Ratz odpowiada sobie na pytania

Pytania. Odpowiedzi. Moje i Twoje pytania. Moje odpowiedzi. Żeby lepiej rozumieć... Zapraszam do czytania i zachęcam do zadawania kolejnych pytań. Jeśli takowe pojawią się już w Twojej głowie wyślij je proszę na mój adres mailowy – ratz.ratz.ratz(at)gmail(dot)com - a ich treść wraz z wyeksponowanym nazwiskiem autora i moją odpowiedzią opublikuję poniżej...

1. Dlaczego zrobiłeś tę stronę?

Żeby unaocznić sobie efekty swojego myślenia – zebrać to wszystko w kupkę, dla samego siebie, żeby bardziej świadomie to rozwijać. Pokazuję to wszystko, również po to, żeby ktoś ewentualnie mógł to docenić i żebym może, przy odrobinie szczęścia, ze swojego myślenia czerpał jakieś profity. Myślisz, pokazujesz efekty tego procesu i może ktoś coś w tym zobaczy… a może nie. Jednak pokazując, nie spisuję tego na straty. Milcząc, nie notując, skazujesz swoje myśli na zniknięcie – nawet nie dajesz im szansy – ja swoje myśli tylko delikatnie nagłaśniam i aby uniknąć mitologizowania siebie – pokazuje możliwie najwięcej siebie – z przywarami i wadami… Kurwami i pierdoleniami…
Ta strona to awatar, znakowa reprezentacja,– skromny, aczkolwiek, model mojej osoby. Każdy dział to wariograf rejestrujący wszelkie moje działania w danej dziedzinie. Coś w rodzaju – to ładnie zabrzmi – systemu odniesień wewnętrznych…
Oczywiście każdy opis jest wizerunkiem a ten mitem w pewnym sensie – myślę, że ciągłe, nieustanne opisywanie zbliża do symetrii między przedmiotem a opisem, jednak całkowita symetria to chyba nieistniejący ideał. Dlatego skazani jesteśmy na mit jak sądzę. Ciągle jednak opisuję to, co robię, czyli demitologizuję. Całkowicie mit mógłby wyeliminować jakiś ″big brother mind″ rejestrujący działanie mojego mózgu 24 na dobę – moje myśli zapisywały by się w sieci momentalnie… Ale to raczej nie o taką rozdzielczość czasową tutaj chodzi – bo istotne rzeczy wydarzają się tylko czasem. Skokowo, schodkowo, od czasu do czasu coś istotnego zrobię.
Tak, więc ciągłe drążenie tematu strony – dorzucanie tego i owego, to kompulsywne opisywanie siebie dla siebie. Dzięki czyimś reakcjom na to, co piszę czy rysuję wiem, co z moim komunikatem jest nie tak. Wiem, jak ktoś odbiera moje najświeższe rysunki, wiem jak newralgicznie ktoś reaguje na moje teksty, wiem, kiedy ktoś kompletnie nie rozumie, co miałem na myśli robiąc jakąś instalację. Dzięki tej zwrotnej informacji mogę w swoim komunikacie coś zmienić lub wykastrować, żeby ktoś to lepiej zrozumiał bądź nie – zgodnie z moim celem, intencją… Zresztą wszystko weryfikuje swoją wartość jak już jest w jakiejś relacji… Dzięki tej stronie mogę doskonalić swój język. I to jest raczej egoistyczne dążenie… Robię to tylko po to, żeby lepiej poznać siebie, swój model świata i dowiedzieć się jakie niesie on konsekwencje i co ewentualnie w nim nie gra.


2. Dlaczego jest taka osobista?

Bo myślenie w ogóle jest osobiste. A kiedy chcę je pokazać krok po kroku – to już w ogóle robi się bardzo osobiste. Mnie interesuję moje własne heurystyki, metody dochodzenia do czegoś – jeśli pokazywać cały ten proces to musi być to intymne.

3. Nie wydaje Ci się, że tekst zakłóca odbiór rysunków?

Do tej pory spotykałem się z reakcjami typu: ″Nie rozumiem ″gluta″, którego narysowałeś!″ ″Fajne, ale nie wiem o co Ci chodzi – dlaczego nie narysujesz człowieka – nie wyeksploatowałeś jeszcze tego tematu do końca″. Albo najbardziej skrajna reakcja – ″Jesteś nienormalny!″. No i rzeczywiście od normy odbiegam zasadniczo, jednak to, że wielu mnie nie rozumie nie znaczy, że w tym ″glucie″ nie może kryć się jakieś głębsze znaczenie – tekst wydaje się pomocny. Jednak jestem raczej zdania, że słowo i obraz to dwie oddzielne umysłowe rzeczywistości i że mogę tylko wskazać, jakie słowa były inspiracją dla tych rysunków, ale dobrze opisać tych rysunków nie potrafię – bo opis będzie jakąś mocno spłyconą, prostą i krótką historyjką. Gdyby było inaczej to tylko bym pisał – nie musiałbym wtedy nic rysować. Skłaniam się raczej w stronę teorii podwójnego kodowania jak Kosslyn czy Allan Paivio, który nazywa logogenami jednostki kodu werbalnego i imagenemi jednostki kodu obrazowego (Pinker wymienia 4 formy reprezentacji, które stosuje nasz mózg: reprezentacja wizualna, reprezentacja fonologiczna, reprezentacja gramatyczna i język „mentalski” – nie stoi to w sprzeczności z rozróżnieniem na kodowanie obrazu i nie–obrazu jak u Paivio).
Obydwa te języki są tak samo potrzebne do opisu. Myślę, że tekst uzupełnia treści zawarte w rysunkach– to, że jest go tak dużo znaczy, że akurat tyle mi go potrzeba. Tekst, jest równie ważny jak rysunek i nie powinien go przyćmić…


4. Czy nie boisz się, że ta strona wpłynie źle na twój wizerunek i że ten wizerunek przysłoni twoje rysunki?

Chciałbym pokazywać myślenie a nie tylko skutki myślenia, to jak do czegoś dochodzę, proces a nie tylko jeden stan, etap… Żeby się zadowolić pokazuję jak najwięcej – ale nie wpadając w ekshibicjonizm – czyli moja medialna fasada i tak jest zmiennokształtna, w ciągłym ruchu i nie jest jednoznaczna. Staram się raczej dokumentować, archiwizować siebie a nie przedstawiać w jak najcudowniejszy, nieprawdziwy sposób. Jak ktoś źle to widzi – no cóż…
To, co robię na pewno nie jest dobre dla jakiegokolwiek wizerunku… Żeby było tutaj naprawdę ładnie i ślicznie to musiałbym pewnie pokazać cztery razy mniej rzeczy – czyli to co podoba się wszystkim. Jak ktoś głośno mówi to zawsze znajdzie się ktoś, kogo te słowa dotkną. Na tym to polega, mówię np. ″jestem ateistą″ i nie wypina się na mnie jeden kolega, tylko cała grupa ludzi, bo jestem upubliczniony i nagłośniony.
Moje myślenie przede wszystkim przejawia się w rysunku i myślę, że jeśli ktoś ma zobaczyć jakikolwiek wizerunek to będzie on z rysunkami nieodłącznie związany– dlatego raczej niemożliwe by go przyćmił.


5. Dlaczego odszedłeś od figuracji?

Stare problemy? Jak sprzed stu lat? Ale jak już jest takie pytanie…
W sumie figuracja w malarstwie trzyma się nieźle… Ludziki rysują ludziki – to jest ok jak bardzo chcemy, żeby jakiś człowiek wyobraził sobie jakiś stan emocjonalny drugiego człowieczka – neurony lustrzane wyręczają artychę i odwracają uwagę od formy. Nie kręcą mnie emocje, nie mam ochoty w nich tkwić – emocje dość łatwo sobie wyobrazić a to, co dookoła łatwo zapamiętywać i odpamiętywać – a o wiele trudniej wyjść poza to, co jest ludzkie i naoczne.
Uwielbiam Rona Muecka czy Luciana Freuda, ekspresjonistów niemieckich i wielu innych kocham i ubóstwiam – jednak moim zdaniem powielanie człowieka to miłe dla oka (w niektórych wypadkach) marnotrawienie energii… Najwięksi pianiści grają w moim przekonaniu tylko swoje utwory – najwięksi plastycy rysują to co wymyślą. Człowiek jako forma jest pułapką dla wyobraźni – jeśli oczywiście chce się poza niego w jakimś abstrakcyjnym sensie wyjść.
Największy polski formista S.I.Witkiwicz też wpadł w sidła uczłowieczania abstrakcyjnych form żeby je, jak mniemam, dla widza oswoić. Moim zdaniem to była pułapka, która uśmiercała nietypowe formy , czymś co znane było wszystkim z doświadczenia – oczkami i usteczkami.
Oczywiście można by powiedzieć, że dzięki obserwowaniu zmian form (wielość subiektywnych wizji grafików), które ujmują portret, akt itp. uczę się rozpoznawać te ich soczewki, formalne sposoby ujmowania problemu. I jest ok. jeśli taka soczewka mnie zaskakuje.
Najbardziej łechcą mnie formy nigdzie wcześniej niewystępujące, nie mimetyczne, zbyt skomplikowane, żeby ogarnąć je jednym spojrzeniem, zaskakujące, nie łatwe do zrobienia… lubię zagadki i lubię się dziwić i zadawać pytania – dlaczego tak?, po co?, jak również lubię wysiłek przy patrzeniu i zaskoczenie, że czegoś wcześniej nie widziałem–wiedziałem, uświadamiać coś sobie, uprzytamniać, a przez to zmieniać coś w sobie…
Nie rozumiem też, po co eksplorując temat wizualnych reprezentacji ograniczać się tylko do rzeczywistości naocznej. Niczym się nie można ograniczać i to jest święte hasło panujące od ponad stu lat i to hasło mogłoby zamknąć wątek. Ale ja granice sobie stawiam – człowieka unikam, dlatego, że mnie nudzi jako forma – zniechęca jako bliźni z zazwyczaj niezbyt dobrymi intencjami.
Chcę uniknąć teatru w tym, co robię – więc rezygnuję z aktorów. Chcę żeby na scenie uwagi znajdywały się wymyślone przeze mnie symbole, kształty, które zdradzają swój sens poprzez zależności, które między nimi występują.
Łysa ludzka małpa – przynajmniej tak na pierwszy rzut oka nie jest bardziej skomplikowanym tworem niż np. kałamarnica lub drzewo. Formalnie jest umiarkowanie ciekawa, zwłaszcza, jeśli widzi się ją codziennie, gdziekolwiek w ilości dowolnej. Interesuje mnie raczej to, co jest w głowach tych łysych małp i raczej nie to, co można tak po prostu zobaczyć. Inteligencja, intencja, wyobraźnia, czyli wszystko to, co pozwala wyjść temu dwunogiemu dziwolągowi poza to, co dookoła niego. Co pozwala mu stworzyć zupełnie nowe rzeczy. Statek kosmiczny, robota, program komputerowy, instalację Patricii Piccinii… Po latach rysowania głupiego modela uczę się wyobrażać sobie… cokolwiek innego, od tego, co tak po prostu można zobaczyć… Na razie przynosi to tylko estetyczne efekty niestety… na pewno powielanie ludzików na płótnie nie przyniesie im jakichkolwiek korzyści i na pewno nie będzie to dla mnie jakimś kreatywnym wydarzeniem… a dla czystej onanistycznej przyjemności może kiedyś do figuracji wrócę.


6. Jakie znaczenia mają stałe elementy organiczne i techniczne występujące w twoich rysunkach?

Elementy organiczne, mięsne, biologiczne to życie. Życie, które samo się organizuje, samo reprodukuje i ewoluuje. To życie w moich rysunkach nie przypomina żadnych znanych organizmów to jest życie uniwersalne w jakimś tam wirtualnym świecie i może przybrać każdą formę.
Poza tym organiczne elementy zaczęły pojawiać się, jako ściśle antyestetyczny element, z założenia turpistyczny… była to jakaś taka forma początkowa, z której można było odejmować i dodawać jak z kawałka gliny a jednocześnie nie miała ona pretensji do ładności czy śliczności…
Fascynacje Tadeuszem Brzozowskim, Alfredem Lenicą, Bernardem Requichotem, Wolsem też miały swoje znaczenie – choć o wiele mniejsze – problem z tego rodzaju inspiracjami zawsze jest taki sam – mimo iż podziwiasz, chcesz kompletnie czegoś innego.
Elementy białe – to symboliczne ujęcie znaków, języka, teorii. Język, który jest strukturą, którą organizuje, określa/opisuje i kształtuje to, co żywe. Język może zmienić to, co żywe. Język może przybrać taką formę, że zaczyna sam się organizować, reprodukować w końcu ewoluować – to memy Richarda Dawkinsa. Białe symboliczne elementy w tych rysunkach mogą ożyć. Białe elementy mogą stać się wszystkim i wszystko zmieniać, a ich ewolucja ma tempo dowolne. Jednym słowem znaki mogą wszystko.
Elementy białe to były formy, które stanowiły po prostu odpowiedni kontrast i równowagę dla szarych biologiczno–mięsnych elementów.
Pierwszy raz taką symbolikę wykorzystałem w ″Trzech światach Karla R. Poppera″ w 2006 roku. Przedstawiam tam za pomocą swojej prostej symboliki

1.Świat doznań subiektywnych. 2. świat materialny. 3. świat abstrakcyjnych bytów jak nauka i wierzenia
A przekłada się to tak: doznania subiektywne reprezentują formy mięsne ze swoimi osobistymi białymi wypustkami. Świat abstrakcyjnych bytów to tylko białe elementy. Natomiast świat obiektywny to biologiczno–mięsne elementy i to, co ze świata abstrakcyjnych bytów (białe elementy) może przybrać realny kształt i wpływać na człowieka – czyli wytwory człowieka. I jest to bajka nie koniecznie mająca silne zakorzenienie w rzeczywistości jednak rzeczywistością inspirowana. Na pewno inspirowana nauką – ideą sztucznej inteligencji, biotechnologicznymi rewelacjami, nowinkami ze świata techniki szczególnie robotyki i informatyki. Jestem przekonany, że człowiek stworzy kiedyś sztuczne życie, które będzie mogło ewoluować w zupełnie nieznane nam organizmy – człowiek będzie mógł manipulować tą ewolucją. Będziemy czerpać z tego swojego ″sztucznego″ życia korzyści – organy, części ciała… Sztuczne życie ewoluujące, jako sama informacja w sieci, w wielkich komputerach… Sztuczne mózgi być może kiedyś tak wydajne jak nasze a potem lepsze niż nasze… Informatyczno–bio–technologiczne organizmy w przyszłości… Nie koniecznie wierzę, że sztuczne mózgi będą wytwarzały taką świadomość jak naszą ale na pewno jakąś…
Tak bym to podsumował – pewnie wielu zawiodła ta transhumanistyczna, scjentystyczna wizja… Ale no cóż ja się świetnie bawię i szczerze w taką przyszłość wierzę – między innymi dzięki takim gościom jak Ian Pearson, Ray Kurzweil czy Marvin Minsky – wilecy optymiści… I przez to wszystko wierzę też w taki schemat:

CZŁOWIEK –> DZIEŁO JAKO PODSTAWA –> DZIEŁO DZIEŁA który rozumiem tak: CZŁOWIEK (umownie inżynier/plastyk) –> DZIEŁO JAK PODSTAWA (algorytm, program, robot, sztuczna sieć neuronowa, sieć neuronowa, coś, co jest zdolne do samo replikacji, produkcji błędów, nauki, trwania w czasie, posiadania intencji, osiągania własnych celów, ewolucji. Może jakiś bio–cybernetyczny twór…) –> DZIEŁO DZIEŁA ( skutek działania tego, co stworzyliśmy, coś, co jest pochodną tego, co wprowadziliśmy w ruch ale, co, jest od nas całkowicie niezależne i nie jest nasze – np. myśli tychże żywych tworów, to co jest ewolucyjnie po nich…) to wszystko poezja odległej przyszłości – a na małą skale, teraz – możliwe są:

próba stworzenia PODSTAW: – rozpoznanie możliwości już istniejących, definiowanie życia inteligencji na potrzeby ich konstruowania – pierwsze kody, ″żywe″, ″inteligentne″ programy, żyjątka w wirtualnym świecie, roboty i ″inteligentne″ instalacje (z ″intencjami″ i ″celami″)… – ″bulion″ ideologiczny i techniczny – stworzenie umownego początkowego chaosu – myśli inżynierskiej, informatycznej, plastycznej (estetycznej) to wszystko aby komunikacja była coraz lepsza i aby swoboda używania tych wszystkich mediów (sposobów kodowania) była coraz większa… tym samym rozmycie granic między tymi dziedzinami – plastyko/informatyko/mechatronika (to wszystko już jest ale w małym stopniu)… – tworzenie – estetycznych reprezentacji schematu "CZŁOWIEK –> DZIEŁO JAKO PODSTAWA –> DZIEŁO DZIEŁA" –animacje, które mówią o idei –przedstawiają organiczne, ożywione, nowe formy wszystko jest żywe i wszystko jest w ciągłej postępującej zmianie, w ewolucyjnym toku –roboty, roboty tworzące (początki pewnie bardzo prymitywne) – tym samym mylące się... – czyli robienie wszystkiego co jest możliwe i symboliczne pokazywanie tego, co będzie możliwe –pokazywanie konsekwencji zrealizowania tychże poetyckich wizji, kontestacja schematu "CZŁOWIEK –> DZIEŁO JAKO PODSTAWA –> DZIEŁO DZIEŁA" Na moją głowę jest ta końcówka – czyli raczej promowanie nauki i tego jakie nieść ona może konsekwencje. Póki co z trudem próbowałem namówić znajomego żeby stworzyć grupę PODSTAWA, która zajęłaby się konstruowaniem choćby jakiejś w miarę sensownej maszyny rysującej, ale niestety nie wszyscy mają takiego pierdolca jak ja…


7. Skąd takie zainteresowanie nuką?

Długa historia… Ale może warto przedstawić całą. Najpierw była filozofia. Parę książek i przekonałem się, że epistemologia najbardziej mnie kręci i zgłębiałem temat. Kiedy w 2000 miałem silny psychotyczny epizod i trafiłem do szpitala psychiatrycznego na miesiąc i kiedy przez kilka miesięcy obserwowałem na własnym przykładzie (i kolegach pacjentach) jak chemia organizmu, chemia leków robią ze mną, co chcą – zainteresowałem się na czym to polega. Wcześniej miałem już jakieś drobne, incydentalne doświadczenia z narkotykami i doświadczałem jakichś tam odmiennych stanów świadomości, każdy też zna stan odurzenia alkoholem, jednak kiedy sam zostajesz odurzony sobą to naprawdę zaczynasz się zastanawiać głęboko na czym to do cholery polega. Bierzesz lek w odpowiedniej dawce – jesteś spokojny i myślisz tylko o tym, o czym chcesz myśleć, w kontrolowany sposób. Lek przestaje działać, w twojej głowie pojawiają się myśli, których nie możesz powstrzymać czy kontrolować, uczucia których nie możesz opanować – np. irracjonalny lęk bez realnego zagrożenia. Stymulujące było też spostrzeżenie, że wariat to nie idiota lub głupiec – tylko ktoś, kto doświadcza wszystkiego tego co Ty tylko z większa intensywnością. I w taki dość przykry sposób (choć miało to pewne miłe aspekty) zaczęła się fascynacja mózgiem i tym, jak z jego struktury wynika myśl. Wszelkie leczenia i zaburzenia uświadamiają fizyko–chemiczną podstawę naszej świadomości dość dosadnie. Przez to interesujące stało sie dla mnie jak konkretnie lit działa na mózg, że jest mi po nim lepiej. Zabawne, że nie jest do końca pewne jak on działa. Tak jak nie jest do końca pewne, co jest przyczyną moich zaburzeń. Nie będę tu wchodził w temat, jakie czynniki odgrywają tu najważniejszą rolę psychologiczne, genetyczne, fizyko – chemiczne bo nie ma jednolitej teorii – chcę tylko powiedzieć, że to właśnie te doświadczenia były silnym bodźcem do drążenia pschologii poznawczej i w ogóle refleksji na temat źródeł zachwań. Kiedy wszedłem w temat okazało się, że tym, co integruje moje zainteresowania jest kognitywistyka. Stąd wzięło się zaineresowanie ideą sztucznej inteligencji – żeby sobie ją wyobrażać musisz z meta poziomu rozszyfrowywać, na czym tak naprawdę polega twoje myślenie – i to jest piękne! To samo musi zrobić każdy wariat wracający do normalności – dokładnie zidentyfikować błąd, w swoim wizerunku świata, bardzo dokładnie uświadamiając sobie, co się dzieje w jego głowie. Dlatego myślę często, że takie doświadczenia są zbawienne – bo zaczynasz obserwować i zmieniać siebie, w ogóle kwestionować siebie, czego nie robi wielu normalsów, żyjących w złudnych i błędnych przeświadczeniach przez wiele lat, bo jakimś cudem nie doprowadziły ich do szpitala psychiatrycznego, a które są marnym wizerunkiem świata. Wyleczony świr choć raz swój wizerunek świata burzy i uczy się burzyć to, co go ogranicza – co jest nieprawdziwe. I to jest jedno – nauka – coś, co stanowi dla mnie przeciwieństwo urojenia – to jest ta dość silnie zakorzeniona w rzeczywistości część mojej osoby. Reszta to ta, która nie krępuje się żadnymi prawidłami – nieskrępowana wyobraźnia. Ale nauka funduje też najciekawsze wyobrażenia i komplikacje – musi opisywać bardzo złożone zjawiska – więc najciekawsze struktury i modele są w nauce – oszałamiają obrazy wewnętrzne organizmów w każdej skali, gwiazdy i mgławice, czarne dziury i brązowe karły, ciemna energia, ciemna materia… To estetyczne – w odbiorze, w rzeczywistości najbardziej prawdopodobne opisy.

8. Czyli psychoza jest dla Ciebie kluczowym doświadczeniem?

Jest wiele kluczowych a to jest po prostu dla mnie bardzo ważne. Psychoza uświadomiła mi możliwości jakie we mnie tkwią. Poprzez sytuację, w której mój umysł generował urojenia, kompletnie błędne i nie pokrywające się z rzeczywistością interpretacje, popaprane wyobrażenia i inne przypadłości charakterystyczne dla choroby afektywnej dwubiegunowej, uświadomiłem sobie, że mój umysł w stanie choroby konstruuje coś olbrzymiego… ale fałszywego. Kiedy uświadomiłem sobie ten fałsz mogłem sobie uzmysłowić ogrom tej konstrukcji – jak wiele fałszywych przekonań w sobie zbudowałem, a które są głębokie i ustrukturyzowane, nawet powiedziałbym – estetycznie ciekawe. W takiej sytuacji, paradoksalnie uświadamiasz sobie swój potencjał – twoj umysł może wyprodukować alternatywną rzeczywistość lub jakąś zakrzywioną poznawczo rzeczywistość – bogaty w znaczenia i kształty fałsz! (w przypadku np.schizofrenii jest to jeszcze wzbogacone o bardziej sensualne doznania – omamy i halucynacje). Nie mówię tym samym, że choroba umysłowa to coś dobrego i nawet nie nazwałbym tego dezintegracją pozytywną jak u Kazimierza Dąbrowskiego. Jestem bardzo daleki od apoteozy szaleństwa – bo wariat niewiele wie o tym, co jest naprawdę dookoła niego – fałszowanie i wypaczanie rzeczywistości to najgorsza zaraza – sprawiająca wiele cierpienia. Tak wiele rzeczy możesz skonstruować w swoim umyśle kiedy jesteś chory – poprzez błędy i wypaczenia generujesz wiele informacji, które mają wewnętrzną logikę – dlaczego tak wielu rzeczy nie mógłbyś konstruować pod kontrolą skoro twój umysł to ewidentnie potrafi? Wszystko, co manifestuje się we mnie jako coś negatywnego – może być wykorzystane jako siła i potencjał – kiedy jest kontrolowane i świadomie wykorzystywane. Banał, ale taką w właśnie naukę wyciągnąłem ze swojego psychotycznego epizodu – choć był drobny, incydentalny i krótki.

9. Nauka dla Ciebie to świętość?

To tylko jedna z metod dekodowania rzeczywistości. Najprawdopodobniej najlepsza – bo w jej interesie leży nieustanne weryfikowanie własnych strategii… Sacrum i profanum w każdej głowie to jedno – hehe:) „Świętością” są raczej problemy takie jak świadomość, poznanie itd… A poza tym – co ja wiem o nauce? Bardzo niewiele – prawie nic. Nie jestem badaczem – w ścisłym znaczeniu tego słowa. Jestem skromniutkim rysownikiem, którego te tematy szalenie interesują. Posiadam popularnonaukowy światopogląd jak to zwykłem nazywać, który stara się ewoluować w kierunku dogłębnego rozumienia problemów nauki – dłuuuuga droga.

10. Czy nie boisz się, że to, co robisz jest tylko twoje i nikt nigdy nie zobaczy tego tak jak Ty?

Jestem pewien, że nikt nigdy nie zobaczy tego wszystkiego, co rysuję i co piszę dokładnie tak jak ja to widzę. Ale jestem przekonany, że może zobaczyć to z dużym prawdopodobieństwem bardzo podobnie. Myślę, że każdy jest tak samo narażony na samotność w języku i jesteśmy skazani na jakiś brak symetrii między tym, co jest opisywane a opisem – ale tylko dlatego, że opisujemy to co jest w ruchu, proces. Języki mogą nie nadążać. Ale jestem przekonany, że słowa i myśli to to samo. Dlatego uważam milczenie za zbrodnię. Wyrok na samym sobie.
Ci, którzy pokazują swoje myślenie – po prostu mówiąc (im więcej tym lepiej) – mogą liczyć na lepsze zrozumienie. Więc staram się – mówię i ktoś może uznać mnie za kompletnego świra – nie wykluczam… Obrazków, które robię nikt nie zweryfikuje jak matematycznego twierdzenia, czy teorii dotyczącej ruchu ciał niebieskich. Mogę liczyć, co najwyżej na czyjąś estetyczną ocenę a ona nic z prawdziwością czy fałszywością nie ma wspólnego. Robię to dalej, bo sprawia mi to przyjemność –organizuję i porządkuje to, co mam w głowie, ćwiczy to wyobraźnie – dla innych może być to czyste szaleństwo dla mnie wyobrażanie sobie jest codziennością, tutaj nie ma żadnych kryteriów, mogę być szalony! Moje wyobrażenia mogą być dla kogoś całkowitym absurdem i nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia.
To, co rysuję jest wysoce abstrakcyjne i tak jak z matematyką trzeba poznać jej język, żeby dostrzec kształty, które opisują poszczególne funkcje. I trzymając się metafory, te funkcje mogą być użyteczne bądź nie. Dowody coś nam dają lub są kompletnie bezużyteczne. Im lepiej znasz historię sztuki, obrazu tym łatwiej Ci się zorientować, do czego wykorzystać dany element obrazu, jak go interpretować i ostatecznie, do czego go użyć. Ja bym widział obraz, jako element Wielkiego Zbioru Obrazów (wyobrażeń, kształtów) i to jest w pewnym sensie nasz słownik złożony z ciągu niepowtarzających się elementów widniejących na tych obrazach. Używamy tych elementów jako przykładów, egzemplarzy świata wyobraźni. Mówimy, że coś jest tak jak z Boscha, coś jak z Eschera czy Warhola i w tym sensie usprawnia to naszą komunikację.
Nikt pewnie nie zobaczy i nie zrozumie tych obrazów, które na własny użytek produkuję, dokładnie tak jak ja je rozumiem, ale z pewnością moje rysunki mogą służyć jako egzemplarze, znaki, które wykorzystane zostaną w dowolny sposób jako obrazy do dyspozycji z Wielkiego Zbioru Obrazów.
Jedynym celem jest to żeby sobie coś unaocznić jak najwyraźniej.


11. Co musiałoby się stać żebyś przestał robić to, co robisz?

Musiałbym pewnie stracić wzrok. Lepiej posługuję się cienkopisem niż słowem. A jakbym stracił wzrok to bym grał na gitarze – to po prostu inny język, nieco inny kod.

12. Czy nie boisz się, że rysunek jako medium jest martwe?

Rysunek zawsze będzie żywy – dlatego, że to najprostszy sposób notowania konceptów – ja tak rozumiem rysunek. Oczywiście kiedyś udoskonalane interfejsy człowiek komputer wyprą jego klasyczną formę. Ale i tak będzie zawsze istniał jakiś wstępny schemat pomysłu i to pewnie będzie zawsze jakiś rysunek, szkic…

13. Dlaczego nie eksploatujesz innych mediów pomijając te skromne próbki ze strony?

Wszystkie media są dla mnie tak samo ważne – hierarchia wynika tylko z doświadczeń– niektóre poznałem lepiej i po prostu nie wszystkim mediom opłaca mi się poświęcać tyle samo czasu. Powiem tak:
Do rzeźby i instalacji bardzo mnie ciągnie – jednak tutaj dużym nakładem pracy mogę uzyskać niewielki efekt – zwłaszcza, kiedy nie mam warunków do pracy z tym medium. Kilka prób poczyniłem –pozostało jeszcze dużo do zrobienia. Do video i animacji ciągnie mnie bardziej niż do instalacji – w zasadzie byłoby to najlepsze medium dla mnie z akcentem na animacje. Dysponujesz wtedy swoją czasoprzestrzenią – swoją abstrakcyjną myśl wprowadzasz w ruch, przedstawiasz proces i możesz dopracowywać jego przedstawienie dowolnie długo. Jednak jeszcze minie sporo czasu zanim będę miał w tych mediach taką sprawność jak w rysunku. Na razie wolę notować pomysły jak wykorzystać te możliwości.
Performance mimo czasoprzestrzennego charakteru i możliwości przedstawiania procesów, z obserwatorem tu i teraz – jest dla ludzi bardzo pewnych siebie… Mających więcej aktorskiej charyzmy. Mam psychopatyczne skłonności i dużo z socjopaty, kiedy wychodzę w tłum i kiedy mam powiedzieć coś dla mnie bardzo istotnego – czuję lęk. Nie mam ochoty na terapię grupową. Nie jestem skutecznym akwizytorem rozpowszechniającym swoje przekonania. Bo nieustannie poddaję je w wątpliwość. Myślę bardzo krytycznie o innych i osobie – nie mam ochoty na takie konfrontacje. Kilka drobnych performance–ów było – nie nazwałbym ich sukcesem a raczej ciekawym doświadczeniem. Zwykle po tym jak ochłonąłem, jak emocje minęły ktoś klepał mnie sympatycznie po ramieniu, ale nie wiem czy ktokolwiek cokolwiek z tego wyniósł. Może kiedyś to powtórzę, kiedy uznam, że będzie to coś konstruktywnego. Na razie czuję, że się spalam przed publiką. Tutaj też pozostawiam sobie notatki…


14. Z tego co mówisz, wnisokuję, że wszystkie twoje wytwory muszą nieść jakąś treść, nawet niewinny szkic…?

Jak bazgrolę to bazgrolę, a zdarza mi się to i nie ma to większego znaczenia, treści choćby płytkiej – i czasem te bazgroły są ciekawe. Wtedy tym bazgrołom nadaje jakieś znaczenie i zapamiętuje a potem czasem je powtarzam. Znaczenie czasami nadaje po akcie a czasami mam je w głowie przed. W ogóle plastyczne zabawy często nie mają większej treści – takiej, którą można ogarnąć słowem – to wartości czysto wizualne. Jednak można je wykorzystywać w jakimś celu i ja też za pomocą wartości wizualnych obrazuję sobie różne pojęcia…

15. Czym jest dla Ciebie improwizacja?

Niczym szczególnym. Ma tylko jeden ciekawy aspekt – aktualność. Ale mnie to aż tak nie kręci – mi potrzeba czegoś innego. Nie specjalnie wierzę w moc improwizacji i w rysunku i w muzyce. Improwizacja to jest coś, co należy do warsztatu muzyka albo plastyka i to można wykorzystać w pewnych częściach kompozycji plastycznej lub muzycznej – ale improwizacja sama dla siebie – jest nudą i przypadkiem – dlatego, że każda improwizacja jest metodą. Wyróżniłbym:

1. Improwizację, która jest metodą generowania form przypadkowych – i tutaj wierzę, że wyręczą nas w twórczym szale programy działające według złożonych algorytmów –np. będą wyrzucały z siebie tysiące obrazków – my będziemy, wskazywali programowi te, które uważamy za cudne, a sieć neuronowa będzie uczyć się produkować i rozpoznawać takie obrazki jakie są nam przydatne (generator różnorodności) – analogicznie z dźwiękami. 2.Iimprowizację, która jest indywidualną metodą plastyka/ muzyka do kojarzenia elementów obrazu lub dźwięków. – coś w rodzaju idiolektu… Można to też nazwać swego rodzaju inteligencją – to tworzenie unikatowych, oryginalnych połączeń między elementami. Tego też zapewne będzie można wyuczyć maszyny…

Obydwa typy są ograniczające i nie pozwalają wyjść poza te dwie metody, które same w sobie nie dają wiele miejsca na rozwój o jaki mi osobiście chodzi. Czynnikiem, który moim zdaniem pozwala ominąć ich negatywne skutki – jest czas i konstrukcja. To tworząc obszerne kompozycje możemy wspinać się na wyżyny. Powyższych dwóch metod używam jako środków.
W tych metodach ogranicza nas "pamięć naszych mięśni"", pamięć jako taka – kształtów, dźwięków, pamięć krótkotrwała – i to wszystko jest do nieustannego doskonalenia – jednak utwory improwizowane będą dokładnie tym ograniczone. Kompozycja pozwala od tych ograniczeń się uwolnić poprzez odciążenie pamięci – co pozwala konstrukcji zwiększyć objętość a nam pogłębić analizę problemów – bo funkcjonuje na papierze a nie w naszej głowie.
Dla mnie to taka sama różnica jak pomiędzy freestylem a powieścią, solówką a symfonią – możesz improwizować poemat możesz nawet zaimprowizować powieść, jako jakiś swobodny strumień świadomości, ale raczej nie będzie to zaimprowizowany powieściowy bestseller ani powieść nominowana do literackiego nobla, traktat filozoficzny – bo to wynika z zupełnie innej pracy, możesz improwizować przez 3 godziny ale złożoność powstałej tak kompozycji nie dorówna złożoności symfonii.
Wydaje mi się, że to poprzez kolejne iteracje, wracanie do jednego tematu możemy go rzetelnie przeanalizować i coś skonstruować – improwizacja nie jest dla mnie celem samym w sobie . Improwizuję w wytyczonych granicach – np. tylko w określonych częściach rysunku, sugerując się bardziej ogólnym schematem, lub po to żeby wygenerować przypadkową formę, która mnie zainspiruje, wprowadzi nową wartość, która z tym, co już zrobiłem jakoś zagra lub samo w sobie będzie tak dobre, że stanie się ogólnym schematem. Jednak zawsze wracam do tego tysiąc razy, bo chcę być świadomy każdego elementu i tym samym brać pełną odpowiedzialność za swój twór i móc sobie powiedzieć–stworzyłem to, skomponowałem to itp. Ktoś kto improwizuje – oddaje autorstwo przypadkowi i automatyzmom w dużej mierze.
Ewolucja idzie w kierunku większej złożoności (ostatnio okazuje się, że w naturze niekoniecznie) – myślę, że z rozwojem w plastyce jest podobnie – przez coraz lepsze narzędzia, metody – plastyka zaczyna wchodzić w swój wirtualny świat programy 3D, animacje 3D – a to już są konstrukcje, modele budowane mozolnie przez wielkie zespoły grafików… To cudowne wielkie kompozycje – dlatego chodzę do kina na produkcje np. firmy Pixar.
Ale każda taka złożoność jest do oswojenia.
Tu inspirację czerpię z mózgu. Np. z tego jak Bernard Korzeniewski opisuje neuronalną, hierarchiczną strukturę – odpowiadającą coraz to bardziej złożonym cechom rzeczywistości.
Wyróżnia on struktury integracyjne niższego rzędu (wrodzone – postrzeganie plamek, linii, barw, ruchu), struktury integracyjne wyższego rzędu (cechy) struktury asocjacyjne niższego rzędu (pojęcia, obiekty, zdarzenia) i struktury asocjacyjne wyższego rzędu (ogólne kategorie, prawa, reguły i zależności). Trwałość tych neuronalnych struktur zależy od częstości występowania bodźców w przypadku struktur integracyjnych a od częstości, że tak powiem użycia w przypadku struktur asocjacyjnych. Tutaj chodzi o schemat nauki – struktury asocjacyjne są coraz bardziej ogólne, obejmujące coraz więcej aspektów – to zdobywane w ontogenezie, rozwoju osobniczym doświadczenie …
I podobnie jest w muzyce, plastyce :

struktury asocjacyjne niższego rzędu ( poznajemy instrument, reguły gry, poznajemy repertuar form, które można narysować) –> ćwiczenie utrwala połączenia między neuronami, które tworzą te struktury asocjacyjne niższego rzędu
–>powstają pierwsze melodyjki ,szkice struktury asocjacyjne wyższego rzędu_1
–> ćwiczenie utrwala połączenia między strukturami asocjacyjnymi wyższego rzędu_1,
–>powstają pierwsze kompozycje, rysunki struktury asocjacyjne wyższego rzędu_2
–> ćwiczenie utrwala połączenia między strukturami asocjacyjnymi wyższego rzędu_2,
–>powstają pierwsze symfonie, wielkie rysunki – struktury asocjacyjne wyższego rzędu_3
–> ćwiczenie utrwala połączenia między strukturami asocjacyjnymi wyższego rzędu_3,

zapewne itd… Improwizacja to jest coś z zakresu ćwiczeń, wdrukowywania czegoś, co moje mięśnie, mój mózg już pamiętają a ja to odtwarzam – komponowanie to przełamywanie swoich schematów – tworzenie jeszcze ogólniejszych, większych zbiorów form, dźwięków, które potem zostaną wyuczone.
Tak to widzę…


16. Podobno nie wierzysz w talent?

Ten powyższy schemat nauki uważam za uniwersalny i tyczy się on każdego języka czy czynności… Wszystko jest kwestią ćwiczeń i ich częstotliwości… Mozart miał tatusia muzyka – i to nie przypadek, że jego tatuś miał taką pociechę. Tematem się trochę interesuję – wszystkie genialnie uzdolnione dzieci – o których czytałem, które grały na jakimś instrumencie miały rodziców, którzy przestrzegali wobec nich żelaznej dyscypliny. Np. Marc Yu, którego mamusia poświęciła mu masę czasu – indywidualny tok nauczania – między innymi dlatego, że ona sama chciała kiedyś grać.
Laszlo Polgar – pedagog węgierski jeszcze przed narodzinami swoich córek założył, że staną się mistrzyniami szachowymi i stały się wszystkie trzy. Jakim kosztem? Indywidualny tok nauczania i szachowe treningi do 10 godzin dziennie… Co jest przyczyną a co skutkiem, mózg Ci coś daje czy ty kształtujesz mózg? W tej kwestii ciekawy artykulik niedawno czytałem, który mówił o tym, że rejony mózgu muzyków odpowiedzialne za słyszenie i interpretowanie muzyki uaktywniają się w większym stopniu w odpowiedzi na nagranie instrumentu, na którym ci muzycy grali – skrzypek reagował na skrzypce, flecista na flet – interpretacja – naukowcy uważają, że gdyby reakcja mózgu na muzykę była wrodzona, reakcja okazywałaby się tak samo silna bez względu na rodzaj użytego instrumentu. Badania przeprowadziła Elizabeth Margulis i jej współpracownicy z University of Arkansas.
Co do rysunku – jestem po liceum plastycznym i widziałem bardzo różne przypadki. Każdy – po pięciu latach był w stanie narysować w miarę poprawnie modela – to zależało od stopnia motywacji. A to było zaledwie 5 lat po jakieś 7godzin lekcyjnych w tygodniu. A jak ktoś był zmotywowany to wywijał wszystko, co chciał i jak chciał – model, krowa, pejzaż… Oczywiście ci ludzie byli wybrani… ale na podstawie kilku skromnych rysunków… Ciągnąc temat dalej – na samym ASP widziałem ludzi, którzy rysowali znacznie gorzej niż moi znajomi powiedzmy po 3 roku mojego liceum. Ci, którzy się odrobinę wybijali w tych dwóch miejscach zazwyczaj mieli rodziców plastyków – i tacy, zanim tam przyszli, już dużo umieli. Po pięciu latach różnice między doświadczonymi a niedoświadczonymi moim zdaniem zacierały się. To wszystko po pięciu latach – jakby dać im wszystkim 10lat to myślę, że z każdego zrobiłoby się dobrego eksperta.
Wierzę, że jak ktoś czegoś nie umie to przede wszystkim dlatego, że tak na prawdę tego nie chce. Ale asekuracyjnie powiem – nie mówię, że możliwe jest wszystko (dziecko z zespołem Downa nie może wszystkiego) – choć jestem skłonny mówić, że każdy może bardzo wiele! Tyko nawet przy jakichś wrodzonych ograniczeniach trzeba badać swoje maxima a nie skupiać się na porażkach. 
Jednoczenie nie twierdzę, że geny nas nie określają. Określają i ograniczają dość jednoznacznie. Nawet jeśli plastyczność pierwszorzędowej kory czuciwej, której przykład podałem jest jedynym przykładem tego rodzaju plastyczności w mózgu - zachowanie ulega zmianom ale ograniczonym. Dzięki tej pastyczności każdy może opanować rysowanie bądź nowy język -
każdy w swoim zakresie. Wskazuję tylko na fakt, że rozwinięcie  swojego indywidualnego języka, kodu, idiolektu zależnego od tej plastyczności może przynieść bardzo ciekawe owoce niezależnie od niezmienności pozostałych struktur mózgowych. Jest to propagowanie postawy, którą nazwać by można swego rodzaju nikiforyzmem (niektórzy też pewnie skojarzą to z forestem gumpem:)) i całą jej treścią jest przeświadczenie, że niezależnie z którego punktu wyjdziesz i z jakimi wyjściowymi warunkami, cechami, predyspozycjami możesz skonstruować coś wartościowego. Jest to po prostu o wiele bardziej produktywna postawa od takiej, która mówi, że czegoś nie możesz. Taki nikiforyzm też nie jest produktywny wszędzie – nie namawiam nikogo kto nie opanował matematyki do tworzenia swojej własnej. Takie naiwne konstrukcyjne podejście ma prawo się utrzymać tylko w świecie wyobraźni, który nie musi rządzić się precyzyjną składnią, rozumieniem, odzwierciedleniem czy przewidywaniem...

17. Nie masz poczucia, że brak wyższego wykształcenia stawia przed Tobą czasami bariery nie do pokonania?

Barier nie do pokonania nie ma – ale mniejsze są , bo zawsze w końcu pada pytanie a jakie studia Pan skończył? Nawet jakbym skończył akademię w najgorszym pipidówie, wygwizdowie albo na Kamczatce ułatwiłoby mi to zrobienie wystawy. Trochę trudniej o pracę.
No i w związku z tym, że nikt nie śmie wyrazić opinii na temat moich rysunków, – bo nikt oprócz profesora akademii oficjalnie na rysunku się nie zna – dobrze jest mieć tytuł magistra sztuk, żeby ktoś, naprawdę szczerze w to wierząc, powiedział – spoko stary fajnie rzeczy robisz… Ale to opinie ludzi niepoważnych, którzy muszą mieć jakiś święty autorytet żeby wypowiedzieć jakąkolwiek opinię – takie opinie nikogo niczego nie nauczą i na takie jestem odporny.
Książki wszędzie są takie same, wiedza profesorów wynika z doświadczenia – do książek docieram i doświadczam – niczego mi nie brakuje i nie ma żadnych barier – studiuję nieustannie odkąd wyszedłem ze szkoły i jestem na tyle szalony, żeby robić to wszystko po swojemu. Moim zdaniem to zwiększa prawdopodobieństwo znalezienia oryginalnych rozwiązań. Brak wyższego wykształcenia może stać się zaletą – ASP widzę jako instytucje do homogenizowania pomysłów – jako świadomość zbiorową ujednoliconą.
Dlatego wszystkich studentów gorąco namawiam do porzucenia uczelni i podążania swoją, osobistą, indywidualną ścieżką – jednostkowe, niepowtarzalne doświadczenia są lepsze od pięciu lat podczas których ktoś wmawia wam, że jest jakaś recepta lub uniwersalna formuła, że wasz wysiłek można ocenić kilku stopniową skalą, że ładnie – brzydko ma znaczenie, że jesteście elitą, że są rzeczy, które musicie wiedzieć, że na pewne rzeczy jest za wcześnie, że czegoś nie możecie, że najważniejsze są wernisaże, że istnieje coś takiego jak maniera, że historia sztuki ma wielkie znaczenie, że pojęcie sztuka i  piękno są istotne – czego nikt nie powie wam literalnie. Powiedzą wam, że święta jest awangarda po czym na własnym przykładzie pokażą jak zmieniła się ona w instytucję – chociaż wiadomo, że już nie chodzi o awangardy. Jedyne co te studia mogą wam dać to samodyscyplina i kontakt z ludźmi – ale po to nie trzeba wybierać się aż tam więc polecam nawet się nie starać:)


18. Czyli anything goes za Feyerbendem ?

Tak ale z zastrzeżeniami.  Rozwinę ten wątek abstrahując od szkolnictwa artystycznego. Jeśli piszę, że moim motto jest hasło anything goes – to mam na myśli tylko to że myśleć można wszystko i mówić można wszystko.  Taka jest twórczość i wtórne wobec niej są takie pojęcia jak piękno, prawda, znaczenie, sens, norma, szaleństwo. Twórczość w moim przekonaniu jest wolna nawet od słowa sztuka – ba! nawet od słowa twórczość!:) Jest poza oceną. To twoje osobiste kody, heurystyki, metody, algorytmy itd – to moje wewnętrzne splątanie – ono jest specyficzne ale nie jest ani dobre ani złe. Nie należy się do niego przywiązywać ani oceniać.
Podobnie ″Fundamentalna zasada″ Paul K. Feyerabenda anything goes mówi o tym, że wszystkie reguły, metody mają coraz bardziej ograniczjający wpływ na naukę – zastępuje się je innymi mniej ograniczającymi metodami – a jako, że nigdy nie wiadomo jaka reguła się sprawdzi to warto zachować wszystkie. To również nazywał Feyerbend zasadą – "nic świętego".
Przypomina mi to zen i zachowywanie umysłu – ″nie wiem″. Jest to permanentne otwieranie się na nowe możliwości. Jednak z konkretnym celem – poznanie. Anything goes może otworzyć wiele furtek bo wielość metodologii można porównać do wielości wytrychów.
Mam natomiast wątpliwości, co do politycznych rozwiązań Feyerbenda i wizji jego otwartego społeczeństwa gdzie wszystkie ideologie mają równy dostęp do władzy…
Osobiście wierzę w coś takiego jak prawda obiektywna, która nigdy nie jest ostateczną ale jest najbardziej prawdopodobną teorią na temat tego co jest i jak to coś działa i wierzę, że w tym sensie jest ona uniwersalną odpowiedzią dla wszystkich.  To implikuje hierarchię światopoglądów – są nieprawdopodobne i bardzo prawdopobobne i niemal pewne (to wtedy kiedy stwierdzasz, że wbijanie noża w serce zabija:)). Dlatego nawet uznając możliwość istnienia wielości teorii i tak wielce różnorodny pluralizm, gdzie każda teoria skrywa w sobie potencjał, który niekoniecznie się ujawnia (!) – osobiście wolałbym, żeby społeczność w której żyje kierowała się radami ekspertów, kórzy stosują teorie ze znanymi sukcesami. Wyniki eksperymentów i analizy eksperckie uważam za najbezpieczniejsze źródło wiedzy kiedy podejmujemy decyzje – nawet jeśli są to tylko wyniki stosowania jednego z wielu, ale nabjardziej rozbudowanego i prawdopodobnego  systemu, języka.
Natomiast nie namawiam, żadnego badacza do tego, żeby na własny użytek nie eksperymentował myślowo – ma reinterpretować i dochodzić, zmieniać i ulepszać ale to  nigdy nie będzie znaczyć, że wszystko ma tyle samo sensu:) Zawsze wytwarza się hierarchia modeli rzeczywistości i jej zjawisk i  można stwierdzić, że lepiej decydować ujmując problem przez pryzmat jedej konkretnej, bo ta daje najlepsze predykcje z jakiegoś konkretnego punktu widzenia – np. z punktu widzenia  grupy, stada ludzkiego. Czyli byłyby to lokalne uniwersalia, nie kwestionując relatywizmu...  Uznanie niewspółmierności, tego ,że język wpływa na teorie, psychologiczna konstrukcja badacza wpływa na badanie i tego, że w nauce często decyduje polityka – dla mnie osobiście nie oznacza, że nie można zbudować najbardziej prawdopodobnej odpowiedzi i tą właśnie odpowiedzią powinny kierować się społeczeństwa.
To wyznanie wiary klasycznego zdroworozsądkowca to tylko uzasadnienie i tak nie wyczerpujące dlaczego społeczeństwo otwarte Feyerbenda nie do końca mnie przekonuje. Zabezpieczam się w ten sposób bo ktoś może pomyśleć, że odsyłając do Feyerbenda traktuje go jak świętą krowę i że pod wszystkimi jego postulatami bym się podpisał – nie jest tak. Do jego teorii należy mieć zdrowy dystans – osobiście traktuję go jak artystę, czego możliwe, że on sam by sobie życzył.
Natomiast na gruncie sztuk wszelakich – Anything goes i pluralistyczne zasady sprawdzają się świetnie – w końcu tu dzieje się wszystko w świecie wirtualnym w świecie informacji i wyobraźni – i tutaj z przyczyny pokierowania się fałszywą – najmniej prawdopodobną teorią nikt sobie krzywdy nie zrobi. Poprzez skrajnie indywidualistyczną postawę można wiele zyskać – bo czym jest zysk decyduje sam – budowniczy urojonego świata.
Dlatego anything goes traktuję jako zasadę psychologiczną a nie praktyczną! Ten anarchizm epistemologiczny jest źle rozumiany jeśli komuś wydaje się, że w takim razie prawdy matematyczne nie obowiązują, religijne mitologie mówią coś o świecie, czy że można np kraść. W umyśle – możesz robić wszystko – w rzeczywistości jesteś w zależnościach i teoria musi się sprawdzić. Nie można tylko ograniczać myślowych eksperymentów i ograniczać ich ekspresji – to jest dla mnie główne znaczenie tego hasła. To pozwala na testowanie większej ilości modeli, pozwala rozwinąć indywidualne podejście, które  zakłada całkowitą bezkompleksowość i swobodę działania  co jest najbardziej twórczym rozwiązaniem. Robienie wszystkiego w nauce nie ma sensu. Ale swobodne robienie wszystkiego w sztuce  to co innego. Traktuję to jako psychologiczną zasadę, którą należy się kierować zarówno poznając coś jak i wymyślając. To jest zerwanie z  lękiem w tej poznawczej działalności.
Za twórczą można uznać każdą aktywność ludzką ale nie twierdzę, że każda jest tak samo wartościowa – ona ma jakąś wartość tylko oceniając ją z jakiegoś punktu widzenia. Wyklucza to pojęcie piękna czy wartościowości obowiązującej dla wszystkich.  Nauka w takim ujęciu też nie ma ostatecznej interpreacji faktów, ma najbardziej prawdopodobną teorię – jednak za aktywność naukową uzna się konstrukcję tyko o odpowiedniej logicznej strukturze, która przejdzie konkretne testy, co jest kompletnym przeciwiństwem sztuki . Nauka ma skutecznie  opisywać – sztuka wytwarzać interesujące nowe światy.


19. Sztuka musi mieć wiele z polityki skoro jej ″wyrażeń″ nie da się przetesować?

Tu nie weryfikuje się wartości na podstawie eksperymentu, zestawienia z rzeczywistością – tu nie o fakty się rozchodzi a o niemal absurdalną próbę ocenienia czyjejś wyobraźni. Bronienie swojej ″sztuki″ – nie znoszę tego słowa – jest jak bronienie swojej religii. Są to kwestie estetyczne angażujące duże emocjonalne zasoby. Każdy podejmuje estetyczne decyzje pewnie biorąc za pryzmat swoje całe doświadczenie życiowe, swoje przekonania moralne i inne – stąd to piekielne przywiązanie do wytworzonych twórczych treści. Im bardziej świadomy tych mechanizmów twórca tym bardziej może zdystansować się do swoich produktów i stwierdzić, że to urojenie, wymyślenie – kawałek zakomponowanej informacji – a nie to konkretnie przekonanie, które powinno przejawiać się w działaniu. Dzieło jest jak dziennik – nie bójmu się robić z niego makulatury:) Niezależnie od tego jak bardzo zdystansowny lub nie jest osobnik – dołoży wszelkich sterań żeby uznać wartość jego wytworów – w końcu to całe jego życie – i tu wchodzi cała ta polityka, erystyka, pokrętne uzasadnianie dlaczego moja estetyka jest ok – ba! dlaczego moja jest lepsza od twojej! – choćby uzasadnianie tego nie było choćby w ułamku racjonalne.

20. Czego nie lubisz w sztuce?

Wszystko lubię w sztuce  – bo wszytko jest ciekawe w urojonych światach. Nie lubię jednak kiedy ktoś dobudowuje do nich słabe teorie. Jest kilka haseł, które stanowią wizytówkę słabych uzasadnień i teorii – magia, subwersyjność, intuicja, wiara,  podświadomość, duchowość, przypadek, chaos, los, uczucie, metafizyka, świętość – listę można wydłużać ale jedna jest funkcja dla wszystkich terminów – zazwyczaj chodzi o ukrycie niezrozumienia czegoś. Nie chodzi o to, że nie lubię nierozumienia (to tylko jeden ze stanów umysłu), ale o to, że ktoś chce temu niezrozumieniu przypisać jakieś fundamentalne znaczenie a te hasła nazywa myślami przewodnimi, lub sensem swojego twórczego działania. To działanie nie prowadzi do wyjaśnienia nierozumianych mechanizmów – to powiela tylko fałsz. Później ktoś łapie puste bąbelki wracając się w stronę tych wyjaśnień choć są znaczeniowymi pustkami – tajemnicami, które nie mogą być wyjaśnione. Uciekanie od konkretnego znaczenia – tego nie lubię w sztuce. Nawet jeśli miałoby ono być treścią – ″nie wiem″. Jest to zjawisko – które można by podsumować jako lęk przed szczerym uzasadnieniem – budowanie z treściowych pustaków, uzasadnienie wszystkiego przez wszystko lub jako tworzenie pseudo zagadek...
Oczywiście to prowokacja, która ma sprowokować uściślającą i eksplikującą obronę:) Czy tak trudno przyznać się, że nie wiem czym jest to, co zrobiłem, dlaczego to zrobiłem, po co to zrobiłem, nie wiem jaki jest tego sens... Podobnie nie lubię uciekania od określania znaczeń, które się swoim pracom przypisuje. Jeśli tworzysz dzieło –  robisz to w określonym celu, z jakiegoś powodu, osobiście coś ono dla Ciebie znaczy. Mówienie potem, że każda interpretacja jest prawomocna to uciekanie od kensekwencji tego, co się myśli i robi.


21. Kto to jest artysta wg. Ratza?

Nikt szczególny. Każdy ma wyobraźnię – dźwiękową, przestrzenną, potrafi kombinować w wyobraźni symbolami i robić w związku z tym cuda w swojej wyobraźni – od kochania się z sąsiadką po rozumienie teorii strun. Jednak nie każdy wyszkolił, poznał odpowiedni język żeby to wszystko opowiedzieć, jak również ktoś w ogóle może nie widzieć powodu, żeby komukolwiek o tym, co ma w głowie opowiadać. Ten artysta czy kreator, o którym tutaj mowa to zwyczajny człowiek, który po pierwsze zauważył korzyść, jaka płynie z pokazywania tego, co ma głowie (status społeczny, modernizacja własnych teorii, rysunków itp a tym samym wyobraźni), po drugie zaczął to robić i doskonalić swój język rysunkowy czy poetycki czy matematyczny. W związku z tym ten człowiek w moim przekonaniu powinien funkcjonować jako ktoś, kto publicznie weryfikuje i poprawia produkty swojej wyobraźni i tym samym wytwarza komunikaty, które zamykają się w worku – kultura. I fajnie i wszyscy się tym bawimy w wyobraźni, i co z tego? A no nic zignorujemy to bądź nie, fajnie, że to jest, bo to zabawki, które pojęciowo i wzrokowo nas wzbogacają i pozwalają opisywać coraz bardziej precyzyjnie zjawiska, bądź powalają coś sobie lepiej wyobrazić. To dużo, ale nie róbmy w związku z tym z inżyniera grafika jakiegoś kapłana. Tylko wchodźmy z nim w dialog niezależnie od tego kim jesteśmy – bo to wzbogaci obydwie strony.

22. Czyż to nie jest istna hucpa, żeby tak niepoważny, mało doświadczony człowiek jak Ty odpowiadał na takie poważne pytania i angażował się w dyskusje, na tematy, których nie ogarnia nawet w ułamku?

Oj zaiste – istna to hucpa żeby taki błazen jak ja tak się bawił! Dobrze się bawię:) Jednak trzeba wiedzieć, że systematycznie walczę ze swoją arogancją i tak jak się „demitologizuję” tak się też „dearogantyzuję”.

Marzec 2008 (ostatnia zmiana sierpień 2009)



Poniżej kilka pytań, które zadał mi Michał Chojecki kiedy zbierał materiały (w postaci wywiadów) do swojej pracy magisterskiej. Pytania potraktowałem jako pretekst do uściślenia i pełniejszego obnażenia swojego myślenia:)

Michał Chojecki: W czasie rozmów, które przeprowadziłem z ludźmi aktywnie zajmującymi się twórczością plastyczną, zauważyłem taką rzecz: tylko wąska grupa zdaje sobie sprawę z ″niewoli″ języka którym się posługują. Technologia zazwyczaj jest przyjmowana bezrefleksyjnie i traktowana "jak powietrze", artyści najczęściej zaprzeczają, że technika, którą się posługują, ma jakikolwiek wpływ na ich twórczość. Podczas gdy moja teza jest zupełnie odwrotna: proces tworzenia jest sposobem myślenia w oparciu o namacalny obiekt, którego fizyczno chemiczne właściwości i ich zmiany, determinują ścieżki, którymi poruszają się nasze myśli. Innymi słowy, mówimy to, co technologia pozwala nam wypowiedzieć. Jaką rolę mają narzędzia – w Twoim przypadku rysunkowe, ale także ogólnie – w procesie komponowania i jaki wpływ mają możliwości techniczne na kształtowane wypowiedzi?

Ł. R. Odpowiem nieco nadpobudliwie ale taką właśnie potrzebę budzi we mnie twoje pytanie:) Nie przeceniałbym roli medium traktowanego jako materiał, który umożliwia skonstruowanie komunikatu. Oczywiście z kamienia raczej nie zbudujemy samolotu i rzeczywiście materiał determinuje to, co może być z niego zbudowane. Jednak byłbym raczej zwolennikiem traktowania medium–materiału jako podstawy reprezentacji symbolicznej i wtedy sytuacja już się bardziej komplikuje - bo ten kamień możemy uczynić jakimś "kamieniem z Rosetty" – i taki system symboliczny mógłby już umożliwić opis konstrukcji i instrukcji jak zbudować samolot i z innych materiałów. Medium nie jest językiem i to rozróżnienie wydaje mi się ważne dla twojego pytania. Kształty liter nie mają większego znaczenia dla niniejszej wypowiedzi - mają znaczenie tylko różnicujące.

Domyślam się, że chcesz tutaj mówić głównie o obrazie i to chyba jedyna sensowna płaszczyzna dla rozpatrywania twierdzenia - medium-materiał "niewoli". Technologia ma wpływ na wypowiedź, podobnie też czas ma wpływ na kształtowanie jakiejś reprezentacji i to bardzo silne wyznaczniki tego jaki będzie efekt końcowy czyjejś pracy twórczej, jak będzie wyglądał obraz. Te dwa czynniki mogą dać pewną predykcję formy i kształtu. To oczywiście bardzo ważne w moich rzemieślniczych zabawach z formą i wiem, że nie skomplikuję kształtów, które przedstawiam tak jak mógłbym to zrobić w programach do animacji 3d, w grafice komputerowej, kolor markera trudno uczynić tak zróżnicowanym jak w malarstwie olejnym, a czas, sekwencyjność, zmienność, ruch mogłyby lepiej oddać amalgamat moich myśli, koncepcji i uczuć, - ale to też jest względne i czas odgrywa tu niebagatelną rolę - bo on umożliwia nieustanne pogłębianie formy i wszechstronne urozmaicanie jej.

Medium daje nam reguły gry, szkielet wypowiedzi - jest materialnym nośnikiem dla symboli. Czy to jest zniewolenie to kwestia mocno dyskusyjna. Jeśli ktoś uczy się wyobrażać sobie możliwe wypowiedzi ucząc się właściwości medium - wtedy jest ograniczony tym medium bo wyobraża sobie to, co z nim wypracuje, zależy to od tego jakie eksperymenty z nim przeprowadzi. Jednak jeśli ktoś po prostu wyobraża sobie coś myśląc symbolicznie ( w tym ogranicza go mózg i jego konstrukcja) a potem szuka medium umożliwiającego przekazanie komuś tej paczki informacji - sytuacja jest inna a nadawca mniej ograniczony:) Pewnie można by posłużyć się metaforą, że media są jak kolejne wymiary, w których możliwe jest opisywanie zjawisk - precyzja opisu właściwości tych zjawisk zależy od tego, iloma wymiarami się posługujemy - jednak to też nie jest do końca zniewoleniem - bo nawet przy skromnej ilości wymiarów możemy symbolicznie odsyłać do innych - jak w 2d sugerować 3d lub czas. Powtórzę: Gdyby potraktować eksperymenty z medium jako generowanie formalnych różnorodności to medium nas w pewnym sensie ogranicza - bo ilość i właściwości form, które ze względu na charakter medium możemy wygenerować jest z pewnością ograniczona - ale kiedy wprowadzimy symbol jako coś co odsyła do czegoś więcej- do znaczenia - to pojemność informacyjna medium wzrasta. Adenina, guanina, zasady purynowe, cytozyna i tyminy składają się na nasze DNA choć same w sobie materiałem są z pozoru marnym - ewolucja potrzebowała tylko wiele czasu na kombinowanie tym materiałem...
Z pewnością jest pewne sprzężenie zwrotne, które daje nam medium w plastyce np. takie - narysowany obiekt -odbiorca/twórca - korekta - narysowany obiekt... i tak w kółko. W tym sensie rzeczywiście metodą prób i błędów szkolimy populacje neuronów odpowiedzialne za całą motorykę dłoni i te populacje związane z reprezentacją tego kształtu w naszej własnej głowie. Odciążamy pamięć krótkotrwałą i możemy kombinować z modelem urozmaicając go na papierze a potem wchłonąć i zapamiętać jako kształt, który możemy w pamięci przywołać automatycznie i automatycznie odtworzyć całą procedurę powstawania reprezentacji. To jest przecieranie ścieżek, kształtowanie wyobraźni przez pracę w pewnym materiale i o tym jak moim zdaniem przebiega rozwój plastycznej wyobraźni pisałem na swojej stronie www już z rok temu (http://www.ratz.pl/FAQ.html) - opisując naukę konstruowania komunikatu przez pryzmat teorii czy raczej modelu hierarchicznych struktur asocjacyjnych Bernarda Korzeniowskiego. Być może jest tak rzeczywiście - nie robisz animacji - gorzej wyobrażasz sobie procesy w czasie, jesteś rzeźbiarzem lepiej czujesz bryłę i możesz specjalizować się dzięki mediom, których używasz w poszczególnych formach reprezentacji... na zasadzie "use it or lose it".

Zastanawiam się jednak, sięgając po skrajne przykłady, w ramach testu takiej hipotez czy np. - da Vinci, Rembrandt, Mondrian - byli ograniczeni swoim medium? Czy oby na pewno technologia, technika ich ograniczyły i odgrywały tak istotną rolę? - czy entropia sytuacji technologiczno-rzemieślniczych - ograniczyła ich sposób myślenia? Jak daleko ludzie Ci abstrahowali od medium, którym operowali? Przecież gdybyśmy skupili się na znaczeniach i treściach to dla da Vinciego medium nie było żadnym ograniczeniem dla jego wyobraźni - opisał w końcu masę wynalazków za pomocą skromnego piórka. Przykładów użycia standardowego medium, którego niestandardowe użycie pokazuje coś nowego - pewnie można by jeszcze namnożyć - Jimi Hendrix, Jhon Cage, Kandinsky, Dali, Pollock i wiele innych nazwisk łączonych z małymi rewolucjami. Materiał jest jedynie przestrzenią do realizacji koncepcji - jednak nawet jeśli koncepcja przekracza możliwości materiału - pozostawia ona swój ślad i pewnie dlatego plastycy, których znasz protestują kiedy mowa o ograniczeniach, którymi są właściwości tej przestrzeni .Kolejną ważną kwestią jest to, że niektóre ślady mogą odczytać jedynie specjaliści i niewielu dostrzega sugerowane inne wymiary.

To kwestia naszej umowy - czy decydujemy się rozmawiać tylko o obrazie czy może o obrazie i jego znaczeniu. Technika, materiał ograniczają możliwości ekspresji i tworzą dla niej specyficzne ścieżki - neuronalne korelaty ale język pozwala abstrahować od materiału - język też jest pewnym ograniczeniem ale to już inna kwestia z Goedl'em na czele. Języki pewnie mają za alternatywę inne języki - ale w to nie brnę...

Wittgenstein mówił- że granice języka to granice mojego świata. Być może - jednak medium to nie język. Forma zbudowana dzięki technologiom zazwyczaj odsyła do czegoś jeszcze. Media można zmieniać i mieszać, odsyłając do różnorodnych znaczeń a język nie musi być jeden . A4, cienkopisy feber castel, markery dają ograniczoną ilość kombinacji - choć i tak starczyłoby na formalne zabawy przez kolejne sto lat. Grubość cienkopisu którego używam z pewnością determinuje w jakiś sposób kształty, które rysuję i ich formalny charakter - jednak bardzo trudno byłoby dobrze opisać jak mnie to ogranicza. Największym ograniczeniem jest moja głowa - tak mi się wydaje:)

Podobno im dłużej analizujemy jakiś problem tym większe jest prawdopodobieństwo błędnej odpowiedzi - więc kończę:) Za dłużyzny, wielość poruszonych wątków, nieścisłości i fragmenty bardziej poetyckie przepraszam - jednak wydaje mi się, że wszystko jest uzasadnione, że tak powiem - semantyczną głębią twojego pytania:)

31 stycznia 2009

MCH: Czy w ogóle możliwe jest myślenie poza językiem? Może to nie jest raczej pytanie do plastyka, ale refleksja na ten temat wydaje mi się być istotna, dlatego postawię sprawę inaczej. Uważam, że nie da się percypować kształtów bez tych kształtów. Nie można sobie ich wyobrazić, nie tworząc ich wyobrażenia. Czy to nie jest może tak, że to właśnie ten produkt plastyczny jest najlepszym kodowaniem myślenia o obrazie, bo jest jego produktem?
Wróćmy jeszcze do innego fragmentu Twojej wypowiedzi. Mówisz o sprzężeniu zwrotnym, relacji między materią, narzędziem, umysłem. Nigdy w Twoich ustach nie pada sformułowanie improwizacja (sorry, że o tym znowu zaczynam, ale cóż, chciałem to poruszyć), którego bardzo się wystrzegasz. Wydaje mi się, że dość niesłusznie, gdyż te sprzężenie, o którym mówisz jest właśnie niczym innym jak improwizacją. Oczywiście nie chodzi mi tutaj o to, co się kryje w potocznym rozumieniu tego słowa, a o przymus ciągłego zachowania aktywności i wrażliwości na "tu i teraz", na to, co się dzieje w procesie tworzenia, jak ten proces się rozwija. Improwizacja jako sposób myślenia o kompozycji, jest tą brudną, utaplaną w farbie sferą, w której idea styka się medium, w którym ma być utrwalona. Piszę o tym dlatego, bo fascynujące rzeczy się dzieją, gdy w umyśle rodzi się zdziwienie, że tak a nie inaczej materializuje się produkt mózgu i decyzji które podejmuje. Interesuje mnie ta malutka przestrzeń między intencją a jej materializacją, w której pojawia się często rozdźwięk między jednym a drugim, niedoskonałość zmuszająca do weryfikacji działań. Czy gdy mówimy, że przypadek jest czymś niezwykle inspirującym, to czy nie chodzi o to, że generuje on po prostu zdziwienie? Lutosławski w komentarzach do swoich kompozycji aleatorycznych mówił (cytuję z pamięci), że piękno tej techniki, czy metody komponowania, leży w stwarzaniu sytuacji w dziele, w której najgorsze możliwe rozwiązanie pozostawione przypadkowi, będzie dobrym, satysfakcjonującym rozwiązaniem. Jak w Twojej praktyce ma się przypadek i konsekwencje, które niesie, do myślenia o konstruowanym dziele/obiekcie/rysunku?

Myślenie poza językiem z pewnością ma miejsce.. Pytanie tylko jak jest ono złożone.

Przypomina mi się film z YouTube, który wyreżyserowała, przygotowała i nagrała pewna kobieta z zespołem Aspergera - lekką formą autyzmu. Używając komputerowego syntezatora mowy, który sczytuje tekst wpisany ręcznie Amanda Baggs w filmie" In My Language" - opowiada językiem "normalsów" o "języku" ludzi z autyzmem (http://pl.youtube.com/watch?v=JnylM1hI2jc&feature=channel_page). Określiłbym to jako "język" głęboko zmysłowy - doświadczanie świata przez tą kobietę i reagowanie na niego zamykało się właśnie w obrazach, i dźwiękach, które były surowe (dźwięki, jęki, powtarzające się ruchy) i nie były one na co dzień opatrywane przez nią eksplikacjami, nie przypisywała im wielości znaczeń mówiąc o tym co robi, te działania nie miały drugiego symbolicznego dna. Byłem pod głębokim wrażeniem kiedy pierwszy raz obejrzałem ten film - między innymi dlatego, że to pewnie jedyna lub jedna z nielicznych relacji z zamkniętego świata autystycznego. Po drugie jest to interesujące z punktu widzenia plastyka - pomyślałem naiwnie, że w przybliżeniu tak właśnie musi rozumować plastyk (sam czuję się lekko autystyczny) - dla którego jedna kompozycja jest odpowiedzią na inną. Jestem przekonany, że można myśleć tylko obrazami i zgadzam się z Tobą, że to, co wyobrażasz sobie jako obraz najlepiej oddawać jako obraz - najlepiej w jak największej ilości wymiarów, żeby było to wierne odzwierciedlenie. Jednak żeby ktokolwiek odczytał twoje, emocje i intencje, koncepcje czy inne przemyślenia - bo ja rozumiem obrazy jako złożone komunikaty - to musisz operować jakimś systemem symboli (który dzięki ścisłym regułom syntaktycznym pozwala Ci budować bardziej złożone wyrażenia) - czego brakowało właśnie Baggs. Jej zachowania nikt nie mógł odczytać poprawnie - przypisując jej większy stopień upośledzenia - bo to były puste znaki, które nabrały znaczenia dopiero jak je wyjaśniła, słownie opisała. Co z tego, że myślimy - skoro nikt nie może tego zrozumieć? Żeby obraz coś znaczył, miał sens musimy nadać mu umowne znaczenie - co nie wyklucza, że nie można się nim estetycznie podniecać - ale to już niewiele ma wspólnego z rozumieniem i komunikacją. Obrazy plastyków są dla mnie czymś więcej niż tylko obrazami - są skomplikowanymi komunikatami pełnymi znaków i symboli. Jeszcze bym dodał, że myśleć obrazami możesz tylko obrazy ale kiedy stają się one symbolami możesz myśleć nimi wszystko - taka jest moja intuicja w tym temacie (tutaj przypomina mi się inny przypadek zespołu Aspergera - Daniel Tammet opracował w głowie taki system, że każdej cyfrze i liczbom odpowiadają pojedyncze specyficzne kształty - kształt odpowiadający dwójce, zestawiony z kształtem odpowiadającym piątce - daje kształt odpowiadający siódemce... Dzięki temu może on liczyć kombinując kształty [system opisany w dużym uproszczeniu]. Ale to już zbyt obszerna dygresja...)

Nie wystrzegam się improwizacji - blog rysunkowy nr 2, który teraz robię w całości improwizuję - tak jak pisałem na swojej stronie uważam improwizacje za ćwiczenie i poszerzanie spektrum obrazów, dźwięków, kształtów, którymi operuję - ważniejsze wydaje mi się to, co mogę potem zrobić z tym, co już opanowałem dzięki improwizacji. Improwizacja to eksperyment. To tworzenie muzyki lub obrazu - spontanicznie tu i teraz - na podstawie wyuczonych nawyków, które w trakcie improwizacji aktywujemy. W całkowity przypadek trudno mi uwierzyć (chyba, że rzucasz kostką decydując o ruchu pędzla) - wierzę raczej w nieuświadomione działania. Przypadek - to ewidentne błędy w działaniu tych nawykowych operacji - coś, czego świadomie nigdy bym nie chciał - tu może być miejsce na zdziwienie, o którym mówisz. Im więcej eksperymentów, improwizacji przeprowadzisz tym więcej potrafisz powiedzieć świadomie - wiedząc, jaki efekt przyniesie twoje działanie.
Eksperyment - przeprowadzony za którymś razem z kolei - daje przewidywalne wyniki (zdziwienie jest coraz mniejsze). Stąd możliwość aleatorycznych praktyk - odtąd dotąd chaos - stąd dotąd symbol, dalej coś wzruszającego a potem wesołego - wszystko w ramach kompozycji. Podobnie surrealiści, taszyści i ekspresjoniści abstrakcyjni korzystali z tych eksperymentów... Wszystko w ostatecznym rozrachunku podporządkowane jest intencjonalnie stworzonej całości . Przypadek w improwizacji to dla mnie coś jak przypadkowo powiedziane mądre zdanie, które ma ciekawe logiczne konsekwencje, które potem możesz wpleść i zastosować w swojej teorii - ale, które nie jest wynikiem setek logicznych kroków.
Na użytek własny wyróżniam improwizacje - jako błędy i przypadki (generowanie form przypadkowych) oraz improwizację która jest tymi automatyzmami - co jest jakimś sposobem, algorytmem wg którego twórca łączy elementy. Wierzę, że w przyszłości będą symulowane - to przez mój popularnonaukowy światopogląd:)

Świadomy komunikat to nie improwizacja. Lubię być świadomy tego, co robię. Także przypadek który tym improwizowanym sprzężeniom zwrotnym towarzyszy generuje nowe możliwe plastyczne wyrażenia - których mogę potem świadomie użyć w jakimś celu. Ciekawe jest to, że te eksperymenty i improwizacje można w dużej mierze przeprowadzać w głowie bez konieczności konfrontowania się z medium - kiedy już to medium dobrze znamy.

Zazwyczaj najpierw wyobrażam sobie dość szczegółowo bryłę, którą narysuję, co może ona znaczyć (często jest czystą formą) - wymyślam, w których fragmentach tej bryły będę mógł coś dodać improwizując - w trakcie pracy pojawiają się dodatkowe możliwości, których nie przewidziałem, lub właśnie moje ewidentne błędy - wtedy albo zostawiam te błędy jako część kompozycji albo je likwiduję. Zazwyczaj mało jest tego, czego się kompletnie nie spodziewam...

Nie wiem czy satysfakcjonują Cię moje odpowiedzi - mam wrażenie, że ślizgamy się po powierzchniach nie używając ścisłych definicji. Język, myślenie, improwizacja - tutaj przydałoby się jednoznaczne rozumienie tych terminów. Ślizganie się po powierzchniach jako mniej zobowiązująca rozmowa - też mi oczywiście odpowiada - zwłaszcza, że nie czuję się do końca kompetentny w tych tematach (luksus bycia amatorem w każdym z poruszanych tematów) :)

3 lutego 2009

Istnieje jakiś dziwny paradoks. Z jednej strony obraz jako fizyczny obiekt jest tylko i wyłącznie tym, czym jest i niczym więcej - a temu, czym jest, nadajemy na własny sposób (każdy z osobna, jako widz/odbiorca) odpowiednie znaczenia. Wlewamy w ten obiekt, jako w nośnik informacji, odpowiednią treść. Z drugiej strony ten obraz jest narzędziem komunikacji, jest komunikatem wysyłanym przez nadawcę w stronę odbiorcy. Na ile intencje znaczeniowe twórcy/nadawcy są zbieżne z różnorodnością odczytań i interpretacji, którymi się on posługuje?

Nie ma skończonych obrazów, może dlatego, że zawsze jest ta możliwość odmiennego interpretowania przez inną osobę. Na własny użytek określam skończone obrazy mianem tych, których nie będę już malował. Satysfakcjonujący moment przychodzi wtedy, gdy ten obiekt jest już gotów do przyjmowania znaczeń "na własną rękę", a znaczenia te nie są diametralnie różne od moich intencjonalnych znaczeń. Innymi słowy, gdy obraz staje się samodzielny i samym sobą, tym czym jest broni się przed nadinterpretacją.

Czy w Twojej praktyce twórczej, istnienie rozdźwięku między Twoim, jako pierwszym odbiorem, a odbiorem innych spektatorów? Czy wpływa to na myślenie o generowanym obrazie?

Człowiek to homo symbolicus i dlatego nie ma żadnego paradoksu - my nie potrafimy widzieć rzeczy samych w sobie tylko zawsze filtrujemy je przez interpretowalne symbole - widzimy raczej symbole, raczej to czym nam się wydaje, że są te rzeczy, widzimy przez symboliczny pryzmat...
Intencje są odczytywane poprawnie proporcjonalnie do wysiłków włożonych przez twórcę w eksplikowanie swoich zamierzeń... Oczywiście dopowiadać i tłumaczyć możemy w nieskończoność a to, że mówimy stop i decydujemy, że praca jest skończona jest swego rodzaju kompromisem z samym sobą i jednocześnie precyzyjnym oszacowaniem - jaki efekt końcowy mogę uzyskać w danym czasie, miejscu, z danymi narzędziami i w danych okolicznościach. Teoria o bronieniu się obrazu przed nadinterpretacją wydaje mi się nieco wyidealizowana...bo spektator to też kreator oczywiście. Obraz broni się przed nadinterpretacją kiedy posługujesz się znanymi i łatwymi do zinterpretowania symbolami - sytuacja zmienia się kiedy tak jak w abstrakcji posługujesz się "pustymi" symbolami - lub jak ktoś woli nowymi znakami, które dla percypującego nie niosą za sobą treści, brak im interpretanta, to plastyk wie, co nanizał na płócienku...
Istnieje bardzo duży rozdźwięk między tym jakie intencjonalnie nadaję znaczenie moim pracom a tym jak dzieło interpretują moi widzowie - bo po wielokroć używam nowych "pustych" dla odbiorcy symboli i/lub dobrze znanych symboli, które są dla mnie całymi historiami wychodzącymi daleko poza ich definicje... I to jest uniwersalny problem komunikacji...

Interesuje mnie dokładnie to, co ktoś intencjonalnie w jakiś obiekt dzieło włożył i interesuje mnie odróżnienie tego od znaczeń, które sam czemuś przypisuję. Wielokrotnie okazywało się, że praca, na którą patrze, performance, który oglądam jest kompletnie różny od tego, co chciał w nie włożyć twórca.
Bez problemu akceptuję tę sytuację - bo jest po stokroć twórcza. Odkrywam wtedy pokłady swojej cierpliwości,wrażliwości, możliwości analizy itp - w tym sensie dzieło jest ćwiczeniem dla mojej inteligencji, rozumienia, spostrzegania, czujności i wielu innych:) Jednak w ten sposób mogę patrzeć na jakikolwiek obiekt doszukując się w nim znaczenia i w takiej sytuacji dzieło utraciłoby status komunikatu.
Żeby możliwe było do odczytania znaczenia - potrzebna jest konwencja, symbol, interpretanty. Żeby zrozumieć rewoltę i nowość formalną trzeba znać konwencję żeby spostrzec różnicę. Trzeba wiele wiedzieć by w obrazie lub działaniu odkrywać znaczące struktury.
Twórca jest trochę jak wymieniona wcześniej Amanda Baggs - stwarza swój osobisty prywatnym jednostkowy, indywidualny język, idiolekt. Rożnica między twórcą a aspergerowcem polega na tym, że twórca w swoim wymyślonym świecie pomieszkuje, potrafi powiedzieć, że światy, które tworzy są tylko produktem wyobraźni, iluzją. Amanda Baggs została uznana za normalniejszą dopiero kiedy potrafiła zrelacjonować znaczenie swoich intymnych symbolik - podobnie twórca w moim przekonaniu jest bardziej świadomy tego, co robi kiedy potrafi wyjaśnić znaczenie swoich znaków. Żeby pokazać, że nie jest iluzjonistą i że to, co widać nie jest sztuczką powinien pokazać intelektualne zaplecze swoich działań - bo wierzę, że artyści to nie ludzie, którzy tworzą pozory znaczeń a Ci, którzy w specyficzny sposób dokonują refleksji na temat rzeczywistości. Dekonstrukcyjne zabiegi Derridy są skrajnym przykładem wlewania znaczeń w dzieło, które to znaczenia paradoksalnie mogą wydawać się uzasadnione. To wielki spektator kreator - lub szaleniec, model nadpobudliwego widza, który nie stawia granic asocjacjom. Subiektywnie pogłębiać możemy znaczenia w nieskończoność i trzeba wiele samodyscypliny, żeby widzieć w obrazach i rzeczach tylko to czym one racjonalnie rzecz ujmując - mogą być - bo czym są, widz może rozszyfrować tylko w jakimś procencie - odkrywa tylko prawdopodobne znaczenia.
Twórca, jeśli chce być uczciwy, powinien zawężać pole interpretacji i pokazywać kontekst w jakim działo ma być czytane, definiować "wyrażenia" używane, pokazać co one konotują - żeby mogło być obiektywnie zrozumiane. Nie mówię o tym, że są potrzebne uniwersalne symbole - które np. w sztukach plastycznych ograniczałyby nas formalnie (nie możność tworzenia "pustych" symboli) - ale mówię o nie zamykaniu się z eksplikacjami - to powinien być możliwie bogaty, zrozumiały dla widza opis - żeby to, co budujemy miało jak najwięcej wymiarów... Rozwiązaniem jest dialog i interakcja z widzem - samo pokazywanie obrazków jest frustrująco niewystarczające:) Oczywiście mówię tu o własnych ambicjach a ostatecznie każdy korzysta sobie z możliwości komunikacji jak chce. Ostatecznie z pozorów treści, stawiania samych pytań i z przyczynków do myślenia może wykwitnąć coś o wiele bardziej immersyjnego i inspirującego dla widza niż z postawy całkowitej otwartości i przejrzystości - kto wie - może tak jest... Możliwe, że moja postawa to nie sztuka a rodzaj psychologii twórczości:)

Szalenie istotne jest to komu pokazujemy swoje prace, kim jest widz. To widz wyznacza granice dla strumienia wyjaśnień. Jeśli ktoś obejrzał tysiące obrazów nie będzie miał problemów z interpretowaniem wielu złożonych motywów ikonicznych, symboli, struktur i spostrzeże w mig rzeczy, których inny w ogóle nie będzie przypuszczał, treści, których nigdy by nie wykoncypował...

Nie jestem wolny od spektatora-kreatora i ja jako kreator-eksperymentator muszę tłumaczyć to, co robię bo zazwyczaj kiedy używa się całkowicie nowych form czy przewrotnie spostrzega się, interpretuje stworzoną przez siebie formę spektatorzy-kreatorzy nie potrafią dokonać satysfakcjonującej mnie analizy - bo korzystają z istniejących wcześniej wzorów i dla nich produkuję "puste" znaki i to jest całkowicie uzasadnione. Jeśli chcę być zrozumiany - muszę z szacunkiem dla widza, uwzględniając całą psychologiczno - informacyjną sytuację tłumaczyć wszystko na ile to tylko jest możliwe i "puste" znaki definiować - pokazywać ich drugie dno. Ostatecznie cała ta interakcja ewoluuje i wiem, że im więcej włożę wysiłku w tłumaczenie jakiegoś swojego "dowcipu" tym mniej go muszę wkładać przy okazji następnego. Widz uczy się interpretować moje znaki a ja uczę się komunikować to, co mam na myśli tak żeby było jak najmniej wątpliwości, co do treści, które chcę przekazać. Po prostu wychodzę z założenia, że bez względu na to jak głęboka jest moja świadomość problematyczności układu twórca-dzieło-odbiorca, osadzenia komunikatu w obszernym kontekście, historii - precyzyjne tłumaczenie tego, co myślę może służyć tylko jasności i nawet jeśli czasem można popaść w banał tłumacząc coś, co wszyscy doskonale rozumieją - myślę, że ten wysiłek się opłaca. To tajemnice są tania rozrywką:)

W 2006 przy okazji otwarcia wystawy w galerii Schody powiedziałem, że chcę pokazać pryzmat prze który patrzę o ile nie da się go wyciąć - to dlatego, że nie dość że cała ta sytuacja komunikacyjna jest chaotyczna i obiektywnie jest zbyt złożona żeby dokładnie przewidzieć jej wynik - to mam jeszcze świadomość, że treści, które produkuję są subiektywnym komentarzem do rzeczywistości wewnętrznej, zewnętrznej i jedyne co mogę zrobić dobrego w imię upragnionego obiektywizmu - to pokazać jak tą rzeczywistość zniekształcam - mogę pokazać swój subiektywizm, qualia, odczucia - które są m.in. błędem i wypaczeniem... W całej tej sytuacji jest obszerne pole do manipulowania widzem, oszukiwania go, wplątywania go w iluzje znaczeń - staram się nie tworzyć iluzji i wyraźnie dawać widzowi do zrozumienia - to co nie ma obiektywnego sensu jest urojeniem - To, co tworzę - to jest obszerne urojone królestwo, którego jestem jedynym nagim i radosnym królem - czasami tylko zdarza się, że kawałek mojego królestwa w jakiś sposób odzwierciedla fragment rzeczywistości obiektywnej, lub jest strukturą której przypisuję pewne znaczenia - reszta to wypaczenia, przypadki i inne kuriozalne twory:)

To jest moja subiektywna bajka i mam nadzieję, że jej wyjaśnianie nie sprawia wrażenia mentorstwa a jedynie pozwala w przybliżeniu zrozumieć czytelnikowi mój sposób myślenia.

Marzec 2008 (ostatnia zmiana sierpień 2009)


Poniżej Kilka pytań, które na potrzeby bloga Local Philantrophy zadała mi Kazia Pieczyńska-Rothschild.

1. Nie pytam czym jest dla Ciebie sztuka, wiem ze tworzysz dla walsnej przyjemnosci. Interesuje mnie co to jest sztuka, jako byt ?

Pewnie nie zrozumieałem twojego pytania ale postaram się zrobić co w mojej mocy:)
Sztuka to taka gra. Gra gdzie chodzi o to żeby łamać zasady. Im bardziej ktoś nieobliczalny, niespodziewany ruch zaproponuje zdobywa tytuł kreatywnego - co za radość! Ruchem jest udokumentowana reprezentacja umysłowa lub sposób konstruowania takich reprezentacji, które mogą być przedsawione w dowolny sposób, który umożliwi konsumentowi sztuki zrekonstruowanie owej reprezentacji lub tego algorytmu kreacyjnego. Czyli może być to wszystko, jestem relatywistą w tej kwestii. Zmienia się kontekst, zmienia się znaczenie - ten sam obiekt, akcja znaczy co innego, jest sztuką, albo przypadkiem, skandalem, niestosownym zachowaniem, szaleństwem albo genialnym odkryciem - to wszystko reguluje i ustala społeczność. Myślę, że skupianie się na tym czym sztuka jest, jakim bytem, jakie prawa nią rządzą jest nieporozumieniem bo to jest próba wykoncypowania zasad na bazie których mogliwbyśmy ją tworzyć a to jest pułpka, tworzenie rozróżnień i ograniczeń, które są hamulcem dla wyobraźni. Nawet opisana tutaj gra to pułapka bo zamiast swobodnie kojarzyć ze sobą elementy w swojej wyobrźni możesz zacząć się zastanawiać czy to jest wystarczająco ciekawe? czy to jest inne? Zarejestrujesz powtarzalność, zasadę i przestajesz konstruować zostając z niczym, czekając aż nastąpi ten moment błogosławieństwa, natchnienia, olśnienia, odpowiedzi a ten moment może nigdy nie nadejść. Także sztuka jako byt, zjawisko, fenomen to jest dla mnie absolutna wolność konstruowania reprezentacji umysłowych. Wszystkoizm. W obiektywne piekno nie wierzę. To wszystko dzieje się w umysłach, które ulegają politycznym, marketingowym zabiegom, są zmienne i mogą przypisaywać tą samą wartość skrajnie różnym rzeczom. Dlatego rynek sztuki to jest dla mnie swego rodzaju hochsztaplerstwo, tworzenie sztucznych hierarchii opartych głównie na pieniądzach i mitologizacji opartej na przeintelektualizowanym estetycznym widzimisie bez racjonalnych uzasadnień. Zdolnych ludzi jest cała masa ale najzdolniejsi (o dziwo!) są ci w których ktoś zainwestuje i których sprytnie zareklamuje, dając im czas żeby wyprodukowali odpowiednią ilość obiektów, akcji. To jest kierowane albo przypadkiem albo umiejętynym sprzedawaniem samego siebie ale raczej z rzadka, jesli wogóle kiedykolwiek, jakąś tam obiektywną miarą wyjątkowości tworów tych producentów. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak miałby wyglądać mierzenie piękna. Jak ktoś widział kiedykolwiek wybory miss to doskonale zrozumie o co mi chodzi. A i tak biologiczna atrakcyjność wydaje się bardziej realna i mierzalna niż atrakcyjność, wartościowość tworu czysto intelektualnego, konceptualnego... Łatwiej wyobrazić sobie mierzenie niepowtarzalności ale prawda jest taka, że jak coś jest zupełnie wyjątkowe to nikt tego nie jest w stanie zrozumieć w momencie kiedy się to wykluwa, bo zwyczajnie nie ma ram pojęciowych żeby to wychwycić, ogarnąć, zrozumieć, docenić nie ma filtra, matrycy na takie wzory bo np jest to sztuką która nie posiada autora, lub ma ich zbyt wielu by kogokolwiek wyróżnić, bo np jest sztuką, której autorem nie jest człowiek a program lub maszyna, bo np dzieła realizują się w takich przedziałach czasowych, że nikt nie jest w stanie tego zaobserwować skupiając się na tu i teraz. Pewnie teraz rodzi się gdzieś prawdziwa sztuka, a nie taka tam rzemieślnicza masturbacja jak moja i jeszcze długo nie będziemy mieli o tym pojęcia. Tak jak ze zmianą paradygmatu w nauce - obowiązująca teoria może być ślepa na to czego nie zakłada... Także nade wszystko eksperyment i konstruowanie bez przesadnego przywiązywania się do teorii. I przede wszystkim uważam, że powinniśmy pozbyć się słowa sztuka albo zrzec się przynajmniej takiego świętojebliwego do tego słowa stosunku. I jeszcze nawiązując do pierwszej części twojego pytania - ja nie robie tego dla przyjemności - to co robie jest męczące, frustrujące i trudne. Robię to bo to ciekawe a nie dlatego, że przyjemne. Przyjemnie jest skończyć to robić i mieć to dobrze zrobione... a czy to sztuka z cudzych definicji, czy obłed z jakichś diagnostycznych przewodników nie intersuje mnie zupełnie.


2. czy uwazasz ze prawda jest praktyczna ?
w kontekscie swojej tworczosci

Nie szukam prawdy w sztuce... i nie sądzę żebyśmy mieli wgląd w to jakimi rzeczy są naprawdę. Mamy swoje modele rzeczywistości w sztuce i nauce i one są istotne własnie o tyle o ile nam się przydają, o ile możemy dzięki temu zmienić swoja przyszłość. To inżynierskie manipulacje i praktyczne konsekwecje wiedzy pokazują nam granice naszego rozumienia, naszej deterministycznej wolności. A o sztuce myslę jako o adaptacyjnym eksperymentowaniu z reprezentacjami umysłu. Im więcej takowych wchłoniesz zrozumiesz, wyprodukujesz tym bardziej płynnie możesz potem rozszyfrowywać to co cię otacza. To jest bardzo praktyczna, uelastyczniajaca rola sztuki...

3. Dlaczego wariaci są tacy wazni dla spoleczenstwa?

Wariaci czy szaleństwo to są ekstrema wszelkiej maści. Jesteśmy zwierzętami społecznymi i mamy regulujące wiele dziedzin życia normy i pewnie duża część z nich jest ewolucyjnie uzasadniona. Kazirodztwo stanowi zagrożenie dla potomstwa, agresja i kłamstwo nie służą współpracy i dbaniu o wspólne interesy, religijne obrzędy służą pewnie wspólnocie i podtrzymywaniu więzów, które mogą się zwyczajnie opłacać - ludzi, którzy łamią te zasady się wyklucza. Ma to swoje plusy.
Jendak norma ucina wszystko to co wystaje. Zarówno na plus jak i na minus. Wariaci są różni - katatoniczni, paranoiczni, maniakalni czy depresyjni ale zawsze potrafią wstrząsnąć stabilnym porządkiem i to jest ekstremalnie dobre. Pozwala to spojrzeć na rzeczywistosć z innej nieujednoliconej społecznie perspektywy, przez skrajnie indywidualne podejście można dokonać czynu heroicznego, rewolucyjnego bądź zbrodniczego i w obydwu wypadkach dowiadujemy się jakie jest spektrum stanów umysłu - co kryje się w umysłach tych tak zwanych normalnych ludzi, czego ci nie pokażą na spotkaniu swojej wspólnoty a co ewidentnie w nich siedzi bo potencjał do bycia wariatem zawiera w sobie każdy. Dzięki temu możemy temu zapobiegać odkrywając jaka jest geneza wynaturzenia, bądź prowokować rozwój cech kreatywnych przyglądajac się jakie biologiczno-poznawcze przyczyny się za tym kryją. Przechadzając się po Luwrze czy Prado zawsze sie zastanawiam jak wiele musieli poświęcić ci twórcy, żeby dzieło powstało. Zazwyczaj łamali tabu, konwencję, poświęcali na to masę czasu, pieniędzy często nie majac gwarancji, że ktokolwiek to doceni, zrozumie czy im zapłaci. Jednoczęsnie wiem, że do tej pory mogą być tak popularni bo ich dzieła są tak dziwne, przedstawiaja zupełnie nietypowe reprezentacje umysłowe. To nie byli normalni ludzie w żadnym sensie. Gdyby byli normalni nie ryzykowali by tak wiele. Podobnie naukowcy, którzy testują leki na samych sobie, narażają się na skrajnie niebezpieczne warunki tylko po to by uzyskać wynik. To wszystko jest rodzaj hazardu. Normalni ludzie siedzą na kanapie zagryzają czipsami piwo i pracują kilka godzin dziennie robiąc coś co z pewnością jest komus potrzebne... Kolejna rzecz jest taka, że poglądy popularne bardzo rzadko są najbardziej racjonalne. Zwłaszcza w Polsce. Jestem wariatem bo z taką lekkością mówię tak dla: energii lnuklearnej, gmo, związków homoseksualnych, in vitro, aborcji, eutanazji, eksperymentów na komórkach macierzystych itd. i jest to szalone nawet kiedy mówię to wśród wykształconych ludzi a mówię tak poniewż jestem rysownikiem a nie naukowcem, dlatego oddaję głos naukowcom a nie opieram się na intuicji czy jakiejś wierze a oni w większości nie widzą w tym realnego zagrożenia a gamę spektakularnych możliwości ograniczającą w konsekwenjci ludzkie cierpienie. To też jest szaleństwo w naszym społeczeństwie choć korzyści dla nas wszystkich byłyby ogromne gdyby te kwestie nie były kontrowersyjne.

Ale jednocześnie nie jest to apoteoza szaleństwa. Wariaci to nie święci czy geniusze tego nie da się tak uprościć- to jest stereotyp i schematyczne myślenie. Ekstremalne stany umysłu nie zawsze prowadzą do czegoś konstruktywnego. Można być savantem i nie zdawać sobie sprawy ze swojego geniuszu i nigdy nie wykorzystać swoich zdolności w sensowny sposób, można mieć niezwykle wyobraźnię umożliwiajacą ekstremalnie złożone reprezentacje ale bać się ich i nigdy nie przetworzyć ich w celach artystycznych, nigdy ich nie dokumentować tonąc w nich bezpowrotnie. Wyodrębniam też kategorię geniuszu przypadkowego i nazywam to - schizophrenic serndipity - schizofreniczne przypadkowe odkrycie jest wtedy kiedy poprzez swoje szaleństwo generujesz dużą ilość hipotez, urojeń, historii i wyobrażeń, że przez samą ich ilość i dziwnosć zaczynają się wyłaniać takie, które mogą być poznawczo wzbogacajace a rozwiązania , koncepcje moga przypadkowo pasować jako rozwiąznaie zagedek, ktorymi nie koniecznie schizofrenik musiał się zajmować ale może odbywać sie to ze znacznie mniejszym udziałem świadomosci niż wtedy gdy poszukujesz odpowiedzi na świadomie zadane sobie, konkretne pytanie, z uważną pracą nad metodami dochodzenia do prawdy ... Są schizofrenicy, którzy cierpią i nigdy nie będą mieli sznasy na wiele rozkoszy życia codzinnego. To się powinno leczyc a nie pięlgnować. Sam jestem za farmakologią i wierzę, że duży odsetek wariatów (choć nie wszyscy) ma rzeczywiscie zaburzoną chemię mózgu, ma anatomiczne zmiany czy uszkodzenia. Choć nie ma jeszcze wyznaczonych bilogogicznych markrów, które pozwalają w stu procentach skutecznie stwierdzić chorobę są badania, które pokazują różnice genetyczne, różnicę ekspresji genów w mózgach zdrowych i chorych, różnice w badaniach krwi w końcu różnice w pracy mózgu obserwowane przy okazji badań fmri. Czyli wariat na płaszczyżnie społecznej, psychologicznej czy bilogicznej to nie to samo ale niezależnie na jakiej płaszczyźnie by tego nie rozpatrywać przyglądanie się dziwactwom, stanom wyjątkowym uczy z pewnoscią bardzo dużo - jak powstają i dlaczego i to można wykorzystać...


4. Nie jestes artysta popularnym, mnie to boli bo bardzo przemawia do mnie Twoja sztuka, ale moze to dlatego, ze oboje mamy inne lepsze predyspozycje to przeksztalcania swiata w sztuke. Czy fakt Twojej niepopularnosci na rynku sztuki mozna wytlumaczyc istnieniem luki prawdziwosciowej ktorej nie da sie wyslowic, po miedzy tym co odtwarzasz z wyobrazni a tym co rysujesz.

Nie wiem czy mam jakieś szczególne predyspozycje... Raczej nie sądzę. Przestałem się interesować rynkiem sztuki kiedy po dużej wystawie w CSW nie doznałem żadnych pozytywnych konsekwencji prócz ciekawej recenzji w Tygodniku Powszechnym, który ostatecznie nie interesuje mnie wcale i bardzo krytycznej oceny moich prac w Obiegu (co akurat uważam za powód do dumy). Nic nie sprzedałem ani żadna galeria nie zechciała mnie promować. Przestałem się interesować po tym jak wysłałem setki jesli nie tysiące maili do Warszawskich i Berlińskich galerii i dostałem może dwie obszerniejsze odpowiedzi, które były odmowne. Nie intersują mnie ludzie, których ja nie interesuję. A co do luki i nieadekwatnosci opisów moich wyobrażeń... Ja chce dokumentować stany swojego umysłu i nie specjalnie interesuje mnie jak będzie to dobre, ładne, piękne czy atrakcyjne. Chcę to zorbić jak najprecyzyjniej ale przestaje mnie interesować to jak to jest przedstawione, raczej chodzi o to żeby było jak najdokładniej odzwierciedlone, żeby oddać przestrzenną strukturę tych obiektów, które pojawiają się w mojej wyobraźni a z tej symetrii jestem raczej zadowolony. Z czasem wyobrażone i przedstawione staje się coraz częściej równopostaciowe. Interesuje mnie co pokazuję i dla mnie osobiście bez różnicy jak to zanotuje. Faktem jest, że dla widza lepiej by byłoby żeby te obiekty były z pleksii tak jak je sobie wyobrażam, żeby miał podane to niespłaszczone, bo 3D nie każdy jest w stanie odczytać poprawnie z 2D. Ale co zrobić ? to byłaby potężna inwestycja... Może to jest powód dla którego nikt tego kupować nie chce. Możliwe, że wielu zraża fakt, że otwarcie mówię, że nie mam nic do powiedzenia, że to czyste abstrakcyjne formy i że to nic nie znaczy. Ludzie oczekują historii, mitologii, onanizowania się tym całym blichtrem erudycji, gadatliwym uzasadnianiem swoich gówienek. Ja nie kłamię. To jest puste. Z rzadka ukrywam jakieś symboliczne znczenie, czasami tytuły nawiązują do moich zainteresowań ale to nie musi znaczyć że w poszczególnych rysunkach jakąś treść zawieram. Ale naprawdę - to czy ktoś to lubi bądź nie nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. Jesli nie sprzedam ani jednej pracy, którą robię dla siebie nie zmartwi mnie to w najmniejszym stopniu. Nie jestem sprzedawcą, akwizytorem robię wszystko co mogę żeby to pokazywać, wystawiać ale nie będę łasił się do ludzi którzy nie są w stanie dwóch zdań w mailu napisać lub może nawet obejrzeć portfolia, przejrzeć zawartości mojej strony www. Może to kwestia marszanda, menago czy innego czarodzieja, może kwestia gówienkowatości tego co robię. Nieważne. Najważniejsze, że robię dokładnie to co chcę i jak chcę. Czasami oczywiście wolałbym użyć bardzoiej trwałych materiałów, czasami wolałbym żyć z tego co robię od ponad 15lat ale też mam świadomość, że na to wszystko trzeba czasu... Ostatecznie odpowiada mi sytuacja kiedy moi pracodawcy nie mają ze sztuką nic wspólnego i nie muszę spełniać w tym co robię niczyich warunków, kiedy króluję sobie na swoim pustym dworze. Galeria, kurator to są ograniczone wybory, selekcja i oceny - bez przesady, lepiej bawię się w bezstresowej piaskownicy swojej wyobraźni.

5. Gdzie tak naprawde sa granice absurdu ?

Świadomosć sama w sobie jest tak paradoksalna i absurdalna że myslę, że nie ma żadnych granic absurdu! Absurd w sztuce ma granice to się nudzi prędko. Kiedy można powiedzieć wszystko i przypadkowe zdania stawiane są na równi z elaboratem, dysertacją czy innym przemyślnie skomponowanym dziełem. Jednocześnie absurd to wolność i świadomosć, że mogę sobie z dupy pierdolnąć dowolny tekst, który nie będzie śmieszył nikogo prócz mnie jest przyjemnie łechcąca i lubię z takiej sposobności korzystać. Podoba mi się to, że nie muszę się z tego nikomu tłumaczyć, nawet swojemu psychiatrze jak robię to na papierze w ramach eksperymentów rysunkówych, w ramach rozwijającej, kulturalnej gry. Dlatego absurd mnie pociąga. To jest rozluźnianie granic, uelastycznianie myslenia. Ale ten absurd jest tylko na poziomie semantycznym, na poziomie treści. Jesli absurd, paradoks groteska byłyby fundamentem dla form, które sobie wyobrażam brakowałoby im konstrukcyjnej, architektonicznej spójności. Tam nie ma przypadkowości. Poza tym absurd kończy się kiedy wspinam się na meta poziom, kiedy próbuję wyjaśnić swoją zabawę. Bo to że tworzę rzeczy absurdalne nie znaczy, że to jest wszystko co mam w głowie. Mówiąc, że uprawiam kulfonizm, schizo pop w żartobliwy sposób manifestuję tą paradoksalną egzystencjalnie sytuację - istniejesz i jednocześnie jest to niemal jedyna wiedza jaką posiadasz a większość z tego ,co wydaje ci sie, że wiesz o świecie to twoja wyobraźnia czy interpretacja faktów a jesli już uda ci się coś sensownego odkryć to najczęściej jest to przypadek, którego też nie rozumiesz. To jest śmieszne, to jest tragiczne to prowokuje moją epileptyczną, błazeńską reakcję. Granicą absurdu jest też sposób w jaki realizuję swoje łamanie symetrii, porządku, sposób w jaki ja pojmuję absurd, sposob w jaki ja rozumiem przypadkowość, sposób w jaki rozumiem śmieszność, istotność. Za każdym razem ogranicza nas zmienny aczkowleik do pewnego stopnia algorytm wg. którego myslimy... To się da czytać to się da zaobserwować, to się da zrozumieć do pewnego stopnia...

6. Dokonalismy razem i dokonujemy spolecznego coming outu jezeli chodzi o nasze przypadlosci, jeszcze nie zaatakowalo nas ONR ale mimo to uwazam, ze robimy cos dobrego dla narodu, dla sztuki pomimo ze oni jeszcze tego nie widza i moze nie zobacza. Co sadzisz na ten temat ?

Hehe. Ok. Nie obchodzi mnie naród bo to jakiś abstrakcyjny twór, który mnie przraża - to ta masa, która się zbroi i naciska czerwone guziki odpalajace głowice jadrowe i uważa, że to jest super i że w imię tych piekielnie namacalnych bogow, ojzczyzn warto poświęcać życie. ble.. Nie utożsamiam się z 40 milionami ludzi ani z 6 czy 7 miliardami. Mogę sympatyzować z kimś kogo znam i rozumiem więc jeśli robię coś dla kogoś to dla tej garstki - choć tu nie wiem czy nie zawyżam liczby hehe. Coming out schozofreniczny to jest moj bunt przeciwko etykiecie, z którą trudno mi się po lekturach z psychologii i psychatrii do końca utożsamić. Sam bym się diagnozował jako dwubiegunowy. W każdym razie robię to dla siebie, żeby to mnie postrzegano lepiej, pełniej. Przy okazji tego rodzaju przypadłości musisz przeanalizować w pewnym momencie takie pojęcia jak prawda, fałsz, obiektywne, subiektywne, racjonalne, irracjonalne - i oczywiscie to wszystko może sie wydawać przesadnie górnolotne i napuszone ale to wydaje się nieuniknione, żeby zrozumieć swoją sytuację. Odkrywasz wtedy kilka rzeczy - to co myślisz nie jest zależne od twojej woli, jakość tego myślenia od tego nie zależy, nie jesteś w stanie obiektywnie, trzecioosobowo ocenić własnych zachowań dlatego systematycznie coraz bardziej dystansujesz się do własnych przekonań i przestajesz wierzyć w swoje interpretacje bo spostrzegasz jak daleko one odbiegają od rzeczywistości albo precyzyjniej to ujmując od sposobu w jaki rzeczywistość postrzegają ludzie z twojego otoczenia. Kiedy sobie to uświadomisz, kiedy w końcu narzucisz sobie taki dystans, sceptycyzm, poznawczy defetyzm, higienę, dyscyplinę w myśleniu, kastrując siebie z pretensji do prawdy odkrywasz, że urojenia, paranoje, nie weryfikowanie swoich przekonań to nie jest coś co dotyka tylko wariatów, że w różnym stopniu dotyka to innych ludzi, że oni nie stosują takich zabiegów prewencyjnych, nie wypłukują błedów a czasami wręcz je kultywują. Wszystko byłoby ok gdyby nazywali to sztuką i śmiali się z tego kiedy ktoś tego nie rozumie jednocześnie nie starając się stanowić podług swojej estetyki prawa. Szaleństwo uświadamia ci, że największym szaleństwem jest świętość - każde poznawcze usztywnienie, petrfyfikacja zamkniecie się na zmiany, modernizacje - bo to esencja obłedu, to odseparowanie, fraktalne pęcznienie reprezenacji umysłowych, których nie konfrontujesz z rzeczywistością i ludźmi dookoła im dłużej w tym trwasz, tym bardziej upośledzona komunikacja i niezrozumiały model, który stwarzasz. Ja to nie jest nic stabilnego, kurczowe trzymanie się jakiejś tożsamości jest niebezpieczne bo nie jestes w satnie odzwierciedlić w świadomości płynnie zmieniającej się rzeczywistości. Jakby usilnie starać sie we wszelkich pecetach zachować Windows 98 na wieki wieków amen i karalibyśmy wszystkich, którzy maja czelnosc manipulować przy tym systemie to byśmy się zesrali nie osiągneli cokolwiek. ONR-owiec bogobojny narodowiec czy człowiek wierzący, że chorzy psychicznie są nieobliczalni, nieracjonalni, nieuleczalni, że to jest zero jedynkowe i że to upoważnia do wykluczania kogokolwiek z dyskursu publiczengo to są właśnie ludzie którzy nie zaktualizowali oprogramowania i mam nadzieję, że mój i twój coming out się do tej aktualizacji przyczynią. Myślę, że konserwatywnie myslący w tych kwestiach będą zmuszeni zmienić poglądy pod naporem informacji i dowodów bo tak jak porusza się coraz częściej temat napiętnowanej bez racjonalnych powodów mniejszosci homoseksualnej, coraz częściej mam nadzieję będzie mówić się o różnego rodzaju chorych. Liczę na to że sieć, alternatywne dla mainstreamowych mediów źródła informacji coraz częściej będą poruszać tematy tabu. W sieci znajdziesz filmy o schizofenii takie jak Aleksadnry Panisko o mnie w telewizji publicznej czy wiodących stacjach prywatnych pewnie nie uraczysz... Chyba że u Drzyzgi w pop wydaniu ze zdekomponowymi, przerywanymi co chwilę reklamami dialogami do niczego nie prowadzącymi. Dwóch pokracznych typów opwie jak to schizofrenia jest czystym złem i że szatan ich opentał a egzorcyzmy przyniosły ulgę... ble.

7. O co chcialbys byc zapytany w tym wywiadzie ?

Podoba mi się jak zadajesz pytania, które Ci się same nasówają. Im bardziej kłopotliwe będzie to dla mnie pytanie tym lepiej bo to daje sposobność do uświadomienia sobie czegoś nowego o tym co robię. Im bardziej prowokujesz mnie w swoich pytaniach tym lepiej. Ale spodziewam się, że ze swoim temperamentem i analityczną tendencją którą zdradziłaś w zadanych już pytaniach każde następne też będzie dobre...

8. Jak nalezy czytac Twoje prace ?

Tak jak chciałbym żeby czytano wszystko dookoła. Ze zrozumieniem. nie imputując mi swoich treści, ze świadomością, że to do czego twórczość ma prowokuje może nie być moją zasługą. Nie odmawiając temu na wstępie wartości. To że czasem jest to absurdalne, nie znaczy że jest takie zawsze lub, że nie ma to jakiegoś uzasadnienia, które nie nasówa się od razu. W jednym miejscu puste w innym pełne, jeden wymiar zerowy inne niezerowe i one wszystkie zmieniają sie z czasem i to wszystko ma jakąś przyczynę... Można na to patrzeć jak na modyfikowane genetycznie zwierzątko, podlegajace nieustannie zakażeniom wirusów, które mutują jego genotyp w odpiedni sposób... Jak na roślinę, która kiełkuje i rośnie w różny sposób w różnych warunkach... jak na robota którego nieustannie modyikują oddziały mechatronicznych inżynierów... Jednocześnie podkreślam w moich abstrakcyjno-nadrealsitycznych koompozycjach często nie zawiera się żaden komunikat. Tam nie ma nic do zrozumienia, to czysta forma ale można to ująć jako przedstawione reprezentacje umysłowe i należy to wtedy oceniać w odcięciu od genezy ich powstania - diachronicznie powiedzmy, zestawiając. porównując z innymi podobnymi tworami, natomiast kiedy się je chce zrozumieć trzeba sobie uświadomić, że reprezentacje te powstają w wyniku i obok reprezentacji, które je powodują i wtedy czytać to trzeba synchronicznie, z całym kontekstem. Świadomość, że scjentyzm zmiksowany z niedualnymi nurtami mistycznymi są podstawą mojego myślenia w ogóle może się okazać potrzebna kiedy ktoś zapędzi się w nadinterpretacjach, kiedy ktoś przeczyta jakieś bez sensu zdanie, kiedy zobaczy jakąś totalną głupotę w moich tekstach może powinien mieć z tyłu głowy że pisze to schizofrenik a tym bardziej, że autorem jest człowiek z poczuciem humoru nietraktujący przsadnie poważnie tego co robi, tego co tu pisze...

9. Jakie sa skladowe Twojego procesu Tworczego ?

Te szczegóły techniczne, punktowanie każdego etapu może być nudne dla czytelnika, zwłaszcza, że zainteresowanym psychologią twórczości, czy samą twórczością z pewnoscia wyda się to znajome, oczywiste i niewarte opisu ale ja zawsze lubiłem dowiadywać się jakie jest zaplecze warsztatowe twórców, Ty mnie prowokujesz więc postaram się to zrobić rzetelnie. Tzn technika jest banalna, lubie prostotę i raczej najciekawsze są koncepcje....

Kiedy rysuję na zamówienie, robię projekt pod konkretną treść, lub chcę opowiedziec jakąś historię, omowić jakiś temat zwykle robię kilkanaście kilkadziesiąt szybkich notatek pomysłów, szybko szkicując wymyślone kompozycje. Potem wymyślam następne tak długo aż przestanę mieć energię i nie moge już urodzić żadnego pomysłu. Zwykle narzucam sobie jakieś ramy czasowe, żeby nie przedłużać tego w nieskończoność. Potem zastanawiam się który pomysł wydaje się najciekawszy czy można je jakoś zmiksować, pozmieniać by były lepsze. Wybieram 3,4 które wydaja mi się zajebiste, które wydają się najciekawsze wizualnie i które najlepiej oddają ideę i realizuję je w formie niemal skończonej ale dalej szkicowej a kiedy klient przyklepie jeden jest doskonale i robie na czysto... Zazwyczaj klient nie akceptuje i następuje proces kuriozalnych korekt, które niszczą spójna pierwotną koncepcję a efekt końcowy jest jakąś pokraczną hybrydą, kompromisem jego wizji i mojej. Kiedy robię dla siebie po intensywnym mysleniu i szkicowaniu zazwyczaj nie mam problemu z szybkim wybraniem najlepszego projektu. Wszystko to działa kiedy włoży się odpowiednio dużo czasu w ten proces i kiedy potrafi się zachować dystans i traktuje się to jako czystą zabawę...

Jednocześnie nie wierzę w natchnienie, wenę czy jakieś szczególne okoliczności, które muszą nastąpić, żebym mógł coś zrobić. Za każdym razem wygląda to tak samo mechanicznie, jest tą samą ciężką pracą. Raczej liczy się tu systematyczność, uważność niż łąska boża, oświecenie czy inne skrajności. W takim procesie o ile trwa odpowiednio długo i koncentracja nie jest zbytnio rozproszona raczej za każdym razem można sięgnąć swojego maksimum - tzn. być usatysfakcjonowanym ze swojego działania mając jednocześnie przekonanie, że to była najlpesza rzecz na jaką mnie stać.

Kiedy robię większe kompozycje, z wyobraźni, nie troszcząc się o sens, znaczenie... Zwykle rysuję na papierze, duże kartony, które rysuję zazwyczaj kilka tygodni - wtedy robię tak:

- długi proces inkubacji, noszenia się z pomysłem, wymyślania w głowie planu realizacji przedsięwzięcia, schematu ogólnego, kompozycji, pojednyczych elementów
- szkicowanie ołówkiem tego co wymysliłem a potem dodawanie kolejnych warstw, kolejnych obiektów komponujących się w relacji do tych wymyslonych poprzednio. wtedy często łaczę je w jeszcze bardziej złożone, pojedyncze obiekty będące sumą kilku poprzednich, przeplatam je i przestrzennie komplikuję, scierając co chwila fragmenty, udoskonalajac je. Wszystkie elementy wyobrażam sobie przestrzennie jako 3D obiekty, rzeźby i chciałbym żeby kiedys funkcjonowały jako wolno stojące instalacje lub części jakiejś animacji.
- kiedy proces szkicowania trwa już zbyt długo i zaczyna mnie męczyć, kiedy nawarstiwę już obiektów do tego stopnia, że ledwo mogę się połapać co jest gdzie, kiedy wszystko wydaje mi się przyjemnie złożone i zupełnie sprzeczne z intuicjami, kiedy jest to niepodobne do niczego co widziałem kiedyś zaczynam poprawiać kontury cinkopisami
- kiedy wszystko jest już utrwalone, kładę kolor - akwarela, tusz, markery
- potem zazwyczaj muszę poprwić wyblaknięte kontury, wzmocnić je by formy były wyraziste, kładę wtedy światłocień cienkopisami i ten etap jest najprzyjemniejszy bo z każdą kreską efekt jest coraz bardziej ciekawy

Kiedy rysuję do bloga, rysując codziennie przez długi okres staram się by całe kompozycje powstawały tylko i wyłącznie w głowie. Kiedy mam do zagospodarowania A3 nie jest to format który pozwala namnożyć tak olbrzymią ilość elementów, żeby przekraczało to pojemnosć mojej pamięci. Dlatego badam jej granice. Kładę się na łóżku patrzę w sufit i leżę dopóki nie zobaczę oczami wyobrażni skoczńczonej pracy. Kiedy wiem w najmniejszym szczególe jak wygląda bryła, pod jakim kontem ją przedstawić żeby była czytelna dla widza siadam i mechanicznie przerysowuję ją starając się nie improwizować zanadto, uczciwie oddając to co mam w głowie. Złożoność tych form zależy głównie od czasu. Blogi rysunkowe jako całość tak właśnie powstawały. Wzieło się to przede wszystkim z:
1) chęci eksplorowania swojej wyobraźni - co mogę sobie wyobrazić czego nie widziałem nigdy wcześniej, co nie będzie podobne do niczego co znam...
2) z tego, że swego czasu wierzyłem głeboko, że da się na podstawie tak konstruowanych kompozycji, kiedy odnoszę się nieustnnie do jednej kartki papieru a3, kiedy korzystam tylko i wyłącznie ze swojej wyobraźni - wyróżnić zasady, reguły wg. których działa moja wyobraźnia, wg. których powstają moje prace, że pozwoliłoby to przy odpowiedniej ilości egzemplarzy, przykładów stowrzyć algorytm, program, który rysowałby tak jak ratz. Oczywiście mimo, że te reguły, które są mi znane explicite, których jestem doskonale swiadomy, które wydaje mi sie, że potrafię wyłożyć osobie postronnej i które wydają mi się dosć proste nie wydają się takie dla programistów. Kiedy opowiadam jakiemuś informatyowi o tym pomysle zazwyczaj mówi, że nie zdaję sobie sprawy ze złożoności takiego przedsięwziecia i że za dużo tzw IFów musiałoby być w takim gigantycznym kodowanym poemacie...
Jeden człowiek żartując sobie ze mnie zapytał czy mam na myśli to, że chcę odtworzyć odtworzyć 6 warstw kory...
Ponieważ nie znam się i dalej wydaje mi się to możliwe, choć moja wiara jest płytsza, ciągne blogi w tej samej konwencji licząc na to że będę miał kiedys sposobność stworzyć przy współpracy z kimś taki program. Może kiedyś w jakiejś manii zaczne sam kodować, żeby po 10 latach samemu przekonać się, że idea ta jest tylko zabawna. Jeśli się to nie uda to trudno jest to w takim razie długa opowieść, dokumnet o psychotycznej wyobraźni działającej bez żadnego praktycznego celu... Ot taki żart.

Także podsumowując ten przydługi wywód, do którego sprowokowałaś wariata wyróżnię poniżej podstawowe składowe tego procesu:

- inkubacja - tworzenie szczegółowej wizji w głowie i planu jej realizacji
- szkic - wstępny zarys idei
- inkubacja - tworzenie kolejnej wizji mającej za podstawę zanotowaną wizje poprzednią
- iteracje - szkic i inkubacja następują naprzemiennie
- akceptacja - ostateczne zakończenie szkicowania
- utrwalanie - wszelkie zabiegi utrwalające szkic zgodny z umysłową reprezentacją - kontur, kolor, światłocień

Ale jednocześnie zastrzegam i podkreślam. To nie jest wg mnie przepis na sztukę, nie uważam, żebym robił sztukę bo mnie to szczególnie nie interesuje, nie uważam, że to uniwersalna recepta ani że jestem szczególnie kreatywny. To jest niekompletny opis tego jak robię to co robię.


10. A teraz z innej beczki, wiem ze kiedys trafisz do jakiegos slawnego kolekcjonera. Ale puki co sam jestes opiekunem swojej sposcizny, jak wyglada zycie w "Ratz Collection" ?

Ratz collection to 47m kwadratowych mojego mieszkania, które zapełnia się setkami rysunków, które niebawem zaczną mi utrudniać życie zajmując coraz więcej przestrzeni. Dlatego możliwe, że warto byłoby zaprzestać produkować, przynajmniej chwilowo, to coś, co wielu postrzega jako maniacką nadproduktywność, paroksyzm schizofrenicznej nadpłodności i marnotrawienie potencjału intelektualnego, zwyczajne dziwactwo. Całe szczęście mogę część wyeksponować w domu swoich rodziców ale oni mają tendencję do wieszania najciekawszych prac w najciemniejszych korytarzach a najmniej ciekawe z mojego punktu widzenia prace eksponują w salonie. Robiąc duże rysunki skazuję się na kłopoty z oprawianiem, to jest zdecydoawanie nietania zabawa, powierzchi na ścianach brakuje więc często muszą kurzyć się zwinięte w rulon. Kilkumetrowych rysunków nie sposób dobrze sfotografować małpą którą mam, w domowych warunkach, kilkaset rysunków czeka więc na profesjonalną dokumentację a póki co w prymitywnej formie, nieostre, rozmyte, z przekłamanymi kolorami i lepione w fotoszopie można je w większości oglądać na www.ratz.pl. Kiedyś będą zaprezentowane ładniej ale jeszcze nie teraz. Wiele z tych prac na żywo widziałem tylko ja, pochowane po kątach, jeszcze długo bedą czekały na ekspozycję o ile wogóle kiedykolwiek do tego dojdzie... Nikt nie dzwoni i nie pyta czy mogę coś dla niego narysować, nikt tego nie kupuje, ostatnio nawet podjąłem współpracę z firmą buh buh (www.buhbuh.pl) która zdecydowała się umieszczać rysunki na koszulkach ale tego też nikt nie chce. Czyniąc tę historię jeszcze bardziej przygnębiającą moge dodać, że musze parać się jakimiś durnymi pracami fizycznymi i psychicznymi, żeby mieć za co się utrzymać - chociaż może nie jest to takie przygnebiające biorąc pod uwagę to, że wielu zdolnych plastyków, których znam jest w dokładnie takiej samej sytuacji - czyli to normalność. CV wysłać można 200 razy a nawet 300 licząc na to że dostanie się pracę głupawą ale trochę mniej, jako grafik tzw komputerowy czy detedpowiec ale po tych kilkuset razach już przestaje się chcieć. Jak wierzysz, że trafię kiedyś do jakiegokolwiek kolekcjonera to gratuluję beztroskiej fantazji i nadzieji godnej bardzo moherowego mohera. Na razie doświadczenie wskazuje na to, że stopień otwartości galerników i tzw specjalistów jest zerowy. I to nie chodzi o to, że robię z siebie ofiarę - już dawno się z tym pogodziłem, kryzys, bieda i do tego świadomosć istotności jednego podstawowego pytania: dlaczego niby moją akurat wyobraźnią ma sobie ktokolwiek zawracać głowę? Są inni kreatywni, bardziej komunikatywni, mili i normalni. Jest masa zdolnych ludzi, pracowitych i pomysłowych ale jesli nie robią czegoś praktycznego to muszą liczyć się z tym, że będą biedni... Sztuka to utopia w biedzie wszelkiego rodzaju, kiedy rynku sztuki nie ma, kiedy jest skarłowaciały, nie działa tak jak powinien kiedy zwyczajnie ignoruje sie artystów. I to nie chodzi o pretensje, akurat nie jestem zdania, że za wszelka cenę trzeba bronić tych urojonych landów, tych wysp nonsensu, wymyślonych królestw i bynajmniej nie wynika to z niskiego poczucia własnej wartości ale ze świadmości tego jakie są relacje między ludźmi, jak niewielka garstka chce się wgryźć w cudzy miąższ mając swój przepyszny lub zwyczajnie mając perspektywe pewniejszego, dużego zysku za sparawą kogoś innego. Jest naprawdę wielu ludzi w których warto inwestować i nie czuję się od nich lepszy i jestem przekonany, że w ludzi kreatywnych inwestycja przynosi większą korzyść niż inwestowanie w GMO. Kreatywność potrzebuje tylko cieplarnianych warunków i mam takie, idealistyczne być może wyobrażenie, że każdy ma w sobie mikrokosmos, który może w odpowiednich okolicnzościach, przy iskrze zapalnej rozpyknąć się czarownie w kosmos. Kończąc - każdą swoją pracę szanuję, pielegnuję i staram się wykonywać prace na coraz trwalszych materiałach o ile mogę sobie na to pozwolić, kolekcjonuję się i kumuluję to jak jakiś Henry Darger, lepię tą swoja norę jak Kurt Shwitters, toczę tękulke odchodów jak jakiś żuk gnojarz... Nie chcę sprzedawać tego za groszę licząc, że nabierze wartości, z jednoczesną świadomością, że jak potencjalny kupiec usłyszy ode mnie cenę, ode mnie nieznanego artysty wariata, cenę, która jest dla mnie realna i bez naciągania oddającą ilość wysiłku i cenę materiałów to prędzej puknie sie w czoło, odwróci na pięcie obrażony że mam go za naiwnego niż zrobi przelew... Niech spierdala. Naprawdę nie muszę tego nigdy sprzedać. Peace and love - to wszystko co mam do powiedzenia ;)

23 lipca 2013


Poniżej Kilka pytań, które na potrzeby bloga noilbranc.wordpress.com zadał mi Noil Branc:

1: Wierzysz w istnienie ‚uniwersalnej estetyki’?

Uniwersalność w przypadku 7 miliardów ludzi jest możliwa o tyle o ile jesteśmy jednym gatunkiem. Jakiś na przykład szympans bonobo ma uniwersalną etykę czy estetykę o ile preferuje pewne wybory, które preferują, podzielają z nim inne szympansy bonobo… Mniej lub bardziej świadomie. Pewnie mniej niż bardziej bo wtedy rzeczywiście używalibyśmy wszyscy określenia „Estetyka bonobo”, „Etyka bonobo” a takich określeń używam tylko ja na razie. Pewnie każdy gatunek ma swoją estetykę i etykę czyli swoje preferowane zachowania. Szympansy jeszcze nie zadają sobie pytań o uniwersalność swoich mentalnych uniesień ale walą się z pewnością po głowach z powodu jakichś samic, co może być jakąś rudymentarną formą uniwersalizmu…

Można sobie poczytać Semira Zeki i jego dochodzenia w tym zakresie. I coś na kształt uniwersalnych reakcji pewnie można z danych eksperymentalnych wyskrobać. Piękne, harmonijne, proste to odpowiednia reakcja określonych struktur mózgowych odpowiedzialnych za jakieś przyjemne odczucia, jakaś pewnie przednia część zakrętu obręczy i coś tam jeszcze… Nie wiem, nie znam się, nie jestem specjalistą, nie pamiętam… Z danych eksperymentalnych wynika, że preferujemy pewnie określone bodźce co jest uwarunkowane naszą ewolucją – środowisko o określonym wyglądzie, osobniki o określonych cechach – ze względu na utożsamianie pewnych cech z pewnymi korzyściami – zdrowiem czy bogactwem środowiska w jakieś zasoby, może świadczące na przykład o bezpieczeństwie, itd itp… Ramachandran opowiedziałby tu o hiperbodźcach i intensyfikowaniu tych naturalnie preferowanych bodźców, co ma być według niego tajemnicą tworzenia rzeczy pięknych…

Percepcja piękna prawdopodobnie bardziej nieświadomie się odbywa bo na płaszczyźnie deklaracji podejmiemy pewnie jakąś nową grę ukrywającą nasze prymitywne, proste, uwarunkowane zachowania… i to wszystko jest umaczane w nudnym sosie złożonych zależności genotyp – fenotyp… i pytań w rodzaju jak inni ludzie wpłynęli na moje zachowanie? jak strach przed odrzuceniem grupy wpłynie na wybór mojej „pięknej” fryzury? Jak te kosmiczne ilości informacji, memów wryły mi się w mózg i komu zawdzięczam to, że uległem pewnej mentalnej modzie?
Zeki próbuje przypisać też pewne znaczenie faktowi, że matematycy na pewne równania reagują tak jak na inne ładne, fajne rzeczy… Przypisywałbym to raczej wyuczonym reakcjom a nie jakiemuś głębszemu powiązaniu piękna i prawdy co Zeki wydaje się romantycznie sugerować chcąc jakby nadać głębsze znaczenie naszym prymitywnym przyjemnościowym reakcjom. W końcu szympansy rozpoznające gramatycznie poprawne słowa w języku angielskim, nagradzane przez nie sowicie przez eksperymentatorów też uznają je w końcu za co najmniej fajne :)

Proste, harmonijne równania są zapewne łatwiejsze w obsłudze, bardziej intuicyjne, dopasowane do naszych zdolności poznawczych, pojemności pamięci krótkotrwałej, jest to pewnie również wynik długotrwałej praktyki gdzie proste, syntetyczne wyniki są nagradzane, przyjemne, chętniej używane itd… W każdym razie mam taką intuicję, może błędną, że im bardziej abstrakcyjny poziom, im bardziej coś jest odklejone od naturalnego, gatunkowego, powiedzmy, doświadczenia tym bardziej reakcje na te abstrakty są kwestią wyuczenia się, normatywnego przypisywania tym bytom jakichś wartości na zasadzie zapamiętywania a nie automatyzmu, organicznej spontaniczności… Ja widząc równanie matematyczne – niezależnie jakie – od razu mam migrenę :)

Oczywiście, że widzę jeszcze inne uzasadnienia – po prostu może nie jesteśmy w stanie skutecznie konstruować z elementów, które nie wydają się dla nas naturalne, czyli z nie mających pokrewieństwa z obiektami otaczającymi nas w naszym naturalnym środowisku i dlatego lubimy symetrie, powtarzalności… Po prostu porządki, proporcje, jak złoty podział choćby, mogą być w nas jakoś ewolucyjnie wpisane, nasze reakcje na nie również, przez ten długi ewolucyjny czas dostosowywania się naszego systemu nerwowego do środowiska… Może lubimy równania na jakimś abstrakcyjnym poziomie przypominające nam te cechy…

Wracając do estetyki w kontekście sztuki bo o to pewnie głównie pytanie… Jak byłem na wykładzie Semira Zeki na wydziale biologii UW na konferencji Aspects of Neuroscience w zeszłym roku to Zeki mówił, że u specjalistów, ekspertów czyli artystów czy historyków sztuki te reakcje są inne niż u przeciętnego widza niespecjalisty… To znaczy przeciętny widz na obraz Francisa Bacona zareaguje raczej obrzydzeniem a nie entuzjazmem i z chęcią wybierze do powieszenia na ścianie jakiś pejzażyk Constable’a lub portret Goyi czy akt Rafaela…
Trudno uwierzyć w istotność tego uniwersalizmu, w jego jakieś głębsze znaczenie kiedy wiesz, że wielu z automatu powie, że Mona Liza jest pięknym obrazem…
Czy ten uniwersalizm ma jakąś szczególną wartość? Właśnie na wykładzie Zekiego nasunęła mi się myśl, że w nauce takie reakcje mogą być obciążeniem. Bo żeby dokonać odkrycia trzeba prawdopodobne dostrzec spójność struktury, zjawiska zupełnie nowego, zależności, która nie jest oczywista na pierwszy rzut oka. Jak coś takiego może być piękne? Jak dostrzec piękno na przykład w wielu wymiarach, których nie potrafimy sobie wyobrazić, których model możemy mieć tylko na papierze…? możemy cieszyć się pewnie z przejrzystej struktury, gramatyki, składni naszego opisu ale czy to jest to samo uniwersalne piękno, które postrzegam w oczach mojej partnerki? Możemy mieć wyrzut dopaminy i czuć przyjemność bo mamy nową informację, mieć eureka moment ale w obliczu czegoś zupełnie nowego nie mamy w repertuarze reakcji, pewnie nic poza tym, nic automatycznego, genetycznie zaprogramowanego… Odkrywanie czy tworzenie to raczej nie atawistyczna aktywność…

Można by to jeszcze skomplikować i pytać o fenomenologię przeżycia estetycznego – dzielić to piękno na różne rodzaje ze względu na reakcje, stopnie aktywacji jakichś struktur mózgowych, stopień subiektywnej świadomości tej aktywacji itd …

Także wierzę w uniwersalia gatunkowe, intersubiektywność przeżyć estetycznych, w jakimś tam nieeksperckim zakresie, ale nie są one dla mnie szczególnie ciekawe. Relatywizowanie jest bardziej zabawne :)


24 czerwiec 2015

2. Pokładasz nadzieję w „reprezentacjonizmie” (Tutaj więcej >>) . Dla mnie nie jest czytelny cel. Abstrahując od tego, czy jest wykonalny komputacyjny mind-reading możliwe, że chcesz stworzyć wyidealizowaną, lepszą wersję samego siebie?

Reprezentacjonizm to tylko zabawa z nowymi możliwościami, które się pojawiają. W ogóle wszelkie transhumanistyczne science wizje, które stają się coraz mniej fiction są tym z czym wiążę nadzieje. Cel reprezentacjonizmu to kultywowanie indywidualizmu, który widzę jako cenny dlatego, że wydaje mi się, że to inność postrzegania, sposobu budowania modeli, kształtowania reprezentacji jest twórcza kulturowo. Inność to kreatywność. Jeśli postrzegasz problem inaczej niż inni może się okazać, ze twój sposób przedstawienia problemu jest albo bardziej prawdziwy albo wygodniejszy albo z jeszcze innego powodu rozrywkowy… Reprezentacjonizm to podkreślenie wartości indywidualnego sposobu przetwarzania informacji… Powoli pojawiają się technologie umożliwiające bardziej precyzyjne odsłanianie tej cennej indywidualności… Więc mogą pojawić się praktyki doskonalenia różnicowania tych reprezentacji, praktykowanie myślenia zupełnie inaczej od innych… Czyli możemy mieć jeszcze więcej zabawy w sztuce niż do tej pory:)

Dla mnie celem sztuki jest całkowicie nieskrępowana zabawa uelastyczniająca wyobraźnię. Sport dla wyobraźni – jakiś dziki parkour po własnej głowie… Sport czy zabawa nie są stratą czasu – to jakaś inwestycja w potencjalność…

Jeśli okaże się, że możemy stworzyć tak doskonałe technologie mind-readingu, interfejsy człowiek komputer, które z wysoką rozdzielczością przestrzenną, czasową umożliwią nam oglądanie bezpośrednio aktywności mózgu w czasie rzeczywistym to owszem przede wszystkim da nam to możliwość kopiowania nas samych. Tworzenie bardzo precyzyjnych kopii reprezentacji – które są na tym fizycznym poziomie elektryczną, chemiczną aktywnością mózgu, funkcjonalnymi pętlami, falami aktywności populacji neuronów, które odpalają się w specyficznej częstotliwości – pozwoli zapewne stworzyć matematyczne modele, precyzyjne tego opisy, pozwoli odtworzyć algorytmy, heurystyki, strategie, logiki jakimi indywidualnie się posługujemy świadomie i nieświadomie…

Oczywiście to wszystko jest diablo skomplikowane bo w końcu wiadomo, że trudno nam zrekonstruować nawet to, co się dzieje w systemie nerwowym muszki owocowej czy c.elegans a to w końcu zaledwie sto tysięcy neuronów… Ale załóżmy, że możemy to zrobić jeszcze lepiej niż teraz, jeszcze lepiej od tego jak to entuzjastycznie opisuje w „Przyszłości umysłu” Kaku… Załóżmy, że mamy kopie pojedynczych reprezentacji, na przykład wyobrażone obiekty przestrzenne; załóżmy, że mamy kopie sposobów kształtowania tych reprezentacji… Możemy mieć kopie sposobów tworzenia na podstawie zupełnie nowych informacji, sposobów rozwiązywania problemów itd, itp…

To byłaby możliwość niezwykle ekscytująca ale nie chodzi o to żeby się zatrzymywać na kopii skoro możemy sobie wyobrazić, że możemy je wtedy doskonalić, mutować, genetycznie kombinować z innymi, selekcjonować ze względu na różnorodne praktyczne czy estetyczne potrzeby zasilając na przykład jakieś wirtualne światy, w których w rozpasany sposób byśmy mogli sobie nieskończenie hasać, czy grać w jakiś przebogate wizualnie gry… Po co zatrzymywać się na kopii siebie? Po co się tak ograniczać ? :)

Estetyczne możliwości nie są dla mnie najciekawsze. Najbardziej pasjonujące jest to, że możemy wybić się poza nasze mózgi w takich wizjach i wyobrazić sobie tworzenie systemów A.I. potencjalnie lepszych od nas. Na razie niedorozwinięte, mało sprytne A.I. których projekty się tworzy, bazują na tym, co możemy zaobserwować, czyli ubogich kopiach-modelach, inżynierii wstecznej… Także stworzenie kopii samego siebie to jedno – mogę sobie w wyobraźni rekompensować brak dzieci :) Jednak ciekawsza jest możliwość stworzenia czegoś bardziej kreatywnego od nas.

Więc reprezentacjonizm można postrzegać jako pojęcie z całego repertuaru dziwnych pojęć, które rodzić się teraz będą jak piana w tej posthumanistycznej wolnomyślicielskiej fali… Pojęcie, które wskazuje na specyficzną możliwość na polu, przede wszystkim sztuki, która moim zdaniem ma więcej przestrzeni na wolność, bo nie jest tak ściśle powiązana z praktycznymi celami. Cosmism porn :D


27 czerwiec 2015


designed by Ratz