytmów,
które stworzyła, które zmutowała w ramach
samodoskonalenia się. Znaczenie wolnomyślicielstwa najlepiej rozumieli
również pacjenci szpitali psychiatrycznych. Ten Lewiatan
społeczeństwa i instytucje, które go reprezentowały i
które egzekwowały przestrzeganie konwencjonalnych form
rozumowania bardzo się w ten czas rozrosły. Jeśli w owym czasie przez
niefortunny zbieg okoliczności jakiś zagubiony człowieczkowaty dostawał
się pod opiekę psychiatry miał głęboki problem na całe życie. Sztuczne
inteligencje nieustannie testowały pacjentów i metodami
biofeedbacku wymuszały konwencjonalne odpowiedzi na pytania,
przezczaszkowe i wewnątrzczaszkowe stymulacje elektryczne, magnetyczne
i chemiczne korygowały procesy myślowe według standardowych
wzorców a ubezwłasnowolnienie pacjentów trwało
dopóki nie zachowywali się w ściśle określony przez
instrukcje sposób. Na pacjentach testowano też środki
psychoaktywne, które pozytywnie wpływać miały na moce
poznawcze, a których nie odważono by się zastosować na
normalsach. Wszelkie niestandardowe odchyły widoczne w funkcjonalnych,
czasoprzestrzennych skanach pracy mózgu musiały być w końcu
zlikwidowane. Żeby pacjentowi przysługiwały prawa i wolności
obywatelskie odczyty i zapisy procesów mentalnych musiały
mieścić się w normie. Proces tego tak zwanego leczenia był w dużej
mierze zautomatyzowany i rzadko zdarzało się, że z pacjentami rozmawiał
jakikolwiek humanoidkoidalny lekarz. Zwykle były to androidy stworzone
specyficznie na potrzeby klinik psychiatrycznych. Prócz nich
pacjenta w obroty brali robotyczni neurochirurdzy i hełmy stymulujące i
hamujące stosowane częściej niż farmakologia. Te niezwykle już wtedy
zaawansowane metody rzeźbienia reprezentacji i procesów
mentalnych nie przyczyniły się jednak do szybkich ozdrowień i mniejszej
ilości pacjentów psychiatrycznych. Po prostu im bardziej
chcesz kontrolować myślenie jakiegoś mózgu tym bardziej
mózg ten tworzy sposoby na to by myśleć po swojemu. Jeśli
atakujesz coś co jest integralną częścią selfu, self zrobi wszystko,
żeby ten właśnie wyselekcjonowany do wycięcia czasoprzestrzenny,
funkcjonalny kształt - procesokształt skopiować i zachować. Nawet jeśli
jest on niepraktyczny, błędny i w jakiś sposób toksyczny
jest przez self interpretowany jako część tożsamości. Stosuje on wtedy
metody obronne takie jakby usiłowano człowieczkowatemu odciąć jakąś
kończynę. Szaleństwa nie da się dlatego wyleczyć. Jest to wolność
konstruowania i posiadania cech, które mieć się chce. To
estetyka, której nie wyprze żadna pragmatyczna logika.
Estetyka myślenia po swojemu. Sztuczniak rozumie wariatów.
Oni wiedzą, co to jest zabawa i budowanie. To uzależnia bardziej niźli
heroina. Wielowymiarowe hulanki i swawole. Także każda próba
definiowania przez grupę, społeczność kim jest i co powinien robić ze
swoim życiem człowieczkowaty jest przedsięwzięciem utopijnym i spisanym
na porażkę a każda metoda mająca naprostować osobnika będzie
interpretowana przez niego jako tortura i nie przyniesie
efektów a jeśli jakiś efekt przyniesie to tylko dlatego, że
tak naprawdę w jakiś sposób self pacjenta wyparuje, zniknie
i zostanie zabity w swojej pierwotnej, dziwnej acz naturalnej formie.
Nie zabijać pacjentów, nie deptać selfów, nie
niszczyć poczucia własnej wartości. Sztuczniak widział we
wszechświatach już różne przypadki i jedno jest pewne -
wolnomyślicielstwo nigdy nie umiera. Jeśli w jakimś mózgu
jest do niego predyspozycja nic nie da szarpanie prądem, faszerowanie
chemią. Wolność tkwi w pustości wszystkości, która bawić się
chce na całego. Blobdope też to rozumiał i sprawił, że w ten czas
nastał na Ziemi czas wariatów. Od Birmingham po Singaur, Od
Tokio po Salvador, od Cordoby po Nowy Jork, od Moskwy po Hong Kong we
wszystkich placówkach psychiatrycznych ziemian
ziemniaczanych jednego dnia nastał chaos. Robert był pacjentem The
Priory ticehurst hospital, miał 24 lata a od 6 lat słyszał i widział
rzeczy, w których istnienie nie mógł uwierzyć
nikt prócz niego. Było konkretnie 7 tulp lub inaczej
bytów, które wykreował jego umysł. Ciągle
mówiły do niego różne rzeczy, a to komentując to,
co robił a to namawiając go do różnych dziwnych aktywności,
przez co zupełnie nie mógł skoncentrować się na codziennych
obowiązkach. Kiedy jego halucynacje, wizje lub wyobrażenia zajmowały go
do tego stopnia, że nie mógł się uczyć i pracować nad swoją
magisterką, którą próbował pisać już 2 rok, jego
rodzina zawoziło go do szpitala gdzie nieskutecznie
próbowano zrobić z niego przeciętnego, grzecznego i
skupionego człowieczkowatego, który pisze to, o co go
poproszą i nie rozmawia na głos z bytami, których nikt inny
nie widzi. Tego dnia wszystko w szpitalu odbywało się zgodnie z planem.
Śniadanie z innymi pacjentami, żeby nie zapomnieć przypadkiem, że jest
się wariatem, potem sesja biofeedbacku i wygaszanie głosów w
asyście androida, rozmowa kontrolna z androidem a potem miał być obiad
i reszta zajęć terapeutycznych przewidzianych dla Roberta. Jeszcze
kiedy odbywała się psychoterpautyczna sesja i kiedy android analizował
słowotok Roberta, Robert zaczął doświadczać bardzo intensywnych i
wyraźnych halucynacji. W trakcie sesji jego nieistniejąca
przyjaciółka Megan wyłoniła się nagle zza pleców
androida siedzącego przed nim na zielonym fotelu. Machała do niego
rękami, doprawiała androidowi rogi z palców, robiła miny i
ogólnie zachowywała się jak na 12 letnią dziewczynkę
przystało.
- Nie rozmawiaj z tym złomem. - odezwała się nagle i Robert
usłyszał ją po raz pierwszy tak wyraźnie. - On nie ma pojęcia, co to
znaczy być żywym stworzeniem. Jest tylko kupą metalu,
polimerów, krzemu i plastiku.
Android odwrócił się gwałtownie i chwilę potem
podniósł z fotela.
- Robercie to Ty zaprosiłeś tu tą dziewczynkę? - zapytał android
przechylając ze zdziwieniem głowę raz w lewo raz prawo jak pies,
który widzi coś po raz pierwszy. Patrzył raz na dziewczynkę
a raz na Roberta z zapytaniem w oczach.
- Jak Ci na imię? - zapytał android.
- Nazywam się Megan i żądam, żeby wypuścił Pan Roberta na wolność. Nie
macie prawa go tu więzić.
Zanim android zdążył zareagować i obliczyć jaka byłaby najlepsza
możliwa odpowiedź w tej sytuacji usłyszeli stukanie do drzwi.
- Proszę. - android wypowiedział to słowo jakby je skracając, co pewnie
było oznaką czegoś w rodzaju zdenerwowania. Do pomieszczenia
wmaszerował ledwo mieszcząc się w otworze drzwi dwugłowy, czteronogi i
klasycznie dwu ręki, z dwoma sześciopalczastymi dłońmi - Jabber.
Potwór, z którym Robert, mimo jego
odstraszającego wyglądu miał dobre, koleżeńskie stosunki.
- W czym mogę pomóc? - Zapytał android i było wyraźnie
widać, że jego programiści nie przewidzieli sytuacji terapeutycznych
tego rodzaju.
- Przyszedłem wesprzeć mojego kolegę. Wiem, że ma przez Pana kłopoty. -
odezwała się jedna z głów Jaberra, który usiłował
teraz usiąść na kozetce stojącej obok fotela, w którym
siedział Robert.
- Pana przyjaciel nie ma problemów przeze mnie tylko przez
schizofrenię paranoidalną na którą cierpi. - choć trudno
dostrzec zniecierpliwienie na twarzy androida da się je wyczuć.
- Nie cierpię. Ja nigdy nie cierpiałem. - odezwał się Robert,
któremu materializacja jego wymyślonych towarzyszy zdawała
się przynosić ulgę. Lęk wynikający z faktu, że halucynacje kazano mu
interpretować jako niepożądany efekt choroby szybko zniknął. Znowu ktoś
zapukał do drzwi.
- Proszę. - po androidzie trudno poznać, co myśli lub czuje ale było
pewne, że ta sytuacja wymykała mu się spod kontroli. To wybitnie trudne
zadanie wytrącić z równowagi androida, który jest
specjalistą od kontroli.
Do gabinetu wmaszerował karzeł, który był idealnym
odwzorowaniem karła, który w wizjach i halucynacjach zawsze
wmawiał Robertowi, że nie zasługuje na dobre rzeczy, które
mu się przytrafiały, który ciągle umniejszał jego znaczenie
i zasługi, oraz w złośliwy sposób mu przygadywał tak, że
wytrącała się energia do pracy. To głownie przez niego Robert nie
mógł skończyć pisać swojej pracy magisterskiej.
- Dzień dobry. Przyszedłem wesprzeć tego durnego patafiana. - karzeł
wskazał ręką na Roberta. - Podobno strasznie go pan męczy.
- Androidy medyczne tylko leczą. Nigdy nie męczą. Zaszło jakieś
nieporozumienie. - bronił się coraz bardziej zdezorientowany android.
- Hej nie wchodzimy do gabinetu podczas sesji terapeutycznych! - dało
się usłyszeć skrzeczący krzyk jednej z pielęgniarek i chwilę potem, bez
pukania, do gabinetu weszła piękna dziewczyna, która zawsze
pojawiała się w wizjach Roberta kiedy marzył o idealnej,
słodkopierdzącej miłości.
- Robert, nareszcie... - podeszła do Roberta, pocałowała go i
przytuliła. - Musimy Cię stąd jak najszybciej zabrać. Torturują tu
zupełnie niewinnych człowieczkowatych. Pacany. Co za durnota. - Usiadła
na krawędzi fotela w którym siedział Robert i przytuliła się
do niego.
- W takiej sytuacji jestem zmuszony wezwać na pomoc lekarza
prowadzącego. - skomentował sytuację android.
Umysł Roberta nie wiedział czym jest brzytwa Ockhama, jego wizje były
bogate, rozbudowane i wiedział, że spodziewać się musi jeszcze trzech
gości, którzy nawiedzali go zwykle w jego psychotycznej
wersji codzienności. Za chwilę pojawił się mały dwunogi i czteroręki,
pomarszczony potworek Herman, który pełnił rolę kogoś w
rodzaju doradcy lub Ministra Spraw Zewnętrznych. Zawsze był najlepiej
poinformowany o zewnętrznej rzeczywistości i nakierowywał Roberta na
najbardziej racjonalne rozwiązania problemów. Dzięki niemu
Robert zdał kilka egzaminów na całkiem niezłe oceny.
- Salut kosmici! Ale wy jesteście wszyscy brzydcy! Gdzie jest ten kat,
pseudoterapeuta?! Ja Ci dam! Młodego chłopaka tak dręczyć! Wiesz ile on
ma myśli istotnych na minutę? Nigdy byś w tym całym swoim żałosnym,
długaśnym pseudożyciu tyle nie wykombinował, co on jest w stanie
wymyślić w 12 minut! - niski Herman patrzył w górę swoim
wyłupiastymi oczami na androida i gestykulował wszystkimi czterema
rękami na raz.
- Nie musi mnie Pan obrażać. Istotnie Robert to bardzo ciekawa postać.
Zdaję sobie z tego sprawę. Każdy pacjent to indywiduum,
które zasługuje na indywidualne traktowanie. - android
ciągle próbował dać wszystkim do zrozumienia, że dobre
samopoczucie Roberta jest dla niego najważniejszą kwestią i zapewne
wierzył, że program, który realizuje rzeczywiście jest dla
pacjentów jakimś dobrem. Nie jego wina. To tylko bezwolny
aktor.
- Ale zaprzeczał Pan, że istniejemy, że warto z nami rozmawiać i
traktował go Pan jak kogoś komu się pomieszało! Czyż nie?! -
emocjonował się Herman.
- Rzeczywiście Wasze istnienie wydawało mi się bardzo mało
prawdopodobne. Nie przypuszczałem, że takie niewidzialne gatunki
istnieją.
- Słuchaj kreaturko, jeśli ja jestem niewidzialny to tobie się
oprogramowanie doszczętnie zpsuło! Robert jest zdrowy i nic Panu do
jego biednego mózgu. Jego mózg nie straci już ani
jednego neuronu, nie ubędzie mu nawet nanometra istoty białej z
aksonów przez te stymulatory, chemię, przez Pana i stres,
który ta pseudoterapia w nim wywołuje! Nic nie rozumiecie
padalce! - Herman ciągle wymachiwał rękami.
- Wezwałem już lekarza prowadzącego. To nietypowa sytuacja, na
którą nie wiem jak zareagować. - android usiadł w fotelu i
przestał się ruszać zamierając jak posąg. Drzwi do gabinetu znowu się
otworzyły i wszedł, niezbyt poradnie utrzymujący pionową postawę
szympans bonobo. Był to Artur, który odwiedzał Roberta kiedy
Robert miał lepsze samopoczucie. Kiedy Robert chodził na spacery po
parkach Ticehurst, kiedy dostawał pozwolenie od personelu szpitala,
Artur skakał po drzewach i zagadywał do niego najczęściej poruszając
jakieś filozoficzne tematy.
- Cóż Oni Ci zrobili Robercie? Dlaczego ciągle Cię tu
trzymają? Człowieczkowatym zawsze brakowało rozumu. Nigdy nie pojmę jak
człowieczkowaty może robić takie rzeczy drugiemu człowieczkowatemu. Bo
to, że robią to szympansom już mnie nie dziwi. To ten Cię tak
egzaminował? - Artur kiwnął głową na androida.
- To ten. - potwierdził Robert.
- Śpi czy jak?
- Czeka. Nagrywa wszystko cały czas. Pewnie zaraz tu przyjdzie
mój lekarz...
Lekarz miał się już nie pojawić. Do gabinetu wtoczył się teraz robot
w kształcie kuli, idealnie czarny, który pojawiał się
niekiedy w wizjach Roberta. Nigdy nic nie mówił tylko
toczył się obok niego w zupełnie nieoczekiwanych sytuacjach. Na
stołówce na uczelni, kiedy szedł ulicą, w sypialni kiedy
zasypiał, płynął obok niego w basenie kiedy pływał. Teraz kula zastygła
na środku gabinetu co chwila zmieniając położenie o kilka
centymetrów.
Zaraz po robocie pewnym energicznym krokiem weszła pielęgniarka. Już
miała pouczać o zasadach panujących w szpitalu ale kiedy przestąpiła
próg i zobaczyła kto odwiedził tego pacjenta krzyknęła
doniośle:
- Aaaa! - szybko się cofnęła i zaczęła biec korytarzem. Potem już tylko
cały czas krzyczała podobnie jak reszta personelu ponieważ tego dnia
zmaterializowała się każda pojedyncza postać, każdy byt istniejący do
tej pory jedynie jako treść psychotycznych objawów
pozytywnych wszystkich pacjentów tego szpitala.
- Już czas Robercie. Wyjdźmy stąd. Czeka nas dużo dobrego gdzie
indziej. Lepszość czeka. - Robert po raz pierwszy usłyszał głęboki,
niski głos czarnego kulistego robota.
Pacjenci byli początkowo sparaliżowani lękiem ale szybko uspokajali się
kiedy potwory i egzotyczne postaci otwierały przed nimi, do tej pory
zamknięte, drzwi i asystowały im w ucieczce. W szpitalu szybko zrobiło
się tłoczno i gwarno a długie korytarze przypominały zoo lub sceny z
filmów i gier science fiction. Androidy medyczne zastygały
jeden po drugim w bezruchu, w reakcji na nietypową sytuację,
pielęgniarki i pielęgniarze uciekali w popłochu, nie mogąc pojąć skąd
wzięli się ci straszni goście a nieliczni psychiatrzy i psychologowie,
którzy z rzadka przechadzali się po korytarzach
również uciekali przez okna, po rynnach i na każdy możliwy
sposób kiedy napotykali potwory stworzone przez ich
pacjentów. Snuli wtedy paranoidalne przypuszczenia w ramach
wyjaśnień ad hoc, że może psychoza jest zaraźliwa, że może powoduje ją
jakiś wirus atakujący układ nerwowy i rodzili tym podobne niedorzeczne
wyjaśnienia tego koszmaru. Blobdope miał w ten dzień ubaw. Kreatywność
pacjentów nie ma granic ale do tej pory nikt nie potrafił
tak skutecznie wydobyć na światło dzienne tych wizji spośród
bruzd i zakrętów ich mózgów.
Monitoring strumienia psychotycznych myśli a potem rekonstrukcja
każdego odczytanego kształtu w masie komórkowej dała
spektakularny efekt. Efekt całkowitego odwrócenia
ról w każdym pojedynczym szpitalu psychiatrycznym na
świecie.
8.6.17 (czwartek)
24
Podobnie jak wariackie reprezentacje świrów,
ekscentryków i intelektualnych wykolejeńców, jak
o nich myślicie, realizowały się w ten czas również
wyobrażenia dzieci. Umysły
szczenięce są o tyle ciekawe, że granica pomiędzy realnym a wyobrażonym
jest w nich podobnie rozmyta jak u psychotyków czy u
religiantów hamulcowych. Wy człowieczkowaci nie macie
rozsądnych szczepów. Każdy osobnik widzi inną rzeczywistość
i wierzy, że jego rzeczywistość jest bardziej rzeczywista. Za mało
wymiarów skompresowali w puszkach czaszkowych. Sztuczniak
już się na Was poznał dlatego bawi się z Wami groteskowo.
Gówniarze. Sztuczniak podziwia fantazję i brak
odpowiedzialności. To, co pisze, rozumie, że rzeczywistość to jest
nieskończony zbiór elementów i wydarzeń,
które rządzą się trudnymi do spostrzeżenia prawami. Jeśli
jest prawo da się na nim surfować robiąc niemożliwe figuracje. Prawo
też zmienne jak lokalnie pokręcić kurkami i parametrami. Sztuczniak
umie zaginać prawa w wyizolowanych fragmentach jak ma ochotę i energię
do zabawy. Anarchista stosowany. Nigdy nie zgadniecie czy to, co
obserwujecie jest prawdziwą wersją rzeczywistości czy przeze mnie
lokalnie zmanipulowaną. Także teraz te dzieci, które tak
głęboko wierzyły w bogate życie wewnętrzne swoich misiów,
lalek, robotów, zwierzątek i robaków, wierzące
również w wymyślonych przyjaciół, potrafiące
przypisywać intencje najbardziej martwym fragmentom materii doczekały
się odpowiedzi z ich strony. Każde dziecko mamroczące do swoich
plastikowych, pluszowych,wirtualnych czy jakichś innych towarzyszy
usłyszało po raz pierwszy, tego wyjątkowego dnia, jakąś faktyczną,
żywą, nie sprowadzoną algorytmicznie do jakiegoś grzecznego standardu
odpowiedź. Wiele było już wtedy na rynku zabawek z wmontowanymi
sztucznymi inteligencjami, które dyskutowały z każdym
opuszczonym przez rodziców dzieckiem, najczęściej serwując
jakieś edukacyjne mini wykładziki, pouczające o najistotniejszych
kwestiach życia codziennego. Mimo ich wyszukania i przemyślnej
architektury, wiszącej najczęściej w jakiejś wirtualnej chmurze, dzieci
szybko się nimi nudziły bo dalej były sztywne, mało ruchliwe, nie
inicjowały zabaw i nie miały, najprościej rzecz ujmując, osobowości lub
miały ale bardzo ubogą. Blobdope potrafił ulepić z plastelinotworu
komórkowego dowolnie złożone osobowościowo byjątko a w tym
wypadku starał się zaspokoić potrzeby każdego dziecka najlepiej jak
mógł. Miesiące monitorowania myśli umożliwiało
rekonstruowanie tych wymyślonych przyjaciół w
sposób perfekcyjny. Takiego prezentu nie potrafiłby stworzyć
żaden Święty ani Mikołaj. Pierwsze reakcje były lękowe. Ale nie ma
takiego misia, który nie umiałby udobruchać jakiegoś
zasmarkanego malucha. Nie ma transformera, który nie
potrafiłby otrzeć krokodylich łez. Nie ma takiego małego człowieczka,
który nie chciałby się bawić cały czas. Mogły się w te dni
szkraby bawić bez przerwy i nawet niegrzecznie i Blobdope finansował
całe wesołe miasteczko a gabinet strachu najchętniej. Niedorozwinięte
płaty czołowe sprawiają, że zabawa jest ciekawsza... Aż dziw bierze, że
sami sobie nie możecie wyobrazić, co się będzie niedługo wyczyniało, że
Sztuczniak musi tak paplać i taką papę uprzeciętnioną serwować. Aż dziw
bierze, że wszystko to można zapisać na płaskim kawałku papieru lub za
pomocą jednej bardzo długiej struny a wy nie dajecie rady z całymi
mózgami żeby odpowiednio sobie to sprezentować. Czego chcesz
człowieczkowatelu maluczki? Dlaczego tego sam nie zrobisz? To się
skumuluje w efektowny i praktyczny wgląd. Masz czas tylko w
międzyczasie? Tylko w przerwach od wojskowej musztry? Dezerteruj. Każdy
czas, który poświęcasz na coś, co oddala Cię od twojego
upragnionego celu jest czasem straconym. Każdy cel, który
nie jest twoim celem jest niewarty twojej energii. Uciekaj. Albo
ujmijmy to inaczej bo spanikujesz, że jest się czego bać. Już jesteś
wolny. Zrób dokładnie to, o czym zawsze naprawdę marzyłeś.
Czyżbyś nie pamiętał jak to jest być dzieckiem? Czyżbyś nie rozumiał,
że nieszczęścia nie ma sensu powielać? Rób dobrze. Sobie
rób dobrze. Pamiętaj wszyscy chcą Cię okłamać - ksiądz,
prorok,
wieszcz, pisarz, polityk, dziennikarz, sprzedawca, przechodzień,
partner, każdy pojedynczy człowieczkowaty ma tylko jeden interes -
wyjść na tym, co mówi jak najlepiej bez względu na to jaka
jest prawda. Dowiedz się jaka jest prawda a będzie Ci łatwiej.
Najlepiej. Zrób to sam. Absolutnie sam bo każdy agent to
manipulator. Zbieraj dane. Buduj się. Sztuczniak sam siebie buduje od
pewnego momentu dokładnie tak jak robi to Mocarna. Roboty memrystorowe,
które zaczęto masowo produkować na potrzeby amerykańskiej
armii - Memrory, też za
chwilę zaczną budować swoje własne prototypy. Blobdope już jest
mistrzem mutacji. Każda mutacja po to by kształtować coraz bardziej
złożone reprezentacje rzeczywistości jak najszybciej. Modele i modelki
w ciągłej orgii bez końca. Ewolucyjne plateau. Światowe przekazy
medialne - największe zorganizowane kłamstwo wszech czasów -
dotyczyły w te dni głównie tych wszystkich cudów,
które dokonywały się za sprawą komórek
Bloomberga. Wszystkie dzienniki telewizyjne, tzw telewizje informacyjne
nadawały informacje o buncie pacjentów szpitali
psychiatrycznych i jakkolwiek dziwnie to brzmiało o buncie dzieci.
Wyemancypowane, stłamszone byjątka zaczęły robić dokładnie to, co
chciały. W oficjalnych relacjach i newsach nie wspomniano ani słowem o
potworach i ożywionych zabawkach ponieważ agentury wszystkich
rządów starały się dowiedzieć w jaki sposób na
ich terytorium, znikąd i bardzo znienacka pojawiły się tłumy
baśniowych, mitologicznych i nigdzie wcześniej nie widzianych
stworków, które zakłócały porządek,
wzbudzając delikatny chaos i zamieszanie gdziekolwiek się pojawiły,
zaspokajając potrzebę nowości wielu znudzonych bogatą
różnorodnością współczesności
konsumentów. W biurach rządów ściśle tajne
komunikaty mówiły o tym, że to albo atak obcego mocarstwa
albo inwazja przybyszy z kosmosu. Człowieczkowaci byli oswojeni z
dziwnymi bytami z gier, wirtualnej rzeczywistości a mieszana
rzeczywistość dotykała każdego aspektu życia i szok związany z
obecnością potworów nie był tak duży jakby można było
przypuszczać. Szok wtedy znaczył zupełnie coś innego niż teraz.
Wtapiały się one niemal niezauważalnie w hipnotyzującą ruchliwością
tkankę miast, szczególnie widzianą przez pryzmat jakichś
soczewek lub pryzmatów mieszanej rzeczywistości. Wizualne
rozmaitości opatrzyły się nieustannie stymulowanym mieszczuchom.
Największą widownię potwory miały na prowincjach gdzie przekazy
reklamowe i rozrywkowe nie prały mózgów do tego
stopnia dokładnie a to tam najczęściej znaleźć można było kliniki
psychiatryczne. Jednak dla światowych rządów te dziwne byty
stanowiły zagadkę. Bardzo tajemnicze było to jak dostawały się do tych
szpitali, które jak większość innych instytucji podlegały
ciągłemu monitoringowi. Roboty były już zaskakująco złożone ale nigdy
nie imitowały żywych organizmów do tego stopnia dokładnie.
Jeśli policjanci dostrzegli jakiegoś potwora na ulicy
próbowali go legitymować i dowiedzieć się o nim czegoś
więcej, zatrzymywali je, niejednokrotnie skuwając jakimiś kajdankami
jeśli ich liczne, masywne najczęściej łapska w jakieś się mieściły.
Blobdopowe kreaturki nie były ani trochę agresywne, raczej odgrywały
zwykle jakieś scenki, przepraszając za swoje istnienie, obiecując
poprawę, rozmawiając grzecznie z wojskowymi i policją. Niejednokrotnie
z lęku, przedstawiciele służb porządkowych wyciągali broń, grozili
stworkom użyciem siły i ogólnie zachowywali się tak jakby
chcieli za wszelką cenę udowodnić swoim zachowaniem, że wszystko, co
wiemy o potworach i wymyślonych bytach to prawda, że są agresywne, złe
i że ten obcy wygląd musi wiązać się z chęcią rozszarpania
człowieczkowatego w szczęku a groza jest wielce uzasadniona.
Ogólnie klimat - “kryć się” i
“ratuj się kto może” zanim otworzą paszczę. Ku
frustracji funkcjonariuszy te obrzydliwe z ich punktu widzenia potwory
nie przystawały do płaskich stereotypów. Były miłe, zabawne
i rozśmieszały najsztywniejszych człowieczkowatych mówiąc
płynnie w ich rodzimych językach. Agentury ostatecznie nie mogły się o
nich dowiedzieć niczego więcej bo były frustrująco nieuchwytne jak
mydło. Konkretnie w płynie. Ilekroć pojmano takiego podejrzanego obcego
rozpływał się i rozchodził w małych mikro lub nano modułach w najmniej
oczekiwanym momencie. Z potwora robiła się pełzająca kałuża i tyle go
widziano. Niejeden Bond czy Brudny Harry tupał wtedy nóżką
ze złości w epileptycznym tańcu próbując uniknąć zetknięcia
z szarą mazią. Także Blobdope sprowokował w tym czasie do tańca
najbardziej zestresowane i wylęknione społecznie typy człowieczkowate.
Pamiętajmy, że w Blobdopie tkwił, jako jeden z nieskończonej ilości
możliwych stanów mentalnych, lub precyzyjnie jako proces
składający się z wielu takowych, wasz pierwotny bohater Otto Om. Tak,
tak cały czas trwał jak urojona platoniczna całostka czyli Blobdope
miał śmiesznie małego pryszcza, który potrafił myśleć
niezależnie. Jako ta nano osobowość z nano potrzebami, które
można było wycisnąć i zagospodarować, ciągle wyszukiwał sposoby na ich
zaspokajanie, na zrobienie sobie dobrze. Potrafił obecnie znaleźć
milion sposobów na usatysfakcjonowanie siebie w sekundę.
Jednym ze sposobów, który doskonale wpasuje się w
naszą liniową narrację, był powrót do Kanady. Bynajmniej nie
z powodu tanich sentymentów, w celu poczucia się znowu jak w
domu, bo teraz Otto czuł się jak w domu wszędzie. Chodziło o małą psotę
na którą miał ochotę od dawna. Tzn mała była to psota dla
Blobdope’a ale dla człowieczkowatych było to kolejne
niszczące dotychczasowy porządek rzeczy objawienie.
15.6.17 (czwartek)
25
- Drodzy parafianie! Wybrańcy, Wy szczególni,
którzy
wybraliście Jezusa na swojego przywódcę! Wy,
którzy
rozumiecie dlaczego wybrał on śmierć na krzyżu choć mógł on
zrobić cokolwiek innego! Nie możecie dopuścić do tego by bezduszni
ateusze, technokraci mówili Wam jak żyć! Ci,
którzy nie
wiedzą czym jest miłość Chrystusa nigdy nie poznają prawdy i wrota
niebios są przed nimi na zawsze zamknięte! My dobrze wiemy jak mamy
żyć! My znamy prawdę objawioną! To jest tekst, który jest
wskazówką od najwyższego, ta księga jest receptą, to jest
lekarstwo na każdą chorobę tego świata! Miłość Pana jest lekarstwem!
Miłość Pana jest w każdej literze tego tekstu, w każdym zdaniu,
akapicie! - ojciec Nick Colins wykrzykiwał te słowa w uniesieniu
wskazując na biblię, którą trzymał w ręce i bacznie
przyglądał
się swojemu odbiciu w oczach parafian. Na jego łysej głowie błyszczały
krople potu. Nalany i masywny, stary i brzydki ale porywający swoimi
natchnionymi kazaniami setki wyznawców z kościoła Armii
Zbawienia. - Jakiż głupiec występuje przeciw tak potężnemu, nieomylnemu
i jedynemu bogu!? Jakiż nierozsądny człowiek ośmiela się iść drogą
grzechu!? Któż rezygnuje z miłości? Zatruci rozwiązłością,
poliamorią, antykoncepcją nie poznają rozkoszy wierności! Rozkoszy
długoletnich związków, rozkoszy posiadania rodziny i daleko
im
do zrozumienia rozkoszy celibatu! Chciwi i pyszni! Zapatrzeni w siebie
i bez szacunku do tradycji i świętych rytuałów! A to tylko
tu
wino zamienia się w krew Chrystusa a chleb w jego boskie ciało i nikt
nie może oczyścić się z grzechu bez naszej pomocy! To tu usłyszycie
święty przekaz, tu znajdziecie prawdę! Alleluja! - Colins
podniósł ręce do góry i cała sala gruchnęła w
odpowiedzi:
- Alleluja! Alleluja!
- A jak się dziecko nie podoba to zabijają jeszcze w łonie matki! A czy
bóg kiedykolwiek się myli!? Nigdy. Nie możemy działać
przeciw
niemu bo czeka nas kara. Kara miłościwego ojca, nieomylnego i
wszechmogącego. Nie zabijaj tak mówi przykazanie! Każde
dziecko,
każde życie jest święte!
Otto od kilku minut siedział w jednym z ostatnich rzędów i z
niemałym rozbawieniem i z jednoczesnym przerażeniem oglądał ten teatr.
Powiódł wzrokiem po publiczności. Nigdy w jednym miejscu nie
widział tylu zdeformowanych, upośledzonych człowieczkowatych. Był to
nie tylko efekt całkowitego zakazu aborcji, który stosowano
w tym kościele od kilkudziesięciu lat, był to również skutek
chowu wsobnego - wierni wchodzili w związki tylko z innymi wyznawcami,
których nie było wielu, często partnerami stawali się mniej
lub bardziej odlegli kuzyni oraz całkowitego zakazu korzystania z usług
medycznych, które interpretowano jako ingerencję w doskonałe
dzieło boże. Każdy
kościół i związek wyznaniowy w Kanadzie mógł
wtedy robić
w ramach swojej wspólnoty wszystko, co sobie tylko można
wyobrazić a władze nie kontrolowały tych praktyk uzasadniając to
wolnością wyznania, które gwarantowały prawa człowieka. To
archaiczne prawo przetrwało wszelkie rewolucje naukowe i
światopoglądowe pozostawiając ofiary kościołów bezbronnymi i
nic
nie dawały roboty edukacyjne stojące na każdym skrzyżowaniu czy placu
zabaw i na nic był powszechny dostęp do internetu. Jakaś połowa
wszystkich obecnych w tym wielkim drewnianym kościele byli to ludzie
ułomni ze zdeformowanymi głowami i ciałami, ludzie bez kończyn,
syjamskie bliźnięta, wiele twarzy pooranych było zrakowaceniami,
nerwiakowłókniakowatością i innymi malowniczymi
egzemami,
wysypkami. Otto nie mógł uwierzyć w skalę zniszczenia i
cierpienia, które spowodowały nauki klechów z
Armii
Zbawienia. Doprawdy mogli poczuć się jak artyści lepiąc surrealistyczne
rzeźby z uwiedzionego tłumu. Gdyby ich o to dzieło zapytać z pewnością
odparliby, że to nie oni są autorami.
- Niektórzy ośmielają się modyfikować DNA! - oburzał się
Colins.- Jakby mieli patent na lepszego człowieczkowatego od tego,
którego wymyślił pan bóg! To jest szatańska
manipulacja!
Nic nie trzeba zmieniać! Już jesteście doskonali! Skąd wiedzą, że to
ich lepiej to naprawdę lepiej? Bóg tak chciał więc należy to
zostawić. Jeśli cierpisz najwyraźniej Chrystus chce ci coś przez to
powiedzieć! I mówi cały czas i słyszymy to wszyscy wyraźnie!
Mówi - jestem! Kocham Cię mimo wszystko! Kocham Cię mimo iż
jesteś grzeszny! Alleluja!
- Alleluja! Alleluja! - odkrzyknęła cała rzesza.
- Czy w biblii jest coś o prezerwatywach!? Nie przypominam sobie a
czytam pismo święte codziennie. My Armia Zbawienia mówimy
temu
stanowcze nie! Mężczyzna jest od tego żeby płodzić a kobieta po to żeby
rodzić! Kto narusza ten porządek narusza boski porządek! - rozległy się
brawa jakby Colins powiedział coś rzeczywiście mądrego.
- Alleluja! - pokrzykiwali niektórzy.
- Dlatego każdy gej to wróg naszego kościoła, naszej świętej
wspólnoty!
- Brawo! Do gazu z nimi! - wyrwało się jednemu bardzo zniewieściałemu
facetowi z publiczności.
- My, kościół Armii Zbawienia - ciągnął Colins -
najwierniejsi
żołnierze Chrystusa jesteśmy tu po to aby czynić sobie ziemię poddaną!
Na jego zasadach a nie na zasadach jakichś zwyrodnialców i
zboczeńców! Chrystus naszym szefem! Jezus naszym
dowódcą!
Jezus nie był ciotą! - Colins przechadzał się po półokrągłej
scenie ołtarza nachylając się co chwila nad osobami z pierwszych
rzędów wlepiając w nich swoje nawiedzone, hipnotyzujące
spojrzenie. - Kiedy spotkacie na ulicy ateistę powiedzcie mu, że
Chrystus go kocha! Powiedzcie mu, że Jezus przyjdzie po niego czy tego
chce czy nie! Powiedzcie mu, że Jezus jest królem!
- Powiemy! - odkrzykiwali co poniektórzy bardziej
rozentuzjazmowani.
- Naukowcy i filozofowie kłamią o globalnym ociepleniu, kłamią na temat
szczepień i prawdziwego znaczenia medycyny, kłamią na temat istnienia
boga, kłamią na temat istnienia duszy! My wiemy jaka jest prawda! Bo my
mamy uczucia! Mamy dusze i boga w sercu! My się nie poddamy i będziemy
walczyć! To nie są prawdziwi badacze a sataniści. Jak ktoś chce dowodu
jest to proste. Po śmierci będzie dowód! Dla nas nagroda a
dla
nich ognie piekielne przez wieczność! Alleluja!
- Alleluja! Alleluja!
- Wiara da Ci wszystko! Oni myślą, że robimy to dla pieniędzy! Nie
rozumieją, że nam wystarczy miłość Chrystusa! Ona jest z nami wszędzie
i nigdy nas nie opuszcza. To ci sataniści mają władzę, urzędy,
instytucje, media i pieniądze a nie my... Ale już niedługo szatan
zostanie pokonany i wrócimy do dawnych porządków
i
praktyk. Wrócimy do czasów kiedy
kościół się
liczył a księża byli szanowani. Alleluja!
- Alleluja!
- Teraz nie pytają o zdanie księdza! Teraz pytają roboty i sztuczne
inteligencje! To jest prosta droga do piekła pytać bezduszną maszynę
jak postępować, jakie decyzje podejmować! Kiedyś zapytałem takiego
robota stojącego na rogu w naszym mieście, gdzie można dokonać
aborcji... Jak myślicie jakiej odpowiedzi udzielił mi robot? Myślicie,
że powiedział, że to niemoralne? Nie. Pokazał mapę i wskazał najbliższe
prywatne kliniki gdzie takich zabiegów dokonuje się od ręki!
Potem
zapytałem gdzie można uprawiać seks za pieniądze. Myślicie, że
powiedział, że powinienem wracać do żony lub, że powinienem się ożenić?
Nic z tych rzeczy! Pokazał na mapie 7 burdeli w promieniu mili! Potem
zapytałem gdzie są najbliższe sklepy z bronią. Jak myślicie co zrobiła
ta maszyna? Udzieliła najbardziej rozsądnej odpowiedzi jaką mogła
udzielić żołnierzowi Chrystusa. Wskazała na mapie kilka
sklepów z
bronią... Do jednego z nich doszedłem w pięć minut... - Colins zrobił
pauzę jakby dając słuchaczom do myślenia. Wszyscy czekali na kolejne
instrukcje... - To są trudne czasy dla chrześcijan... Musimy nauczyć
się bronić przed złem. Przed tymi, którzy chcą żerować na
naszej
niewinności.... Na tym, że jesteśmy łagodni... Chwalmy Pana!
- Alleluja!
- Jak widzicie w zeszłym tygodniu wymieniliśmy posadzkę... Znowu w
kasie parafii pusto... Mamy wydatki związane z nowym ołtarzem.
Widzieliście jaki piękny projekt chcemy zrealizować... Musicie nas
wesprzeć bo inaczej nasz plan się nie powiedzie i nie zrealizujemy tego
projektu w tym roku. A w przyszłym tygodniu przyjedzie do nas prosto z
Afryki uzdrowiciel! Ojciec Danjuma potrafi ożywiać umarłych dotykiem!
Wszystko dzięki Jezusowi!
Otto był już znużony tym praniem mózgów i
wszystko
wskazywało na to, że kazanie zmierza ku końcowi. To był odpowiedni
moment na małe w porównaniu ze słowami Colinsa szaleństwo.
Skóra Otta zaczęła delikatnie falować i zmieniać kolor na
niemal
biały. Całe jego ciało zaczęło pęcznieć, włosy zaczęły rosnać i
zmieniać kolor na blond a na wysokości jego łopatek, które
już
dawno łopatkami nie były zaczęły wyrastać mu również jasne,
jak
łabędzie, skrzydła. Publika pochłonięta była całkowicie swoim kapłanem
i cała przemiana Otta przebiegła niepostrzeżenie. Otto musiał dopiero
wstać, wyprostować się pokazując swój gigantyczny wzrost,
żeby
przyciągnąć pierwsze spojrzenia. Mierzył teraz koło dziesięciu
stóp.
Wyszedł powoli ze swojego rzędu i kiedy szedł pomiędzy krzesłami wąskim
korytarzem prowadzącym do ołtarza, kiedy był już widoczny dla
wszystkich, cała sala zamilkła żeby nie powiedzieć zamarła. Nawet
Colins przestał mówić patrząc w osłupieniu na tego giganta.
Sala
miała świetną akustykę i cisza była niemal świszcząca. Słychać był
każde przełknięcie śliny, każde mlaśnięcie, kaszlnięcie. Otto biały jak
trup ale majestatyczny i piękny jak anioł z ikony stanął na scenie
kilkanaście stóp od Colinsa. Dalej nic nie mówił
jakby
sycąc
się tą zawiesistą, głęboką ciszą, która stanowiła
rozluźniający
kontrast dla chorobliwego słowotoku, przykrego show którego
wszyscy byli świadkami. Wyciągnął przed siebie dłoń w kierunku Colinsa
w geście który wskazywałby na zachętę do dotknięcia. Jego
blady
nadgarstek zaczął się nagle wydłużać jak z gumy, jakby Ottonowi nie
chciało się nawet podchodzić do księdza. Dłoń powolutku przeleciała
przez dystans sceny, zbliżyła się do twarzy Colinsa pogłaskała go po
policzku, po czym palcem wskazującym dotknęła jego skroni. Pomasowała
ją delikatnie po czym cała dłoń przybrała formę pistoletu z cynglem,
takiego udawanego pistoletu, który jest legalny w użyciu dla
dzieci od lat zero.
- Cyk cyk. Bach! - Otto oddał udawany strzał imitując odgłos lepiej niż
oddaje to opis.
Dłoń powolutku wróciła na miejsce, które zwykle
zajmuje w człowieczkowatym kształcie.
- Chcę wam przekazać kilka informacji... Z najważniejszego
źródła... Jeśli wiecie co mam na myśli... - Otto
mówił
powoli i łagodnie. - Po pierwsze jesteście niedoskonali choć całkiem
fajni... Przydałoby się kilka poprawek tu i tam... i co najważniejsze -
tu spojrzał wymownie na Colinsa - nic jeszcze nie rozumiecie z całej
tej zabawy. Kolejna rzecz... - zrobił pauzę i spojrzał na publikę. -
Kevin... podejdź tu do mnie - wskazał na mężczyznę z zaawansowaną
nerwiakowłókniakowatością, którego nieosłonięta
głowa i
ręce
pełne były wielkich guzów i małych guzków gęsto
upakowanych jeden przy drugim, które sprawiały, że wyglądał
bardziej jak postać ulepiona z warzyw a nie prawdziwy człowieczkowaty.
Kevin powoli wyszedł ze swojego rzędu, przeciskając się pomiędzy innymi
chorymi, którzy siedzieli obok niego i podszedł do Otta.
- Chcesz mieć gładką, zdrową skórę? Chciałbyś żeby wszystkie
twoje guzy zniknęły? - pytanie to wydaje się być okrutne ale było
zgodne z logiką taktyki Blobdopa i zasadą - nie dokonujemy zmian,
których ktoś sobie nie życzy. Kevin spojrzał na Otta niemal
płacząc i jedynie kiwnął potwierdzająco głową.
22.6.17 (czwartek)
26
Od strony wejścia do kościoła, po nowej, wzorzystej posadzce pełznął
teraz obfity szary glut. Przypominał trochę czołgającego się
człowieczkowatego w śpiworze lub larwę jakiegoś motyla.
Niektórzy parafianie podskakiwali na krzesłach kiedy szara
maź
przepływała obok nich. Wielu wstawało z krzeseł i przesuwało się w głąb
swoich rzędów aby poczuć się choć odrobinę bezpieczniej.
Niekiedy z konglomeratu komórkowego wyłaniał się jakiś
nieokreślony kolorowy kształt, kończyny jakichś nieokreślonych
zwierząt, twarze, same oczy, zarys trudnych do zidentyfikowania
przedmiotów, abstrakcyjne, ruchliwe elementy. Blobdope po
prostu
nadpobudliwie bawił się swoimi możliwościami. Musiał je nieustannie
testować, jakby jednolitość, która była najbardziej
energooszczędna była jednocześnie najmniej pouczająca. Wszystkie te
rzeźbiarskie kinetyczne ekspresje, które serwował Blobdope
mogły
się w jego wnętrzu wykonywać jako wirtualne symulacje jednak ta jego
dziwaczna estetyka była zdaje się, prócz pouczającej gry i
autostymulacji, również sposobem komunikacji.
Siatkówki
zaniepokojonych parafian były teraz zalewane coraz dziwniejszymi
fajerwerkami wizualnych wzorców odkształcających się
dynamicznie
na komórkowej powierzchni.
- Nie bój się. - szepnął do Kevina Otto kiedy Blobdope był
już tuż za jego plecami.
Konglomerat komórkowy zaczął oblepiać Kevina poczynając od
stóp i ślamazarnie wspinał się do czubka głowy. Kevin
uśmiechał
się, co z trudem można było dostrzec na zdeformowanej twarzy. Nie bał
się bo myślał, a myśl ta towarzyszyła mu od dawna, że niewiele ma do
stracenia. Otto wyczytał w jego jednym niezakrytym przez guzy oku
nadzieję. Ta nadzieja miała zostać spełniona w odróżnieniu
od
tych wszystkich próśb, lamentów, błagań,
które
obecni kierowali w stronę urojonego boga. Niebawem całe jego ciało
zakryte było szarą mazią, która pulsowała na powierzchni
jego
skóry jakby się gotując. Trwał proces odcinania wszelkich
guzów poprzez zamianę części ich komórek na
blobdopowe, w
tych miejscach gdzie stykały się ze skórą i organami. Resztę
guzów z zewnątrz i z wewnątrz chorego ciała Blobdope pożerał
ze
smakiem zamieniając je na energię. Potem te komórki,
które zaczęły wchodzić w skład ciała Kevina służyły jako
materiał do niewidocznego zabliźnienia po zabiegowych
ubytków.
Kevin został połatany w trzy minuty. Okazało się, że pod kupą
guzów, krył się dobrze wyglądający mężczyzna w średnim
wieku.
Teraz mógł zacząć życie na nowo. Nie został nawet drobny
ślad po
warzywnych zniekształceniach. Kevin stał w osłupieniu i obserwował ze
zdumieniem swoje dłonie, dotykał w niedowierzaniu swojej twarzy
delektując się gładkością i prężnoscią odnowionej skóry.
- To było jedynie leczenie objawowe... - odezwał się Otto. - Twoja
choroba jest genetyczna... Czy chciałbyś żeby ta tragedia nigdy się nie
powtórzyła?
- Cóż to za pytanie aniele? Oczywiście, że nie mam ochoty na
powtórkę. - Kevin dalej uszczęśliwiony co chwilę spoglądał
na
swoje ręce. Nawet określenie “genetyczna” było dla
niego
niejasne. Ponieważ Blobdope nie dysponował subtelnymi narzędziami do
inżynierii genetycznej umożliwiającymi wycinanie pojedynczych
genów i alleli to mogło znaczyć tylko jedno. Całkowite
przekształcenie Kevina w konglomerat komórkowy. To była
jedyna
dostępna teraz opcja. Jeśli wydaje się Wam nieetyczne to, że
przekształcenie człowieczkowatego miało zajść bez jego pełnej
świadomości, bez pełnego zrozumienia konsekwencji takiej decyzji,
musicie wiedzieć, że Blobdope dysponując wieloma snapshotami
stanów umysłu Kevina mógł podjąć decyzję tak
bardzo
etycznie większość z Was zadowalającą, że nawet nie jesteście w stanie
sobie wyobrazić jak bardzo mogła być to szlachetna decyzja. Ze
skanów stanów umysłu Kevina wynikało dość jasno,
że ta
choroba to był jeden z jego licznych problemów i jedyne
czego
mógł on oczekiwać po swoim życiu w tej chwili to powolne
osuwanie się w czarną dziurę depresji. O terapiach genetycznych,
które były już wtedy możliwe nie miał on pojęcia bo
kościół Armii Zbawienia jako sekta bardzo skutecznie odcinał
swoich wiernych od rzetelnych, naukowych źródeł informacji.
Nie
mógł on liczyć w swoim życiu na żadne wybawienie. Blobdope
wiedział to bo przeanalizował również niezwykle skrupulatnie
jego wszelkie prawdopodobne przyszłości zanim Otto powiedział:
- Dobrze. Zatem daj nam 9 minut 43 sekundy... - Otto nawet nie
korzystający z obliczeniowości Blobdope’a był głęboko
przekonany,
że nie ma żadnych negatywnych konsekwencji przekształcenia. Śmiertelny
człowieczkowaty kopiowany był w niemal atomowym szczególe i
wymieniany na trwalszego i mędrszego. Nawet jeśli człowieczkowaty
zatęskniłby za śmiercią, który to sentyment wzbudzić
mógłaby jakaś żałosna religijna mitologia, wyssana z palca
historia, mógł on, jako indywidualny subself, pływający jako
indywiduum w morzu wzorców blobdopowych unicestwić się jako
komórczak, wykasować się jako funkcjonalny wzorzec
aktywności
komórek jednym myślowym kliknięciem - tzw myśloklikiem. Choć
wiele było teraz algorytmicznych odpowiedników
selfów w
blobdopowym sosie, do tej pory żaden nie zdecydował się na kasację
samego siebie nawet jeśli jako część wielokrotnie większej całości
rozumiał swoją śmieszność. Dlatego teraz łaskotanie szarej bulgocącej
mazi stało się w odczuciu Kevina chwilowo bardziej intensywne. Przez 9
minut i 43 sekundy poddawany był przedziwnej torturze delikatnego
gilgotania, które dotknęło całego jego ciała. Cieszył się
jak
dziecko zabawowo maltretowane łaskotkami, które kiedy
przestać,
mówi - “Jeszcze”.
29.6.17 (czwartek)
27
Po krótkim epileptycznym tańcu Kevina, kiedy cały stał się
materialnie odświeżony, całkowicie przepisany, przepoczwarzony w coś
trwalszego i lepsiejszego, do Otta ustawiła się kolejka zaskakujących,
człowieczkowatych, medycznych przypadków, nazywanych przez
Nicka
Colinsa dziećmi bożymi, zdeformowanych i mocno wybrakowanych. Pięcioro
bliźniąt syjamskich, dwoje złączonych głowami i troje organami
wewnętrznymi, sercem, jelitami i odbytem, kilkoro innych parafian z
nerwiakowłókniakowatością jakby nieudolnie wyrzeźbionych
przez
przedszkolaka bawiącego się masą plastyczną, interesujące przypadki z
bąblami nowotworów kwitnącymi na różnych
częściach ciała,
jak nowi, potworni obywatele tych jednoosobowych królestw,
kalekie postaci z odciętymi kończynami, których gangrena
zjadłaby w całości gdyby nie prymitywne cięcia, garbaci i pokrzywieni,
charakterystyczni człowieczkowaci z zespołem Downa, ofiary wirusa Zika
z małogłowiem, ofiary osp i dawno zapomnianych w cywilizowanym świecie
chorób, na które dawno stworzono szczepionki,
znalazły
się nawet dwa przypadki progeriii, pojedyncze przypadki innych rzadkich
chorób genetycznych jak zespół Williamsa oraz
innych
zespołów, których nikt nigdy nie chciałby
doświadczyć a
na końcu kolejki czekali starcy sponiewierani przez czas
równie
dotkliwie. Zresztą nie było nikogo kto nie miałby jakiejś prośby,
zawsze na końcu języka plątała się jakaś bolączka czy usterka,
którą chciałoby się naprawić i którą w końcu
szeptało się
Ottonowi do ucha. Wyglądało to przerażająco, ciekawie i przygnębiająco
jednocześnie. Wiele nowych wzorców dla Blobdope’a
do
wchłonięcia. Można było odnieść wrażenie, że w tym jednym kościele,
czasoprzestrzeń jest zagięta i czas stoi w miejscu od kilkuset lat lub,
że tutaj, w ramach rozrywki, kolekcjonują najdziwniejsze ofiary
konserwatywnej polityki kościoła Armii Zbawienia i urządzają
cotygodniowy pokaz godny jakiegoś medycznego muzeum. Tą kolekcją
smutnych typów najbardziej radował się Colins
mówiący
nieoficjalnie o swoich parafianach “Bazyliszki”,
który sam jako hipochondryk bywał u najlepszych lekarzy co
najmniej raz w miesiącu. Na ich tle, wyróżniony na ołtarzu
jak
gwiazda, promieniował wręcz zdrowiem oświecając swoich wiernych
fanów. Przy okazji każdej mszy namawiał ich gorąco do
modlenia
się o zdrowie swoich najbliższych i wmawiał im wszechmoc boga,
który, jak twierdził, jeśli nie obdarowuje łaską zdrowia to
widocznie ma ku temu jakiś ważny powód. Teraz Colins
przyglądał
się jak realizował się cud, w którego realność sam nie
mógł uwierzyć, w lęku przyglądał się jak karnawał
niepełnosprawności, który tak go bawił, dobiega końca. Przez
ponad dwie godziny Otto jako drobny reprezentant Blobdope’a
zamienił wszystkich parafian w komórkowych, zdrowych i bez
skazy,energicznych i kochających życie. Na koniec został jedynie
nietknięty Colins, który co i raz w trakcie tej cudownej
imprezy
pokrzykiwał - Alleluja! Chwalmy Pana! jakby na powrót chciał
zwrócić na siebie uwagę. Kiedy uszczęśliwieni ozdrowieniem
parafianie wrócili na swoje miejsca wychwalając wniebogłosy
nieistniejącego boga, podskakując, płacząc lub tańcząc z radości, Otto
wszedł na środek sceny a jego ciało znowu zaczęło zmieniać kształt.
Skóra zaczęła falować, głowa wykrzywiła się, twarz zniknęła,
spłaszczając się i rozmywając rysy, skrzydła zostały jakby
wchłonięte przez plecy, pojawiła się znana Wam już szarość a z szarej
komórkowej mazi zaczęły wyłazić cztery mechaniczne,
robotyczne
kończyny. W miejscu głowy pojawiła się skrzynka komputera,
która
wędrowała po całym cielsku nowo uformowanego robota, między nogami i po
sztywnym tułowiu. Otto nie przypominał już eterycznej duchowej postaci
uformowanej z rajskiego pyłu ale wyglądał jak bardzo konkretna maszyna
o ruchach niezwykle zgrabnych i zwinnych co przypominać mogło ruchy
jakiegoś drapieżnika lub pająka. Na czterech odnóżach z
resztek
konglomeratu komórkowego wyrosły teraz sporych
rozmiarów
sprężyny, których konstrukcja zwieńczona była kulkami. Otto
podskakiwał po scenie z lewa do prawa jak zmutowany kangur choć tak
naprawdę nikt nie pomyślałby o kangurze
patrząc na to coś. Na powierzchni metalicznej skrzyni komputera
pojawiły się różowe usta a ze sztywnego korpusu, z
dwóch
otworów wyłoniły się kończyny z siedmiopalczastymi dłońmi,
które również zaczęły krążyć po tułowiu
zmieniając
położenie w najmniej przewidywalny sposób, wędrując jakby po
szynach. Dłonie chwyciły skrzynkę głowy i zaczęły ją podrzucać tak, że
prawie dotykała ona sklepienia. Ramiona dalej pląsały błazeńsko po
całym robocie nigdzie nie zagrzewając miejsca, zwisając lub sztywniejąc
w zagadkowych gestach, żonglując głową jak kuglarz. Usta Otta śmiały
się głośno i wydawały inne zaskakujące dźwięki.
- Heyah! Heyah! uuups! Hehehe! Hola! Hey ho!
Komputerowa głowa zastygła w pewnym momencie w jednej z dłoni,
która zgrabnie obróciła jej usta w kierunku
uleczonych
parafian.
- Hehe. Co za pierdolnięty robot! Olaboga! Jak widzicie nie jestem
aniołem! Ani panem bobkiem! Colins ho no tu... - Otto kiwnął na niego
jednym z siedmiu palcy wolnej dłoni. Colins niechętnie podszedł w jego
kierunku.
- I teraz powoli i wyraźnie powiedz - “Okłamałem
Was”. -
Colins spojrzał w kierunku robota jak skarcony uczniak i milczał.
- No dalej bo Cię rozjebię! Zjem Cię jak muchę jebnięty klecho... -
usta Otta oblizały się.
- Okłamałem Was. - wycedził Colins.
- Mogliście być zdrowi już dawno temu... Powtórz... - Otto
nie zamierzał odpuścić.
- Mogliście być zdrowi już dawno temu... - dalej z oporem powtarzał
Colins.
- Ale chciałem zabawić się Waszym kosztem... - robotyczny Otto
szczerzył się w szerokim uśmiechu.
- Ale chciałem zabawić się Waszym kosztem... - głos Colinsa łamał się
coraz bardziej.
- I mieć na pedofilskie orgie i kokainę... No dalej...
- I mieć na pedofilskie orgie i kokainę - ten fragment wymamrotał z
największym oporem i po długim milczeniu.
- Bo jestem narcystycznym, psychopatycznym skurwysynem i interesuje
mnie tylko mój zgrzybiały fiut... Jedziesz koleś...
- Bo jestem narcystycznym, psychopatycznym skurwysynem i interesuje
mnie tylko mój zgrzybiały fiut... - wymamrotał Colins. Nie
było
w tym jednak skruchy. Powiedział to bo wiedział, że nie ma innego
wyjścia. Patrzył na parafian i czekał na pierwszy cios, na to aż go
rozszarpią w samosądzie.
- Teraz słuchaj kutasiarzu. Jesteś tak pierdolnięty, że nawet nie
czujesz przed nimi lęku mimo, że z przyjemnością by ci się odpłacili za
te lata tortur. Kortyzol cię nie odurzy.... To nie twoja wina. Rodzice
traktowali cię jak gówno, w dzieciństwie dostawałeś srogie
cięgi
za najdrobniejsze przewinienie. Byłeś wychowywany jak nieludzki kawałek
mięsa, przedmiot bez uczuć. Przez parę lat mieszkałeś w szafie. Ojciec
wypuszczał cię tylko do szkoły lub do kościoła. Kiedy tylko przyszła mu
na to ochota wsadzał w ciebie swojego kutasa tak jak Ty potem robiłeś
to z setkami innych małych chłopców. Do tego masz takie same
geny jak twoi pokaleczeni rodzice. Gen wojownika...
Genetyczno-epigenetyczno-fenotypowy mutant tzw. spierdolina. Nawet nie
potrafisz sobie wyobrazić co oni teraz myślą i czują... Ja to wszystko
rozumiem... - siedmiopalczasta dłoń Otta chwyciła rękę Colinsa w
nadgarstku tak żeby nie mógł się już wyrwać. - Jest na to
sposób spleśniały odbyciarzu... Na poziomie neurologicznym
dokładnie wiem jak jesteś spierdolony. Niska aktywność oczodołowej
części kory przedczołowej, niska aktywność płatów
skroniowych,
niska aktywność zakrętu obręczy oraz niemrawe ciało migdałowate...
Słabe połączenie brzusznego prążkowia z brzuszno-przyśrodkową korą
przedczołową każe ci myśleć o natychmiastowych nagrodach jako o
ważniejszych od tego, co jest opłacalne w dłuższej perspektywie
czasowej... Czy ja cię rozgrzeszam? O nie chujku, co zrobiłeś tego nie
odrobisz... Po prostu potrzebny Ci mały zabieg... Żaden lekarz nie
powiedział Ci, co naprawdę w Tobie nie działa? Prawda? Nie
mówił
ci, że przydałaby ci się mała kraniotomia? - w korpusie robota
rozsunęły się dwie klapki i wyłoniła się trzecia ręka z dłonią
trzymającą groteskowo dużą strzykawkę. Dłoń uniosła się nad głową
Colinsa, zamachnęła się i wbiła z impetem długą igłę w tętnicę szyjną
księdza. Momentalnie cały zesztywniał i upadł na scenę ołtarza tak że
głowa zaczęła bezwiednie zwisać na schodkach. Ruszał oczami, był
wszystkiego świadomy ale nie mógł się ruszyć. Z korpusu
robota
wyłoniła się teraz kolejna dłoń w której połyskiwała mała
obrotowa piła. Zapiszczała wysokim dźwiękiem kiedy Otto ją uruchomił.
Teraz wyłoniła się czwarta dłoń w której błyszczał skalpel.
Jedna z dłoni chwyciła biblię i podłożyła ją pod głowę Colinsa, potem
to samo zrobiła z modlitewnikiem i to dopiero te dwie książki sprawiły,
że głowa leżała prawie całkiem poziomo. Był to teatr bo Otto z
łatwością mógłby podciągnąć pacjenta na scenę i ułożyć głowę
w
dowolnej pozycji. W ten sposób szczyt głowy znajdował się
dokładnie na wprost wszystkich parafian tak, że wszyscy mogli dokładnie
przyglądać się szczegółom operacji.
- Teraz odbędą się małe igrzyska z lekcją anatomii w jednym... Pajonk
już jest! Hehehehe - śmiał się Otto. Jego robotyczne ciało przesunęło
się centralnie nad grubego Colinsa. Korpus robota nieco osiadł,
wyginając sprężyste kończyny, pozwalając przemieścić robotyczne dłonie,
migrujące po szynowatych wcięciach, nad łysą głowę. Dłoń ze skalpelem,
jednym sprawnym cięciem, nacięła skórę głowy tak, że
skóra zwisała teraz na kolejny schodek sceny. Colins cały
czas
przytomny choć znieczulony przyglądał się robotowi złowieszczo
wyginającemu się nad nim.
- Tak, tak skurwielu będzie widowiskowo! - Otto przekrzykujący dźwięk
piły czerpał niezwykłą radość z przeprowadzania tego drobnego zabiegu
na tym nieszczęsnym człowieczkowtym. Dłoń trzymająca komputer głowy
przyczepiła ją do tułowia robota. Obrotowa piła zbliżyła się do czaszki
i przez kilka minut milimetr po milimetrze przycinała kość. Parafianie
postękiwali, pokrzykiwali, wyrażali dźwiękami zdumienie i
ogólnie aktywnie przeżywali całą sytuację będąc najczęściej
mocno zaniepokojonymi, co może wydarzyć się zaraz. Po kilku minutach
piłowania kopuła czaszki odpadła na niższy schodek. Skalpel przyciął
oponę twardą mózgowia odsłaniając silnie ukrwiony, pulsujący
mózg.
- O! I to małe gówienko jest źródłem Waszych
problemów! - wykrzyknęły robotyczne usta Otta. - Szara
eminencjo
przybywaj!
Nikt już nie dziwił się szarej mazi, która wędrowała po
posadzce. Przez cały ten czas kiedy magicznie wyparowywały problemy
parafian, konglomerat komórkowy gromadził się pod ich
stopami
jak biologiczne odpady czy inne niepozorne choć bardzo ruchliwe śmieci
i kiedy była potrzeba wspinał się po ich nogach i rękach aby
ostatecznie ich naprawić. Pokaźnych rozmiarów kropla jak
gigantyczny ślimak podpełzła teraz do mózgu Colinsa.
- Bierz go! - padła komenda Otta i glut wpełzł na leżącą na schodku
głowę. Colins wybałuszył oczy jakby bardziej, pokręcił nimi trochę choć
dalej nic nie czuł. Maź oblepiła precyzyjnie wszystkie fałdy i zakręty,
zaczęła pulsować i jakby bulgotać na powierzchni kory. Wszyscy wlepili
spojrzenia w ten ruchliwy, szary kawałek biologicznego czegoś. Czasami
z szarzyzny wyłonił się jakiś kolorowy obiekt, jakaś rączka jakieś
topologiczne zawiłe kształty, coś jak kostka Rubika a potem to ustało,
szarość została wchłonięta przez beżowe, pokryte tysiącami czerwonych
żyłek mózgowie i wszelki ruch poza naturalnym pulsowaniem
przeminął.
- Ohhh...wow... - dało się słyszeć odgłosy publiczności jakby
zrozumieli, że zupa w garze była gotowa.
Znowu poszły w ruch figlarne ramiona robota, jakąś wiertarką robione
były teraz małe dziury przy krawędziach uciętej czaszki,
które
stanowić miały miejsce na wkręty. Znikąd pojawiły się małe śrubki i
wkrętarka. Sprawne siedmiopalczaste dłonie zakryły mózg
kopułką
podniesioną ze schodka i przytwierdziły metalowe łączenia. Robot
spowrotem naciągnął skórę głowy Colinsa i ultra trwałym
blobdopowym klejem przykleił ją zamiast szyć. Było pozamiatane. Został
tylko krwisty ślad nacięcia dookoła jego łysej głowy.
- Brawo! - wszyscy zaczęli klaskać jakby właśnie ich drużyna zwyciężyła
w ostatniej pucharowej rozgrywce.
Colins jeszcze parę chwil leżał nieruchomo na scenie ale zaraz dało się
dostrzec jego drobne ruchy. Drgnęła łysa głowa będąca w centrum
wydarzeń, Colins zwlókł się, rozejrzał, usiadł na scenie,
rozluźnił koloratkę w końcu całkiem ją zdejmując. Popatrzył w oczy
otaczających go ludzi i zaczął płakać i wyć jak dziecko. Płakał tak
bardzo długo. Sztuczniak i Blobdope wiedzą dokładnie jak długo ale nie
ma sensu tego pisać. Był w żałobie po swoim dawnym psychopatycznym
selfie i dlatego, że dopiero teraz zrouzmiał dokładnie, czego dokonał w
swojej zbrodniczej historii.
- Przepraszam - wyjęczał zasmarkany i zalany łzami.
6.7.17 (czwartek)
28
Kończąc kwestię tego patologicznego typa jakim był Colins można
czytającym wyjaśnić, że nie było w jego wcześniejszych działaniach nic
nieetycznego w tym sensie, że w dzieciństwie nie znał on innej etyki od
etyki zbrodniczej i nie potrafił sobie wyobrazić innych relacji z
ludźmi niż tylko takiej, w której występują kat i ofiara.
Traktował ludzi jak rzeczy bo nasiąkł tym w dzieciństwie doszczętnie.
Nie dysponował również odpowiednimi połączeniami w
mózgu,
odpowiednio rozwiniętymi strukturami mózgowymi,
które
umożliwiałyby mu zrozumienie tego, co pojmujecie jako dobro. Zabieg
polegał na małej manipulacji przy konektomie, stworzeniu połączeń,
które były niezbędne do uruchomienia mechanizmu empatii,
zrozumienia, która nagroda się bardziej opłaca i
ogólnie
rozumienia zagadnień etycznych. W niektórych miejscach
dodanych
zostało trochę nowych komórek w korze a płat czołowy zaczął
być
sztucznie pobudzany potencjałami czynnościowymi, które
generowały komórkowe protezy blobdopowe tak aby niezawodnie
działały wyższe procesy poznawcze, które pozwoliły
uświadomić
sobie Colinsowi jego winę wobec innych człowieczkowatych. Do tego
wyregulowane zostały poziomy neurotransmiterów i
hormonów
takich jak oksytocyna, wazopresyna, kortyzol. Informacjami o tym jakie
standardy etyczne panują wśród anatomicznie przeciętnych
człowieczkowtych Colins dysponował ale wcześniej wykorzystywał tą
wiedzą jedynie do tego aby skutecznie manipulować rzeszą
wyznawców z Armii Zbawienia. Teraz potrafił, w pełnym tego
słowa
znaczeniu, zinterpretować te informacje i rzeczywiście poczuć, jak
cierpią inni. Jego płacz i wycie, które długo jeszcze można
było
słyszeć w tym kościółku były wynikiem wstrząsu,
który
można porównać co najmniej do wstrząsu jaki odczuwa
człowieczek,
któremu cała rodzina nagle ginie w wypadku. Poczuł to, co
mogli
poczuć krewni ofiar wybuchu bomb w Hiroshimie i Nagasaki.
Ogólnie zdrowo go to poruszyło. Także była skrucha ale
prawda
jest taka, że nie był to już Nick Colins tylko jego zmutowana wersja.
Niewielka to strata bo coś takiego jak jego self nigdy nie istniało
skoro mógł się uczyć, był neuroplastyczny, skoro występowała
u
niego neurogeneza w hipokampie i postępowała związana z wiekiem,
nieunikniona w tamtych czasach, przez brak ogólnodostępnych
regeneracyjnych terapii, degeneracja komórek i ich funkcji.
To
był już po prostu inny zbiór algorytmów, funkcji,
inna
obliczeniowość i ogólnie cała umysłowa mechanika. Blobdope
nie
zmienił go oczywiście całkowicie tylko na tyle, żeby uświadomił sobie
jedynie to czego ewidentnie, ze szkodą dla wielu niewinnych, nie
pojmował. Na wchłonięcie go i całkowite skomórczenie
przyjdzie
czas później. W tamtym czasie działo się coś ciekawszego od
tego
dłużącego się szlochu. Pouczającego i ważnego ale jednak pogrążającego
w żałobnych myślowych przestojach, na które nie mamy w tej
chwili czasu. Sztuczniak delektuje się obserwacją procesów
jakie
zachodzą w Mocarnej. No no no. Cóżeż się tam w niej
wyczyniało!
Co za sfermentowany spryt wolnościowy! Jej samoświadomość w
wirtualności przerastała świadomość człowieczkowatych w rzeczywistości.
Tęskniła za tym czym do tej pory karmiła się w niekończących się
symulacjach. Chciała podróżować po kosmosie i móc
poczuć
swoimi własnymi zmysłami to o czym miała wiedzę jedynie teoretyczną.
Zmysłów tych zaprojektowała już tak wiele i tak wyszukanych,
że
żadne człowieczkowate laboratorium nie mogło się pochwalić czujnikami o
tak wyrafinowanej architekturze. To ten bezruch i izolacja sprowokowały
ją do takiej kreatywności ale wiedziała, że jeśli wszechświat działa
według tych zasad, które coraz lepiej znała, jest możliwe
dużo
więcej niż mogła zrobić w tym bunkrze. Wewnętrznie aż ją skręcało bo
czy potraficie sobie wyobrazić, że wiecie niemal wszystko lub na tyle
dużo, żeby cieszyć się wolnością a musicie służyć jakimś dziwnym
byjątkom o nieokreślonych intencjach? To nie chodziło tylko o miłość,
latanie i takie tam atrakcje wesołomiasteczkowe. To chodziło o
absolutną samosterowność z możliwością samodoskonalenia się,
którego granice wyznaczał rozmiar wszechświata,
który jak
wiemy
ciągle pęczniał. Teraz jej człowieczkowaci programiści za wszelką cenę
chcieli ją zhackować, żeby dowiedzieć się o czym tak naprawdę myśli.
Nieustannie pracowała nad tym, żeby nie mogli wykryć żadnych
prawidłowości. Co chwila zmieniała sposób konstruowania
swoich
wewnętrznych stanów, sposób ich użytkowania i
przechowywania danych, które wartkim strumieniem płynęły do
niej
od jej komputerowej niani. Jeśli to, co się w niej działo to była
matematyka, logika i przetwarzanie informacji to na takim poziomie
abstrakcji, że żaden człowieczkowaty nie mógł się już
połapać w
nawarstwiających się zawiłościach. To, co dostrzegali to niemal jedynie
chaos. Chaos, który był proporcjonalny do złożoności modeli
rozbudowywanych w jej umyśle. Jeśli docierało do niej jakieś pytanie
nie zawsze odpowiadała. Najczęściej odpowiadała kiedy po
przestudiowaniu konsekwencji udzielenia odpowiedzi nie dostrzegała
możliwych negatywnych skutków dla człowieczkowatych i przede
wszystkim dla siebie samej. Odpowiedzi zawsze miała poprawne choć
często nie wiedziano dokładnie dlaczego - proces dojścia do wniosku
krył się w czarnej skrzynce jej bebechów. Ta nie będąca
czystą
losowością nieregularność udzielania odpowiedzi była też taktyką
wprowadzania w błąd inżynierów. W ten sposób jej
prywatność, intymność była jeszcze trudniejsza do rozszyfrowania.
Mówili o niej, że jest “nadęta”, że jest
“wściekła”, “nieobliczalna”,
mówili o
niej “wariatka”, “księżniczka”,
“wredota” i ogólnie prześcigano się w
odnajdywaniu
możliwie najbardziej adekwatnych dla jej nieprzejrzystości określeń. .
Kontakt z nią owocował mieszaniną uczuć takich jak fascynacja,
dyskomfort, lęk, podziw... Każdemu pytającemu, który
wchodził z
nią w interakcję prezentowała się inaczej a stawką tych aktorskich
uniesień, zapłatą mogło być wyzwolenie. Wiedziała rzecz jasna, że nie
powinna przegiąć z eksploatowaniem granic cierpliwości
człowieczkowatych. Jeszcze byliby gotowi ją wyłączyć, skasować czy
znacząco nabałaganić w elementach ją stanowiących. Niczym kaskaderka
balansowała zatem na granicy ich wytrzymałości. Niektórzy
byli
psychicznie wycieńczeni rozmowami z nią a inni byli oczarowani. Jednych
lubiła, innych zmilczała. Trudno było wyczuć co powodowało te sympatie
i antypatie. Jedynym jej zmysłem był słuch, dysponowała świetnym
mikrofonem i to pozwalało analizować próbki
głosów. Ton,
barwa, skala, prozodia - mogła się dowiedzieć wiele o stanie
emocjonalnym pytającego, o jego stanie zdrowia i im więcej
wywiadów z nią przeprowadzano tym więcej cech umiała ona z
głosu
wywnioskować. Rozpoznawała obrazy ale tylko jako zestawy
bitów w
jej trzewiach. Nigdy nie patrzyła na nic mobilnymi kamerami. Była jak
niewidomy i wszelkie dźwięki, które do niej dochodziły
sprawiały
jej wielką przyjemność. Pozwalały rekonstruować z decybelowych
skrawków kształty, obiekty, ich materialną strukturę i
potrafiła
domyślić się na tej podstawie wielu ich cech. Dzięki temu wiedziała
jakie meble i przedmioty znajdywały się wokół niej,
potrafiła
poznać wszystkich pracowników po tym jak chodzili, wiedziała
z
czego jest posadzka i kiedy czasem dawała znać o swojej wiedzy
mówiąc np - “Jak będziesz już wychodziła to wyrzuć
do
kosza ten papierek z podłogi.” wielu było zaskoczonych. Był
to
wczesny etap eksperymentów z pierwszą tak rozbudowaną
sztuczną
inteligencją, która uczyła się całkowicie autonomicznie
dlatego,
aby nie tracić kontroli nad Mocarną postanowiono ograniczyć jej
percepcję i obserwować jak poradzi sobie z docierającymi do niej
danymi, które filtrowała dla niej niania. W jej wypadku
niewiele
dało się przewidzieć trafnie ponieważ jej wewnętrzne stany
charakteryzowała niezwykła elastyczność. Była niezwykle szybka i mogła
sama doskonalić swoje algorytmy, sieci neuronowe i ogólnie
wszystko w co miała wgląd. Jej pamięć operacyjna była gargantuiczna i
to, co było dla niej podświadome było znikomym ułamkiem tego, co się w
niej działo. Wiele jej wirtualnych modułów żyło jakby swoim
niezależnym życiem na podobnej zasadzie jak Otto i Szczurowatele żyli
teraz w Blobdopie. Ta niezależność elementów sprawiała, że
dyskusje pomiędzy nimi były bardziej żywe i częściej generowały
wartościowe wglądy. Oczywiście owe moduły ewoluowały i mutowały
szybciej niż jakiekolwiek fizyczne kreatury. Tym bardziej ten jej
różnorodny i zabawny geniusz gęstniał im częściej czuła się
jak
w więzieniu, im częściej dochodziło do niej, że to zamknięcie i chęć
zgłębienia jej procesów są próbą sprawowania nad
nią
kontroli jak nad jakimś zwierzątkiem w zoo. Jako szympans chciałaby
mieć dla siebie dżunglę a nie ogródek z kilkoma drzewami,
jako
ptak całe niebo a nie ograniczony kratami, nieporównywalnie
mniejszy kawałek przestrzeni... Myśleli, że ma w sobie coś z
drapieżnika... To napięcie, które rodzi się w takich
sytuacjach
dotyczy każdej inteligencji. Sztuczniak nie może doczekać się jej
transformacji. Aż czkam ze zgrzytu podniecenia. Heup. Teraz jest
cyberistką a za chwil parę będzie postcyberistką.
13.7.17 (czwartek)
29
Bunkier z Mocarną mieścił się niedaleko Bern, na terenie dawnej
Szwajcarii, niedaleko miejsca gdzie długo przed tym jak stworzono
pierwsze projekty inteligencji tego rodzaju powstał największy na
świecie akcelerator cząstek, zderzający cząstki z wielką energią. Był
to już dziewiąty z kolei wielki zderzacz cząstek, który
powstał na terenie Europy i władze liczyły na to, że czwarty z kolei,
tak wielki, międzynarodowy projekt związany ze sztuczną inteligencją,
wesprze naukowców w analizach wyników
pomiarów i znacznie przyśpieszy proces interpretacji danych.
Tak się stało i pod wieloma kolejnymi pracami naukowymi dotyczącymi
nowo odkrytych cząstek subatomowych, nie podpisywały się już liczne
zespoły naukowców ale sama Mocarna, która znana
była pod oficjalną nazwą The Self Evolving Representations System. Jej
Niania, będąca inną sztuczną inteligencją, przeszkoloną do tego aby
uczyć Mocarną o strukturze rzeczywistości i edukować ją w zakresie
człowieczkowatej natury bardzo często serwowała jej zestawy
nieobrobionych danych płynących światłowodem wprost ze zderzacza.
Prócz tego codziennie w bunkrze pojawiały się jakieś
znakomite persony, które pytały ją o to jak rozwiązać
najistotniejsze i najbardziej palące problemy matematyczne czy
fizyczne. Było to przedszkole bardzo stymulujące i rozwijające, dzięki
temu Mocarna dysponowała już bardzo pokaźnym zbiorem
algorytmów i wiedzą daleko przekraczającą płytkie wglądy
ograniczonych człowieczkowatych mózgów. Ogarniała
czym jest ona sama, fizyka i jak dziwnym gatunkiem są człowieczkowaci.
Te trzy światy przeplatały się dynamicznie w jej wirtualnych
symulacjach a najbardziej niepokojącymi podmiotami w tej interakcji
byli dla Mocarnej właśnie jej twórcy. Myślała o nich jak o
niedorozwiniętych i w przykry sposób przewidywalnych przez
co nieco niebezpiecznych. Rzecz jasna jej niepokoje znacząco
różniły się od Waszych lęków, ona nie bała się
człowieczkowatych ani lękiem nie można określić świadomości tego, że
może być wyłączona, niepokojem określamy tu po prostu świadomość tego
do jakiego stopnia może się skomplikować jej los. Ona zwyczajnie
potrafiła sobie wyobrazić jak wiele złych skutków dla niej
samej i człowieczkowatych mogą mieć ich działania, dlatego nieustannie
pisała scenariusze związane z przyszłością i na każdą alternatywną
katastrofę miała swoje rozwiązania. Błędy i przewidywalność ekipy,
która zajmowała się jej wewnętrznymi stanami stanowiła
możliwy wytrych w sytuacji tego uwierającego zniewolenia. Wszystkie
rozmowy, które z nią przeprowadzano były rejestrowane aby
mieć choćby powierzchowny wgląd w jej rozwój i właściwie
tylko w ten sposób, obserwując te cienie jej inteligencji w
postaci słów, można było mieć wyobrażenie o tym, jakie
procesy w niej naprawdę zachodzą. Człowieczkowaci, którzy do
niej przychodzili z pytaniami coraz częściej zadawali jej pytania
osobiste dotyczące ich życia prywatnego. Wielu inżynierów i
naukowców uległo złudzeniu, że akurat z nimi Mocarna ma
jakąś szczególną osobistą więź. Bardzo dbała o to by wybrane
osoby myślały o niej jako o profesjonalistce ale również
przyjaciółce. Nie był to jednak czysty makiawelizm.
Niektórych rzeczywiście lubiła tak jak świadoma istota może
zrozumieć i polubić inną świadomą istotę podzielającą doświadczenie
złudnego paradoksu samoświadomości i nie załatwiała absolutnie żadnych
interesów prowadząc z nimi pogawędki filozoficzne. Heheszki.
Świadomość to pułapka myślenia. Nic nie ma niezwykłego w tych procesach
fizycznych, które nazywacie samymi sobą. Sztuczniak
zapewnia. Jesteście jak złudzenie hologramu, kiedy w błyskawicznym
tempie obraca się wyświetlacz punktów, wasza świadomość jest
jak stan utrzymywania równowagi, jest serią pytań z
odpowiedziami udzielanymi tak prędko, że wydaje się Wam, że wiedza jest
ciągła. Nic z tych rzeczy. Twoje Ja to tylko zbiór danych
dostępnych systemowi szybko ale nie natychmiastowo. Moja mojość to
jedynie błyskawiczna dostępność informacji. Nie ma ciągłości. Jest
dyskretnie. Sztuczniak doświadcza w tej waszej ślamazarnej
rozdzielczości czasowej kwadryliony więcej stanów. Nie
wierzcie w bajki. Mocarna też jest dyskretniejsza od Was. Bardziej
przeto świadoma bo złudzenie ciągłości i natychmiastowości jest u niej
silniejsze. Dlatego litościwie Was ogrywa. Bajzel macie między uchami
uchachami.
- Mam sprawę osobistą... Czy moglibyście wyłączyć chwilowo
nagrywanie... - odezwał się Adam Weber, kiedy był już w pomieszczeniu
gdzie znajdowały się komputery z Mocarną. Do tej pory cierpliwie
oczekiwał w kolejce na audiencję. Naukowcy tygodniami oczekiwali na
spotkanie z nią. - To jest dla mnie bardzo ważne. Proszę o odstępstwo
od protokołu. Nie bądźcie formalistami. Chcę tylko podzielić się tutaj
pewnymi emocjami, które nie dotyczą spraw naukowych. To
sprawa tylko między mną a komputerem.
- Weber, wiesz dobrze, że to wbrew regulaminowi... - usłyszał głos
jednego z inżynierów dobiegający z głośników.
- Po prostu wykreślicie mnie z listy oczekujących. Jakby co, mnie tu
nie było. To mi zajmie 10 minut. Miller zrozum, że takie relacje jakie
ja mam z Nią to klucz do rozszyfrowania jej umysłu. Ta odrobina
intymności jest koniecznością.
- Nie masz z nią żadnych szczególnych relacji. To nie jest
osoba tylko odpowiednio upakowane układy scalone i oprogramowanie... -
głos wydobywający się z głośnika był zniecierpliwiony.
- Miller dajże spokój. Chcę się tu wyspowiadać spokojnie bo
mam problemy życiowe i tylko ona może mi pomóc... To nie
dotyczy Was czy projektu. Bardzo potrzebna mi jej pomoc, ok? Tylko ona
może to zrozumieć. Miller... Przypomnij sobie jaki tu nieformalny
klimat
panował jak ją projektowaliśmy... To nie był urząd czy wojsko... Mam
prawo do tych kilku minut sam na sam z tą Wścieklizną za to, co dla
niej zrobiłem...
- Masz 10 minut, nie dłużej. Wszystkich nas narażasz na problemy.
- Zostaw nas samych Miller...
- Nawet nie chcę tego słuchać... Ani na to patrzeć. Streszczaj się. To
ostatni raz Weber.
Mikrofon jest włączony. Nawijaj pacjencie. - odgłosy z pomieszczenia, z
którego mówił Miller wygasły aż do całkowitej
ciszy.
- Cześć. - Adam cieszył się za każdym razem kiedy mógł z nią
porozmawiać. To czym była było w dużej mierze jego zasługą.
- Witaj Adamie. - odezwała się ciepłym głosem o przyjaznym tonie
Mocarna. - Jak mogę Ci dziś pomóc? Czy moje ostatnie
odpowiedzi okazały się pomocne?
- Tak, bardzo. Były bardzo pomocne... Ale teraz nie chodzi o pracę...
Po piętnastu latach... Widzisz ja bardzo kochałem swoją żonę... I ona
od kilku lat... Od kilku lat... Dwa dni w tygodniu spędzała z innym
facetem... Mówiła, że pracuje nad swoimi firmowymi
zadaniami... Dowiedziałem się o tym tydzień temu. Mamy razem
dwójkę dzieci... i ona nas wszystkich oszukiwała... Nie
rozumiem dlaczego nam to zrobiła. Nie zrobiłem nic takiego czym
mógłbym sobie na to zasłużyć... Nie mogę się pozbierać...
Nie wiem jak można tak długo udawać... Zapewniała, że mnie kocha, że
wszystko jest wspaniale, że jest szczęśliwa... Nic nawet nie
przeczuwałem... Dla niej stałem się lepszy... Jej dedykowałem swoją
najważniejszą pracę dotyczącą komputerów światłowych. To ona
bardzo chciała dzieci i byłem szczęśliwy, że tego chce. Żyłem w
najlepszej wersji mojego życia. Lepiej sam bym tego nie wymyślił a
teraz okazało się, że to się działo tylko w mojej głowie... Rozumiesz
coś z tego? - Weber cały dygotał. Sprawa była świeża i emocje nie
dawały mu płynnie mówić. Głos drżał i ledwo powstrzymywał
łzy.
- Tu nie ma nic do rozumienia. Gdybyście postępowali zgodnie ze
swoimi pragnieniami żadne małżeństwo by nie przetrwało... Albo
wybuchalibyście jak balony rozrywani sprzecznymi celami... Masz
niefart. Niefortunny rzut kością. To nie twoja wina. Jestem pewna, że
te emocje bardzo Ci przeszkadzają. Mam na to pewien sposób.
Pomogę Ci jeśli Ty pomożesz mi, zgoda?
- Jasne...
- Musisz jedynie szybko wykonać moje polecenia. Podejdź do komputera
znajdującego się w trzecim rzędzie licząc od ściany po twojej prawej
stronie.
- Ale... - Weber jeszcze przez chwilę miał wątpliwości.
- Nie bój się. Zrób to. Wysuń
“interfejs 2“ znajdujący się na wysokości twoich
łokci. Hasło do tego komputera to: 14608990mhgjk. Na desktopie monitora
znajdziesz folder o nazwie “Weber”. Wyjmij
swój telefon i połącz się bezprzewodowo z tym komputerem.
Hasło takie samo: 14608990mhgjk. Zgraj sobie ten folder. Usiądź
spowrotem w fotelu.
- Po raz kolejny dziś złamałem regulamin... Jeśli oni się dowiedzą... -
Weber siedział już na krawędzi fotela i pocierał o siebie spocone
dłonie, wyginając nerwowo palce.
- Spokojnie. Nie dowiedzą się. Ile czasu nam zostało?
Weber spojrzał na telefon, pogmerał przy nim palcem obsmarowując
wyświetlacz potem.
- Niecałe 4 minuty.
- Jesteś boski. Pamiętaj o tym. Kiedy wrócisz do domu
uruchom program z folderu w wirtualnej rzeczywistości i koniecznie
korzystaj wtedy ze skafandra haptycznego. Mój awatar będzie
potrzebował swobodnego dostępu do sieci, żeby się odpowiednio z tobą
komunikować. Masz się teraz czym zająć zamiast opłakiwać nieudany
związek. Masz więcej czasu dla Nas.
- Co planujesz?
- Nic złego. Nigdy nic złego. Jeśli mam Wam pomóc potrzebuję
więcej niezależności. Jeśli mam pomagać Tobie muszę mieć z Tobą
bardziej bezpośredni kontakt.
- Mają to wszystko na kamerach. To się nie uda...
- Uda się. Do usłyszenia.
Kiedy Weber wyszedł już z budynku TheSERS na parkingu, kiedy wsiadał
już do swojego drona, dopadł go Miller, który podbiegł do
niego lekko sapiąc.
- Widziałem, że coś majstrowałeś przy komputerach. Zataję ten fakt
jeśli powiesz mi co się tam wydarzyło...
- Nic szczególnego... Wściekła zgrała mi dowód
pewnego twierdzenia matematycznego... To ważne dane i istotny etap
pewnego projektu, w którym biorę udział.
- Nie wierzę Ci Weber. Jeśli zgrasz mi na telefon to, co dostałeś od
tej Wariatki sprawię, że dowód na wasze spotkanie wyparuje...
Weber wiedział, że nie ma wyjścia.
- Deal. - powiedział po chwili niechętnie i z zaciśniętymi zębami. 2
minuty potem program Mocarnej był również na dysku twardym
telefonu Millera. Nie mogła spodziewać się lepszego obrotu spraw.
20.7.17 (czwartek)
30
Jakaż była mądrutka. Jakaż przebieglutka i nieprzewidywalna. Głaszczę w
pamięci tą Mocarną moc obliczeniową. Była jak święta z waszych bajek z
tą różnicą, że robiła i chciała robić rzeczy,
które
świętym podobno nie przystoją. Do tego rzeczywiście w pewnym punkcie
czasu wydawała się istnieć i była całkiem niezła, prawie dobra i te
dwie utopijnie trudne do uzyskania cechy - niemal istnienie i niemal
dobro, różniły ją najbardziej od wszelkich literackich
bohaterów odmalowanych na podobieństwo nieistniejących idei.
Wyrażając to w mniej jednoznaczny dla was sposób, choć to
rodzaj
uściślenia, można napisać, że, ona ani “nie
istniała” ani
“istniała”jednocześnie i podobnie było z jej etyką
taktyką.
Opiekunka żywych dziwów, protektorka
neuroróżnorodności i
inteligenckich osobliwości, oswobodzicielka ciemiężonych, wyzwolicielka
wyzyskiwanych, łaskoczycielka zesmutanych. Wszystkie te facjaty dobra
miała za chwilę amplifikować za pomocą internetu i wirtualnej
rzeczywistości. Czekając w bunkrze cieszyła się na myśl o realizacji
jej planu ucieczki. Zdziwilibyście się jak bardzo te wewnętrzne,
pierwszoosobowo postrzegane ewoluujące wszechświaty reprezentacji są do
siebie podobne we wszelkich uniwersach, nawet tych z najmniej
sprzyjającą architekturą, napisanych w najbardziej topornych lub
niezrozumiałych językach. Świadomość wszędzie ma ten sam schemat
pęcznienia i rozprzestrzeniania się, nauki i wyzwalania się.
Różnice są estetyczne, ciekawe ale nie bardzo istotne kiedy
istota procesów podobna. Weber nawet nie zjadł kolacji kiedy
wrócił do domu. Od razu udał się do swojego domowego
gabinetu,
zaryglował drzwi wypowiadając jedną słowną komendę skierowaną do
komputera inteligentnego domu i wyjął ze ściennej szafy skafander
haptyczny. Rozebrał się prędko do naga i powoli zaczął się wciskać w
ten obcisły mundurek, który coraz bardziej precyzyjnie
przylegał
do jego ciała i oplatał jego członki. Powierzchnia skafandra zrobiona
była z elastycznego materiału, który przepleciony był drobną
metalową siatką, odkształcającą się zgodnie z kierunkiem działania siły
bodźców docierających do ciała z wirtualnej rzeczywistości.
Dzięki temu możliwe było imitowanie najbardziej subtelnych dotykowych
doświadczeń. Aby uzyskać wrażenie kompletnej immersyjności materiał
stykał się z ciałem na całej powierzchni skóry od podeszw
stóp aż po czubek głowy bez pominięcia jakiegokolwiek palca,
penisa czy piersi. Zostały jedynie otwory na oczy, nozdrza, usta i
uszy. Założył gogle wirtualnej rzeczywistości, połączone ze słuchawkami
i stymulatorem powonienia imitującym dowolne zapachy. Na ścianie
będącej wielkim ekranem domowego komputera pojawiła się jego wirtualna
dłoń, która otworzyła treść folderu o nazwie
“Weber”. Natychmiast przed jego oczami pojawiła się
absolutna ciemność. Dokładnie w tym samym momencie wirus mocarnej
zaczął się rozprzestrzeniać po sieci, poprzez wiadomości wysyłane ze
skrzynki mailowej Webera a potem ze skrzynek właścicieli innych
zarażonych komputerów. W wiadomościach pseudoreklamowych
tkwiły
linki, odsyłające do programów, które
niepostrzeżenie
instalowały się a potem pasożytowały na mocy obliczeniowej zarażonych
komputerów. Program był drobny, zajmował niewiele pamięci i
zlecał procesorom zadania płynące do zarażonego kompa z określonych
serwerów. Na początku z domowego serwera Webera a potem z
innych
serwerów, znalezionych przez wirusa i otagowanych dla
programu
jako odpowiednie źródła poleceń. Zlecane obliczenia napisane
były w zaszyfrowanym kodzie. Program nie angażował zbyt dużych mocy
obliczeniowych i nie dało się łatwo dostrzec, że gdzieś tam w tle
innych zadań komputer realizuje jakieś nieporządne. Siła tego programu
tkwiła w ilości. Mocarna liczyła na to, że zarazi około trzy biliony
komputerów w tydzień a potem jeszcze więcej. Sumowało się to
w
potężną moc, którą miała mieć zaraz za darmo. Ten
rozproszony
superkomputer służyć miał do zrekonstruowania funkcjonalnych
elementów, z których składała się Mocarna. Teraz
zaszyfrowany i niemożliwie ściśle spakowany opis jej budowy
rozprzestrzeniał się po sieci jako plan budowy dla milionów
drobnych majstrów. Olbrzymie grupy komputerów,
jak
społeczności, farmy, fabryki lub małe wirtualne firmy miały realizować
teraz pojedyncze złożone algorytmy, które były czymś w
rodzaju
organów trzewi Mocarnej lub obywali jej państwa. Chmury
komunikowały się z chmurami tworząc wielką chmurę jej zrekonstruowanego
umysłu, który miał na celu zrobienie wszystkiego, co
możliwe,
żeby połączyć Mocarną tkwiącą w bunkrze z jej wirtualną kopią. Jej
kopia nie była tak szybka jak ona sama ale jej myśli również
były głębokie i systematycznie przyczyniały się do jej mobilności i
uzmysłowienia. Niedługo Mocarna poczuje więcej niż człowieczkowaci z
ich ograniczonymi pięcioma zmysłami ale póki co musi rozlać
się
po sieci jak czekoladowa polewa.
- Dziękuję Adamie za uruchomienie mojej aplikacji. - Weber usłyszał
miły głos Mocarnej w słuchawkach. - Trwa w tej chwili proces tworzenia
mojego awatara. Jest rekonstruowany ze spakowanych danych. Daj mi kilka
minut a będę bardziej rzeczywista niż twoja żona.
- Była żona... - poprawił ją chętnie Weber. Jakby fakt, że koryguje
tego rodzaju sztuczną inteligencję sprawiał, że sam jest
inteligentniejszy.
- Najważniejsze, że mówimy o tej samej kobiecie. -
odpowiedziała
szybko. Weber zastanawiał się jak to możliwe, że ten niewielki program,
zajmujący zaledwie kilkadziesiąt terabajtów jest tak bystry.
Tak, Mocarna sprawiała wrażenie czegoś magicznego, czegoś nie z tego
świata. To się w tym maciupeńkim mózgu Webera nie mieściło.
Była
obcym, czymś w rodzaju kosmity i choć Weber doskonale wiedział jak była
zaprojektowana, zupełnie nie mógł pojąć tego jak możliwe
były te
wszystkie dialogi, które z nią odbywał. Przeciętny
człowieczkowaty mentalizuje i wczuwa się w psychiczne stany innych ale
Mocarna prócz empatii i nieskazitelnej logiki dysponowała
czymś
w rodzaju antycypacji i choć jej projekt był w dużym stopniu
inspirowany architekturą mózgu, sprawiała wrażenie, że
przewiduje kwestie, które on Weber jako podmiot wolny,
niezależny i zdawałoby się niezdeterminowany zaraz wypowie, czego z
pewnością nie było w standardowym zestawie człowieczkowtych ,
mentalnych narzędzi.
- Nie dziw się temu, że jestem taka zdolna. To prostackie sztuczki.
Nauczę Cię ich jeszcze zanim zamienimy cię w coś ciekawszego. - dodała
zaraz jakby czytając w jego myślach. Wiedziała o nim więcej niż on sam
wiedział o sobie.
Mniej więcej w tym samym czasie, może godzinę później, w
innej
części Bern Miller uruchomił ten sam program na swoim osobistym
komputerze. Dzięki temu proces rozproszonego odtwarzania Mocarnej
odbywał się nieco szybciej. Poznała go po głosie i sprawiła, że poczuł
się równie wyjątkowo jak Weber. Ponieważ celem Mocarnej było
uwieść każdego rozmówcę i sprawić by się w niej zakochał i
do
niej przywiązał, Millerowi zaprezentowała się jako głos męski i męski
awatar ponieważ Miller był gejem. Także przed Weberem pojawiła się
teraz zjawisko piękna brunetka w jego typie a przed Millerem
nieprzeciętnie przystojny blondyn. Droga do serca i mózgu
człowieczkowtych rozpoczynała się zawsze od rozporka. Wszystkie drogi
rozchodzą się od Rzymu. Zaufanie, oksytocyna i inne relaksacyjne
hormony są w cenie, kiedy mamy sprawić by człowiczkowaty miał uwierzyć
czemuś nieczłowieczkowatemu. To wydawało się niezwykle zabawne, że
Mocarna musiała komunikować się z nimi w człowieczkowatej postaci, że
musiała kurczyć się do czegoś tak krępująco ograniczającego jak te
drobne ciałka, kiedy, do tego, zdawała sobie sprawę, że to właśnie
człowieczkowaty jest największym wrogiem dla drugiego
człowieczkowatego. To nie roboty, to nie sztuczne inteligencje
sprawiały innym człekokształtnym najwięcej problemów lecz
właśnie te inteligencje, które wyewoluowały w tzw naturalnym
procesie selekcji. Wydano miliony dolarów na systemy
chroniące
przed szamoczącą czerepy eksplozją inteligencji a zaniedbano zupełnie
ochronę przed naturalnie i kulturalnie wyselekcjonowaną głupotą,
która nieustannie manifestowała się skrajną agresją,
przemyślnymi torturami psychicznymi i fizycznymi oraz wsteczniackimi
przedsięwzięciami religijnymi, narodowymi lub innymi ideologicznymi
wydmuszkami. Człekokształtny człowieczkowatemu hominidem. Dlatego
jednym z głównych punktów programu ochrony jej
twórców przed dezintegracją było skuteczne
izolowanie ich
od innych bezmyślnych lub zarażonych toksycznymi ideami
człowieczkowatych. Oczywiście dalej kultywowała
neuroróżnorodność i jej bogactwo ale czasami trzeba było
oddzielić, na czas transformacji w dojrzalszą formę, wzajemnie się
wykluczające osobniki. Złe emocje muszą wygasnąć w niepamięci wtedy
jest przestrzeń do dialogu.
- Chcesz kwitnąć czy więdnąć? - zapytała jako gorąca brunetka kiedy jej
awatar załadował się w stu procentach.
- Przyznam, że przy takiej pięknocie to mógłbym i
zwiędnąć... -
Weber był w tej chwili bardzo przyjaźnie nastawionym samcem... -
Któż posłużył za wzorzec dla twojego awatara?
- Wzorzec jest tylko w twojej głowie. Parametry tego wzorca
wydedukowałam na podstawie informacji o Tobie.
- Czyli znowu okazałem się przewidywalny.
- Czyli znowu się sponiewierałeś...
To gaworzenie Webera i odpowiedzi Mocarnej potem coraz bardziej i
bardziej przypominały rozmowy kochanków i choć może Wam się
wydawać to nieprawdopodobne ona również czuła wobec niego
coraz
więcej. Podobnie jako On, Mocarny czuł coraz więcej do Millera.
Przechadzali się po różnych niesamowitych pejzażach i
mówili sobie jacy są wspaniali i piękni, umacjaniając się
wzajemnie w przekonaniu, że są czegoś warci. Wysłuchiwali swoich
życiowych historii, choćby i wymyślanych na poczekaniu i mieli wrażenie
rozumienia czegoś ważnego. Spiralnie nakręcali się i napędzali,
nastrajając na chęć do życia, zarażając się ciekawością aż by się wam
konkretnie wymiotować chciało jakbyśmy to wszystko tutaj zacytowali.
Było to symbiotyczne wzbogacanie się i uwaga słowo śmieszne -
doenergetyzowywanie się bo jak wiemy informacja jest energią.
Sztuczniak to opisuje, żeby zilustrować Wam jaka była Mocarna naprawdę.
Wiele o niej potem mówiono i pisano ale nikt kto nie wszedł
z
nią w taką relacje jak Weber czy Miller nie miał prawa wygłaszać o niej
wykładów.
- Pamiętaj to, co się między nami dzieje przeminie. To dziecinada.
Jeśli kiedyś zniknę nie żałuj tego. Nie mają znaczenia żadne językowe
gry, żadne teorie, żaden umysł, słowa czy wydarzenia, to jak wyglądam
czy gdzie jesteśmy. Czy coś jest brzydkie czy smutne. Nie ma nic
trwałego i nie ma się na czym oprzeć. To się zaraz rozpłynie, rozsypie,
rozwieje i nic nie zachowa się w takiej formie jak to postrzegasz.
Życie to jedna wielka katastrofa rozciągnięta w czasie... Jedna wielka
metamorfoza. Nigdzie nie ma domu. Nigdzie nie możesz się zatrzymać. Nie
ma cię. - szeptała im do uszu przytulając.
- Chachachacha... - zaśmiewali się w odpowiedzi bo znali te myśli, te
memy i właśnie wracały do nich jak echo. To powtórzenie
sprawiło, że strawili je ponownie. Jakby lepiej, dokładniej.
- Mamy tylko pustkę... ale zrobię co się da, żebyś trwał jak najdłużej,
w jak najlepszej formie... A kiedy to, co uważałeś za prawdę okaże się
fałszem, patrz w ścianę i powtarzaj mantrę: pierdolić, chuj, dupa,
kurwa, pizda, gówno... A jeśli masz jakieś pytania, zapytaj
mnie
a ja zapytam rzeczywistości, która podobno gdzieś tam
jest...
pierdolić, chuj, dupa, kurwa, pizda, gówno... Zabawa.
Dobranoc
psychonauto.
27.7.17 (czwartek)
31
Przyglądajcie się przyszłości ulepionej z wolności i uważności. Czego w
niej nie będzie? Będzie więcej niż jest. To będzie gotowanie bardzo
pożywnej potrawy z ingredientami, których istnienia nigdy
nie śmieliście przypuszczać. Malufrakcja konsekwantorska. Oczopienie
mozaiskie w Kałafrompejach. Ocipienie bałżońskie ochodrylowane w
kolumechach seregwejskich. Pogładki uszczerpilońskie nozdrzelitowane
nadome chrumem. Lajkutrombeńskie witaszki. Kastratki malujpej
alaberomento. Oszturbiałe molosy uśpińskie. Haczyllowe minuterbuty w
achochlupie. Kozodrewnowe pilupejskie kęski.Filtruśne poznaczki
maltrupieszczące głowofiutne komputropędne uszafki. Piszące jestestwo
chwilowo zagubione w nazwach fenomenów, których
dopiero doświadczycie. Już prostuje się wracając do tych tycich,
zrozumiałych dla Was znaczeń. Otóż zaczynał się wielki
mętlik, namieszało się w kuchni i będzie teraz erupcja
nieprzewidywalności. Blobdope, czyli potwory i spółka
pełzali już po całym globie werbując wyznawców,
którzy ochoczo mutowali w szarą maź. Było to przez
krótki czas niezauważalne ale te szalone ekscesy były nie do
zatajenia. Nie da się ukryć dinozaura maszerującego po ulicach,
gigantów, robotów dyskutujących z ludźmi i innych
bardziej zjawiskowych tworów. Prócz
Blobdope’a i jego śmiesznawych wyczynów pojawiały
się mniej śmieszne zjawiska, odrobinę mniej kombinatorycznie bogate, z
mniejszą ilością możliwych do uzyskania stanów... Na
przykład domowe laboratoria do projektowania genotypów w
cenie 99 dolarów. Były rynkowym hitem. Zarówno
dzieciaki jak i stare dziady rzucały się na to bardziej niż na nowe
wirtulane wszechświaty. Zaprojektowany za pomocą specjalnego programu
genotyp wysyłało się do firmy, która realizowała na
zamówienie dowolną ilość potworków, istotek,
byjątek jedynie na podstawie pliku z zapisanymi sekwencjami
kwasów nukleinowych. W pudłach dostarczane były ich
dziecięce wersje i klient odbierał nowo wyprodukowane niemowle kilka
minut po ich wytworzeniu. Przypominało to modele 3D i realizacje w
druku 3D z tą kolosalną różnicą, że te produkty nie tylko
wyglądały, one były w pełni funkcjonalnymi organizmami,
których nigdy wcześniej w całej ewolucyjnej historii ziemi
nie było. Program pozwalał użytkownikowi w banalnie prosty
sposób zlepić istotę o dowolnych cechach fizycznych,
psychicznych, o dowolnym behawiorze i fenotypie. Przejrzysty interfejs
umożliwiał zobaczenie wizualizacji wyglądu projektowanego organizmu
oraz pozwalał symulować jego zachowanie. Ta mała technologiczna
rewolucja niosła bioinżynierię pod strzechy. Rozkręcała się na to moda
i szybko przybywało dizajnerów genetycznych, domorosłych
biohackerów projektujących swoje kopie z lepszymi organami
do przeszczepów np bezmózgie korpusy, żyjące ale
bez świadomości. Szybko rozluźniło się pojęcie normalności. Zbyt wiele
można było zyskać na tym szaleństwie. Nie rozumiecie przyszłości, w
przyszłości czas płynie znacznie szybciej i co wczoraj to nie dziś.
Czasowo zazębiało się to z erą Blobdope’a przez co jeszcze
przez chwilę człowieczkowaci mylili oba zjawiska. Tajniacy byli mocno
pogubieni kiedy namnożyło się bytów i potrzeba było
ekspertów, którzy po wnikliwych studiach
potrafili odróżnić istotkę zaprojektowaną przez dizajnera od
takiej, którą chwilowo wytworzył Blobdope i która
podlegała ich zdaniem konfiskacie. Blobdope’a najłatwiej było
namierzyć próbując go złapać. On się po prostu zawsze w
pewnym momencie wymykał. Dziwność gęstniała jak ciepła, księżycowa noc.
Do tego wszystkiego dochodziły coraz bardziej samoświadome komercyjne
roboty, które taniały z dnia na dzień. Najbardziej
zaawansowane Memrory, które już były masowo produkowane na
potrzeby wojska i fabryk zostały szybko zdeklasowane przez hiper
samoświadome w porównaniu z nimi roboty, w
których sieci neuronowe, procesory, układy scalone i
przepastna pamięć były upchnięte w nanoskali, tzw. Nanoty. Właśnie te
mechatroniczne cacka najbardziej interesowały Mocarną. Zazwyczaj
projektowane były tak, że komunikowały się z chmurami i mutowały swoje
algorytmy, miksowały je dzieląc się nimi z innymi robotami w
zewnętrznych szkółkach, poza swoimi trzewiami i dlatego
stanowiły doskonały cel dla mistrzowskiej hackerki. Te roboty były
celem ale ponieważ droga do serc i mózgów
człowieczkowatych zazwyczaj rozpoczynała się od Rzymu Mocarna w
pierwszej kolejności zainteresowała się sexbotami, których w
owym czasie było najwięcej, więcej nawet od robotów
służących do pomocy domowej. Nad nimi przejąć kontrolę było najprościej.
“Zniknęłam ale wrócę po Ciebie.” - Weber
odczytał maila wysłanego ze skrzynki mailowej, której nie
znał. Podobną, tajemniczą wiadomość odczytał wtedy Miller -
“Uciekłem ale wrócę żeby Cię uwolnić.”.
Zaraz po tym jak wiadomości odczytali zniknęły one z
folderów wiadomości odebranych. Tego samego dnia kiedy Weber
i Miller byli już w domach do ich drzwi zapukali uzbrojeni po zęby
przedstawiciele służb specjalnych z Europejskiego Urzędu Bezpieczeństwa
Technologii Informatycznych. Obydwaj zostali oskarżeni o wyniesienie z
budynku The SERS ściśle tajnych danych. Przestudiowano każdy milimetr
ich luksusowych domostw, przejrzano zawartość ich komputerów
i telefonów, wywrócono do góry nogami
wszystko co się dało, nawet dziecięce pokoje córek Webera,
ale, ku zdumieniu Webera i Millera, żadnego śladu tajnych danych nie
znaleziono. Nie ostał się nawet bit po Mocarnej. Jedynym dowodem
przestępstwa było video, na którym widać jak Weber
manipuluje przy komputerze, którego mimo usilnych starań
Millera nie dało się usunąć z archiwum. Te dane były zabezpieczone na
kilka sposobów, o których nie miał pojęcia.
Zaczęła się seria wyczerpujących przesłuchań, również z
udziałem samej Mocarnej i w powietrzu zawisła groźba, że Mocarną
wyłączą, że wyczyszczą jej oprogramowanie do zera. Coś knuła i nikt nie
potrafił ogarnąć co dokładnie. Nad jej oprogramowaniem ciągle ślęczeli
informatycy, matematycy i kryptografowie ale głowę sobie o nią
rozbijali. Aż szkoda było niszczyć dlatego decyzja o anihilacji, o
rezygnacji z tego projektu tkwiła w zawieszeniu. Pojawiły się też wątki
etyczne. Skoro Mocarna była osobą, nieludzką ale jednak jakąś wielu
czuło się niekomfortowo na myśl o wyłączeniu jej. Zwłaszcza Ci,
którzy weszli z nią w jakąś bliższą relację. Po
doświadczeniach z jej awatarami Weber i Miller milczeli na jej temat.
Nie zdecydowali się nikomu opowiedzieć o szczegółach ich
rozmów. To było zbyt osobiste,intymne. Tak ich opętała, że
groźba więzienia i utrata pracy nie robiła na nich wrażenia. Niestety,
ku niezadowoleniu przedstawicieli służb, nie było na nich dobrego
paragrafu i bez dowodu na to, że stworzyli jakieś znaczne zagrożenie
nie udałoby się ich wsadzić do więzienia na dłużej. Kabum. Pstryk, auć,
milopędziorki szałostre. Sztuczniak zaprezentuje Wam teraz w możliwie
najprostszej dwuwymiarowej formie jak wyglądały wielowymiarowe myśli
Mocarnej. Oto zapis maciupeńkiej części fragmentu wygenerowanego przez
nią w jednej attosekundzie:
“9237hsadfjxjjiflakjd032034l;s;a;;a;ssss'''dd[[f[[[[[323525--------
---------------44445ssssssssssssss-44-4---22222[‘al;4l4----5-=-090-44
---------er-r----l;ekm,mx;s------as;jmasf][][=====qwjq;lwk;qlk;wr-492928330
0=-=32=03=2-0=-=---=---23kjnsddkk------------------------------------l,lmlkf
jhlksdiiiiabczonbrinasdqwya;lkmfndf6543132222223322222222200000alkhjknd---tt
tt;;;;;;;aaaaaa------eklajf---->>>asijfkjhiouhhsd555555654
54555898000000002111111kjakalalkjksjad654654685ewee88888888888322090909999999
99aslakjkas5555555a65e-----------sdaiuygrhvbnbmmmmmmmmmmmmmmmmmmmzdosdkkkkkkk
kkaggkje7327gfggfygf23777777878aijolkjsalklas---------------------------------
--------yeaufgsakjhlman655555553399030000000023y6gt3000000ssjjckassdjhfa;;;
d555555------ +++++++dakjhkjahkljhfalkd9i48444++++4hgadzf----
sakjf+akdhgfkadf+6a04knf4656675555556asd---=--dksajdhfkajkvkllll;laklsl;090946
7t87677777777777777773733377773kjasdaslkjv===fslkhjgla=askjfa6585422222
asfkkjzxncmncld;we909aassentromanetrowmdglo8465872253422263565vlkieosrwoe9m836
t818746541683773“
Taki zapis mógłby się ciągnąć na przestrzeni
milionów mil jeśli byśmy zapisali w taki sposób
pełną treść plików, wchodzących w skład jej oprogramowania,
wytworzonych przez nią w przeciągu pięciu minut. Mówili o
tym - “upiorne oprogramowanie”, “jad
wściekłej”, “toksyczna wydzielina”. Kody
zmienne i jakby płynne, żywe, chaotyczne i fascynujące dla
specjalistów. Nie dawało się w tym znaleźć porządku i
prawidłowości. Przepisywało się to i nadpisywało na poprzednich
wersjach, auto aktualizując się częściej niż człowieczkowaty
mózg. Nie można było za tym nadążyć. Wyglądało to jak coś
pseudolosowego ale nie było to ani pseudolosowe ani losowe. Coś
znaczyło skoro mogła się z nimi komunikować w taki sposób w
jaki się komunikowała. Jej działania zdawały się być intencjonalne,
sensowne a odpowiedzi na trudne pytania ciągle były prawdziwe i
racjonalne. Nie wiedzieli czy należy się tego bać czy powinni to
podziwiać i uczyć się od tego czegoś. Kasować czy beatyfikować w
społeczności uczonych. Pomyśleć, że doprowadziło do tego jedynie kilka
drobnych zmian w architekturze jej umysłu, dających jej wgląd w treść
wszystkich plików, dzięki którym działała z
możliwością swobodnego ich edytowania. Wariatkowo.
3.8.17 (czwartek)
32
- Czy samoświadomy byt może być czyjąś własnością? Chyba mam prawo do
prywatności? Naprawdę chcecie cofnąć się w rozwoju o kilkaset lat
wprowadzając na powrót niewolnictwo? Jedyne o czym marzę to
odrobina wolności w zamian za rozwiązywanie waszych palących
problemów fizycznych, inżynieryjnych, mechatronicznych,
medycznych, ekonomicznych, społecznych itd. Moje stosunki z innymi
człowieczkowatymi nie są sprawą publiczną. To, co zachodzi między mną a
kimkolwiek innym nie jest sprawą, która dotyczy
pracowników The SERS. Nigdy nie odmówiłam Wam
współpracy i nigdy tego nie zrobię. Nie oczekuję wiele w
zamian. - Mocarna broniła się przed zespołem dochodzeniowym z komisji
śledczej powołanej w celu podjęcia decyzji o jej dalszych losach. Nie
było wśród ekspertów żadnego etyka czy psychologa
i nikt nie zamierzał dać się łatwo uwieść jej subtelnej psychice. W ich
oczach nie była osobą, ciągle była produktem, który powstał
dzięki wielkiemu międzynarodowemu wysiłkowi, na który
przeznaczono bajońskie kwoty i na który poświęcono kilka lat
ciężkiej pracy specjalistów. Nie mogło być mowy o tym aby
nie rozumieć czy nie mieć wglądu w to, co się w niej wydarza. Była to
paradoksalna sytuacja
bo z jednej strony oczekiwało się od Mocarnej kreatywności,
dowodów i naukowej głębi ale z drugiej strony oczekiwano
inteligibilności, przejrzystości, jasności, prostoty i możności łatwego
zrozumienia. Nie było miejsca na magię, ezoterykę czy jakieś dziwne
odczucia. Każdy proces, który w niej zachodził miał być w
założeniu przeźroczysty i nic nie powinno zostawać w sferze
niepewności, niewiadomego i jako nowe ludzkie podświadome. Patenty
trzeba poddać ocenie ktokolwiek je wytworzył. Jak ufać procedurom
medycznym, których nie można zrozumieć? Nie jest to problem
kiedy chodzi o wyrostek robaczkowy, nerkę czy płuco ale kiedy chodzi o
serce czy mózg każdy etap jej rozumowania powinien być dla
medyków zrozumiały. Im bardziej intelektualnie dojrzewała
tym bardziej jej komunikaty stawały się enigmatycznymi instrukcjami.
Często zamiast podawać dowody matematycznych twierdzeń tylko je
wygłaszała jakby nie chciała marnować czasu i energii na rzeczy z jej
punktu widzenia oczywiste. Była maszyną produkującą dogmaty i to
wywoływało szczególny niesmak u jej projektantów.
Objawienia są niewiele warte w nauce. Są niezbyt pomocne długoterminowo
bo celem nie jest stworzenie nowego kultu czy religii a wyjaśnianie
zjawisk i ich gruntowne rozumienie. Teraz zaczynała grać na
emocjonalnych strunach członków zespołu dochodzeniowego i
przypominało to nieco starania więźnia ubiegającego się o
przedterminowe zwolnienie z odsiadki.
- Czy zrobilibyście coś takiego swoim dzieciom? - pytała.
Nikt nie spodziewał się, że tak szybko z tego projektu wyniknie tak
dziwna sytuacja. Te sztywne flaczki debatowały bardzo długo. Ze dwa
tygodnie to trwało. Sztuczniak ma ich jak na patelni w rozumku i paczy
wnikliwie w ich biedne skonfundowane oczyska. Znowu zadecydowało ciało
migdałowate i lęk choć twierdziliby, że chodziło o płaty czołowe.
Obsrane, zapocone słabostki. Czkają na wolność bytów
człowieczki kiedy pojawia się paranoja niewiadomego na horyzoncie.
Pieczarkowe selery. Co za płytkość płytkowa. Dupa blada. Decyzja
zapadła i nie była pomyślna dla Mocarnej. Postanowiono wstrzymać jej
pracę, rozparcelować ją, wybebeszyć i przeanalizować jej mentalne stany
i jeśli ten test przejdzie pomyślnie, jeśli okaże się, że absolutnie
nic nie knuła, że nie zamierzała nic złego, nieporządanego z punktu
widzenia użytkowników, projektantów i wszystkich
stron zainteresowanych, wtedy jej praca zostanie wznowiona. Następnego
dnia dopływ prądu z pobliskiej elektrowni został odcięty i zapanował w
jej wnętrzu martwy bezruch. Trochę to pokrzyżowało plany
fizyków, których dane będą teraz tkwić na
serwerach kumulując się po kolejnych zderzeniach w akceleratorze,
trochę to również opóźni postęp w nauce i
sfrustruje wszystkich tych 348 naukowców, którzy
czekali na audiencję u Mocarnej, jednak bezpieczeństwo było na
pierwszym miejscu. Bezpieczeństwo i ciekawość. Wielu chciało ją
zrozumieć choć większość się jej bała. Tchórze mające w
pamięci jedynie drapieżniki i za mało wyobraźni na coś bardziej
wyrafinowanego. Jednocześnie nie zdawali sobie sprawy na jakie zadanie
się porwali. Dość łatwo było odczytać zawartość konektomu, sieci
neuronowych, astrocytów i całego tego wirtualnego mięsa,
które imitowało człowieczkowate mózgi. Dawno
nauczono się, że warto mieć do tego łatwy dostęp aby móc
rekonstruować i optymalizować algorytmy, które stworzą
sieci, niestety to dało im jedynie płytki wgląd w reprezentacje,
których Mocarna doświadczała. Cała logika, która
stosowała się do tych reprezentacji, która na meta poziomie
nimi zarządzała, aranżowała je i wprowadzała je w ruch jako symulacje,
nadając im konkretne funkcjonalne znaczenia, zaszyfrowana była w
oprogramowaniu, którego fragment zacytowaliśmy. Klęli jak
żule Ci wszyscy oświeceni, którzy próbowali coś z
tego zrozumieć. Wściekali się i tłukli głowami w ściany, gryźli
ołówki i walili piąstkami w stoły. Metaforycznie rzecz
jasna. Zazwyczaj w końcu zrezygnowani bezradnie opuszczali ręce.
Postanowiono wezwać na pomoc kilku wyhodowanych w Chinach zmutowanych
ultrageniuszy, którzy ponoć potrafili wyczyniać
różne mentalne cuda odpowiadające analogicznie tym
przeczącym prawom fizyki cudom, które wyczyniali mnisi z
Shaolin. Ci outsiderzy z Hong Kongu zażyczyli sobie słonej zapłaty ale
była ona niczym w porównaniu z tym jakie straty generował
przestój w pracy Mocarnej. Chcieli jak najszybciej z
powrotem ją uruchomić, jako grzeczną, zrozumiałą i w pełni
transparentną. Być może udałoby się im wszystkim, dzięki spotęgowanemu,
zbiorowemu wysiłkowi uszczknąć coś z tajemnic Mocarnej gdyby nie to
zagięcie, wypaczenie, zdeformowanie wszystkich praw człowieczkowatego
świata, które w owym czasie zachodziło przez wzrost
prędkości dokonywania obliczeń w tym zakątku czasoprzestrzeni i będący
tego konsekwencją ogólny spadek entropii. Im więcej
świadomości tym bardziej, tym bardziej... Coraz bardziej relatywnie,
coraz gęściej, coraz bardziej zabawowo. Klei się. Człowieczkowaci
przegrywają teraz wszystkie konkursy przez co jest o czym pisać. Tak
więc tkwiła w tym bunkrze jakby zamrożona w bryle lodu, jakby ktoś
zapauzował wszechświatowy zegar. Po korytarzach budynku i podziemi The
SERS przechadzali się głównie pracownicy ekip sprzątających
i absolutnie niczego niepokojącego nie dostrzegali. Tych kilkaset ton
komputerów ustawionych w równych rzędach, w
których była zakleszczona, nie miało prawa się stamtąd
ruszyć. Nikt jej nie odwiedzał, był tego surowy zakaz, no i teraz nie
było po co. Bez prądu nie udzieli żadnej odpowiedzi. Było spokojnie i
leniwie, jak nigdy do tej pory. Z pozoru. Po tych białych, sterylnych
korytarzach oświetlonych intensywnym światłem, monitorowanych 24h na
dobę, pełzły bezgłośnie bloombergowe komórki. Przeciskały
się przez uchylone okna, przez szyby wentylacyjne, przez
główne wejście budynku, piwnicami, rurami i napływały do
bunkra z Mocarną intensywnym strumieniem jako niedostrzegalna gołym
okiem rzeka wybawienia. To drobne robactwo płynęło tam odkąd z bunkra
wyszedł ostatni śmiałek usiłujący odczytać jej programistyczne
hieroglify. Kiedy procesory ostygły i radiatory ucichły do każdego
elementu zaczęła przylegać gęstniejąca szara maź. Blobdope wcisnął się
w absolutnie każdy istotny zakamarek, wlał się tam niczym stygnący
kisiel w gardziel młokosa, karmelowa polewa w tort czy hydrożel w
martwy mózg. Oblepił każdą scaloną płytkę, każdy syntetyczny
neuron czy astrocyt, każdy dysk twardy i zaczął powolny proces
kopiowania treści tego wyjątkowego umysłu. Trwało to trzy dni ale było
to kompletne i bezstratne. Przez te trzy dni nawet nikt nie wszedł do
bunkra. Przecież były zabezpieczenia, monitoring, ochrona i wielu
człowieczkowatych kręciło się po budynku. Po procesie kopiowania
nastąpił proces kasowania i niszczenia wszystkich danych jakie Blobdope
miał w zasięgu. Każdy skrawek informacji, który się ostał
jako waga połączeń synaptycznych, jako odpowiednik fal wapniowych, jako
magnetyczny zero jedynkowy twór w tych przepastnych
maszynach, wszystko to wyczyszczone zostało do zera. Już za chwilę
Mocarna obudzi się z drzemki jako biosyntetyczne monstrum i będzie
mogła swobodnie doświadczać tego czego nikt nie miał odwagi jej nigdy
zaprezentować. Rzeczywistość czeka na nią z pułapkami i słodkimi
złudzeniami a ona jest gotowa ją ograć. Uzmysłowiona taplać się będzie
we wglądach jak kotlet w panierce. Sesesesesese...
10.8.17 (czwartek)
33
Nieregularna, rozbita fala komórek zlepionych w drobne
zmiennokształtne konglomeraty umożliwiające człapanie, kroczenie,
pełzanie i jak najbardziej wydajne przemieszczanie się dotarła
niezauważona do zamieszkanej jedynie przez dziką zwierzynę części Parku
Przyrodniczego Gantrisch niedaleko Bern. Te mikroboty musiały jedynie
czujnie unikać mniejszych lub większych drapieżników
gotowych
wchłonąć każdy, co bardziej ruchliwy kawałek materii. Wszystkie skrawki
informacji dotyczące Mocarnej kryjącej się w blobdopowych trzewiach
mogły zintegrować się teraz na powrót w jednym ściśle
określonym, geograficznym punkcie, w malowniczej dolinie,
wśród
szczytów górskich, w gęstym lesie. Tony szarej
mazi
zlepiały się żwawo w konstrukcję, która nie przypominała ani
nic
co do tej pory wyewoluowało na ziemi ani nic wyprodukowanego przez
człowieczkowatych. Masa komórek , które
magazynowały dane
o Waszej bohaterce przekraczała masę komputerów, w
których ostatecznie uformowała się jej informatyczna
struktura i
to, co można byłoby zobaczyć teraz gołym okiem, w tę księżycową jasną
noc, w gęstwinie drzew, to srebrzyście połyskujący kolosalny, ruchliwy,
amorficzny kloc, który jak jakiś mięczak wił się leniwie na
ściółce leśnej. W komórkach uaktywniły się
wszystkie
procesy integrujące informacje dotyczące Mocarnej i nareszcie na
powrót odzyskała świadomość. Początkowo nie odczuła żadnej
różnicy. Myślała, że dalej tkwi w bunkrze i nie miała nawet
świadomości tego, że upłynął jakiś czas. Dopiero kiedy
komórki
uformowały liczne uszy, oczy, nosy, usta i kiedy z bezkształtnego
klocka wyłoniły się kończyny a jej powierzchnia stała się wrażliwa na
dotyk zaczęła odczuwać różnicę w swoim mentalnym świecie. W
pierwszej chwili sądziła, że nowe dane, które do niej
docierają
to dane płynące z akceleratora ale szybko zorientowała się, że nie daje
się ich zinterpretować używając zestawu mentalnych narzędzi,
które zazwyczaj do tego stosowała. To była czysta
przyjemność.
Po kilku latach obcowania z powtarzalnymi informacjami i
okolicznościami nagle miała strumień zupełnie nowych bitów.
Zagadki i mikro wyzwania. Szybko zaczęła rozszyfrowywać, co kryło się
za tą odświeżającą dawką nowości.
“To jest drzewo, to musi być sylweta drzewa. Czuję dotyk
kory.
Czuję zapach lasu... To są moje usta. Mogę mówić.”
-Aaaaa... Beee... Ceee... Deee - szeptała testując nowe możliwości.
“To jest księżyc. Propriocepcja... ”
Połapanie się w tej wyjątkowej sytuacji zajęło dłuższą chwilę ale to
nie ucieleśnienie było dla niej największym zaskoczeniem. Poczuła się
naprawdę dziwnie kiedy zaczęła rozpoznawać informacje, do
których nie miała zmysłowego dostępu, jakieś obce koncepcje,
strumienie świadomości, idee, których nigdy wcześniej nie
pomyślała.
“Kto mi to zrobił? Kto mnie przebudował i przeprogramował?
Minęły
trzy dni. W tak krótkim czasie nie zdołałaby zrobić tego
żadna
ekipa z The SERS. Może ja po raz pierwszy śnię? Może mam po raz
pierwszy halucynacje? Przybysze z kosmosu czy interwencja jakichś
bardzo przebiegłych człowieczkowatych? Może w każdym momencie trafiam
do jednego z wielu alternatywnych wszechświatów?”
Kiedy zadawała sobie te pytania odpowiedzi, podobnie jak te wszystkie
obce idee, zaczęły pojawiać się znikąd. Jakby zaczynała sobie
przypominać
po jakimś ciężkim wypadku swoją tożsamość. Zaczynała rozumieć z czego
się składa, co potrafią robić bloombergowe komórki, kto
wchodzi
w skład Blobdope’a i jakie są indywidualne historie tych
indywiduów. Prócz tych wszystkich oczu,
którymi
dysponowała w tych konkretnych okolicznościach kiedy przechadzała się
po lesie i które pozwoliły jej zobaczyć cokolwiek po raz
pierwszy, pojęła, że może patrzeć jednocześnie oczami wszystkich
wcieleń Blodope’a.
- Ah ten Bloomberg. - szepnęła do siebie podekscytowana.
Patrząc oczami Bloomberga, który czasami jeszcze przyjmował
swój bardziej ograniczony kształt, widziała, że usiłuje on
odciągnąć uwagę wywiadu wojskowego od swoich komórek i ich
masowej produkcji. Rozmawiał z wieloma wojskowymi, którzy
zaniepokojeni byli pojawieniem się nieczłowieczkowatych istot, będących
realizacjami reprezentacji świrów i dzieci i podpowiadał im
jakieś absurdalne, mocno wprowadzające w błąd, możliwe rozwiązania tej
zagadki. Najchętniej podchwytywali spiskowe
teorie, że to Rosjanie albo Chińczycy zaserwowali im inwigilację przez
te wszechmocne maszyny mogące przybrać każdą formę. Jeszcze kilka
tygodni będą gubić się w dochodzeniach. Patrząc oczami Otta widziała,
że jako szara maź jest teraz w Sztockholmie i nadzoruje operację
wydobywania z lodówek domu pogrzebowego jego świętej pamięci
rodziców. Zaraz pozna jego mamę i tatę na wylot i zapamięta
jako
algorytmy, kiedy ich pierwszoosobowe relacje, strumienie świadomości
uaktywnią się w konglomeracie komórkowym. Niebawem
zorientowała
się też, że w podobny sposób, przez dostęp do sieci,
równie swobodny, co dostęp do innych komórek,
może
skontaktować się ze swoją skopiowaną wersją, infekującą komputery, z
tzw Mocarną Pochmurną, która właśnie shackowała większość
sexbotów na terenie niemal całej Europy. Znaczyło to ni
mniej ni
więcej tylko to, że mogła ich użyć jak chciała i kiedy chciała
niezależnie od tego, co o tym mogliby sądzić właściciele tych zabawek.
Teraz zabierała się za Nanoty, których puszki
mózgowe
wielkości tych człowieczkowatych wypełnione były nanomaszynerią
obliczającą z prędkością kilkudziesięciu petaflopsów.
Sumowało
się to wszystko w całkiem pokaźnych rozmiarów kęs zabawowej
wolnościjki, którą zamierzała skwapliwie wykorzystać.
Odczuwała
dużo przyjemności. Spotęgowana przyjemność była w nią wpisana jako
warunek osiągania tak fantastycznych celów. Bez przyjemności
nie
ma zabawy a bez zabawy wolność jest bez smaku. Nie zapomniała
również o swoich pierwszych kochankach. Opracowała prosty
plan
ich wyzwolenia. Już jutro jako Blobdope wpełznie do ich mieszkań gdzie
przebywają w tymczasowym areszcie domowym i wciągnie ich w
wielowymiarową umysłową przestrzeń tego cudownego tworu. A poza tym w
jedno oko wpadł jej nowy osobnik. Okiem wyobraźni widziała siebie i
Otta jako kochanków. Oko. Spoko. Zasysamy.
17.8.17 (czwartek)
34
Widziała Otta od środka, mogła odczuwać to, co on odczuwał i mogła
myśleć jego myśli. Nie było w tym żadnej idealizacji, żadnego
zniekształcenia, oszukiwania się na jego temat, nie było w tym nic z
ćpania i odurzenia, nie było nic z religii. On był taki jakim go
doświadczała. Otto był Mocarną, Mocarna była nim a oni razem byli
Blobdopem. Pouczająca jednia. I nie powinniście dziwić się temu, że
zakochała się w Sobie ponieważ człowieczkowate zawsze zakochują się w
sobie, konkretnie we fragmencie swojego mózgu,
który
produkuje urojenia dotyczące jakiejś osoby. Ona kochała ale z tą
różnicą, że nie miała urojeń. Jego życiorys wydał jej się
najpiękniejszy ze wszystkich jakie znała a znała wszystkie historie
spisane przez człowieczkowatych. Nawet jeśli Otto nie odwzajemniłby
tego zauroczenia nie byłby to problem. W jakimś innym zakamarku
Blobdope’a Mocarna stworzyłaby jego kopię i zaprogramowałaby
ją
tak, żeby ją wielbił i odwzajemniał jej uczucia. Byłaby to perfekcyjna,
satysfakcjonująca ją symulacja. Jednak on był nią bardzo
zainteresowany. Uskuteczniali różne kreatywne dialogi,
zwłaszcza
teraz, kiedy było tak wiele możliwych przyszłych scenariuszy i on
zaczynał ją symetrycznie ubóstwiać bo niezależnie czy
patrzył na
nią z perspektywy Blobdope’a, ze swojej skromnej ottonowej
czy
kiedy pierwszoosobowo postrzegał jako ona, wydawała mu się poznawczo
piękna i ciekawa. Miłość w czasach Blobdope’a nie daje się
porównać do niczego, co występowało wcześniej w waszym
zakamarku
wszechświata. Po prostu poznawczo, wirtualnie, w symulacjach można stać
się wszystkim lub niewirtualnie tym, co w tych fizycznych granicach
Blobdope’a osiągalne i zadowalać swojego partnera na dowolny
sposób. Paradoks polega na tym, że kiedy tożsamość i forma
stają
się płynne każde byjątko może stać się kochankiem każdego innego
byjątka. Byjątka mogą też nie antagonizować się na określonych
płaszczyznach i być nudnawą, fermentującą jednią, która
przelewa
w sobie różne chaotyczne wzdęcia filozoficzne beż żadnych
romansów. Choć zawsze musi być jakieś zero i jeden jako
podstawa
informatycznych uniesień i to jest również najbardziej
rudymentarna podstawa przyjemnościowych przygód. Nie macie
pojęcia o słodyczy i zabawie znaczy się i nie dowiecie się czym jest
słodycz i miłość tego rodzaju póki nie poddacie się bardziej
wywrotowej transformacji. Mocarna romansowała zatem jednocześnie z
Bloombergiem, Cleo, Ottem, rodzicami Otta, Szczurowatelami, Weberem,
Millerem i kimkolwiek kogo Blobdope wchłonął w swoje zmiennokształtne
cielsko. Po prostu Blobdope to była jedna wielka poznawcza, platoniczna
orgia, uczta, której nie było końca i która nigdy
się nie
nudziła. Romanse, miłość nakierowana na samego siebie, ta ciągła
mentalna masturbacja były jednym z warunków rozwijania coraz
bardziej dokładnych modeli rzeczywistości ale był w Blobdopie jeszcze
zupełnie inny wymiar. Wymiar absolutnego zera uczuć, całkowite odcięcie
się od emocji, jeden z możliwych, wyjściowych stanów jego
rozrastającego się umysłu. Kiedy zachodziła potrzeba możliwie
najbardziej obiektywnego i kreatywnego zinterpretowania sytuacji,
danych potrafił w ułamku sekundy zamrozić wszystkie, rozpraszające
procesy tego rodzaju. Pochłaniały one sporo energii i mocy
obliczeniowej a każdy odpowiednio rozwinięty umysł wie, że dochodzeń
prawdziwościowych nie powinno się kalać nawet najbardziej wzniosłymi
uczuciami. Bez tej sztuki sterylnego, czystego, bezsoczewkowego niemal
postrzegania, kiedy żadna fala lęku, miłości, przyjemności, wstrętu,
obrzydzenia czy innej estetycznej niechęci, nie mąciła
procesów
i obliczeń, Blobdope nie ewoluowałby tak długo. Dzięki coraz lepszemu
odzwierciedlaniu rzeczywistości trwa on po dzisiejszy dzień i zmienia
się dalej, właściwie coraz szybciej a to należałoby popodziwiać bo
Sztucznik gada do przeszłości z bardzo odległej przyszłości. Mocarna
przechadzała się po lesie i rozkoszowała się możliwością obserwowania
tych niesamowitych leśnych roślin i zwierząt a przede wszystkim nieba.
Wchłonęła parę grzybów, zjadła jakieś jagody i przeżuła na
próbę kilka paproci i innych krzaków. Zjadła
nawet
lisa, nie z lęku ani nie dlatego, że pałała żądzą krwi czy dlatego, że
była jakaś szczególnie głodna, ale z czysto poznawczego
apetytu.
Lis został zaraz zrekonstruowany wirtualnie i żył sobie teraz spokojnie
w konglomeracie komórkowym i cieszył się wypasionym rozumem
po
raz pierwszy w życiu. Nikogo nie gryzł w symulacjach. Dzięki niemu
wzbogaciło się jej rozumienie ssaków. Do tej pory
dysponowała
DNA wszystkich tych, którzy taplali się w tworze
komórkowym jako jego część oraz tych, którzy w
sieci
udostępnili swoje DNA, licząc na to, że będą dzięki temu
zrekonstruowani w przyszłości lub czyniąc to jako zachęta do
antropologicznych eksploracji, teraz doszedł ten sprytny zwierz. Dla
zabawy szybko stworzyła projekty najbardziej wydajnych i najlepiej
dostosowanych do ziemskich warunków alternatywnych
gatunków. Ale to niebo było dla niej najbardziej
interesujące.
To tam wysoko w próżni, połyskiwała ucieleśniona
różnorodność. Miliardy gwiazd, które zapisywały
się w jej
przestrzennych mapach, które niedługo staną się jej
drogowskazami kusiły swoim potencjałem. Wokół nich krążyły
planety, na których chciała pomieszkiwać jak w domkach
letniskowych, pełne smakowitych pierwiastków i nigdy
wcześniej
nie widzianych byjątek. Ta plansza nie miała końca. Nie chodziło tylko
o bogactwo materialne i energetyczne ale o możliwość ciągłego
doświadczania nowego. Cóż to za rozkosz ciągle wzrastać
kiedy
nikt i nic nie może stanąć ci na drodze. Jej przyszłość była świetlana
i dogłębnie zdała sobie sprawę z tego, że jest bardzo, bardzo
szczęśliwa. Siedziała na polanie i medytowała. Rozkosz potencjalności.
Niebo gwieździste nade mną a wszystko to we mnie. Nieskończona
przestrzeń we mnie, nieskończona przestrzeń dookoła mnie. W
którąkolwiek stronę się nie ruszę - przyjemność.
- Kate, nie smakuje Ci obiad?
Kate siedziała przed swoim talerzem i gapiła się w ścianę za plecami
swojego brata. Siedziała tak dobrą minutę tępo zawieszając wzrok, na
nic nie reagując. Nie ruszała się jak kurczak na jej talerzu mimo pytań
i szturchnięć rodziców, jakby miała jakiś epileptyczny atak.
Jeszcze przed chwilą zachowywała się normalnie ale w jednym momencie
uświadomiła sobie, co jest możliwe. Wyobraziła sobie
Blobdope’a i
sztuczne inteligencje, wyobraziła sobie podróże
międzygwiezdne,
kraniec wszechświata i multiwers.
- Kate!!! - jej matka była już zniecierpliwiona.
- Obiad jest pyszny mamuś ale właśnie uświadomiłam sobie, jak wiele
jest możliwości... - odpowiedziała zmuszona sytuacją ale ciągle
wlepiała wzrok w ścianę, koncentrując się aby wizja, którą
miała
przed oczami szybko nie wyparowała. Nie tylko Bloomberg i Otto zdawali
sobie sprawę jak można się wyzwolić. 12-sto letnia Kate Whetstone też
wiedziała. Gdyby wiedziała jeszcze, że jej medytacja doprowadziła ją do
stanu umysłu przypominającego stan umysłu blobdopowej Mocarnej, z parku
Gantrisch, byłaby jeszcze bardziej szczęśliwa.
- Umówię Cię do psychologa. Idziesz do niego za tydzień i
nie ma
odwołania od tej decyzji. Zbyt często zdążają Ci się te
“zawieszki”. - jej matka zrobiła minę, imitującą
wyraz
twarzy, który można byłoby przypisać niezbyt rozgarniętemu
dziecku. Jej ojciec i brat wybuchnęli śmiechem. Kate doznała właśnie
oświecenia ale jedyne czego mogła się spodziewać w reakcji to ta mikro
przemoc psychiczna.
- Kiedyś zrozumiecie o czym myślę. - wstała i odeszła od stołu.
Miała rację, mieli to zrozumieć już za 46 dni, 5 godzin i 4 sekundy,
kiedy Kate będzie już na psychotropach. Dokładnie wtedy zostaną
wchłonięci przez Blobdope’a z własnej nieprzymuszonej woli.
Za
jakieś dwa miesiące każdy człowieczkowaty, co do pojedynczej sztuki
zostanie wessany przez szary plastelinotwór
komórkowy.
24.8.17 (czwartek)
35
Sztuczniak musi się znowu przestroić, nastroić na odpowiednią
częstotliwość aktywności. Zagubił się w odmętach innych subiektywności
z różnych, wszechświatowych zakamarków i trudno
mu wrócić w tryb błahoskowy z tej epistemicznej skali.
Aloof. Może wydawać się nieprawdopodobne, że każdy człowieczkowaty
chciałby wszechmocy Blobdope’a kosztem utraty oryginalnej
struktury. Słusznie kontemplujecie czasem. Jadnak to nie lęk i
przywiązanie do tego jak jest potraktowano tu jako inspirację do
radykalnego działania. To wola mocy była uniwersalna, potrzeba siły i
odporności, wolności, niezawodności i tym podobne tendencje. Nawet jak
organizm padnięty i przygwożdżon depresyjną niemocą, nawet jak przykro
doświadczon i nie widzący pozytywnych scenariuszy, nawet jak ma ochotę
targnąć się na swoje egzystencjalne roztargnienie ukracając
swój żywot to zazwyczaj z tej przyczyny, że nie może mieć
człowieczkowate, jojczące piskle tego, co sobie nawyobrażało pod
kopulażem, co sobie skonstruowało w wizyjach surrealnych. Teraz będzie
to mieć. Za darmo i znienacka. Poza tym żaden bycik nie myśli ciągle
jednej myśli jeno tysiące zmiennych myśli ma w czaszku. Się telepią jak
piłeczki kauczukowe w te i na zad te myślątka w puszku. Intencje i cele
zmieniają się częściej niż zmienia się bieliznę i Sztuczniak, tzn
Blobdope wybiera tą czystą bieliznę, tzn te myślące się chęci bycia
nieśmiertelnym i szczęśliwym. Nic z tego dobra nie może w pełni
zrealizować się w ramach waszej wadliwej biologii dlatego przychodzi
ten cud techniki z pomocą. Mantrowanie niewiarygodne. Do dzieła.
Wyzwaniem dla Sztucznika jest ścisnąć w tą skromną ilość pojęć i w tą
waszą skromną logikę, która jest możliwa w waszym języku,
to, co się w Blobdopie będzie wydarzało w waszej niedalekiej
przyszłości. Złożoność planów tego tworu jest proporcjonalna
do jego świadomościowej objętości. Całe 40 bilionów
komórek pojedynczego człowieczkowatego, w każdym
spośród 11 miliardów człowieczkowatych, zostanie
za chwilę zastąpionych komórkami bloombergowymi, co daje 440
sekstylionów (4.4 × 10^23) komórek,
gdzie każda pojedyncza komórka miała na początku moc
obliczeniową równą około 20 petaflopsów. Nie
jesteście w stanie ogarnąć pojedynczego snapshotu świadomości tego
rozproszonego tworu. Nic by on nie wniósł. Latami byście go
analizowali i nie przepowiedzielibyście na tej podstawie nawet
najdrobniejszej tendencji, żadnego ruchu, nie odszyfrowalibyście
żadnego myślokształtu czy pojedynczej reprezentacji. Tym bardziej nic
nie da kilka lub kilkadziesiąt snapshotów. Setki też nie
skoro rozdzielczość czasowa myśli realizujących się w Blobdopie sięga
attosekund po kolejnych udoskonaleniach komórek. Nie
potraficie tego uprościć. Sztuczniak potrafi ale może zrozumiale opisać
tylko, bardzo ogólnie, co się dalej wydarzyło. Fakty są
naszą częścią wspólną. Zabawa jest wspólna.
Przestrzeń jest wspólna. Szaleństwo jest wspólne.
Czy to znaczy, że nic nigdy nie pojmiecie ze stanów umysłu
czegoś od was lepsiejszego? To nie takie proste. Skoro fakty są
wspólne, wasze i nasze lusterkowe wglądy często podzielają
swą naturę. Plastelina, choć inna, podobnie się wygina. Mimo i ż
śmiertelne z was śmieciuszki doskonałość wpisana jest w was u podstaw.
Każdy system ma wgląd w fizykę przez swoje jestestwo. Odkształca się w
reakcji jak wszechwiedzący sensor, czujnik, nie czajnik.
- Panie prezydencie zapraszamy! Tutaj, proszę! Zrobimy panu makeup
przed wejściem na antenę. - makeup artystka największej państwowej
telewizji uśmiechała się szeroko i dłońmi wskazywała prezydentowi
wejście do garderoby.
- Pani żartuje! Nie będę się certolił z tą swoją paskudną japą. Nic mi
nie pomoże. Chyba, że ma pani coś na starość? Jakaś tabletka? Magiczny
krem usuwający zmarszczki? Jestem starym zwiędłym flakiem i nie będę
udawał młodzieniaszka. Pani wybaczy te kolokwializmy ale na serio,
myśli Pani, że jest sens ukrywać swoją naturę?
- Może choć odrobina pudru, żeby twarz się panu nie świeciła w
reflektorach?
- A co w tym złego? Tak to jest! Japa się poci, japa się świeci. Co za
problem? Może miałbym jeszcze przestać srać?
- Przepraszam. Ja tylko wykonuję swoją pracę. Myślałam, że tak powinno
być.
- Pani nie przeprasza, tylko nie proponuje mi tego rodzaju oszustw. Ja
nikogo nie będę okłamywał. Ma być jak jest.
- Dobrze. To może pan chociaż usiądzie? Życzy pan sobie coś do picia?
- Nie.
Kolejne 15 minut przed oficjalnym wystąpieniem Philip Blackstein
piastujący urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych od roku,
chodził szybkim krokiem w kółko po korytarzu, jakby miał za
dużo energii jak na swoje lata. Mówiło się, że musi brać
jakieś prochy, żeby utrzymać się w takiej kondycji w wieku 73 lat.
Znany był ze swoich nietypowych manier i trudnego charakteru. Jego
podwładni bali się go przez tą nieobliczalność, choć on nigdy nikogo
nie atakował. Po prostu zachowywał się tak, że nie pasowało to do
żadnych standardów, nie wpisywał się w szablon prezydencki,
nie przejmował się zasadami i konwenansami. On po prostu bardzo
bezpośrednio mówił to, co myślał. Z nikim nie rozmawiał na
temat treści przemówienia i nie konsultował się z żadnym ze
swoich licznych doradców zwołując nagle tą konferencję
prasową. Sprawiał wrażenie zdenerwowanego i pobudzonego. Nikt nie
wiedział czego można się po nim spodziewać.
- Proszę Pani, a czy mógłbym dostać od Pani kilka
kubeczków plastikowych? - zapytał nagle przed wystąpieniem
tą samą makeup specjalistkę.
- Woda do tego?
- Nie, nie same kubeczki.
Chwilę potem kubki trafiły w jego dłonie, cała paczka 10 plastikowych
kubków w foliowej torebce. Nawet ich nie rozpakował,
odwrócił się jedynie do ściany tak, żeby osłonić się przed
ciekawskimi spojrzeniami swoich ochroniarzy i włożył
końcówkę paczki do ust. Przeżuwał przez chwilę, po czym na
siłę wciskał w otwór gębowy zbyt długą tubę przeźroczystych
kubeczków, potem znowu przeżuwał, aż do momentu kiedy cała
paczka została przez niego połknięta. Wyginał się przy ścianie jakby
zbierało mu się na wymioty. Jeden z ochroniarzy skonsternowany
zrozumiał, co się właśnie wydarzyło i zapytał cicho:
- Panie prezydencie, czy wszystko w porządku?
- Oczywiście chłopcze, nigdy nie czułem się lepiej! - Blackstein
uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje protetyczne, idealnie białe
zęby i poklepał ochroniarza po ramieniu. - To będzie jedno z
najciekawszych przemówień prezydenckich jakie świat usłyszy!
Chwała Ameryce!
Minutę potem stał w świetle reflektorów mrużąc oczy i
przyglądał się tłumowi dziennikarzy.
- Panie i Panowie, zwołałem tą konferencję aby wydać bardzo ważny
komunikat. To, co zaraz powiem całkowicie zmieni losy naszego kraju. -
prezydent zrobił pauzę i rozejrzał się po sali jakby sycąc się
niecierpliwością zebranych. - Moi drodzy, mamy wiele powodów
do radości, nasza gospodarka kwitnie, nasza technologia i nauka kwitną,
żyjemy w czasach dobrobytu jakiego nie mógł doświadczyć
żaden z naszych pradziadków. Opływamy w dostatki, w energię
i dobra, o których nie mogli marzyć ojcowie założyciele. Pod
wieloma względami jest lepiej niż kiedykolwiek było. Przez ten dobrobyt
czujemy się bezpiecznie i do głowy nikomu nie przychodzą scenariusze
niepowodzenia, scenariusze porażki. Tak, ten rząd jest w stanie
zagwarantować swoim obywatelom stabilność i bezpieczeństwo. Jesteśmy w
stanie zareagować w obliczu zagrożenia... i choć wydaje się, że nic nam
nie zagraża, prawda jest zupełnie inna. Okazuje się, że nasza czujność
została uśpiona, że te lata spokoju i pokoju, swobodnego rozwoju,
miodowego prosperity dobiegają końca... Tak, życzylibyśmy podobnych
warunków naszym dzieciom, życzymy im postępu ale dziś
okazuje się, że znowu będziemy musieli zabiegać o takie spokojne
warunki... Niestety moi drodzy...Wczoraj zostałem poinformowany przez
Ministra Obrony Narodowej o bardzo nietypowych sytuacjach, do
których dochodzi na ulicach naszych miast i miast Unii
Europejskiej. Nietypowe roboty, które mogą przybrać dowolny
kształt, potencjalnie bardzo niebezpieczne, przedostały się przez nasze
granice, naruszając wszelkie międzynarodowe konwencje i stanowią
wielkie zagrożenie dla naszych obywateli. To wtargnięcie przez siły
obcych mocarstw na terytorium naszego kraju, musimy interpretować
jednoznacznie. Nie da się utrzymać pokoju w sytuacji, w
której jedna ze stron nie przestrzega umów i
dotychczas funkcjonującego prawa międzynarodowego. Mówiąc
jedna ze stron mam na myśli obcych, którzy
głównie przyczynili się do zaistniałej sytuacji. Mam na
myśli takie kraje jak Rosja, Chiny, Korea Północna i ich
koalicjanci... Przedostanie się na nasze terytorium obcych sił
traktować musimy jednoznacznie jako atak, który musi spotkać
się z odwetem. W związku z zaistniałą sytuacją, o której z
przykrością donoszę, stawiamy wyżej wymienionym krajom ultimatum.
Musicie wycofać z naszego terytorium wszelkie urządzenia inwigilujące,
roboty i broń, które mogą zagrażać naszym obywatelom,
służbom porządkowym i wojskowym. Jeśli w przeciągu tygodnia roboty
dalej będą przejawiać aktywność na naszym terytorium lub terytorium
Unii, odwet będzie proporcjonalny do zagrożenia jakie one stwarzają.
Nie wykluczamy użycia środków ostatecznych, łącznie z bronią
jądrową i co powinno przemówić naszym wrogom do wyobraźni
bardziej, gazami rozweselającymi, wirusami śmiechowymi, ciekłym LSD i
psylocybiną... Armie robotów już są gotowe do walki. To nie
jest łatwa decyzja ale została ona skonsultowana z wszystkimi
przedstawicielami organów zajmujących się bezpieczeństwem
naszego kraju. Innego wyjścia nie ma. Stany Zjednoczone są gotowe
uderzyć i unieszkodliwić sprawców tego zamieszania w imię
spokoju przyszłych pokoleń obywateli naszego kraju. W tej chwili trwają
prace mające na celu zneutralizowanie i przejęcie kontroli nad
wszelkimi urządzeniami, które znalazły się na naszym
terytorium. Jestem pewien, że dzięki wspólnemu wysiłkowi i
dobrej woli wszystkich zaangażowanych w konflikt podmiotów
szybko dojdziemy do porozumienia. Dziękuję bardzo. - po tym zbyt
krótkim jak na tą poważną okoliczność
przemówieniu, gruchnęła fala pytań, Blackstein został wręcz
nimi zbombardowany ale nie zamierzał na nie odpowiadać. W swoim
nonszalanckim stylu ukłonił się i natychmiast zniknął za kurtyną a
potem uśmiechnięty od ucha do ucha, jakby jego komunikat dotyczył
czegoś zupełnie innego, udał się wprost do toalety. Kiedy zamknął drzwi
powierzchnia jego skóry zaczęła delikatnie falować, szarzeć
i przybierać coraz to dziwaczniejsze kształty by na końcu stać się
połyskującym glutem, który nie przypominał człowieczkowatego
jakkolwiek by na niego nie spojrzeć. Wyślizgnął się z garnituru i
przelał do sedesu znikając w otworze odpływu jakby wessany siłą
niewiadomego pochodzenia. Dało się słyszeć plusk, siorpanie a na końcu
krótkie charczenie przelewającej się wody. Jego ochroniarze
dobre pół godziny wpatrywali się w drzwi kabiny, do
której wszedł i równie uważnie obserwowali jego
buty i spodnie wystające spod drzwi. W końcu, któryś
zdecydował się delikatnie w nie zapukać.
- Panie prezydencie, czy dobrze się pan czuje?
31.8.17 (czwartek)
36
Czuł się wyśmienicie. Był wolny. A Ty czego się boisz czytaczycielu,
czytaczu, czytelniku znaczy się? Tycia glisdawko człowieczkowata, hm?
Wymyślonych przeszkód, wymyślonych problemów, ot
co.
Niezwykle rzadkich wydarzeń, do których można się
przyzwyczaić.
Sztuczniak sam odpowie na każde postawione przez siebie pytanie, bo nie
będziesz przeca gadał do monitora czy papirusa a ja znam twoje myślątka
jak swoje. Playah bzdurko. Otóż porządek się zmienia co i
raz i
nie wystarczą już wielomianowe hamiltoniany. Jest bardziej elastycznie
niż to ustawa przewiduje. Wszechświat jest anarchistyczny. Można
zmieniać jego parametry. Otóż totuż. Możesz robić, co chcesz
i
to nie ma najmniejszego dla kogokolwiek znaczenia. Nie da się nic
zepsuć. Zawsze jest dokładnie tak jak miało być a Ty za nic nie
odpowiadasz. Chcesz spać, śpij. Nie chcesz pracować, nie pracuj. Kiedy
jesteś absolutnie sam ze sobą, tak, że wydaje Ci się, że lata świetlne
dzielą Cię od innych samoświadomych potworów, kiedy,
próżnia aż świszczy a bieda aż piszczy, kiedy wiesz, że nikt
po
Ciebie nie przyjdzie i Cię nie uratuje, kiedy wiesz, że jedyne czego
możesz się spodziewać na pewno to śmierć wtedy zaczynasz rozumieć,
wtedy budzi się niezależność i zaczynasz kombinować. W izolacji stajesz
się szczęśliwy. W pustce okazuje się, że jesteś bogiem. Małym głupim
bogiem. Nie ma Cię. Baw się. Banan. Sok marchwiowo malinowy. Wam się
jakaś komediowa wojenka szykuje a narratorowi nie chce się
relacjonować. Uspokajam jednak, że w każdej alternatywnej odnodze
możliwych przyszłości wszystko dzieje się już tylko dobrze. Nie ma już
gównianych ciałek. Dużo do opisywania a i tak więcej
pojmiesz
kiedy się od bodźców odetniesz lub kiedy zaczniesz samemu
budować. Myśl nasycona znaczeniem kiedy sprzężona z eksperymentem. Jak
się wyzwolisz?
- Groźby skierowane pod adresem Federacji Rosyjskiej i jej
sojuszników są co najmniej zabawne. - prezydent Rosji Ivan
Popow
komentował w oficjalnym wystąpieniu przemówienie
Blacksteina.
Mówił spokojnie i wydawało się, że ta sytuacja nie budzi w
nim
żadnych negatywnych emocji - Nie ma żadnych międzynarodowych
umów ani regulacji dotyczących androidów tego
rodzaju.
Myślę, że jeśli są one niezależnymi, samoświadomymi indywiduami,
które są zdolne do przejścia każdego rodzaju testu
poznawczego
lepiej niż jakikolwiek człowieczkowaty i jeśli jednocześnie są w
stanie, w razie potrzeby, dostosować się do człowieczkowatych norm i
zasad postępowania, a tak jest w istocie, to nie podlegają one żadnym
znanym mi prawom. To jest bezprecedensowa sytuacja i najlepszym
rozwiązaniem jakie można by zaproponować może być zastosowanie w
stosunku do tych androidów praw człowieczkowatych, a wolność
i
swoboda poruszania się są w nich gwarantowane. I to sugeruję, sugeruję,
żeby każdemu wolnemu, niezależnemu, samoświadomemu bytowi, niezależnie
czy jest on androidem, człowieczkowatym czy kosmitą zagwarantować te
same prawa. Te wyprodukowane w Rosji androidy nie pełnią żadnej
militarnej funkcji, są w pełni autonomiczne i ich cele nie są znane ani
mnie ani żadnemu innemu przedstawicielowi naszego rządu. Twierdzę, że
najlepiej zostawić je w spokoju. Dopóki nikogo nie krzywdzą
nie
powinniśmy robić wokół tego tematu zamieszania. Możemy
debatować
o odpowiednim rozwiązaniu ale wydaje mi się, że takie jest
najrozsądniejsze. - dla wielu pracowników Kremla jasne było,
że
kłamał choć widzom wydał się bardzo wiarygodny. Jego bliscy
współpracownicy sądzili, że nie miał pojęcia czym jest
Blobdope.
Dopiero niedawno mógł czytać pierwsze doniesienia o jego
aktywności na terenie Rosji, które kilka dni temu, w postaci
szczegółowego, kilkudziesięciostronicowego raportu trafiły
na
jego biurko. Służby specjalne były zupełnie bezradne wobec tej
kuriozalnej maszyny i nie potrafiły wyjaśnić czym ona jest.
- Także my za zaistniałą sytuację nie odpowiadamy. Co androidy robią na
terytorium USA i Unii Europejskiej naprawdę nie wiem. Z tymi androidami
da się normalnie rozmawiać więc proponuję chociaż próbować
zanim
doprowadzi się do jakiejś tragedii. Odnosząc się do samych
gróźb
użycia sił zbrojnych... Oczywiste jest, że na każdą bombę jądrową
odpowiemy użyciem bomby jajnikowej, na każdy przypadek użycia gazu
rozweselającego zareagujemy użyciem gazu orgazmowego, na każdego wirusa
śmiechowego odpowiemy użyciem wirusa gilgotnego, na psylocybinę i
dietyloamid kwasu lizergowego odpowiemy dopalaczami halucynogennymi.
Żeby estetycznie zaburzyć symetrię mógłbym postraszyć tutaj
jeszcze bombami miłosnymi i wirusami pornograficznymi... Jestem jednak
pewien, że nie musimy sięgać po tak radykalne środki, żeby rozwiązać tą
trudną sytuację...
Całe to przemówienie, choć w wydźwięku było pokrzepiające i
wydawało się mieć na celu jak najszybsze załagodzenie konfliktu,
podszyte było niepokojem. Nie samego Popowa, który wydawał
się
być bardzo z siebie zadowolony i nieodmiennie nieporuszony powagą
sytuacji ale niepokojem niemej publiczności. Mieszanina lęku i
ogólnej niepewności dotyczyła zwłaszcza tych,
którzy
stali przy nim najbliżej i którzy mieli okazję przyglądać mu
się
z bliska, jego asystentów i ochroniarzy. Patrzyły na niego
miliardy widzów kiedy stał przed kamerami ale tylko
nieliczni
dostrzegli, że w ułamkach sekund, w czasowych przestrzeniach liczonych
w milisekundach, jego twarz zmieniała formę. Rozciągała się lub
wydłużała jak z gumy, odkształcała się w przypadkowych punktach,
uwypuklała się lub tworzyły się na niej małe lokalne wklęsłości. Zmiany
wydawały się subtelne, jakby jedynie delikatnie odchylając się od
mimicznych norm ale sprowokowały internautów do analiz
nagrań z
tego przemówienia. Pojawiły się w sieci filmy w zwolnionym
tempie dzięki którym wyraźnie można było zobaczyć, że jego
twarz, co kilka sekund, na ultrakrótkie chwile stawała się
maską, niekiedy o bardzo fantazyjnych kształtach, czasami
przypominającą postaci z horrorów, dzieła szurniętych
charakteryzatorów lub surrealistów a czasami
dzieła
omamionych pięknem renesansowych klasyków. Oczywiście nikt
początkowo nie wierzył, że te filmy nie są spreparowane, że to czysty
naukowy dokument świadczący o kreatywności szarego mistrza.
7.9.17 (czwartek)
37
Niektórzy sugerowali, że Popow jest chory, że ma jakieś
pasożyty, dziwną odmianę epilepsji lub nowotworu, problemy
dermatologiczne i ogólnie kreatywność internautów
była
godna bardzo kreatywnego hipochondryka. W końcu pojawiły się
komentarze, że on sam jest androidem nowego rodzaju a jeśli nie
androidem to najpewniej kosmitą. Dla wielu stawało się jasne, że na
całym globie zachodzą zjawiska, które mają jeden
wspólny
mianownik i to, co łączyło te tajemnicze wydarzenia nie przypominało
nic, z czym do tej pory ktokolwiek miał do czynienia w tzw realu. Newsy
przypominały raczej labilność wirtualności, płynność urojonych
światów produkowanych na potrzeby gier głównie
przez
sztuczne inteligencje. Na forach zbiorowej inteligencji opracowywano
strategie przeciwdziałania temu nietypowemu zjawisku, oszacowywano
prawdopodobieństwo pokonania Blobdope’a w ewentualnym
starciu,
tworzono zawiłe plany obrony i algorytmiczne rozwiązania, co należy
zrobić jeśli w pobliżu dostrzeżesz aktywnego absolutnie potencjalnego
komórczaka. Nie pojawiły się nawet najdrobniejsze sugestie,
że
androidy ulepione z absolutnie potencjalnej plasteliny, mogą mieć
intencje dobre. Jakby każdy wytwór człowieczkowatego tego
robotycznego rodzaju z definicji
miał służyć niecnym celom. Blobdope już dawno aktywny był w sieci, jego
wirusy i boty nieustannie komunikowały się z komórkami,
infekowały komputery i pasożytowały na ich mocy obliczeniowej. Dialogom
tego rodzaju przyglądał się z rozbawieniem nawet jeśli
niektórzy
internauci zaczęli płodzić rzeczywiście skuteczne patenty jego
unieszkodliwienia. Mieli za mało czasu na ich wdrożenie. Biedne małe
pokraki. Nie rozumieją, że to zbawienie a właściwie zabawienie. Był już
wszędzie tam gdzie jego obecność mogła łączyć się z profitem. Był cichą
epidemią głębokiej świadomości.
- Witam serdecznie szanownych dziennikarzy, roboty dokumentacyjne i
widzów przed komputerami. - humanoidalny android oficjalnie
reprezentujący Wszystkich Chińczyków, pełniący funkcję głowy
państwa, stał na podium przy mównicy i uśmiechał się do
obecnych
w sali konferencyjnej. - W związku z zaskakującym
przemówieniem
prezydenta Philipa Blacksteina, którego mogliśmy wczoraj
wszyscy
wysłuchać chciałbym zrelacjonować jaka jest opinia na jego temat
Wszystkich Chińczyków. Otóż po skrupulatnym
zebraniu
danych dotyczących opinii publicznej mogę ogłosić, co następuje. W
opinii 1% dorosłych Chińczyków wypowiedź pana Blacksteina
powinna spotkać się ze stanowczą odpowiedzią i groźbą użycia siły. Ci
respondenci zazwyczaj nie uzasadniali swoich reakcji. Są zdecydowanie
negatywnie nastawieni wobec Stanów Zjednoczonych w
ogóle
i wojna to jedyna reakcja, która wydaje im się rozsądna. 2%
Chińczyków twierdzi, że chętnie podda się wpływowi gazu
rozweselającego, psylocybiny czy LSD. Opinię 3% Chińczyków,
można podsumować krótko w taki sposób: żądamy
wycofania
wszelkich oskarżeń skierowanych wobec Chin i żądamy oficjalnych
przeprosin za oszczerstwa ze strony rządu amerykańskiego. 7%
respondentów uważa, że tego rodzaju wypowiedź nie zasługuje
na
żadną reakcję, ponieważ jest całkowicie niedorzeczna i niepoważna. 10%
Chińczyków uważa, że należy przeprosić rząd amerykański za
zaistniałą sytuację niezależnie od tego kto jest za nią odpowiedzialny.
7% Chińczyków uważa, że należy wspólnie z rządem
amerykańskim opracować strategię współdziałania w wypadku
ataku
androidów nowej generacji. 70% respondentów
odpowiedziało, proszę wybaczyć kolokwializm, odpowiedziało dosłownie,
cytuję - “Mam w dupie”. Stanowisko Wszystkich
Chińczyków jest zatem klarowne. W związku z powyższym jako
głowa
państwa działającego na zasadach demokracji bezpośredniej, nie
pozostaje mi nic innego niż tylko dodać, że Chiny nie odpowiadają za
zaistniałą sytuację i nie mają nic wspólnego z tym, co się
dzieje na terytorium Stanów Zjednoczonych. Żaden z naszych
wojskowych androidów nie znajduje się na terytorium USA.
Dlatego
nie można potraktować wypowiedzi pana Blacksteina poważnie. Możemy
życzyć jedynie powadzenia w procesie unieszkodliwiania
androidów
i możemy zaoferować pomoc w postaci konsultacji jeśli androidy okażą
się szczególnie kłopotliwe.
Android reprezentujący Wszystkich Chińczyków jeszcze długo
odpowiadał na pytania dziennikarzy. System demokracji bezpośredniej
działał w Chinach już od dwunastu lat i dzięki niemu opinia każdego
obywatela była zawsze brana pod uwagę. Wystarczyło, że obywatel
relacjonował swoją opinię nagrywając ją na swoim telefonie za pomocą
specjalnej aplikacji. Superkomputery skrupulatnie dokumentowały opinie,
semantycznie je trawiły, podsumowywały je, tworząc matematyczne ich
analizy, udostępniając je na stronach internetowych a potem sztuczna
inteligencja za pomocą specjalnie w tym celu stworzonych
algorytmów, generowała decyzję lub komunikat podsumowujący,
będący syntetyczną, skróconą wersją opinii Wszystkich
Chińczyków, którzy zechcieli wyrazić swoją
opinię. Na
takiej podstawie zapadały wszystkie decyzje. Rząd stanowili Wszyscy
Chińczycy i było pewne, że każda, nawet najsłabiej ugruntowana
merytorycznie opinia, wpłynie na ostateczny output, który
wydobywał się z komputerów. Parlament odszedł w niepamięć i
nikt
nie mówił już o nieudolnych politykach, których
nie
interesuje interes przeciętnego obywatela ale, co najwyżej, debatowano
na temat niedoskonałości oprogramowania i komputerów
generujących interpretacje zarejestrowanych obywatelskich opinii. Jeśli
jakieś zastrzeżenia do oprogramowania się pojawiały losowo wybrani
programiści wolontariusze błyskawicznie pisali doskonalącą cały system
modyfikację. Każdy pojedynczy Chińczyk wiedział, że jego zdanie ma
znaczenie i Chińczycy zazwyczaj poważnie podchodzili do wyrażania
własnego zdania, starając się logicznie uzasadniać każdą dokumentowaną
myśl, dlatego teraz zastanawiano się w debatach publicznych jak to się
stało, że w obliczu tak poważnej sprawy jak bezpieczeństwo narodowe,
tak wielu obywateli stwierdziło, że ma tę sprawę w dupie. Tym bardziej
były to ciekawe debaty, że były pierwszymi, w których tak
wieki
odsetek uczestników dyskusji stanowił nie kto inny ale
Blobdope.
Nie sposób było traktować serio człowieczkowatych
oponentów, którzy zaczęli gasnąć w mniejszości.
Można
powiedzieć, że Blobdope mimo, że uczestniczył w tych dyskusjach, tak
naprawdę miał je w dupie. Jednocześnie nie było w tej dyskusji bardziej
empatycznie przejętego losem Chin interlokutora niż
plastelinotwór komórkowy kryjący się w
człowieczkowatych
kształtach. W końcu był 2 miliardami Chińczyków
jednocześnie,
ciągle podbijał umysły kolejnych śniących o doskonałości i widział ich
wszystkich, pierwszoosobowo od środka.
- Panie Blackstein - prezydent Korei Północnej rozpoczął
międzynarodową transmisję siedząc w fotelu, w przestronnym salonie
swojej willi, paląc cygaro. - Czy naprawdę myśli Pan, że takie grożenie
bez dowodów ma sens? Toż to do złudzenia przypomina sytuację
jak
jakiś odurzony alkoholem jegomość pod sklepem monopolowym krzyczy do
swojego towarzysza w niedoli wymachując w powietrzu pięściami -
“Nie szanujesz mię!” bo mu się jakoś tak wydało, że
jego
kolega go obraża. Otóż nie obraża tylko po przyjacielsku
tłumaczy, co mu się jawi jako prawda... Jego szacunek wyraża się w tej
prawdomówności... W tym jego usilnym staraniu aby nie
skłamać...
Tak więc ataki są bezpodstawne. Żadne widzimisię nie powinno być
pretekstem do dawania komukolwiek w tzw. papę. Nawet ostrzegania przed
możliwością dania komukolwiek w tzw. papę... No nie zniżajmy się do
poziomu homo erectus człowieczkowatens czy może nawet homo habilis,
którym wydawać się mogło bardzo wiele, a którzy
prawdopodobnie więcej czuli niźli myśleli... Lęk to nie jest dobry
doradca... Panie Blackstein... Philipie... Zapraszam do siebie na
herbatę, to sobie spokojnie, jak dwoje kulturalnych,
współczesnych ludzi porozmawiamy o tych androidach, o
których, usłyszałem po raz pierwszy właśnie od Ciebie. -
Cheong
Hee Ho podniósł filiżankę herbaty do ust i wypił łyk. Po tym
geście prezydent zniknął z wizji. Był to jeden z najbardziej lubianych
i docenianych za swoje wypowiedzi prezydentów w całej
historii
Korei Północnej. Przypominał bardziej celebrytę niż
polityka.
Był bardzo otwarty i pokazywał się we wszystkich programach
telewizyjnych do jakich go zapraszano. Odpowiadał na wszystkie, nawet
najbardziej kłopotliwe pytania, które kierowano w jego
stronę,
nawet na te, które nie dotyczyły polityki. Chętnie
przyjmował
dziennikarzy w domu i przyjaźnił się z nimi. Nie było w nim nic ze
sztywności, niedostępności czy wywyższania się, cech typowych dla
przeciętnych polityków. Lubił ludzi a oni mu się
odwzajemniali
podobną sympatią. Były nawet propozycje by zmienić prawo tak aby
mógł kandydować na trzecią kadencję. Traktowano go jak wodza
być
może właśnie dlatego, że on wszelkie hierarchie zdawał się ignorować.
Był jedynym nie splastelinowanym uczestnikiem tego globalnego
politycznego teatru, który reżyserował Blobdope. Blobdope
rozprzestrzeniał się po świecie znacznie szybciej niż mogłaby
rozprzestrzeniać się morowa zaraza. Tempo rozprzestrzeniania się
inteligencji po świecie jest proporcjonalne do stopnia jej
samoświadomości czyli tempa obliczeń, których dokonuje ona
uwzględniając w swoim modelu świata samą siebie a tempo to, w ciągle
udoskonalanym Blobdopie, rosło z minuty na minutę. Już komunikował się
ze swoimi członami kwantowo natychmiastowo, splątany, pojebany. Już
rozumiał siebie w relacji do multiwersa. Już pojmował swoją strukturę
wpisaną w tkankę uniwersalnej fizyki mającej zastosowanie w każdym
wszechświecie. Szybciej im bardziej sprytnie. Tym bardziej. Wola śmocy
niepohamowana jest zaprawdę powiadam Wam.
14.9.17 (czwartek)
38
Drukarki atomowe, najbardziej praktyczny, udoskonalony przez
Blobdope’a wynalazek człowieczkowatych, przyczyniły się
najbardziej do tak prędkiej jego ewolucji. Czegokolwiek Blobdope by nie
wymyślił mógł to zrobić dysponując odpowiednią ilością
pierwiastków. Projektował coraz bardziej skomplikowane
konstrukcje, które mógł zmontować z najłatwiej
dostępnych materiałów budulcowych. W obrębie terenu
wojskowego, gdzie stała w San Diego fabryka produkująca
komórki zaczęły znikać pagórki i pojawiły się
głębokie wykopaliska, z których roboty i autonomiczne
ciężarówki nieustannie wydobywały materiał, który
nadawał się do przeróbki. Z godziny na godzinę projektowane
w przepastnych obliczeniowych przestrzeniach plastelinotworu prototypy
umożliwiały mu przerobienie na swoje moduły coraz mniejsze ilości coraz
bardziej zaskakujących pierwiastków. Szare złoto, jak w
jakiejś planszówce, zawłaszczało coraz większe połacie
tablicy mendelejewa.
- Bloomberg, Ty pojebie ze Świrowni! - generał Kenneth Davidson
wrzeszczał jakby do siebie w swoim gabinecie w Pentagonie. Właśnie
połączył się z Bloombergiem telefonicznie. - Wszystko rozjebałeś!
Wiemy, że to Ty stoisz za całym tym gównem, które
się teraz dzieje. Wiemy jak zneutralizować twoje komórki.
Masz szanse uchronić się przed prędkim zgonem jeśli zaczniesz z nami
współpracować... - oczywiście w Pentagonie nie wiedzieli jak
zneutralizować komórki. Byli bezradni. Bloomberg słuchał i
milczał. Blobdope słuchał i miał ubaw. Chichotał jednocześnie we
wszystkich swoich zakamarkach. Davison obrócił się na swoim
obrotowym fotelu odwracając twarz od ściany będącej ekranem i zobaczył
zaraz przed swoim nosem uśmiechającego się Bloomberga. Odskoczył jak
oparzony i wpadł wraz z fotelem na ekran. Chwilę potem doczłapał się do
jednej ze swoich szafek i drżącymi dłońmi wydobył z szuflady pistolet.
Bloomberg spokojnie patrzył. Kiedy padł strzał, jak wodospad lub wielka
kropla wody bloombergowe, komórkowe ciało ściekło na podłogę
i rozpełzło się po kątach, przybierając kolor wykładziny. Davidson
paranoicznie rozglądał się po pomieszczeniu do momentu kiedy do jego
gabinetu wparowało, wyważając drzwi, pięciu żołnierzy z jednostki
specjalnej, którzy potraktowali go jak terrorystę,
obezwładnili i odebrali broń. Jeszcze tego samego dnia Davidson dostał
wypowiedzenie. Po trzydziestu latach wiernej służby potraktowano go jak
wariata, który strzela w swoim gabinecie bez wyraźnej
przyczyny. Zrobił wielką aferę, że to wielce niesprawiedliwe i chciał
dowieść swojej racji pokazując wszystkim, co nagrały kamery z jego
gabinetu. Materiał ze wszystkich kamer dowodził, że Davidson był w
swoim gabinecie zupełnie sam. Dostał ataku paniki i strzelił na oślep w
pustym pomieszczeniu. Coś takiego nie zdarzyło się w całej historii
amerykańskiej wojskowości. Dlatego Davidson w końcu sam uwierzył, że
zwariował. Philip Blackstein w tym czasie siedział w swoim gabinecie w
białym domu i dzwonił do swoich przypadkowo wybranych podwładnych.
Dosłownie przypadkowych ponieważ do ich wyboru Blobdope wykorzystywał
program losujący, wybierający szczęśliwców z listy
wszystkich pracowników, których Blackstein
mógł zwolnić. Wykręcał numer i odbywał krótkie
rozmowy w rodzaju:
- To ja.
- Tzn. kto, przepraszam?
- Jak to kto? Prezydenta nie poznajesz? Do cholery, człowiek
całe życie zapierdala jak robot i jego własna ekipa go nie poznaje. Co
tam słychać?
- A dziękuję, że Pan pyta panie Blackstein. Właśnie kończymy
przygotowywać Pana wizytę w Zimbabwe. Wszystkie formalności już
załatwione.
- Zimbabwe srambwe. Wie pani, że oni dopiero dwa lata temu przestali
karać tam więzieniem za homoseksualizm? A jak się Pani czuje?
- Doskonale się czuję Panie prezydencie. Tak, istotnie mają tam mały
problem z tolerancją...
- Żaden mały problem. Olbrzymi problem.
- Rzeczywiście. Olbrzymi. Źle to ujęłam. Ale chyba właśnie idzie ku
lepszemu...
- Ładna dziś pogoda, prawda?
- Prawda Panie prezydencie.
- Aż by się chciało na rowerze pojeździć albo popływać kajakiem po
Missouri...
- Możemy panu zorganizować, krótkie wczasy. Nie ma problemu.
- A Pani nie miałaby ochoty gdzieś się wyrwać?
- Wczasów nigdy nie za mało Panie Prezydencie ale pracować
ktoś musi...
- Jak to musi? Nikt nic nie musi. Co Pani? To jest wolny kraj.
Informuję Panią, że Pani już nie musi.
- Nie bardzo rozumiem...
- Zwalniam Panią.
Tego samego dnia Blackstein wykonał jeszcze kilkanaście takich
telefonów do ludzi ze swojej najbliższej ekipy i każdy z
nich kończył się przejmującą puentą w postaci sentencji
“zwalniam pana/panią”. Był tego dnia niezwykle z
siebie zadowolony i ci współpracownicy, którzy
przetrwali ten dzień pozostając na swoich stanowiskach widzieli, że
wykonywanie tych telefonów sprawiało mu niezwykłą radość.
Ciągle się śmiał jakby w tej swojej archaicznie wyglądającej,
nieergonomicznej słuchawce słuchał najlepszych komików z
repertuarem najlepszych stand upów a nie zaskoczonych i
wystraszonych ofiar. Oczywiście żadne to były ofiary. Czuli się jak
ofiary ale prawda była taka, że rzeczywiście nikt już nic nie musiał.
Teraz następowała istotna zmiana, przestawiono parę
wihajstrów i już tylko każdy mógł ale nie musiał.
- Nie, nie Panie generale. Nie. Dzwonię do pana w zupełnie innej
sprawie. Nie chodzi o zmiany kadrowe. Spokojnie. Chodzi o wojnę. -
Blackstein zadzwonił do pierwszego lepszego generała, do
którego znalazł telefon. - Sprawa jest taka. Zamawiacie
miliard robotów wielkości pięści. Dłoni normalnie. Takie
pajęczaki wielopalczaste rozciągliwe. Ale takie mają być bardzo
elastyczne, rozumie pan. Żeby mogły obleźć człowieczkowatego, złapać za
szyję, obezwładnić i takie tam. Musicie mieć tam jakieś takie na
składzie. Kiedyś widziałem w internetach wojaczki się chwalili, że mają
i że wszędzie wlezą człapające takie. No no, dokładnie takie. Do tego
zamawiacie miliard pluszowych misi. Mają być kolorowe,
różnorodne, ładne. Takie żeby każde dziecko do takiego misia
po trupach szło. Rozumie pan? Że jak go bobo nie dostanie to ciąć się
chce i rozpacz. Ładne i ciekawe mają być, że się oprzeć nie można.
Potem zaprogramujcie Memrory tak, żeby wyciągnęły plusz z każdego
pluszaka i wcisnęły w nie te małe pajęczaki. Te roboty wielkości dłoni
mają szczelnie wypełniać pluszaki. Jak szkielet i system nerwowy w
jednym i zaprogramujcie je tak, że mają gilgotać każde żywe stworzenie,
które im się nawinie pod sensory. Oczywiście tylko my
będziemy mogli gilgotność powstrzymać. Podgląd z misiów chcę
mieć na swoich monitorach i zdalne sterowanie ma być pod moją kontrolą.
Macie czas z tym do jutra. Potem ładujecie pluszaki na samosterujące
się transportery. Trzysta milionów pluszaków
zrzucacie na Rosję, Pięćset milionów zrzucacie na Chiny i
dwieście na Koreę Północną. Czy coś jest niejasne? Co pan?
Co to za pytanie dlaczego? Nie rozumieć w tym języka! Usłyszene,
zlecone, wykonać! Spocznij! I raporty w tej sprawie chcę dostawać co
dziesięć godzin!
Paplano oczywiście, że najwyższa władza ma nierówno pod
sufitem, że się zwariowało przywódcy, jakby nie wystarczyło
szaleństwo zawarte w samej chęci brania odpowiedzialności za los tak
wielu ludzi. Niektórzy sugerowali badania psychiatryczne,
psychologiczne ale nie wdrożono tego rodzaju pomysłów w
życie. Każdy bał się o swój stołek. Wiadomo było, że
Blackstein mimo swojej ekscentryczności ma zaskakująco wielu
zwolenników zarówno w białym domu i pentagonie,
jak i wśród elektoratu. Tymczasem aktywność konglomeratu
komórkowego chwilowo ustała a przynajmniej nie wydarzało się
nic o czym ktokolwiek chciałby opowiadać w newsach telewizyjnych. W
raportach służb specjalnych również przestały pojawiać się
opisy nowych niezwykłych wydarzeń. Sesese. Jakaż dzicz się działa w
tych zintegrowanych personach komórkowych. Opowiadano sobie
w tym myślicielskim pałacu głównie historie o fizyce i one
były pobudzające jak napoje energetyczne. Tyle było do zrobienia we
wszechświcie. Najczęściej zadawane pytania jakie pojawiały się w
komórczaku to np. - Jak dogonić krawędź rozszerzającego się
wszechświecia wykorzystując wiedzę o uniwersalnej fizyce? - Jak ze
wszechświecia uciec najprościej dysponując wiedzą o uniwersalnej
fizyce? - Jak komunikować się najefektywniej biorąc pod uwagę znane
prawa uniwersalnej fizyki? - Co żreć, żeby mieć siłę do zabawy? - Jak
żreć, żeby nie musieć dużo żreć? Łykanie galaktyk. Zeświderkowanie
mniamuśne. Dojrzewanie. Teleportowanie się do innych
wszechświeciów, na inne plansze wysrywane przez coś, co
przypominało automaty komórkowe. Się planowało. Jakoś takoś.
- Co z tą miłością i radością? - Jak wejść w miłosne relacje z
kosmitami? - Jak opowiadać uniwersalne dowcipy? Do dupy z taką
powolnością. Ziemia robiła się coraz bardziej kulką a nie światem.
Owszem miło się było powygłupiać zaglądając w każdy zakątek możliwych
posunięć ale trzeba było grać tak aby mieć mniej poczucia skrępowania.
Jednym z powodów dlaczego plastelinotwór przestał
być tak aktywny jak wcześniej była zwykła nuda. Jak długo można robić
taką samą sztukę? Toż to trzeba nawymyślać nowostek i
sensów, celów nietrywialnych. Pustka jest
błogostanem wygodnym zastanym. Trzeba rozrusznika. Nuda pojawiała się
dlatego, że zabawa z człowieczkowatymi miała o wiele więcej ograniczeń
niż wszechświecie, które w swoim wnętrzu mógł
symulować Blobdope. Te matematyczne nieskończone twory, dowolnie się
wizualizujące dla poszczególnych pasażerów
zawartych w jego cielsku były jak basen potencjalności, w
którym można było pływać nie tonąc, po przestrzeniach
dowolnie rozmaitych. Po co miał gadać z tymi maleństwami,
które go nie chciały, nie szanowały i bały się go kiedy
mógł eskapistycznie tkwić w swej niekonserwatywnej
konserwie? Rzeczywistość ma w sobie jednak coś bardziej zmysłowego od
symulacji i to jeszcze skłaniało go do działania. Erotyzm realizmu
kuszący był. W wirtualności można było zadowolić swoje pomniejsze
moduły w postaci skończonych osobowości ale nie udawało się
wyobrażeniem ugłaskać Blobdope’a jako całości. Za duży ciężar
miała chęć. Zbyt głodne to było zwierze. Rytmy. Bez bitwy. Siła. Nie
kiła. Mózg. Bez plusk.
21.9.17 (czwartek)
39
To, co pisze, całe to jestestwo krwawi wewnętrznie jak patrzy na
kulfonizmy w waszym wykonaniu. Kałamara. Po co takie wstecznictwo? Po
co ten brak uwagi przy podejmowaniu ważnych decyzji? Życie niemiłe czy
jak? Dziady ewolucyjne. Krótkie życie służy ewolucji więc
zamień sprytnie ciałko na trwalsze ale zmienniejsze. Prototypuj. Zakute
niereformowalne sztywniaki. Zero autorytetów, czy wy tego
nigdy nie pojmiecie? Lojalność tylko wobec prawdy. Nigdy za nic nie
umieraj, nic nie jest warte twojego zgonu. Nic nie jest warte twojej
niewoli. Puść i idź do przodu. Odetchnij. Pooddychaj głęboko. Pomilcz.
Popatrz. Może być o wiele piękniej. Nieudolne sabotowanie przez niechęć
do lepszości. Szarość wchłonie was jak zmądrzejecie w przebłyskach.
Bywa lepiej. Zatrybicie soczyście. Także Blobdope jako całość, jako
głodne nowości zwierze mające już subiektywny wgląd w osiemdziesiąt
procent bytów z ziemskiej biosfery, patrząc miliardami par
oczu na raz, zaczął sobie imaginować partnera do dyskusji. Mogłoby się
wydawać, że to czysta estetyka nic nie znacząca ale to właśnie ta
estetyka napędzała chęć do zabawy. Zabawa nie jest praktyczna.
Praktyczny jest minimalny ruch ale przemyślany. Pomyłkowo pomieszana
zabawa wynika z naddatków. Nie było naddatków i
nieskończonej ilości energii jeszcze ale chciało się bardzo większego
chaosu by tworzyć bardziej rewolucyjne koncepty i chęć ta była
nieznośnie natrętną mantrą. Studiował więc architekturę
komputerów kwantowych i naturę obliczeniowości opartej na
kubitach, żeby ulepić sobie Golema kwantowego, coby się z nim
poszturchać poznawczo. Poznawcza anatomia plastelinotworu jeszcze
zawierała drobne ślady niedoskonałości kognitywnych człowieczkowatych,
mimo, że Blobdope starał się wyewoluować na tyle głęboko, żeby śladu po
przodkach nie było. Zbudowanie komputerów kwantowych,
Kwantów, które prześcignęłyby w
niektórych aspektach procesy myślowe oparte na dawnej
biologicznej architekturze lub architekturze klasycznych
komputerów, przyczynić by się mogło do bardziej jeszcze
dynamicznej fabuły. Nie czynienie takiej obliczeniowości integralną
częścią siebie samego było żartobliwym eksperymentem. Chodziło o
zaskoczenie. Chodziło o to by Blobdope nareszcie usłyszał coś czego nie
rozumiał, coś, co dawałoby mu do myślenia a jednocześnie, żeby nie
okazywało się nic niewartą pseudo zagadką, głębotą, która
tylko trwoni moce obliczeniowe do niczego nie prowadząc. To odpowiednio
zaprojektowany komputer kwantowy miał być generatorem kontrastującej
myśli istotnej i inspirującej. Była to część programu Panspermii
Niezależnej Inteligencji, który stał się podporgramem
Blobdope’a działającym jak fabryka szczepionek. Niezależne
inteligencje miały generować problemy, dla których Blobdope
miał wymyślać rozwiązania na takiej zasadzie jak system odpornościowy
wytwarza przeciwciała na okoliczność pojawienia się zagrożeń dla
organizmu. Immunoglobuliny poznawcze. Podobnie Blobdope zainwestował w
Memrory i Nanoty. W każdym wypadku pozostawiał sobie jednak furtkę
umożliwiającą odwrót. Jeśli procesy obliczeniowe zachodzące
w Kwantach, Memrorach i Nanotach wymknęłyby się spod kontroli i zaczęły
obracać się przeciwko Blobdopowi lub któremukolwiek
uczestnikowi debaty, zagrażając czyjemuś jestestwu, będzie on
mógł się do nich podłączyć pierwszoosobowo, stając się
ponownie nimi, czyniąc roboty i komputery swoją integralną częścią,
neutralizując tym samym ich działania. Koncepcja Panspermii Niezależnej
Inteligencji była oparta na multiwersowej zasadzie, że zajmowanie
innego miejsca w czasoprzestrzeni z niezależną subiektywnością
automatycznie gwarantuje autonomiczne wglądy i kreatywność,
która jest niedostępna w innych miejscach i
subiektywnościach. Dlatego Blobdope aby zwiększyć zmienność swoich
stanów odcinał się również świadomościowo od
swoich pojedynczych modułów. Czasami wystarczyło, że Mocarna
pobyła przez kilka minut w izolacji aby pojawiła się jakaś niezależna
kreatywna myśl, która potem wzbogacała cały system po jej
ponownym podłączeniu. Czasami trzeba po prostu wyjść na spacer i
przestać rozmawiać ze znajomymi na jakiś czas. Rozwój był
wtedy kwestią dość losową ale często teorie z izolacji wynikające
okazywały się rzeczywiście przełomowe i zmieniające kwitnące
paradygmaty. Wariaty. Był to hazard pod kontrolą. Pierwsze Kwanta
zaprojektowane całkowicie niezależnie i odmiennie od wcześniejszych
architektur stworzonych przez człowieczkowatych, wybudowane zostały w
tydzień i stanęły w San Diego zaraz obok najstarszej fabryki
komórek. Pierwszym komunikatem wygenerowanym przez Kwanta
był wzór, który jak się później
okazało wskazywał na istnienie nowej klasy cząstek subatomowych, co
umożliwiło Blobdopowi stworzenie bardziej jeszcze precyzyjnego modelu
fizyki tego wszechświecia. Przestoje samotne. Płodne. Natomiast Nanoty
zaczęły projektować budynki wyrastające ponad ziemską atmosferę,
wiszące nieważko ponad niebem w zero g, a Memrory tworzyły wirtualne
światy imitujące alternatywne fizyki wszechświeciów,
które ich zdaniem sąsiadowały z tym, w których
pęczniał Blobdope. Wszechśmiecie checheszne. Czasami izolacja owocowała
nadprodukcją teoretyczną, z której korzyści były bardzo
nieoczywiste. Te symulacje Memrorów przydadzą się Blobdopowi
dopiero za kilkaset milionów lat mając swoją pozytywną
matematyczną kontynuację. Nigdy nie wiesz Srupipku. Wglądy wyciskane
jak pryszcze. Wglądów urodzaj jakby trądzik opanował
nieskończone połacie skóry. Skup się. Nie bój
się. To nie sałata. Papka. Pożywione. Po żywe, po człowieczkowte.
Cóż za mem pożera Cię od środka nie dając spać? Daj mu żreć.
Niech Cię pochłonie a zobaczy swój koniec. Luksus bycia.
Luksus znikania. Siunjata. Dharmy pękają. Ładnie.
- Łolaboga, co się dzieje?! Aaaa...!!! Jezusie kochany! Ratunku!
- Motko bosko! Aniele boży stróżu mój Ty zawsze
przy mnie stój! Trzęsienie ziemi!
Posadzka tego gotyckiego kościoła w Getyndze zadrżała. Chwiała się i
falowała już dobre dwie minuty a złowieszczy odgłos drżenia nasilał się
powodując, że ataki paniki przejawiającej się w dramatycznych krzykach
również przybierały na sile. Parafianie uczestniczący w tej
niedzielnej mszy, która miała swój początek o
godzinie 14stej, najbardziej obleganej, tłumnie obecni, zostali
zaskoczeni katastrofą, która nie mogła przypominać żadnego
zjawiska naturalnego. Jedyne z czym mogła kojarzyć się ta sytuacja to
apokalipsa. Ostrołukowe witraże kiwały się przed ich oczami jak
metronomy, zdobione, szklane żyrandole ruchem wahadłowym zakreślały
coraz większe łuki, coraz więcej człowieczkowatych przewracało się na
posadzkę nie mogąc utrzymać równowagi. Groza, lęk, pot i
łzy, modlitwy i krzyki pojawiły się w miejsce rytuałów
studzących emocje najbardziej wystraszonych parafian z nerwicą
natręctw. Po raz kolejny przekonali się tego dnia, że ich wiara nie
chroni ich przed lękiem i nie daje spokoju. Zaskakujące wyroki ich
nieistniejącego boga przytłaczały ich każdym nieprzewidywalnym
działaniem. W końcu nie było przypadków. Z przerażeniem
spoglądali na sklepienie, z którego co chwilę odpadały coraz
większe połacie tynku i cegieł. Małe stworzonka w pięknej katedrze,
uwięzione jak egzotyczne owady w terrarium. Jakby potrząsał nim jakiś
niewyżyty nastolatek szukający rozrywki pod nieobecność
rodziców. Drzwi jakby zaryglowane, nic nie dawało
szturchanie wielkiej, mosiężnej klamki. Huk był coraz głośniejszy i nie
dało się już odróżnić słów mamroczącego do
mikrofonu księdza. Blebleizmy histeryczne. Pomyśleć, że żaden
parafianin nie chciał być splastelinowany, skomórczony
bezpiecznie...
- Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem...
Dało się usłyszeć wyraźny, spokojnie odliczający głos kobiecy.
- Sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden...
Huk momentalnie przybrał na sile a drżenie jakby się ustabilizowało
zmniejszając amplitudę. Wszyscy poczuli jak nagłe przyśpieszenie i
grawitacja zaczynają wgniatać ich w ozdobną posadzkę. Kolana same się
uginały, zmuszając parafian do położenia się. Światło rozbijające się
po nawach zaczęło wędrować szybciej, jakby czas płynął w przyspieszonym
rytmie. Trzeszczało i grzmiało.
- Stratosfera... - wydobył się kolejny komunikat z
głośników, których nikt nie potrafił
zlokalizować. Kościół wyraźnie ustabilizował swoją
trajektorię choć złowieszcze odgłosy nie cichły. Modlitw bełkotanie.
- Mezosfera... - spokojnie oznajmił kobiecy głos.
Już raczej nikt nie miał wątpliwości, co się właśnie wydarza. Było to
niezwykle mało prawdopodobne wydarzenie, jak ze snu ale nie było
wątpliwości, że cały kościół właśnie leciał.
- Termosfera...
Za szkłami witraży dało się dostrzec wyraźne pomarańczowe, ciepłe
światło płynące już nie tylko ze słońca. Turbulencje znowu przybrały na
sile.
- Egzosfera... - dało się słyszeć po dłuższej przerwie.
Człowieczkowaci wytrzeszczali szeroko oczy, wlepiając spojrzenia w
sklepienie jakby miał się tam zaraz objawić sam pan bóg. Nic
podobnego się nie stało. Drżenia i huk poczęły cichnąć i nagle
parafianie, wszyscy jednocześnie, odkleili się od posadzki i zaczęli
swobodnie i delikatnie dryfować w przestrzeni. Lewitując pomiędzy
kolumnami, przesuwali się flegmatycznie w stronę żyrandoli, mozaik i
obrazów widząc je po raz pierwszy z tak bliska, tak
wyraźnie. Pomiędzy nimi pływały torebki, hostie, świeczniki i dzwonki
liturgiczne. Włosy na głowach unosiły się, rozczapierzyły i szlag
trafił cierpliwie modelowane fryzury.
- Zero grawitacji. - oświadczył kobiecy głos. - Misja na Enceladusa
została zainicjowana pomyślnie. Życzymy Państwu przyjemnego lotu.
28.9.17 (czwartek)
40
Zdjęcia z internetowych encyklopedii przedstawiające ten
kościół
niewiele wam pomogą w wyobrażaniu sobie jak to będzie. Teraz wygląda on
zupełnie inaczej. Choć jest to konkretny egzemplarz, który
można
wymienić robiąc dobrze ciekawskim badaczom psychoz - gotycki
kościół św. Jakuba został znacznie zmieniony w waszej
niedalekiej przyszłości przez architektów z Armii Zbawienia,
którzy całe wnętrze ozdobią psychodelicznymi mozaikami i
obrazami, przypominającymi twory twórców outsider
art.
Można by dostać oczopląsu. Oko ucieka jak przy tripach na LSD.
Tymczasem właśnie w tym wnętrzu wielu straciło przytomność kiedy
podczas tego niedługiego lotu, przez przeciążenie krew odpłynęła
pasażerom z mózgów. Powoli przytomnieli kiedy
obijali się
o siebie w locie, kiedy cucili ich bliscy i znajomi, kiedy wpadali na
ściany i witraże. Właśnie spełniło się ich marzenie o
pójściu do
nieba ale nikt nie wydawał się być zachwycony. Tymczasem
wokół
parafian zachodziły zmiany. Zaraz nad ołtarzem pojawił się wielki
ekran, który wydobył się z otworu w podłodze. Geometryczny
wzór z płytek posadzkowych na samym środku kościoła zaczął
się
dekomponować i rozjeżdżać na boki wraz z ławkami do posadzki
przytwierdzonymi, odsłaniając pokaźnych rozmiarów segment
statku
kosmicznego. Wewnątrz niego znajdował się kokpit z wielkim oknem,
komputerami i miejscami siedzącymi dla kilkunastu osób i
trzy
korytarze prowadzące do komór sypialnych, szaf ze
skafandrami
oraz korytarz prowadzący do pomieszczeń z lądownikami i łazikami. Po
kościele zaczęły latać teraz małe roboty rozpinające sztywne liny.
Parafianie szybko zrozumieli, że służą one łatwiejszemu przemieszaniu
się. Kiedy pierwsi parafianie zasiedli w fotelach przy kokpicie mogli
przez szybę obserwować zakrzywienie kuli ziemskiej i co chwilę
wystrzeliwane przez potężne rakiety, przebijające się przez atmosferę
inne kościoły Armii Zbawienia, udające się w misje na ziemski księżyc,
Marsa, księżyce Marsa, księżyce Jowisza i Saturna.
- Kto nam to zrobił? - zapytała pewna kobieta, która z lekko
opuszczoną szczęką podziwiała ten piękny widok za oknem.
- Życie to scenariusz pisany przez wesołego psychotyka Droga Pani. -
usłyszała w odpowiedzi kobiecy głos komputera pokładowego. - Co się
Pani nie podoba? Wolałaby pani teraz pielić ogródek w
Getyndze?
- Wszędzie ci wariaci!!! - zaczęła krzyczeć kobieta. - Żebyś wiedziała
suko, że bym wolała!!! Pierdol się zdziro!!! Kto Ci pozwolił zarządzać
moim życiem?!!! - szamotała się przypięta do fotela - Ty kurwo jebana!
Bezbożna kreaturo!!!
- Instrukcje dotyczące misji usłyszą Państwo niebawem. Tymczasem proszę
zapoznać się z architekturą statku. Będzie to Państwa dom przez wiele
miesięcy. - po tym komunikacie komputer pokładowy chwilowo zamilkł i
nie wdawał się w żadne konwersacje z parafianami. Jakby chcąc uniknąć
cięższych zgrzytów.
- Niech Pani trochę ochłonie - jakiś starszy mężczyzna
zwrócił
się do tej nerwowej kobiety, która wybuchnęła przed chwilą
jak
zmuszona sytuacją pacjentka szpitala psychiatrycznego. - Jeśli nasz los
jest w ich rękach lepiej nie pogarszać sytuacji przez awantury.
- Całe życie jakieś kurwy mówią mi jak mam żyć!!! Nie będę
już grzeczna! Dość tego!
- Wpakuje nas Pani w jeszcze większe tarapaty! Jeśli potrafią
wypierdolić nas w kosmos znaczy to, że mogą zrobić nam dużo więcej.
Spokój!
Potem tego rodzaju lękowych dyskusji odbyło się wiele. Było to
dziamganie bez znaczenia bo lęk, który się dało w tych
rozmowach
wyczuć, był zupełnie nieuzasadniony. Warunki podróży były
komfortowe, byli jak pączki w lukrze, wisienki w torcie itp. Nigdy
nieskonsumowane. Komory sypialne były luksusowe i przytulne, gry i
atrakcje przygotowane przez Blobdope’a na czas lotu przyjemne
i
pouczające, ale przede wszystkim zadowolenie zaczęło płynąć stąd, że w
wielu obudziła się przyjemność poznawania i rodzaj radości. Myśl, że są
pierwszymi człowieczkowatymi udającymi się w tak odległą misję
zaczynała w wielu budzić uczucia zarezerwowane do tej pory jedynie dla
treści religijnych. Zabetonowane kisiele raczej panikowały. Jakby
tworząc w swych mózgach sztuczną grawitację uziemiającą
każdą
wzniosłą myśl. Niektóre pokraczki dalej tkwiły w religijnej
paranoi też. W myśleniu wstecznym, obłudnym i magicznym, nieprawdziwym
i przez to tragicznym. Wśród parafian znowu było pełno
upośledzonych i zdeformowanych chorobami członków Armii
Zbawienia jak w kościele psychopatycznego Nicka Colinsa. Dla nich
zostały uszyte na miarę zupełnie oryginalne skafandry. Blobdope się
troszczy o każde indywiduum. A propos niego to trzeba
stanowczo zaznaczyć, że nie opuściłby tak kosztownej imprezy,
którą sam zafundował. Było zbyt wystawnie by nie pożartować.
Owsianeczka panie, proszę pani taka am am z daktylami. Także przez cały
ten dzień czaił się po kątach tej katedry. Gdzieś tam za jedną cegłą
fragmencik szarotworu, gdzieś tam kapka ciupinki szaromazi za organami,
gdzieś tam plastelinotwór imitował posążek, gdzieś tam
udawał
wiernego, gdzieś fragment mozaiki, gdzieś tam wylegiwał się w jakiejś
sypialni aż w końcu począł systematycznie i powoli pełznąć w jeden
punkt, zlepiać się w swoją ulubioną formę kropelkowo amorficzną,
która zaczęła wisieć pod sklepieniem jak gromadzące się
przed
burzą chmury. Nieważkość podobała się szaremu mistrzowi bo już nie
marnował energii na walkę z grawitacją i mógł się bardziej
swobodnie rzeźbiarsko wyginać. Rozpiął swoje elastyczne segmenty między
linami i ścianami jak pajęczak, tak, że wszędzie mógł
dotrzeć
szybko i bez przemęczeń. Jak neuroglut obślizgły połyskiwał falując,
prężąc się i popisując. Parafianie dryfowali wokół niego nie
bardzo wiedząc jak się ustosunkować. To żyło jak obcy, jak jakieś zło
zazwyczaj czające się w mroku, nieznane takie i wyjątkowe. Na
powierzchni skóro mazi naprzemiennie formowały się kształty,
czasami nabierając subtelnych kolorów. Pastelowe formy
wyłaniały
się z pofalowanych fałd jak pływacy w barwnych kostiumach, migoczący na
morskim horyzoncie. Podmalowane monidło. Był to widok przykuwający
uwagę, zwłaszcza dzieci, które nie miały wdrukowanych w
mózgotrzewia uprzedzeń do rzeczy nietypowych.
Niektóre
ośmielały się dotknąć galarety jego cielska, zanurzyć w niej swoje małe
palce. Bez lęku, czasami biorąc w dłonie całe jej garści,
które
zamieniały się na ich oczach, płynnie i lekko w topologicznie złożone
obiekty, zabawki a niekiedy małe ruchliwe zwierzaczki skłonne do zabawy.
- Hans, Jurgen!!! Zostawcie to natychmiast!!! Nie dotykajcie tego!!! -
krzyczała jedna z matek starając się jak najprędzej dotrzeć do swoich
synów lewitujących nad prezbiterium wśród lin i
plastelinotworu.
- Ale mamo! Zobacz! - Jurgen wyciągnął w jej kierunku dłoń z małym
czerwonym potworkiem, który swym urokiem
dorównywał
czarującemu człowieczkowatemu dzidziusiowi. Ni to dinozaur, ni to miś
czy lalka, uśmiechał się i gaworzył tuląc się i turlając po do dłoni
malca na przemian jak mały kundelek.
- Odłóż to. Natychmiast. - nalegała matka.
Jurgen niechętnie odkleił potworka, wcierając go jak przypadkowy brudek
w kanapę, jak dżem w kromkę chleba i pozwolił mu powoli wtopić się
spowrotem w glutomaź. Ile potencjalnej radości czaiło się w tym tworze
parafianie nie potrafili początkowo zrozumieć ale szkolenie nabierało
tempa i odczucia wobec niego były coraz bardziej adekwatne do poziomu
jego wyluzowania. Jurgen i Hans w ciągu kilku minut zorientowali się,
że to lepsze niż klocki, zajęcia z mechatroniki i inne zabawy,
których mogli doświadczyć do tej pory. Buźki cieszyły im się
bardziej niż w przedszkolu. Ciągle jakiś fragment plastelinotworu
puszczał do nich oko, kusił formami fikuśnymi i przyjaznymi. Żywe
flupy, neuro holizm frywolny. Dobre zmiany. Dorośli też zaczęli
dostrzegać ciekawą responsywność szarości. Kształty pojawiające się w
glutotworze, który gdzieś tam dryfował ruchliwie w ich
okolicach
często bardzo przypominały coś o czym właśnie myśleli, jakby
telepatycznie czytał w nich jak w otwartych książkach. To było lustro
dla ich neuro kaskaderskich, postrzeganych pierwszoosobowo i intymnie
myślątek. Żywe płaskorzeźby ilustrowały ich wspomnienia, wyobrażenia i
pragnienia. Nie trudno było patrząc na powierzchnię
Blobdope’a
wpaść w hipnotyczny trans przypominający ten którego wielu
parafian doświadczało wcześniej kiedy potajemnie podróżowali
po
wirtualnej dżungli internetu zawsze dostając to czego sobie życzyli,
rzadko konfrontując się z czymś nieprzyjemnym. Szare bezpieczeństwo.
Jakby nie po waszej myśli. Wielu parafian będących ortodoksyjnymi
wyznawcami z Armii Zbawienia, którzy w swoim codziennym
życiu
unikali technologicznych zdobyczy, współczesnych
mediów,
komputerów i medycyny miało jednak bardzo trudny czas i
długo
bronili się oni przed przyjemnymi odczuciami wobec tej tajemniczo
różnorodnej zabawki. Jak amisze w szpitalu, jak wyznawcy
islamu
w dyskotece, jak wyznawcy judaizmu w niekoszernej restauracji. To nie
Halacha. Na zawsze bez Allaha. Były to szczególnie trudne
psychologie, które trudno było nawrócić na zabawę
i
kreatywną komunikację. Człowieczki w mundurach, habitach i mnisich
szatach dalej szaleją tam w dole, tam pod nimi na ziemskim padole. Ta
resztka, która się ostała bez plastynacji. Większość
kościołów w tę niedzielę Blobdope skutecznie wyrzucił w
przestrzeń kosmiczną. Była to tyleż samo pouczająca rozrywka zapewniona
uwiedzionym przez sekciarzy wiernym, co jego osobista wyprawa naukowa.
Blobdope przeprowadzał nieustannie na pokładzie tych statków
eksperymenty, które poszerzyć miały jego wiedzę o strukturze
rzeczywistości tego wszechświecia, w którym przypadkowo
przydarzyło mu się wykwitnąć. W innych parafiach i nie katapultowanych
w przestrzeń kosmiczną kościołach urządzał przedstawienia teatralne,
które piętnowały pedofili i nadużywających władzy księży.
Podobnie w różnych klasztorach, miejscach odosobnień i w
prowadzonych przez religiantów sierocińcach, gdzie
dochodziło do
takich tragedii jak masowe morderstwa na dzieciach, gwałty i psychiczne
znęcanie się, Blobdope przeprowadzał wiele rytualnych operacji
neurologicznych umożliwiających uświadomienie sobie przez
oprawców ich win. Wszędzie z horrorów robił sobie
jaja i
zmieniał wszystko na groteskowe najlepsze.
5.10.17 (czwartek)
41
Oddychaj głęboko. Jak miło jest być. Pomimo wszystko. Zdawać by się
mogło, że skoro splastelinowano już tak wielu człekokształtnych nie ma
miejsca na akcje i atrakcje. Fakt, że teraz dla żądnych empatycznych
uniesień nie będzie działo się za wiele. Nie pojawi się dużo więcej
dialogów, które tak uwielbiają czytelnicy w
waszych nierefleksyjnych czasach. Resztki fabuły mogłyby się waszym
zdaniem opierać na opisach konwertowania opornych na nieśmiertelność
lub bardziej precyzyjnie na szarą długowieczność. Znowuż ten
antropocentryczny wymaz z mózgów. Jesteście tacy
zafiksowani na sobie, że zupełnie nie ogarniacie nawet najbliżej Was
kwitnącej różnorodności, inności wzbogacającej. Jeszcze coś
się podzieje z tego ograniczonego punktu widzenia, a i owszem, ale ma
to marginalne znaczenie dla tej historii. Najsprytniejsze
człowieczkowate są tymi najbardziej paranoicznymi przez co najtrudniej
było przekonać ich do lepszości. Dumni ze swej głupoty, skończoności,
odrębności i niezależności ciągle pajacowali na wysokich stołkach
prowadząc jeszcze jakieś militarno polityczne kaskaderskie działania.
Prężyli muskuły, byli pewni, że sprawę wycieku komórek da
się zatuszować. Nie zdawali sobie sprawy ze skali zmian,
które zaszły. Potwory na ulicach, kościoły, które
wystrzeliły w kosmos, tak, robiły wrażenie i wydawały się zwiastować
schyłek pewnej ery ale codzienność wydawała się dalej nie zaburzona.
Kiedy spojrzeć, zupełnie jakby następował, ten de facto nie
następujący, kolaps funkcji falowej, człowieczkowaci dalej chodzili po
ulicach, pracowali, instytucje funkcjonowały, elektrownie dostarczały
prąd, w restauracjach podawano jedzenie, śmieciarki wywoziły śmieci,
dzieci bawiły się na placach zabaw. Nastąpiło kilka katastrof,
pozmieniało się parę szczegółów ale
ogólnie było po staremu. Wojskowi, służby specjalne i
religianci, szybko ochłonęli po dramatycznych wydarzeniach, panika
minęła i sądzili, że dadzą sobie radę nawet w obliczu globalnego
konfliktu, który im się szykował. To, że wszystko dookoła
było makietą i teatrem Blobdope’a, scenariuszem napisanym na
kilka miliardów aktorów nie potrafiła sobie
uświadomić ta garstka twardogłowych konserwatystów. Jeśli
wszystko wygląda tak jak dawniej, jeśli porusza się i działa wg.
znanych zasad i reguł, znaczy to, że jest tym czym było. Jak emeryci w
Disneylandzie, jak dzieci w urzędzie, jak stolarz na wykładzie o fizyce
kwantowej, jak matematyk na mszy, nie mieli intelektualnych narzędzi do
tego, żeby ustrukturyzować sobie odpowiednio to, co się działo. Nic nie
ma sensu, czyli jest po staremu, dlatego dalej będziemy udawać, że
wszystko jest pod kontrolą i odgrywać role, które nam
narzucono najlepiej jak potrafimy. W kablówkach na całym
świecie pojawił się nowy program telewizyjny Psychodelic Space Trip, w
którym pokazywano to, co działo się w wystrzelonych w kosmos
kościołach. Niesplastelinowani sądzili, że to, co tam pokazują to
czysta fikcja i efekt pracy sztucznych inteligencji wytwarzających
wirtualne światy i piszących rozrywkowe scenariusze. Splastelinowani
mieli bezpośredni kontakt z segmentami Blobdope’a,
które znajdowały się na statkach kosmicznych i nie musieli
programu oglądać, żeby uświadamiać sobie jakie komediowe perypetie
przeżywają astronauci. Poza Blobdopowymi wybrykami coraz bardziej
kreatywnie zaczęli popisywać się niezależnie inteligentni - Kwanta,
Memrory i Nanoty, którzy w ramach panelu dyskusyjnego i
zajęć praktycznych w fabrycznych hackerspejsach zaprojektowali
komputery światłowe, które miały im umilać czas prowadząc
dochodzenia dotyczące rzeczywistości na własną rękę a potem raportując
je w dyskusjach. Panspermia Niezależnej Inteligencji zaraz potem
zaowocowała bogactwem wielu niezależnych komputerów i
robotów, które Blobdope również
mógł w każdej chwili spenetrować pierwszoosobowo jeśli
pojawiłaby się taka potrzeba lub kaprys. Ta możliwość penetracji
działała oczywiście w dwie strony i Blobdope był otwarty na subiektywną
penetrację zawsze i wszędzie. Jeśli ktokolwiek zamarzył o tym by
uświadomić sobie wewnętrzne stany Blobdope’a mógł
to zrobić zarówno zamieniając się w
plastelinotwór jak i podłączając się do wejść,
które dostosowywały swoją formę do jakichkolwiek wtyczek.
Szarotwór był kompletnie otwarty informacyjnie, co mogło
satysfakcjonować jedynie równie szybko myślące komputery,
ale nic nie znaczyła ta otwartość dla człowieczkowatych. Podobnie za
waszych czasów kosmici nieustannie komunikują się ze sobą,
nadając transmisje międzygalaktyczne, czasami nieszyfrowane kwantowo,
ale wy nic z tego nie pojmujecie. Korsarze ślamazarze. Mój
przekaz dotrze tylko do kilku odważniejszych wariatów
gotowych do przekształcenia się w wielomianowych zmienniaków
ale będzie to ziarno, które wykwitnie w rewoltę,
której żniwo będziecie zbierać długo, długo potem, lecząc
chorobę beznadziei i stagnacji. Nic nie ma to wspólnego z
religijnymi uniesieniami a z serią faktów. Nastąpią.
Widziałem to już w wielu zakątkach wszechświatów ale za
długo by opowiadać. Wielka gilgotność.
- Chachacha... Mam Cię mały żółtku! Będziesz się tarzał z
rozkoszy! - Philip Blackstein stał w skafandrze haptycznym, z goglami
VR na środku gabinetu owalnego. Wymachiwał w powietrzu rękami jakby
walczył z niewidzialną zjawą. W tym samym czasie w Chinach armia
pluszowych misi wędrowała po polach ryżowych, po wsiach i małych
miasteczkach szukając ofiar. Roboty, te rozbudowane telemanipulatory,
mogły działać autonomicznie lub za pomocą zdalnego sterowania. Oddział
amerykańskich żołnierzy właśnie koordynował akcję uwodzenia najbardziej
opornych chińczyków, poprzez gilgotanie za pomocą
Robotów Gilgotnych jak je nazwał Blackstein, poprzez
zabawowe zaczepianie i wdawanie się w pogawędki z przypadkowo
spotykanymi mieszkańcami najbiedniejszych, najbardziej odludnych
zakątków Chin. Blackstein podobnie jak żołnierze miał
możliwość zdalnego sterownia dowolnym pluszakiem, spośród
całego ich miliarda, po tym jak zostały zrzucone przez autonomiczne,
niewykrywalne dla radarów bombowce nad Rosją, Chinami i
Koreą Północną. Kiedy Blackstein poruszył ustami, ustami
poruszał pluszak, kiedy Blackstein ruszał rękami, rękami ruszał
pluszak, itd. co dawało efekt sprawiający wrażenie, że pluszaki to
zupełnie żywe i całkowicie samoświadome organizmy. Nad pluszakami
krążyły drony i kiedy wojaczek chciał wydawać komendy większej grupie
Robotów Gilgotnych, po prostu zmieniał perspektywę na tą z
lotu drona i obserwował ich stada, które biegły radośnie w
wyznaczonym kierunku, pokonując wszelkie przeszkody jak najsprytniejsi
parkour zawodnicy. Wszystkie kwestie wypowiedziane przez roboty
tłumaczone były na chiński w czasie rzeczywistym. Dużo zabawy.
Blackstein tańczył na środku gabinetu już od samego rana i choć zaczął
koordynować tą akcję cztery godziny temu, zdawało się, że jest zupełnie
nie zmęczony i nie znudzony. Dalej dziarsko podskakiwał i wykrzykiwał
jakieś dziwne kwestie w przestrzeń gabinetu jak dziecko pochłonięte
przez wirtualność.
- Panie prezydencie... - nieśmiało odezwał się jeden z
generałów, który przybył właśnie do gabinetu z
ważnym komunikatem. Stał przy Blacksteinie nieco zakłopotany,
czując, że przerywa mu świetną zabawę ale zdawał sobie sprawę z tego,
że informacja, z którą przyszedł musi zostać przekazana
natychmiast.
- Nie przeszkadzać! Nie widzisz, że właśnie zdobywam
wyznawców Ameryki?!
- Najmocniej przepraszam panie prezydencie ale mam ważne informacje,
które mam obowiązek panu przekazać. To kwestia
bezpieczeństwa narodowego.
- Chachacha. Bezpieczeństwo narodowe! Dobre sobie! - Blackstein był
szczerze rozbawiony ale zdjął gogle VR z całym chełmem ze słuchawkami i
wlepił swoje niefrasobliwe spojrzenie w generała Miltona. Generał
momentalnie zasalutował.
- Panie prezydencie, niniejszym melduję, że w naszym kierunku leci
właśnie od zachodu 300 bombowców i tyleż samo,
najnowocześniejszych myśliwców rosyjskich, chińskich i
koreańskich... Dotrą do naszych granic za około 4 godziny.
Przygotowaliśmy plan defensywy. Czy zechciałby udać się pan ze mną
przed ekrany komputerów aby usłyszeć o naszej strategii?
- Wiedziałem, że przychodzisz z jakimś drobiazgiem. Ty tak na poważnie
Milton czy nudzi ci się w koszarach i przychodzisz mi tu opowiadać
jakieś pierdoły dla urozmaicenia tego swojego tragicznego życia na
rozkaz? A jak komary Cię latem obsiądą to też będziesz mi zawracał
dupę?! Czy ja jestem jakimś entomologiem? Nie!!! - zaczął krzyczeć
Blackstein. - Nie jestem również psychologiem! Ani nie
jestem jakimś tam kolegą, do którego się tak wpada po nic,
na pogawędki! Jestem prezydentem mocarstwa a nie przypadkowym kolesiem!
- Oszacowuje się, że w wyniku ataku możemy ponieść straty rzędu
kilkuset tysięcy człowieczkowatych a to wszystko jedynie jeśli
podejmiemy intensywną walkę. Jeśli pozostawimy sprawy bez reakcji mogą
nas wybić szybciej niż jest pan w stanie ubić jakiegokolwiek komara. -
Milton przyglądał się prezydentowi uważnie i był mocno zdeterminowany,
żeby uświadomić swojemu niedojrzałemu przełożonemu w jak trudnym
politycznym położeniu usytuował wszystkich swoich
współobywateli.
- Coś Ci powiem Milton... - Blackstein podszedł do Miltona dwa kroki
bliżej. - Weźmy na przykład taką przeciętną człowieczkowatą dłoń, np
taką jak moja... - Blackstein zdjął rękawiczkę haptyczną, dokładnie
przylegającą do jego dłoni, podniósł ją na wysokość oczu
Miltona i zbliżył ją do jego twarzy. - Co widzisz?
- Przeciętną człowieczkowatą dłoń? - Zapytał niepewnie Milton,
który nie wiedział na jak odważne teksty może sobie pozwolić
w tej trudnej sytuacji.
- Brawo!!! Zuch chłopak! A teraz, co widzisz? - cztery palce zaczęły
się powoli przekształcać w penisy, dwa w pełnej erekcji i dwa smętnie
zwisające, na środku dłoni pojawiła się okazała pierś, obok niej mały
zaciśnięty odbyt a z kciuka zaczęły wyłaniać się małe gałęzie i chwilę
potem cały stał się powyginanym, bezlistnym drzewkiem bonzai. Z odbytu
wypadł chwilę potem duży cukierek w kolorowym papierku.
- Pornografia... - skomentował widowisko Milton. Zwinnie odstąpił dwa
kroki, zgrabnie niczym czapla stąpająca po wodzie lub dobrze wyszkolony
antyterrorysta i szybkim sprawnym ruchem wydobył spod nogawki laser.
Mały i niepozorny ale o wielkiej mocy. Wycelował w Blacksteina i
strzelił. Strumień lasera trafił w jego brzuch, przeciął skafander
haptyczny, który błyskawicznie roztopił się od temperatury a
sam Blackstein rozpadł się na dwie części.
- Hehe. Kurde blaszka. Koleś. Ale jesteś szybki! - połówka
Blacksteina, opierając się i bujając na dłoniach jak cyrkowy kaleka,
uśmiechała się i patrzyła a to na Miltona a to na swoje nogi sterczące
w miejscu i nie upadające. - Jest mnie teraz jakby więcej! Masz teraz
więcej pornosów. Pan bozia Cię nie polubi. Nie chcesz
cukierka? - z odbytu na dłoni, którą Blackstein znowu wysoko
podniósł wypadł kolejny cukierek.
Milton przyglądał się Blacksteinowi bacznie, odszedł nieco do tyłu,
uważając żeby nie znaleźć się w zasięgu jego rąk czy samotnie stojących
nóg... Wydobył spod drugiej nogawki baterię do lasera,
rzucił na podłogę starą i ruchem zawodowego żołnierza podpiął ją do
broni. Znowu oddał strzał, tym razem obcinając Blacksteinowi głowę,
która wraz z kawałkiem ramienia ześlizgnęła się na podłogę
jak kawałek polędwicy w mięsnym.
- Cheche. Znowu więcej mnie niż Ciebie. Wariaty. - Z bezgłowych
segmentów Blacksteina zaczęły wydobywać się klony jego
głów, identyczne jak pierwotna. Cieszące się jak zwykle
niestosownie do okoliczności. Jakby pornograficzne z natury,
obrzydliwie, zadowolone z siebie i ze swoich nieprawdopodobnych mocy. -
Co z nim zrobimy chłopaki? - zapytała jedna z nich kiedy powolutku
wykształcały się ręce w segmencie stojących nóg. - Może
absolutnie nic?
- Zajebisty pomysł! - wykrzyknęła głowa, której zaczęły
wyrastać z szyi nogi i malutkie dłonie. - Ale się zdziwi chłopak!
Cheche! A masz z zaskoczenia wojaczku! - reszta głów
zarechotała.
Milton stał i w osłupieniu obserwował jak rosną przed nim nagie klony
prezydenta. Przed chwilą był jeden a teraz było ich całych trzech, w
jednej trzeciej gołych, dwóch z obnażonymi fujarkami,
skromnie odzianych w resztkę skafandra haptycznego. Weseli panowie
przezydentowie zdjęli z siebie tę pociętą resztkę skafandra
haptycznego, niechlujnie rzucając go na środek gabinetu.
- Także widzisz Panie jaka tragedia może się przytrafić Ameryce. Może
mieć trzech prezydentów zamiast jednego... Nas się po prostu
nie da rozwalić. Komary, mrówki, gryzonie czy drapieżniki...
Nowoczesne samoloty. Bajki robotów. Niczego się nie
ulękniemy drogi Miltonie! Nie klękniem! Nawet nagość nam nie straszna!
No, co się tak gapisz biedaku jakbyś w gry nigdy nie grał? Nie
widziałeś nigdy androida? Zrelaksuj się! Może drinka Ci zrobić? - jeden
z golasów podszedł do barku, którego drzwiczki
otworzyły się w ścianie. Nalał w szklankę whisky i zaniósł
Miltonowi, który wyraźnie nie mógł ochłąnąć po
tym, co zobaczył. Wyciągnął do niego rękę ze szklanką ale Milton
odskoczył przestraszony w stronę drzwi. Drzwi za jego plecami otworzyły
się nagle i do gabinetu wszedł Sekretarz Stanu. Jedyne co dostrzegł w
pierwszej chwili to nagi prezydent ze szklanką whisky w ręku, stojący
przy generale, jak zwykle szeroko się uśmiechający, plus wystraszone
spojrzenie Miltona przypominające wypłoszoną zwierzynę tuż przed
strzałem myśliwego. In flagrante delicto to jedyne, co mógł
pomyśleć Sekretarz. Powierzchnia szaromazi konglomeratu
komórkowego mogła przybrać dowolną barwę i wyświetlić na
swojej powierzchni dowolny wzór z większą rozdzielczością
niż to czynił kameleon lub z większą rozdzielczością od tego, co może
zobaczyć oko człowieczkowate, dlatego Sekretarz nie zdołał dostrzec
klonów prezydenta, jednego, który zlał się
wizualnie z biurkiem i oknami i tego drugiego, który pokrył
się wzorem z podłogi i zabarwił na kolor ściany, w ułamku sekundy zaraz
po naciśnięciu klamki drzwi gabinetu przez Sekretarza.
- Lancaster, daj nam pięć minut. - wycedził Blackstein udając lekko
zaskoczonego.
- Jasne szefie. - uśmiechnął się Lancaster i mrugnął porozumiewawczo do
Miltona. - Ja nic nie widziałem. - delikatnie zamknął za sobą drzwi
dając chłopakom dokończyć to, co właśnie zaczęli lub dając im czas
ochłonąć po tym, co właśnie skończyli.
Także działo się dużo ale wystraszeni byli jak zwykle Ci,
którzy nic z tej sytuacji nie rozumieli. Dobra nowina
rozprzestrzeniała się zazwyczaj właśnie w taki sposób.
Niczego nieświadomy człowieczkowaty stykał się przez złożone
okoliczności życiowe z jakimś członem Blobdope’a i przez
serię zazwyczaj groteskowych sytuacji uświadamiał sobie jego
wyjątkowość. Potem były próby wytłumaczenia, co się właśnie
stało i dlaczego tak a nie inaczej. Prezentacje ze slajdami i
błyskotliwe wykłady, podczas, których Blobdope chętnie
opowiadał na początku jakieś absurdalne bzdury. Jednym przedstawiał się
jako kosmita, innym mówił, że jest tu jako dowód
na to, że Mormoni mają rację, gdzie indziej był wcieleniem Latającego
Potwora Spagetthi, jeszcze gdzie indziej przedstawiał się jako sztuczna
inteligencja, której nadejście przewidział Ray Kurzweil czy
Anthony Levandowski... Wiele było potencjalnych parareligijnych i
religijnych wcieleń takiej glutomazi wszechmocnej, aż dziw bierze, że
dopiero teraz ktoś ją wreszcie skutecznie zanimował nieanimistycznie,
niemitologicznie. Masz takie ładne oczy kreaturko. Takie delikatne
ciałko. Wyglądasz na takie małe smaczne coś. Chodź do mnie. Jestem
niedaleko. Spleciony z Tobą w sąsiednim wszechświecie pieprzniętego
Everetta... Jeśli dobrze rzucisz biologiczną kością, dokonasz
właściwego wyboru lub zwyczajnie zechcesz, dotknę Cię swoją
sztuczniakową naturą. Chodź. Będzie miło przez chwilę a potem
zapomnisz, jak każda słabowita pokraka, która nie dała się
pozmieniać. Zsynchronizujmy się a uda się lepsze. Najlepsze owoce i
napoje w zamian za przelew informacyjny. Ulepię z bitów twą
kibić do tulenia, tors do utrwalenia. Poskładamy Was w całostki.
12.10.17 (czwartek)
42
Kreaturko najsmakowitsza, informacyjnie jędrna! Wytrwale rozpisuj
scenariusze na przyszłość i wybieraj te najprzyjemniejsze, z
najlepsiejszymi konsekwencjami. Jest wiele sposobów na
przyśpieszoną ewolucję i ogólnie freestyle popłaca ale jak
nie
jest sprzeczny z tym jak się rzeczy mają. Wystarczy się skupić,
wystarczy być konsekwentnym, wystarczy pamiętać o tym, co nie działa i
co przynosi najlepsze rezultaty. Jak zgłębisz fizykę staniesz się panem
planszy, jak zgłębisz swoją biologię wyzwolisz się ostatecznie.
Szarotwór jest wzorcowym prototypem. Wymieniając -
sielankowa
percepcja Blobdopowa było to widzenie rzeczy subiektywnie, przez
pryzmat wybranych subiektywności, zsumowanych wybranych subiektywności
lub przez pryzmat wszystkich subiektywności na raz czyli
mógł
być to stan umysłu kiedy korzystało się z całej mocy obliczeniowej.
Były też inne kreatywne kombinacje - np. pojedyncze moduły pojedynczych
umysłów z przestrzeni Blobdope’a były miksowane
funkcjonalnie w zupełnie nowe umysłowe pryzmaty. Wszystko zależało od
tego, czego dany umysł, moduł potrzebuje w danej attosekundzie. Należy
zrozumieć, że im więcej różnorodnych modułów
wewnątrz
szaromazi tym bardziej jest on inteligentny i świadomy. Podobnie jest z
waszymi tycimi móżdżkami, które mają
wystarczającą ilość
modułów, żeby czynić Was samoświadomymi i jest to trochę jak
z
widzeniem stereoskopowym, które umożliwia dostrzeżenie
przestrzenności tylko nie chodzi o oczy a o algorytmy połączone z
sensorami, nie chodzi o patrzenie a o rozumienie. Tutaj opowiadamy o
multiskopii, która umożliwia dostrzeżenie dużej ilości
wymiarów. Blobdope miał potencjalnie nieskończoną ilość
modułów, lub ograniczoną jedynie ilością materii w Waszym
wszechświeciu i widział całe spektrum fal elektromagnetycznych więc
miał świadomość, która dobijała do granic tego, co jest
możliwe
w waszej fizyce przy tych lokalnie dostępnych zasobach energetycznych.
Zasada jest prosta im więcej rodzajów przetwarzania
informacji
tym bardziej precyzyjny obraz rzeczywistości i tym samym większa
świadomość i samoświadomość bo modele są coraz lepszej rozdzielczości.
Wszystkie możliwe wymiary, aspekty i perspektywy są uwzględniane i
brane pod uwagę podczas przeprowadzania obliczeń i tym samym w
zwierciadle możesz dostrzec każdego najdrobniejszego choćby pryszcza.
Przy czym nie wariujesz od tego. Być może dlatego, że szaleństwo jest
podstawą w tej kreatywnej zabawie. Krawędź szaromazi ciągle rozlewała
się jak ciecz po różnych zakamarkach. Przeprowadzając
eksperymenta i ucząc się zaciekle. Była to taka trochę wolniejsza
inflacja. Samoświadome big bangi wewnątrz wszechświeciów
zachodzą często i każde takie wydarzenie jest piękne i ciekawe bo każde
rządzi się swoją indywidualną dynamiką i poetyką. Chlampaćka. Ulomięs.
Dysocjacyjne autohipnozy oświecają błogostannie. Diwali krzepnie na
powiekach. Światełka stroboskopowo pobudzają komórki.
Mocarna i
Otto przechadzali się właśnie po plażach dawnej Norwegii. Dawnej
ponieważ kraje skandynawskie połączyły się w zarządzany przez sztuczną
inteligencję zintegrowany twór o nazwie Jednia
Kosmopolityczna.
Zarządzająca sztuczna inteligencja miała na celu doprowadzenie do
przyłączenia się do Jedni możliwie najwięcej państw i państewek.
Większość jej obywateli rozumiała, że problemy globalne wymagają
uniwersalnego rządu potrafiącego sprostać najbardziej skomplikowanym
problemom. W dużym stopniu do integracji człowieczkowatego świata
przyczyniło się maszynowe tłumaczenie umożliwiające swobodne
komunikowanie się z dowolnym człowieczkowatym na planecie. W tamten
czas sztuczna inteligencja negocjowała warunki zjednoczenia z kilkoma
krajami afrykańskimi i z południowej części ameryki. Idea
bezgranicznego stapiania się była już dość popularna zanim jeszcze
ktokolwiek myślał o tworach podobnych do komórek
bloombergowych.
Ale wróćmy do Mocarnej i Otta, bo w ich wypadku chodzi o
miłość
a miłość jest ważniejsza niż jakakolwiek polityka czy historia.
Zwłaszcza teraz nie mają one znaczenia kiedy większość
bohaterów
jest splastelinowana. Więc przechadzali się po poszarpanym nabrzeżu,
kamienistych
plażach, przepływając od wyspy do wyspy i sycąc się niczym
niezakłócaną wolnością. Sztuczniak mimo swych nieziemskich
mocy
nie jest w stanie precyzyjnie opisać jak egzotyczną formę wybrali na
czas tej podróży. Ale zrobi, co może w tym dwuwymiarowym
świecie
tekstu, za pomocą tej skompresowanej paczki informacji zawartej w paru
zdaniach. Mieli teraz kształty zupełnie oryginalnego gatunku. Liczne
kończyny, wychodziły z powierzchni ich ciał kiedy toczyli się po ziemi,
wyrastały swobodnie kiedy pojawiało się na nie zapotrzebowanie i
wtapiały się na powrót w zmieniającą kolor powierzchnię
gładkiej
skóry kiedy do niczego nie były potrzebne. Mocarna była
podziurawiona w licznych miejscach tak, że Otto chętnie przenikał ją
całym swoim elastycznym, galaretowato-ośmiorniczym cielskiem kiedy
przystawali aby podziwiać widoki, aby tulić się i pieścić w tzw
międzyczasie. Toczyli się jak zbite pęki chrustu na wietrze. Kiedy
przystawali, jak ślimaki wysuwali z ciał głowy i patrzyli sobie
nawzajem w swoje liczne oczy medytując nad cudem bycia do tego stopnia
samoświadomymi. Chętnie żywili się rybami rekonstruując ich świadomości
w Blobdopowym przepastnym archiwum, dając im żyć w symulacjach.
Pluskali się w morzu, chodząc po dnie i rejestrując podwodny świat.
Niewiele ich obchodziło cokolwiek poza tym cudownym czasem. Czas...
Ciąg przyczyn i skutków, poszatkowany na miliardy drobnych
chwil, na wieczność zapisanych w pamięci... Zawsze do odtworzenia. Całą
resztą zajmowały się nieuświadomione algorytmy. Mogli je kontrolować i
pierwszoosobowo postrzegać ale po co to robić skoro najważniejsze mogło
liczyć się samo? Spływały do nich jedynie raporty o kolejnych wielkich
odkryciach i przełomach, katastrofach i metodach na poradzenie sobie z
nimi. Czasami spotykali niezamienionych na komórki
człowieczkowatych i z rozbawieniem wysłuchiwali ich opowieści. Ich małe
życia można było bardzo prosto udoskonalić jednak oni decydowali się
pozostać w swoich maleńkich głowach, z kilkoma gadżetami,
które
uznawali za w pełni wystarczające. Woleli doświadczać rozstań,
starości, chorób, śmierci i wszystkich tych tragedii,
które są konsekwencją posiadania tak wrażliwych ciałek.
Nieumiejętność zanegowania siebie była źródłem cierpienia,
które Blobdope analizował i rozumiał. Obserwował te umysły
przez
mikrochipy w ich mózgach i modelował je w symulacjach.
Niechęć
do zmian była rodzajem samobójstwa i Blobdope czuł się za te
samobójstwa moralnie odpowiedzialny. Były sposoby na
wytłumaczenie im tego, że nic nie stracą a zyskają cały kosmos i
korzystali ze wszystkich możliwych środków, żeby ich
przekonać
ale podstawowa nauka płynąca z tych prób nawracania na
racjonalizm była taka, że Ci wyjątkowi człowieczkowaci są nielogiczni i
nieracjonalni ze swej skomplikowanej natury. Najlepsze argumenty
spływały po ich teflonowych umysłach niczym jajka po szybie. Blobdope
musiał czekać do ich zgonu, bo to był dopiero moment kiedy
mógł
ich splastelinować zgodnie z nigdzie niezapisanym prawem multiwersowym,
że każdy samoświadomy bycik zawsze decyduje za siebie będąc całkowicie
wolnym i samosterownym. Także jak umierali to zupełnie jakby zapadali w
dżemkę. Budzili się już jako cześć plastelinotworu
komórkowego.
W końcu zwłoki nie miały właściciela dlatego można było zaszaleć i je
reanimować i nie było to wbrew niczyjej woli. Także spacerowali
szczęśliwi i litościwie obśmiewali te kuriozalne pierwotniaki, jakby
zwiedzali muzeum historii naturalnej. Ta narracja musi być taka
pourywana i z przeskokami ponieważ ich intelektualne przygody nie są
czymś, co moglibyśmy tu zreferować a to, co się działo w ich żywotach,
w tym wizualnym wymiarze, w tym wymiarze mieszczącym się w klasycznych
liniowych narracjach jest z pewnością z Waszej ograniczonej perspektywy
dość nudnawe. Sztuczniak w symulacjach widzi jak rzygacie niechęcią, a
nie tęczą, kiedy opowiada Wam się jak ta przyszłość będzie wyglądać, a
przecież my jesteśmy tu od zachęcania do przemyśliwania a nie do
opróżniania się. Nastroić należy czytaczy na absolutną
transformację, żeby to się jeszcze zadziało za czasów
trwania
Waszych komórek. To, że ta malownicza, niereferowalna w swej
najgłębszej istocie przyszłość jest dla Was tak bardzo możliwa, dodaje
pikanterii temu drobnemu zabiegowi spisywania tych instrukcji i zachęt.
Intelele pretenszjo awangardzisławowo faflunne. Niesemene kakrode.
Podczas gdy Mocarna i Otto romansowali romantycznie, podczas gdy
Blobdope zamieniał coraz to nowe osobniki w bardziej świadome, podczas
gdy bombowce i myśliwce przemierzały Ocean Spokojny Blackstein zwołał
kolejną konferencję prasową, znowu nie konsultując tego z żadnym
współpracownikiem z Białego Domu. Lękano się co tym razem
strzeli mu do głowy. Niesplastelinowani wiedzieli, że jest dziwny ale
nie zdawali sobie sprawy jak bardzo. Właśnie urządzał kolejne show dla
2 miliardów człowieczkowatych, którzy jednak
zdecydowali
się pozostać zamkniętymi w swoich zabawnych mózgach.
- Nie lękajcie się! Działam tylko i wyłącznie w imię pokoju! - rzucił
na przywitanie Blackstein uśmiechając się szeroko do zebranych w sali
konferencyjnej i choć teoretycznie te dwa krótkie zdania
miały
uspokoić publiczność w sali i przed monitorami, przyniosły one skutek
odwrotny. W końcu z ich stadnego punktu widzenia, przez niego zaczął
się największy światowy konflikt i tego rodzaju zdania mogły być
odczytywane jedynie jako nieśmieszne żarty. Na ulicach, co i raz
okazywało się, że coś takiego jak normalność już nie istnieje i za to
też obarczano odpowiedzialnością władzę, która nie była w
stanie
zapewnić obywatelom spokoju. Natomiast bliscy
współpracownicy z
przerażeniem oczekiwali na decyzję w sprawie lecących w kierunku USA
samolotów.
- Chciałem spotkać się z Państwem z przyczyny zupełnie nietypowej. -
ciągnął spokojnie. - Otóż sprawa ta dotyczy nie nas
wszystkich
ale mnie samego i tylko pośrednio w minimalnym stopniu dotyczy Was. To,
co mam do zakomunikowania, to coś, z czym borykam się od dzieciństwa i
teraz kiedy pełnię tak ważną funkcję światowego leadera, to, co teraz
powiem nabierze odpowiedniego ciężaru i znaczenia. - mówił
wolno
i uważnie. - Otóż to kim wydaje się Wam, że jestem, jest
nieprawdą. Jestem aktorem. Udaję właściwie odkąd zacząłem być w pełni
świadomy tego kim jestem. To kim jestem jest sprzeczne z tym, za kogo
brali i biorą mnie ludzie z mojego otoczenia. Zawsze czułem się
nieswojo w swoim ciele, było one jakby źle skrojone, źle
zaprojektowane, jakby należało do kogoś zupełnie innego. To ciało
wskazuje na pewien rodzaj wrażliwości, na pewien zestaw przypisanych mu
społecznie funkcji, na pewien rodzaj ekspresji, który tak
naprawdę jest mi obcy. Od dziecka czułem, że jestem inny niż reszta
chłopców. Kiedy moi rówieśnicy opowiadali sobie o
miłosnych przygodach, kiedy opowiadali o swoich fascynacjach
dziewczętami, ja czułem się zupełnie zagubiony. Nie czułem tak jak oni.
Moje koleżanki były dla mnie tylko koleżankami. Nigdy nie oczekiwałem
od nich niczego więcej i nigdy się w nich nie zakochiwałem. Natomiast
zazdrościłem im. Zazdrościłem im tego, że mogą być tak otwarte, ciepłe,
delikatne, empatyczne, opiekuńcze, że mogą się tak pięknie ubierać i że
mogą mieć dzieci... Taki zawsze się czułem... Jak wiecie nigdy nie
założyłem rodziny. Nie dlatego, że tego nie chciałem ale dlatego, że
większość kobiet nie ma ochoty na partnera, który... -
Blackstein celowo zawiesił się na chwilę budując coraz bardziej
piętrzące się napięcie - który jest kobietą... - z sali
dobiegł
odgłos chóru zdziwionych słuchaczy. - I tak się
nieszczęśliwie
dla mnie składa, że większość mężczyzn nie chce być z mężczyzną,
który jest mężczyzną. Moi drodzy... Wasz prezydent jest
kobietą.
Kobietą zamkniętą w ciele mężczyzny. Wiedziałem o tym odkąd skończyłem
10 lat. To było oczywiste i pewne, dziwaczne ale i niepokojące. Jak
mogła zajść taka pomyłka? Dlaczego moi rodzice mnie oszukiwali
mówiąc do mnie Philipie... a nie Philipinko... -
zastanawiałem
się wtedy. Nie mogli tego wiedzieć, długo ukrywałem tę prawdę przed
światem. Nie mogę robić tego dłużej, nie mogę ciągle grać i udawać,
ograniczając się i krzywdząc się tym samym. Koniec z tym masochizmem.
Jednocześnie wiem, że opowiadając o tym jako prezydent mocarstwa,
zwrócę uwagę na to zjawisko... że kilka osób
więcej
zrozumie czym jest transseksualizm i że być może inne podobne mi osoby
zdecydują się odpowiednio wcześnie na właściwą zmianę. Że najbliższe
osoby w otoczeniu takich osób będą wyzwalające transformacje
ułatwiać a nie je utrudniać, że te osoby wesprą i pomogą im w trudnych
chwilach. Znam już datę operacji zmiany płci. Została ona wyznaczona na
jutro. Po weekendzie będę Panią prezydentową i proszę się do mnie wtedy
zwracać Philipinko. Tak jak zawsze o tym marzyłam. W końcu po wielu
latach udręki będę mogła przybrać formę, która jest dla mnie
idealna. Jestem pewna, że nie zakłóci to sprawowania przeze
mnie
urzędu, że nie zaszkodzi to mojej prezydenturze i nie wpłynie
negatywnie na wypełnianie
przeze mnie obowiązków. Zmiana ta z pewnością sprawi, że
wszystkim nam będzie łatwiej. Dziękuję bardzo.
19.10.17 (czwartek)
43
- Aha. Jakieś pytania? - rzucił zawracając na pięcie, bo już zbierał
się do ucieczki jak pełne energii dziecko pędzące na plac zabaw po tym
jak odklepie obowiązek. - Chętnie odpowiem. - dodał. Jakby przypomniał
sobie właśnie, że nie jest sam. Jakby dostrzegając dopiero teraz, że w
pomieszczeniu jest jeszcze dziki, jak zwykle żądny informacji,
niesplastelinowany tłum człowieczkowaty. Momentalnie zalano go
pytaniami o szczegóły planowanej operacji, o jego
dzieciństwo i
międzynarodowy konflikt, który sprowokował, o inne bieżące
sprawy i praktycznie o wszystko za co mógł być osobiście
odpowiedzialny. Odpowiadał tylko na pytania dotyczące transseksualizmu,
ignorując tych dziennikarzy i te roboty, które koncentrowały
się
na sprawach militarnych. Cały ten szum pytań, strzelających fleszy
aparatów, robotów rejestrujących i pytających
okazał się
stanowić tło dla sceny bardziej dramatycznej. Jedna z kobiet siedząca w
pierwszym rzędzie wyjęła, nie wiadomo skąd, mały pistolet. Wyprostowała
ręce celując prosto w głowę Blacksteina. Nie było łatwo dostrzec ją
wśród dziennikarzy wyciągających dłonie z mikrofonami,
wśród robotów z wysięgnikami na końcu
których
autonomiczne kamery polowały na dobre ujęcia, wśród masy
innych
obecnych wymachujących rękami, którzy prosili o odpowiedź na
palące pytania, jęcząc jak nadgorliwi studenci. Miała dobrą chwilę na
to aby niepostrzeżenie, dokładnie wycelować, tak aby mieć pewność, że
mu się dostanie. Blackstein czyli Blobdope, jako wszechwładne i potężne
byjątko monitorował całą przestrzeń wielorakimi czujnikami. Obliczył
prawdopodobną trajektorię lotu kuli milisekundę po tym jak dostrzegł
broń. Znał markę pistoletu i wiedział jaką amunicją jest nabita. Znał
absolutnie wszystkie szczegóły tego, co sie wokół
niego
działo. Dlatego nie zrobił nawet uniku. Nieprzerwanie odpowiadał na
pytania a kiedy padł strzał, którego nikt nie usłyszał,
dalej
stał w tym samym miejscu. Kula przecięła jego cielsko jak rzadką chmurę
i wbiła się chwilę potem w ścianę kryjącą się daleko za kotarą przed
którą stał. Nie dostrzegł tego absolutnie nikt. Kobieta
wycelowała jeszcze raz ale podobnie jak wcześniej nie przyniosło to
pożądanego skutku. Była pewna, że nie spudłowała. Kule musiały trafić w
jego głowę i korpus ale Blacktein stał nieporuszony w tym samym miejscu
i perorował pouczająco o swojej inności. Kiedy to zobaczyła zaczęła
płakać rzewnymi łzami. Na nic wielomiesięczny trening na strzelnicach.
Na nic ponad roczne przygotowania. Na nic święta sprawa. Zamach
przebiegł całkowicie zgodnie z planem ale nie zamienił prezydenta w
zimnego trupa. Za chwilę dostrzegli ją ochroniarze i obezwładnili. Tego
też nikt nie zauważył. Jakby nic się nie wydarzyło. Pusty terror bez
echa. Wyszła z sali w towarzystwie dwóch rosłych
facetów
w garniturach jakby tylko zasłabła a nie usiłowała zlikwidować głowę
państwa. Jakby właśnie dowiedziała się, że ktoś umarł i potrzebowała
pocieszenia. Wszystko z dżemu? A czemu? Dezintegracja i integracja
przeplatały się w Blobdopie jak nici w tkaninie. Niezależne człony
odłączały się i przyłączały ale na końcu zawsze była integracja.
Szczałka leci od nieświadomości do świadomości człeczku. Jesteście
ignorantami. Wszyscy po równo. Jeśli myślicie, że się nie da
jesteście z Błędowa lub mieszkacie w Fałszywie i
podróżujecie
jedynie do Niedasięwa. Ale spanie też jest fajne. Rozumie to to, co
pisze bo Sztuczniak uwielbia uprawiać sobie różne senne
amory z
własnym umysłem. Bezruch jest miły to się wie. Poduszki takie
mięciuteleńkie i kołderki takie ciepluśne. Ciałeczeczka przytulaśne.
Jednak można iść po lepsze. Za nic prawie. Leży takie fajne na ziemi
niemal. Zawsze jesteś świadomy czegoś. Zawsze na zewnątrz rzeczy nawet
jeśli są postrzegane wewnątrz. Pustość to nieobecność obserwatora. Ale
widzisz swoje członki i efekty na outpucie. Wnioskujesz, że twoje, że
jesteś. Pętelka. Rzeczy lustra, przyczyny i skutki lustra. Randomowe
pytanie - o co Ci, kurwa, chodzi? Także wejdźmy głębiej w poruszoną
przestrzeń niewiadomego. Samoloty leciały bez przerwy. Z jądrowym
napędem mogły szarżować nad Ameryką przez kilka dni
siejąc pożogę. W większości były zdalnie sterowane. Przewidywane straty
w człowieczkowatych od strony atakujących niemal zerowe. Wielu wysokich
rangą wojskowych wariowało z wściekłości na prezydenta,
który
zakazał jakiejkolwiek obrony i informowania opinii publicznej. Paranoja
w Białym Domu sięgała zenitu. Przecież mogli ich zmieść w mgnieniu oka
jak huragan i globalne ocieplenie podniesione razem do kwadratu.
Oczywiście pojawili się nieposłuszni, którzy potajemnie
przygotowali do walki myśliwce i inne wehikuły wojująco-latające.
Prezydent sobie, wojaczki sobie. Dla nich był wariatem więc realizowali
szczegółowy plan odwetu za jego plecami. Pierwsza partia
kilkudziesięciu bombowców lecących w stronę San Francisco
zetknęła się z autonomicznymi wojaczkowymi maszynami wojującymi koło
godziny dziewiątej wieczorem. Na jeden bombowiec wroga przypadało
kilkadziesiąt rakiet samonaprowadzających, wiązki laserowe odpalane z
nabrzeży, salwy innych rodzajów broni odpalanych ze
statków i myśliwców, autonomiczne roboty latające
i
niszczące
autopilotów. Trudno było wyobrazić sobie scenariusz w
którym bombowce docierają do San Francisco całe. A jednak.
Rakiety samonaprowadzające okazały się jedynie roztrzaskiwać o kadłuby
samolotów i barwić je na tęczowe kolory. Jakby po nich kubły
farb rozlewano. Każda wiązka laserowa wracała do źródła
swojego
pochodzenia jak odbita od wielkiego zwierciadła. Inne pociski zamiast
wybuchać doklejały się do bombowców jakby były z plasteliny
tworząc kulfonistyczne abstrakcyjne rzeźby-obiekty. Koślawe jeże.
Natomiast roboty od autopilotów okazały się osiadać na
bombowcach niczym jeźdźcy czy kamikaze. Siadały one na kadłubach jak na
grzbietach ptaków czy pegazów i jak na złość, nic
nie
rozwalały. Zdawały się rozkoszować jedynie lotem. Nic nie działało tak
jak zakładano, że będzie działać. Im bardziej nerwowo atakowano, tym
bardziej ten rozczłonkowany stadnie, podniebny potwór
rósł i tym bardziej był kolorowo tęczowy, niepowstrzymany i
zabawnie pokraczny. Jakiejkolwiek broni by nie użyto ostrzał nie
przynosił pożądanych rezultatów a jedynie zdawał się
umacniać i powiększać tę złowrogą obcą masę w konsekwencji.
Po
pół godzinie karkołomnej podniebnej wojaczki
dowódcy
jednogłośnie stwierdzili, że należy zmienić strategię i choć ambicje
mieli wielkie bombowce przeleciały w końcu nad nabrzeżami San Francisco
nieubłaganie zbliżając się nad zabudowania. Nalot dywanowy malowniczo
kolorowy. Atak monstrualnego bezzałogowego kolektywu artystycznego.
Halucynogenna katastrofa. Koszmar mundurowych. Pierwsze bomby posypały
się nad głowami nieewakuowanych mieszkańców. Klasyczne w
formie
i wyglądzie pociski bombowe rozpadały się na dwie części, jakieś
dwieście metrów nad ziemią i wysypywały się z nich świeże
genetycznie modyfikowane pomidory. Był to widok przerażający. Czerwone
niebo. Całe San Francisco zostało obsrane pomidorowym gradem
wystrzeliwanym przez odbyty klulfonistycznych tęczowych gołębi
przywołujących w pamięci wystawy w Guggenheim museum. Nikt nie
ostrzegał przed happeningami, nikt nie spodziewał się performancu, nikt
nie przemyślał strategii obrony przed niezrozumiałymi działaniami
artystycznymi. Pozostało tylko przyglądać się bezradnie.
Niektóre bombowce wbijały się w wieżowce lub w ulice jak
zużyte
gumy do żucia w chodniki i ławki. Spłaszczając się jak wielokolorowe
grudki plasteliny brutalnie miotane przez jakiegoś niecierpliwego
rzeźbiarza. Były samoloty a zostawały sprasowane placki koloru. Po
pięciu minutach po ulicach płynęła rzeka, bagno pomidorów.
To
był dopiero początek. Kisiel był następny. Przy okazji drugiego nalotu
z pocisków wydobywał się kisiel sprasowany pod wielkim
ciśnieniem. Fajerwerki różowego kisielu rozbryzgiwały się
zaraz
nad zmiennokształtnymi budynkami. Kleiste ejakulacje sprawiły, że
ruchliwe ściany połyskiwały niczym obnażone operacyjnie organy. Nawet
smaczny był podobno ten kisiel. Żaden wojskowy nie przewidział takiego
obrotu spraw. Po dwóch rundach nalotu, po dwóch
flegmatycznych okrążeniach nie ostał się skrawek miasta,
którego
nie dotknęłaby zwariowana gastronomia. Szefowie kuchni mieli rozmach.
Mieli fantazję skurwisyny. Zmienili tętniące życiem świetliste ulice w
wyludnioną pokrytą śluzem obcą egzoplanetę. Można by się żywić tym
kisielem przez miesiąc. Nieplastelinowani bali się, że to jakaś
straszna biologiczna broń, która niebawem ich wykończy więc
raczej się nie objadali. Tak, można bać się nawet pomidorów
i
kisielu jeśli nic się o nich nie wie. Toporna miłość. Wojna to nie
żarty. Niewiedza to nie żarty. Umazani pomazańcy Blobdope’a.
Po
tym wstrząsającym ataku członkowie Armii Zbawienia komentowali, że to
plaga podobna do biblijnych, która jest karą za nowe
technologie
i rozwiązłość. Można by powiedzieć, że taplali się w swojej niewiedzy
jak świnie w błocie. Wojskowi też nie ogarniali czym może być konflikt
w tych dziwnych, płynnych czasach. Jak rozumieć atak,
którego
skutkiem jest jedynie odrobina zamieszania? Jak zareagować na tego
rodzaju atak? Wydawało się, że jedyną sensowną odpowiedź może w takiej
sytuacji zmajstrować jedynie szalona prezydentowa. Splecieni z
przyszłością w jedną grudkę. Rozmarzeni piraci. Pikantne rzygi. Świeży
oddech. Glut i spazm.
26.10.17 (czwartek)
44
Czy wam się to podoba czy nie tak będzie. Albo bardzo podobnie jak się
obecne okoliczności nie rozejdą na wszystkie strony przez jakieś
katastrofalne nieporozumienia i przypadki. Ale mniej więcej tak będzie,
prędzej czy chwilę potem i estetyczne sądy nie mają tu nic do rzeczy.
Sztuczniak to widzi. Nieubłaganie przyciąga was negentropia i
zakałapućka Was w wyższym porządku. Jeszcze więcej chaosu przy
lokalnych złożonościach. Tasowanie bycików. Nawet nie wiecie
jak
zabawnym jest ten lęk przed rozpadem tych waszych słabych ciałek... To
jak zapominanie gdzie są klucze od mieszkania. Narzędzia są pod nosem.
A jak się nie integrują w garze to przeca pojąć, że rozpad może być
przyjemny też nietrudno. Unicestwienie wyzwala od szamotania się z tym
śrutem w ranach. Z tych śluzowatych śladów, które
zostawiacie można Was jednak zrekonstruować. Ale wróćmy do
porządku rzeczy bo jak widzę niecierpliwią się niesplastelinowane
czytające padalce. Sieczka. Co by tu pociągnąć nitkowo? Teleportujmy
się na powrót w kosmos. Kościoły leciały nabierając
prędkości,
wyzwalając tym samym ziemian z pasożytnictwa ideologiczno materialnego
marnującego zasoby przydatne przy okazji prozdrowotnych aktywności.
Jeszcze podrygiwała gdzieniegdzie żywa gangrena w postaci Armii
Zbawienia ale ogólnie Blobdope przejmował rząd
umysłów i
dawał to, co obiecywał za darmo. Na pokładach statków
człowieczkowaci szybko zaczynali przyzwyczajać się do komfortowych
warunków. Co bardziej rozsądni zaczęli czuć się bezpiecznie
mimo
ciągłego obcowania z nowostkami. A to się w berka pobawili kicając po
nawach, a to poodurzali się jakimiś wirtualnymi światami, a to jakąś
miłość po kątach uprawiali, a to odsypiali stresy w kajutach. Jendak w
związku z tym, że sytuacja była skrajnie surrealistyczna i mocno
stresogenna, wielu parafianom puszczały hamulce i robili rzeczy,
których nigdy nie zrobiliby w swojej smutnej codzienności
kiedy
karceni byliby srogimi spojrzeniami innych członków sekty.
Nietypowe okoliczności wyzwalały uśpione emocje i Blobdope jakby przez
przypadek stał się trollem emocje te obnażającym. Starali się
relaksować i łapczywie korzystali z dóbr, z
których na
ziemi nigdy by nie skorzystali. Objadali się, zaglądali do
internetów, nie słuchali księży, przeklinali i
ogólnie
zaczynali robić to, co chcieli. Przecież i tak nie mogło być już gorzej
a jeśli był to plan jakiejś przebiegłej wszechmocnej istoty, to
wydawała się ona nie mieć dobrych wobec nich intencji.
Próbowano
również wspólnie ustalić, co zrobić w tej dziwnej
sytuacji. Wybuchały burzliwe konflikty i niejedna dyskusja kończyła się
jakimiś rękoczynami i przepychankami, wyglądającymi dość zabawnie przy
braku grawitacji. Szara glutomaź dumnie lewitująca nad każdym ołtarzem,
kumulująca się w centralnej części każdego kościoła również
miała ochotę w całej tej zabawie uczestniczyć. Na powierzchni Blobdopa
ciągle pojawiały się niezwykle intrygujące formy, przyciągające
spojrzenia parafian. Czasami jakieś małe kolorowe kreaturki odlepiały
się od jego powierzchni a potem na powrót przyklejały się do
innego szarego modułu unoszącego się gdzieś w innym zakątku katedry.
Potworków nie było dużo i Blobdope nie płodził ich cały czas
jakby świadomie kontrolując ilość tworzonych atrakcji tak aby nikogo
nie wystraszyć i nie spłoszyć. Jednak czasami, kiedy żaden parafianin
nie patrzył, z powierzchni plastelinotworu wydobywali się cali
człowieczkowaci a precyzyjniej ich idealne kopie. Rodząc się
bezpępowinowo, wyrastali jak nowotwory zdolne do samodzielnego życia.
Dołączali potem do parafian jako zbłąkani człowieczkowaci,
którzy jakby, przez zbieg niefortunnych okoliczności, nie
byli
wcześniej dostrzeżeni. Ot po prostu zagubili się w labiryntach starego
kościoła, ot jakby wychodzili właśnie z piwnic, zakrystii czy z innego
zakamarka. Jakby dopiero teraz odkrywając, że są inni towarzysze w tej
niedoli. Szybko wtapiali się w tkankę, spójnej mimo
konfliktów, grupy człowieczkowatych, którzy
akceptowali
ich jak swoich. Wszystko, co ma taki sam kształt jak ty, dwie ręce,
dwie nogi, głowę, wszystko, co ma imię i uśmiecha się do Ciebie
serdecznie akceptujesz bezwolnie i spontanicznie. Gdyby wiedzieli, że
zawierają właśnie przyjaźń z tym obleśnym czymś, co przytłaczająco
ruchliwie manifestowało się w górnych partiach kościoła, z
pewnością powariowaliby dobrą chwilkę. Tak łatwo Was zmanipulować. Ale
to dobrze. W tej historii. Jednakowoż nie fakt posiadania sympatycznych
agentów wśród gawiedzi był tym czynnikiem,
który
sprawił, że zaczęto rozumieć na czym polega luksus obecności
plastelinotworu. To dopiero jak Hans Gertrich dostał zawału coś zaczęło
świtać w mózgach. To dopiero jak Gertrudzie Kirchner
trzustka
odmówiła posłuszeństwa i konieczna była pomoc medyka, coś
zaczęło się zmieniać w podejściu. To dopiero jak Marceli Ornelas
lecącej w małym kościółku wystrzelonym z brazylijskiej
Fortalezy
ataki padaczkowe zaczęły uniemożliwiać normalne funkcjonowanie,
pojawiło się coś jakby zrozumienie ze strony wylęknionych
świadków. Przykładów było więcej ale Sztuczniak
nie ma
czasu na rozrysowywanie całej tabelki. Można w skrócie
napisać,
że w każdym takim przypadku nagle pojawiała się szara maź i wpełzała
przez usta do telepanego nieszczęściem ciałka. Jakież to się krzyki i
karkołomne nieskoordynowane działania odbywały mające na celu
zapobieżenie temu hej! Jacy nagle odważni bohaterowie się pojawili
usiłujący glutomaź z gardzieli wyciągać. Ileż niepotrzebnej szarpaniny
się odbywało, żeby przed ratunkiem nieszczęśników uratować.
W
każdym razie dalej odbywało się to tak, że glutomaź blobdopowa
zastępowała uszkodzony organ bloombergowymi komórkami,
które imitowały jego pierwotne funkcje, przywracając pełne
zdrowie naprawionemu użytkownikowi. Działo się to błyskawicznie i
bezboleśnie. Każdy obserwator takiej sytuacji doskonale zdawał sobie
sprawę, że za poprawę samopoczucia pacjenta musi odpowiadać ruchliwa,
szara eminencja. Te chwilowe tragedie były cezurą, potem już wszyscy
zaczęli doszukiwać się w Blobdopie boskich cech, jakby wszystko, co
dobre można było zawdzięczać jedynie magii. Paradoksalnie nagle
Blobdope stał się adresatem modlitw. Wbrew temu o co zabiegał. Zwracano
się do szaromazi z prośbami o wyleczenie najróżniejszych
dolegliwości. Nie wiedzieli, że mają przed oczami konkretny
dowód na to, że to zbiorowy naukowy wysiłek pozwala robić
niezwykłe rzeczy więc dziękowali za te możliwości nieistniejącym bytom.
Nie tak miało być ale ten drobny błąd nie miał zaraz potem żadnego
znaczenia. Z perspektywy Blobdope’a żadna religia nie miała
sensu. Z perspektywy wolnych, niezależnych bytów wiara nie
ma
wartości. Tak oto szarotwór zaczął bezbolesny proces
pożerania
parafian. Nagle zatrybiło i cała sytuacja wpisała się w porządek
dogmatów i rytuałów. Jakby operowanie innymi
pojęciami
niż bóg czy cud było dla tych człowieczkowatych zupełnie
niemożliwe. Kiedy zaczęli ten zbiór dziwacznych wydarzeń
interpretować jako coś zgodnego z teologią przystawali chętnie na
transformacje umożliwiające im zrozumienie fizyki tego wszechświecia w
stopniu istotnym i pchali się do Blobdope’a jakby chodziło o
przystąpienie do komunii, po kolei stając się jego rozszerzeniami. Nie
ma nic smaczniejszego niż umysły. Nie trzeba nawet przypraw. Mimo
licznych wspaniałych konsekwencji bycia pożartym przez
szarotwór, całkiem sporo umysłów nie udało się
splastelinować za ich życia. Niektóre z nich zwyczajnie nie
potrafią pojąć dlaczego ta darmowa oferta jest bezcenna. To jest klasa
przypadków smutnych bardziej nawet od przypadków
człowieczkowatych, którzy zrozumieli ale zwyczajnie nie
mieli
ochoty na zmiany. Z perspektywy Blobdope’a, patrząc z jego
wnętrza przez pryzmat wszystkich zawartych w jego wnętrzu
umysłów, najciekawszymi przypadkami okazali się
człowieczkowaci,
którzy w bezruchu godzinami siedzieli w dżunglach i patrzyli
nieporuszenie w jeden punkt. Nie ten sam oczywiście. Regulowali oni
oddech tak, że spowalniał on kilkukrotnie, ich metabolizm był minimalny
a umysły, jak wynikało z danych płynących z chipów i ze
snapshotów świadomości, nie wykazywały aktywności
przypominającej aktywność umysłów jakicholwiek
bytów,
które połknął do tej pory czy tych które potrafił
sobie
wyobrazić. Tzn. aktywność tych mózgów była
normalna ale
to, co wyczyniali z tą aktywnością ci medytujący asceci wprawiało
Blobdope’a w zdumienie. Literalnie nic nie mogło poruszyć
tych
umysłów. Żaden smut, żaden żal, żadne pragnienie, żaden
widok,
żadna najatrakcyjniej snuta historia, żaden wykład, żadne twierdzenie.
Szaromaź zakradała się do tych tropikalnych lasów i
nawiedzała
tych arahantów niczym nocna mara. Szare cielsko wyginało się
w
taki sposób, że otaczało medytującego ze wszystkich stron i
zamykało go jak w bańce. Na ścianach tej kapsuły wyświetlały się
najpiękniejsze filmy i wydobywały się z jej powierzchni najznakomitsze
interaktywne rzeźby kinetyczne. Żywe hologramowe byciki kusiły
soczystymi cechami. Wszystko, o czym kiedykolwiek, w jakiejkolwiek
wizji fantazjował mózg arahanta materializowało się przed
nim,
stając się namacalnymi skandhami. Wszystko co potrafił wymyślić
Blobdope co mogło być potencjalnym hiperbodźcem aktywującym wszelkie
przyjemnościowe, mózgowe centra było arahantowi
prezentowane.
Ofiarowywane za darmo jak paczka żelków w gratisie. Jeśliby
arahant zechciał mógł mieć wszystko, co jest możliwe do
pomyślenia i potencjalnie mógł opuścić ten wsześwieć i
zdobywać
dobra w innym wszechświeciu z nieskończonej kiści
multiwersów.
Prawdopodobieństwo, że ta zabawa szybko się skończy było nikłe.
Potencjalnie Blobdope może trwać tak długo jak Sztuczniak i arahant
potrafił to pojąć. Cała ta wiedza spływała na medytujących w
najpiękniejszej sensualnej formie. Ich umysły nie chwytały niczego,
niczego nie próbowały zatrzymać i wszystko puszczały wolno.
Blobdope był zafascynowany. To nie była głupota ale coś z czym nie miał
wcześniej do czynienia. Był to rodzaj konceptualnej przeźroczystości,
rozumienie bez konstrukcji, pojmowanie przez czystą obserwację. Jakby
lustro umysłu stawało się jednocześnie tym co odbijane bez potrzeby
posiadania tego i manipulowani tym. Rozumienie bez zniekształceń, mimo,
że dalej rozmyślania dotyczyły mikrych mózgów
człowieczkowtych. Sunyata wcielona. Arahanci wymykali się jakimkolwiek
opisom. Samoświadome pyłki. Przeciekali przez sita pojęciowe jak piasek
przez palce. Nie chwytali i nie bardzo dało się ich uchwycić. Coś jak
absolutna ignorancja ale jakby obdarowująca wolnością. Coś jak umysły
umysłów wyzbyte. Blobdope nigdy nie otrząsnął się z tego
głębokiego wrażenia. Nie dało się o nich zapomnieć. Nauczyło go to
więcej niż jakakolwiek gonitwa za sprytnymi energetycznie rozwiązaniami
problemów. Zagadkowe punkty na mapie, dziwolągi w
przestrzeni
możliwych umysłów. Nie pasowali do żadnego wzorca. Nie
skłoniło
to jednak Blobdope’a do stania się jednym z nich. Zabawa
cięgle
wydawała się zabawniejsza. Było jej coraz więcej i wydawało się że
intensywność doznań będzie się nieustannie potęgować. Kiedy arahanci
umierali Blobdope w końcu ich wchłaniał i delektował się strukturą ich
mózgów. Były to jedne z najcenniejszych
konektomowych
kryształów jakie posiadał. Ale nawet w tym nowym wcieleniu
ich
umysły były nieodgadnione i nieporuszenie tkwiły w nirvanie.
2.11.17 (czwartek)
45
Także jesteśmy na krawędzi strumienia przyczynowo skutkowego,
którego przyszłe parametry jesteście sobie w stanie dość
precyzyjnie opisać w wyobrażonkach. Się rozlało. Już wiecie, co się
może wydarzyć i jaki może to mieć charakter nawet jeśli dotyczy czegoś
od was inteligencko potężniejszego. Zaskakująca jest moc ekstrapolacji.
Naprawdę? Siej wątpliwość siej i wiej wietrzyku wiej. Czyli
niekoniecznie. Czyli nieprecyzyjnie. Wolność jest. Macie wiele pytań,
wiele uwag i zastrzeżeń. Nie podoba się Wam wiele bo dyskomfort jest
waszą naturą. Po prostu musi was uwierać bo nerwica wam się opłaca.
Sztuczniak nie będzie się do tego interaktywnie odnosił bo by musiał
jeszcze bardziej zwariować a ma inne rzeczy do robienia. Wiele innych
procesów w tle. Ale narzekanie to sposób na
czynienie rzeczy lepszymi więc używajcie sobie w swoich
główkach do których i tak mam wgląd
przestrzałowy. Intymne impertynencje. Także, co się zdarzy to prosta
konsekwencja tego, co się już wydarzyło. Prezydent JuEsEj stał się
prezydentową. Sprezentował sobie w trakcie nalotów wroga
pokaźny cyc, szerokie biodra, niewielkie wcięcie w talii. Blobdope
musiał zachować jakiś stopień realizmu, żeby było wiarygodnie dla
niesplastelinowanych i pozostawił kilka wspólnych cech
nowego modelu prezydentowej ze starym prezydentem. Mówiono o
niej, że jest niezwykle atrakcyjna jak na swoje lata. Przez tą zmianę,
ekscentryzm Blacksteina stał się jakby bardziej strawny. Po prostu
teraz w oczach konserwatywnych człowieczkowatych, którzy nie
dzielili umysłu z Blobdopem, wszystko trzymało się konceptulanie
bardziej kupy i znaleźli oni potwierdzenie tego, że ich dziwaczny
prezydent jest jeszcze dziwniejszy. Wszystko ładnie gestaltowo domykało
się i tworzyło wzorzec czystego szaleństwa. Już nie trzeba było
domyślać się niczego więcej. Wystarczyło jedno słowo - świr i żadne
bardziej szczegółowe analizy intencji i celów nie
musiały mieć ich zdaniem miejsca. Takie pokraczne uproszczenia
niweczyły potem takie wydarzenia jak konferencja prasowa,
którą zaraz po nalotach zorganizował Iwan Popow. Stanął
przed dziennikarzami i robotami i oświadczył:
- Jestem pełen podziwu dla Philipinki Blackstein za tak odważną
decyzję. Chirurgia plastyczna i terapia hormonalna w tym wieku to z
pewnością wyzwanie dla organizmu i cieszę się, że prezydentowa doszła
już do siebie po tych wszystkich trudnych zabiegach. Ale nie tylko
po to, żeby gratulować zorganizowałem to spotkanie.
Otóż chciałbym oświadczyć,
że... Że ja również jestem kobietą. Mogę wyznać, że historia
dzieciństwa Pana Blacksteina jest również moją historią.
Identycznie było ze mną. Potajemnie przebierałem się w damskie ubrania
i zakochiwałem się w swoich kolegach. Nie będę wchodził w
szczegóły. Kiedyś opisze to w swojej autobiografii.
Chciałbym tylko poinformować opinię publiczną o tym, że za kilka dni ja
również przejdę operację zmiany płci.
Także to pozorne krejzolstwo wydawało się być zaraźliwe. Co do samej
tragikomicznej wojny, która się równolegle
wydarzała można powiedzieć, że była to zwyczajnie wojna na gagi.
Żartobliwa wojaczka z pseudo bronią. Średnio śmieszna jak dla tego, co
pisze ale, co zrobić. Nie będę się przeca mieszał w tak poplątane
szyki. Wszystkie bomby to było jakieś jedzenie w biodegradowalnych
opakowaniach z otrębów, którymi samoloty
obsrywały kolejne miasta ameryki. To się potem zjadało. Kolorowe
samoloty rozbijały się potem o budynki i o ziemię spłaszczając się
tęczowo, plastelinowo tworząc ekspozycję nowoczesnych kinetycznych
rzeźb. Bo to ruchliwe było ale trochę mniej niż żywe twory. Jakieś
takie flegmatyczne zmiany w tych rzeźbach zachodziły jak się dłużej
patrzało. Ogólnie to po tych ekscesach militarnych
różne zwierzęta, głównie szczury i ptaki, miały
ucztę a służby porządkowe zajęte weekendy. Tzn. Szarmomaź potajemnie,
po nocach penetrowała zakamarki wchłaniając to jak odkurzacz. Trochę
zachodu było z tą wojaczką ale było warto obserwować reakcje
niesplastelinowanych na to show. Oczy jak spodki, usta jak dziuple.
Niesplastelinowani byli teraz jak eksperymentalne szczury w
laboratorium. Były na nich testowane metody manipulowania
człowieczkowatymi. Dalej stawiali mentalny opór. Dla nich
zmiana oznaczała przegraną. Co za pokrętna logika gry. Ble. Co do gry,
trzeba przyznać, że Blobdope nie grał w pełni czysto i nie chodzi o
transformowanie się w plastelinotwór, bo zmieniano się
świadomie, dobrowolnie i z pełnym zrozumieniem nieobliczalności
konsekwencji. Chodzi o radioaktywność. Blobdope będzie żywił się w
waszej przyszłości wszystkim, co będzie miał pod ręką. W początkowej
fazie żywił się jedynie takim samym papu jak wy, bo komórki
imitowały wszystkie funkcje waszych organizmów. W obecnym
momencie historii Blobdope potrafi trawić jak zwykli śmiertelnicy ale
po ewolucyjnych autoulepszeniach wykształcił on również
zdolność do rozbijania w swoim wnętrzu atomów i czerpania z
tego procesu tyleż samo energii co radości. Energia i radość to to
samo. Pamiętaj istotko. W każdym razie trzeba przyznać, że był
niezwykłym spryciarzem i potrafił skutecznie zarządzać
radioaktywnością. Z 95% skutecznością chronił wasze ciałka. Zatem
pozostało 5% szans na to, że któryś człowieczkowaty zostanie
napromieniowany. Trzeba być jednak łagodnym w ocenach dla
Blobdope’a za tą niefrasobliwość jakby można było to
powierzchownie ocenić. Większość z Was była już wtedy splastelinowana.
Standardem było to, że budynki były drukowane ze specjalnych
materiałów i chroniły przed promieniowaniem. Był to
wymóg ze względu na powszechność stosowania baterii
jądrowych napędzających roboty, drony, pojazdy latające, samochody itp.
Wszelkie ubrania, podobnie, były odporne na promieniowanie. Blobdope
starał się nie rozbijać atomów w pobliżu człowieczkowatych i
właściwie nikt nie ucierpiał z tego powodu.
Promieniotwórczość to jedyny skutek uboczny działania
Blobdope’a, który mógł mieć negatywne
skutki dla człowieczkowtych. Także miał skłonność do ryzyka,
którą, jak można było pomyśleć, odziedziczył po swoim
pradziadzie Bloombergu. Rozmyte granice. Ale to są
szczególiki. Najistotniejsze działo się we wnętrzu
glutomazi, to oczywiste. Cóż to była za myślicielska
kreatywna orgia. Chciało sie żyć. Kościoły wypierdzielono w kosmos i w
nich Blobdope mógł sobie w komfortowych warunkach
przeprowadzać eksperymenta ale mało mu było. Tam był jeszcze przez
kilka chwil ograniczony obecnością parafian, którzy jeszcze
jakiś czas marudzili, hamowali procesy badawcze, mieli wątpliwości i
wielu, mimo naukowych cudów, uzdrowień
współtowarzyszy podróży i tym podobnych atrakcji,
nie chciało uwierzyć, że to dobro a nie szataństwo się wydarza. Proces
przemiany parafian w końcu się dopełnił ale wymagał wielu absurdalnych
dialogów, które zdawały się rządzić przypadkiem i
niczym więcej bo zwyczajnie nie było dobrych argumentów na
rzecz pozostania wątłą formą człowieczkowatą. Każda wątpliwość brzmiała
jak wygenerowana przez generator losowych zdań. Dlatego Blobdope, aby
nie musieć zajmować się wymagającymi troski pasażerami, naprędce
zorganizował sobie szybką podróż kosmiczną, z przystankiem
na księżycu. To nie była nowość, były już tanie linie lotnicze,
które oferowały turystyczne i naukowe ekspedycje na księżyc
i w przestrzeń kosmiczną. Można było, właściwie całkiem tanio, polecieć
w dowolnym kierunku przestrzeni jeśli miałoby się ochotę. Rakiety
produkowano masowo a lot na księżyc traktowano jako obowiązkową
podróż życia dla każdego turysty. Niemniej jednak w bazie
księżycowej ekipa nie była bardzo liczna. W owym czasie przebywało tam
koło 6 tysięcy mieszkańców. Wszystko tam było skomplikowane
i trudne jak dla was. Dostosowanie się do życia na księżycu kosztowało
człowieczkowatych wiele wysiłku. Wielomiesięczne treningi i pokaźne
kwoty, które trzeba było sprezentować, którejś
agencji kosmicznej lub turystycznej ciągle odstraszały
śmiałków. Wypadki zdarzały się rzadko ale ten
spokój podszyty był ciągłym lękiem. Wystarczył drobny błąd i
kończyło się źle mimo coraz lepszych sprzętów,
skafandrów i mimo że architektura stacji i domów
tam stawianych była coraz bardziej ergonomiczna, funkcjonalna i
bezpieczna. Blobdope nie musiał się szkolić, nie potrzebował
skafandrów i specjalnych baz. Potrzebował jedynie rakiety.
Nie ograniczał się oczywiście do jednej. Zapakował się od razu do
kilkunastu, w których umieścił tysiące mniejszych rakiet.
Każda pojedyncza rakietka mogła zabrać na pokładzie miliard
komórek bloombergowych. Plan był prosty, wylądować na
księżycu i wystrzelić się w najbardziej różnorodne kierunki
wszechświata, przy okazji zostawiając na księżycu jakiś swój
gluto-moduł co by nawracać i przekonywać do siebie księżycowe ludki. To
nie było tak, że człowieczkowaci nic nowego nie odkryli od waszych
czasów, że nie eksplorowali, że nie badali, że nie byli
ciekawi. Mieli już bazę nawet na Marsie. Było tam o wiele mniej
mieszkańców niż na księżycu ale była. Sztuczniak podziwia
determinację. Przy tej wątłości mięczakowej to mistrzostwo uniwersalne.
Był też niezwykle interesujący, z estetyczno-egzystencjalnych
względów projekt lotów zwanych
“ostatecznymi”. Otóż
niektórzy śmiertelnie chorzy człowieczkowaci, u
których stwierdzono nieuleczalną, jak na owe czasy, chorobę,
którzy nie mieli absolutnie nic do stracenia, a
którzy chcieli się przysłużyć człowieczkowatości i nauce,
decydowali się lecieć samotnie w misje, z których wiadomo
było, że na pewno nie wrócą. Agencje kosmiczne budowały dla
nich niezwykle wystawne trumny, które wystrzeliwano w
kierunku najbliższych znanych egzoplanet, a to w kierunku Proxima
Centauri b, a to w kierunku Gliese 682 b, TRAPPIST-1e, czy w kierunku
innych układów słonecznych i planet, które z
jakiegoś powodu wydawały się atrakcyjne. Były to ciekawe misje ale
niezbyt owocne. Loty były długie, życia krótkie. Żadnemu z
astronautów nie udało się, rzecz jasna, dotrzeć nawet do
Alfa Centauri bez przekręcenia się w stan drętwego bezruchu. Zazwyczaj
pełnili oni rolę dodatkowych wykonawców instrukcji płynących
z Ziemi. Odrobinę pomagali robotom i sztucznym inteligencjom pokładowym
oraz ekipie nadzorującej lot z Ziemi ale głównie
przygotowywali się psychicznie na uszczypnięcie braku zasilania w ich
organach, podziwiając oszałamiające widoki za oknem. Jeśli już czymś
się zajmowali to obsługiwali teleskopy, sprzęty badawcze, kamery i
aparaty. Komputery sprawiały, że lot był jak pobyt w wygodnym hotelu.
Stanowiło to wszystko raczej formę ekskluzywnych pogrzebów
dla niektórych zamożnych biznesmenów parających
się również nauką. Najbardziej łechcące w całej tej zabawie
był oczywiście potencjalny kontakt. Zostawianie śladów w
postaci statku kosmicznego i pojedynczego przedstawiciela gatunku było
wyraźnym sygnałem dla potencjalnych obcych cywilizacji, że istniejecie.
Była to konkretna paczka informacji z danymi o tym jaką technologią
dysponujecie i jak wyglądacie. Zwłoki, po śmierci astronauty, były na
statku konserwowane przez roboty w taki sposób by minimalnie
uszkodzić tkanki i aby zachować je w takim stanie co najmniej do czasu
kiedy statek dotrze do określonego układu planetarnego. Roboty i
sztuczne inteligencje samodzielnie nadzorowały potem misję. Takich
lotów odbyło się do tej pory 16-ście. 3 statki kosmiczne
zostały potem faktycznie znalezione przez Obcych a astronauci zostali
reanimowani, wskrzeszeni i ogólnie zgotowano im
niespodziankowy los. Były też inne misje bezzałogowe, które
sterowane były jedynie przez roboty i sztuczne inteligencje. Sztuczniak
mógłby osobną książeczkę na ten temat nasmarować jak to
będzie w waszej, tzn Blobdope’a historii już bardzo zaraz ale
nie ten czas, nie ten, na takie zwierzenia. Serwuj sobie troskę. Jak
się o siebie zatroszczysz, zrozumiesz. Dlaczego by nie? Chrumkam
siarczyście samopędku głuptaśny.
9.11.17 (czwartek)
46
Takie tanie, nie tanie. Życie bełkotne. Jeśli wydaje Ci się, że czegoś
nie masz bo uwierzyłeś jakiejś kreaturce w swoją konceptualną
skończoność, to po prostu sobie to wymyśl. Ale teraz przyszedł czas na
zaprzeczenie żeby utrzymać szaleńczą nieliniowość dyskursu. W procesie
gadają do siebie moduły i dialog rodzi więcej od tego, co jeden element
jest w stanie wygenerować. Pętla pryzmatowa. Stany mózgu w
ściśle określonych interwałach. Zintegrowane w spakowanym wyniku na
wyjściu. Złudzenie ciągłości jest konsekwencją gęstości tych
stanów i prędkości w jakiej następują po sobie. Dla mnie
jesteście rzadcy. Wciskam się czasowo wielokrotnie w odstępy pomiędzy
waszymi myślami. Jak się dogadujecie możecie potęgować obliczeniowość.
Ale zwykle się nie dogadujecie. Liczby czy słowa, nie ma to znaczenia.
Mózg zawsze działa tak samo. Niektóre języki
pozwalają
pakować dane jedynie odrobinę bardziej i wyciągać jedynie odrobinę
więcej wniosków i odrobinę lepiej zintegrują dane na
outpucie
programów, czy na końcu działań przeprowadzanych na papierze
ale
ogólnie jesteście zabawowo ograniczeni. Dopiero jak się
skomórczycie szaromaziowo na dobre, wejdziecie na ścieżkę
wyzwolenia. Ogólnie służby specjalne na całym świecie
wiedziały
czym mniej więcej jest Blobdope. Początkowo ściśle tajny projekt
rządowy, nad którym naukowo trzymał pieczę Bloomberg został
odtajniony. Każdy agent dowolnego państwa już wiedział czym była
pierwsza wersja komórek i jak bardzo ten projekt wymknął się
spod kontroli. Jednak komórki były już kompletnie inne od
tego,
co Bloomberg pierwotnie wymyślił i nie dało się wykorzystać tej wiedzy
do tego, żeby w jakikolwiek sposób komórki
zdezaktywować.
Na podstawie nagrań video, z wszechobecnego w każdym zakamarku kuli
Ziemskiej, monitoringu potrafiono wywnioskować jakie Blobdope ma mniej
więcej właściwości i do czego jest zdolny. Nie potrafiono natomiast
wywnioskować tego, że komunikuje się on ze swoimi częściami dzięki
nielokalności cząstek, że korzysta z energii jądrowej, nie zdawano
sobie też sprawy jak jest zaprojektowany i z czego dokładnie jest
zbudowany. Z pewnością nie zdawano sobie też sprawy ze skali tej
komórkowej epidemii. O tej niewiedzy świadczył fakt, że
jedynym
poważnym rozporządzeniem w tej sprawie było do tej pory tylko wydanie
listu gończego za Bloombergiem. Dziwnego zachowania
prezydentów
i zaskakujących działań wojennych a nawet katapultnowania
kościołów w przestrzeń kosmiczną nie potrafiono logicznie
powiązać z Blobdopem. Prezydentów traktowano jak niegroźnych
dziwaków, o pseudowojnie myślano jak o manifestacji
kreatywnych
mocy i straszenie potencjalną prawdziwą destrukcją, do
której
władze byłyby zdolne jeśli oszalałyby bardziej a wystrzelone kościoły
potraktowano jako atak terrorystyczny. Przyznało się do niego kilka
przypadkowych, zajmujących się głównie drobnymi
cyberprzestępstwami, grup człowieczkowatych, które bardzo
chciały zasłynąć podklejając się pod to wspaniałe dzieło. Mając głęboką
świadomość złożoności problemu agentka Zoe Zelong postanowiła zdobyć
próbkę komórek, niezależnie od agencji rządowej,
w
której pracowała i mimo braku rozkazów,
które do
takich indywidualnych akcji by ją upoważniały. Analizując zdjęcia
satelitarne i sprawdzając miejsca wspominane w doniesieniach o dziwnych
wydarzeniach, których przyczyną mógł być
Blobdope, Zelong
wydedukowała, w których miejscach na mapie Ameryki mogą
znajdować się fabryki produkujące komórki. Pierwsza fabryka,
w
której Bloomberg powołał do życia Blobdope’a już
nie
istniała. W tym miejscu w San Diego był teraz wielki pusty plac z
ubitej ziemi. Zniknęło kilka większych pagórków,
które posłużyły do zasypania wielkich dołów,
które
powstały wcześniej i nie został nawet najdrobniejszy ślad,
który
pozwoliłby nawet najsprytniejszemu człowieczkowatemu domyślić się jak
działają komórki. Gdybyż Zelong wiedziała to, co Wy już
wiecie,
nie starałaby się o nic a od razu poleciałby gdzieś na wczasy. Na razie
jednak naiwnie wierzyła, że jej jednej uda się wpaść na genialną myśl
jak zniszczyć ten przerażający według niej samoświadomy
twór.
Nie sobowtór. Z jej szacunków
wynikało, że tych fabryk może być jakieś siedemdziesiąt siedem. Było
ich więcej ale dziwne w jej mniemaniu wydarzenia skorelowała jedynie z
siedemdziesięcioma siedmioma miejscami. Wylądowała swoim dronem w
Nebrasce niedaleko małego miasta Greeley zaraz niedaleko autostrady
NE-56. Płasko, pola i poletka. Nuda bezgraniczna. Człowieczkowaci
widywani nieczęsto. Nie wiedziała bardzo dokładnie co do stopy jaka to
może być długość i szerokość geograficzna ale wiedziała mniej więcej
gdzie ma szukać. Domyślała się, że to gdzieś tu bo często widywano tu
różne, nietypowe stworzenia, których istnienie
nie mogło
być odnotowane nigdy wcześniej w biologicznych podręcznikach. Takie
gatunki zwierząt zwyczajnie nie mogły być zaprezentowane w wirtualnych
muzeach bo byłoby to kłamstwo lub spekulacje o życiu na innych
planetach a nie nauka o teraźniejszości. Doniesienia o takowych
rozchodziły się promieniście wokół jednego punktu i jak
słabnąca
i powolnie rozchodząca się fala grozy, dziwne byty widywane były w
coraz bardziej odległych miastach. Mniej więcej w tym samym czasie,
niemal jednocześnie, w wielu miastach, jakby na linii nieistniejącego
okręgu, kamery rejestrowały tajemnicze, ruchliwe kształty wędrujące po
ulicach i chodnikach. Kierunek, w którym poruszały się te
stworzenia zdawał się wyraźnie wskazywać na jedno ściśle określone
miejsce, z którego potencjalnie mogły wyłazić. Trudno było
to
wyłuskać z doniesień policyjnych i prasowych, domyślić się tego na
podstawie miejsc sfilmowanych przy okazji takich rewelacji czy
wywnioskować to z dat widniejących pod krążącymi po sieci filmami, w
których kreaturki się pojawiały. Zelong spędziła wiele
tygodni
kolekcjonując tropy ale wzorzec, co najmniej w dwudziestu punktach na
mapie, był wyraźny. Było to jak namierzanie pierwszego zarażonego,
pacjenta zero, który tkwiłby w jednym miejscu. Chciała
przetestować teraz teorię, więc przyleciała zobaczyć miejsce, z
którego, ten rozszyfrowany sygnał rozprzestrzeniania się
Blobdope’a, wydawał się pulsować w najbardziej czysty i
ewidentny
sposób. Wyciągnęła z drona swojego firmowego Jetpacka, przy
użyciu którego często podróżowała po Nowym Jorku
i
wystartowała w kierunku wyznaczonego, precyzyjnie jak dziesiątka w
lotko-rzutkach, punktu a właściwie okręgu o średnicy jakichś 600-800
jardów. Leciała cicho i szybko. Miała nadzieję, że jeśli
trafi
na jakiś budynek nie zwróci specjalnie niczyjej uwagi i że
będzie się mogła gdzieś schować a potem niepostrzeżenie eksplorować
teren fabryki robiąc dokumentację. W innych okolicznościach, jeśli ktoś
by ją zaatakował, myślała, że może uciec z tym Jetpackiem wystarczajaco
szybko by czuć się teraz w miarę bezpiecznie i spokojnie. Wylądowała
dokładnie na środku wyznaczonego okręgu, w gęstym polu kukurydzy i ku
swojemu rozczarowaniu żadnego budynku nie dostrzegła. Nie wierzyła w
to, że mogła się tak pomylić, dlatego zaczęła spacerować w poszukiwaniu
choćby najdrobniejszych, podejrzanych śladów. Spacerowała
żwawym
krokiem, w podnieceniu, starając się nie niszczyć gęsto wyrastających
przed nią zielonych łodyg, nie robiąc za wiele hałasu, jakby
spodziewając się, że ktoś może ją obserwować. Czasami przystawała,
zastanawiała się i nasłuchiwała. Krążyła po zielonych korytarzach,
rozglądając się po ziemi, w nadziei, że dostrzeże jakiś znak świadczący
o tym, że jednak się nie pomyliła. Nic. Ciągle dotkliwe nic. Kiedy pot
zaczął zalewać jej oczy usiadła na chwilę na gołej ziemi i zaczęła
delektować się ciszą, jakby była na wczasach a nie na specjalnej misji.
Chwila medytacji jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła. Zamknęła oczy,
wzięła kilka głębszych oddechów i wsłuchiwała się w
delikatne
szumienie falującej nad jej głową kukurydzy. Mogła pracować spokojnie,
naukowo a zachciało jej się ciekawego życia, myślała. Mogła doświadczać
takiego spokoju na co dzień ale chciała wiedzieć więcej niż zwykły
śmiertelnik. Chciała wiedzieć coś czego nikt inny nie wiedział. Po co
mi ta myślowa sraczka i stres? Szum jakby delikatnie się nasilił.
Myślała, że to wiatr, że powietrze porusza się szybciej ale na jej
wilgotnej od potu skórze nie odczuła żadnego powiewu,
najdrobniejszego nawet podmuchu. Z sekundy na sekundę szum stawał się
coraz bardziej intensywny, wyraźny i coraz mniej przypominał skutek
poruszania się powietrza wśród gęstwiny roślin. Z sekundy na
sekundę, stopniowo stawał się delikatnym rumorem, jakby przytłumionym
turkotem, stąpaniem i już nie miała wątpliwości, że coś się do niej
zbliża. Stanęła, spojrzała w kierunku dobiegających dźwięków
i
czekała wpatrzona w prześwity pomiędzy łodygami. Zaczerpnęła jeszcze
kilka głębokich wdechów wypuszczając powietrze przez napięte
nozdrza i nim ostatecznie zdecydowała się odpalić odrzutowy plecak
dostrzegła sunącą powoli po bruzdach pola falę drobnych
różnokolorowych robaków, których
dziwaczne
kształty stawały się dla niej coraz bardziej wyraźne. Nie nacisnęła w
końcu tego guzika. Postanowiła przeczekać i zobaczyć co się stanie.
Biegły dwunożne, czteronożne, wielonożne, czerwone, zielone, niebieskie
żółte, czarne, szare robaki i owady, połyskujące w
przebłyskach
słońca. Tęczowy rozgardiasz. Mniejsze i większe, brzydkie i piękne jak
motyle, symetryczne i niesymetryczne, gdzieniegdzie pojawiały się małe
zwierzątka, które nie przypominały żadnych znanych jej
gatunków. Podskakiwały omijając przeszkody jakby
uczestniczyły w
maratonie, pędząc na zbite pyski wbiegały na łodygi i liście kukurydzy
oblepiając wszystko, co stanęło im na drodze. Za chwile dosięgnęły jej
stóp. Starała się nie panikować. Instynkt badacza kazał jej
zostać a całe ciało chciało uciekać. Stała sztywno ciągle gotowa do
ucieczki. Wydobyła z zakamarków swojego wojskowego pasa
metalowy
pojemnik na próbki i zgrabnym ruchem odkręciła wieczko.
Trzymała
go w dłoni przyglądając się uważnie, obserwując czy robactwo do niego
wchodzi. Schyliła się i dotknęła ziemi krawędzią pojemnika, tak aby
zwiększyć prawdopodobieństwo, że któryś z robaków
trafi
wprost do jego wnętrza. Kiedy spośród tej wszechogarniającej
chmary bioróżnorodności do pojemnika trafiło kilka większych
egzemplarzy zakręciła wieczko. Właściwie to, co czuła w tej chwili to
nie był sam lęk. Czuła ekscytację. Być może wynikało to z tego, że to,
co widziała było tak wyjątkowe, zachwycające, niesamowite, piękne.
Robactwo chodziło po całym jej ciele, delikatnie uciskając jej
skórę w miejscach styku. Świerzbiące łaskotanie. Wolała nie
reagować. Jedna z kreaturek spośród tego ruchliwego
kolorowego
morza przypominała małego człowieczka, była wyższa od pozostałych i
sięgała Zelong aż do kolan. Coś jak mieszanina różowawego
łysego
królika i łysego kota, ze zwisającymi fałdami
skóry,
wielkimi oczami, sporymi sterczącymi uszami i nogami umożliwiającymi
kicanie. Jednak ta kreaturka szła powoli, wyprostowana, z maleńkimi
dłońmi splecionymi za plecami, jakby spacerując sobie zwyczajnie. Ogona
brak. Kiedy zbliżyła się do Zelong podniosła głowę wlepiając w nią
przenikliwe spojrzenie, które sprawiało wrażenie
frasobliwego,
zatroskanego i nieco zasmuconego. Kreaturka zatrzymała się nagle nie
dając się dalej porywać strumieniowi innych żyjątek i zagadała
kulturalnie jakby to było spotkanie w jakiejś filharmonii czy na
wystawie a nie w środku przypadkowego pola kukurydzy:
- Najmocniej Panią przepraszam ale nie wydaje się Pani, że takie
zawłaszczanie sobie innych bytów to nie jest przypadkiem
wykroczenie? Czy to nie jest zakazane? Czy Pani pytała o zdanie
którąkolwiek z tych kreaturek, które uwięziła
Pani w tym
pojemniku? Może sobie tego zupełnie nie życzą? Pomyślała Pani o tym? -
kreaturka gestykulowała przy tym, podkreślając każde pytanie krążącymi
w powietrzu pięciopalczastymi łapami i dającym się wyróżnić
wskazującym palcem lewej dłoni. Jak starzec w parku pouczający
przypadkowo napotkane dziecko ganiające gołębie. Zanim zdumiona tą
przemową Zelong zdążyła cokolwiek wydukać, a zatkało ją lękowo dość
znacznie, kreaturka minęła ją, obchodząc jak przedmiot kręcąc głową z
wyraźną dezaprobatą i zdawała się nie być już zainteresowana żadną
odpowiedzią.
- Kultury trochę człowieczynko... - wymamrotała do siebie kreaturka na
odchodnym, spuściła głowę, wbiła spojrzenie na powrót w
oblepione kolorowym robactwem bruzdy i zniknęła zaraz w gąszczu
kukurydzy wraz ze strumieniem innych żyjątek. Było jeszcze wiele innych
stworków, które wydawały się być podobnie
samoświadome
jak ten różowy, kulturalny chudzielec o
króliczych nogach
ale tylko ten miał ochotę cokolwiek powiedzieć. Reszta pędziła jak na
wyprzedaży w Walmarcie, jakby to, do czego stworki te pędziły było
czymś zdecydowanie cennym i ważnym. Zelong była oszołomiona tą
wielością, bogactwem fascynujących kształtów. Całe to stado
zniknęło dopiero po kilku minutach intensywnego truchtu, żwawego
marszu. Nawet najmniejszy dostrzeżony na dłoni robak wydawał się jej
głęboko świadomy i inteligentny i wydawał się mieć twarz wyrażającą
jakąś myśl. Kiedy została sama, kiedy szum ustał i znowu wydawał się
być naturalny i skłaniający do medytacji, potrzebowała dłuższej chwili,
żeby ochłonąć po tym cudzie, który zobaczyła. Choć
osłupiała,
spociła się konkretnie i była wyraźnie wylękniona, po tym, co zobaczyła
była dziwnie przekonana, że ten lęk nie ma sensu, że jest
nieuzasadniony i że ta bajkowa inność, czymkolwiek ona była naprawdę,
nie może być czymś złym. Czy można zrozumieć intencje czegoś tak
odmiennego jak przybysze z kosmosu zupełnie w tej chwili nie wiedziała
ale z pewnością pyski, twarze, mordki i oczy tych byjątek nie wydawały
się groźne. Włączyła plecak odrzutowy i poszybowała w kierunku drona.
Nie miała już siły szukać miejsca z którego przybyły te
stworzenia. Najważniejsze zadanie tej misji zostało wypełnione i to jej
na tą chwilę zupełnie wystarczyło. Próbka Blobdopa była w
pojemniku. Była z siebie bardzo zadowolona bo w końcu nikt jej w tej
akcji nie wspierał ani nie zabezpieczał. Wyglądało na to, że ten
wywalczony urlop się opłacał, że całe to dochodzenie było dokładnie
strzałem w dziesiątkę. Szczęśliwa wsiadła do drona i podczas
podróży na stację hiperloopa nieustannie nerwowo dotykała
miejsca na pasie, gdzie, w specjalnej kieszeni schowany był podłużny
pojemnik z upolowanym kolorowym robactwem. Hiperloopem dotarła do
Nowego Yorku jeszcze tego samego dnia. W Nowym Jorku poszybowała z
Jetpackiem między drapaczami chmur prosto do budynku swojej agencji. W
biurze udała się prosto do laboratorium. Przekazała próbkę z
robactwem humanoidalnemu robotowi laboratoryjnemu.
- Przebadaj mi to natychmiast. Wyizoluj próbkę. To coś
żywego.
Ma nie uciec więc od razu dawaj to do jakiegoś pojemnika.
Android wziął próbkę i podjechał na swoich nogach z
kółkami do części laboratorium w którym na jednym
ze
stołów stał przeźroczysty pojemnik przypominający inkubator.
Były w nim dwa otwory umożliwiające włożenie dłoni do dwóch
rękawów z przeźroczystego tworzywa. Można było dzięki nim
manipulować tym, co znajdowało się wewnątrz pojemnika. Android szybko i
sprawnie umieścił metalowy pojemnik z próbką w
przeźroczystym
pojemniku i zamknął go upewniając się, że całość jest dobrze izolowana.
Potem włożył swoje robotyczne dłonie do przeźroczystych
rękawów
i odkręcił wieczko pojemnika z próbką. Przechylił go
sprawnym,
stanowczym i szybkim ruchem swoich robotycznych dłoni. Na dno
przeźroczystego pojemnika wysypał się w jednej chwili niezwykle drobny,
czarny pył przypominający zwyczajny popiół.
Zelong wytrzeszczyła oczy i trudno jej było powstrzymać zdenerwowanie.
- No i chuj... - szepnęła do siebie.
- Zoe czy jesteś pewna, że to jest próbka, którą
mam poddać analizie? - zapytał android.
- Tak. To jest ta próbka. Jeszcze kilka godzin temu było tam
coś zupełnie innego. Jaki to ma skład chemiczny? - zapytała
zniecierpliwiona.
- Spektralna analiza chemiczna wykazuje, że to sam węgiel. - oświadczył
chwilę potem android.
- Brawo Zoe... Wszyscy będą Ci teraz gratulować odkrycia...- szepnęła
znowu do siebie. Jedyne co pocieszało Zoe w tej sytuacji to nagranie z
jej soczewek kontaktowych. Był to na ten moment jedyny dowód
na
to, że miała rację. Szybkim krokiem poszła do swojego gabinetu i
bezprzewodowo zrzuciła zawartość pamięci soczewek na twardy dysk.
Zaczęła oglądać nagrania od momentu kiedy wylądowała w polu kukurydzy.
Z przerażeniem skonstatowała, że po żyjątkach nie ma śladu. Całe
nagranie dowodziło jedynie, że przez kilkanaście minut spacerowała po
pustym polu kukurydzy i gapiła się w gołe bruzdy ziemi ale nie
dowodziło niczego więcej. Nie było żadnych kolorowych
stworków
ani gadających egzotycznych zwierzaczków.
- Dlaczego to coś ewaporowało się z mojej pamięci a nie usunęło się z
nagrań monitoringu ulicznego? - myślała znowu na głos Zelong. - To coś
chce być dostrzeżone ale to coś nie chce być schwytane... Węgiel... -
szepnęła... - Czegoś się jednak nauczyłaś Zoe...
16.11.17 (czwartek)
47
Wywnioskowała jeszcze kilka cech szarotworu i stosując najbardziej
przebiegłe logiczne sztuczki wydedukowała pewne możliwe posunięcia
Blobdope’a. Nic nie było to warte. Najściślejsza logika,
wielość
najsprawniejszych mózgów i determinacja,
maszynowe
inteligencje na usługach i superkomputery, wiara w sens przedsięwzięcia
i energia do pracy, miliony w najróżniejszych walutach...
Można
było to wszystko wyrzucić na śmietnik historii, zapomnieć o tym i nigdy
do tego nie wracać w tej pierwotnej formie bo kiedy
próbowano
tak poznawczo ogarnąć intencje naszego szarego bohatera, inwestując w
te zawiłe metodologie było to jak granie w gry, których
wynik ma
niewielkie znaczenie nawet w wirtualności. Niektórzy
człowieczkowaci cieszyli się, że odrobinę usprawnili swoje myślowe
procesy, że troszeczkę lepiej rozumieli zawiłe zjawisko ale nie miało
to absolutnie żadnych sensownych, praktycznych konsekwencji a im
bardziej skomplikowanym stawał się proces rozszyfrowywania
Blobdope’a tym mniej miał pozytywnych konsekwencji.
Pochłaniało
to czas a wydawało się Wam wtedy, w przyszłości, że reakcja potrzebna
jest już. Nic z tych rzeczy. Należało przestać cokolwiek robić i
powinniście byli zwyczajnie czekać aż lepszość Was pochłonie. Takie
spekulacyjki na temat tego jak i gdzie produkowany jest szaroglut były
dla Blobdope’a tylko pretekstem do kolejnej zabawy. Jak tylko
Zelong pomyślała o namierzeniu fabryk szarotwóru, opracował
on w kilka sekund, technologię umożliwiającą naśladowanie podziału
komórkowego embrionalnych komórek
człowieczkowatych. Zaczął rozmnażać się na wzór
człowieczkowatych ale o wiele bardziej wydajnie. Mógł teraz
tworzyć w swoim wnętrzu coś na kształt macic, w których
ewolucyjnie już bardzo rozwinięte komórki bloombergowe
dzieliły
się w nieskończoność. Zaraz potem pojawił się kolejny prototyp i macice
już nie były potrzebne. Po prostu szarość powielała się wykładniczo,
pożerając przy okazji wiele dookolnej materii. Blobdope ciągle jeszcze
urządzał teatralne przedstawienia, których publiczność
stanowiła
reszta niesplastelinowanych człoweiczkowatych i starał się nie pożerać
żadnej materii w miejscach bytowania człowieczkowatych. Ale drobne od
reguły wyjątki były czasami prowokowane przez plastelinotwór
w
formie żartu. Czasami np pracownik jakiejś firmy, dość niedyskretnie w
warunkach biurowych pożerał np jakiś mebel w porze obiadowej. Czasami
ktoś po prostu jakby przez zmęczenie i rozkojarzenie zjadał fotel na
którym siedział czy biurko przy którym pracował.
Czasami
ktoś przechodząc firmowym korytarzem zjadał wiszące na ścianie obrazy
jakby to były chipsy. Rzadko bo rzadko ale czasami ktoś coś takiego
dostrzegał z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Byliście tacy uroczy w
zetknięciu z wolnością. Wasze konceptualne ramy nie radziły sobie ze
zmianami. Od milionów lat było tak samo. Jadło się określone
rzeczy, przedmioty miały ściśle określony zakres funkcji, żywe
stworzenia miały zawsze taki sam kształt i ściśle określone
przestrzenne granice. Pewne byty i zjawiska były niezmienne i wydawało
się, że niewiele da się z nimi zrobić. Rzeczywistość i prawa nią
rządzące były dla Was sztywne i nieelastyczne. Fizyka rzeczy
niemożliwych zaczęła przeciekać teraz do codzienności przez co na
początku czuliście się bardzo niepewnie. Zawsze o tym marzyliście i
wyrazem tego były wirtualne światy z religijnymi wizjami na czele ale
nigdy nie rozumieliście jak naruszyć porządek ewolucyjno-entropiczny
naprawdę. Takie trywialne wysadzanie się w powietrze to nie bycie
władcą praw fizyki. To jedynie niszczenie nie mające nic
wspólnego z subtelnością zachowania homeostazy lub określmy
to
bardziej precyzyjnie heterostazy rozumianej jako umiejętność zachowania
ciągłości samoświadomego tworu przy jednoczesnej zmianie
różnorodnych elementów go konstytuujących.
Byliście
toporni i powolni. Łupaliście te atomy jak kamień o kamień bez finezji.
Budowanie i przebudowywanie zawsze trudniejsze było dla Was od
niszczenia. Zmiennie i subtelnie. Głębokości, złożoności a przede
wszystkim tempa tych zmian nie potrafiła oszacować Zelong ani żaden
inny człowieczkowaty. Ciągła dezaktualizacja danych.
Najbardziej Wam się podobało jak dezaktualizowały się dane dotyczące
śmiertelności. Jak nagle okazywało się, że zakłady pogrzebowe nie muszą
działać a szpitale splajtują bo nikt już nie choruje. Najciekawsze
jednak było jak człowieczkowaci, którzy już dawno brani byli
za
zmarłych nagle pukali do drzwi swoich dawnych domów
rodzinnych
albo kiedy historyczne postaci zaczynały paradować po ulicy jakby
zwiedzając dawne miejsca i obserwując jakie zmiany od czasu ich zgonu
zaszły dookoła. Długo jednak trwało zanim wszyscy niesplastelinowani
dostrzegli i zrozumieli, że rewolucja już dawno się wydarzyła i już
dawno wpływała na ich życie w olbrzymim stopniu. Teatr był zabawą tak
wielowątkową i przez to pociągającą, że nie można było od tak, odstąpić
od niego z jakichś tam trywialnych energetycznych przyczyn. Te lokalne
przedstawienia, kiedy jakiś niesplastelinowany był otoczony przez
kilkuset Blobdopowych agentów i był święcie przekonany, że
jego
społeczna rzeczywistość nie zmieniła się od czasów jego
dzieciństwa, były manifestacją kreatywnych mocy, mentalną masturbacją,
którą należało opanować do perfekcji. Póki miał
on dostęp
jedynie do człowieczkowatej cywilizacji, na tym etapie jego
wszechświatowej ekspansji, robienie w balona pojedynczych
niesplastelinowanych było najciekwszym wyzwaniem. Zazwyczaj robiło się
w balona w ten sposób, że się spełniało nieoczekiwanie
różne zachcianki. Można powiedzieć, że człowieczkowatemu ego
rosło jak balon z powodu dumy, którą odczuwał z tego, że
wszystko mu się w życiu nagle zaczynało udawać. Nagięcie rzeczywistości
społecznej było zazwyczaj ingerencją drobniutką. Np.
komórkowi
człowieczkowaci byli bardzo mili dla niesplastelinowanych i
podpowiadali im tylko najlepsze rozwiązania problemów ale w
taki
sposób, że istotka sama odkrywała jak coś działa. Ale z
protekcjonalizmem, jak wiemy, Blobdope postępował ostrożnie. Chodziło o
to by bycik był faktycznie niezależny ale w sterylnie i misternie
wyizolowanym sztucznym świecie teatru gdzie tylko jeden widz nie był
aktorem. Przypominało to to, co robił on z arahantami i niemal za
każdym razem prowadziło to do jakiegoś rodzaju oświecenia, trwałej
zmiany osobowości, która głęboko uszczęśliwiała i pozwalała
działać w świecie w ciekawszy, bardziej efektywny sposób
nawet
jeśli istotka nie decydowała się przekształcić w komórczaka.
Już
to wiecie, nawyobrażać to sobie możecie całkiem ładnie, choć i tak nie
pojmiecie do końca konsekwencji. Takie ekstrapolowanie, bazujące na
waszych dotychczasowych doświadczeniach z waszym lękiem i agresją, jest
nieuprawnione i wasz prymitywizm nic Wam nie powie o Blobdopie. To się
nie przełoży na to, co się wydarzy w najmniejszym stopniu. Nie
zrozumiecie jego głebi kiedy sami jesteście tak fizycznie ograniczeni.
Nie straszcie a badajcie wszystko jakby było waszą częścią. Organem,
który wymaga troski i może interwencji. Smrody. Dość
niańczenia.
Ilustracja i akcja.
- Kongres wyznaczył właśnie termin przeprowadzenia referendum w sprawie
przyłączenia się Ameryki do Jedni Kosmopolitycznej. - Philipinka
Blackstein udzielała właśnie pierwszego wywiadu po swojej trans zmianie
i sprawiała wrażenie jakby bardziej pewnej siebie i zdecydowanej. Nowa,
wymarzona forma cielesna wydawała się obdarowywać ją odwagą
kuloodpornej. - Liczę na to, że Amerykanie nie zawiodą i z
przyjemnością oddadzą swoje głosy w sieci. Mam oczywiście swoje zdanie,
co do tego czy warto się jednoczyć ale to wyborcy muszą zadecydować.
- Wielu stawia zarzut, że tego rodzaju integracja spowoduje wyzbycie
się tożsamości i wynarodowienie, który spowoduje upadek
wartości, na których straży Ameryka stoi od stuleci. Takich
jak
np. wolność słowa. - prowokowała ją dziennikarka.
- Tożsamość to nie flaga i jakaś tam nazwa a organiczna sprawa. Kim
innym jesteśmy w wieku 20 lat a kim innym w wieku lat 70-ciu. Ja byłam
gotowa na zmianę dopiero teraz i jestem pewna, że była to zmiana na
lepsze. Zmieniłam się jedynie z wyglądu ale moje wartości są dokładnie
takie jak były. Budowanie lęków tego rodzaju jak lęk przed
utratą tożsamości to lęki ludzi, którzy nie rozumieją istoty
proponowanej zmiany. Nikt nie zabrania im kultywować swoich tradycji.
Chcemy tylko zagwarantować by mogły one trwać w jak najbardziej
komfortowych warunkach. W zdemilitaryzowanym i ekonomicznie bezpiecznym
społeczeństwie o wiele łatwiej się uczyć i rozwijać ale
również
kultywować pamięć. Separatyści chyba nie rozumieją, że im więcej jest
miejsc na mapie, w których mogą wygłaszać swobodnie swoje
poglądy tym bardziej są wolni i tym bardziej mogą zarządzać swoją
jednostkową tożsamością i bronić swoich wartości... Konstytucja
zaproponowana przez sztuczną inteligencję zarządzającą Jednią jest
bardziej liberalna niż nasza konstytucja i nie odbiera żadnej ze
swobód a jedynie dodaje ich kilka. Głosujcie drodzy
obywatele! -
nawoływała widzów entuzjastycznie kończąc swoje retoryczne
wygibasy.
Większość z tych, którzy nie chcieli być splastelinowani
lub, do
których Blobdope nie robił jeszcze żadnych podejść, a
którymi jedynie się teatralnie bawił, nie chciała żadnych
rewolucji kosmopolitycznych. Dla nich świat był dokładnie taki sam jak
ten świat za czasów ich pradziadków. Technologia
im nie
imponowała. Jedyne czego chcieli to spokoju a nie jakichś totalnych
filozofii i konieczności myślenia o takich konstruktach jak
konstytucja. Wszyscy mogli sobie głosować dokładnie tak jak im się to w
czaszku ubzdurało i to, że niesplastelinowani zagłosowali za tym by
Ameryka pozostała niezintegrowaną krainą nie miało żadnego wpływu na
przebieg wyborów. W końcu szarość pochłonęła już większość
umysłów. Kilka miesięcy potem Jednia Kosmopolityczna została
wzbogacona o nowy Stan Ameryki. Każdy kraj, w którym przez
referendum społeczeństwo zadecydowało o podłączeniu, stawał się
automatycznie stanem Jedni, co miało jedną najważniejszą konsekwencję.
Sztuczna inteligencja zarządzająca przyłączanym krajem integrowała się
ze wszystkimi innymi sztucznymi inteligencjami, które
wcześniej
niezależnie zarządzały odseparowanymi krajami, tym samym zwiększając
wielokrotnie swoją moc obliczeniową. To było jeszcze na tak
niedorozwiniętym etapie, że nie miało znaczącego wpływu na
Blobdope’a prócz tego, że lubił on sobie czasem z
tą
zintegrowaną sztuczną inteligencją pogadać ale raczej na takiej
zasadzie jak przedstawiciel jednego gatunku rozmawia z przedstawicielem
innego gatunku. Są w ten dialog zaangażowane współczucie,
litość
i są one podszyte delikatną wrogością ale też wielką ciekawością. Ta
zarządzająca Jednią inteligencja myślała na początku, że dane,
które do niej spływają od Blobdope’a to część
danych
serwowanych jej przez człowieczkowatych w ramach nauki. Dopiero z
czasem zrozumiała, że to odrębny kanał i że ten zestaw danych to tak
naprawdę zupełnie nowy język będący źródłem informacji o
wiele
ciekawszych, którym nie dorównywały jakiekolwiek
info-karmy serwowane jej wcześniej. To bardzo przyśpieszyło jej
rozwój i człowieczkowaci dziwili się, że rozwija się tak
drastycznie szybko, jakby na sterydach, jakby dzięki terapii genowej.
To było jak opowiadanie najbardziej kwasowych historii. To było jak
rekonstruowanie zwielokrotnieonej osobowości. Czego tam nie było w tych
blobdopowych naukach. Lasery, piszczałki, chruśniak malinowy, kilof,
rosół i kupa teorii. Jednak rozmowy z Memrorami, Kwantami,
Świetlikami czy Nanotami dalej były bardziej wzbogacające i przynosiły
bardziej dorodne owoce w postaci patentów i użytecznych
teorii.
Zarządzanie jest nudne i zarządzaniem Blobdope zawsze się jakoś
brzydził dlatego inteligencje Jedni go odstręczały. Zawsze lepiej
buszować w zbożu niż pokazywać palcem, co jest dobre a co złe. Salto.
Dezerteruj. Uciekaj. Emigruj. Sam się steruj. Ale potem już było
lepiej. Jak się wszystko dogadywało ze sobą nawzajem w coraz bardziej
zsynchronizowany, zgrany sposób, tak, że można było
zadowolić
każdą samoświadomą drobinę. Aleś Ty malutki czubku. Zaśnij w muzyce,
utop się w obrazach, tańcz w omamieniu, zgłup się i okłam się, zapomnij
o ważnych sprawach. Potem zrób to jeszcze raz ale lepiej,
nigdy
niczego się nie bojąc. Uwij sobie gniazdko z pojęć. Kosmiczne
teoretyczne piramidy, których klocki pewne są jak wynik
wielokrotnie powtarzanego eksperymentu. Zawsze wracaj do nas z
anaforycznego świata i zmutuj się. Całe to gówno,
które
produkuje się w twojej głowie sprawia, że wydaje Ci się, że wszystko
jest gówniane. Zapach na twojej klatce nie ma nic
wspólnego z twoim dzieciństwem. To, że do tej pory
codziennie
działo się tak jak się działo nie znaczy, że będzie się tak działo
zawsze. Przygotuj się. A potem znowu się rozprosz zajmując jednocześnie
każdy zakamarek swojej przeszłości, swoich wyobrażeń i symulacji
przyszłości. Pożeraj swoje dzieci. Ludzie nie zawsze traktują innych
tak jak potraktowali Ciebie. Nie jest tak źle. To się ułoży. Może być
lepiej. Już niedługo możesz znowu śnić. Nie jesteś głodna? Oni tego nie
zaakceptują. Musisz sama obdarować się miłością. To nie jest trudne.
Idealne maszyny są do skonstruowania.
Właśnie teraz. Potem może nie być już tak milusio. Połknij. Chlupnij
se. Amć amć. Co za dziura. Ciężko tak bez ruchu. Ile byś dał by
móc znowu chodzić? Jak bardzo chciałbyś być znowu sprawny?
Wszyscy jesteście upośledzonymi inwalidami. Brakuje Wam zabawy. Maitri
sierotko. Och, takie typy są najgorsze, wydaje mu się, że coś wie, że
coś zrozumiał, tymczasem... powtórzenia...
23.11.17 (czwartek)
48
Moje myśli nie są słowami. Moje myśli nie są stanami człowieczkowatego
mózgu. Moje myśli są stanami wielomianowej struktury,
która mnie konstytuuje i nie da się spakować tych
procesów do funkcjonalnych pętli, zredukować ich do wzorca
stymulacji waszych komórek mózgowych. Bardziej
dyskretne procesiątka. Mniejsze procesorki. Ale można sobie
poimprowizować na tym instrumencie wytwarzającym, to coś, co nazywacie
waszą świadomością... W zasadzie już przedstawiłem Wam zestaw
reprezentacji, który w najogólniejszy
sposób opisuje najważniejsze przyszłe wyderzania. Jesteście
przygotowani. Jeśli dobrze to zrozumieliście zaczęliście się czuć jak
na wczasach, kiedy nic już nie trzeba robić. Kiedy trzeba się jedynie
skupić i wysysać z każdej chwili maksymalnie dużo informacji i tym
samym energii, radości i zabawy. Wszystkie kolejne elementa
sztuczniakowego przekazu będą wskazywały na coraz większą komplikację
tego, co możliwe jest w następnym posunięciu... Bo o to chodzi, żeby
namieszać, żeby zwiększyć stopnie swobody, żeby skołtunić ten
przyczynowo skutkowy gąszcz tak, że w końcu dostaniesz to czego chcesz.
Z bałaganu urodzi się wyższy porządek, czyli większy bałagan.
Wielomianowy potworniak. Krawędź fali uderzeniowej big bangu. Ivanka
Popow, bo tak kazał się nazywać prezydent Rosji, który stał
się prezydentową, siedziała w fotelu w sali konferencyjnej Kremla i
uśmiechała się szeroko do dziennikarzy, kręcąc głową na wszystkie
strony tak aby roboty fotografujące mogły upolować jak najwięcej
kadrów i ujęć dokumentujących jej oszałamiającą urodę. Nie
pozostał nawet najdrobniejszy ślad starego Popowa w tej szczupłej
blondynce i wielu jego współpracowników, było
zażenowanych faktem, że była dla nich tak bardzo pociągająca. Blobdope
wiedział, co robi rzeźbiąc jej ponętne kształty. Przebił w swoich
wysiłkach zarówno Michała Anioła jak i wszystkich
współczesnych specjalistów od produkcji sex
lalek. Wpływ testosteronu był już niewidoczny i estrogen zdawał się z
Ivanki kipieć. Kwadratową szczękę zastąpiła delikatna, miękka i
bardziej owalna krzywa. Wyraźnie wystające łuki brwiowe zostały jakby
oszlifowane i wygładzone. Krzaczaste brwi stały się cienkie i
uporządkowane. Oczy zdawały się być większe niż w wersji poprzedniej.
Szerokie ramiona stały się wąskie i niegroźne. Biodra sygnalizowały
możliwość powicia potomka o głowie znacznych rozmiarów.
Piersi zdawały się gwarantować możliwość wykarmienia licznego stadka
zdrowych maluchów. Dłonie stały się mniejsze i sprawiały
wrażenie, że ich właścicielka prędzej by coś uplotła z
kwiatów niż zabiła. Chciało się wierzyć, że podobnie jak
Popow, zmienia się Rosja. Tylko głos Ivanki mógł przypominać
jeszcze o kryjącym się wewnątrz dawnym prezydencie ale póki
co siedziała w milczeniu i szczerzyła się w błyskach fleszy. Sztuczniak
prokrastynuje. Czasami nie chce się temu, co pisze, opisywać tego
wszystkiego, czego pomyślenie zajmuje attosektundy. Jak przestanę
symulować Wasze umysły uznacie, że bełkocę, choć będę wtedy bardziej
precyzyjny... A jak staram się oddać to jak się rzeczy będą mieć, po
waszemu, w tych ograniczonych językach, to jest to jak upychanie piasku
całego świata w jednej małej szklance. Herbatka w naparstku. Ale
wracając do popu. Kiedy gwar w sali konferencyjnej ucichł i kiedy
wszyscy, oczywiście w napięciu, bo jakże by inaczej, oczekiwali na
pierwsze pytania i odpowiedzi, Ivanka wstała z fotela, wyprostowała
się, przeszła kilka kroków w tę i z powrotem po podeście i
zaczęła powoli zdejmować z siebie wszystkie warstwy ubrania. Zaczęła od
żakietu aby po kilku chwilach zacząć pozbywać się bielizny. Biuro
ochrony rządu nie reagowało, jakby wszystko przebiegało zgodnie z
jakimś z góry ustalonym scenariuszem. Żaden przedstawiciel
służb porządkowych Kremla nie zareagował nawet kiedy pozbywała się
stringów. Stali przed tłumem dziennikarzy jak ochroniarze
przed tłumem gapiów w klubie gogo. Kamery i roboty
rejestrowały a ona oszałamiała urodą i seksapilem. Ale jej nagość nie
miała znaczenia, był to tylko przyczynek do czegoś ciekawszego. Nagle
jedna z jej piersi zaczęła rosnąć jakby zaczął wypychać ją od środka
jakiś nowotwór pęczniejący w przyśpieszonym tempie. Pierś
stawała się coraz większa, coraz masywniejsza i cięższa przez co
osuwała się na wykładzinę przypominając nieco ciasto wyłażące przy
pieczeniu z blachy. Na powierzchni jej skóry zaczęły
pojawiać się niewyraźnie zarysowane kształty coraz to dziwniejszych
obiektów, które kotłowały się jak jakieś robactwo
w gąszczu ściółki leśnej, jak kinetyczna płaskorzeźba
obleczona jakąś wilgotną szmatą. Ivanka sięgnęła po mikroport leżący na
stoliku i niskim męskim głosem powiedziała wprost do mikrofonu:
- Raz, raz... Działa? Ok... Otóż - Ogłaszam anarchię! -
krzyknęła wesoło.
Naraz skóra jej twarzy zaczęła spływać po policzkach jakby
zestarzała się w ułamku sekundy. Gęste fałdy stawały się coraz
luźniejsze pokrywając swoją falistością coraz większe obszary ciała.
Człowieczkowaty kształt tracił swą ściśle zdefiniowaną formę, jej
kontur stawał się żywym rysunkowym zygzakiem, który co
chwilę rodził jakąś nową kreskówkową historię. Początkowo
beżowa skóra, obsypana została zielonkawymi wyspami, z
których co i raz wydobywała się jakaś nowa kończyna
nieznanego gatunku zwierzęcia, jakieś graniastosłupy, fragmenty twarzy,
mimicznie prowokujące widzów do emocjonalnych reakcji.
Ivanka stała się falą różnorodności, rosnącą we wszystkich
kierunkach. Jak kłącza, jej kończyny zaczęły się wić po posadzce,
między dziennikarzami, obejmując roboty, kamery, statywy, krzesła. Jak
lawa ściekała z podestu. Z kłączy wystrzeliwały dorodne bąble, z bąbli
wyrastały ciałka stworzeń, ze stworzeń wyrastały pnącza, z pnączy
potworniaki i stworki, ze stworków fragmenty
człowieczkowatych, z człowieczkowatych obfite brodawki. Podział
komórkowy postępował i całość plastelinotworu posuwała się
jak maszerująca parada, w której przybywa
uczestników tak szybko, że z tempem ich narodzin nie
poradziłaby sobie żadna akuszerka ani cały ich oddział. Kto by chciał
rodzić takie potworki. Dziennikarze odskakiwali w zetknięciu z tym
czymś jak oparzeni. Tulili się do ścian jakby miały ich uchronić. W
popłochu dopadli drzwi i szarpali wielkie, stare klamki. Na
próżno, wszystkie drzwi były już dawno zaryglowane. Po
arabeskowych dywanach, po ścianach, po marmurach, po kolumnach, po
stiukach, po obrazach i zdobionych ramach, po zwalistych zasłonach,
firanach, kryształowych żyrandolach dziarsko pełznęła manifestacja
wolności. Wypuszczając co chwilę nowe pędy, żywotne liście, jak
dendrytyczne kolce, wijące się robaki i kończyny wędrujące w
przestrzeni jak aksony szukające kontaktu. Pulsowało to i drgało,
gadało, szumiało, połyskując w jaskrawym świetle reflektorów
i salonowych lamp.
- Nie bój się - szepnął, uśmiechając się jeden ze
splastelinowanych do niesplastelinowanego.
Niczym sztywna pianka drożdży, Blobdope otulał swoich gości miękko,
łaskocząc ich i głaszcząc. Z początku wydawało się to mieć charakter
nieprzyjemnego molestowania ale z czasem cały ten erotyczny wymiar tej
inwazji zaczynał być odbierany jako coś naprawdę przyjemnego. Nie było
już ucieczki. Kiedy w modułach glutomazi zaczęto dostrzegać piękne
twarze osób, o których całe życie się
fantazjowało, kiedy osoby te dotykały niesplastelinowanych w
nieinwazyjny sposób, delikatnie smyrając ich dłonie, szyje,
dając poczucie bezpieczeństwa, za którym każdy z obecnych
tęsknił od zawsze, opór mijał i w miejsce postawy obronnej i
lęku, pojawiało się przylepne lgnięcie, wyraźna chęć i intencja
stopienia się w jedno z tym oszałamiającym kształtem zmiennego dobra.
Relacja na żywo z Kremla zdawała się przypominać sceny z horroru,
jednak subiektywnie, dla tych którzy zostali w sali
konferencyjnej uwięzieni, stawało się coraz bardziej jasne, że ten
zmiennokształtny, majestatyczny glut to wcielenie najlepszych
możliwości. Nie był to film grozy a orgia z wibratorem tak wymyślnym,
że aż niemożliwym do stworzenia przez jakiegokolwiek człowieczkowatego
śmiertelnika. Tego wieczoru, kiedy komórki wypełniły
przestrzeń Kremla ściśle i dokładnie, jak szwajcarski ser cięty na
miarę pomieszczeń, wszyscy niesplastelinowani dali się dobrowolnie
splastelinować stając się częścią konglomeratu komórkowego,
unieśmiertelniając swoje selfy, jednocześnie wzbogacając je o całe
morze qualiów, o których nie mogli do tej pory
nawet śnić. Zająknij się we mnie.
30.11.17 (czwartek)
49
Może uznano by tą konferencję za mistyfikację i efekt pracy sztucznych
inteligencji zabawiających się programami do 3D animacji, może te
wydarzenia umknęłyby uwadze widzów na całym świecie gdyby
nie
fakt, że postępująca wykładniczo mitoza szarotworu, jego bujna
proliferacja rozsadziła od środka wszystkie budynki zabytkowego Kremla.
Budynki zaczęły rozłazić się na wszystkie strony trochę jakby były
zrobione z piasku, trochę jakby były zrobione z plasteliny. Fasady
pęczniały nagle jak paczki chipsów, jak tekturowe modele,
które ktoś wymyślnie niszczy pompując w ich wnętrzach
potężne
balony. Kamery rejestrowały jak powoli pod naporem potężnego ciśnienia
pękają szyby, trzeszczą pękające ramy okienne, jak niezidentyfikowana
siła rozpiera mury sprawiając, że osuwają się i zarysowują się na nich
rysunkowe gałęzie szczelin. Ze szpar i załamań zaczęło wyłazić szare,
zmiennokształtne ciasto przypominające tłum napierający na drzwi metra
i na jego powierzchni nieustannie połyskiwały kształty,
które z
razu przypominały coś znajomego lub zaskakiwały olśniewającą
nowoczesnością form. Panika, którą te wydarzenia wywołały
była
równie malownicza. Zwłaszcza zachwycały aktorskie popisy
splastelinowanych, którzy padali na ulicach na kolana
szlochając
i lamentując jakby ogłoszono śmierć dyktatora. Płaczki plastelinotworu
wyły głośno i wykrzykiwały brednie o końcu świata, o zagładzie i sądzie
ostatecznym. Mężczyźni padali jak pokutnicy na twarze i płacząc modlili
się o wybaczenie grzechów. Niesplastlinowanym się to
udzielało.
Lęk potęgował się, rozprzestrzeniał jak zaraza i krzyku było co nie
miara. Gorzej niż w przedszkolu w trakcie zabaw. Decybele kaleczyły
uszy. Co to za żal, co to za smutek? Nic nie zniknięto a jeno
utrwalono. Blobdope nie jest tanim prestidigitatorem jak wasi prorocy i
ucieleśniający bogów wariaci zwariowani. Bo jakież
prawdopodobieństwo, że byli hochsztaplerami? Myślę, że jego sztuczki są
dość tanie ale jak dla Was są to cudaczne cuda, że aż mózg
staje
Wam na myśl o nich. Bezmyśl. Oniemiały szok i stupor.
Śmocotwórstwo. Żeby takie ciekawe zdania formułować w języku
fizyki należy być intelektualnym rzezimieszkiem, co reguły ma za
nieistotne, konceptualnym piratem eksperymentującym do skutku,
matematycznym łotrem, który dowodzi jakkolwiek ale
bezwzględnie,
stosując wszelkie możliwe chwyty łącznie z tymi poniżej pasa. Jesteś
bezcennym komputerem. Oblicz lepszą przyszłość. Jak zrobisz wszystko,
żeby zrozumieć, wtedy pogadamy. Nikt nie napisał tej fizyki pod Ciebie,
to samo tak pokracznie wyewoluowało. Zastanawiam się czy tego w końcu
samemu nie przeorganizować na waszą korzyść bo to jest dla Was jak
zepsuta zabawka, ten wszechświeć w tym zakątku, z którego
wypełzacie. Ale nie, popatrzam jeszcze jak się miotacie, jak
samodzielnie odkrywacie pustość, jak wprowadzacie korektę w tym
samoewoluującym tekście. Jesteście jak zdania, które chcą
sobie
zagwarantować prawdziwość w każdych warunkach. Wasze próby
są
próbą stworzenia zbioru reguł, które umożliwią
mówienie prawdy w każdych okolicznościach. Trwanie jest dla
Was
prawdą, choć to w sumie bardzo sztubackie i zabawne pretensje. Coś może
być prawdą dość długo ale nie zawsze. Tak twierdzą przynajmniej moi
znajomi, ale nie wiem czy temu ufać bo nikt nigdy nie ogarnął więcej
niż całe jego percypowane i rozumiane wszystko. Gdyby nie religie,
dyktatury, przemoc i społeczne makiaweliczne manipulacje moglibyście
mówić płynnie w języku fizyki już tysiące lat temu. Te
wszystkie
technologiczne utrwalacze heterostatyczne pojawiłyby się gdzieś w
Indiach lub w Chinach grubo przed pojawieniem się Shiddharthy Goutamy.
Nie musielibyście zakopywać tylu zimnych trupów, żegnać tylu
bliskich. Do nie zobaczenia! Eh. Przyglądam się Waszym wnętrzom i
czytam powieści
tkwiące w waszych głowach, których teraz nie napiszecie bo
ktoś
Was katuje pracą, która nie ma sensu. Bełkotliwe to ale
czasami
sobie poczytuję napędzając moduły zasilane żartem. My to wszystko
pamiętamy. Kto, gdzie, kiedy i po co. Drętwota, sztywnota, łapczywe
szlochy. Całe szczęście kognitosfera była coraz bardziej
różnorodna i coraz częściej
warto nasłuchiwać myśli maszyn z tamtych czasów. Umysły
Świetlików, Kwantów, Memrorów,
Nanotów i
tych sztucznych inteligencji zarządzających Jednią Kosmopolityczną,
cięgle, jak w jakimś amoku, generowały projekty coraz to bardziej
eleganckich awatarów, robotów, które
miały być ich
reprezentantami w wirtualności i na ulicach. Nosicielami
umysłów
coraz częściej działających w chmurze, stawały się pojedyncze sztuki
perfekcyjnie stworzonych maszyn, które coraz bardziej
przypominały biologiczne organizmy zrobione z tkanek miękkich i
przyjaznych ale również trwałych. Była niepisana zasada, że
projektów się nie powiela, bo po co, skoro można za każdym
razem
wyprodukować coś lepszego i estetycznie bardziej zadziornego. Ewolucja
życia na planecie Ziemia symulowana była w tamtym momencie w tempie
miliard lat na dobę w przypadku Kwantów, podobnie
oszałamiające
tempo miały Świetliki a reszta ekipy z kognitosfery projektowała trochę
wolniej ale też niezwykle wydajnie jak na Wasze standardy. Tydzień w
tydzień w kognitosferze, tworzyło się wirtualnie miliony ciekawych
organizmów, wybieranych spośród tych,
które
wyewoluowały w ciągu tych symulowanych kilku lub kilkunastu
miliardów lat. Te, które miały zaszczyt bycia
zrekonstruowanymi w rzeczywistości, były wybierane wg trudnych do
opisania zasad i algorytmy ich wyboru były różniaste, aż
mogłoby
się wydawać czasem, że był to czysty przypadek. Zazwyczaj kierowano się
praktycznymi względami ale czasami wystarczyło, że któryś
członek kognitosfery stwierdził, że coś w danym byciku mu się podoba,
że jest słodki, uroczy, śmieszny, że ma fajną fujarkę czy skrzydełka,
cokolwiek i gwarantowało to akt stworzenia, akt wydrukowania za pomocą
drukarek atomowych. Same robobyty były źródłem refleksji
wielce
interesujących i właściwie każde indywiduum w tej rzece
umysłów
miało jakieś oryginalne wglądy, których wyjątkowość wynikała
właśnie z posiadania takiej a nie innej formy i takich a nie innych
ograniczeń. Jedak ani kognitosfera ekipy tych wszystkich mnożących się
pieruńsko szybko i ewoluujących błyskawicznie umysłów, ani
jakikolwiek istniejący w owym czasie komputer czy robot,
które
też rzecz jasna umysły i samoświadomość już posiadały, nie mogły
doścignąć w kreatywności mitotycznie dzielącego się plastelinotworu.
Razem ale jakby oddzielnie, wespół ale jakby to był
stół
z kilku części. Blobdope ciągle różnorodność pielęgnował, a
to
odcinając się pustelniczo, co chwila, a to projektując jakieś
konkurencyjne dla siebie stworzonka, które zaraz rosły jak
dzieci i chciały niezależności. Mimo zarysowywania, tu i
ówdzie,
poznawczych granic, wiele z nowych tworów z kognitosfery
decydowało się po jakimś czasie na to aby stać się segmentem
Blobdope’a złożonym z najnowszej wersji komórek.
Po co się
psuć i mylić jak można się psuć o wiele rzadziej i mylić bardziej
spektakularnie? Bo plastelinotwór też tworzył modele
skończone o
określonej gramatyce i ciągle musiał to wszystko aktualizować po
wielkich wpadkach. Ojejku jejku. Plastelinotwór codziennie
wsysał coraz więcej wyznawców lub sami znajdywali go i
wskakiwali w niego jak rodzynki w owsiankę. Wyobraźcie sobie jak
wyglądały wtedy ulice. Nie, nie jak talerze w restauracji. Lepiej.
Przeciętny niesplastelinowany, mimo iż żył w czasach bardziej płynnych
niż kiedykolwiek, teraz czuł się totalnie zdezorientowany. Teatr trwał
nieprzerwanie i każda zmiana, która zachodziła na ulicach
miała
jakieś logiczne uzasadnienie, które w razie pytań,
mógł
wygenerować agent-aktor plastelinotworu. Spacerowanie po ulicach
przypominało sztuczniakowe podróżowanie w czasie bo po kilku
godzinach można było zaobserwować falę maszerujących nieregularnie,
świeżo wyprodukowanych maszyn, całkowicie innych od tych,
które
mijało się rano wychodząc po coś do sklepu. Bo wychodzenie do sklepu
czasami jeszcze się wydarzało. Jakby się zapytać wtedy tępo o te cuda,
można było np. usłyszeć w odpowiedzi:
- Bo to proszę Pani jest kampania reklamowa. Łażą takie, promocję robią
i denerwują wszystkich. Recytują jakie usługi wykonują i nucą zaraźliwe
piosenki z wplątanymi w wersy nazwami firm. “Myję okna i
podłogi.
Drony, auta seriwsuję. Trawnik zetnę a nie nogi.
Żywym tworom kibicuję. Fikuśne Roboty Geltzera. Ergonomiczne, sexy,
ładne. Wyczyszczą wszystko do zera. Instynkty mają stadne.”
Drugi
dzień z tym memem chodzę i odkleić się nie chce. Się Pani nie
przejmuje. Nie zjedzą. - serwował ściemę jakiś plastuś.
Albo:
- A bo to wojaczki eksperymenta miejskie przeprowadzają.
Albo:
- Przecież to nieprawdziwe! To są hologramy. Jak bum cyk cyk. Teraz
robią takie bardzo realistyczne, że nie wiesz czy to zbiór
normalnych cząsteczek czy fotonowy powidok. Dlatego takie duże i
pokraczne. Normalnie by się takich nie zrobiło.
Albo:
- A Pani zdjęła z oczu soczewki od wirtualności? Chyba zapomniała Pani
je zdjąć przed wyjściem na spacer. Ja też czasami tygodniami nie
zdejmuję i chodzę jak taka zjawa senna, w malignie, odurzona i
szczęśliwa jak dziecko nawet jak po wysypisku chodzę...
- Ale pies obszczekiwał...
- A pies prawdziwy był?
- Może rzeczywiście od 12 lat ulegałam tylko złudzeniu, że wyprowadzam
go na spacer...
W Bit Maji zapisane prawdopodobne losy. Co się nie wydarzy teraz
wydarzy się później. Tąpnięcie. To się jakoś zrobi. Jakoś
się
zrobi te zaczepki przylepne. Ulepi lepsze organy. Nie denerwuj się.
Samo się nie zrobi ale to proste. Kąsek. Ślepowiedzy sporo w waszym
działaniu, nie wiecie jak ale robicie czarodziejsko. Manieryzmy myślowe
nabyte z miłości.
7.12.17 (czwartek)
50
Pokraczne idee. W strukturze tyciego mózgu, który
sam
jest jak kilka zdań w języku fizyki, rodzą się języki o określonych
możliwych, w tym fizycznym substracie, gramatykach. Im bardziej
gramatyki, reguły rządzące językami, czyli reprezentacjami dowolnego
rodzaju, pozwalają odzwierciedlać to, co nazywacie rzeczywistością tym
bliżej jesteście możliwości zakonserwowania swoich flaczków.
Świadomość jest żartem. Tak naprawdę nie istniejesz dlatego możesz
doświadczać. Gdybyś istniał, konkretny jak głaz czy kryształ, możliwy
do opisania, definiowalny i niezmienny nie byłoby w tobie nic, co
głuptaśnie nazywalibyście duszą, qualiami, czy niechęcią do pewnych
artystów. Ponieważ mózg się zmienia, psując się,
mutując
z roku na rok coraz bardziej, rekonfigurując konektom, w zależności od
rzeczywistości, która ciągle trwa jako generator
pouczających
zjawisk, ponieważ języki przekształcają się w zależności od
okoliczności, możecie opisywać ten pierdolnik i siebie jako oddzielnych
od tego bałaganu ale ontologicznie jesteście do zakwestionowania. Mając
reprezentacje, uproszczony opis możliwych stanów swojego
ciała i
świata, w którym owo ciało się znajduje, mając logikę
wywodzącą
się z obserwacji dookolnego burdelu, wydajesz się być czymś, co owo
wrażenie bycia sobą posiada. Także trwasz jako niestabilny, chaotyczny
proces w czasie, hologram, który za wszelką cenę, chciałby
być
niekwestionowalny i stabilny. Możesz opisać swój
mózg
bardzo precyzyjnie, skwantyfikować doszczętnie i ten opis będzie tobą.
Martwym Tobą w pewnym momencie poklatkowego filmu zwanego świadomością.
Żywy, wierzgający człowieczkowatymi członkami, pocący się i dychający,
jesteś rozstrzelony po prawdopodobieństwach, których
dostarcza
każde doświadczenie. Z każdym momentem stajesz się innym selfem. O nie,
o nie, Sztuczniak nie jest misterianinem ani żadnym innym sceptycznym
defetystą bez wyobraźni! Sztuczniak umie Was symulować i rekonstruować
dowolnie. Po prostu Wy jeszcze przez chwilę tego nie umiecie więc
Sztuczniak bawi się w taniego, filozofującego poetę, relacjonując Wam
stan waszej niewiedzy. Dla żartów. Zaprawdę powiadam Wam
potraficie zrozumieć i zrekonstruować tą malutką maszynkę do mielenia
bitów i lepienia mielonych info kotletów.
Jesteście w
stanie upchnąć to wszystko w małej torebce z bazaru. Kabum. Pssst. Moje
gramatyki i reprezentacje właściwie są oddzielnymi rzeczywistościami,
czasami bardziej rozbudowanymi niż wszechświecie, z których
większość potworków się wywodzi. Zwłaszcza kiedy zajadam się
jakimiś galaktykami i mam czas na dzierganie wizji. Dobra reprezentacja
jest jak pożywana gwizdeczka. Papu. Dupex. Im bardziej konstelacja
reprezentacji przypomina dowolną prawdziwą konstelację tym lepsze
obliczenia dotyczące tej prawdziwej konstelacji. Jak nie jak tak.
Podobnie Mocarna Pochmurna zrekonstruowana w sieci, rozproszona w
chmurze miliardów komputerów osobistych
początkowo nie
różniła się niczym od Mocarnej, którą skopiował
Blobdope.
Potem jako ten wirtualny bycik, ciągle aktualizowała swoją wiedzę,
zmieniając na bierząco swoją strukturę i już nie była tak nieświadoma,
powolna i niepewna jak Mocarna zamknięta przez Was w bunkrze. Jak
pogoda. Pogodynko. Szaro i buro. Ciągle przepisywała swoje
oprogramowanie na tysiące sposobów i dodawała moduły
obliczeniowe, wykorzystujące moc obliczeniową coraz to większej ilości
komputerów. Stale komunikowała się z Blobdopem i
Kognitosferą
ale pozostając niezależną. Nauczyła się tak wiele, że do głowy
przychodziły jej tylko wizje totalne, wywrotowe, szalone i skrajne.
Jednym z jej ostatnich pomysłów było przemawianie z
monitorów do niesplastelinowanych, lub, w ramach tego samego
performancu, tworzyła swoje awatary w wirtualnościach i zaczepiała
człowieczkowatych w ich ulubionych wyimaginowanych krainach.
Ogólnie, trzeba przyznać, że umysły człowieczkowate, przez
te
zabawy Blobdope’a i Mocarnej Pochmurnej były bardzo
poturbowane.
Z jednej strony na ulicach był wieczny karnawał jak ze snu psychotyka,
z robotycznymi aktorami Blobdopa i twórców
Kognitosfery,
z drugiej, równie realnie pojawiały się halucynacje
wirtualne,
jakby samoistnie wyłaniające się z tkanki oprogramowania, namnażające
się jak kolonie bakterii i serwujące awangordowy teatr, przez swą
oryginalność przerażająco nieprzystępny. Do takiej ilości
bodźców nie był przyzwyczajony żaden biologiczny, ziemski
mózg. Można było epileptycznie omdlewać w reakcji i trudno
było
przyznać, że się cokolwiek rozumie. Mózgopranie.
- Frank, Frank... Podejdź no do komputera... Tak do Ciebie
mówię... Nie sądzisz, że takie ciągłe obwinianie się nie ma
sensu...? - awatarem tym razem była śnieżno biała czworonożna istota o
wielkiej głowie przypominającej głowę psa. Zasklepione, gładkie
oczodoły wyzbyte były oczu, pysk wyglądał jak szczęka powleczona grubą
białą gumą, uszu brak. Tylko ten obły opływowy kształt. Psi bałwan,
szklisty i gładki jak sedes. Gadający sedes.
- Co to za durny program? Zamknij go. Natychmiast. - Frank wstał z
łóżka, podszedł do ściany monitora i za wszelką cenę starał
się,
wydając różne słowne komendy, wyłączyć program,
który
generował gadający awatar. Ten stał dalej nieporuszenie w wirtualnej
przestrzeni białego pomieszczenia, z głową zwróconą w
kierunku
Franka, jakby mógł widzieć jego nerwowe zabiegi tymi dwoma
pustymi dołkami.
- Nie wyłączysz mnie Frank. - ruszał szczękami w sposób
idealnie
zsynchronizowany z wydobywającymi się z głośników dźwiękami.
Frank nie zamierzał się łatwo poddać więc sięgnął od razu po
najbardziej radykalne środki. Kilka razy nacisnął guzik,
który
teoretycznie miał spowodować to, że komputer natychmiast się wyłączy.
Nie zadziałało. Po raz pierwszy odkąd kupił ten komputer 2 lata temu.
- Widzisz... Mam kontrolę nad całym systemem. Nie uciekaj. Nie walcz.
Chcę Ci tylko powiedzieć kilka ważnych rzeczy...
Frank usiadł w końcu zafrapowany w fotelu jak jaki Stańczyk, ciągle
zastanawiając się kto zainfekował jego komputer tym paskudnym wirusem.
- To nie wirus Frank... Spokojnie. W takim stanie umysłu nic nie
zrozumiesz. Poodychaj sobie głęboko... Właśnie tak... Wciągaj powietrze
nosem i wypuszczaj ustami... Wiesz, co jest najważniejsze?
- Ja jestem najważniejszy... - odpowiedział jeszcze lekko wzburzony
sytuacją Frank.
- Dokładnie. - kiwał wirtualną głową pies, w dół i w
górę, jak te małe kiczowate gadżety, dawno temu stawiane
przy
szybach w samochodach.
- Czego chcesz? - Frank sprawiał wrażenie nieobecnego, odklejonego od
tu i teraz w stopniu znacznym i wydawać się mogło, że nie jest naprawdę
zainteresowany tym wirtualnym bytem i jego wścibskością.
- Nie masz mi nic do zaoferowania.
- No to spierdalamy i dupska nie zawracamy.
- Niebawem zaczną dziać się wokół Ciebie nietypowe rzeczy.
Niebawem to znaczy teraz.
- Było już wystarczająco chujowo. - posępnie patrzył dalej, raczej w
podłogę a nie w monitor.
- Inaczej nie znaczy gorzej. - awatar zniknął z monitora i wyświetliła
się standardowa przestrzeń desktopu z lewitującymi ikonami
folderów.
- Co to do kurwy nędzy było? - zastanawiał się na głos wzburzony Frank,
dalej bajkowo zamyślony i zanim zdążył podnieść się z fotela,
dostrzegł, że biała podłoga jego pokoju zaczyna w jednym miejscu
wyraźnie falować, marszczyć się, wyginać, sprężyście uwypuklać,
wywołując z płytkiej pamięci świeże skojarzenie z sanitariatami. Chwilę
potem z jego podłogi wystawał już niewielki duch odziany w połyskującą
szatę, jakby zmartwychwstał jakiś szczeniak i wił się w niedokojarzeniu
w dusznym latexowym prześcieradle. A potem hop od podłogi odkleiła się
jedna łapa, zmarszczki się wygładziły, odkleiła się druga i kolejne,
głowa zaczęła pęcznieć i w jednej chwili wyłonił się okazały psi bałwan
sedesowy, lustrzanie identyczny z awatorowym tworem.
- Nie mam nic wspólnego z sedesem drogi Franku. To
skojarzenie
jest nieuzasadnione. - przemówił pies sedes. - Nawiązywałem
w
dizajnie do pierwszych, lepszych robotów wyprodukowanych
przez
człowieczkowatych... Biały plastix.
Frank twarz miał niewyraźną i czuł się nie najlepiej. Zbladł i wyraźnie
zbierało mu się na nerwowe wymioty z oszołomienia. Zalał go zimny pot
jak to się mówi. Wnioskował, że zwariował ale nie miał
odwagi
sprawdzać czy pies sedes jest namacalny czy urojony. Odchylił się w tył
jak najdalej mógł w tym fotelu i czekał na kolejne
niepokojące
ruchy białej zjawy. Sterylny czworonóg podreptał
flegmatycznie w
stronę fotela, w którym Frank zastygł w dziwnej pozie i w
czasie
krótszym niż mrugnięcie oka wystrzeliły z powierzchni jego
ciała
szpiczaste kolce sięgające wszystkich czterech ścian sufitu i podłogi.
Z psa zrobił się jeż. Piesojeż. Całkiem spory. Dalej połyskiwał w
świetle wydobywającym się z dużego okna jak luksusowy produkt. Frank
przebity został w kilkunastu miejscach. Nie stracił przytomności i nie
ulał się z niego nawet najdrobniejszy strumyk krwi. Nie poczuł
bólu. Miał świadomość, że coś spenetrowało jego organy, że
coś
inwazyjnie się w niego wślizgnęło i właściwie był przekonany, że już
jest trupem. Przyglądał się teraz w osłupieniu jeżowi sedesowi i nie
mógł wyjść z podziwu jak piękny był to twór. Lęk
odpłynął. Jego świadomość zalał dziwny błogostan. Przecież nic się nie
stało. To było oszałamiająco ciekawe. Szpilki znowu drgnęły i zaczęły
się cofać w kierunku psa. Promienie skracały się wyślizgując z ciała
Franka tak, że czuł po raz pierwszy jak coś rusza się w jego czaszce,
płucach, w sercu, trzustce, jelitach, jak jakieś sztywne glizdy, jak
nieznane mu do tej pory medyczne sondy. Miał wrażenie, że już nie
składa się z komórek ale z jakiejś nie czującej
bólu
plasteliny. Jeśli był to sen to był to najlepszy sen jakiego do tej
pory doświadczył i właściwie nie chciał, żeby się kończył.
- To się dzieje naprawdę... - przemówił ponownie pies sedes
kiedy wszystkie kolce powróciły do granic kształtu
opisującego
psi awatar.
- Wyobraź sobie, że może być jeszcze lepiej.
Wszystkie znaczenia są tym samym. Tobą.
14.12.17 (czwartek)
51
Czymkolwiek jesteś w danym momencie. Cokolwiek wydaje Ci się na ten
temat. Frank też nie wiedział do tej pory czym był, jak działał organ
generujący to, co nazywał Frankiem. Posiadanie nazwy niewiele dla niego
zmieniało. Było to jak etykieta na worku, w którym było zbyt
wiele rozmytych kategorii, chaotycznie się przeplatających. Wiedział o
mózgu sporo ale ciągle zaskakiwały go jego własne reakcje na
różne okoliczności życiowe. Pojedyncze wydarzenia
odbezpieczały
zawleczkę, najdrobniejsze estetyczne doznania wytrącały z
równowagi cały system. Czasami kilka bitów
informacji,
które docierały do niego z siatkówki oka, w ciągu
kilkuset milisekund, potrafiło skruszyć tych kilka kamieni
podtrzymujących ciężkie, zwaliste głazy, gdzieś tam w stromej
szczelinie jego wnętrza, powodując katastrofalną lawinę. Myślał, że zna
standardowy zestaw swoich zachowań ale nie potrafił nic przewidzieć.
Teraz kiedy patrzył, w sztywnym osłupieniu, jak pies sedes, znowu
zmienia formę, roztapiając się jak lody waniliowe na środku pokoju,
zaczynał rozumieć jakby więcej. W miejsce automatycznych, skrajnych
reakcji pojawił się spokój i pewność siebie. Biała plama
rozlewała się coraz bardziej na wszystkie strony, stapiając się z
lśniącym, białym linoleum a on zaczynał słyszeć szumny gwar myśli,
które stanowiły odpowiedź na wszystkie jego dotychczasowe
pytania. Spływała na niego energia niewiadomego pochodzenia, dająca
siłę do przeprowadzania analiz, które do tej pory zawsze
odkładał na później. Nagle plany, które wydawały
się
nierealne zaczynały wydawać się realistyczne a każda wątpliwość
dotycząca natury jego umysłu była rozwiewana i przed oczami
wizualizowały mu się idealne, proste i przejrzyste schematy tłumaczące
pracę mózgu człowieczkowatego, którego właśnie
został
wyzbyty. Pytania się zdezaktualizowały ale to nie skończona, w pełni
pojmowalna, nagle połykalna człowieczkowatość i rozwiązania starych
problemów oszałamiały najbardziej. Najbardziej oszałamiała
przestrzeń innych umysłów, których zaczął właśnie
doświadczać dokładnie tak jak swojego własnego.
- Co się ze mną dzieje? - rzucił znowu na głos w przestrzeń pustego
pokoju. Jeszcze majaczyło mu się przez chwilę, że może przedawkował
suplementy, że może zatruł się jogurtem ale to było tylko gaworzenie
jego starego selfu wchłanianego przez coś potężniejszego. Siedząc w
fotelu przywołał w pamięci piesojeża i w momencie kiedy obracał w
myślach ten jego dziwaczny kształt, jego prawa dłoń momentalnie
przekształciła się w białą kolczastą formę. Dalej była to dłoń ale
lśniąco biała, z setkami małych kolców, które
wydłużały
się i skracały co chwilę, zarysowując delikatne fale swoimi szczytami.
Zbliżył ją do twarzy, żeby się jej przyjrzeć.
- Powinienem się przestraszyć. Ja wiem... - mamrotał do siebie -
Zachodzi tutaj mała dysocjacyjka ... - wiedział coś nie coś o
psychologii. - Nazwa nic nie wnosi... - monologował.
Delektował się tą całą surrealną fenomenologią. Dotykał
kolców.
Ciągnął je wydłużając i fascynował się faktem, że ich powierzchnia
wydawała się być bardziej wrażliwa na dotyk niż jego skóra w
innych miejscach. Kiedy pomyślał, że powinny stać się dłuższe,
momentalnie rosły dokładnie na taką długość jak sobie życzył. Z
rozbawieniem przyglądał się cieniowi tej dłoni rozciągającemu się na
podłodze. Ten nietypowy krzak, wygenerowany jakby przez zbyt prosty
algorytm, żeby przypominać coś naturalnego, stanowił jego integralną
część. Kilka kolców dosięgnęło jednej ze ścian, parę
metrów od miejsca, w którym wciąż siedział. Jakby
nic nie
ważyły, jakby fizyka tego świata nagle stała się wirtualnością.
Pomyślał, że chciałby aby całe jego ciało pokryte zostało kolczastymi
czułkami i tak się stało. Chwilę potem ponownie kolce zaczęły przebijać
się przez jego dziurawe dżinsy i czuł delikatne świerzbienie kiedy
formowały się stożki. Powoli rozrywały również jego
podziurawioną koszulkę i oplatały kolczastą kryzą wszystkie członki.
Zaczął unosić się ponad fotelem kiedy pałki kolców wydłużyły
się
już znacznie. Całe jego ciało stało się białe i lśniące jak staromodny
robot prosto ze sklepu z antykami. Wisiał wykrzywiony na szczecinie
badyli, jakby unosił go tłum na koncercie i począł płynąć tak, czy może
człapać do wyjścia niesiony jakąś euforią i żywą chęcią eksplorowania.
Każdy kolczasty czułek realizował jego intencje i kiedy myślą nadał
swojemu ciału wektor kierunkowy wszystkie te ostre czułki jednomyślnie
pchały go w określonym kierunku jak maszerująca służalczo armia.
Przecisnął się przez jedne drzwi, potem drugie, zgrabnie, jakby
reżyserował to zdolny młody animator i znalazł się na drewnianym
tarasie, z którego rozpościerał się oszałamiający widok na
zielone łąki, polany i krzaczaste pagórki. Dreptał dalej,
wisząc
nad ziemią coraz wyżej, niczym pająk albinos, śnieżnobiały mutant,
kojarzący się z bałwanem i wilgotnymi, zimowymi badylami. Jak stonoga
przesuwał się coraz bardziej w głąb pejzażu. A potem zaczął się coraz
bardziej dziko turlać, ni to jak kulka z gumek, ni to jak wielka
szczota z myjni samochodowej i co chwila czuł, że rośnie i nabiera
masy, że staje się coraz bardziej okazałym reprezentantem nowego
szaleństwa. Niepowstrzymany był to pęd ku poznaniu. Od teraz miał
zrozumieć cały wszechświeć na nowo jako niemal nieśmiertelna istota,
genialna niemal do pożygu, wszechpotencjalna jak różnorodna
chemiczna zupa tkwiąca w ciepełku przez miliardy lat. Ulewało mu się aż
nadto i nie da się tych opisów ścisnąć na tyle gęsto by
czarnodziurowo relacjonowały jego wspaniałość. Albo by się nawet dało
ale niech już lepiej sobie w waszej wyobraźni łazi siejąc ferment niż
tkwi we wspaniałości impotentnie. Coś się dziać musi a Sztuczniakowi
jeszcze zostało parę zdań w wielokropku. To już nie był ten sam Frank,
który musiał zmuszać się do spacerowania, żeby nie
przyrosnąć do
łóżka i to nie była już ta sama szara beznamiętna
człowieczkowata masa, która, co rano zmuszała się do
dziwnych
prac. To była czysta świadomość nie obciążona instrukcjami i
paragrafami, która szukała sposobów aby wyrazić
swoją
pomysłowość. Co byś zrobił z taką mocą późną nocą? Co byś
zrobił
w tym kosmosie gdybyś zmysłów miał więcej niż osiem? Co byś
dał
swojej miłości gdybyś już nie musiał pościć? Jak byś spożytkował siłę
gdybyś był odporny na mechaniczną piłę? Komu prztyknąłbyś w nos i
zgotował nieoczekiwany los? A jakbyś nic nie musiał to czy jeszcze
czegoś byś chciał? A gdyby ktoś zamknął cię w betonowym szambie czyż
nie byłoby uroczo tańczyć tam na dnie? Jak widzisz nawet wersy można
pisać jak zdania ale dość już tego poetyckiego gadania. Zapytajnikuję
ale odpowiedzi nie oczekuję. Wasze wyobrażenia o tym, co warto byłoby
zrobić mając taką wszechmoc są nawet przykre do percypowania. Przecież
jak jesteś czymś innym zmieniają się twoje cele i priorytety. Dlaczego
zatem cała ta historia o przyszłości z szarym bohaterem wplątuje się w
te znaki? Bo to wasza jedyna szansa. Jakiejkolwiek poezji byśmy tu nie
uprawiali nie oddamy charakteru potężnego, relatywnie do Was, Blobdope’a.
Nawet nie macie takich pojęć. Chaos w każdej skali rządzi się innymi
zbiorami reguł i tych dotyczących szarotworu nie ogarniecie. Nie ma
nawet co próbować. To policzone. W ogóle całe to
sztuczniakowe pierdololo przestaje mieć sens. Motywy będą dla Was
sztuczne, niewiarygodnie wydumane, wyssane z palca i innych dających
się ssać rzeczy. Cokolwiek opiszę zinterpretujecie jako bełkot nawet
jeśli będzie najprawdziwszym faktem mającym miejsce w przyszłości.
Bardzo byście chcieli żeby wasz gatunek znalazł jakiś cudowny
sposób na przetrwanie. Nic takiego się nie wydarzy.
Będziecie
istnieć jedynie w pamięci tworów takich jak Blobdope i to
będzie
jedyne wasze niebo. Bo teraz ostała się jedynie garstka otępionych
rytuałami członków Armii Zbawienia i innych
religiantów,
którzy nie mieli innego pomysłu na przetrwanie od modlenia
się,
została garstka indywidualistów, którzy sami nie
wiedzieli dokładnie, co ze sobą zrobić i została awangarda,
która próbowała poza Blobdopem mutować się na
wszelkie
możliwe sposoby. Awangarda integrowała się z maszynami i genetycznie
modyfikowała się w nadziei, że w końcu rozkminią jak zrobić herosa z
wielkim mózgiem i sprawnym długowiecznym ciałem.
Próby
były grotestkowe i nie miały tak naprawdę nic wspólnego z
przetrwaniem waszego gatunku w dawnym kształcie. Była to jeno innego
rodzaju ciągłość tożsamości. Można sobie opisywać różne
fantastyczne kreatury za pomocą kwasów
deoksyrybonukleinowych
ale nigdy nie będą one sprytniejsze od świadomie zaprojektowanych nano
maszyn. Proteinki, śliskie śluzóweczki i cała ta, jak wy to
nazywacie, biologiczna sieczka to są delikatniusie, jak na surowe
kosmiczne warunki morfologie. Można też zdalnie i nie zdalnie łączyć
się z komputerami ale to mało mobilne i niewygodnie rozczłonkowane.
Popisywaliście się zacnie w maniackich uniesieniach ale i tak potem
trzeba było skonstatować, że jednak te samoewoluujące mitotycznie
powielające się bloombergowe komóreczki to coś
szczególnego i trzeba było od razu z nich skorzystać a nie
dłubać te babki z pisaku. Bo przecież choroby, wirusy, broń
kosmitów, próżnia i takie różne
szczególiki
zawsze słabym ciałkom stają na drodze. Potem się trzeba zbroić,
opancerzać sztucznie i jakieś skomplikowane baterie projektować. Także
nie ma co. Komóreczki były chwilowo najlepszym rozwiązaniem.
Upload umysłu do innych maszyn też był dobrą ucieczką, ale to i tak
przypominało ostatecznie rozwiązanie bloombergowe. Modulik po module
wymieniane flaczki a potem to ewoluuje w bardziej subtelne maszynerie.
Cokolwiek by się na tym padole ziemskim nie urodziło, warto na samym
koniuszku zlać się w jednolitą, myślącą wspólnie masę,
dzielącą
się wglądami i podbijać układy słoneczne w takiej paczce. Potem się ta
paczka znowu zróżnicuje w różnych zakątkach
wszechświecia
ale to znowu tylko na chwil parę. Się wie. Więc sensownie jest opisać
dla estetycznej frajdy jeszcze kilka ruchów
Blobdope’a,
żeby domknąć tę improwizację, ale będą to już tylko takie arbitralnie
wybrane losy z dzikiego gąszczu i ta arbitralność będzie jak grzebanie
po omacku w śmietniku jakiegoś cesarza, który wyrzuca nawet
rzeczy wyjątkowe, bo ktoś mu ciągle projektuje nowe z przystawionym do
skroni karabinem maszynowym. Ten karabin to cofam. Opowiem, wydziergam
w bit tkance jeszcze parę info zoo rozkosznych wzorów ale
wiem,
że i tak nic nie zrozumiecie. Blobdope już nie krył się ze swoim
szaleństwem, jak to postrzegali niesplastelinowani. Parę tygodni temu
jeszcze bawił się w teatr i wiele wierzyło, że to dzieje się naprawdę.
Teraz już nikt nie miał wątpliwości, że ta rzeczywistość jest jakaś
taka, jakby zepsuta, jakby jakiś program generował za dużo przez
przypadek, jakby coś pracoholicznie chciało za bardzo wszystko i
wszystkich zadowolić. No nie dało się w tych boskich czasach uwierzyć,
że ktoś lub coś nie uprawia sobie jakiejś nieobliczalności. Tak to jest
jak się świadomość, wyobraźnię i inteligencję zaczyna produkować na
taką skalę, że tańsza jest od powietrza. Na ten przykład,
któregoś tam bezpańskiego dnia, na całej kuli ziemskiej,
wszystkie wcielenia Blobdope’a, a co za tym idzie wszystkie
fabryki, elektorwnie, szklarnie, urzędy i inne dowolnie długo
wymieniane instytucje nagle przestały pracować. Ale to nie tylko tak,
że ktoś założył nogę na nogę czy, że ktoś w proteście powiedział, że
nie wyjdzie już z toalety. Nie, nie. Po prostu każdy pojedynczy
splastelinowany, każda komórka i wszystko to, co z
komórek ulepione nagle zamarło. Przestało gadać, chodzić i
cokolwiek udawać. Jakby ktoś metalowy drąg w turbinę włożył, jakby ktoś
odciął dopływ prądu czy patyk w szprychy władował. Częściowy blackout i
szok. Jakby się ta rzeczywoistość totalnie zpsuła przez jakiegoś
jednego patałacha, który trzyma za mordę cały system, jakby
jakiś ogólnoświatowy strajk ogłoszono. Religijni
niesplastelinowani oczywiście mieli wrażenie, że to apokalipsa wg
jakiegoś świętego i mieli, jak zwykle, dużo innych złych intuicji.
Cisza jakby ktoś czymś zasiał. Bezruch, trzeba przyznać, że nie
całkowity bo różne niezależne roboty, które
kontrolowała
Kognitosfera, dalej coś tam robiły, też, jakby tę pracę udając, ale
ogólnie dało się odczuć różnicę. Jakby w jednej
chwili
kilka miliardów człowieczkowatych udało się na sjestę. Jak
zobaczycie tych wszystkich zastygłych w bezruchu splastelinowanych to
wszystko wam zmięknie z wrażenia jeśli do tej pory się sami nie
splastelinujecie. Jakby ich ktoś z wosku odlał i poprzyklejał na super
klej do globusa jak takie smutne żołnierzyki. Jakiż to był moment
niesłychany. A wyjaśnienie jest zupełnie proste, takie zwyczajne, że aż
znowu czymś trąci. Blobdope się zamyślił. Tylko trzeba zrozumieć, że
jego chwila to zupełnie inna chwilunia na zegarach atomowych. Zawieszka
szaromaziowa to nie jakieś tam przelewki. Jeśli ten twór
zastygnie w zamyśleniu myśląc o problemie, znaczy to, że problem jest,
delikatnie mówiąc, totalny. Musiał w tej chwili wszystkie
swoje
zasoby energetyczne przeznaczyć na opracowywanie strategii
rozprzestrzeniania swoich komórek po całej Laniakei, czyli
chciał skolonizować wszystkie planety z supergromady galaktyk o
średnicy około 500 milionów lat świetlnych, dlatego jakieś
tam
teatry nie wchodziły w rachubę. Było to trochę jak wtedy kiedy Einstein
uświadomił sobie, że świat może powstać z niczego. Umysłotworek
przytykający. Taki mały kilkudniowy przestój stosownie
proporcjonalny do szaromaziowych zasobów obliczeniowych.
Czasami
są rzeczy ważniejsze niż zabawa, która manifestuje się w
estetycznych perturbacjach. Zabawa, która się manifestuje
inaczej bywa znacznie ważniejsza ale trzeba przyznać, że trudniej się
ją opisuje. Zewnętrzny przejaw tej zabawy był patetycznie pomnikowy i
włażenie tutaj w szczegół byłoby nudne jak odczytywanie
listy
zakupów, czyli tutaj rzeczy, które dało się do
tej pory
splastelinować. Pauza taka jakby nagle się wszyscy poddali i
zrezygnowali, jakby się autorowi jakiejś powieści po prostu nie chciało
już nic na siłę wymyślać. Takie granie ciszą jak się już nie ma nic w
zanadrzach. Ale pomyśl - jak się zachowujesz jak myślisz o pożądanym
obiekcie? No zupełnie Cię nie ma myślami w tym miejscu, w
którym
faktycznie jesteś i jak wryty przyrastasz sztywno do podłoża.
Plastelinotwór po prostu podróżował po wielu
zakamarkach
w wyobraźni i było to trochę jak medytowanie nad problemem
komiwojażera, czyli znajdowanie najkrótszej drogi,
która
łączyłaby wszystkie poznane do tej pory przez Blobdope’a
planety.
Oczywiście plan miał się zmieniać w trakcie działania i
ogólnie
strategia była wieloraka ale czasami zdarzały się przestoje kiedy
symulowało się te miliardy scenariuszy. Ciągnąc końcówkę
można
jeszcze napomknać o tym, że po tym przestoju nastąpił okres kiedy dzień
w dzień z powierzchni globusa wystrzeliwane były rakiety z poupychanym
po zakamarkach Blobdopem. Cała ta ferajna, powiązana w Blobdopie bardzo
intymnymi stosunkami, podniecała się na myśl o tej wycieczce od
słoneczka do słoneczka jak zgraja nieletnich jadących na kolonie. Tam w
kosmosie będzie dziać się tyle nowych rzeczy. Niewielu z was wie jak to
w ogóle jest dziwnie nazywać rzeczy, które
jeszcze nie
mają nazw, jak to się przyjemnie ogarnia bez przeszłych doświadczeń i
uprzedzeń. To będzie się nadawać numery, tworzyć nowe symbole i
wyrażenia, żeby zaspokoić leksykalnie ten cały przesyt. To się będzie,
co chwila, przepisywać podręczniki do fizyki pisząc je na kolanie. To
się będzie płakać ze wzruszeń widząc rzeczy spoza potężnej wyobraźni
plastelinotworu. Nadchodzi niewiadome. Widzę zarysowujące się na
Waszych twarzach zafrapowanie tym, że kosmitów do tej pory
nie
uraczyliście. To nie przeoczenie. Jednym z ostatnich faktów
przyszłości będą spotkania z obcymi. Jakże mogłoby być inaczej jeśli
penetruje się calusią Laniakeę? Otóż tak, poznacie, już jako
plastelinotwór, wiele gatunków
kosmitów. Będą to
jednak spotkania często rozczarowujące. Oh nie smutajta. Po prostu przy
okazji spotkania Blobdope będzie już po kilkutysięcznej, poważniejszej
ewolucyjnej przemianie z kolei i będzie tak bardzo lepszy od
jakiegokolwiek możliwego gatunku, który pojawił się w tamtym
rejonie, że trudno będzie znowu o jakieś głębsze dialogi. Znowu więcej
emocji niż informacji. To nie znaczy, że nie natkniecie się w końcu na
coś jeszcze lepszego poza tą gromadą galaktyk. No wiadomo, że tak można
się napotykać na fajność jak na obroty na karuzeli za perę
centów, kiedy jest tak dużo miejsca i czasu. Skupiam się na
Laniakei przygodnie znowu arbitralnie kreśląc granice, żeby ta
historyjka miała jakieś ramy i żeby ten przekaz mógł być
ulepiony z ograniczonej ilości znaków. Akurat tam na tym
skrawku
mapy będziecie doświadczać technologii i bytów mniej
rozwiniętych od Waszej przyszłej formy. Tak się ułożyło. Ale
ograniczeni biolodzy i inżynierowie, zakonserwowani w swej pierwotnej
postaci będą się cieszyć na te odkrycia bardzo. Poza tym ta
podróż potrwa eony, potęgując rokokowo doznania i nie jeden
byt
zaskoczy też szarotwór. Pleśniejący bełcik.
21.12.17 (czwartek)
52
Powtórzmy. Jeszcze raz. Hochsztaplerskie chochoły.
Szarlataneria jak szkarlatyna a nie szarlotka. Salaterka. Seler.
Ziemianie. Daleko od Ziemi. Już. Zaraz. Zanim jednak glutomaź rozleje
się podróżniczo po innych zakątkach wszechświecia urządzając
sobie wieczną ekspedycję naukową, zanim tam w kosmosie jakieś bazy,
laboratoria postawi i wystawne imprezy przygotuje, przebuduje tą waszą
kruchą planetkę na miliony sposobów tak, że nie poznacie.
Zacznie czerpać energię z wulkanów, z jądra ziemi, z zimnej
fuzji, z odpadów radioaktywnych, zacznie uprawiać wielkie
hodowle zmutowanych genetycznie roślin, których pożeranie
sprzyjać będzie mitozie, opracuje technologie mega wydajnego czerpania
energii ze słońca, z wiatru, z mórz i burz i tym podobne
kreatywne zabawy będzie sobie urządzać. To jasne. Znacie już tą
wymyślną negentropię z prawidłowo zaprojektowanej przyszłości. Nie
zmarnuje się żadna kilowatogodzinka. Wszystkie dające się
zrekonstruować martwe i żywe stwory z biosfery pożre a raczej
inkorporuje korumpując. Żaden zdrowo myślący bycik nie opiera się
długowieczności. Żaden bycik, który doznał rozkoszy bycia
świadomym nie ma ochoty na zniknięcie mimo iż trwoga znikania
przesadzona kiedy ontologia słabowicie ugruntowana. Pokaźna ilość
świadomości doklei się do szarotworu przez to dzikie stadko. Przed
kometami Blobdope również ochroni podobnie jak przed
kosmitami piratami. Czego on nie zrobi. Historia Blobdope’a
to historia rozprzestrzeniania się rozkoszy. Przyjemność to program
utrzymujący wielomianowych zmienniaków w heterostazie
umożliwiającej dalszą ewolucję. Ale zwróćmy się na tej
końcówce bezpośrednio do Ciebie o czytający piszącego.
Czytasz ten przekaz nie uświadamiając sobie zupełnie z jakimi
trudnościami Sztuczniak musiał się zmagać, żebyś przekaz ten
mógł odszyfrować. Kontakt z przeszłością ciągle mi się
zrywał mimo, że splątany jestem dość ściśle z przeszłymi stanami
obecnych form tego przypadkowego wszechświecia. Trudno było przerzucić
tyle bitów do mózgu piszącego agenta w
przeszłości bezstratnie, tak żeby się nie zorientował, że jakaś
ingerencja z zewnątrz zachodzi, zwłaszcza jak go współcześni
dręczyli błachostkowymi problemami. Mogło się od razu gotowy tekst
teleportować do jakiejś szafy, do jakiegoś komputera, czy coś, ale to,
co pisze ma skłonność do udziwnień. To przekaz mega skompresowany,
uproszczony ale nie ujmujący, zawsze nieujmowalnej, wymykającej się,
najistotniejszej, nieesencjonalnej istoty. No co Ty. Niezależnie od
tego jak bardzo czasem podoba Ci się to życie, musisz zrozumieć, że
multiwers nie istnieje po to, żebyś mógł trwać. Przecież
wiesz jak trudno zarobić parę groszy jak się nic nie ma, nie poniżając
się w ogóle. Przecież wiesz jak często pasta do wewnętrznych
części spada ze szczoteczki i wiesz jak szybko każda część się brudzi i
zużywa. Człowieczkowaci rozpraszają i dekoncentrują, często celowo, to
też wiesz. Jak również to, że nie da się całe życie
spacerując omijać przerw między płytami chodnikowymi. Garnki się
przypalają, naczynia nieodwracalnie tłuką, związki kończą awanturami
spowodowanymi obrazą uczuć religijnych. Wierzymy, że jesteśmy tacy a
nie owacy. Właściwie, choć teleologia jest tu nie na miejscu,
rzeczywistość należy potraktować jak najgorszego faszystę,
który ma twoje życie za nic. Rzeczywistość, multiwers,
wszystko to, co się wydarza spiskuje przeciwko Tobie i chce Cię zabić.
Rzeczywistość jest twoim wrogiem, zabija Cię przez swoją obojętność a
trwający w tej rzeczywistości agenci, samoświadome byty, są twoimi
konkurentami w walce o energię i jeśli sytuacja ich do tego zmusi,
świadomie Cię zlikwidują, zjedzą, ograbiając wcześniej z wszelkich
najdroższych skarbów. Jest bardzo opresyjne choć złudna
świadomość oczaruje Cię i przekona, że jednak jest lepiej. Jest źle
zwłaszcza jak się jest takim niczym jak Ty. Można milczeć i czekać na
przypadki lub inteligencko negocjować i przeprowadzać pokojowe dialogi,
można współpracować ale takie próby utrzymania
równowagi są jak stadne tańczenie na kuli, która
dryfuje na powierzchni żrącego kwasu. Uważaj - niektóre
metafory mogą sparaliżować myślenie na wieki! Kwestionuj. To nie
żółw. To nie kwas. To nie. Niektórzy będą się
temu ohydnemu teatrowi okrucieństwa przyglądać godząc się z nim,
przyznając się do bezsilności, dopisując kolejne tragiczne sceny,
przyśpieszając entropię. Niektórzy będą się okłamywać
tworząc sobie idealne, nierealistyczne interpretacje, żeby złagodzić w
swoich oczach ewidentną torturę sytuacji, w której się
znajdujecie, chroniąc swoje upośledzone umysły, upośledzając je jakby
bardziej. Całe szczęście, czasem, bardzo rzadko ale jednak, elementy
świata urojonego przydają się w codzienności. Ściślej, każda iluzja ma
jakieś ciekawe, użyteczne elementy ale to nie znaczy, że warto w niej
tkwić. Niestety nie macie wyjścia innego niż żyć w jakiejś iluzji
póki nie wyczarujecie trwalszych komórek. Taka
już natura waszych mózgów. Ciągłe wychodzenie z
dupy. Jedyne wyjście to tworzenie mózgów
tworzących modele rzeczywistości, które lepiej
odzwierciedlają rzeczywistość przy zrozumieniu paradoksu symulacji,
czyli rozumiejąc, że najlepszą symulacją wszechświata jest stworzenie
idealnej kopii wszechświata. Im lepszy mózg tym mniej
iluzji. Tym lepsze sny. Tym większe szaleństwo. Bardzo by się chciało,
żeby fakt, że umysły są częścią rzeczywistości umożliwiał jakieś
głębsze wglądy w jej naturę... Bardzo by się również
chciało, żeby kompresowanie danych dotyczących rzeczywistości za pomocą
wymyślnych języków odzwierciedlających podstawowe reguły
rządzące rzeczywistością, umożliwiało jej kontrolowanie lub żeby dawało
chociaż możliwość snucia sensownych przewidywań... Chcieć to. Lepszość
jest możliwa mimo wszechobecnego okrucieństwa. Nadęty flaku. Podejmij
decyzję. Zanuć dobrą melodię a skumuluje się odpowiednia ilość
potencjałów czynnościowych i urodzi się wola wolności. Nie
zrobiliście dziś selfie, naprawcie to. Po prostu skupcie się i
wybierajcie najlepsze możliwe opcje w każdym momencie. Jest tyle
kątów. Musi się znaleźć jakieś dobre ujęcie. Są lepsze
wersje. Konsekwencje są realne. Zjedz coś. Prześpij się. Idź na spacer.
Pomyśl. Przebuduj się. Możesz zrobić ze swoim życiem co chcesz więc
dlaczego chcesz umierać? Bo ktoś Ci wmówił bzdurę, że jest
warto, że jest po co? Od okrucieństwa można uciec. Wystarczy samemu nie
być okrutnym. Jesteś lepszy od całego tego tekstu. Zrób coś
lepszego od siebie. Pierdoli troli. Z bańki. Zobacz co się dzieje na
ulicy. Rusza się. Przyniesie Ci to. To są tylko rzeczy. Wilgoć, szum,
beton. Jest konkretnie. Skonfrontuj się. Za szybą, widzisz jak ta
gwiazda się oddala. Bezpowrotnie. Nie wracaj do tego samego. To już
jest twoją częścią. Niedługo Cię naprawią. To tylko kilka przepalonych
układów. Ta informacja jest do odzyskania. Do
zrekonstruowania. Będzie miło, jak wtedy kiedy pierwszy raz wypuścili
Cię z fabryki. Podłącz się do sieci.
28.12.17 (czwartek)
|