ALECHBELTAZAR
Był dzień, to znaczy światło zawiało trochę żółtym wichrem
jesiennym. Akurat przecinałem ulicę na skos. Po dziesięciu latach
bezpłodu twórcy na skos, i mijały mnie zwierzęta z wybałuszonymi
oczyma ale to nie była autostrada... Zwierzęta poważnie ubrane,
cieszące się poważaniem w świecie wiecznie żywych i szczęśliwych.
Kapelutki, garniturki brudnych. Drzewo obok mojego domu rozkwitało dziś
kolorami, które wszyscy maja głęboko gdzieś... i cóż ta
pani obok mnie też ma takie drzewko ale się nie cieszy. Powędrowałem
wzdłóż starymi kamienicami na okrąg na scenę artystów,
gdzie droga kawiarniami zastawia mi spacer, gdzie kurewsko drogo, gdzie
wszyscy stawiają takim nienasyceńcom jak ja. I wyładowuję się
stłamszony myślami na ludziach, którzy myślą, że wielki
twórca obnażył się do naga. Nawet mnie nie słuchają. Wtedy
spokojnie wychodzę. Pytają dlaczego nigdy się nie żegnam, tak nagle... Bo
ja tak jakby nie chcę ich widzieć. Uciekam kałużami do swojej klitki na
poddaszu, twórczy standard, chyba, że objawienia poronione,
zastaję deszcz przy oknie, tu też spokojnie dopada i zasypiam
bezproduktywnie. Widzę sny, to znaczy chciałbym widzieć. Tak naprawdę
to od dziesięciu lat nie śpię, to znaczy zasypiam kiedy już dotknę,
kiedy dotknę... pędzla, słodkiej terpentyny witrażu barw na palecie,
wtedy ginę w krwawych marzeniach gdzie czerwień w opozycji zieleni, i
zdycham spleśniały, oddycham głęboko, to... sny niespełnione, to znaczy
oddalam się daleko i wtedy mnie już nie ma, to znaczy jestem ale... nie
czuję mocno... w ogóle. Później mówią zwierzaki -
cóż za heroiczne wizje, cudne och ach, panie świdrują wzrokiem
każdy centymetr, nie patrzą na mnie, mówią, że kochają te
obrazy. - Alechbeltazarze! Orgazmiczne! Ja już nie śpię, nigdy nie
spałem, to znaczy już to jest nieświadome. Mówią - cudne, jakieś
pieniądze wciskają, kiedy nie rozumiem za co. Ja czasem widzę te obrazy
na wielkich blejtramach, podświadomie stworzone ale... Alechbeltazar
się zgubił, płótna wyjadły mnie całkowicie, zżarły kiedy to nie
ja, to znaczy ja, ale on maluje całemi dniami. Ja robię tylko zakupy on
cieszy się swojemi to znaczy moimi wizjami... natenczas ślepnę
powoli... umyka mi wszystko, nawet ja sam sobie... Szkoda tylko,
chciałbym żeby jednak, żebym to ja... ale on przeziera się przez lustra
wielki hipnotyzer sił sugestii. Kiedy ja jestem tylko zwykłym
szaraczkiem, który nie może scierpieć zwierząt, to on dobiera
kolor. Raz powiedziałaś mi że czerwień kwieci cię rozświeci tylko wtedy
gdy ja będę przy tobie, patrzyłaś, fascynacja nieograniczona. Dużo
wtedy chciałem powiedzieć, wcisnęłaś mi język między usta, ukazałaś
miękkość i delikatność, tak bardzo wtedy tego potrzebowałem. Patrzyłaś,
patrzyłaś kiedy tylko mogłaś. Ciebie też on mi odebrał. Ciebie nie
mogłem już stracić, to nie był kotku mój obraz. Już jest
twój jabłuszko, tobą się nasycił, dla niego byłaś tylko niezłą
cipcią, przetworzył zbezcześcił boskość kutas uwiecznił, zgwałcił
sztukę bo bez uczuć, przez co fascynuje, intryguje to, co nie do
pojęcia, podtarł duszą wysrane sumienie... za dużo pokazał... za dużo
skończył. Nikt już nie będzie artystą... Rozumiem tych ludzi bo
widziałem jego demoniczne wizje i pokazał nam, pokazał... ci frajerzyni
którzy mówią że pokazał koniec świata... pokazał więcej...
1999
|