Ratz
odpowiada sobie na pytania
Pytania.
Odpowiedzi. Moje i Twoje pytania. Moje
odpowiedzi. Żeby lepiej rozumieć... Zapraszam do czytania i zachęcam do
zadawania kolejnych
pytań. Jeśli takowe pojawią się już w Twojej głowie wyślij je proszę na
mój adres mailowy –
ratz.ratz.ratz(at)gmail(dot)com - a ich treść wraz z wyeksponowanym
nazwiskiem
autora i moją odpowiedzią opublikuję poniżej...
1. Dlaczego zrobiłeś tę stronę?
Żeby unaocznić sobie efekty swojego myślenia
–
zebrać to wszystko w kupkę, dla samego siebie, żeby bardziej świadomie
to rozwijać. Pokazuję to wszystko, również po to, żeby ktoś
ewentualnie mógł to docenić i żebym może, przy odrobinie
szczęścia, ze swojego myślenia czerpał jakieś profity. Myślisz,
pokazujesz efekty tego procesu i może ktoś coś w tym
zobaczy… a
może nie. Jednak pokazując, nie spisuję tego na straty. Milcząc, nie
notując, skazujesz swoje myśli na zniknięcie – nawet nie
dajesz
im szansy – ja swoje myśli tylko delikatnie nagłaśniam i aby
uniknąć mitologizowania siebie – pokazuje możliwie najwięcej
siebie – z przywarami i wadami… Kurwami i
pierdoleniami…
Ta strona to awatar, znakowa reprezentacja,– skromny,
aczkolwiek,
model mojej osoby. Każdy dział to wariograf rejestrujący wszelkie moje
działania w danej dziedzinie. Coś w rodzaju – to ładnie
zabrzmi
– systemu odniesień wewnętrznych…
Oczywiście każdy opis jest wizerunkiem a ten mitem w pewnym sensie
– myślę, że ciągłe, nieustanne opisywanie zbliża do symetrii
między przedmiotem a opisem, jednak całkowita symetria to chyba
nieistniejący ideał. Dlatego skazani jesteśmy na mit jak sądzę. Ciągle
jednak opisuję to, co robię, czyli demitologizuję. Całkowicie mit
mógłby wyeliminować jakiś ″big brother
mind″
rejestrujący działanie mojego mózgu 24 na dobę –
moje
myśli zapisywały by się w sieci momentalnie… Ale to raczej
nie o
taką rozdzielczość czasową tutaj chodzi – bo istotne rzeczy
wydarzają się tylko czasem. Skokowo, schodkowo, od czasu do czasu coś
istotnego zrobię.
Tak, więc ciągłe drążenie tematu strony – dorzucanie tego i
owego, to kompulsywne opisywanie siebie dla siebie. Dzięki czyimś
reakcjom na to, co piszę czy rysuję wiem, co z moim komunikatem jest
nie tak. Wiem, jak ktoś odbiera moje najświeższe rysunki, wiem jak
newralgicznie ktoś reaguje na moje teksty, wiem, kiedy ktoś kompletnie
nie rozumie, co miałem na myśli robiąc jakąś instalację. Dzięki tej
zwrotnej informacji mogę w swoim komunikacie coś zmienić lub
wykastrować, żeby ktoś to lepiej zrozumiał bądź nie – zgodnie
z
moim celem, intencją… Zresztą wszystko weryfikuje swoją
wartość
jak już jest w jakiejś relacji… Dzięki tej stronie mogę
doskonalić swój język. I to jest raczej egoistyczne
dążenie… Robię to tylko po to, żeby lepiej poznać siebie,
swój model świata i dowiedzieć się jakie niesie on
konsekwencje
i co ewentualnie w nim nie gra.
2. Dlaczego jest taka osobista?
Bo myślenie w ogóle jest osobiste. A
kiedy chcę
je pokazać krok po kroku – to już w ogóle robi się
bardzo
osobiste. Mnie interesuję moje własne heurystyki, metody dochodzenia do
czegoś – jeśli pokazywać cały ten proces to musi być to
intymne.
3. Nie wydaje Ci się, że tekst zakłóca odbiór
rysunków?
Do tej pory spotykałem się z reakcjami typu:
″Nie
rozumiem ″gluta″, którego
narysowałeś!″
″Fajne, ale nie wiem o co Ci chodzi – dlaczego nie
narysujesz człowieka – nie wyeksploatowałeś jeszcze tego
tematu
do końca″. Albo najbardziej skrajna reakcja –
″Jesteś
nienormalny!″. No i rzeczywiście od normy odbiegam
zasadniczo,
jednak to, że wielu mnie nie rozumie nie znaczy, że w tym
″glucie″ nie może kryć się jakieś głębsze znaczenie
–
tekst wydaje się pomocny. Jednak jestem raczej zdania, że słowo i obraz
to dwie oddzielne umysłowe rzeczywistości i że mogę tylko wskazać,
jakie słowa były inspiracją dla tych rysunków, ale dobrze
opisać
tych rysunków nie potrafię – bo opis będzie jakąś
mocno
spłyconą, prostą i krótką historyjką. Gdyby było inaczej to
tylko bym pisał – nie musiałbym wtedy nic rysować. Skłaniam
się
raczej w stronę teorii podwójnego kodowania jak Kosslyn czy
Allan Paivio, który nazywa logogenami jednostki kodu
werbalnego
i imagenemi jednostki kodu obrazowego (Pinker wymienia 4 formy
reprezentacji, które stosuje nasz mózg:
reprezentacja
wizualna, reprezentacja fonologiczna, reprezentacja gramatyczna i język
„mentalski” – nie stoi to w sprzeczności
z
rozróżnieniem na kodowanie obrazu i nie–obrazu jak
u
Paivio).
Obydwa te języki są tak samo potrzebne do opisu. Myślę, że tekst
uzupełnia treści zawarte w rysunkach– to, że jest go tak dużo
znaczy, że akurat tyle mi go potrzeba. Tekst, jest równie
ważny
jak rysunek i nie powinien go przyćmić…
4. Czy nie boisz się, że ta strona wpłynie źle na twój
wizerunek i że ten wizerunek przysłoni twoje rysunki?
Chciałbym pokazywać myślenie a nie tylko skutki
myślenia, to jak do czegoś dochodzę, proces a nie tylko jeden stan,
etap… Żeby się zadowolić pokazuję jak najwięcej –
ale nie
wpadając w ekshibicjonizm – czyli moja medialna fasada i tak
jest
zmiennokształtna, w ciągłym ruchu i nie jest jednoznaczna. Staram się
raczej dokumentować, archiwizować siebie a nie przedstawiać w jak
najcudowniejszy, nieprawdziwy sposób. Jak ktoś źle to widzi
– no cóż…
To, co robię na pewno nie jest dobre dla jakiegokolwiek
wizerunku… Żeby było tutaj naprawdę ładnie i ślicznie to
musiałbym pewnie pokazać cztery razy mniej rzeczy – czyli to
co
podoba się wszystkim. Jak ktoś głośno mówi to zawsze
znajdzie
się ktoś, kogo te słowa dotkną. Na tym to polega, mówię np.
″jestem ateistą″ i nie wypina się na mnie jeden
kolega,
tylko cała grupa ludzi, bo jestem upubliczniony i nagłośniony.
Moje myślenie przede wszystkim przejawia się w rysunku i myślę, że
jeśli ktoś ma zobaczyć jakikolwiek wizerunek to będzie on z rysunkami
nieodłącznie związany– dlatego raczej niemożliwe by go
przyćmił.
5. Dlaczego odszedłeś od figuracji?
Stare problemy? Jak sprzed stu lat? Ale jak już
jest takie pytanie…
W sumie figuracja w malarstwie trzyma się nieźle…
Ludziki rysują ludziki – to jest ok jak bardzo chcemy, żeby
jakiś
człowiek wyobraził sobie jakiś stan emocjonalny drugiego człowieczka
– neurony lustrzane wyręczają artychę i odwracają uwagę od
formy.
Nie kręcą mnie emocje, nie mam ochoty w nich tkwić – emocje
dość
łatwo sobie wyobrazić a to, co dookoła łatwo zapamiętywać i
odpamiętywać – a o wiele trudniej wyjść poza to, co jest
ludzkie
i naoczne.
Uwielbiam Rona Muecka czy Luciana Freuda, ekspresjonistów
niemieckich i wielu innych kocham i ubóstwiam –
jednak
moim zdaniem powielanie człowieka to miłe dla oka (w
niektórych
wypadkach) marnotrawienie energii… Najwięksi pianiści grają
w
moim przekonaniu tylko swoje utwory – najwięksi plastycy
rysują
to co wymyślą. Człowiek jako forma jest pułapką dla wyobraźni
–
jeśli oczywiście chce się poza niego w jakimś abstrakcyjnym sensie
wyjść.
Największy polski formista S.I.Witkiwicz też wpadł w sidła
uczłowieczania abstrakcyjnych form żeby je, jak mniemam, dla widza
oswoić. Moim zdaniem to była pułapka, która uśmiercała
nietypowe
formy , czymś co znane było wszystkim z doświadczenia –
oczkami i
usteczkami.
Oczywiście można by powiedzieć, że dzięki obserwowaniu zmian form
(wielość subiektywnych wizji grafików), które
ujmują
portret, akt itp. uczę się rozpoznawać te ich soczewki, formalne
sposoby ujmowania problemu. I jest ok. jeśli taka soczewka mnie
zaskakuje.
Najbardziej łechcą mnie formy nigdzie wcześniej niewystępujące, nie
mimetyczne, zbyt skomplikowane, żeby ogarnąć je jednym spojrzeniem,
zaskakujące, nie łatwe do zrobienia… lubię zagadki i lubię
się
dziwić i zadawać pytania – dlaczego tak?, po co?, jak
również lubię wysiłek przy patrzeniu i zaskoczenie, że
czegoś
wcześniej nie widziałem–wiedziałem, uświadamiać coś sobie,
uprzytamniać, a przez to zmieniać coś w sobie…
Nie rozumiem też, po co eksplorując temat wizualnych reprezentacji
ograniczać się tylko do rzeczywistości naocznej. Niczym się nie można
ograniczać i to jest święte hasło panujące od ponad stu lat i to hasło
mogłoby zamknąć wątek. Ale ja granice sobie stawiam –
człowieka
unikam, dlatego, że mnie nudzi jako forma – zniechęca jako
bliźni
z zazwyczaj niezbyt dobrymi intencjami.
Chcę uniknąć teatru w tym, co robię – więc rezygnuję z
aktorów. Chcę żeby na scenie uwagi znajdywały się wymyślone
przeze mnie symbole, kształty, które zdradzają
swój sens
poprzez zależności, które między nimi występują.
Łysa ludzka małpa – przynajmniej tak na pierwszy rzut oka nie
jest bardziej skomplikowanym tworem niż np. kałamarnica lub drzewo.
Formalnie jest umiarkowanie ciekawa, zwłaszcza, jeśli widzi się ją
codziennie, gdziekolwiek w ilości dowolnej. Interesuje mnie raczej to,
co jest w głowach tych łysych małp i raczej nie to, co można tak po
prostu zobaczyć. Inteligencja, intencja, wyobraźnia, czyli wszystko to,
co pozwala wyjść temu dwunogiemu dziwolągowi poza to, co dookoła niego.
Co pozwala mu stworzyć zupełnie nowe rzeczy. Statek kosmiczny, robota,
program komputerowy, instalację Patricii Piccinii… Po latach
rysowania głupiego modela uczę się wyobrażać sobie…
cokolwiek
innego, od tego, co tak po prostu można zobaczyć… Na razie
przynosi to tylko estetyczne efekty niestety… na pewno
powielanie ludzików na płótnie nie przyniesie im
jakichkolwiek korzyści i na pewno nie będzie to dla mnie jakimś
kreatywnym wydarzeniem… a dla czystej onanistycznej
przyjemności
może kiedyś do figuracji wrócę.
6. Jakie znaczenia mają stałe elementy organiczne i techniczne
występujące w twoich rysunkach?
Elementy organiczne, mięsne, biologiczne to życie.
Życie, które samo się organizuje, samo reprodukuje i
ewoluuje.
To życie w moich rysunkach nie przypomina żadnych znanych
organizmów to jest życie uniwersalne w jakimś tam wirtualnym
świecie i może przybrać każdą formę.
Poza tym organiczne elementy zaczęły pojawiać się, jako ściśle
antyestetyczny element, z założenia turpistyczny… była to
jakaś
taka forma początkowa, z której można było odejmować i
dodawać
jak z kawałka gliny a jednocześnie nie miała ona pretensji do ładności
czy śliczności…
Fascynacje Tadeuszem Brzozowskim, Alfredem Lenicą, Bernardem
Requichotem, Wolsem też miały swoje znaczenie – choć o wiele
mniejsze – problem z tego rodzaju inspiracjami zawsze jest
taki
sam – mimo iż podziwiasz, chcesz kompletnie czegoś innego.
Elementy białe – to symboliczne ujęcie znaków,
języka,
teorii. Język, który jest strukturą, którą
organizuje,
określa/opisuje i kształtuje to, co żywe. Język może zmienić to, co
żywe. Język może przybrać taką formę, że zaczyna sam się organizować,
reprodukować w końcu ewoluować – to memy Richarda Dawkinsa.
Białe
symboliczne elementy w tych rysunkach mogą ożyć. Białe elementy mogą
stać się wszystkim i wszystko zmieniać, a ich ewolucja ma tempo
dowolne. Jednym słowem znaki mogą wszystko.
Elementy białe to były formy, które stanowiły po prostu
odpowiedni kontrast i równowagę dla szarych
biologiczno–mięsnych elementów.
Pierwszy raz taką symbolikę wykorzystałem w ″Trzech światach
Karla R. Poppera″ w 2006 roku. Przedstawiam tam za pomocą
swojej
prostej symboliki
1.Świat doznań subiektywnych. 2. świat materialny. 3. świat
abstrakcyjnych bytów jak nauka i wierzenia
A przekłada się to tak: doznania subiektywne reprezentują formy mięsne
ze swoimi osobistymi białymi wypustkami. Świat abstrakcyjnych
bytów to tylko białe elementy. Natomiast świat obiektywny to
biologiczno–mięsne elementy i to, co ze świata abstrakcyjnych
bytów (białe elementy) może przybrać realny kształt i
wpływać na
człowieka – czyli wytwory człowieka.
I jest to bajka nie koniecznie mająca silne zakorzenienie w
rzeczywistości jednak rzeczywistością inspirowana. Na pewno inspirowana
nauką – ideą sztucznej inteligencji, biotechnologicznymi
rewelacjami, nowinkami ze świata techniki szczególnie
robotyki i
informatyki. Jestem przekonany, że człowiek stworzy kiedyś sztuczne
życie, które będzie mogło ewoluować w zupełnie nieznane nam
organizmy – człowiek będzie mógł manipulować tą
ewolucją.
Będziemy czerpać z tego swojego ″sztucznego″ życia
korzyści
– organy, części ciała… Sztuczne życie ewoluujące,
jako
sama informacja w sieci, w wielkich komputerach… Sztuczne
mózgi być może kiedyś tak wydajne jak nasze a potem lepsze
niż
nasze… Informatyczno–bio–technologiczne
organizmy w
przyszłości… Nie koniecznie wierzę, że sztuczne
mózgi
będą wytwarzały taką świadomość jak naszą ale na pewno jakąś…
Tak bym to podsumował – pewnie wielu zawiodła ta
transhumanistyczna, scjentystyczna wizja… Ale no
cóż ja
się świetnie bawię i szczerze w taką przyszłość wierzę –
między
innymi dzięki takim gościom jak Ian Pearson, Ray Kurzweil czy Marvin
Minsky – wilecy optymiści… I przez to wszystko
wierzę też
w taki schemat:
CZŁOWIEK –> DZIEŁO JAKO PODSTAWA –>
DZIEŁO DZIEŁA
który rozumiem tak:
CZŁOWIEK (umownie inżynier/plastyk) –> DZIEŁO JAK
PODSTAWA
(algorytm, program, robot, sztuczna sieć neuronowa, sieć neuronowa,
coś, co jest zdolne
do samo replikacji, produkcji błędów, nauki, trwania w
czasie,
posiadania intencji, osiągania własnych celów, ewolucji.
Może
jakiś bio–cybernetyczny twór…)
–> DZIEŁO
DZIEŁA ( skutek działania tego, co stworzyliśmy, coś, co jest pochodną
tego, co wprowadziliśmy w ruch ale, co, jest od nas całkowicie
niezależne i nie jest nasze – np. myśli tychże żywych
tworów, to co jest ewolucyjnie po nich…)
to wszystko poezja odległej przyszłości – a na małą skale,
teraz
– możliwe są:
próba stworzenia PODSTAW: – rozpoznanie możliwości
już
istniejących, definiowanie życia inteligencji na potrzeby ich
konstruowania – pierwsze kody, ″żywe″,
″inteligentne″ programy, żyjątka w wirtualnym
świecie,
roboty i ″inteligentne″ instalacje (z
″intencjami″ i
″celami″)…
– ″bulion″ ideologiczny i techniczny
–
stworzenie umownego początkowego chaosu – myśli
inżynierskiej,
informatycznej, plastycznej (estetycznej) to wszystko aby komunikacja
była coraz lepsza i aby swoboda używania tych wszystkich
mediów
(sposobów kodowania) była coraz większa… tym
samym
rozmycie granic między tymi dziedzinami –
plastyko/informatyko/mechatronika (to wszystko już jest ale w małym
stopniu)… – tworzenie – estetycznych
reprezentacji
schematu "CZŁOWIEK –> DZIEŁO JAKO PODSTAWA
–> DZIEŁO
DZIEŁA" –animacje, które mówią o idei
–przedstawiają organiczne, ożywione, nowe formy wszystko jest
żywe i wszystko jest w ciągłej postępującej zmianie, w ewolucyjnym toku
–roboty, roboty tworzące (początki pewnie bardzo prymitywne)
– tym samym mylące się...
– czyli robienie wszystkiego co jest możliwe i symboliczne
pokazywanie tego, co będzie możliwe –pokazywanie konsekwencji
zrealizowania tychże poetyckich wizji, kontestacja schematu "CZŁOWIEK
–> DZIEŁO JAKO PODSTAWA –> DZIEŁO
DZIEŁA"
Na moją głowę jest ta końcówka – czyli raczej
promowanie
nauki i tego jakie nieść ona może konsekwencje. Póki co z
trudem
próbowałem namówić znajomego żeby stworzyć grupę
PODSTAWA, która zajęłaby się konstruowaniem choćby jakiejś w
miarę sensownej maszyny rysującej, ale niestety nie wszyscy mają
takiego pierdolca jak ja…
7. Skąd takie zainteresowanie nuką?
Długa historia… Ale może warto
przedstawić całą.
Najpierw była filozofia. Parę książek i przekonałem się, że
epistemologia najbardziej mnie kręci i zgłębiałem temat. Kiedy w 2000
miałem silny psychotyczny epizod i trafiłem do szpitala
psychiatrycznego na miesiąc i kiedy przez kilka miesięcy obserwowałem
na własnym przykładzie (i kolegach pacjentach) jak chemia organizmu,
chemia leków robią ze mną, co chcą –
zainteresowałem się
na czym to polega. Wcześniej miałem już jakieś drobne, incydentalne
doświadczenia z narkotykami i doświadczałem jakichś tam odmiennych
stanów świadomości, każdy też zna stan odurzenia alkoholem,
jednak kiedy sam zostajesz odurzony sobą to naprawdę zaczynasz się
zastanawiać głęboko na czym to do cholery polega. Bierzesz lek w
odpowiedniej dawce – jesteś spokojny i myślisz tylko o tym, o
czym chcesz myśleć, w kontrolowany sposób. Lek przestaje
działać, w twojej głowie pojawiają się myśli, których nie
możesz
powstrzymać czy kontrolować, uczucia których nie możesz
opanować
– np. irracjonalny lęk bez realnego zagrożenia. Stymulujące
było
też spostrzeżenie, że wariat to nie idiota lub głupiec –
tylko
ktoś, kto doświadcza wszystkiego tego co Ty tylko z większa
intensywnością.
I w taki dość przykry sposób (choć miało to pewne miłe
aspekty)
zaczęła się fascynacja mózgiem i tym, jak z jego struktury
wynika myśl. Wszelkie leczenia i zaburzenia uświadamiają
fizyko–chemiczną podstawę naszej świadomości dość dosadnie.
Przez
to interesujące stało sie dla mnie jak konkretnie lit działa na
mózg, że jest mi po nim lepiej. Zabawne, że nie jest do
końca
pewne jak on działa. Tak jak nie jest do końca pewne, co jest przyczyną
moich zaburzeń. Nie będę tu wchodził w temat, jakie czynniki odgrywają
tu najważniejszą rolę psychologiczne, genetyczne, fizyko –
chemiczne bo nie ma jednolitej teorii – chcę tylko
powiedzieć, że
to właśnie te doświadczenia były silnym bodźcem do drążenia pschologii
poznawczej i w ogóle refleksji na temat źródeł
zachwań.
Kiedy wszedłem w temat okazało się, że tym, co integruje moje
zainteresowania jest kognitywistyka. Stąd wzięło się zaineresowanie
ideą sztucznej inteligencji – żeby sobie ją wyobrażać musisz
z
meta poziomu rozszyfrowywać, na czym tak naprawdę polega twoje myślenie
– i to jest piękne! To samo musi zrobić każdy wariat
wracający do
normalności – dokładnie zidentyfikować błąd, w swoim
wizerunku
świata, bardzo dokładnie uświadamiając sobie, co się dzieje w jego
głowie. Dlatego myślę często, że takie doświadczenia są zbawienne
– bo zaczynasz obserwować i zmieniać siebie, w
ogóle
kwestionować siebie, czego nie robi wielu normalsów,
żyjących w
złudnych i błędnych przeświadczeniach przez wiele lat, bo jakimś cudem
nie doprowadziły ich do szpitala psychiatrycznego, a które
są
marnym wizerunkiem świata. Wyleczony świr choć raz swój
wizerunek świata burzy i uczy się burzyć to, co go ogranicza
– co
jest nieprawdziwe. I to jest jedno – nauka – coś,
co
stanowi dla mnie przeciwieństwo urojenia – to jest ta dość
silnie
zakorzeniona w rzeczywistości część mojej osoby. Reszta to ta,
która nie krępuje się żadnymi prawidłami –
nieskrępowana
wyobraźnia.
Ale nauka funduje też najciekawsze wyobrażenia i komplikacje
–
musi opisywać bardzo złożone zjawiska – więc najciekawsze
struktury i modele są w nauce – oszałamiają obrazy wewnętrzne
organizmów w każdej skali, gwiazdy i mgławice, czarne dziury
i
brązowe karły, ciemna energia, ciemna materia… To estetyczne
– w odbiorze, w rzeczywistości najbardziej prawdopodobne
opisy.
8. Czyli psychoza jest dla Ciebie kluczowym doświadczeniem?
Jest wiele kluczowych a to jest po prostu dla mnie
bardzo ważne. Psychoza uświadomiła mi możliwości jakie we mnie tkwią.
Poprzez sytuację, w której mój umysł generował
urojenia,
kompletnie błędne i nie pokrywające się z rzeczywistością
interpretacje, popaprane wyobrażenia i inne przypadłości
charakterystyczne dla choroby afektywnej dwubiegunowej, uświadomiłem
sobie, że mój umysł w stanie choroby konstruuje coś
olbrzymiego… ale fałszywego. Kiedy uświadomiłem sobie ten
fałsz
mogłem sobie uzmysłowić ogrom tej konstrukcji – jak wiele
fałszywych przekonań w sobie zbudowałem, a które są głębokie
i
ustrukturyzowane, nawet powiedziałbym – estetycznie ciekawe.
W
takiej sytuacji, paradoksalnie uświadamiasz sobie swój
potencjał
– twoj umysł może wyprodukować alternatywną rzeczywistość lub
jakąś zakrzywioną poznawczo rzeczywistość – bogaty w
znaczenia i
kształty fałsz! (w przypadku np.schizofrenii jest to jeszcze wzbogacone
o bardziej sensualne doznania – omamy i halucynacje). Nie
mówię tym samym, że choroba umysłowa to coś dobrego i nawet
nie
nazwałbym tego dezintegracją pozytywną jak u Kazimierza Dąbrowskiego.
Jestem bardzo daleki od apoteozy szaleństwa – bo wariat
niewiele
wie o tym, co jest naprawdę dookoła niego – fałszowanie i
wypaczanie rzeczywistości to najgorsza zaraza – sprawiająca
wiele
cierpienia. Tak wiele rzeczy możesz skonstruować w swoim umyśle kiedy
jesteś chory – poprzez błędy i wypaczenia generujesz wiele
informacji, które mają wewnętrzną logikę –
dlaczego tak
wielu rzeczy nie mógłbyś konstruować pod kontrolą skoro
twój umysł to ewidentnie potrafi? Wszystko, co manifestuje
się
we mnie jako coś negatywnego – może być wykorzystane jako
siła i
potencjał – kiedy jest kontrolowane i świadomie
wykorzystywane.
Banał, ale taką w właśnie naukę wyciągnąłem ze swojego psychotycznego
epizodu – choć był drobny, incydentalny i krótki.
9. Nauka dla Ciebie to świętość?
To tylko jedna z metod dekodowania rzeczywistości.
Najprawdopodobniej najlepsza – bo w jej interesie leży
nieustanne
weryfikowanie własnych strategii… Sacrum i profanum w każdej
głowie to jedno – hehe:) „Świętością” są
raczej
problemy takie jak świadomość, poznanie itd… A poza tym
–
co ja wiem o nauce? Bardzo niewiele – prawie nic. Nie jestem
badaczem – w ścisłym znaczeniu tego słowa. Jestem
skromniutkim
rysownikiem, którego te tematy szalenie interesują. Posiadam
popularnonaukowy światopogląd jak to zwykłem nazywać, który
stara się ewoluować w kierunku dogłębnego rozumienia
problemów
nauki – dłuuuuga droga.
10. Czy nie boisz się, że to, co robisz jest tylko twoje i nikt nigdy
nie zobaczy tego tak jak Ty?
Jestem pewien, że nikt nigdy nie zobaczy tego
wszystkiego, co rysuję i co piszę dokładnie tak jak ja to widzę. Ale
jestem przekonany, że może zobaczyć to z dużym prawdopodobieństwem
bardzo podobnie. Myślę, że każdy jest tak samo narażony na samotność w
języku i jesteśmy skazani na jakiś brak symetrii między tym, co jest
opisywane a opisem – ale tylko dlatego, że opisujemy to co
jest w
ruchu, proces. Języki mogą nie nadążać. Ale jestem przekonany, że słowa
i myśli to to samo. Dlatego uważam milczenie za zbrodnię. Wyrok na
samym sobie.
Ci, którzy pokazują swoje myślenie – po prostu
mówiąc (im więcej tym lepiej) – mogą liczyć na
lepsze
zrozumienie. Więc staram się – mówię i ktoś może
uznać
mnie za kompletnego świra – nie wykluczam…
Obrazków, które robię nikt nie zweryfikuje jak
matematycznego twierdzenia, czy teorii dotyczącej ruchu ciał
niebieskich. Mogę liczyć, co najwyżej na czyjąś estetyczną ocenę a ona
nic z prawdziwością czy fałszywością nie ma wspólnego. Robię
to
dalej, bo sprawia mi to przyjemność –organizuję i porządkuje
to,
co mam w głowie, ćwiczy to wyobraźnie – dla innych może być
to
czyste szaleństwo dla mnie wyobrażanie sobie jest codziennością, tutaj
nie ma żadnych kryteriów, mogę być szalony! Moje wyobrażenia
mogą być dla kogoś całkowitym absurdem i nie ma to dla mnie
najmniejszego znaczenia.
To, co rysuję jest wysoce abstrakcyjne i tak jak z matematyką trzeba
poznać jej język, żeby dostrzec kształty, które opisują
poszczególne funkcje. I trzymając się metafory, te funkcje
mogą
być użyteczne bądź nie. Dowody coś nam dają lub są kompletnie
bezużyteczne. Im lepiej znasz historię sztuki, obrazu tym łatwiej Ci
się zorientować, do czego wykorzystać dany element obrazu, jak go
interpretować i ostatecznie, do czego go użyć. Ja bym widział obraz,
jako element Wielkiego Zbioru Obrazów (wyobrażeń,
kształtów) i to jest w pewnym sensie nasz słownik złożony z
ciągu niepowtarzających się elementów widniejących na tych
obrazach. Używamy tych elementów jako przykładów,
egzemplarzy świata wyobraźni. Mówimy, że coś jest tak jak z
Boscha, coś jak z Eschera czy Warhola i w tym sensie usprawnia to naszą
komunikację.
Nikt pewnie nie zobaczy i nie zrozumie tych obrazów,
które na własny użytek produkuję, dokładnie tak jak ja je
rozumiem, ale z pewnością moje rysunki mogą służyć jako egzemplarze,
znaki, które wykorzystane zostaną w dowolny
sposób jako
obrazy do dyspozycji z Wielkiego Zbioru Obrazów.
Jedynym celem jest to żeby sobie coś unaocznić jak najwyraźniej.
11. Co musiałoby się stać żebyś przestał robić to, co robisz?
Musiałbym pewnie stracić wzrok. Lepiej posługuję
się
cienkopisem niż słowem. A jakbym stracił wzrok to bym grał na gitarze
– to po prostu inny język, nieco inny kod.
12. Czy nie boisz się, że rysunek jako medium jest martwe?
Rysunek zawsze będzie żywy – dlatego, że
to
najprostszy sposób notowania konceptów
– ja tak
rozumiem rysunek. Oczywiście kiedyś udoskonalane interfejsy człowiek
komputer wyprą jego klasyczną formę. Ale i tak będzie zawsze istniał
jakiś wstępny schemat pomysłu i to pewnie będzie zawsze jakiś rysunek,
szkic…
13. Dlaczego nie eksploatujesz innych mediów pomijając te
skromne próbki ze strony?
Wszystkie media są dla mnie tak samo ważne
–
hierarchia wynika tylko z doświadczeń– niektóre
poznałem
lepiej i po prostu nie wszystkim mediom opłaca mi się poświęcać tyle
samo czasu. Powiem tak:
Do rzeźby i instalacji bardzo mnie ciągnie – jednak tutaj
dużym
nakładem pracy mogę uzyskać niewielki efekt – zwłaszcza,
kiedy
nie mam warunków do pracy z tym medium. Kilka
prób
poczyniłem –pozostało jeszcze dużo do zrobienia.
Do video i animacji ciągnie mnie bardziej niż do instalacji –
w
zasadzie byłoby to najlepsze medium dla mnie z akcentem na animacje.
Dysponujesz wtedy swoją czasoprzestrzenią – swoją
abstrakcyjną
myśl wprowadzasz w ruch, przedstawiasz proces i możesz dopracowywać
jego przedstawienie dowolnie długo. Jednak jeszcze minie sporo czasu
zanim będę miał w tych mediach taką sprawność jak w rysunku. Na razie
wolę notować pomysły jak wykorzystać te możliwości.
Performance mimo czasoprzestrzennego charakteru i możliwości
przedstawiania procesów, z obserwatorem tu i teraz
– jest
dla ludzi bardzo pewnych siebie… Mających więcej aktorskiej
charyzmy. Mam psychopatyczne skłonności i dużo z socjopaty, kiedy
wychodzę w tłum i kiedy mam powiedzieć coś dla mnie bardzo istotnego
– czuję lęk. Nie mam ochoty na terapię grupową.
Nie jestem skutecznym akwizytorem rozpowszechniającym swoje
przekonania. Bo nieustannie poddaję je w wątpliwość. Myślę bardzo
krytycznie o innych i osobie – nie mam ochoty na takie
konfrontacje. Kilka drobnych performance–ów było
–
nie nazwałbym ich sukcesem a raczej ciekawym doświadczeniem. Zwykle po
tym jak ochłonąłem, jak emocje minęły ktoś klepał mnie sympatycznie po
ramieniu, ale nie wiem czy ktokolwiek cokolwiek z tego
wyniósł.
Może kiedyś to powtórzę, kiedy uznam, że będzie to coś
konstruktywnego. Na razie czuję, że się spalam przed publiką. Tutaj też
pozostawiam sobie notatki…
14. Z tego co mówisz, wnisokuję, że wszystkie twoje wytwory
muszą nieść jakąś treść, nawet niewinny szkic…?
Jak bazgrolę to bazgrolę, a zdarza mi się to i nie
ma to
większego znaczenia, treści choćby płytkiej – i czasem te
bazgroły są ciekawe. Wtedy tym bazgrołom nadaje jakieś znaczenie i
zapamiętuje a potem czasem je powtarzam. Znaczenie czasami nadaje po
akcie a czasami mam je w głowie przed. W ogóle plastyczne
zabawy
często nie mają większej treści – takiej, którą
można
ogarnąć słowem – to wartości czysto wizualne. Jednak można je
wykorzystywać w jakimś celu i ja też za pomocą wartości wizualnych
obrazuję sobie różne pojęcia…
15. Czym jest dla Ciebie improwizacja?
Niczym szczególnym. Ma tylko jeden
ciekawy aspekt
– aktualność. Ale mnie to aż tak nie kręci – mi
potrzeba
czegoś innego. Nie specjalnie wierzę w moc improwizacji i w rysunku i w
muzyce. Improwizacja to jest coś, co należy do warsztatu muzyka albo
plastyka i to można wykorzystać w pewnych częściach kompozycji
plastycznej lub muzycznej – ale improwizacja sama dla siebie
– jest nudą i przypadkiem – dlatego, że każda
improwizacja
jest metodą. Wyróżniłbym:
1. Improwizację, która jest metodą generowania form
przypadkowych – i tutaj wierzę, że wyręczą nas w
twórczym
szale programy działające według złożonych algorytmów
–np.
będą wyrzucały z siebie tysiące obrazków – my
będziemy,
wskazywali programowi te, które uważamy za cudne, a sieć
neuronowa będzie uczyć się produkować i rozpoznawać takie obrazki jakie
są nam przydatne (generator różnorodności) –
analogicznie
z dźwiękami.
2.Iimprowizację, która jest indywidualną metodą plastyka/
muzyka
do kojarzenia elementów obrazu lub dźwięków.
– coś
w rodzaju idiolektu… Można to też nazwać swego rodzaju
inteligencją – to tworzenie unikatowych, oryginalnych
połączeń
między elementami. Tego też zapewne będzie można wyuczyć
maszyny…
Obydwa typy są ograniczające i nie pozwalają wyjść poza te dwie metody,
które same w sobie nie dają wiele miejsca na
rozwój o
jaki mi osobiście chodzi. Czynnikiem, który moim zdaniem
pozwala
ominąć ich negatywne skutki – jest czas i konstrukcja. To
tworząc
obszerne kompozycje możemy wspinać się na wyżyny. Powyższych
dwóch metod używam jako środków.
W tych metodach ogranicza nas "pamięć naszych mięśni"", pamięć jako
taka – kształtów, dźwięków, pamięć
krótkotrwała – i to wszystko jest do nieustannego
doskonalenia – jednak utwory improwizowane będą dokładnie tym
ograniczone. Kompozycja pozwala od tych ograniczeń się uwolnić poprzez
odciążenie pamięci – co pozwala konstrukcji zwiększyć
objętość a
nam pogłębić analizę problemów – bo funkcjonuje na
papierze a nie w naszej głowie.
Dla mnie to taka sama różnica jak pomiędzy freestylem a
powieścią, solówką a symfonią – możesz
improwizować poemat
możesz nawet zaimprowizować powieść, jako jakiś swobodny strumień
świadomości, ale raczej nie będzie to zaimprowizowany powieściowy
bestseller ani powieść nominowana do literackiego nobla, traktat
filozoficzny – bo to wynika z zupełnie innej pracy, możesz
improwizować przez 3 godziny ale złożoność powstałej tak kompozycji nie
dorówna złożoności symfonii.
Wydaje mi się, że to poprzez kolejne iteracje, wracanie do jednego
tematu możemy go rzetelnie przeanalizować i coś skonstruować
–
improwizacja nie jest dla mnie celem samym w sobie . Improwizuję w
wytyczonych granicach – np. tylko w określonych częściach
rysunku, sugerując się bardziej ogólnym schematem, lub po to
żeby wygenerować przypadkową formę, która mnie zainspiruje,
wprowadzi nową wartość, która z tym, co już zrobiłem jakoś
zagra
lub samo w sobie będzie tak dobre, że stanie się ogólnym
schematem. Jednak zawsze wracam do tego tysiąc razy, bo chcę być
świadomy każdego elementu i tym samym brać pełną odpowiedzialność za
swój twór i móc sobie
powiedzieć–stworzyłem
to, skomponowałem to itp. Ktoś kto improwizuje – oddaje
autorstwo
przypadkowi i automatyzmom w dużej mierze.
Ewolucja idzie w kierunku większej złożoności (ostatnio okazuje się, że
w naturze niekoniecznie) – myślę, że z rozwojem w plastyce
jest
podobnie – przez coraz lepsze narzędzia, metody –
plastyka
zaczyna wchodzić w swój wirtualny świat programy 3D,
animacje 3D
– a to już są konstrukcje, modele budowane mozolnie przez
wielkie
zespoły grafików… To cudowne wielkie kompozycje
–
dlatego chodzę do kina na produkcje np. firmy Pixar.
Ale każda taka złożoność jest do oswojenia.
Tu inspirację czerpię z mózgu. Np. z tego jak Bernard
Korzeniewski opisuje neuronalną, hierarchiczną strukturę –
odpowiadającą coraz to bardziej złożonym cechom rzeczywistości.
Wyróżnia on struktury integracyjne niższego rzędu (wrodzone
– postrzeganie plamek, linii, barw, ruchu), struktury
integracyjne wyższego rzędu (cechy) struktury asocjacyjne niższego
rzędu (pojęcia, obiekty, zdarzenia) i struktury asocjacyjne wyższego
rzędu (ogólne kategorie, prawa, reguły i zależności).
Trwałość
tych neuronalnych struktur zależy od częstości występowania
bodźców w przypadku struktur integracyjnych a od częstości,
że
tak powiem użycia w przypadku struktur asocjacyjnych. Tutaj chodzi o
schemat nauki – struktury asocjacyjne są coraz bardziej
ogólne, obejmujące coraz więcej aspektów
– to
zdobywane w ontogenezie, rozwoju osobniczym doświadczenie …
I podobnie jest w muzyce, plastyce :
struktury asocjacyjne niższego rzędu ( poznajemy instrument, reguły
gry, poznajemy repertuar form, które można narysować)
–> ćwiczenie utrwala połączenia między neuronami,
które
tworzą te struktury asocjacyjne niższego rzędu
–>powstają pierwsze melodyjki ,szkice struktury
asocjacyjne wyższego rzędu_1
–> ćwiczenie utrwala połączenia między strukturami
asocjacyjnymi wyższego rzędu_1,
–>powstają pierwsze kompozycje, rysunki struktury
asocjacyjne wyższego rzędu_2
–> ćwiczenie utrwala połączenia między strukturami
asocjacyjnymi wyższego rzędu_2,
–>powstają pierwsze symfonie, wielkie rysunki
– struktury asocjacyjne wyższego rzędu_3
–> ćwiczenie utrwala połączenia między strukturami
asocjacyjnymi wyższego rzędu_3,
zapewne itd… Improwizacja to jest coś z zakresu ćwiczeń,
wdrukowywania czegoś, co moje mięśnie, mój mózg
już
pamiętają a ja to odtwarzam – komponowanie to przełamywanie
swoich schematów – tworzenie jeszcze
ogólniejszych,
większych zbiorów form, dźwięków,
które potem
zostaną wyuczone.
Tak to widzę…
16. Podobno nie wierzysz w talent?
Ten powyższy schemat nauki uważam za uniwersalny i
tyczy
się on każdego języka czy czynności… Wszystko jest kwestią
ćwiczeń i ich częstotliwości… Mozart miał tatusia muzyka
–
i to nie przypadek, że jego tatuś miał taką pociechę. Tematem się
trochę interesuję – wszystkie genialnie uzdolnione dzieci
–
o których czytałem, które grały na jakimś
instrumencie
miały rodziców, którzy przestrzegali wobec nich
żelaznej
dyscypliny. Np. Marc Yu, którego mamusia poświęciła mu masę
czasu – indywidualny tok nauczania – między innymi
dlatego,
że ona sama chciała kiedyś grać.
Laszlo Polgar – pedagog węgierski jeszcze przed narodzinami
swoich córek założył, że staną się mistrzyniami szachowymi i
stały się wszystkie trzy. Jakim kosztem? Indywidualny tok nauczania i
szachowe treningi do 10 godzin dziennie… Co jest przyczyną a
co
skutkiem, mózg Ci coś daje czy ty kształtujesz
mózg? W
tej kwestii ciekawy artykulik niedawno czytałem, który
mówił o tym, że rejony mózgu muzyków
odpowiedzialne za słyszenie i interpretowanie muzyki uaktywniają się w
większym stopniu w odpowiedzi na nagranie instrumentu, na
którym
ci muzycy grali – skrzypek reagował na skrzypce, flecista na
flet
– interpretacja – naukowcy uważają, że gdyby
reakcja
mózgu na muzykę była wrodzona, reakcja okazywałaby się tak
samo
silna bez względu na rodzaj użytego instrumentu. Badania przeprowadziła
Elizabeth Margulis i jej współpracownicy z University of
Arkansas.
Co do rysunku – jestem po liceum plastycznym i widziałem
bardzo
różne przypadki. Każdy – po pięciu latach był w
stanie
narysować w miarę poprawnie modela – to zależało od stopnia
motywacji. A to było zaledwie 5 lat po jakieś 7godzin lekcyjnych w
tygodniu. A jak ktoś był zmotywowany to wywijał wszystko, co chciał i
jak chciał – model, krowa, pejzaż… Oczywiście ci
ludzie
byli wybrani… ale na podstawie kilku skromnych
rysunków… Ciągnąc temat dalej – na
samym ASP
widziałem ludzi, którzy rysowali znacznie gorzej niż moi
znajomi
powiedzmy po 3 roku mojego liceum. Ci, którzy się odrobinę
wybijali w tych dwóch miejscach zazwyczaj mieli
rodziców
plastyków – i tacy, zanim tam przyszli, już dużo
umieli.
Po pięciu latach różnice między doświadczonymi a
niedoświadczonymi moim zdaniem zacierały się. To wszystko po pięciu
latach – jakby dać im wszystkim 10lat to myślę, że z każdego
zrobiłoby się dobrego eksperta.
Wierzę, że jak ktoś czegoś nie umie to przede wszystkim dlatego, że tak
na prawdę tego nie chce. Ale asekuracyjnie powiem – nie
mówię, że możliwe jest wszystko (dziecko z zespołem Downa
nie
może wszystkiego) – choć jestem skłonny mówić, że
każdy
może bardzo wiele! Tyko nawet przy jakichś wrodzonych ograniczeniach
trzeba badać swoje maxima a nie skupiać się na porażkach.
Jednoczenie nie twierdzę, że geny nas nie określają. Określają i
ograniczają dość jednoznacznie. Nawet jeśli plastyczność
pierwszorzędowej kory czuciwej, której przykład podałem jest
jedynym przykładem tego rodzaju plastyczności w mózgu -
zachowanie ulega zmianom ale ograniczonym. Dzięki tej pastyczności
każdy może opanować rysowanie bądź nowy język -
każdy w swoim zakresie. Wskazuję tylko na fakt, że
rozwinięcie
swojego indywidualnego języka, kodu, idiolektu zależnego od tej
plastyczności może przynieść bardzo ciekawe owoce niezależnie od
niezmienności pozostałych struktur mózgowych. Jest to
propagowanie postawy, którą nazwać by można swego rodzaju
nikiforyzmem (niektórzy też pewnie skojarzą to z forestem
gumpem:)) i całą jej treścią jest przeświadczenie, że niezależnie z
którego punktu wyjdziesz i z jakimi wyjściowymi warunkami,
cechami, predyspozycjami możesz skonstruować coś wartościowego. Jest to
po prostu o wiele bardziej produktywna postawa od takiej,
która
mówi, że czegoś nie możesz. Taki nikiforyzm też nie jest
produktywny wszędzie – nie namawiam nikogo kto nie opanował
matematyki do tworzenia swojej własnej. Takie naiwne konstrukcyjne
podejście ma prawo się utrzymać tylko w świecie wyobraźni,
który
nie musi rządzić się precyzyjną składnią, rozumieniem,
odzwierciedleniem czy przewidywaniem...
17. Nie masz poczucia, że brak wyższego wykształcenia stawia przed Tobą
czasami bariery nie do pokonania?
Barier nie do pokonania nie ma – ale
mniejsze są ,
bo zawsze w końcu pada pytanie a jakie studia Pan skończył? Nawet
jakbym skończył akademię w najgorszym pipidówie, wygwizdowie
albo na Kamczatce ułatwiłoby mi to zrobienie wystawy. Trochę trudniej o
pracę.
No i w związku z tym, że nikt nie śmie wyrazić opinii na temat moich
rysunków, – bo nikt oprócz profesora
akademii
oficjalnie na rysunku się nie zna – dobrze jest mieć tytuł
magistra sztuk, żeby ktoś, naprawdę szczerze w to wierząc, powiedział
– spoko stary fajnie rzeczy robisz… Ale to opinie
ludzi
niepoważnych, którzy muszą mieć jakiś święty autorytet żeby
wypowiedzieć jakąkolwiek opinię – takie opinie nikogo niczego
nie
nauczą i na takie jestem odporny.
Książki wszędzie są takie same, wiedza profesorów wynika z
doświadczenia – do książek docieram i doświadczam –
niczego
mi nie brakuje i nie ma żadnych barier – studiuję nieustannie
odkąd wyszedłem ze szkoły i jestem na tyle szalony, żeby robić to
wszystko po swojemu. Moim zdaniem to zwiększa prawdopodobieństwo
znalezienia oryginalnych rozwiązań. Brak wyższego wykształcenia może
stać się zaletą – ASP widzę jako instytucje do
homogenizowania
pomysłów – jako świadomość zbiorową ujednoliconą.
Dlatego wszystkich studentów gorąco namawiam do porzucenia
uczelni i podążania swoją, osobistą, indywidualną ścieżką –
jednostkowe, niepowtarzalne doświadczenia są lepsze od pięciu lat
podczas których ktoś wmawia wam, że jest jakaś recepta lub
uniwersalna formuła, że wasz wysiłek można ocenić kilku stopniową
skalą, że ładnie – brzydko ma znaczenie, że jesteście elitą,
że
są rzeczy, które musicie wiedzieć, że na pewne rzeczy jest
za
wcześnie, że czegoś nie możecie, że najważniejsze są wernisaże, że
istnieje coś takiego jak maniera, że historia sztuki ma wielkie
znaczenie, że pojęcie sztuka i piękno są istotne –
czego
nikt nie powie wam literalnie. Powiedzą wam, że święta jest awangarda
po czym na własnym przykładzie pokażą jak zmieniła się ona w instytucję
– chociaż wiadomo, że już nie chodzi o awangardy. Jedyne co
te
studia mogą wam dać to samodyscyplina i kontakt z ludźmi –
ale po
to nie trzeba wybierać się aż tam więc polecam nawet się nie starać:)
18. Czyli anything goes za Feyerbendem ?
Tak ale z zastrzeżeniami. Rozwinę ten
wątek
abstrahując od szkolnictwa artystycznego. Jeśli piszę, że moim motto
jest hasło anything goes – to mam na myśli tylko to że myśleć
można wszystko i mówić można wszystko. Taka jest
twórczość i wtórne wobec niej są takie pojęcia
jak
piękno, prawda, znaczenie, sens, norma, szaleństwo.
Twórczość w
moim przekonaniu jest wolna nawet od słowa sztuka – ba! nawet
od
słowa twórczość!:) Jest poza oceną. To twoje osobiste kody,
heurystyki, metody, algorytmy itd – to moje wewnętrzne
splątanie
– ono jest specyficzne ale nie jest ani dobre ani złe. Nie
należy
się do niego przywiązywać ani oceniać.
Podobnie ″Fundamentalna zasada″ Paul K. Feyerabenda
anything goes mówi o tym, że wszystkie reguły, metody mają
coraz
bardziej ograniczjający wpływ na naukę – zastępuje się je
innymi
mniej ograniczającymi metodami – a jako, że nigdy nie wiadomo
jaka reguła się sprawdzi to warto zachować wszystkie. To
również
nazywał Feyerbend zasadą – "nic świętego".
Przypomina mi to zen i zachowywanie umysłu – ″nie
wiem″. Jest to permanentne otwieranie się na nowe możliwości.
Jednak z konkretnym celem – poznanie. Anything goes może
otworzyć
wiele furtek bo wielość metodologii można porównać do
wielości
wytrychów.
Mam natomiast wątpliwości, co do politycznych rozwiązań Feyerbenda i
wizji jego otwartego społeczeństwa gdzie wszystkie ideologie mają
równy dostęp do władzy…
Osobiście wierzę w coś takiego jak prawda obiektywna, która
nigdy nie jest ostateczną ale jest najbardziej prawdopodobną teorią na
temat tego co jest i jak to coś działa i wierzę, że w tym sensie jest
ona uniwersalną odpowiedzią dla wszystkich. To implikuje
hierarchię światopoglądów – są nieprawdopodobne i
bardzo
prawdopobobne i niemal pewne (to wtedy kiedy stwierdzasz, że wbijanie
noża w serce zabija:)). Dlatego nawet uznając możliwość istnienia
wielości teorii i tak wielce różnorodny pluralizm, gdzie
każda
teoria skrywa w sobie potencjał, który niekoniecznie się
ujawnia
(!) – osobiście wolałbym, żeby społeczność w
której żyje
kierowała się radami ekspertów, kórzy stosują
teorie ze
znanymi sukcesami. Wyniki eksperymentów i analizy eksperckie
uważam za najbezpieczniejsze źródło wiedzy kiedy podejmujemy
decyzje – nawet jeśli są to tylko wyniki stosowania jednego z
wielu, ale nabjardziej rozbudowanego i prawdopodobnego
systemu,
języka.
Natomiast nie namawiam, żadnego badacza do tego, żeby na własny użytek
nie eksperymentował myślowo – ma reinterpretować i dochodzić,
zmieniać i ulepszać ale to nigdy nie będzie znaczyć, że
wszystko
ma tyle samo sensu:) Zawsze wytwarza się hierarchia modeli
rzeczywistości i jej zjawisk i można stwierdzić, że lepiej
decydować ujmując problem przez pryzmat jedej konkretnej, bo ta daje
najlepsze predykcje z jakiegoś konkretnego punktu widzenia –
np.
z punktu widzenia grupy, stada ludzkiego. Czyli byłyby to
lokalne
uniwersalia, nie kwestionując relatywizmu... Uznanie
niewspółmierności, tego ,że język wpływa na teorie,
psychologiczna konstrukcja badacza wpływa na badanie i tego, że w nauce
często decyduje polityka – dla mnie osobiście nie oznacza, że
nie
można zbudować najbardziej prawdopodobnej odpowiedzi i tą właśnie
odpowiedzią powinny kierować się społeczeństwa.
To wyznanie wiary klasycznego zdroworozsądkowca to tylko uzasadnienie i
tak nie wyczerpujące dlaczego społeczeństwo otwarte Feyerbenda nie do
końca mnie przekonuje. Zabezpieczam się w ten sposób bo ktoś
może pomyśleć, że odsyłając do Feyerbenda traktuje go jak świętą krowę
i że pod wszystkimi jego postulatami bym się podpisał – nie
jest
tak. Do jego teorii należy mieć zdrowy dystans – osobiście
traktuję go jak artystę, czego możliwe, że on sam by sobie życzył.
Natomiast na gruncie sztuk wszelakich – Anything goes i
pluralistyczne zasady sprawdzają się świetnie – w końcu tu
dzieje
się wszystko w świecie wirtualnym w świecie informacji i wyobraźni
– i tutaj z przyczyny pokierowania się fałszywą –
najmniej
prawdopodobną teorią nikt sobie krzywdy nie zrobi. Poprzez skrajnie
indywidualistyczną postawę można wiele zyskać – bo czym jest
zysk
decyduje sam – budowniczy urojonego świata.
Dlatego anything goes traktuję jako zasadę psychologiczną a nie
praktyczną! Ten anarchizm epistemologiczny jest źle rozumiany jeśli
komuś wydaje się, że w takim razie prawdy matematyczne nie obowiązują,
religijne mitologie mówią coś o świecie, czy że można np
kraść. W
umyśle – możesz robić wszystko – w rzeczywistości
jesteś w
zależnościach i teoria musi się sprawdzić. Nie można tylko ograniczać
myślowych eksperymentów i ograniczać ich ekspresji
– to
jest dla mnie główne znaczenie tego hasła. To pozwala na
testowanie większej ilości modeli, pozwala rozwinąć indywidualne
podejście, które zakłada całkowitą
bezkompleksowość i
swobodę działania co jest najbardziej twórczym
rozwiązaniem. Robienie wszystkiego w nauce nie ma sensu. Ale swobodne
robienie wszystkiego w sztuce to co innego. Traktuję to jako
psychologiczną zasadę, którą należy się kierować
zarówno
poznając coś jak i wymyślając. To jest zerwanie z lękiem w
tej
poznawczej działalności.
Za twórczą można uznać każdą aktywność ludzką ale nie
twierdzę,
że każda jest tak samo wartościowa – ona ma jakąś wartość
tylko
oceniając ją z jakiegoś punktu widzenia. Wyklucza to pojęcie piękna czy
wartościowości obowiązującej dla wszystkich. Nauka w takim
ujęciu
też nie ma ostatecznej interpreacji faktów, ma najbardziej
prawdopodobną teorię – jednak za aktywność naukową uzna się
konstrukcję tyko o odpowiedniej logicznej strukturze, która
przejdzie konkretne testy, co jest kompletnym przeciwiństwem sztuki .
Nauka ma skutecznie opisywać – sztuka wytwarzać
interesujące nowe światy.
19. Sztuka musi mieć wiele z polityki skoro jej
″wyrażeń″ nie da się przetesować?
Tu nie weryfikuje się wartości na podstawie
eksperymentu, zestawienia z rzeczywistością – tu nie o fakty
się
rozchodzi a o niemal absurdalną próbę ocenienia czyjejś
wyobraźni. Bronienie swojej ″sztuki″ –
nie znoszę
tego słowa – jest jak bronienie swojej religii. Są to kwestie
estetyczne angażujące duże emocjonalne zasoby. Każdy podejmuje
estetyczne decyzje pewnie biorąc za pryzmat swoje całe doświadczenie
życiowe, swoje przekonania moralne i inne – stąd to piekielne
przywiązanie do wytworzonych twórczych treści. Im bardziej
świadomy tych mechanizmów twórca tym bardziej
może
zdystansować się do swoich produktów i stwierdzić, że to
urojenie, wymyślenie – kawałek zakomponowanej informacji
–
a nie to konkretnie przekonanie, które powinno przejawiać
się w
działaniu. Dzieło jest jak dziennik – nie bójmu
się robić
z niego makulatury:) Niezależnie od tego jak bardzo zdystansowny lub
nie jest osobnik – dołoży wszelkich sterań żeby uznać wartość
jego wytworów – w końcu to całe jego życie
– i tu
wchodzi cała ta polityka, erystyka, pokrętne uzasadnianie dlaczego moja
estetyka jest ok – ba! dlaczego moja jest lepsza od twojej!
– choćby uzasadnianie tego nie było choćby w ułamku
racjonalne.
20. Czego nie lubisz w sztuce?
Wszystko lubię w sztuce – bo
wszytko jest
ciekawe w urojonych światach. Nie lubię jednak kiedy ktoś dobudowuje do
nich słabe teorie. Jest kilka haseł, które stanowią
wizytówkę słabych uzasadnień i teorii – magia,
subwersyjność, intuicja, wiara, podświadomość, duchowość,
przypadek, chaos, los, uczucie, metafizyka, świętość – listę
można wydłużać ale jedna jest funkcja dla wszystkich
terminów
– zazwyczaj chodzi o ukrycie niezrozumienia czegoś. Nie
chodzi o
to, że nie lubię nierozumienia (to tylko jeden ze stanów
umysłu), ale o to, że ktoś chce temu niezrozumieniu przypisać jakieś
fundamentalne znaczenie a te hasła nazywa myślami przewodnimi, lub
sensem swojego twórczego działania. To działanie nie
prowadzi do
wyjaśnienia nierozumianych mechanizmów – to
powiela tylko
fałsz. Później ktoś łapie puste bąbelki wracając się w
stronę
tych wyjaśnień choć są znaczeniowymi pustkami – tajemnicami,
które nie mogą być wyjaśnione. Uciekanie od konkretnego
znaczenia – tego nie lubię w sztuce. Nawet jeśli miałoby ono
być
treścią – ″nie wiem″. Jest to zjawisko
–
które można by podsumować jako lęk przed szczerym
uzasadnieniem
– budowanie z treściowych pustaków, uzasadnienie
wszystkiego przez wszystko lub jako tworzenie pseudo zagadek...
Oczywiście to prowokacja, która ma sprowokować uściślającą i
eksplikującą obronę:)
Czy tak trudno przyznać się, że nie wiem czym jest to, co zrobiłem,
dlaczego to zrobiłem, po co to zrobiłem, nie wiem jaki jest tego
sens... Podobnie nie lubię uciekania od określania znaczeń,
które się swoim pracom przypisuje. Jeśli tworzysz dzieło
– robisz to w określonym celu, z jakiegoś powodu,
osobiście
coś ono dla Ciebie znaczy. Mówienie potem, że każda
interpretacja jest prawomocna to uciekanie od kensekwencji tego, co się
myśli i robi.
21. Kto to jest artysta wg. Ratza?
Nikt szczególny. Każdy ma wyobraźnię
–
dźwiękową, przestrzenną, potrafi kombinować w wyobraźni symbolami i
robić w związku z tym cuda w swojej wyobraźni – od kochania
się z
sąsiadką po rozumienie teorii strun. Jednak nie każdy wyszkolił, poznał
odpowiedni język żeby to wszystko opowiedzieć, jak również
ktoś
w ogóle może nie widzieć powodu, żeby komukolwiek o tym, co
ma w
głowie opowiadać. Ten artysta czy kreator, o którym tutaj
mowa
to zwyczajny człowiek, który po pierwsze zauważył korzyść,
jaka
płynie z pokazywania tego, co ma głowie (status społeczny, modernizacja
własnych teorii, rysunków itp a tym samym wyobraźni), po
drugie
zaczął to robić i doskonalić swój język rysunkowy czy
poetycki
czy matematyczny. W związku z tym ten człowiek w moim przekonaniu
powinien funkcjonować jako ktoś, kto publicznie weryfikuje i poprawia
produkty swojej wyobraźni i tym samym wytwarza komunikaty,
które
zamykają się w worku – kultura. I fajnie i wszyscy się tym
bawimy
w wyobraźni, i co z tego? A no nic zignorujemy to bądź nie, fajnie, że
to jest, bo to zabawki, które pojęciowo i wzrokowo nas
wzbogacają i pozwalają opisywać coraz bardziej precyzyjnie zjawiska,
bądź powalają coś sobie lepiej wyobrazić. To dużo, ale nie
róbmy
w związku z tym z inżyniera grafika jakiegoś kapłana. Tylko wchodźmy z
nim w dialog niezależnie od tego kim jesteśmy – bo to
wzbogaci
obydwie strony.
22. Czyż to nie jest istna hucpa, żeby tak niepoważny, mało
doświadczony człowiek jak Ty odpowiadał na takie poważne pytania i
angażował się w dyskusje, na tematy, których nie ogarnia
nawet w
ułamku?
Oj zaiste – istna to hucpa żeby taki
błazen jak ja
tak się bawił! Dobrze się bawię:) Jednak trzeba wiedzieć, że
systematycznie walczę ze swoją arogancją i tak jak się
„demitologizuję” tak się też
„dearogantyzuję”.
Marzec 2008 (ostatnia zmiana sierpień 2009)
Poniżej
kilka pytań, które zadał mi Michał Chojecki kiedy zbierał
materiały (w postaci wywiadów) do swojej pracy
magisterskiej.
Pytania potraktowałem jako pretekst do uściślenia i pełniejszego
obnażenia swojego myślenia:)
Michał Chojecki: W czasie rozmów, które
przeprowadziłem z
ludźmi aktywnie zajmującymi się twórczością plastyczną,
zauważyłem taką rzecz: tylko wąska grupa zdaje sobie sprawę z
″niewoli″ języka którym się posługują.
Technologia
zazwyczaj jest przyjmowana bezrefleksyjnie i traktowana "jak
powietrze", artyści najczęściej zaprzeczają, że technika,
którą
się posługują, ma jakikolwiek wpływ na ich twórczość.
Podczas
gdy moja teza jest zupełnie odwrotna: proces tworzenia jest sposobem
myślenia w oparciu o namacalny obiekt, którego fizyczno
chemiczne właściwości i ich zmiany, determinują ścieżki,
którymi
poruszają się nasze myśli. Innymi słowy, mówimy to, co
technologia pozwala nam wypowiedzieć. Jaką rolę mają narzędzia
–
w Twoim przypadku rysunkowe, ale także ogólnie – w
procesie komponowania i jaki wpływ mają możliwości techniczne na
kształtowane wypowiedzi?
Ł. R. Odpowiem nieco nadpobudliwie ale taką
właśnie
potrzebę budzi we mnie twoje pytanie:)
Nie przeceniałbym roli medium traktowanego jako materiał,
który
umożliwia skonstruowanie komunikatu. Oczywiście z kamienia raczej nie
zbudujemy samolotu i rzeczywiście materiał determinuje to, co może być
z niego zbudowane. Jednak byłbym raczej zwolennikiem traktowania
medium–materiału jako podstawy reprezentacji symbolicznej i
wtedy
sytuacja już się bardziej komplikuje - bo ten kamień możemy uczynić
jakimś "kamieniem z Rosetty" – i taki system symboliczny
mógłby już umożliwić opis konstrukcji i instrukcji jak
zbudować
samolot i z innych materiałów. Medium nie jest językiem i to
rozróżnienie wydaje mi się ważne dla twojego pytania.
Kształty
liter nie mają większego znaczenia dla niniejszej wypowiedzi - mają
znaczenie tylko różnicujące.
Domyślam się, że chcesz tutaj mówić głównie o
obrazie i
to chyba jedyna sensowna płaszczyzna dla rozpatrywania twierdzenia -
medium-materiał "niewoli". Technologia ma wpływ na wypowiedź, podobnie
też czas ma wpływ na kształtowanie jakiejś reprezentacji i to bardzo
silne wyznaczniki tego jaki będzie efekt końcowy czyjejś pracy
twórczej, jak będzie wyglądał obraz. Te dwa czynniki mogą
dać
pewną predykcję formy i kształtu. To oczywiście bardzo ważne w moich
rzemieślniczych zabawach z formą i wiem, że nie skomplikuję
kształtów, które przedstawiam tak jak
mógłbym to
zrobić w programach do animacji 3d, w grafice komputerowej, kolor
markera trudno uczynić tak zróżnicowanym jak w malarstwie
olejnym, a czas, sekwencyjność, zmienność, ruch mogłyby lepiej oddać
amalgamat moich myśli, koncepcji i uczuć, - ale to też jest względne i
czas odgrywa tu niebagatelną rolę - bo on umożliwia nieustanne
pogłębianie formy i wszechstronne urozmaicanie jej.
Medium daje nam reguły gry, szkielet wypowiedzi - jest materialnym
nośnikiem dla symboli. Czy to jest zniewolenie to kwestia mocno
dyskusyjna. Jeśli ktoś uczy się wyobrażać sobie możliwe wypowiedzi
ucząc się właściwości medium - wtedy jest ograniczony tym medium bo
wyobraża sobie to, co z nim wypracuje, zależy to od tego jakie
eksperymenty z nim przeprowadzi. Jednak jeśli ktoś po prostu wyobraża
sobie coś myśląc symbolicznie ( w tym ogranicza go mózg i
jego
konstrukcja) a potem szuka medium umożliwiającego przekazanie komuś tej
paczki informacji - sytuacja jest inna a nadawca mniej ograniczony:)
Pewnie można by posłużyć się metaforą, że media są jak kolejne wymiary,
w których możliwe jest opisywanie zjawisk - precyzja opisu
właściwości tych zjawisk zależy od tego, iloma wymiarami się
posługujemy - jednak to też nie jest do końca zniewoleniem - bo nawet
przy skromnej ilości wymiarów możemy symbolicznie odsyłać do
innych - jak w 2d sugerować 3d lub czas. Powtórzę: Gdyby
potraktować eksperymenty z medium jako generowanie formalnych
różnorodności to medium nas w pewnym sensie ogranicza - bo
ilość
i właściwości form, które ze względu na charakter medium
możemy
wygenerować jest z pewnością ograniczona - ale kiedy wprowadzimy symbol
jako coś co odsyła do czegoś więcej- do znaczenia - to pojemność
informacyjna medium wzrasta. Adenina, guanina, zasady purynowe,
cytozyna i tyminy składają się na nasze DNA choć same w sobie
materiałem są z pozoru marnym - ewolucja potrzebowała tylko wiele czasu
na kombinowanie tym materiałem...
Z pewnością jest pewne sprzężenie zwrotne, które daje nam
medium
w plastyce np. takie - narysowany obiekt -odbiorca/twórca -
korekta - narysowany obiekt... i tak w kółko. W tym sensie
rzeczywiście metodą prób i błędów szkolimy
populacje
neuronów odpowiedzialne za całą motorykę dłoni i te
populacje
związane z reprezentacją tego kształtu w naszej własnej głowie.
Odciążamy pamięć krótkotrwałą i możemy kombinować z modelem
urozmaicając go na papierze a potem wchłonąć i zapamiętać jako kształt,
który możemy w pamięci przywołać automatycznie i
automatycznie
odtworzyć całą procedurę powstawania reprezentacji. To jest
przecieranie ścieżek, kształtowanie wyobraźni przez pracę w pewnym
materiale i o tym jak moim zdaniem przebiega rozwój
plastycznej
wyobraźni pisałem na swojej stronie www już z rok temu
(http://www.ratz.pl/FAQ.html) - opisując naukę konstruowania komunikatu
przez pryzmat teorii czy raczej modelu hierarchicznych struktur
asocjacyjnych Bernarda Korzeniowskiego.
Być może jest tak rzeczywiście - nie robisz animacji - gorzej
wyobrażasz sobie procesy w czasie, jesteś rzeźbiarzem lepiej czujesz
bryłę i możesz specjalizować się dzięki mediom, których
używasz
w poszczególnych formach reprezentacji... na zasadzie "use
it or
lose it".
Zastanawiam się jednak, sięgając po skrajne przykłady, w ramach testu
takiej hipotez czy np. - da Vinci, Rembrandt, Mondrian - byli
ograniczeni swoim medium? Czy oby na pewno technologia, technika ich
ograniczyły i odgrywały tak istotną rolę? - czy entropia sytuacji
technologiczno-rzemieślniczych - ograniczyła ich sposób
myślenia? Jak daleko ludzie Ci abstrahowali od medium,
którym
operowali? Przecież gdybyśmy skupili się na znaczeniach i treściach to
dla da Vinciego medium nie było żadnym ograniczeniem dla jego wyobraźni
- opisał w końcu masę wynalazków za pomocą skromnego
piórka. Przykładów użycia standardowego medium,
którego niestandardowe użycie pokazuje coś nowego - pewnie
można
by jeszcze namnożyć - Jimi Hendrix, Jhon Cage, Kandinsky, Dali, Pollock
i wiele innych nazwisk łączonych z małymi rewolucjami. Materiał jest
jedynie przestrzenią do realizacji koncepcji - jednak nawet jeśli
koncepcja przekracza możliwości materiału - pozostawia ona
swój
ślad i pewnie dlatego plastycy, których znasz protestują
kiedy
mowa o ograniczeniach, którymi są właściwości tej
przestrzeni
.Kolejną ważną kwestią jest to, że niektóre ślady mogą
odczytać
jedynie specjaliści i niewielu dostrzega sugerowane inne wymiary.
To kwestia naszej umowy - czy decydujemy się rozmawiać tylko o obrazie
czy może o obrazie i jego znaczeniu. Technika, materiał ograniczają
możliwości ekspresji i tworzą dla niej specyficzne ścieżki - neuronalne
korelaty ale język pozwala abstrahować od materiału - język też jest
pewnym ograniczeniem ale to już inna kwestia z Goedl'em na czele.
Języki pewnie mają za alternatywę inne języki - ale w to nie brnę...
Wittgenstein mówił- że granice języka to granice mojego
świata.
Być może - jednak medium to nie język. Forma zbudowana dzięki
technologiom zazwyczaj odsyła do czegoś jeszcze. Media można zmieniać i
mieszać, odsyłając do różnorodnych znaczeń a język nie musi
być
jeden . A4, cienkopisy feber castel, markery dają ograniczoną ilość
kombinacji - choć i tak starczyłoby na formalne zabawy przez kolejne
sto lat. Grubość cienkopisu którego używam z pewnością
determinuje w jakiś sposób kształty, które rysuję
i ich
formalny charakter - jednak bardzo trudno byłoby dobrze opisać jak mnie
to ogranicza. Największym ograniczeniem jest moja głowa - tak mi się
wydaje:)
Podobno im dłużej analizujemy jakiś problem tym większe jest
prawdopodobieństwo błędnej odpowiedzi - więc kończę:)
Za dłużyzny, wielość poruszonych wątków, nieścisłości i
fragmenty bardziej poetyckie przepraszam - jednak wydaje mi się, że
wszystko jest uzasadnione, że tak powiem - semantyczną głębią twojego
pytania:)
31 stycznia 2009
MCH: Czy w ogóle możliwe jest myślenie poza językiem? Może
to
nie jest raczej pytanie do plastyka, ale refleksja na ten temat wydaje
mi się być istotna, dlatego postawię sprawę inaczej. Uważam, że nie da
się percypować kształtów bez tych kształtów. Nie
można
sobie ich wyobrazić, nie tworząc ich wyobrażenia. Czy to nie jest może
tak, że to właśnie ten produkt plastyczny jest najlepszym kodowaniem
myślenia o obrazie, bo jest jego produktem?
Wróćmy jeszcze do innego fragmentu Twojej wypowiedzi.
Mówisz o sprzężeniu zwrotnym, relacji między materią,
narzędziem, umysłem. Nigdy w Twoich ustach nie pada sformułowanie
improwizacja (sorry, że o tym znowu zaczynam, ale cóż,
chciałem
to poruszyć), którego bardzo się wystrzegasz. Wydaje mi się,
że
dość niesłusznie, gdyż te sprzężenie, o którym
mówisz
jest właśnie niczym innym jak improwizacją. Oczywiście nie chodzi mi
tutaj o to, co się kryje w potocznym rozumieniu tego słowa, a o przymus
ciągłego zachowania aktywności i wrażliwości na "tu i teraz", na to, co
się dzieje w procesie tworzenia, jak ten proces się rozwija.
Improwizacja jako sposób myślenia o kompozycji, jest tą
brudną,
utaplaną w farbie sferą, w której idea styka się medium, w
którym ma być utrwalona. Piszę o tym dlatego, bo fascynujące
rzeczy się dzieją, gdy w umyśle rodzi się zdziwienie, że tak a nie
inaczej materializuje się produkt mózgu i decyzji
które
podejmuje. Interesuje mnie ta malutka przestrzeń między intencją a jej
materializacją, w której pojawia się często rozdźwięk między
jednym a drugim, niedoskonałość zmuszająca do weryfikacji działań. Czy
gdy mówimy, że przypadek jest czymś niezwykle inspirującym,
to
czy nie chodzi o to, że generuje on po prostu zdziwienie? Lutosławski w
komentarzach do swoich kompozycji aleatorycznych mówił
(cytuję z
pamięci), że piękno tej techniki, czy metody komponowania, leży w
stwarzaniu sytuacji w dziele, w której najgorsze możliwe
rozwiązanie pozostawione przypadkowi, będzie dobrym, satysfakcjonującym
rozwiązaniem. Jak w Twojej praktyce ma się przypadek i konsekwencje,
które niesie, do myślenia o konstruowanym
dziele/obiekcie/rysunku?
Myślenie poza językiem z pewnością ma miejsce..
Pytanie tylko jak jest ono złożone.
Przypomina mi się film z YouTube, który wyreżyserowała,
przygotowała i nagrała pewna kobieta z zespołem Aspergera - lekką formą
autyzmu. Używając komputerowego syntezatora mowy, który
sczytuje
tekst wpisany ręcznie Amanda Baggs w filmie" In My Language" - opowiada
językiem "normalsów" o "języku" ludzi z autyzmem
(http://pl.youtube.com/watch?v=JnylM1hI2jc&feature=channel_page).
Określiłbym to jako "język" głęboko zmysłowy - doświadczanie świata
przez tą kobietę i reagowanie na niego zamykało się właśnie w obrazach,
i dźwiękach, które były surowe (dźwięki, jęki, powtarzające
się
ruchy) i nie były one na co dzień opatrywane przez nią eksplikacjami,
nie przypisywała im wielości znaczeń mówiąc o tym co robi,
te
działania nie miały drugiego symbolicznego dna. Byłem pod głębokim
wrażeniem kiedy pierwszy raz obejrzałem ten film - między innymi
dlatego, że to pewnie jedyna lub jedna z nielicznych relacji z
zamkniętego świata autystycznego. Po drugie jest to interesujące z
punktu widzenia plastyka - pomyślałem naiwnie, że w przybliżeniu tak
właśnie musi rozumować plastyk (sam czuję się lekko autystyczny) - dla
którego jedna kompozycja jest odpowiedzią na inną. Jestem
przekonany, że można myśleć tylko obrazami i zgadzam się z Tobą, że to,
co wyobrażasz sobie jako obraz najlepiej oddawać jako obraz - najlepiej
w jak największej ilości wymiarów, żeby było to wierne
odzwierciedlenie. Jednak żeby ktokolwiek odczytał twoje, emocje i
intencje, koncepcje czy inne przemyślenia - bo ja rozumiem obrazy jako
złożone komunikaty - to musisz operować jakimś systemem symboli
(który dzięki ścisłym regułom syntaktycznym pozwala Ci
budować
bardziej złożone wyrażenia) - czego brakowało właśnie Baggs. Jej
zachowania nikt nie mógł odczytać poprawnie - przypisując
jej
większy stopień upośledzenia - bo to były puste znaki, które
nabrały znaczenia dopiero jak je wyjaśniła, słownie opisała.
Co z tego, że myślimy - skoro nikt nie może tego zrozumieć? Żeby obraz
coś znaczył, miał sens musimy nadać mu umowne znaczenie - co nie
wyklucza, że nie można się nim estetycznie podniecać - ale to już
niewiele ma wspólnego z rozumieniem i komunikacją. Obrazy
plastyków są dla mnie czymś więcej niż tylko obrazami - są
skomplikowanymi komunikatami pełnymi znaków i symboli.
Jeszcze
bym dodał, że myśleć obrazami możesz tylko obrazy ale kiedy stają się
one symbolami możesz myśleć nimi wszystko - taka jest moja intuicja w
tym temacie (tutaj przypomina mi się inny przypadek zespołu Aspergera -
Daniel Tammet opracował w głowie taki system, że każdej cyfrze i
liczbom odpowiadają pojedyncze specyficzne kształty - kształt
odpowiadający dwójce, zestawiony z kształtem odpowiadającym
piątce - daje kształt odpowiadający siódemce... Dzięki temu
może
on liczyć kombinując kształty [system opisany w dużym uproszczeniu].
Ale to już zbyt obszerna dygresja...)
Nie wystrzegam się improwizacji - blog rysunkowy nr 2, który
teraz robię w całości improwizuję - tak jak pisałem na swojej stronie
uważam improwizacje za ćwiczenie i poszerzanie spektrum
obrazów,
dźwięków, kształtów, którymi operuję -
ważniejsze
wydaje mi się to, co mogę potem zrobić z tym, co już opanowałem dzięki
improwizacji. Improwizacja to eksperyment. To tworzenie muzyki lub
obrazu - spontanicznie tu i teraz - na podstawie wyuczonych
nawyków, które w trakcie improwizacji aktywujemy.
W
całkowity przypadek trudno mi uwierzyć (chyba, że rzucasz kostką
decydując o ruchu pędzla) - wierzę raczej w nieuświadomione działania.
Przypadek - to ewidentne błędy w działaniu tych nawykowych operacji -
coś, czego świadomie nigdy bym nie chciał - tu może być miejsce na
zdziwienie, o którym mówisz. Im więcej
eksperymentów, improwizacji przeprowadzisz tym więcej
potrafisz
powiedzieć świadomie - wiedząc, jaki efekt przyniesie twoje działanie.
Eksperyment - przeprowadzony za którymś razem z kolei - daje
przewidywalne wyniki (zdziwienie jest coraz mniejsze). Stąd możliwość
aleatorycznych praktyk - odtąd dotąd chaos - stąd dotąd symbol, dalej
coś wzruszającego a potem wesołego - wszystko w ramach kompozycji.
Podobnie surrealiści, taszyści i ekspresjoniści abstrakcyjni korzystali
z tych eksperymentów... Wszystko w ostatecznym rozrachunku
podporządkowane jest intencjonalnie stworzonej całości . Przypadek w
improwizacji to dla mnie coś jak przypadkowo powiedziane mądre zdanie,
które ma ciekawe logiczne konsekwencje, które
potem
możesz wpleść i zastosować w swojej teorii - ale, które nie
jest
wynikiem setek logicznych kroków.
Na użytek własny wyróżniam improwizacje - jako błędy i
przypadki
(generowanie form przypadkowych) oraz improwizację która
jest
tymi automatyzmami - co jest jakimś sposobem, algorytmem wg
którego twórca łączy elementy. Wierzę, że w
przyszłości
będą symulowane - to przez mój popularnonaukowy
światopogląd:)
Świadomy komunikat to nie improwizacja. Lubię być świadomy tego, co
robię. Także przypadek który tym improwizowanym sprzężeniom
zwrotnym towarzyszy generuje nowe możliwe plastyczne wyrażenia -
których mogę potem świadomie użyć w jakimś celu. Ciekawe
jest
to, że te eksperymenty i improwizacje można w dużej mierze
przeprowadzać w głowie bez konieczności konfrontowania się z medium -
kiedy już to medium dobrze znamy.
Zazwyczaj najpierw wyobrażam sobie dość szczegółowo bryłę,
którą narysuję, co może ona znaczyć (często jest czystą
formą) -
wymyślam, w których fragmentach tej bryły będę
mógł coś
dodać improwizując - w trakcie pracy pojawiają się dodatkowe
możliwości, których nie przewidziałem, lub właśnie moje
ewidentne błędy - wtedy albo zostawiam te błędy jako część kompozycji
albo je likwiduję. Zazwyczaj mało jest tego, czego się kompletnie nie
spodziewam...
Nie wiem czy satysfakcjonują Cię moje odpowiedzi - mam wrażenie, że
ślizgamy się po powierzchniach nie używając ścisłych definicji. Język,
myślenie, improwizacja - tutaj przydałoby się jednoznaczne rozumienie
tych terminów. Ślizganie się po powierzchniach jako mniej
zobowiązująca rozmowa - też mi oczywiście odpowiada - zwłaszcza, że nie
czuję się do końca kompetentny w tych tematach (luksus bycia amatorem w
każdym z poruszanych tematów) :)
3 lutego 2009
Istnieje jakiś dziwny paradoks. Z jednej strony obraz jako fizyczny
obiekt jest tylko i wyłącznie tym, czym jest i niczym więcej - a temu,
czym jest, nadajemy na własny sposób (każdy z osobna, jako
widz/odbiorca) odpowiednie znaczenia. Wlewamy w ten obiekt, jako w
nośnik informacji, odpowiednią treść. Z drugiej strony ten obraz jest
narzędziem komunikacji, jest komunikatem wysyłanym przez nadawcę w
stronę odbiorcy. Na ile intencje znaczeniowe twórcy/nadawcy
są
zbieżne z różnorodnością odczytań i interpretacji,
którymi się on posługuje?
Nie ma skończonych obrazów, może dlatego, że zawsze jest ta
możliwość odmiennego interpretowania przez inną osobę. Na własny użytek
określam skończone obrazy mianem tych, których nie będę już
malował. Satysfakcjonujący moment przychodzi wtedy, gdy ten obiekt jest
już gotów do przyjmowania znaczeń "na własną rękę", a
znaczenia
te nie są diametralnie różne od moich intencjonalnych
znaczeń.
Innymi słowy, gdy obraz staje się samodzielny i samym sobą, tym czym
jest broni się przed nadinterpretacją.
Czy w Twojej praktyce twórczej, istnienie rozdźwięku między
Twoim, jako pierwszym odbiorem, a odbiorem innych
spektatorów?
Czy wpływa to na myślenie o generowanym obrazie?
Człowiek to homo symbolicus i dlatego nie ma
żadnego
paradoksu - my nie potrafimy widzieć rzeczy samych w sobie tylko zawsze
filtrujemy je przez interpretowalne symbole - widzimy raczej symbole,
raczej to czym nam się wydaje, że są te rzeczy, widzimy przez
symboliczny pryzmat...
Intencje są odczytywane poprawnie proporcjonalnie do
wysiłków
włożonych przez twórcę w eksplikowanie swoich zamierzeń...
Oczywiście dopowiadać i tłumaczyć możemy w nieskończoność a to, że
mówimy stop i decydujemy, że praca jest skończona jest swego
rodzaju kompromisem z samym sobą i jednocześnie precyzyjnym
oszacowaniem - jaki efekt końcowy mogę uzyskać w danym czasie, miejscu,
z danymi narzędziami i w danych okolicznościach. Teoria o bronieniu się
obrazu przed nadinterpretacją wydaje mi się nieco wyidealizowana...bo
spektator to też kreator oczywiście. Obraz broni się przed
nadinterpretacją kiedy posługujesz się znanymi i łatwymi do
zinterpretowania symbolami - sytuacja zmienia się kiedy tak jak w
abstrakcji posługujesz się "pustymi" symbolami - lub jak ktoś woli
nowymi znakami, które dla percypującego nie niosą za sobą
treści, brak im interpretanta, to plastyk wie, co nanizał na
płócienku...
Istnieje bardzo duży rozdźwięk między tym jakie intencjonalnie nadaję
znaczenie moim pracom a tym jak dzieło interpretują moi widzowie - bo
po wielokroć używam nowych "pustych" dla odbiorcy symboli i/lub dobrze
znanych symboli, które są dla mnie całymi historiami
wychodzącymi daleko poza ich definicje... I to jest uniwersalny problem
komunikacji...
Interesuje mnie dokładnie to, co ktoś intencjonalnie w jakiś obiekt
dzieło włożył i interesuje mnie odróżnienie tego od znaczeń,
które sam czemuś przypisuję.
Wielokrotnie okazywało się, że praca, na którą patrze,
performance, który oglądam jest kompletnie różny
od tego,
co chciał w nie włożyć twórca.
Bez problemu akceptuję tę sytuację - bo jest po stokroć
twórcza.
Odkrywam wtedy pokłady swojej cierpliwości,wrażliwości, możliwości
analizy itp - w tym sensie dzieło jest ćwiczeniem dla mojej
inteligencji, rozumienia, spostrzegania, czujności i wielu innych:)
Jednak w ten sposób mogę patrzeć na jakikolwiek obiekt
doszukując się w nim znaczenia i w takiej sytuacji dzieło utraciłoby
status komunikatu.
Żeby możliwe było do odczytania znaczenia - potrzebna jest konwencja,
symbol, interpretanty. Żeby zrozumieć rewoltę i nowość formalną trzeba
znać konwencję żeby spostrzec różnicę. Trzeba wiele wiedzieć
by
w obrazie lub działaniu odkrywać znaczące struktury.
Twórca jest trochę jak wymieniona wcześniej Amanda Baggs -
stwarza swój osobisty prywatnym jednostkowy, indywidualny
język,
idiolekt. Rożnica między twórcą a aspergerowcem polega na
tym,
że twórca w swoim wymyślonym świecie pomieszkuje, potrafi
powiedzieć, że światy, które tworzy są tylko produktem
wyobraźni, iluzją. Amanda Baggs została uznana za normalniejszą dopiero
kiedy potrafiła zrelacjonować znaczenie swoich intymnych symbolik -
podobnie twórca w moim przekonaniu jest bardziej świadomy
tego,
co robi kiedy potrafi wyjaśnić znaczenie swoich znaków. Żeby
pokazać, że nie jest iluzjonistą i że to, co widać nie jest sztuczką
powinien pokazać intelektualne zaplecze swoich działań - bo wierzę, że
artyści to nie ludzie, którzy tworzą pozory znaczeń a Ci,
którzy w specyficzny sposób dokonują refleksji na
temat
rzeczywistości.
Dekonstrukcyjne zabiegi Derridy są skrajnym przykładem wlewania znaczeń
w dzieło, które to znaczenia paradoksalnie mogą wydawać się
uzasadnione. To wielki spektator kreator - lub szaleniec, model
nadpobudliwego widza, który nie stawia granic asocjacjom.
Subiektywnie pogłębiać możemy znaczenia w nieskończoność i trzeba wiele
samodyscypliny, żeby widzieć w obrazach i rzeczach tylko to czym one
racjonalnie rzecz ujmując - mogą być - bo czym są, widz może
rozszyfrować tylko w jakimś procencie - odkrywa tylko prawdopodobne
znaczenia.
Twórca, jeśli chce być uczciwy, powinien zawężać pole
interpretacji i pokazywać kontekst w jakim działo ma być czytane,
definiować "wyrażenia" używane, pokazać co one konotują - żeby mogło
być obiektywnie zrozumiane.
Nie mówię o tym, że są potrzebne uniwersalne symbole -
które np. w sztukach plastycznych ograniczałyby nas
formalnie
(nie możność tworzenia "pustych" symboli) - ale mówię o nie
zamykaniu się z eksplikacjami - to powinien być możliwie bogaty,
zrozumiały dla widza opis - żeby to, co budujemy miało jak najwięcej
wymiarów... Rozwiązaniem jest dialog i interakcja z widzem -
samo pokazywanie obrazków jest frustrująco
niewystarczające:)
Oczywiście mówię tu o własnych ambicjach a ostatecznie każdy
korzysta sobie z możliwości komunikacji jak chce. Ostatecznie z
pozorów treści, stawiania samych pytań i z
przyczynków do
myślenia może wykwitnąć coś o wiele bardziej immersyjnego i
inspirującego dla widza niż z postawy całkowitej otwartości i
przejrzystości - kto wie - może tak jest... Możliwe, że moja postawa to
nie sztuka a rodzaj psychologii twórczości:)
Szalenie istotne jest to komu pokazujemy swoje prace, kim jest widz. To
widz wyznacza granice dla strumienia wyjaśnień. Jeśli ktoś obejrzał
tysiące obrazów nie będzie miał problemów z
interpretowaniem wielu złożonych motywów ikonicznych,
symboli,
struktur i spostrzeże w mig rzeczy, których inny w
ogóle
nie będzie przypuszczał, treści, których nigdy by nie
wykoncypował...
Nie jestem wolny od spektatora-kreatora i ja jako
kreator-eksperymentator muszę tłumaczyć to, co robię bo zazwyczaj kiedy
używa się całkowicie nowych form czy przewrotnie spostrzega się,
interpretuje stworzoną przez siebie formę spektatorzy-kreatorzy nie
potrafią dokonać satysfakcjonującej mnie analizy - bo korzystają z
istniejących wcześniej wzorów i dla nich produkuję "puste"
znaki
i to jest całkowicie uzasadnione. Jeśli chcę być zrozumiany - muszę z
szacunkiem dla widza, uwzględniając całą psychologiczno - informacyjną
sytuację tłumaczyć wszystko na ile to tylko jest możliwe i "puste"
znaki definiować - pokazywać ich drugie dno. Ostatecznie cała ta
interakcja ewoluuje i wiem, że im więcej włożę wysiłku w tłumaczenie
jakiegoś swojego "dowcipu" tym mniej go muszę wkładać przy okazji
następnego. Widz uczy się interpretować moje znaki a ja uczę się
komunikować to, co mam na myśli tak żeby było jak najmniej wątpliwości,
co do treści, które chcę przekazać.
Po prostu wychodzę z założenia, że bez względu na to jak głęboka jest
moja świadomość problematyczności układu
twórca-dzieło-odbiorca,
osadzenia komunikatu w obszernym kontekście, historii - precyzyjne
tłumaczenie tego, co myślę może służyć tylko jasności i nawet jeśli
czasem można popaść w banał tłumacząc coś, co wszyscy doskonale
rozumieją - myślę, że ten wysiłek się opłaca. To tajemnice są tania
rozrywką:)
W 2006 przy okazji otwarcia wystawy w galerii Schody powiedziałem, że
chcę pokazać pryzmat prze który patrzę o ile nie da się go
wyciąć - to dlatego, że nie dość że cała ta sytuacja komunikacyjna jest
chaotyczna i obiektywnie jest zbyt złożona żeby dokładnie przewidzieć
jej wynik - to mam jeszcze świadomość, że treści, które
produkuję są subiektywnym komentarzem do rzeczywistości wewnętrznej,
zewnętrznej i jedyne co mogę zrobić dobrego w imię upragnionego
obiektywizmu - to pokazać jak tą rzeczywistość zniekształcam - mogę
pokazać swój subiektywizm, qualia, odczucia -
które są
m.in. błędem i wypaczeniem...
W całej tej sytuacji jest obszerne pole do manipulowania widzem,
oszukiwania go, wplątywania go w iluzje znaczeń - staram się nie
tworzyć iluzji i wyraźnie dawać widzowi do zrozumienia - to co nie ma
obiektywnego sensu jest urojeniem - To, co tworzę - to jest obszerne
urojone królestwo, którego jestem jedynym nagim i
radosnym królem - czasami tylko zdarza się, że kawałek
mojego
królestwa w jakiś sposób odzwierciedla fragment
rzeczywistości obiektywnej, lub jest strukturą której
przypisuję
pewne znaczenia - reszta to wypaczenia, przypadki i inne kuriozalne
twory:)
To jest moja subiektywna bajka i mam nadzieję, że jej wyjaśnianie nie
sprawia wrażenia mentorstwa a jedynie pozwala w przybliżeniu zrozumieć
czytelnikowi mój sposób myślenia.
Marzec 2008 (ostatnia zmiana sierpień 2009)
Poniżej Kilka pytań, które na potrzeby bloga Local
Philantrophy zadała mi Kazia Pieczyńska-Rothschild.
1. Nie pytam czym jest dla Ciebie sztuka, wiem ze tworzysz dla walsnej
przyjemnosci. Interesuje mnie co to jest sztuka, jako byt ?
Pewnie nie zrozumieałem twojego pytania ale
postaram się zrobić co w mojej mocy:)
Sztuka to taka gra. Gra gdzie chodzi o to żeby łamać zasady. Im
bardziej ktoś nieobliczalny, niespodziewany ruch zaproponuje zdobywa
tytuł kreatywnego - co za radość! Ruchem jest udokumentowana
reprezentacja umysłowa lub sposób konstruowania takich
reprezentacji, które mogą być przedsawione w dowolny
sposób, który umożliwi konsumentowi sztuki
zrekonstruowanie owej reprezentacji lub tego algorytmu kreacyjnego.
Czyli może być to wszystko, jestem relatywistą w tej kwestii. Zmienia
się kontekst, zmienia się znaczenie - ten sam obiekt, akcja znaczy co
innego, jest sztuką, albo przypadkiem, skandalem, niestosownym
zachowaniem, szaleństwem albo genialnym odkryciem - to wszystko
reguluje i ustala społeczność. Myślę, że skupianie się na tym czym
sztuka jest, jakim bytem, jakie prawa nią rządzą jest nieporozumieniem
bo to jest próba wykoncypowania zasad na bazie
których
mogliwbyśmy ją tworzyć a to jest pułpka, tworzenie
rozróżnień i
ograniczeń, które są hamulcem dla wyobraźni. Nawet opisana
tutaj
gra to pułapka bo zamiast swobodnie kojarzyć ze sobą elementy w swojej
wyobrźni możesz zacząć się zastanawiać czy to jest wystarczająco
ciekawe? czy to jest inne? Zarejestrujesz powtarzalność, zasadę i
przestajesz konstruować zostając z niczym, czekając aż nastąpi ten
moment błogosławieństwa, natchnienia, olśnienia, odpowiedzi a ten
moment może nigdy nie nadejść. Także sztuka jako byt, zjawisko, fenomen
to jest dla mnie absolutna wolność konstruowania reprezentacji
umysłowych. Wszystkoizm. W obiektywne piekno nie wierzę. To wszystko
dzieje się w umysłach, które ulegają politycznym,
marketingowym
zabiegom, są zmienne i mogą przypisaywać tą samą wartość skrajnie
różnym rzeczom. Dlatego rynek sztuki to jest dla mnie swego
rodzaju hochsztaplerstwo, tworzenie sztucznych hierarchii opartych
głównie na pieniądzach i mitologizacji opartej na
przeintelektualizowanym estetycznym widzimisie bez racjonalnych
uzasadnień. Zdolnych ludzi jest cała masa ale najzdolniejsi (o dziwo!)
są ci w których ktoś zainwestuje i których
sprytnie
zareklamuje, dając im czas żeby wyprodukowali odpowiednią ilość
obiektów, akcji. To jest kierowane albo przypadkiem albo
umiejętynym sprzedawaniem samego siebie ale raczej z rzadka, jesli
wogóle kiedykolwiek, jakąś tam obiektywną miarą wyjątkowości
tworów tych producentów. Nie jestem w stanie
sobie
wyobrazić jak miałby wyglądać mierzenie piękna. Jak ktoś widział
kiedykolwiek wybory miss to doskonale zrozumie o co mi chodzi. A i tak
biologiczna atrakcyjność wydaje się bardziej realna i mierzalna niż
atrakcyjność, wartościowość tworu czysto intelektualnego,
konceptualnego... Łatwiej wyobrazić sobie mierzenie niepowtarzalności
ale prawda jest taka, że jak coś jest zupełnie wyjątkowe to nikt tego
nie jest w stanie zrozumieć w momencie kiedy się to wykluwa, bo
zwyczajnie nie ma ram pojęciowych żeby to wychwycić, ogarnąć,
zrozumieć, docenić nie ma filtra, matrycy na takie wzory bo np jest to
sztuką która nie posiada autora, lub ma ich zbyt wielu by
kogokolwiek wyróżnić, bo np jest sztuką, której
autorem
nie jest człowiek a program lub maszyna, bo np dzieła realizują się w
takich przedziałach czasowych, że nikt nie jest w stanie tego
zaobserwować skupiając się na tu i teraz. Pewnie teraz rodzi się gdzieś
prawdziwa sztuka, a nie taka tam rzemieślnicza masturbacja jak moja i
jeszcze długo nie będziemy mieli o tym pojęcia. Tak jak ze zmianą
paradygmatu w nauce - obowiązująca teoria może być ślepa na to czego
nie zakłada... Także nade wszystko eksperyment i konstruowanie bez
przesadnego przywiązywania się do teorii. I przede wszystkim uważam, że
powinniśmy pozbyć się słowa sztuka albo zrzec się przynajmniej takiego
świętojebliwego do tego słowa stosunku. I jeszcze nawiązując do
pierwszej części twojego pytania - ja nie robie tego dla przyjemności -
to co robie jest męczące, frustrujące i trudne. Robię to bo to ciekawe
a nie dlatego, że przyjemne. Przyjemnie jest skończyć to robić i mieć
to dobrze zrobione... a czy to sztuka z cudzych definicji, czy obłed z
jakichś diagnostycznych przewodników nie intersuje mnie
zupełnie.
2. czy uwazasz ze prawda jest praktyczna ?
w kontekscie swojej tworczosci
Nie szukam prawdy w sztuce... i nie sądzę żebyśmy
mieli wgląd w to
jakimi rzeczy są naprawdę. Mamy swoje modele rzeczywistości w sztuce i
nauce i one są istotne własnie o tyle o ile nam się przydają, o ile
możemy dzięki temu zmienić swoja przyszłość. To inżynierskie
manipulacje i praktyczne konsekwecje wiedzy pokazują nam granice
naszego rozumienia, naszej deterministycznej wolności. A o sztuce myslę
jako o adaptacyjnym eksperymentowaniu z reprezentacjami umysłu. Im
więcej takowych wchłoniesz zrozumiesz, wyprodukujesz tym bardziej
płynnie możesz potem rozszyfrowywać to co cię otacza. To jest bardzo
praktyczna, uelastyczniajaca rola sztuki...
3. Dlaczego wariaci są tacy wazni dla spoleczenstwa?
Wariaci czy szaleństwo to są ekstrema wszelkiej
maści. Jesteśmy
zwierzętami społecznymi i mamy regulujące wiele dziedzin życia normy i
pewnie duża część z nich jest ewolucyjnie uzasadniona. Kazirodztwo
stanowi zagrożenie dla potomstwa, agresja i kłamstwo nie
służą
współpracy i dbaniu o wspólne interesy, religijne
obrzędy
służą pewnie wspólnocie i podtrzymywaniu
więzów,
które mogą się zwyczajnie opłacać - ludzi, którzy
łamią
te zasady się wyklucza. Ma to swoje plusy.
Jendak norma ucina wszystko to co wystaje. Zarówno na plus
jak i
na minus. Wariaci są różni - katatoniczni, paranoiczni,
maniakalni czy depresyjni ale zawsze potrafią wstrząsnąć stabilnym
porządkiem i to jest ekstremalnie dobre. Pozwala to spojrzeć na
rzeczywistosć z innej nieujednoliconej społecznie perspektywy, przez
skrajnie indywidualne podejście można dokonać czynu heroicznego,
rewolucyjnego bądź zbrodniczego i w obydwu wypadkach dowiadujemy się
jakie jest spektrum stanów umysłu - co kryje się w umysłach
tych
tak zwanych normalnych ludzi, czego ci nie pokażą na spotkaniu swojej
wspólnoty a co ewidentnie w nich siedzi bo potencjał do
bycia
wariatem zawiera w sobie każdy. Dzięki temu możemy temu zapobiegać
odkrywając jaka jest geneza wynaturzenia, bądź prowokować
rozwój
cech kreatywnych przyglądajac się jakie biologiczno-poznawcze przyczyny
się za tym kryją. Przechadzając się po Luwrze czy Prado zawsze sie
zastanawiam jak wiele musieli poświęcić ci twórcy, żeby
dzieło
powstało. Zazwyczaj łamali tabu, konwencję, poświęcali na to masę
czasu, pieniędzy często nie majac gwarancji, że ktokolwiek to doceni,
zrozumie czy im zapłaci. Jednoczęsnie wiem, że do tej pory mogą być tak
popularni bo ich dzieła są tak dziwne, przedstawiaja zupełnie nietypowe
reprezentacje umysłowe. To nie byli normalni ludzie w żadnym sensie.
Gdyby byli normalni nie ryzykowali by tak wiele. Podobnie naukowcy,
którzy testują leki na samych sobie, narażają się na
skrajnie
niebezpieczne warunki tylko po to by uzyskać wynik. To wszystko jest
rodzaj hazardu. Normalni ludzie siedzą na kanapie zagryzają czipsami
piwo i pracują kilka godzin dziennie robiąc coś co z pewnością jest
komus potrzebne... Kolejna rzecz jest taka, że poglądy popularne bardzo
rzadko są najbardziej racjonalne. Zwłaszcza w Polsce. Jestem wariatem
bo z taką lekkością mówię tak dla: energii lnuklearnej, gmo,
związków homoseksualnych, in vitro, aborcji, eutanazji,
eksperymentów na komórkach macierzystych itd. i
jest to
szalone nawet kiedy mówię to wśród wykształconych
ludzi a
mówię tak poniewż jestem rysownikiem a nie naukowcem,
dlatego
oddaję głos naukowcom a nie opieram się na intuicji czy jakiejś wierze
a oni w większości nie widzą w tym realnego zagrożenia a gamę
spektakularnych możliwości ograniczającą w konsekwenjci ludzkie
cierpienie. To też jest szaleństwo w naszym społeczeństwie choć
korzyści dla nas wszystkich byłyby ogromne gdyby te kwestie nie były
kontrowersyjne.
Ale jednocześnie nie jest to apoteoza szaleństwa. Wariaci to nie święci
czy geniusze tego nie da się tak uprościć- to jest stereotyp i
schematyczne myślenie. Ekstremalne stany umysłu nie zawsze prowadzą do
czegoś konstruktywnego. Można być savantem i nie zdawać sobie sprawy ze
swojego geniuszu i nigdy nie wykorzystać swoich zdolności w sensowny
sposób, można mieć niezwykle wyobraźnię umożliwiajacą
ekstremalnie złożone reprezentacje ale bać się ich i nigdy nie
przetworzyć ich w celach artystycznych, nigdy ich nie dokumentować
tonąc w nich bezpowrotnie. Wyodrębniam też kategorię geniuszu
przypadkowego i nazywam to - schizophrenic serndipity - schizofreniczne
przypadkowe odkrycie jest wtedy kiedy poprzez swoje szaleństwo
generujesz dużą ilość hipotez, urojeń, historii i wyobrażeń, że przez
samą ich ilość i dziwnosć zaczynają się wyłaniać takie,
które
mogą być poznawczo wzbogacajace a rozwiązania , koncepcje moga
przypadkowo pasować jako rozwiąznaie zagedek, ktorymi nie koniecznie
schizofrenik musiał się zajmować ale może odbywać sie to ze znacznie
mniejszym udziałem świadomosci niż wtedy gdy poszukujesz odpowiedzi na
świadomie zadane sobie, konkretne pytanie, z uważną pracą nad metodami
dochodzenia do prawdy ... Są schizofrenicy, którzy cierpią i
nigdy nie będą mieli sznasy na wiele rozkoszy życia codzinnego. To się
powinno leczyc a nie pięlgnować. Sam jestem za farmakologią i wierzę,
że duży odsetek wariatów (choć nie wszyscy) ma rzeczywiscie
zaburzoną chemię mózgu, ma anatomiczne zmiany czy
uszkodzenia.
Choć nie ma jeszcze wyznaczonych bilogogicznych markrów,
które pozwalają w stu procentach skutecznie stwierdzić
chorobę
są badania, które pokazują różnice genetyczne,
różnicę ekspresji genów w mózgach
zdrowych i
chorych, różnice w badaniach krwi w końcu różnice
w pracy
mózgu obserwowane przy okazji badań fmri. Czyli wariat na
płaszczyżnie społecznej, psychologicznej czy bilogicznej to nie to samo
ale niezależnie na jakiej płaszczyźnie by tego nie rozpatrywać
przyglądanie się dziwactwom, stanom wyjątkowym uczy z pewnoscią bardzo
dużo - jak powstają i dlaczego i to można wykorzystać...
4. Nie jestes artysta popularnym, mnie to boli bo bardzo przemawia do
mnie Twoja sztuka, ale moze to dlatego, ze oboje mamy inne lepsze
predyspozycje to przeksztalcania swiata w sztuke. Czy fakt Twojej
niepopularnosci na rynku sztuki mozna wytlumaczyc istnieniem luki
prawdziwosciowej ktorej nie da sie wyslowic, po miedzy tym co
odtwarzasz z wyobrazni a tym co rysujesz.
Nie wiem czy mam jakieś szczególne
predyspozycje... Raczej
nie
sądzę. Przestałem się interesować rynkiem sztuki kiedy po dużej
wystawie w CSW nie doznałem żadnych pozytywnych konsekwencji
prócz ciekawej recenzji w Tygodniku Powszechnym,
który
ostatecznie nie interesuje mnie wcale i bardzo krytycznej oceny moich
prac w Obiegu (co akurat uważam za powód do dumy). Nic nie
sprzedałem ani żadna galeria nie zechciała mnie promować. Przestałem
się interesować po tym jak wysłałem setki jesli nie tysiące maili do
Warszawskich i Berlińskich galerii i dostałem może dwie obszerniejsze
odpowiedzi, które były odmowne. Nie intersują mnie ludzie,
których ja nie interesuję. A co do luki i nieadekwatnosci
opisów moich wyobrażeń... Ja chce dokumentować stany swojego
umysłu i nie specjalnie interesuje mnie jak będzie to dobre, ładne,
piękne czy atrakcyjne. Chcę to zorbić jak najprecyzyjniej ale przestaje
mnie interesować to jak to jest przedstawione, raczej chodzi o to żeby
było jak najdokładniej odzwierciedlone, żeby oddać przestrzenną
strukturę tych obiektów, które pojawiają się w
mojej
wyobraźni a z tej symetrii jestem raczej zadowolony. Z czasem
wyobrażone i przedstawione staje się coraz częściej
równopostaciowe. Interesuje mnie co pokazuję i dla mnie
osobiście bez różnicy jak to zanotuje. Faktem jest, że dla
widza
lepiej by byłoby żeby te obiekty były z pleksii tak jak je sobie
wyobrażam, żeby miał podane to niespłaszczone, bo 3D nie każdy jest w
stanie odczytać poprawnie z 2D. Ale co zrobić ? to byłaby potężna
inwestycja... Może to jest powód dla którego nikt
tego
kupować nie chce. Możliwe, że wielu zraża fakt, że otwarcie
mówię, że nie mam nic do powiedzenia, że to czyste
abstrakcyjne
formy i że to nic nie znaczy. Ludzie oczekują historii, mitologii,
onanizowania się tym całym blichtrem erudycji, gadatliwym uzasadnianiem
swoich gówienek. Ja nie kłamię. To jest puste. Z rzadka
ukrywam
jakieś symboliczne znczenie, czasami tytuły nawiązują do moich
zainteresowań ale to nie musi znaczyć
że w poszczególnych rysunkach jakąś treść zawieram.
Ale naprawdę - to czy ktoś to lubi bądź nie nie ma dla mnie
najmniejszego znaczenia. Jesli nie sprzedam ani jednej pracy,
którą robię dla siebie nie zmartwi mnie to w najmniejszym
stopniu. Nie jestem sprzedawcą, akwizytorem robię wszystko co mogę żeby
to pokazywać, wystawiać ale nie będę łasił się do ludzi
którzy
nie są w stanie dwóch zdań w mailu napisać lub może nawet
obejrzeć portfolia, przejrzeć zawartości mojej strony www. Może to
kwestia marszanda, menago czy innego czarodzieja, może kwestia
gówienkowatości tego co robię. Nieważne. Najważniejsze, że
robię
dokładnie to co chcę i jak chcę. Czasami oczywiście wolałbym użyć
bardzoiej trwałych materiałów, czasami wolałbym żyć z tego
co
robię od ponad 15lat ale też mam świadomość, że na to wszystko trzeba
czasu... Ostatecznie odpowiada mi sytuacja kiedy moi pracodawcy nie
mają ze sztuką nic wspólnego i nie muszę spełniać w tym co
robię
niczyich warunków, kiedy króluję sobie na swoim
pustym
dworze. Galeria, kurator to są ograniczone wybory, selekcja i oceny -
bez przesady, lepiej bawię się w bezstresowej piaskownicy swojej
wyobraźni.
5. Gdzie tak naprawde sa granice absurdu ?
Świadomosć sama w sobie jest tak paradoksalna i
absurdalna że myslę, że
nie ma żadnych granic absurdu! Absurd w sztuce ma granice to się nudzi
prędko. Kiedy można powiedzieć wszystko i przypadkowe zdania stawiane
są na równi z elaboratem, dysertacją czy innym przemyślnie
skomponowanym dziełem. Jednocześnie absurd to wolność i świadomosć, że
mogę sobie z dupy pierdolnąć dowolny tekst, który nie będzie
śmieszył nikogo prócz mnie jest przyjemnie łechcąca i lubię
z
takiej sposobności korzystać. Podoba mi się to, że nie muszę się z tego
nikomu tłumaczyć, nawet swojemu psychiatrze jak robię to na papierze w
ramach eksperymentów rysunkówych, w ramach
rozwijającej,
kulturalnej gry. Dlatego absurd mnie pociąga. To jest rozluźnianie
granic, uelastycznianie myslenia. Ale ten absurd jest tylko na poziomie
semantycznym, na poziomie treści. Jesli absurd, paradoks groteska
byłyby fundamentem dla form, które sobie wyobrażam
brakowałoby
im konstrukcyjnej, architektonicznej spójności. Tam nie ma
przypadkowości. Poza tym absurd kończy się kiedy wspinam się na meta
poziom, kiedy próbuję wyjaśnić swoją zabawę. Bo to że tworzę
rzeczy absurdalne nie znaczy, że to jest wszystko co mam w głowie.
Mówiąc, że uprawiam kulfonizm, schizo pop w żartobliwy
sposób manifestuję tą paradoksalną egzystencjalnie sytuację
-
istniejesz i jednocześnie jest to niemal jedyna wiedza jaką posiadasz a
większość z tego ,co wydaje ci sie, że wiesz o świecie to twoja
wyobraźnia czy interpretacja faktów a jesli już uda ci się
coś
sensownego odkryć to najczęściej jest to przypadek, którego
też
nie rozumiesz. To jest śmieszne, to jest tragiczne to prowokuje moją
epileptyczną, błazeńską reakcję. Granicą absurdu jest też
sposób
w jaki realizuję swoje łamanie symetrii, porządku, sposób w
jaki
ja pojmuję absurd, sposob w jaki ja rozumiem przypadkowość,
sposób w jaki rozumiem śmieszność, istotność. Za każdym
razem
ogranicza nas zmienny aczkowleik do pewnego stopnia algorytm wg.
którego myslimy... To się da czytać to się da zaobserwować,
to
się da zrozumieć do pewnego stopnia...
6. Dokonalismy razem i dokonujemy spolecznego coming outu jezeli chodzi
o nasze przypadlosci, jeszcze nie zaatakowalo nas ONR ale mimo to
uwazam, ze robimy cos dobrego dla narodu, dla sztuki pomimo ze oni
jeszcze tego nie widza i moze nie zobacza. Co sadzisz na ten temat ?
Hehe. Ok. Nie obchodzi mnie naród bo to
jakiś
abstrakcyjny
twór, który mnie przraża - to ta masa,
która się
zbroi i naciska czerwone guziki odpalajace głowice jadrowe i uważa, że
to jest super i że w imię tych piekielnie namacalnych bogow, ojzczyzn
warto poświęcać życie. ble.. Nie utożsamiam się z 40 milionami ludzi
ani z 6 czy 7 miliardami. Mogę sympatyzować z kimś kogo znam i rozumiem
więc jeśli robię coś dla kogoś to dla tej garstki - choć tu nie wiem
czy nie zawyżam liczby hehe. Coming out schozofreniczny to jest moj
bunt przeciwko etykiecie, z którą trudno
mi się po lekturach z psychologii i psychatrii do końca utożsamić. Sam
bym się diagnozował jako dwubiegunowy. W każdym razie robię to dla
siebie, żeby to mnie postrzegano lepiej, pełniej. Przy okazji tego
rodzaju przypadłości musisz przeanalizować w pewnym momencie takie
pojęcia jak prawda, fałsz, obiektywne, subiektywne, racjonalne,
irracjonalne - i oczywiscie to wszystko może sie wydawać przesadnie
górnolotne i napuszone ale to wydaje się nieuniknione, żeby
zrozumieć swoją sytuację. Odkrywasz wtedy kilka rzeczy - to co myślisz
nie jest zależne od twojej woli, jakość tego myślenia od tego nie
zależy, nie jesteś w stanie obiektywnie, trzecioosobowo ocenić własnych
zachowań dlatego systematycznie coraz bardziej dystansujesz się do
własnych przekonań i przestajesz wierzyć w swoje interpretacje bo
spostrzegasz jak daleko one odbiegają od rzeczywistości albo
precyzyjniej to ujmując od sposobu w jaki rzeczywistość postrzegają
ludzie z twojego otoczenia. Kiedy sobie to uświadomisz, kiedy w końcu
narzucisz sobie taki dystans, sceptycyzm, poznawczy defetyzm, higienę,
dyscyplinę w myśleniu, kastrując siebie z pretensji do prawdy
odkrywasz, że urojenia, paranoje, nie weryfikowanie swoich przekonań to
nie jest coś co dotyka tylko wariatów, że w
różnym
stopniu dotyka to innych ludzi, że oni nie stosują takich
zabiegów prewencyjnych, nie wypłukują błedów a
czasami
wręcz je kultywują. Wszystko byłoby ok gdyby nazywali to sztuką i
śmiali się z tego kiedy ktoś tego nie rozumie jednocześnie nie starając
się stanowić podług swojej estetyki prawa. Szaleństwo uświadamia ci, że
największym szaleństwem jest świętość - każde poznawcze usztywnienie,
petrfyfikacja zamkniecie się na zmiany, modernizacje - bo to esencja
obłedu, to odseparowanie, fraktalne pęcznienie reprezenacji umysłowych,
których nie konfrontujesz z rzeczywistością i ludźmi dookoła
im
dłużej w tym trwasz, tym bardziej upośledzona komunikacja i
niezrozumiały model, który stwarzasz. Ja to nie jest nic
stabilnego, kurczowe trzymanie się jakiejś tożsamości jest
niebezpieczne bo nie jestes w satnie odzwierciedlić w świadomości
płynnie zmieniającej się rzeczywistości. Jakby usilnie starać sie we
wszelkich pecetach zachować Windows 98 na wieki wieków amen
i
karalibyśmy wszystkich, którzy maja czelnosc manipulować
przy
tym systemie to byśmy się zesrali nie osiągneli cokolwiek. ONR-owiec
bogobojny narodowiec czy człowiek wierzący, że chorzy psychicznie są
nieobliczalni, nieracjonalni, nieuleczalni, że to jest zero jedynkowe i
że to upoważnia do wykluczania kogokolwiek z dyskursu publiczengo to są
właśnie ludzie którzy nie zaktualizowali oprogramowania i
mam
nadzieję, że mój i twój coming out się do tej
aktualizacji przyczynią. Myślę, że konserwatywnie myslący w tych
kwestiach będą zmuszeni zmienić poglądy pod naporem informacji i
dowodów bo tak jak porusza się coraz częściej temat
napiętnowanej bez racjonalnych powodów mniejszosci
homoseksualnej, coraz częściej mam nadzieję będzie mówić się
o
różnego rodzaju chorych. Liczę na to że sieć, alternatywne
dla
mainstreamowych mediów źródła informacji coraz
częściej
będą poruszać tematy tabu. W sieci znajdziesz filmy o schizofenii takie
jak Aleksadnry Panisko o mnie w telewizji publicznej czy wiodących
stacjach prywatnych pewnie nie uraczysz... Chyba że u Drzyzgi w pop
wydaniu ze zdekomponowymi, przerywanymi co chwilę reklamami dialogami
do niczego nie prowadzącymi. Dwóch pokracznych
typów
opwie jak to schizofrenia jest czystym złem i że szatan ich opentał a
egzorcyzmy przyniosły ulgę... ble.
7. O co chcialbys byc zapytany w tym
wywiadzie ?
Podoba mi się jak zadajesz pytania,
które Ci się
same
nasówają. Im bardziej kłopotliwe będzie to dla mnie pytanie
tym
lepiej bo to daje sposobność do uświadomienia sobie czegoś nowego o tym
co robię. Im bardziej prowokujesz mnie w swoich pytaniach tym lepiej.
Ale spodziewam się, że ze swoim temperamentem i analityczną tendencją
którą zdradziłaś w zadanych już pytaniach każde następne też
będzie dobre...
8. Jak nalezy czytac Twoje prace ?
Tak jak chciałbym żeby czytano wszystko dookoła.
Ze
zrozumieniem. nie
imputując mi swoich treści, ze świadomością, że to do czego
twórczość ma prowokuje może nie być moją zasługą. Nie
odmawiając
temu na wstępie wartości. To że czasem jest to absurdalne, nie znaczy
że jest takie zawsze lub, że nie ma to jakiegoś uzasadnienia,
które nie nasówa się od razu. W jednym miejscu
puste w
innym pełne, jeden wymiar zerowy inne niezerowe i one wszystkie
zmieniają sie z czasem i to wszystko ma jakąś przyczynę... Można na to
patrzeć jak na modyfikowane genetycznie zwierzątko, podlegajace
nieustannie zakażeniom wirusów, które mutują jego
genotyp
w odpiedni sposób... Jak na roślinę, która
kiełkuje i
rośnie w różny sposób w różnych
warunkach... jak
na robota którego nieustannie modyikują oddziały
mechatronicznych inżynierów... Jednocześnie podkreślam w
moich
abstrakcyjno-nadrealsitycznych koompozycjach często nie zawiera się
żaden komunikat. Tam nie ma nic do zrozumienia, to czysta forma ale
można to ująć jako przedstawione reprezentacje umysłowe i należy to
wtedy oceniać w odcięciu od genezy ich powstania - diachronicznie
powiedzmy, zestawiając. porównując z innymi podobnymi
tworami,
natomiast kiedy się je chce zrozumieć trzeba sobie uświadomić, że
reprezentacje te powstają w wyniku i obok reprezentacji,
które
je powodują i wtedy czytać to trzeba synchronicznie, z całym
kontekstem. Świadomość, że scjentyzm zmiksowany z niedualnymi nurtami
mistycznymi są podstawą mojego myślenia w ogóle może się
okazać
potrzebna kiedy ktoś zapędzi się w nadinterpretacjach, kiedy ktoś
przeczyta jakieś bez sensu zdanie, kiedy zobaczy jakąś totalną głupotę
w moich tekstach może powinien mieć z tyłu głowy że pisze to
schizofrenik a tym bardziej, że autorem jest człowiek z poczuciem
humoru nietraktujący przsadnie poważnie tego co robi, tego co tu
pisze...
9. Jakie sa skladowe Twojego procesu Tworczego ?
Te szczegóły techniczne, punktowanie
każdego
etapu może być
nudne dla czytelnika, zwłaszcza, że zainteresowanym psychologią
twórczości, czy samą twórczością z pewnoscia wyda
się to
znajome, oczywiste i niewarte opisu ale ja zawsze lubiłem dowiadywać
się jakie jest zaplecze warsztatowe twórców, Ty
mnie
prowokujesz więc postaram się to zrobić rzetelnie. Tzn technika jest
banalna, lubie prostotę i raczej najciekawsze są koncepcje....
Kiedy rysuję na zamówienie, robię projekt pod konkretną
treść,
lub chcę opowiedziec jakąś historię, omowić jakiś temat zwykle robię
kilkanaście kilkadziesiąt szybkich notatek pomysłów, szybko
szkicując wymyślone kompozycje. Potem wymyślam następne tak długo aż
przestanę mieć energię i nie moge już urodzić żadnego pomysłu. Zwykle
narzucam sobie jakieś ramy czasowe, żeby nie przedłużać tego w
nieskończoność. Potem zastanawiam się który pomysł wydaje
się
najciekawszy czy można je jakoś zmiksować, pozmieniać by były lepsze.
Wybieram 3,4 które wydaja mi się zajebiste, które
wydają
się najciekawsze wizualnie i które najlepiej oddają ideę i
realizuję je w formie niemal skończonej ale dalej szkicowej a kiedy
klient przyklepie jeden jest doskonale i robie na czysto... Zazwyczaj
klient nie akceptuje i następuje proces kuriozalnych korekt,
które niszczą spójna pierwotną koncepcję a efekt
końcowy
jest jakąś pokraczną hybrydą, kompromisem jego wizji i mojej. Kiedy
robię dla siebie po intensywnym mysleniu i szkicowaniu zazwyczaj nie
mam problemu z szybkim wybraniem najlepszego projektu. Wszystko to
działa kiedy włoży się odpowiednio dużo czasu w ten proces i kiedy
potrafi się zachować dystans i traktuje się to jako czystą zabawę...
Jednocześnie nie wierzę w natchnienie, wenę czy jakieś
szczególne okoliczności, które muszą nastąpić,
żebym
mógł coś zrobić. Za każdym razem wygląda to tak samo
mechanicznie, jest tą samą ciężką pracą. Raczej liczy się tu
systematyczność, uważność niż łąska boża, oświecenie czy inne
skrajności. W takim procesie o ile trwa odpowiednio długo i
koncentracja nie jest zbytnio rozproszona raczej za każdym razem można
sięgnąć swojego maksimum - tzn. być usatysfakcjonowanym ze swojego
działania mając jednocześnie przekonanie, że to była najlpesza rzecz na
jaką mnie stać.
Kiedy robię większe kompozycje, z wyobraźni, nie troszcząc się o sens,
znaczenie...
Zwykle rysuję na papierze, duże kartony, które rysuję
zazwyczaj
kilka tygodni - wtedy robię tak:
- długi proces inkubacji, noszenia się z pomysłem, wymyślania w głowie
planu realizacji przedsięwzięcia, schematu ogólnego,
kompozycji,
pojednyczych elementów
- szkicowanie ołówkiem tego co wymysliłem a potem dodawanie
kolejnych warstw, kolejnych obiektów komponujących się w
relacji
do tych wymyslonych poprzednio. wtedy często łaczę je w jeszcze
bardziej złożone, pojedyncze obiekty będące sumą kilku poprzednich,
przeplatam je i przestrzennie komplikuję, scierając co chwila
fragmenty, udoskonalajac je. Wszystkie elementy wyobrażam sobie
przestrzennie jako 3D obiekty, rzeźby i chciałbym żeby kiedys
funkcjonowały jako wolno stojące instalacje lub części jakiejś
animacji.
- kiedy proces szkicowania trwa już zbyt długo i zaczyna mnie męczyć,
kiedy nawarstiwę już obiektów do tego stopnia, że ledwo mogę
się
połapać co jest gdzie, kiedy wszystko wydaje mi się przyjemnie złożone
i zupełnie sprzeczne z intuicjami, kiedy jest to niepodobne do niczego
co widziałem kiedyś zaczynam poprawiać kontury cinkopisami
- kiedy wszystko jest już utrwalone, kładę kolor - akwarela, tusz,
markery
- potem zazwyczaj muszę poprwić wyblaknięte kontury, wzmocnić je by
formy były wyraziste, kładę wtedy światłocień cienkopisami i ten etap
jest najprzyjemniejszy bo z każdą kreską efekt jest coraz bardziej
ciekawy
Kiedy rysuję do bloga, rysując codziennie przez długi okres staram się
by całe kompozycje powstawały tylko i wyłącznie w głowie. Kiedy mam do
zagospodarowania A3 nie jest to format który pozwala
namnożyć
tak olbrzymią ilość elementów, żeby przekraczało to
pojemnosć
mojej pamięci. Dlatego badam jej granice. Kładę się na łóżku
patrzę w sufit i leżę dopóki nie zobaczę oczami wyobrażni
skoczńczonej pracy. Kiedy wiem w najmniejszym szczególe jak
wygląda bryła, pod jakim kontem ją przedstawić żeby była czytelna dla
widza siadam i mechanicznie przerysowuję ją starając się nie
improwizować zanadto, uczciwie oddając to co mam w głowie. Złożoność
tych form zależy głównie od czasu. Blogi rysunkowe jako
całość
tak właśnie powstawały. Wzieło się to przede wszystkim z:
1) chęci eksplorowania swojej wyobraźni - co mogę sobie wyobrazić czego
nie widziałem nigdy wcześniej, co nie będzie podobne do niczego co
znam...
2) z tego, że swego czasu wierzyłem głeboko, że da się na podstawie tak
konstruowanych kompozycji, kiedy odnoszę się nieustnnie do jednej
kartki papieru a3, kiedy korzystam tylko i wyłącznie ze swojej
wyobraźni - wyróżnić zasady, reguły wg. których
działa
moja wyobraźnia, wg. których powstają moje prace, że
pozwoliłoby
to przy odpowiedniej ilości egzemplarzy, przykładów stowrzyć
algorytm, program, który rysowałby tak jak ratz. Oczywiście
mimo, że te reguły, które są mi znane explicite,
których
jestem doskonale swiadomy, które wydaje mi sie, że potrafię
wyłożyć osobie postronnej i które wydają mi się dosć proste
nie
wydają się takie dla programistów. Kiedy opowiadam jakiemuś
informatyowi o tym pomysle zazwyczaj mówi, że nie zdaję
sobie
sprawy ze złożoności takiego przedsięwziecia i że za dużo tzw
IFów musiałoby być w takim gigantycznym kodowanym
poemacie...
Jeden człowiek żartując sobie ze mnie zapytał czy mam na myśli to, że
chcę odtworzyć odtworzyć 6 warstw kory...
Ponieważ nie znam się i dalej
wydaje mi się to możliwe, choć moja wiara jest płytsza, ciągne blogi w
tej samej konwencji licząc na to że będę miał kiedys sposobność
stworzyć przy współpracy z kimś taki program. Może kiedyś w
jakiejś manii zaczne sam kodować, żeby po 10 latach samemu przekonać
się, że idea ta jest tylko zabawna. Jeśli się to nie uda to trudno jest
to w takim razie długa opowieść, dokumnet o psychotycznej wyobraźni
działającej bez żadnego praktycznego celu... Ot taki żart.
Także podsumowując ten przydługi wywód, do
którego
sprowokowałaś wariata wyróżnię poniżej podstawowe składowe
tego
procesu:
- inkubacja - tworzenie szczegółowej wizji w głowie i planu
jej
realizacji
- szkic - wstępny zarys idei
- inkubacja - tworzenie kolejnej wizji mającej za podstawę zanotowaną
wizje poprzednią
- iteracje - szkic i inkubacja następują naprzemiennie
- akceptacja - ostateczne zakończenie szkicowania
- utrwalanie - wszelkie zabiegi utrwalające szkic zgodny z umysłową
reprezentacją - kontur, kolor, światłocień
Ale jednocześnie zastrzegam i podkreślam. To nie jest wg mnie przepis
na sztukę, nie uważam, żebym robił sztukę bo mnie to
szczególnie
nie interesuje, nie uważam, że to uniwersalna recepta ani że jestem
szczególnie kreatywny. To jest niekompletny opis tego jak
robię
to co robię.
10. A teraz z innej beczki, wiem ze kiedys trafisz do
jakiegos slawnego kolekcjonera. Ale puki co sam jestes opiekunem swojej
sposcizny, jak wyglada zycie w "Ratz Collection" ?
Ratz collection to 47m kwadratowych mojego
mieszkania,
które
zapełnia się setkami rysunków, które niebawem
zaczną mi
utrudniać życie zajmując coraz więcej przestrzeni. Dlatego możliwe, że
warto byłoby zaprzestać produkować, przynajmniej chwilowo, to
coś, co wielu postrzega jako maniacką nadproduktywność, paroksyzm
schizofrenicznej nadpłodności i marnotrawienie potencjału
intelektualnego, zwyczajne dziwactwo. Całe szczęście mogę część
wyeksponować w domu swoich rodziców ale oni mają tendencję
do
wieszania najciekawszych prac w najciemniejszych korytarzach a najmniej
ciekawe z mojego punktu widzenia prace eksponują w salonie. Robiąc
duże rysunki skazuję się na kłopoty z oprawianiem, to jest
zdecydoawanie nietania zabawa, powierzchi na ścianach brakuje więc
często muszą kurzyć się zwinięte w rulon. Kilkumetrowych
rysunków nie sposób dobrze sfotografować małpą
którą mam, w domowych warunkach, kilkaset
rysunków czeka
więc na profesjonalną dokumentację a póki co w prymitywnej
formie, nieostre, rozmyte, z przekłamanymi kolorami i lepione w
fotoszopie można je w większości oglądać na www.ratz.pl. Kiedyś będą
zaprezentowane ładniej ale jeszcze nie teraz. Wiele z tych prac na żywo
widziałem tylko ja, pochowane po kątach, jeszcze długo bedą czekały na
ekspozycję o ile wogóle kiedykolwiek do tego dojdzie... Nikt
nie
dzwoni i nie pyta czy mogę coś dla niego narysować, nikt tego nie
kupuje, ostatnio nawet podjąłem współpracę z firmą buh buh
(www.buhbuh.pl) która zdecydowała się umieszczać rysunki na
koszulkach ale tego też nikt nie chce. Czyniąc tę historię jeszcze
bardziej przygnębiającą moge dodać, że musze parać się jakimiś durnymi
pracami fizycznymi i psychicznymi, żeby mieć za co się utrzymać -
chociaż może nie jest to takie przygnebiające biorąc pod uwagę to, że
wielu zdolnych plastyków, których znam jest w
dokładnie
takiej samej sytuacji - czyli to normalność. CV wysłać można 200 razy a
nawet 300 licząc na to że dostanie się pracę głupawą ale trochę mniej,
jako grafik tzw komputerowy czy detedpowiec ale po tych kilkuset razach
już przestaje się chcieć. Jak wierzysz, że trafię kiedyś do
jakiegokolwiek kolekcjonera to gratuluję beztroskiej fantazji i
nadzieji godnej bardzo moherowego mohera. Na razie doświadczenie
wskazuje na to, że stopień otwartości galerników i tzw
specjalistów jest zerowy. I to nie chodzi o to, że robię z
siebie ofiarę - już dawno się z tym pogodziłem, kryzys, bieda i do tego
świadomosć istotności jednego podstawowego pytania: dlaczego niby moją
akurat wyobraźnią ma sobie ktokolwiek zawracać głowę? Są inni
kreatywni, bardziej komunikatywni, mili i normalni. Jest masa zdolnych
ludzi, pracowitych i pomysłowych ale jesli nie robią czegoś
praktycznego to muszą liczyć się z tym, że będą biedni... Sztuka to
utopia w biedzie wszelkiego rodzaju, kiedy rynku sztuki nie ma, kiedy
jest skarłowaciały, nie działa tak jak powinien kiedy zwyczajnie
ignoruje sie artystów. I to nie chodzi o pretensje, akurat
nie
jestem zdania, że za wszelka cenę trzeba bronić tych urojonych
landów, tych wysp nonsensu, wymyślonych królestw
i
bynajmniej nie wynika to z niskiego poczucia własnej wartości ale ze
świadmości tego jakie są relacje między ludźmi, jak niewielka garstka
chce się wgryźć w cudzy miąższ mając swój przepyszny lub
zwyczajnie mając perspektywe pewniejszego, dużego zysku za sparawą
kogoś innego.
Jest naprawdę wielu ludzi w których warto inwestować i nie
czuję
się od nich lepszy i jestem przekonany, że w ludzi kreatywnych
inwestycja przynosi większą korzyść niż inwestowanie w GMO. Kreatywność
potrzebuje tylko cieplarnianych warunków i mam takie,
idealistyczne być może wyobrażenie, że każdy ma w sobie mikrokosmos,
który może w odpowiednich okolicnzościach, przy iskrze
zapalnej
rozpyknąć się czarownie w kosmos. Kończąc - każdą swoją pracę szanuję,
pielegnuję i staram się wykonywać prace na coraz trwalszych materiałach
o ile mogę sobie na to pozwolić, kolekcjonuję się i kumuluję to jak
jakiś Henry Darger, lepię tą swoja norę jak Kurt Shwitters, toczę
tękulke odchodów jak jakiś żuk gnojarz... Nie chcę
sprzedawać
tego za groszę licząc, że nabierze wartości, z jednoczesną
świadomością, że jak potencjalny kupiec usłyszy ode mnie cenę, ode mnie
nieznanego artysty wariata, cenę, która jest dla mnie realna
i
bez naciągania oddającą ilość wysiłku i cenę materiałów to
prędzej puknie sie w czoło, odwróci na pięcie obrażony że
mam go
za naiwnego niż zrobi przelew... Niech spierdala. Naprawdę nie muszę
tego nigdy sprzedać. Peace and love - to wszystko co mam do powiedzenia
;)
23 lipca 2013
Poniżej Kilka pytań, które na potrzeby bloga noilbranc.wordpress.com
zadał mi Noil Branc:
1: Wierzysz w istnienie ‚uniwersalnej estetyki’?
Uniwersalność w przypadku 7 miliardów
ludzi jest możliwa o tyle o ile jesteśmy jednym gatunkiem. Jakiś na
przykład szympans bonobo ma uniwersalną etykę czy estetykę o ile
preferuje pewne wybory, które preferują, podzielają z nim
inne szympansy bonobo… Mniej lub bardziej świadomie. Pewnie
mniej niż bardziej bo wtedy rzeczywiście używalibyśmy wszyscy
określenia „Estetyka bonobo”, „Etyka
bonobo” a takich określeń używam tylko ja na razie. Pewnie
każdy gatunek ma swoją estetykę i etykę czyli swoje preferowane
zachowania. Szympansy jeszcze nie zadają sobie pytań o uniwersalność
swoich mentalnych uniesień ale walą się z pewnością po głowach z powodu
jakichś samic, co może być jakąś rudymentarną formą
uniwersalizmu…
Można sobie poczytać Semira Zeki i jego dochodzenia w tym zakresie. I
coś na kształt uniwersalnych reakcji pewnie można z danych
eksperymentalnych wyskrobać. Piękne, harmonijne, proste to odpowiednia
reakcja określonych struktur mózgowych odpowiedzialnych za
jakieś przyjemne odczucia, jakaś pewnie przednia część zakrętu obręczy
i coś tam jeszcze… Nie wiem, nie znam się, nie jestem
specjalistą, nie pamiętam… Z danych eksperymentalnych
wynika, że preferujemy pewnie określone bodźce co jest uwarunkowane
naszą ewolucją – środowisko o określonym wyglądzie, osobniki
o określonych cechach – ze względu na utożsamianie pewnych
cech z pewnymi korzyściami – zdrowiem czy bogactwem
środowiska w jakieś zasoby, może świadczące na przykład o
bezpieczeństwie, itd itp… Ramachandran opowiedziałby tu o
hiperbodźcach i intensyfikowaniu tych naturalnie preferowanych
bodźców, co ma być według niego tajemnicą tworzenia rzeczy
pięknych…
Percepcja piękna prawdopodobnie bardziej nieświadomie się odbywa bo na
płaszczyźnie deklaracji podejmiemy pewnie jakąś nową grę ukrywającą
nasze prymitywne, proste, uwarunkowane zachowania… i to
wszystko jest umaczane w nudnym sosie złożonych zależności genotyp
– fenotyp… i pytań w rodzaju jak inni ludzie
wpłynęli na moje zachowanie? jak strach przed odrzuceniem grupy wpłynie
na wybór mojej „pięknej” fryzury? Jak te
kosmiczne ilości informacji, memów wryły mi się w
mózg i komu zawdzięczam to, że uległem pewnej mentalnej
modzie?
Zeki próbuje przypisać też pewne znaczenie faktowi, że
matematycy na pewne równania reagują tak jak na inne ładne,
fajne rzeczy… Przypisywałbym to raczej wyuczonym reakcjom a
nie jakiemuś głębszemu powiązaniu piękna i prawdy co Zeki wydaje się
romantycznie sugerować chcąc jakby nadać głębsze znaczenie naszym
prymitywnym przyjemnościowym reakcjom. W końcu szympansy rozpoznające
gramatycznie poprawne słowa w języku angielskim, nagradzane przez nie
sowicie przez eksperymentatorów też uznają je w końcu za co
najmniej fajne :)
Proste, harmonijne równania są zapewne łatwiejsze w
obsłudze, bardziej intuicyjne, dopasowane do naszych zdolności
poznawczych, pojemności pamięci krótkotrwałej, jest to
pewnie również wynik długotrwałej praktyki gdzie proste,
syntetyczne wyniki są nagradzane, przyjemne, chętniej używane
itd… W każdym razie mam taką intuicję, może błędną, że im
bardziej abstrakcyjny poziom, im bardziej coś jest odklejone od
naturalnego, gatunkowego, powiedzmy, doświadczenia tym bardziej reakcje
na te abstrakty są kwestią wyuczenia się, normatywnego przypisywania
tym bytom jakichś wartości na zasadzie zapamiętywania a nie
automatyzmu, organicznej spontaniczności… Ja widząc
równanie matematyczne – niezależnie jakie
– od razu mam migrenę :)
Oczywiście, że widzę jeszcze inne uzasadnienia – po prostu
może nie jesteśmy w stanie skutecznie konstruować z
elementów, które nie wydają się dla nas
naturalne, czyli z nie mających pokrewieństwa z obiektami otaczającymi
nas w naszym naturalnym środowisku i dlatego lubimy symetrie,
powtarzalności… Po prostu porządki, proporcje, jak złoty
podział choćby, mogą być w nas jakoś ewolucyjnie wpisane, nasze reakcje
na nie również, przez ten długi ewolucyjny czas
dostosowywania się naszego systemu nerwowego do środowiska…
Może lubimy równania na jakimś abstrakcyjnym poziomie
przypominające nam te cechy…
Wracając do estetyki w kontekście sztuki bo o to pewnie
głównie pytanie… Jak byłem na wykładzie Semira
Zeki na wydziale biologii UW na konferencji Aspects of Neuroscience w
zeszłym roku to Zeki mówił, że u specjalistów,
ekspertów czyli artystów czy
historyków sztuki te reakcje są inne niż u przeciętnego
widza niespecjalisty… To znaczy przeciętny widz na obraz
Francisa Bacona zareaguje raczej obrzydzeniem a nie entuzjazmem i z
chęcią wybierze do powieszenia na ścianie jakiś pejzażyk
Constable’a lub portret Goyi czy akt Rafaela…
Trudno uwierzyć w istotność tego uniwersalizmu, w jego jakieś głębsze
znaczenie kiedy wiesz, że wielu z automatu powie, że Mona Liza jest
pięknym obrazem…
Czy ten uniwersalizm ma jakąś szczególną wartość? Właśnie na
wykładzie Zekiego nasunęła mi się myśl, że w nauce takie reakcje mogą
być obciążeniem. Bo żeby dokonać odkrycia trzeba prawdopodobne dostrzec
spójność struktury, zjawiska zupełnie nowego, zależności,
która nie jest oczywista na pierwszy rzut oka. Jak coś
takiego może być piękne? Jak dostrzec piękno na przykład w wielu
wymiarach, których nie potrafimy sobie wyobrazić,
których model możemy mieć tylko na papierze…?
możemy cieszyć się pewnie z przejrzystej struktury, gramatyki, składni
naszego opisu ale czy to jest to samo uniwersalne piękno,
które postrzegam w oczach mojej partnerki? Możemy mieć
wyrzut dopaminy i czuć przyjemność bo mamy nową informację, mieć eureka
moment ale w obliczu czegoś zupełnie nowego nie mamy w repertuarze
reakcji, pewnie nic poza tym, nic automatycznego, genetycznie
zaprogramowanego… Odkrywanie czy tworzenie to raczej nie
atawistyczna aktywność…
Można by to jeszcze skomplikować i pytać o fenomenologię przeżycia
estetycznego – dzielić to piękno na różne rodzaje
ze względu na reakcje, stopnie aktywacji jakichś struktur
mózgowych, stopień subiektywnej świadomości tej aktywacji
itd …
Także wierzę w uniwersalia gatunkowe, intersubiektywność przeżyć
estetycznych, w jakimś tam nieeksperckim zakresie, ale nie są one dla
mnie szczególnie ciekawe. Relatywizowanie jest bardziej
zabawne :)
24 czerwiec 2015
2. Pokładasz nadzieję w „reprezentacjonizmie”
(Tutaj więcej
>>)
. Dla mnie nie jest czytelny cel. Abstrahując od tego,
czy
jest wykonalny komputacyjny mind-reading możliwe, że chcesz stworzyć
wyidealizowaną, lepszą wersję samego siebie?
Reprezentacjonizm to tylko zabawa z nowymi
możliwościami, które się pojawiają. W ogóle
wszelkie
transhumanistyczne science wizje, które stają się coraz
mniej
fiction są tym z czym wiążę nadzieje. Cel reprezentacjonizmu to
kultywowanie indywidualizmu, który widzę jako cenny dlatego,
że
wydaje mi się, że to inność postrzegania, sposobu budowania modeli,
kształtowania reprezentacji jest twórcza kulturowo. Inność
to
kreatywność. Jeśli postrzegasz problem inaczej niż inni może się
okazać, ze twój sposób przedstawienia problemu
jest albo
bardziej prawdziwy albo wygodniejszy albo z jeszcze innego powodu
rozrywkowy… Reprezentacjonizm to podkreślenie wartości
indywidualnego sposobu przetwarzania informacji… Powoli
pojawiają się technologie umożliwiające bardziej precyzyjne odsłanianie
tej cennej indywidualności… Więc mogą pojawić się praktyki
doskonalenia różnicowania tych reprezentacji, praktykowanie
myślenia zupełnie inaczej od innych… Czyli możemy mieć
jeszcze
więcej zabawy w sztuce niż do tej pory:)
Dla mnie celem sztuki jest całkowicie nieskrępowana zabawa
uelastyczniająca wyobraźnię. Sport dla wyobraźni – jakiś
dziki
parkour po własnej głowie… Sport czy zabawa nie są stratą
czasu
– to jakaś inwestycja w potencjalność…
Jeśli okaże się, że możemy stworzyć tak doskonałe technologie
mind-readingu, interfejsy człowiek komputer, które z wysoką
rozdzielczością przestrzenną, czasową umożliwią nam oglądanie
bezpośrednio aktywności mózgu w czasie rzeczywistym to
owszem
przede wszystkim da nam to możliwość kopiowania nas samych. Tworzenie
bardzo precyzyjnych kopii reprezentacji – które są
na tym
fizycznym poziomie elektryczną, chemiczną aktywnością mózgu,
funkcjonalnymi pętlami, falami aktywności populacji
neuronów,
które odpalają się w specyficznej częstotliwości –
pozwoli
zapewne stworzyć matematyczne modele, precyzyjne tego opisy, pozwoli
odtworzyć algorytmy, heurystyki, strategie, logiki jakimi indywidualnie
się posługujemy świadomie i nieświadomie…
Oczywiście to wszystko jest diablo skomplikowane bo w końcu wiadomo, że
trudno nam zrekonstruować nawet to, co się dzieje w systemie nerwowym
muszki owocowej czy c.elegans a to w końcu zaledwie sto tysięcy
neuronów… Ale załóżmy, że możemy to
zrobić jeszcze
lepiej niż teraz, jeszcze lepiej od tego jak to entuzjastycznie opisuje
w „Przyszłości umysłu” Kaku…
Załóżmy, że mamy
kopie pojedynczych reprezentacji, na przykład wyobrażone obiekty
przestrzenne; załóżmy, że mamy kopie sposobów
kształtowania tych reprezentacji… Możemy mieć kopie
sposobów tworzenia na podstawie zupełnie nowych informacji,
sposobów rozwiązywania problemów itd,
itp…
To byłaby możliwość niezwykle ekscytująca ale nie chodzi o to żeby się
zatrzymywać na kopii skoro możemy sobie wyobrazić, że możemy je wtedy
doskonalić, mutować, genetycznie kombinować z innymi, selekcjonować ze
względu na różnorodne praktyczne czy estetyczne potrzeby
zasilając na przykład jakieś wirtualne światy, w których w
rozpasany sposób byśmy mogli sobie nieskończenie hasać, czy
grać
w jakiś przebogate wizualnie gry… Po co zatrzymywać się na
kopii
siebie? Po co się tak ograniczać ? :)
Estetyczne możliwości nie są dla mnie najciekawsze. Najbardziej
pasjonujące jest to, że możemy wybić się poza nasze mózgi w
takich wizjach i wyobrazić sobie tworzenie systemów A.I.
potencjalnie lepszych od nas. Na razie niedorozwinięte, mało sprytne
A.I. których projekty się tworzy, bazują na tym, co możemy
zaobserwować, czyli ubogich kopiach-modelach, inżynierii
wstecznej… Także stworzenie kopii samego siebie to jedno
–
mogę sobie w wyobraźni rekompensować brak dzieci :) Jednak ciekawsza
jest możliwość stworzenia czegoś bardziej kreatywnego od nas.
Więc reprezentacjonizm można postrzegać jako pojęcie z całego
repertuaru dziwnych pojęć, które rodzić się teraz będą jak
piana
w tej posthumanistycznej wolnomyślicielskiej fali… Pojęcie,
które wskazuje na specyficzną możliwość na polu, przede
wszystkim sztuki, która moim zdaniem ma więcej przestrzeni
na
wolność, bo nie jest tak ściśle powiązana z praktycznymi celami.
Cosmism porn :D
27 czerwiec 2015
|